środa, 30 września 2015

Chce się żyć


Tytuł: Chce się żyć

Reżyser: Maciej Pieprzyca

Produkcja: Polska

Gatunek: Dramat

Rola główna: Dawid Ogrodnik, Kamil Tkacz

Czas trwania: 1 godz. 47 min.

Premiera: 11 października 2013 r. (Polska), 25 sierpnia 2013 r. (świat)

Ocena: 7.5/10






Mateusz jest chory na mózgowe porażenie, dlatego nie umie mówić, chodzić i wykonywać najprostszych czynności. Wszyscy myślą, że jest rośliną, która poza podstawowymi funkcjami życiowymi, nie jest zdolna do jakichkolwiek aktywności. Tylko rodzice Mateusza wierzą, że chłopak rozumie, to co wokół niego się dzieje. Rodzeństwo jest przeciwnego zdania i traktuje brata jak przedmiot. Chłopak musi poradzić sobie z trudną chorobą i brakiem komunikacji, a w rezultacie zrozumienia przez innych ludzi. Czy mimo braku nadziei Mateusz może żyć jeszcze długo i szczęśliwie? Jak potoczą się jego losy i jak bardzo jego choroba postępuje?

O filmie "Chce się żyć" nie słyszałam, dopóki nie zaczęłam oglądać go na lekcji religii. Od razu moją uwagę przykuł tytuł biografii. Jest tak bardzo pozytywny, że aż zachęca do oglądania. Nie spodziewałam się, że porusza tak ważny temat. Cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z nim i wyciągnąć refleksje z tej opowieści.

Ostatnio mam szczęście do filmów opartych na prawdziwych faktach. Zaczynam nieświadomie oglądać jakąś produkcję, a na koniec pokazuje się napis, oznajmiający, że ta cała historia wydarzyła się naprawdę. Z nieznanych mi powodów nie przepadam za takimi filmami, ale jak się okazuje, jest to głupie uprzedzenie. Gdy tylko dowiedziałam się, że Mateusz naprawdę istnieje, a cała jego opowieść jest prawdziwa, film zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie. Dlatego ostatecznie bardzo mi się podoba, że nie jest to zmyślona i ckliwa opowiastka, tylko coś rzeczywistego i nadal trwającego. Przez to cały film staje się bardziej ludzki i łatwiej nam (chciałam napisać współczuć, ale to złe określenie) zrozumieć tego człowieka oraz emocje, które odczuwa. Na pewno nie jest to idealne odwzorowanie uczuć Mateusza, ale daje nam namiastkę tego, co dzieje się w jego głowie. 

Podoba mi się również tematyka poruszona w tej biografii. Niby zwyczajna historia. Książek i filmów na temat chorych ludzi jest tysiące. Jednak mimo ich wszystkich nie zdawałam sobie sprawy, czym naprawdę jest porażenie mózgowe. Gdy słyszałam to stwierdzenie, brałam to za kolejną trudną chorobę. Jednakże tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z jej rzeczywistego istnienia, a już na pewno nie objawów. Coś sprawiło, że postanowiłam baczniej obserwować ludzi i nigdy nie zakładać, że ktoś z kim nie umiem się porozumieć, jest mniej znaczącą osobą. "Chce się żyć" udowadnia, że często jest odwrotnie i każdemu człowiekowi należy się życie. Stosunki rodzinne również skłaniają do refleksji na ten temat. Jego rodzice wierzyli, choć czasami mieli zachwiania tej wiary, ale nigdy się nie poddawali. Dbali o Mateusza tak samo jak o swoje pozostałe dzieci i nigdy nawet nie pomyśleli, by go skreślić.

Tematyka i całokształt historii jest piękna, ale mimo to zdarzały się momenty, które dla mnie były bardzo nudne. Potrafiłam, oglądając produkcję, wyrwać się z kontekstu i ominąć kilka ważnych wydarzeń. Chciałabym jednoznacznie określić to jako minus, niemniej jednak jest to bardzo życiowe. Scenarzysta mógł dodać ciekawsze fragmenty i ubarwić cały film, ale wtedy straciłby on swój pierwotny przekaz. Życie potrafi być monotonne i większość jego momentów zapominamy. Takie już jest i to właśnie zostało podkreślone w tej biografii. Nie jest to też wzruszająca opowieść, która sprawi, że łzy popłyną wodospadem. To nie to. Potrafi być smutna, ale daje zbyt dużą nadzieję, by tak  po prostu poddać się.  

Natomiast co do gry aktorskiej jestem pełna uznania. I aktor, który grał Mateusza w dzieciństwie, i ten dorosły moim zdaniem oddali rzeczywistość jego historii. Potrafili oddać specyfikę choroby do tego stopnia, że zastanawiałam się momentami, czy nie gra osoba chora, tylko o mniej rozwiniętym stadium porażenia. Jestem pełna dla nich uznania. Poza tym w tle wystąpiło wiele drugoplanowych i epizodycznych postaci, które również przykuły moją uwagę. Wszystko razem tworzyło niesamowitą całość.

Powoli zaczynam przekonywać się do polskich filmów. Miałam taką falę polskich produkcji, które był porażką naszego kina, a w ostatnim czasie trafiam na same dobre filmy. "Chce się żyć" dało mi naprawdę dużo tematów do przemyśleń, dlatego zachęcam każdego, by obejrzał tę biografię. 


niedziela, 27 września 2015

Fiery The Angels Rose


Tytuł: Fiery The Angels Rose

Wykonawca: Really Slow Motion

Gatunek: Trailer Music

Wytwórnia płytowa: Really Slow Motion Music

Rok wydania: 2014 r. 

Czas trwania: 43 min.

Ocena: 8/10





Większość z was uwielbia oglądać filmy. Jest to oderwanie się od naszej często monotonnej rzeczywistości i przeniesienie się do innego świata, który albo jest tak tragiczny, że od razu czujemy się lepiej, że to nie nas dotyczy, albo jest arkadyjski, przez co sprawia, że sami ulegamy pozytywnym emocjom i nasz dzień staje się lepszy. Wystarczy jeszcze do tego dodać odpowiednich bohaterów, niezwykłe wydarzenia, dziejące się w innym świecie lub po prostu nieznanym nam środowisku i film, który nami zawładnie, jest gotowy. Cały ten proces brzmi bardzo prosto, ale tak naprawdę jest skomplikowany. Zastanawialiście się, co sprawia, że dana scena jest taka tajemnicza, pełna grozy, czy napięcia? Na pewno i podejrzewam, że część z was dobrze zna odpowiedź – muzyka. To właśnie ten niepozorny dodatek w filmach sprawia, że odczuwamy dane emocje. Przenosząc się do innego świata, nie zwracamy uwagi na takie drobnostki, a one oddziałują na nas z olbrzymią potęgą.  

Słucham muzyki filmowej, odkąd uświadomiłam sobie, że w wielkim stopniu to ona decyduje o jakości danej produkcji. Oczywiście nie jest w stanie zastąpić wszystkich części montażu ani tym bardziej fabuły, ale bez niej film nie byłby ciekawy. Zafascynowało mnie to, co za skutkowało poszukiwaniem kompozytorów, wytwórni, które zajmują się tym typem muzyki klasycznej. Zaczęłam baczniej obserwować kinematografię pod tym kątem i wyczuliłam się na dźwięki odtwarzane podczas filmu. Często zdarza się, że znam całą playlistę filmową, a nie jestem w stanie powiedzieć, o czym był film, jeśli w ogóle oglądałam go. 

W ostatnim czasie poszukiwałam jakiś nieznanych mi wytwórni, które komponują tego typu muzykę i przypadkowo trafiłam na Really Slow Motion (tłum. rzeczywiście zwolnione tempo). Nigdy nie słyszałam o tej wytwórni, więc od razu przyciągnęła moją uwagę. Została założona w 2013 r., dlatego nie zyskała jeszcze popularności i tak naprawdę nadal jest na etapie walki o miejsce wśród innych wytwórni tego typu. Jednak mimo tego posiada na swoim koncie już pięć pełnych albumów w tym trzy są wydane  w bieżącym roku. Jestem pod wrażeniem takiego tempa tworzenia i nagrywania. Na razie miałam okazję przesłuchać ich pierwszy album – "Fiery The Angels Rose" (tłum. płomienna róża aniołów). Muszę przyznać, że zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Może nie będzie należał do moich ulubionych albumów, ale na pewno długo będę go wspominać.

Lubię, gdy muzyka daje mi jakąś inspiracje, z której będą mogła ułożyć niezwykłą opowieść. Ten album dał mi ją z całą mocą. Pierwsze utwory zaczynają się bardzo tajemniczo, jakby dawały dużą dawkę małych sekrecików, które nie chcą połączyć się w całość. Przekazują całą gamę emocji. Podczas słuchania niektórych utworów czułam olbrzymi ból, który objawiał się czasami wręcz fizycznie. Czuło się, że kompozytor chciał nam przekazać skrajne emocje. Pojawiało się szczęście, które powoli nikło, by zostać zastąpione cierpieniem, a następnie ponurą akceptacją. Uczucia ciągle przeplatały się, oddziaływając silnie na moją psychikę. I to właśnie bardzo cenię w tego typu kompozycjach. We wspomnieniach nie mam fragmentów utworów, ale emocje, które odczuwałam podczas ich słuchania.

Doceniam również to, że kompozytorzy stworzyli bardzo niespokojną całość. Nie bali się nałożyć na siebie różnych, często kontrastowych dźwięków. "Improwizowali", tworząc oryginalną i skrajną muzykę. Zdarzało się też, że dodawali dźwięki niemuzyczne, pochodzące z codziennego świata, co stworzyło jeszcze bardziej odrealnioną rzeczywistość, ale z elementami dobrze nam znanymi. I największym zaskoczeniem było w plecenie w tło metalu. Nigdy bym się niespodziewana takiego przebiegu i przyznaję, że jestem w szoku, ale tym pozytywnym. Na tyle albumów z muzyką filmową, które przesłuchałam, nie spotkałam się z takim dodatkiem.

W najbliższym czasie mam zamiar zapoznać się z innymi albumami bądź utworami Really Slow Motion. Jestem pozytywnie nastawiona i oczekuję naprawdę wiele. Tymczasem wszystkich wielbicieli trailer music zapraszam do wysłuchania "Fiery The Angels Rose". Jestem pewna, że przypadnie wam do gustu. A innych zachęcam do zapoznania się z tym gatunkiem muzycznym.

PS: Całkiem niedawno obiecałam Wam, że będę często recenzować albumy muzyczne z różnych gatunków i jak dotąd jest to dopiero druga taka recenzja, ale jestem pewna, że nie ostatnia. Lecz prawdopodobnie skupię się na muzyce filmowej, metalu alternatywnym i hard rocku. Oczywiście to nie oznacza, że inne w ogóle nie pojawią się. Chciałam też podkreślić, że nie jestem krytykiem muzycznym i nie mam nawet słuchu muzycznego, dlatego, jak sami widzicie, są to bardziej moje odczucia niż konkretna ocena ;) Przypominam również o ankiecie na temat filmów oraz za chwilę pojawi się również ankieta dotyczące tego rodzaju recenzji :)

Dark Templars - Really Slow Motion


czwartek, 24 września 2015

Anna Karenina


Tytuł: Anna Karenina

Reżyser: Joe Wright

Produkcja: Wielka Brytania

Gatunek: Dramat

Rola główna: Keira Knightley

Czas trwania: 2 godz. 10 min.

Premiera: 23 listopada 2012 r. (Polska), 7 września 2012 r. (świat)

Na podstawie "Anny Kareniny" Lwa Tołstoja

Ocena: 6.5/10




Czasami ma się wszystko – pieniądze, rodzinę, szacunek... Tak, można powiedzieć, że jest to spełnienie marzeń. Jednak czasami okazuje się, że są to tylko widma naszych pragnień. Są realne i obiecujące szczęście, a naprawdę łudzą nas pozornym obrazem i sprawiają, że znajdujemy się w więzieniu własnych myśli. Anna Karenina – szanowana żona Aleksieja Karenina i siostra Sitwy – udaje się do swojej szwagierki, by przekonać ją, żeby wybaczyła zdradę swojego męża, który w gruncie rzeczy jest bardzo dobrym człowiekiem, tylko trochę się pogubił. Jej wdzięk osobisty i wrodzona empatia sprawiają, że Dolly jest w stanie wybaczyć Sitwie. Atmosfera w domu Obłoński znacznie się poprawia. Tymbardziej że zbliża się bal, gdzie po raz pierwszy gospodynią będzie Kitty – siostra Dolly. Bal zapowiada się pięknie i nawet Karenina za namową młodej dziewczyny zgadza się w nim uczestniczyć. Nie lubi hucznych bali, gdzie większość gości przychodzi, by poplotkować, ale gdy spotyka hrabiego Wrońskiego, jej zdanie diametralnie się zmienia. Zaczyna się walka z namiętnością i obowiązkiem. Anna musi wybrać, co jest najważniejsze w jej życiu i ile jest w stanie poświęcić dla miłości. Czy Karenina wybierze obowiązki, czy może szczerą, ale zakazaną miłość? 

O "Annie Kareninie" usłyszałam dokładnie w 2012 roku, kiedy czekając w kinie na film, obejrzałam jej zwiastun. Od początku mnie zauroczył i sprawił, że zapragnęłam obejrzeć cały film. Nie jestem fanka filmów i rzadko zwiastuny sprawiają, że chcę obejrzeć daną produkcję. Nie pamiętam już nawet, na jakim filmie wtedy byłam, ale pamiętam, jak duże wrażenie zrobił na mnie ten mały urywek "Anny Kareniny" na dużym ekranie. Wtedy nie zdawałam sobie nawet sprawy, że jest to ekranizacja oparta na powieści Lwa Tołstoja. Dowiedziałam się tego dopiero od mamy i wtedy postanowiłam przeczytać książkę. Szybko ją zdobyłam i zaczęłam czytać. Doszłam do połowy i z jakiś powodów musiałam ją przerwać. Do dzisiaj nie wróciłam do niej, ale przypadkiem miałam okazję obejrzeć film. Stwierdziłam, ile czasu można czekać. Powieść i tak zacznę czytać od początku. Warto było go obejrzeć ? Muszę przyznać, że zwiastun robi o wiele lepsze wrażenie niż całokształt.

Od razu przyciągnęło moją uwagę, że cała opowieść dzieje się w teatrze, tak jakby była to sztuka teatralna nagrana z rożnych perspektyw. Na początku miałam mieszane odczucia co do tego. Nie mogłam się skupić na poszczególnych scenach i poczuć tego klimatu dziewiętnastowiecznej Rosji. Z czasem przyzwyczaiłam się i stwierdziłam nawet, że jest to bardzo oryginalny i ciekawy pomysł, który ubarwił całą historię. Również w wielu scenach dało się zauważyć bardzo dokładną charakterystykę tamtych czasów i kultury. Piękne stroje, które były wzorowane na ówczesnej modzie, oraz różnorodne zwyczaje, sprawiły, że przeniosłam się w ten wiek i pogłębiłam swoją wiedzę na jego temat.

Niestety fabuła bardzo mnie zawiodła. I nie mam tutaj na myśli historii wymyślonej przez Lwa Tołstoja, która urzekła mnie od pierwszych stron, tylko jej przedstawienia w tym konkretnym filmie. Gdybym nie znała głównych bohaterów i wątków z nimi związanych, nie byłabym w stanie ich zrozumieć. Wszystko było takie chaotyczne i wzięte nie wiadomo skąd, że trudno było rozszyfrować fabułę. Początek ze względu na znajomość książki był dla mnie zrozumiały, ale już koniec był wielkim zamętem. Nie pojmuję, dlaczego akurat takich wyborów dokonała Anna Karenina. Tymbardziej że wiele ważnych problemów i przemyśleń bohaterów zostało pominiętych. Powieść jest bardzo refleksyjna i rozstrzyga na pozór nieistotne problemy, dając wiele tematów do przemyśleń. Natomiast ekranizacja stała się zwykłym romansem, który nie wyróżnia się niczym na tle innych. W dodatku liczne sceny okazywały się bardzo nudne i nie zachęcały do zapoznania się z dalszą fabułą.

Muszę też przyznać, że moją uwagę przyciągnęła aktorka, która już od dawna należy do moich ulubionych. Jej rola Elizabeth w "Piratach z Karaibów" sprawiła, że mam do niej pewnego rodzaju sentyment. Moim zdaniem bardzo dobrze tam zagrała, a tutaj... No cóż, nie jestem w stanie powiedzieć, że to jest dla niej idealna rola. Oprócz urody, która została bardzo podkreślona w "Annie Kareninie", niczym specjalnie nie wyróżniła się. Może to wynikać ze scenariusza, nie z jej gry aktorskiej, ale nie zmienia faktu, że nie zachwyciła mnie. Co do gry innych aktorów nie mam zastrzeżeń, ale też nikt nie przykuł mojej uwagi. Choć nie... Jest pewna postać, która bardzo przypadła mi do gustu. A jest to Lewin, który spodobał mi się jako postać fikcyjna, ale również jako aktor. Tak, dla niego warto obejrzeć ten film.

Gdyby nie fakt, że bardzo dużo spodziewałam się po ostatniej ekranizacji "Anny Kareniny", film byłby naprawdę przyjemny, ale ja miałam wygórowane wymagania wobec niego, co sprawiło, że bardzo się zawiodłam. Spodziewałam się czegoś niesamowitego i niepowtarzalnego, a otrzymał zwykły romans, który spłycił fabułę oryginalnej powieści. Jeśli lubicie takie klimaty, zachęcam was do obejrzenia go, ale jeśli szukacie głębokich przesłań, to nie psujcie sobie zdania o Tołstoju (pod warunkiem, że jest dobre). Słyszałam opinie, że poprzednia ekranizacja jest o wiele lepsza. Mam zamiar niedługo to sprawdzić.

PS: Zachęcam do zagłosowania w ankiecie (Czy chcecie, by na naszym blogu pojawiało się więcej recenzji filmów?), która znajduje się po prawej stronie :) 



poniedziałek, 21 września 2015

Pan Tadeusz


Tytuł: "Pan Tadeusz"

Autor: Adam Mickiewicz

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 496

Film: Pan Tadeusz












Młody Tadeusz po latach spędzonych w Wilnie wraca do Soplicowa. Tam od razu widzi zjawę – piękną dziewczynę, dla której od pierwszego wejrzenia traci serce. Spotyka Wojskiego i udaje się do swojego stryja, który wyprawia huczną ucztę. Tadeusz musi zmierzyć się z nowymi znajomościami, decyzjami serca oraz swoim patriotycznym obowiązkiem. W tym samym czasie Ksiądz Robak przygotowuje polską szlachtę do powstania. Kogo wybierze Tadeusz? Kto zdobędzie zamek Horeszków? Kim naprawdę jest Ksiądz Robak? Czy dojdzie do powstania?

Jestem krótko po przeczytaniu słynnego "Pana Tadeusza" – epopei narodowej, która jest znienawidzona przez uczniów. Rok temu zapoznałam się z pierwszą księgą i tak naprawdę po raz pierwszy z twórczością Adama Mickiewicza. Muszę przyznać, że naprawdę przypadł mi do gustu w tamtym czasie. Czy po przeczytaniu całości nadal tak jest? Tak, z ręką na sercu moge powiedzieć, że tak. Nie przepadam za lekturami, ponieważ najczęściej ich przymus przeczytania, sprawia, że wydają mi się mniej ciekawsze niż w rzeczywistości. Dlatego po dokładnym zapoznaniu się  z nimi, próbuję spojrzeć na nie bardziej subiektywnie. Tak jakbym przeczytała daną powieść z własnej woli. Wtedy okazują się o wiele bardziej atrakcyjniejsze niż podczas lekcji. Taka już natura ludzka – lubi się buntować. Jednak jestem bardzo zadowolona, że poznałam ten epos. W końcu nie jest to pierwsza, lepsza lektura. Chcę wam przedstawić moje odczucia co do "Pana Tadeusza".

W pierwszej księdze są wyróżnione typowo polskie obyczaje. Wiele ludzi zarzuca "Panu Tadeuszowi" inwokację ("Litwo! Ojczyzno moja!"), która rozpoczyna się apostrofą do innego kraju. Jeszcze niedawno byłam tego samego zdania, ale oczywiście nie miałam racji (choć to nadal temat do dłuższej dyskusji). W tamtych czasach na ziemiach litewskich mieszkało bardzo dużo Polaków, a Litwa była częścią Polski (pomińmy, że wtedy nie było jej na mapie. Dla Polaków istniała jako Polska, a nie Księstwo Warszawskie). Dopiero po przeczytaniu eposu, zrozumiałam, jak bardzo polska jest ta książka. Jest w niej idealnie przedstawiona mentalność naszych rodaków. Jesteśmy ukazani w sposób karykaturalny, ale bez wątpienia prawdziwy. Do dzisiaj można u nas zauważyć większość podobnych tamtym czasom zachowań. Cieszę się również, że lepiej poznałam obyczaje polskie z przełomu XVIII i XIX wieku. Posiadam tylko wiedzę historyczną, która bardzo dobrze została odświeżona dzięki "Panu Tadeuszowi". Natomiast bardzo mało wiem o zwyczajach tamtych wieków. Są mi obce, a raczej były.

Na temat opisów można by poświęcić oddzielną opinię. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że są wszędzie. Każdy wers, każda wypowiedź to opis. Muszę przyznać, że przerażało mnie to. Mam dwa poglądy na charakterystykę ziem litewskich, polowań itp. Z jednej strony podziwiam Mickiewicza, że wykreował tak piękne tło dla eposu. Te opisy są wybitne. Prawda – długie, ale jestem pewna, że oddają dokładnie wizerunek Soplicowa. Każdy szczegół został perfekcyjnie dopasowany, tworząc piękne obrazy lub niesamowite wydarzenia. To budzi mój zachwyt. W dodatku jeszcze dochodzi trzynastozgłoskowiec, który cały czas występuje w tekście. Tak, jestem pełna uznania dla Mickiewicza. Jednakże z czasem te opisy robią się nudne, gdyż cały czas występuje podobna tematyka. Niby czymś różnią się od siebie, są inne słowa, ale tak naprawdę tworzą wizję podobnego obrazu, co staje się monotonne.

Natomiast do fabuły mam całkowicie mieszane uczucia. Jest arkadyjska i sielankowa, a z lekcji polskiego wiem, że miało to na celu rozrywkę, ale przede wszystkim danie nadziei na niepodległą Polskę i wolę walki. Przywoływało wspomnienia. Książka ma w sobie wiele takich przesłań. Sama inwokacja i epilog przekazują prawie w całości tego typu idee. Podoba mi się to, ponieważ słowa mogą zmieniać ludzi, a ludzie świat, więc nawet po tylu latach ma w sobie pewien uniwersalizm. Lecz poza tym nie widzę celu eposu. Opowiada różne historie, daje ludziom nadzieję, ale tak naprawdę brakuje mi czegoś. Jakby był za krótki...

"Pan Tadeusz" naprawdę spodobał mi się, choć muszę przyznać, że miałam pewien problem z przeczytaniem go. Jest to trudny język i symboliczny. Zdaję sobie też sprawę, że zbiegiem czasu mój pogląd na naszą epopeję może ulec zmianie, dlatego to są bardziej odczucia z czytania. Już kiedyś zarzuciliście mi, że mam prawo zrecenzować każdą książkę, gdyż nie wiem, czy dana powieść, która obecnie jest popularna, kiedyś nie będzie wybitnym dziełem. Stwierdziłam, że macie racje, ale nie przy "Panu Tadeuszu". Posiadam zbyt małą wiedzę, by umieć całkowicie wyrazić swoje zdanie. Dlatego napisałam recenzję, która jest subiektywnym odczuciem ucznia.


Książka przeczytana w ramach wyzwania:

piątek, 18 września 2015

Każdego dnia

Każdego dnia
David Levithan

Każdego dnia nastoletni A znajduje się w innym ciele. Otaczają go nieznajomi, okolica nigdy nie przypomina miejsca, w którym chłopak już bywał, a najbliższa rodzina okazuje się nikim ważnym. Tak wygląda świat A, który pogodzony z swym losem stara się nie przekraczać wszelkich granic. Jednak pewnego dnia w ciele Justina chłopak poznaje nadzwyczaj intrygującą Rhiannon, dla której z chęcią złamie najważniejsze reguły. 

Codziennie nowe wcielenia, ciała, charakter, pochodzenie, historia. Zero ograniczeń. Brak konsekwencji. Umysł dryfujący w przestrzeni w poszukiwaniu stałego domu. Ciała, które z radością powita nową perspektywę bytu. Niepojęte istnienie, nad którym kontroli nie utrzymuje nawet diabeł. Czysta karta dla nowego życia. Czy chcielibyście, by tak została zapisana wasza bajka? Bez uczuć, emocji, pełna fałszu, a przede wszystkim wielu wcieleń? Wyobrażacie sobie codzienne budowanie życia od podstaw? 

Jednego się dotąd nauczyłem: każdy człowiek chce, żeby wszystko grało. Nie marzymy o niczym fantastycznym cudownym, ani wyjątkowym. Z radością godzimy się na to, że wszystko gra, bo tyle nam w zupełności wystarcza.

Tak właśnie wygląda bajka A  nastolatka pragnącego odnaleźć ukojenie oraz zrozumienie w świecie bez prawdziwego kontaktu z ludźmi. Bohater jest cierpliwy, tolerancyjny i ostrożny. Ceni prywatność innych, dlatego stara się nie ingerować w ich sprawy towarzyskie. Wycofany, troskliwy, ideał niemający ciała, ale... co jeśli serce A zatańczy i odnajdzie drugą połówkę? Czy taki związek ma szansę zaistnieć? 

David Levithan to autor z daleko sięgającą wyobraźnią. Jego skoczny pomysł zdobyłby serca wielu czytelników, gdyby do historii wniesiono parę poprawek. Przede wszystkim tempo akcji powinno przyspieszyć, ciała z dnia na dzień powinny być atrakcyjniejsze, a skala ich urozmaicenia powinna nie znać granic. Jednym słowem  książce zabrakło pięknego, fabularnego tła, na którym mogłaby rozwijać się słodka historia A. 

Czy przez to, kim jestem, różnię się od innych ludzi? Owszem, morderstwo uszłoby mi na sucho, jednak przecież w każdym człowieku tkwi zło. Chodzi o to, że dokonujemy wyboru. Każdego dnia decydujemy, że nikogo nie skrzywdzimy. Nie jestem inny pod tym względem.

Podsumowując  uważam, że Każdego dnia to idealna lektura dla czytelników pragnących zatopić się w nieziemskim romansie. Gwarantuję, że otoczy was słodko-gorzka aura, która pozostawi po sobie ślady obecności. Jeśli nie boicie się nudy i szukacie niezobowiązującej, lecz pięknej powieści, to sięgajcie po Każdego dnia. Na pewno się  nie zawiedziecie. 

Moja ocena:
7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu oraz Redakcji Essentia.

wtorek, 15 września 2015

Schronienie


Tytuł: "Schronienie"

Autor: Harlan Coben

Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki 

Cykl: Mickey Bolitar

Tom: I

Kategoria: Kryminał

Wydawnictwo: Albatros

Liczba stron: 368

Ocena: 8.5/10






Czasami jest dobrze. To jedno zdanie najlepiej może przedstawić naszą sytuację. To właśnie najlepsze podsumowanie życie Mickey'a Bolitara. Od dziecka podróżuje z rodzicami po całym świecie i pomaga potrzebującym. Zobaczył na ziemi wiele niesamowitych zjawisk, poznał większość kultur, czyli w skrócie wiódł życie, o którym marzy większość ludzi. Jednak te cudowne życie staje się monotonne, gdy nie ma się stałych przyjaciół i nie można rozwijać swojego talentu. Rodzice Mickey'a postanawiają osiąść na stałe w małej miejscowości. Lecz, gdy nagle pojawiają się zmiany, czasami nie wychodzą one na dobre. Ojciec chłopaka ginie w wypadku, a jego matka załamuje się i ucieka w narkotyki. Mickey musi sobie poradzić, jednakże nie jest to łatwe, gdy kobieta uznana za nawiedzoną, stwierdza, że jego ojciec żyje. Wtedy zaczyna się walka z nadzieją. Czy Mickey poradzi sobie z fałszywym faktem, który wywołał w nim falę wspomnień? Jak zareaguje na zniknięcie swojej dziewczyny? Czy szkolna gotka jest w stanie pomóc mu w problemach?

Jakiś czas temu przeczytałam trzecią część słynnego cyklu o Mickey'u Bolitarze. To nie był dobry pomysł czytać od ostatniej części, lecz nie zmienił faktu, że książka urzekła mnie. Oczywiście miała swoje wady, ale przecież każda powieść je ma. Długo zastanawiałam się, czy jest warto czytać wcześniejsze części. W końcu znam zakończenie większości wątków. Jednak wiele osób mówiło, że tom trzeci jest najgorszy ze wszystkich. Skoro "Odnaleziony" jest najgorszy, to jak dobre muszą być dwa poprzednie tomy? Zdecydowałam to sprawdzić i nie żałuję swojego wyboru.

Styl autora za każdym razem zaskakuje mnie swoją lekkością. Jest naprawdę przyjemny i prosty w odbiorze, ale nie oznacza to, że naiwny. Po prostu słowa są idealnie do siebie dopasowane, co daje tak przejrzysty język. Jest doskonały, jeśli przez długi czas czyta się ciężkie i refleksyjne powieści. Pozwala odpocząć od nich, ale nie "odmóżdża". Sprawia, że bardzo łatwo wciągnąć się od samego początku. Pierwsze słowa od razu zaskakują i przede wszystkim intrygują.

Kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę, jest tematyka. Na pozór wydaje się płytka i dziecinna. Na pewno każdy przyzna, że problemy głównego bohatera są ważne, ale jestem pewna, że część z ludzi uważa, że dziewczyna, która ma problem z kontaktami międzyludzkimi z własnej winy, ucieka w popkultury i odnosi się wyjątkowo arogancko do innych, jest motywem oklepanym i nieciekawym, ponieważ to problem wielu nastolatkowy i zazwyczaj przechodzi. To fakt, ale mnie bardzo przypadło do gustu, że autor zwrócił uwagę i na tę trudność. Łatwo jest powiedzieć, że to z czasem minie, że to nowa fascynacja, ale często zapomina się, że ona nie wynika z niczego. Musi być jakaś przyczyna. W "Schronieniu" nie jest to bardzo poruszone, ale jest zapowiedzią kolejnych części, które okażą się pod tym względem bardzo ciekawe.

Nie mogę też zapomnieć o głównym bohaterze, którego wprost uwielbiam. Od razu zdobył moje serce i nie wygląda na to, bym zmieniła swoje zdanie. Coben ukazuje go jako człowieka, zwykłego nastolatka, który musi zmierzyć się z trudną rzeczywistością i zwykłą codziennością, która z czasem okazuje się zbyt monotonna. Ma wiele zalet, ale wady też często dają o sobie znać. Łatwo ponoszą go emocje, ale mimo to walczy, choć nie jest ukazany w tej powieści jako typowy twardziel (na szczęście dla mnie). Już wcześniej wspominania postać Emy jest bardzo dobrze dopracowana. Wyczuwa się w niej wiele osobowości, ale również pewnego rodzaju stabilność, co przypadło mi do gustu.

Akcja jest wartka. Czasami miałam wrażenie, że wszystko dzieje się za szybko. Książka ma wiele wątków, które albo zanikają, albo szybko rozwiązują się. To niesamowite, że tak krótka książka ma w sobie tyle najróżniejszych motywów. W dodatku co chwila zaskakuje i sprawia, że wszystko ulega zmianie.

I ta tajemniczość... Na każdym rogu znajduje się jakiś sekret, który trzeba odkryć. Ale to byłoby za łatwe. Jeden sekret jest tylko częścią większej tajemnicy. Nic nie da się odkryć tak po prostu na zawołanie. Tymbardziej że pierwsza część nie wyjaśnia nam wszystkiego. Chce się wiedzieć więcej – natychmiast.

Cykl o Mickey'u Boliterze stał się jedną z moich ulubionych serii kryminalnych. Jestem pewna, że niedługo przeczytam drugą część, by znać całą fabułę i rozwiązać tajemnice. Tymczasem polecam tę książkę wszystkim fanom lekkiego kryminału. "Schronienie" wyróżnia się na tle innych powieści z tego gatunku.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
~ Czytam polecane książki (przez kogoś z blogosfery)

sobota, 12 września 2015

Uprowadzona


Tytuł: Uprowadzona

Reżyser: Pierre Morel

Gatunek: Sensacja

Rola główna: Liam Neeson

Czas trwania: 1 godz. 33 min.

Premiera: 15 sierpnia 2008 r. (Polska), 27 luty 2008 r. (świat)

Ocena: 7/10










Na świecie jest wiele zawodów. Niektóre są bardzo popularne i wyjątkowo potrzebne, ale są i takie, o których wiele osób nie wie lub uważa je za zbędne. Jednym z ciekawszych zawodów jest szpieg. Bryan był nim bardzo długo. Poświęcał się dla ojczyzny i ratował niewinnych ludzi. Służył dobru, lecz musiał zapłacić za to wielką cenę. Trudno być jednocześnie szpiegiem, mężem i ojcem. Nawet nie wiedział, kiedy stracił kontakt ze swoją rodziną. Teraz po latach, gdy córka jest prawie dorosła, a była żona ma nowego męża, postanawia stać się lepszym ojcem. Robi wszystko, by odnowić swoje kontakty z ukochaną córeczką. Jednak nie może konkurować z jej nowym ojczymem, który cały czas był przy niej, a jego pieniądze dały jej lepszą przyszłość. Do czasu... Kim zostaje uprowadzona, a jedyną osobą, która może ją uratować jest Bryan. Czy mężczyźnie uda się znaleźć Kim? Co naprawdę się z nią stało?

Razem z koleżanką postanowiłam obejrzeć jakiś film, Przejrzałam swoją kolekcję i znalazłam "Uprowadzoną". Nawet nie wiedziałam, że posiadam taką produkcję. Zapodziała się wśród innych filmów i przypadkiem została przeze mnie znaleziona. Nie jest to gatunek filmowy, jaki lubię. Zwykle unikam go i odradzam innym. Jednak zdecydowałam, że otworzę się na nowe gatunki książek, to dlaczego nie zrobić to również z filmami. Jak spodobała mi się ta sensacja? Zaciekawiła mnie, a tego w ogóle się nie spodziewałam.

Temat naprawdę mnie zaskoczył. Zawsze podobał mi się motyw tajnego szpiega. Pamiętam czasy, gdy udawałam, że jestem właśnie kimś takim. Są różni szpiedzy, ale ja zawsze byłam tym dobrym – tym który okłamuje ludzi, udaje kogo innego, ale robi to dla wyższego dobra. Jest w stanie poświęcić swoją duszę, by pomóc ludzkości. W "Uprowadzonej" trudno powiedzieć, kim jednoznacznie był Bryan, ale promieniowało od niego dobro i wiara w lepsze jutro. Do tego doszedł temat córki, z którą stracił kontakt i fabuła okazała się pasjonująca. Z małego pragnienia, by wreszcie udało mu się naprawić błędy przeszłości, narodził się strach o życie Kim. Nawiązania do przeszłości, która jest w pewnym sensie oparta na faktach, imigracji i handlu kobietami, sprawiły, że spojrzałam głębiej na ten problem i częściowo zrozumiałam, czym jest niepokój rodzica. 

Pisałam wam wielokrotnie, że nie do końca umiem oceniać jakość gry aktorów – zagrali albo wyjątkowo dobrze, albo katastrofalnie źle. Dla mnie nie ma czegoś pomiędzy. Jest najważniejsza historia. Jednak w "Uprowadzonej" Liam Neeson urzekł mnie swoją grą aktorską. Idealnie przedstawił załamanego ojca, który jest gotowy zrobić wszystko dla swojej córki. Od kupienia jej wymarzonej mp3 do rzucenia się w wir gangów. Co do pozostałych aktorów nie mam zastrzeżeń, lecz nikt nie przykuł mojej uwagi. Było ich naprawdę dużo i często mylili mi się. Ginęli przy głównym bohaterze, który na każdym kroku musiał podejmować trudne decyzje i zrozumieć, kim naprawdę jest.

Natomiast akcja była dla mnie zbyt szybka i brutalna. Nie jest to długi film, a liczne krwawe sceny sprawiły, że czasami byłam zniesmaczona. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, dla których takie życie jest normalne, jednakże w większości przypadków sceny były podkoloryzowane i wręcz nierealne. Takie rzeczy nie dzieją się w prawdziwym życiu. Nikt nie może przeżyć tego, a tym bardziej wyjść bez szwanku. Mimo to w wiele momentów było bardzo pouczających, a sama historia potrafi wzruszyć i sprawić, by ludzie zrozumieli rzeczy, o których istnieniu chcą zapomnieć.

Sensacja nadal nie jest moim ulubionym gatunkiem, ale wiem, że nie mogę wrzucać wszystkiego do jednego worka. Są lepsze i gorsze filmy, żeby dowiedzieć się, jaki jest dany, trzeba go obejrzeć. Tymczasem polecam go wszystkim ludziom, ale przede wszystkim nastolatkom i młodym dorosłym.

wtorek, 8 września 2015

Czerwona królowa


Tytuł: "Czerwona Królowa"

Autor: Victoria Aveyard

Tłumaczenie: Adriana Sokołowska

Cykl: Czerwona Królowa

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Otwarte

Liczba stron: 488

Ocena: 6/10






Ludzie są do siebie tacy podobni. Rzadko kiedy jesteśmy w stanie po wyglądzie, kolorze włosów, czy krwi powiedzieć, kim naprawdę jest taka osoba. Ale nie tu... Ten świat jest inny. Rządzą nimi inne zasady, a ludzie dzielą się na dwa gatunki – Czerwoni i Srebrni. Czerwoni są tacy, jak my. Są zwykłymi ludźmi, którzy mają marzenia, pragnienia i przede wszystkim czerwoną krew. Srebrni są wyjątkowi – mają srebrną krew. Nie jest to duża różnica, a raczej nie byłaby, gdyby srebrna krew nie dawała najróżniejszych mocy. Są potężni i władają całym światem. Zwykli Czerwoni muszą ich słuchać, ponieważ... są zwykli. Bieda wśród "gorszej" populacji z każdym dniem nabiera nowego znaczenia. Tam nikt nie jest szczęśliwy i nikt nie jest w stanie wkupić się w łaski Srebrnych. Pora na zmianę, bardzo dużą zmianę... Kim naprawdę jest Czerwona złodziejka – Mare? Czego pragnie Szkarłatna Gwardia? Czy Srebrni są tacy okrutni, jak widzą ich Czerwoni?

O "Czerwonej Królowej" już  dłuższy czas w świecie blogosfery jest bardzo głośno. Wiele pozytywnych opinii, intrygujący pomysł i piękna okładka sprawiły, że i ja postanowiłam zapoznać się z tą książką. Nie byłam zbyt dobrze do niej nastawiona. Wiedziałam, że muszę ją przeczytać, ale to jest kolejna powieść dystopiczna, kolejna opowieść fantasy o świecie, gdzie niewinni cierpią, a dyktatorzy pławią się w luksusach. Nie krytykuję tego motywu, ponieważ jest on bardzo refleksyjny i pełni funkcję ostrzegawczą. Jednak sami wiecie, że w ostatnim czasie podobnych serii pojawiło się naprawdę wiele. Jak wrażenia? Czy naprawdę to coś nowego? 

Czytałam dużo opinii w internecie o "Czerwonej Królowej", jednak mimo to nie byłam w stanie powiedzieć czegoś konkretnego o tej pozycji. Po jakimś czasie, gdy zrozumiałam podstawy świata wykreowanego przez pisarkę, pomysł bardzo spodobał mi się. Fakt, było wiele antyutopii, ale jest to coś jeszcze niespotkanego przeze mnie. Prawie utwierdziłam swoje zdanie, ale (bez "ale" przecież byłoby nudno) nie mogę zapomnieć o zbyt dużym podobieństwie do innych tego typu cykli. Pierwsze dziesięć stron było dla mnie kopią "Igrzysk Śmierci", co niestety od razu zniechęciło mnie do powieści. Następnie miałam przez chwilę wrażenie, że przeniosłam się do świata "Rywalek" i to wszystko jest kolejną częścią "Selekcji". To już naprawdę mnie zirytowało. Jednak granicę przekroczyło podobieństwo do "Niezgodnej". Teraz mamy już wszystkie najsławniejsze powieści ostatnich lat, które poruszają podobny topos. Nie mam wątpliwości, że autorka, czytała wcześniej wymienione powieści i bardzo się na nich wzorowała. A dla mnie jest to katastrofalny błąd. Rozumiem, że mogły być dla niej inspiracją, lecz miała bardzo dobry własny pomysł. Wystarczyło spróbować odciąć się od innych "zagłuszaczy" i przedstawić w swój własny sposób fabułę książki. Zdaję sobie sprawę, że łatwo jest mi pisać recenzję i krytykować. Sama nieraz próbowałam napisać powieść i wiem, że ciężko jest odpowiednio wykorzystać inspiracje, ale każdy pisarz powinien się tego nauczyć.

Na początku recenzji wymieniałam wam największa wadę "Czerwonej Królowej". Jest ich więcej i nie zamierzam ich ukrywać, jednak trzeba też wspomnieć o tych pozytywnych aspektach historii. Jest to niesamowicie wciągająca książka. Usiadłam i zaczęłam ją czytać. Nie minęło pięć minut, gdy spojrzałam na zegarem, a tu się okazało, że czytałam od przeszło dwóch godzin. Dawno nie oddałam się tak bardzo wciągającej lekturze. Sama jestem zaskoczona, jak szybko przeczytałam ją. Język jest prosty, czasami wręcz banalny, ale dzięki temu bardzo przyjemnie się ją czytało. Do tego doszły jeszcze zaskakujące momenty i naprawdę byłam w stanie wybaczyć wszelkie jej wady. "Czerwona Królowa" ogólną fabułę ma bardzo przewidywalną, lecz pojedyncze fragmenty zaskakiwały mnie na każdym kroku.  

Pora powrócić do wad... Bohaterowie – nie wierzyłam, że można wykreować tak irytujące i nieludzkie postacie. Brakowało im realności, przez co nie mogłam przeżywać z nimi wszystkich emocji, uczuć. To były papierowe kreatury, które wydawały się wyjątkowe, a tak naprawdę były płaskie. Mare miała być silną bohaterką, a już nieraz wam pisałam, że takie lubię. Są schematyczne, jednak są pewnym wzorem osobowości, który podziwiam. W "Czerwonej Królowej" widać, że autorka chciała ją ukształtować na bardzo rozbudowana osobowość, a przy tym wyjątkowo silną, a tymczasem mam wrażenie, że Mare po prostu jest spłycona.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą zarzucę pisarce, jednak rozumiem, skąd wynika jej błąd. Powieść jest nielogiczna i pojawiają się notoryczne błędy w myśleniu. Na początku byłam pewna, że to specyficzne podejście Victorii do tematu, jednakże zbyt często zdarzały się takie wpadki. Zabrakło jej wiedzy. Nie posiadam jej więcej, ale jako osoba o ścisłym umyśle i ubóstwiająca historię, widzę takie rzeczy. Nie chcę w ten sposób umniejszać jej dzieła. Jestem pewna, że z biegiem czasu poprawi się to.

Gdy teraz tak pobieżnie czytam swoją recenzję, widzę, że bardzo skrytykowałam powieść. Nie zniechęcajcie się. To są pojedyncze błędy, które moim zdaniem w kolejnych częściach będą eliminowane. Będę wspominać pierwszy tom dobrze, a po następne na pewno sięgnę. Jeśli nie znudziła wam się jeszcze tego typu tematyka to jak najbardziej polecam.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
~ Czytam polecane książki (przez recenzenta) 

niedziela, 6 września 2015

Pani Jeziora


Tytuł: "Pani Jeziora"

Autor: Andrzej Sapkowski

Cykl: Saga o Wiedźminie

Tom: V

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: SuperNOWA

Liczba stron: 596

Film: Wiedźmin

Ocena: 10/10






Pamiętacie pewną historię, która rozpoczęła się od niepozornego, niewyróżniającego i skromnego...(Wróć! To wcale nie było tak!). Zacznijmy inaczej. Kiedy na świecie działy się bardzo ważne, przełomowe wydarzenia, nikt nie zwracał na nie uwagi, gdyż pewna znana wam dobrze królowa postanowiła wyprawić najhuczniejsze, pełne atrakcji i ballad przyjęcie, na którym miał zostać wybrany mąż dla jej córki. Pamiętacie już? Taka mała, przerażona dziewczynka o olbrzymich, zielonych oczach i szarych włosach... Przypomina wam kogoś? Któż by pomyślał, że ta młoda niewiasta, która wygląda jak dziecko, nosiła w sobie Starszą Krew, czyli naszą pełną energii Ciri. To było tyle lat temu... Cóż... Bardzo dobrze się wspomina. Jednak szkoda czasu na przeszłość, gdy trwa teraźniejszość. Po długiej i krwawej wędrówce Geralt i jego drużyna udają się do bajkowego pałacu, gdzie historie z marzeń staja się prawdziwe, a miłość kwitnie w każdym zakątku. Tymczasem wcześniej wspomniana diablica – Ciri – odkrywa tajniki Wieży Jaskółki oraz odkrywa prawdę o sobie.  Czemu tak wiele ludzi, istot chce ją znaleźć i zdobyć jej względy, a może tak naprawdę zabić? Co się dzieje z torturowaną Yennefer? Jak zakończy się historia, która z czasem stanie się najsławniejszą z wszystkich legend?

Pamiętam, jak pół roku temu po raz pierwszy wzięłam do rąk książkę z "Sagi o Wiedźminie". Nie wiedziałam o niej nic. Szłam na głęboką wodę, ale przecież nie bez powodu tyle osób ubóstwia ten cykl. Musiałam sama się przekonać, czy mają rację. Część z was czyta moje recenzje, więc wie, jak bardzo opowieść o wiedźminie zawładnęła mną. W krótkim czasie stała się jedną z moich ulubionych serii. Do tego stopnia, że długi czas nie byłam w stanie przeczytać ostatniej części. Sami wiecie, jak to jest... Tak bardzo chcecie poznać zakończenie, ale wiecie, że to jest już koniec. Wszystko się rozstrzygnie, a wy pozostaniecie wyłącznie z wyblakłym wspomnieniem. 

Ile to ja razy pisałam o stylu Sapkowskiego... "Pani Jeziora" tak samo jak pozostałe części trzyma poziom. Wszystko jest takie dokładne i realne. Nie da się znaleźć ani jednego słowa, które jest wyrwane z kontekstu. Po prostu tam wszystko pasuje do siebie. Wygląda, jakby było wcześniej zaplanowane. Nawet taki najmniejszy przecinek ma swoje miejsce. Wiecie, jednak co jest z tego najdziwniejsze? Ta idealność stylu nie jest irytująca. Ludzie (a przede wszystkim ja) nie lubią doskonałości. Ona jest piękna, ale wyjątkowo nudna i przewidywalna. Język autora jest nasycony archaizmami i często "górnolotnym"słownictwem. Nie będę udawać, że wszystkie słowa rozumiem, bo to by było niezaprzeczalne kłamstwo. Jednak cieszę się, że one tam są. Mogę nie znać ich znaczenia, ale rozumiem, co chce przekazać mi pisarz.

To jest prawie sześćset stron historii. Przy takiej ilości czytelnik często potrafi zanudzić się na śmierć. Jednak nie tutaj. Akcja nie zawsze jest wartka i szybka. Często są długie przerywniki, mimo to nie zniechęcają one do lektury. Pragniemy dowiedzieć się, co będzie dalej i nic nie jest w stanie zachwiać tego pragnienia. Po prostu tak trzeba i koniec, kropka. W dodatku nawiązania do przyszłości dodają realności tej powieści, co sprawia, że czyta się ją naprawdę dobrze. Dzięki temu możemy przenieść się do świata wiedźminów, czarownic i potworów, gdzie toczy się walka o władzę. 

Od początku cyklu Geralt jest moim ulubionym bohaterem. Jest taki naturalny, ale zarazem wyjątkowy, gdyż zawsze zachowuje się jak człowiek. Na początku "Sagi o Wiedźminie" często pojawiały się wzmianki, że wiedźmini podczas mutacji stracili ludzkie uczucia. Geralt jest idealnym przykładem, że tak właśnie nie jest. Potrafi kochać, jest gotowy zrobić wiele w imię dobra, ale ma również swoje wady. Często ulega namiętnościom, irytuje się łatwo i nieraz wykazał się dziecinną naiwnością. Dzięki temu bardzo łatwo go polubić. Bardzo podobnie jest z Ciri, która w tej powieści odgrywa dużą rolę i nie chodzi mi wyłącznie o wielkie wydarzenia historyczne. Te małe też mają olbrzymie znaczenie. Nie można również zapomnieć o zimnej Yennefer. Akurat ja bardziej utożsamiam się z młodą wiedźminką, jednakże jestem pewna, że wiele kobiet żywi podobne uczucia do czarodziejki.

Moja przygoda z historią wiedźmina zakończyła się. Jest jeszcze "Sezon Burz", który podobno mało nawiązuje do cyklu, jednakże jestem pewna, że do niego zajrzę, ale jeszcze nie teraz. Wiem, że przyjdzie czas, że będę miała przeogromną potrzebę powrotu do tego świata i wtedy on mi w tym pomoże. Tymczasem wszystkim fanom fantastyki polecam całą "Sagę o Wiedźminie". Nie są to powieści, które spodobają się każdemu, lecz warto zapoznać się przynajmniej z pierwszym tomem. Spróbujcie...

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
~ Czytam polecane książki (przez wszystkich)

środa, 2 września 2015

Uczta dla wron: Cienie śmierci

Tytuł: "Uczta dla wron: Cienie śmierci"

Autor: George R.R. Martin

Tłumaczenie: Michał Jakuszewski

Cykl: Pieśń Lodu i Ognia

Tom: 4.1

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Liczba stron: 480

Serial: Gra o tron

Ocena: 7.5/10





To przerażające, jak wciągu dwóch lat wszystko może się zmienić. Zamki zostają zdobyte, ludzie giną i rodzą się, lordowie tracą ziemie, a z północy nadchodzi groza. Lysa Arryn nie żyje, związku z czym funkcję lorda protektora przejmuje Littlefinger. Sansa staje się jego córką Alayne, a Arya po śmierci matki i brata nie wiem, gdzie tym razem ma się udać. Wszystkie Siedem Królestw toczy ze sobą wojnę, która ich wyniszcza, ale jest niczym przy walkach domowych, które powodują, że lordowie upadają. Tymczasem na Żelaznym Tronie siedzi ośmioletni chłopiec, którym kieruje jego pani matka, złota bliźniaczka – Cersei. Królowa opętana rządzą władzy nie zdaje sobie sprawy ze swoich błędów, ignorując niebezpieczeństwo nadchodzące z południa – smoki. Jak długo Tommen pozostanie królem Westeros? Czy Mur jest w stanie ocalić Północ? Kto naprawdę jest winny śmierci Młodego Wilka?

"Pieśń Lodu i Ognia" już od dawna znajduje wysokie miejsce na mojej liście ulubionych serii. Pamiętam, jak zaczynałam czytać pierwszy tom cyklu – "Grę o tron". Byłam zafascynowana klimatem powieści i samym jej tematem. Uwielbiam zamki, królów, smoki i ogólnie średniowiecze. Odkąd pamiętam fascynowała mnie ta epoka. Nigdy nie chciałam być księżniczką, ale chciałam mieć swoje miejsce w zamku. Oczywiście nie jako służąca, ale może jakaś bliska krewna króla... Martin sprawił, że moje dwa ulubione światy – średniowiecze i świat fantastyki – połączyły się w jedno. Teraz jestem świeżo po przeczytaniu kolejnego tomu cyklu i nadal utrzymuję, że jest to świetnie skonstruowana historia, której zostało poświęcone wiele czasu.

Zawsze jestem zachwycona wielowątkowością opowieści. To niesamowite, jak Martin wymyśla tyle wątków i nie zapomina o nich. One mogą na chwilę wygasnąć, nawet na dłuższą chwilę, ale zawsze wracają i często ich skutki mają bardzo duży wpływ na fabułę. W dodatku gdy czytam o jednym wydarzeniu, w tym samym czasie odbywają się ważne dla historii zdarzenia, o których dowiadujemy się po fakcie. To jest jak w życiu. Nie możemy być naraz świadkami wszystkich wydarzeń. Jesteśmy w jednym miejscu, a w drugim dzieje się coś istotnego. O niektórych sprawach dowiadujemy się długo po fakcie.

Bohaterom sagi można by poświęcić wiele oddzielnych recenzji. Ich liczba jest niesamowita i muszę przyznać, że często gubię się, kto jest kim. Nie mam pamięci do imion, więc zdarza się, że o niektórych postaciach zapominam. Lubię sobie wyobrażać, że Martin najpierw zrobił listę bohaterów (na końcu każdego tomu jest lista postaci, które występują w powieściach), a dopiero później dobierał do nich charaktery/zdarzenia. Jednak żeby tego było mało, nie jestem w stanie przywołać, jakieś postaci, która była źle dopracowana. Każda ma swoją własną, odrębną historię, która ją kształtuje. Oczywiście są osoby, które poznajemy lepiej i takie, które gorzej. 

W "Uczcie dla wron" pojawią się rozdziały poświęcone Cersei. Nigdy nie przepadałam za tą bohaterką, więc na początku byłam źle nastawiona do czytania. Jednakże z czasem zrozumiałam, że jest fascynująca, a co najważniejsze zaczyna się zmienić lub ujawniać swój prawdziwy charakter. Wiele ludzi zostało przez nią oszukanych albo oczarowanych jej urodą. Tak naprawdę jest okrutna i żadna władzy, ale również ma swoje powody co do tego. W ogóle muszę przyznać, że bardzo intrygują mnie złote bliźniaki. Cersei, jak wspomniałam, nie lubię. Za to Jaime z każdą chwilą zyskuje moją sympatię. Nie mogę powiedzieć, że jest aniołkiem, bo to by było jedno wielkie kłamstwo, ale jest pozytywnym bohaterem. Czytając rozdziały poświęcone mu, zauważyłam, że nie jest tak próżny i głupi, jak się wydawał. Ma wiele głębokich refleksji i sumienie, które często nie pozwala mu na czynienie zła. Nie usprawiedliwia to jego niecnych czynów, ale pozwala zobaczyć, co nim kierowało.

W "Pieśni Lodu i Ognia" jest bardzo rozbudowany mechanizm polityczny. Prawie w każdej swojej recenzji piszę, że polityka jest dla mnie magią i to czarną. Lecz dzięki takim powieściom staram się logicznie myśleć i powoli zaczynam rozumieć politykę w książkach (tylko książkach). Nie nadawałabym się na lorda, ani tym bardziej króla, ale jestem już w stanie przewidzieć niektóre wydarzenia na podstawie wypowiedzi i postępowań bohaterów, które często są logiczne, jeśli tylko zna się charakter danego człowieka.  

Powieść jest bardzo wciągająca, jednakże pojawiają się momenty wyjątkowo nudne, które psują ogólny wizerunek książki. W "Uczcie dla wron" nie mogę narzekać na częste urywanie scen, co w poprzednich tomach tak bardzo mnie irytowało. Jednak brakuje jakiegoś momentu zahaczenia, który sprawiłby, że nie byłabym w stanie odłożyć książkę na półkę. 

Jestem bardzo zadowolona, że zapoznałam się z kolejną częścią "Pieśni Ognia i Lodu". Spędziłam z nią wiele przyjemnych chwil, które na długo zapodaną mi w pamięci. Jestem też pewna, że w najbliższym czasie sięgnę po kontynuację historii.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:

wtorek, 1 września 2015

Sierpniowe podsumowanie wyzwania "Kocioł Wiedźmy"

Witajcie! 

Przed Wami sierpniowe podsumowanie wyzwania "Kocioł Wiedźmy". Wyzwanie zaliczyło siedem osób. Łącznie przeczytaliście szesnaście książek. Uważam, że to bardzo dobry wynik, porównując z lipcem. Gratuluję wszystkim i mam nadzieję, że we wrześniu będzie jeszcze lepiej :)

Burggrave:

1. "Noc śmierci" - Heather Graham 

2. "Krwawe żniwa" - Heather Graham

3. "Zabójczy dar" - Heather Graham

Crystal Kam:

1. "Kraina Cienia" - Jenny Carroll

2. "Dziewiąty klucz" - Jenny Carroll

Cynka;

1. "Próba żelaza" - Holly Black, Cassandra Clare

2. "Dopóki nie zgasną gwiazdy" - Piotr Patykiewicz

3. "Mroczny kochanek" - J.R. Ward

Elfik Book:

1. "Kapłanka w bieli" - Trudi Canavan

2. "Światła września" - Carlos Ruiz Zafón

3. "Dom Pod Pękniętym Niebem" - Marcin Mortka

4. "Carrie" - Stephen King

JustinaJ:

1. "Ogień i woda" – Victoria Scott

Wiecznie Zaczytana:

1. "Wilk" - Katarzyna Berenika Miszczuk

2. "Wilczyca" - Katarzyna Berenika Miszczuk

3. "Mroczny anioł" - Eden Maguire

Wonderland OfBooks:

1. "Strach mędrca" - Patrick Rothfuss

Linki do książek przeczytanych we wrześniu proszę zostawiać pod tym postem. 


PS: Podsumowania sierpniowe pozostałych wyzwań nie ukażą się, ponieważ nikt ich nie zaliczył.