piątek, 23 października 2020

Stracona tożsamość – Ewelina Dobosz

 

Tytuł: Stracona Tożsamość

Autor: Ewelina Dobosz

Cykl: Nowa tożsamość

Tom: II

Kategoria: Literatura erotyczna

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Ocena: 3/10

"Straconą Tożsamość" otrzymałam z TaniaKsiążka.pl






Znacie to uczucie, gdy po bardzo długim czasie – pełnym zawirowań i problemów, wreszcie nastały dni spokoju i nareszcie można odpocząć w szczęściu i radości? To jest cudowne uczucie, które niesie ze sobą odpoczynek i ulgę. Ale czas biegnie dalej i nawet w prawie perfekcyjnym życiu pojawi się rutyna, nowe obowiązki, nowe role, a co za tym idzie nowe problemy. Mam wrażenie, że to takie błędne koło, nad którym nie jesteśmy w stanie zapanować, ale nie jestem też pewna, czy bylibyśmy w stanie bez niego żyć. Czym byłoby wiecznie idealne życie, gdyby nie zmieniało się i nie stawiało nam wyzwań? Niesie to ze sobą okrucieństwo, ale i pewną pasję. 

Emily i Igor po traumatycznych przeżyciach rozpoczęli nowe życie, które zapowiadało się jak z bajki. Powtórnie wzięli ślub, kupili apartament i... Zostali rodzicami! Czyli wszystko tak, jak być powinno według ich marzeń. Ale w końcu nowe życie niesie ze sobą wiele zmian i wyzwań, które potrafią zmieniać człowieka. Igor z każdym dniem obserwuje, jak jego ukochana zmienia ciągle swoje prace, popada w zakupoholizm i nie może odnaleźć się w roli matki. Niepokoi się, ale też nie wie, jak pomóc żonie i czy na pewno jeszcze chce. Czy ich szybka namiętność i pochopne małżeństwo, skończy się szybciej niż "na zawsze"? Czy mają jeszcze wspólną przyszłość? I czy to koniec traumatycznych wydarzeń?

Miałam całkiem spore oczekiwania co do całej serii. Byłam przekonana, że to będzie ciekawy romans z akcją i wątkiem kryminalnym. W pewnym sensie tak było w pierwszym tomie i drugim również, ale to nie było to, na co czekałam i przede wszystkim czego się spodziewałam. Niestety ze smutkiem przyznaję, że ten cykl okazał się moją prywatną porażką. Dlaczego? 

Przede wszystkim mam mały kłopot ze stylem autorki. Nie chodzi o to, że jest jakiś karygodny czy po prostu niedopracowany. Oczywiście tak jak można by się spodziewać po gatunku powieści, jest on dość prosty, ale też zarazem bardzo przyjemny. Pozwala na szybkie wciągnięcie się w fabułę. Tylko moim marzeniem byłoby coś unikatowego, coś, co dałoby mi poczucie, że to książkach Eweliny Dobosz i właśnie dzięki językowi zapamiętam wyjątkowość pisarki. Oczekuję to po każdej powieści, więc było mi przykro, że niestety w tym przypadku nie znalazłam takich elementów. Poza tym "Stracona tożsamość" jest dla mnie zbyt wulgarna. Nie mam nic przeciwko mocniejszym słowom, czy scenom, ale w wielu sytuacjach nie widzę jakiegokolwiek uzasadnienia w używaniu takiego słownictwa. To jest dość subiektywne odczucie i każdy może to odebrać całkowicie odmiennie, co nie zmienia faktu, że poczułam się totalnie zniechęcona do całości. 

Jedynym plusem jest ukazanie, że po naszym ukochanym sloganie "żyli długo i szczęśliwie" jest coś więcej i niekoniecznie tak bardzo pozytywne, jak sobie wyobrażamy. Wszyscy wiemy, że tworzenie różnych relacji i wchodzenie w nowe role jest pracochłonnym i angażującym zajęciem. Bez naszego wkładu nie da się utrzymać tak ścisłych więzów, jakie powinny być w małżeństwie. Brzmi to nieco ponuro, ale uważam, że niesie ze sobą również pewnego rodzaju piękno. Pisarka za pomocą wejścia smoka dała sygnał, że o szczęście trzeba walczyć. Ten wątek niezwykle mi się podobał i naprawiał wiele pozostałych błędów. 

Jednak w innych aspektach fabuła mocno mnie zawiodła, ponieważ okazała się zbyt szybka, zbyt nieuporządkowana i zbyt nierealna. Gdy doszłam do części rozwinięcia głównego wątku, to był jakiś maraton, gdzie nie mogłam w ogóle złapać oddechu i miałach ochotę rzucić to wszystko i sobie darować. To niedopracowanie i zabójcze tempo wywoływały we mnie frustrację do tego stopnia, że nawet zaskakujące momenty wydawały mi się niegodne uwagi. 

Tutaj pora przejść do części, gdzie opowiadam o największym rozczarowaniu całej "Straconej tożsamości", czyli o bohaterach. Ich kreacja w ogóle nie istnieje, a jak już gdzieś nieśmiało chce się, jednak ujawnić przed czytelnikiem, to przedstawia postaci nudne i wywołujące rozpacz swoim nielogicznym postępowaniem. Warto wspomnieć, że ogólnie bardzo nie lubię Emily, nie rozumiem jej działań i wydaje mi się słabą kobietę. A najgorsze jest to, że odnoszę wrażenie, że ona nie została specjalnie tak stworzona przez autorkę, tylko jest skutkiem jakiegoś błędu. Sam Igor wywołuje również we mnie niechęć, ale jego pokłady złości czasami dawały nadzieję na lepszą perspektywę. Tylko po raz kolejny w jego charakterze pojawiały się wyraźne luki, których nie mogłam zaakceptować. 

"Stracona tożsamość" okazała się powieścią nie w moim stylu. Posiada pewne zalety, ale w ostatecznych rachunku nie są one w stanie zrównoważyć mi całości. Po "Nowej tożsamości" byłam bardzo niezadowolona, ale wierzyłam, że pisarka udoskonali swoje pióro i ma potencjał do rozwinięcia. Tymczasem tak się nie stało. Dlatego myślę, że to koniec mojej znajomości z twórczością pisarki, jeśli jej kolejne książki jeszcze zostaną wydane.

Więcej książek dla kobiet w księgarni internetowej Tania Książka


środa, 21 października 2020

Wilcza Nora – Anna Starobinec

 

Tytuł: Wilcza Nora

Autorka: Anna Starobiniec

Tłumaczka: Agnieszka Sowińska

Cykl: Zwierzęce zbrodnie

Tom: I

Kategoria: Literatura dziecięca

Wydawnictwo: Dwie Siostry

Ocena: 9/10






Bywają czasy, gdy nawet w świecie utopii i baśni dochodzi do wydarzenia mrożącego krew w żyłach. Wszystkie żaby zaczynają kumkać, tworząc sieć, która powiadomi każdego mieszkańca lasu o tym przerażającym, bestialskim czynie jednego z sąsiadów. Co się stało? Aż strach powiedzieć to na głos – to tak niespodziewane, tak straszne i tragiczne... Może jak nie powiem, to okaże się, że nigdy nie było prawdą? Może to tylko zły sen? Nie, to chyba prawda. Trzeba powiedzieć, nie wahać się i znaleźć winnego. Więc tak... Już mówię, tylko na trochę uspokoję oddech... Okay, jestem gotowa – Zając nie żyje. Milczycie? Tak, to nasz Zając, ale to nie najgorsze. On... On został zamordowany, rozszarpany na strzępy... Nie, nie możecie tracić energii na rozpacz. Trzeba znaleźć winnego i go ukarać! Gotowi? 

Pewnie zastanawia Was ta książka – w końcu już dawno nie jestem dzieckiem i nie mam własnych dzieci. Dlatego pytanie brzmi – co ona tu robi? Nie będę kłamać czy udawać. Po prostu uwielbiam literaturę dziecięcą i nadal ją czytam. Uważam, że powinniśmy ją doceniać niezależnie od naszego wieku. To ona kształtuje kolejne pokolenia i to ona daje przykład i niezapomnianie rozrywki. Stąd mój pomysł, by lepiej zapoznać się z "Wilczą Norą". Czy było warto poświęcać czas dla tej konkretnej powieści dla dzieci? Oczywiście, że tak. 

Przede wszystkim jestem oczarowana pomysłem. Taki dziecięcy kryminał wydaje mi się niesztampowym wyborem, ponieważ raczej mało który autor decyduje się na tak śmiałe i troszkę brutalne zagrywki. Paradoksalnie konwencja powiastki opiera się na typowym schemacie kryminału. Teraz sobie pomyślcie, co poza zbrodnią wyróżnia ten gatunek – prawdopodobnie w "Wilczej Norze" znajdziecie podobny aspekt. Być może niektórych to zniechęca, ale mi bardzo przypadło do gustu, gdyż nie ma przesadnej cenzury i to połączenie brutalnych scen (oczywiście brutalnych w odniesieniu dziecięcym, nie jest to krwawy kryminał czy straszny horror) z sielanką mieszkańców lasu ma swój własny, niepowtarzalny urok. 

Jeśli mam mówić o samej sobie, to jestem zachwycona językiem, jakim posługuje się pisarka. W każdej mierze jest on niesamowicie dopracowany i rozbudowany. Dzięki temu książkę czyta się płynnie, a wyobraźnia bez oporów może zostać pobudzona. Tylko zastanawiam się, jak odebrałyby to dzieci, ponieważ właśnie ta kwiecistość języka może dla nich okazać się zbyt trudna. Niektórych słów sama nigdy bym nie użyła, więc napawa mnie to trochę wątpliwościami. Nie jestem pewna, czy nie została przekroczona ta granica, gdzie dziecko ma możliwość nauczyć się nowego słownictwa, ale robi się to zbyt męczące i zbyt zagmatwane. Tutaj musiałby to ocenić ktoś lepiej znający umiejętności dzieci. 

Natomiast sama fabuła jest kunsztem literackim! Przeczytałam na jednym wdechu. Bardzo chciałam się dowiedzieć, kto zabił Zająca, więc niestrudzenie dążyłam do zakończenia, a tutaj co i raz byłam zaskakiwana zwrotami akcji. Ostatecznie dostałam szokujące rozwiązanie zagadki, a w drodze do niej wydarzenia zapierające dech w piersiach, niespodziewane i wprawiające w zdumienie. W swoim życiu nie czytałam zbyt wiele powieści kryminalnych, ale jest naprawdę mało takich, które tak bardzo pobudziły moją wyobraźnię, a ostatecznie i tak dały odpowiedź w żaden sposób nieprzewidzianą wcześniej. Jestem pod wielkim wrażeniem. 

Jednak żeby nie była to wyłącznie pusta rozrywka, choć przyznam, że samo szukanie logicznych połączeń jest znaczenie czymś więcej, autorka w subtelny sposób wplotła problemy moralne oraz problemy związane z ubóstwem, czy śmiercią. Wśród śmiechu pojawiało się wzruszenie i bardzo głębokie przemyślenia. "Wilcza Nora" to powieść dojrzała i pełna mądrych treści, które mogą w życiu prowadzić dzieci w sposób moralny i samodzielny. 

Wracając do uśmiechu, koniecznie muszę zwrócić uwagę na imiona bohaterów. Jest to różnorodna gra słowna – prosta w odbiorze i wpadająca w ucho, ale równocześnie pozwalająca na chwilę zadumy. Tak, mowa tutaj o najzwyklejszych imionach, ale trochę w innym ujęciu. O tym musicie się przekonać sami. A zapewniam Was, że oprócz imion są to doskonale wykreowane postacie, zahaczające momentami o groteskę i karykaturę. Epizodyczni bohaterowie są określani przez jedną dominującą cechą. Natomiast główni to pełnowymiarowe osobowości z wieloma zaletami i również z wieloma wadami. 

"Wilcza Nora" okazała się książką barwną, pełną mądrości i niesamowicie wciągającą przygodą. Cieszę się, że miałam okazję ją przeczytać. Literatura dziecięca nie wyróżnia się tak bardzo w gronie dorosłych, więc łatwo ją przegapić. Z tego względu gorąco Was zachęcam, żebyście dali szansę oczarować się przez niezwykłą historię. 

 Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl


piątek, 16 października 2020

W butach Valerii – Elisabet Benavent

 

Tytuł: W butach Valerii

Autor: Elisabet Benavent 

Tłumaczenie: Barbara Bardadyn

Cykl: Valeria

Tom: I

Kategoria: Romans

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Ocena: 3/10






Opisy miłości szalonej, pełnej namiętności i romantyczności zazwyczaj urzekają. Bo bądźmy szczerzy – kto nie chciałby przeżyć właśnie takiej miłości? Gdy zakochanie odbiera wszelkie zmysły, świat się zwęża do tej jednej osoby, ale zarazem daje nieograniczone możliwości? To cudowna wizja, ale niestety w życiu bywa różnie. Niektórzy przeżywają właśnie taki rodzaj miłości, inni mogą znaleźć swoją drugą połówkę, ale ich historia jest spokojniejsza, a jeszcze inni nigdy nie odnajdują się w sprawach serca. Wszystko zależy od osobowości, temperamentu, marzeń i szczęścia. 

Valeria jest pisarką, która zdobyła wiele nagród i teraz przyszedł czas na powstanie jej kolejnego dzieła. Jednak tu pojawia się istotny problem – wena nie przychodzi na zawołanie. Kobieta jest przerażona swoim brakiem pomysłów i brakiem zaangażowania. A nie pomaga fakt, że jej mąż przebywa coraz więcej w pracy, a w domu oddala się od niej i jest nieczuły na jakiekolwiek próby poprawy ich sytuacji. Valeria ma trzy przyjaciółki: Lola to ta szalona bez żadnych ograniczeń, Carmen to to urocza i pragnąca szczęścia, natomiast Nerea jest do bólu zimna i profesjonalna. Każda z nich musi zmierzyć się ze swoimi własnymi problemami i przede wszystkim z nadchodzącą miłością. Czy miłość zawsze daje szczęście? 

"W butach Valerii" przyciągnęło moją uwagę dobrymi opiniami, ekranizacją Netflixa i szalenie różową okładką. Wierzyłam, że przyniesie ze sobą powiew radości, śmiechu i nieokiełznanej namiętności. W moim przypadku jest przepis na idealny romans dla odpoczynku i może trochę dla ocieplenia serduszka. Niestety szybko okazało się, że ta opowieść to w ogóle nie moja bajka, a ja nie potrafię odnaleźć w niej prawie żadnych pozytywów. Ale po kolei. 

Przede wszystkim zawiodłam się na stylu autorki. Możliwe, że wynika to z mojego wyobrażenia, gdzie pisarka wykazuje się humorem i charyzmą. Tutaj stanowczo tego nie było. Styl niczym się nie wyróżniał, a jego prostota często mnie irytowała. Choć też nie będę za bardzo krytykować, ponieważ przy odrobince zaangażowania książkę czytało się przyjemnie i szybko. Jednak miałam wiele momentów, gdy traciłam tempo czytania, ponieważ pojawiały się całkowicie nie pasujące słowa. Nie wiem, z czego to wynika, ale one po prostu gryzły się z całym zdaniem. Być może to kwestia polskiego tłumaczenia...

Natomiast sama fabuła była strasznie powolna i jeszcze bardziej strasznie monotonna. Już dawno się tak bardzo nie wynudziłam przy jakiejkolwiek powieści. Ani razu nie poczułam się rozbawiona, a tym bardziej ani razu nie poczułam tych emocji, które powinny towarzyszyć bohaterkom. W końcu to opowieść o życiu, o miłości... Jeśli nawet ktoś prowadzi życie idealnie poukładane, przepełnione rutyną i nudą, to prawdziwa miłość ekscytuje. To rozterki z nią związane pochłaniają uwagę tego człowieka i sprawiają, że w pewnej części staje się egocentrykiem skupionym na swoich własnych problemach. W tym nie ma nic złego, ale jako czytelnicy właśnie to powinniśmy poczuć. A moją jedyną silniejszą emocją była frustracja na czyny Valerii. Zawiodło mnie również zakończenie powieści. Nie chcę Wam za dużo zdradzić, jednak ostrzegam, że w mojej głowie pojawiło się jedno pytanie: naprawdę do tego dążyliśmy? To było dla mnie bezsensu. Dobrze, że są kolejne tomy, bo wtedy mogę zrzucić to na karb przerwania książki w złym miejscu. 

Ale oczywiście nie może być aż tak źle! W "Valerii" niesamowicie cenię, że czwórka bohaterek ma tak odmienne charaktery, spojrzenia na świat i życie. To niezwykłe uczucie, jak bardzo mogą różnić się przyjaciele, a zarazem tworzyć jedność. Pisarce fantastycznie udało się ukazać, że dziewczyny kochały się, szanowały swoje odmienne zdania i mimo częstych kłótni czy nieporozumień, nadal umiały znaleźć wspólny język. Każda z przyjaciółek była pewnego rodzaju ujęciem karykaturalnym, gdzie jakaś cecha była intensywna, wręcz dominująca. Problem miałam tylko z tytułową Valerią, która dosłownie ze wszystkich bohaterów wydawała mi się najbardziej bezosobowa. Jej stanowczo nie polubiłam. 

Jak mogę podsumować tę książkę? Niestety jako jedno wielkie rozczarowanie. Nawet ciężko w tej chwili stwierdzić mi, co sprawia, że jednak tak dużo czytelników uwielbia tę historię. Musi być coś, co do mnie nie przemówiło, a do innych tak. Dlatego na pewno mimo własnego rozgoryczenia nie odradzam Wam tej książki. W końcu może właśnie Wy docenicie jej sedno. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo księgarni Tania Książka i zapraszam Was do zapoznania się z ich działem bestsellery

niedziela, 11 października 2020

Chłopcy Jo – Louisa May Alcott


Tytuł: Chłopcy Jo

Autor: Louisa May Alcott

Tłumaczenie: Joanna Pyra

Cykl: Małe Kobietki

Tom: IV

Kategoria: Literatura klasyczna

Wydawnictwo: MG

Ocena: 6/10






Czas ma to do siebie, że lubi mijać szybko i niespostrzeżenie. Czasami gdy jesteśmy znudzeni czy robimy coś, czego bardzo nie lubimy, wydaje się nam, że stanął w miejscu. Innym razem nasze myśli są pochłonięte wyjątkowo pasjonującymi czynnościami i wtedy ten sam czas biegnie nieopanowany. Jednak to są konkretne wydarzenia, które mijają, byśmy za parę lat byli zszokowani, ile to już jest za nami. Nasza pamięć z nostalgią sięga do młodości, do czasu zakochania czy najlepiej wspominanych przez nas wydarzeń. To wszystko za nami, ale na szczęście przed nami też coś jest... Możemy spędzać czas w otchłaniach pamięci, czerpiąc z tego radość albo karmiąc się cierpieniem, lecz możemy usiąść, spojrzeć, ile za nami i iść dalej, by czas nas nie oszukał. 

Jo już dawno nie jest szaloną i porywczą młodą dziewczyną, którą wiele lat temu poznaliśmy. Teraz jej głowa pełna idei, zaangażowanie i energia pozwalają rozwijać się dojrzewającym istotom. Jej ukochane dzieci też już nie są dziećmi. Teraz to młodzi mężczyźni i piękne panny. Wszyscy gotowi, by podbijać świat nauki, obyczajów i przede wszystkim miłości. Pewnie każdy rodzic zna ten czas, gdy musi się pogodzić, że ich najmłodsi są gotowi decydować sami za siebie i rozpocząć własne, samodzielne życie. A młodość ma do siebie to, że lubi popełniać błędy i mimo samodzielności czasami błagalnym milczeniem prosi o pomoc i nakierowanie na odpowiednią drogę. Tutaj się rozpoczyna nowa misja Jo. Czy sobie z nią poradzi? Czy decyzje młodych i los niosą ze sobą szczęście? Czy miłość zawsze wygrywa?

Doskonale pamiętam moment, gdy przyszła do mnie paczka z niesamowitą książką, którą były właśnie "Małe Kobietki". Byłam bardzo podekscytowania, ponieważ czekałam na premierę ekranizacji tej powieści. Oczekiwanie, piękne wydanie i zafascynowanie literaturą klasyczną sprawiły, że moje wymagania przybrały niebotyczną wielkość. Zostały spełnione w każdym aspekcie. Powieść okazała się niesamowicie ciepłą, pełną miłości i bezpieczeństwa historią. Dostałam nadzieję, która na stałe osiadła w moim sercu i z tym niezwykłym ciepłem przypomniała mi, co to rodzina i bezinteresowna dobroć. Z czasem czytałam kolejne tomy i czułam się jak w domu, gdy mogłam wrócić do opowieści o czterech siostrach i ich losach. Tym razem przyszedł już czas na ostatnią część. Jak się czuję po jej przeczytaniu? 

Pisarka przez wszystkie cztery tomy utrzymała ten charakterystyczny styl opowieści płynącej w leniwe niedzielne popołudnie, gdy wszyscy w błogostanie słuchają z uśmiechem na ustach. Nie porzuciła lekkości pióra przeplatanej z uśmiechem ironii i mrugnięciem do czytelnika. Otoczenie barwności i kwiecistości języka pozwalało na zapomnienie o naszej rzeczywistości i przeniesienie się do domu Jo. Bez żadnych utrudnień, niepotrzebnych wyniosłości otwierała drzwi do serca swojej historii. 

Niestety z olbrzymim żalem muszę przyznać, że "Chłopcy Jo" najmniej podobali mi się ze wszystkich części "Małych Kobietek". Przede wszystkim autorka robiła duże przeskoki w czasie. Już w poprzednich tomach można to zauważyć, lecz były one tworzone z gracją i dopracowaniem, które nadawało płynności fabule. Tutaj niestety brakowało tego mocnego, ale zarazem subtelnego osadzenia w czasie. Różnorodność pojedynczych opowieści paradoksalnie sprawiała, że nie odnajdowałam się w życiu naszych bohaterów. Codzienność i wyjątkowość chwil powinny się komponować w ich życie, a tymczasem gryzły się nawzajem i walczyły o uwagę. Mimo to część z nich nadal niezmiernie bawi i poucza moralizującym tonem. 

Tym razem nie przekonała mnie też tematyka. Wszystkie tomy mają ten wspomniany moralizujący ton – nie jest on subtelny ani dyskretny, jest narzucający, obezwładniający. Lecz dopiero w "Chłopcach Jo" zaczęło mi to przeszkadzać. Długo się zastanawiałam, skąd ta nagła zmiana u mnie i doszłam do wniosku, że po raz pierwszy w tej historii stajemy z tak wielkim wyzwaniem jak pełnowymiarowa nauka w college'u i na uniwersytecie. Zbyt dużo nieaktualnych treści i wyrachowania jak dla mnie. W tym momencie została przekroczona moja subiektywna granica, gdzie pamiętam, że to były inne czasy nieporównywalne do obecnych. Bardzo tego żałuję i nie uważam, żeby była to wina samej książki. Wtedy była to wizja poprawności w wychowaniu i dobroci. Obecnie odnoszę to jako ograniczenie wolności. 

Wśród bohaterów panuje wielka różnorodność osobowości. Każdy jest inni i niepowtarzalny w swym obyciu, poglądach i marzeniach. Bardzo to cenię, bo przy tak wielkiej liczbie postaci łatwo zatracić odmienność w kreacji. Oczywiście moją uwagę przykuwała najbardziej Jo, która zmieniła się z roztrzepanego dziecka w matkę kilkanaściorga młodych osób. Czy ta zmiana mi się podoba? Jest naturalna, więc jak najbardziej ją szanuję. Tylko brakuje mi mojej dawnej Jo, która ukradła moje serce. 

Moje odczucia wahają się od rozczarowania ku nostalgii, że to już koniec i pora pożegnać się z rodziną March. Już dawno twierdziłam, że ten czas powinien nadejść. Że niektóre historie powinny kończyć się w odpowiednim punkcie, a w przypadku "Małych Kobietek" został on przekroczony. Mimo to zostałam ogarnięta melancholią, więc nie pozostaje mi nic innego, jak Wam polecić poznanie Jo, Beth, Amy i Meg – dzięki nim można odzyskać wiarę w szczęśliwe życie, mimo że jest one naszpikowane przeszkodami i tragediami. 

Za możliwość poznania całego cyklu z całego serca dziękuję Wydawnictwu MG

piątek, 9 października 2020

Premiery MG nachodzą wielkimi krokami! - 14 października

Zielone notatniki Leopold Tyrmand 


Na końcówkę Roku Tyrmanda przygotowaliśmy dwie pozycje. Jedna, można powiedzieć „klasyczna”, to Dziennik 1954, tym razem jednak w wersji ilustrowanej. Druga to prawdziwa perełka, choć raczej w kolorze czarnym. W zasobach IPN-u Dariusz Pachocki odnalazł dwa notatniki pisarza, skonfiskowane przez SB, o których istnieniu nikt przez lata nie wiedział.

To był czwartek, 28 września 1967 roku. Dwa lata po wyjeździe Leopolda Tyrmanda z Polski, kilka miesięcy po opublikowaniu przez niego na łamach paryskiej „Kultury” Porachunków osobistych. Przed drzwiami mieszkania Barbary Hoff w Warszawie stanęło dziewięciu pracowników Służby Bezpieczeństwa. W wyniku przeprowadzonej rewizji skonfiskowano książki (wydany w Londynie tom poezji Broniewskiego, Bagnet na broń czy anglojęzyczną wersję Siedmiu dalekich rejsów), czasopisma (paryska „Kultura”), listy Tyrmanda do Barbary Hoff, liczne kartki pocztowe od bliższych i dalszych znajomych (np. od Konwickiego czy Herberta), różnego typu legitymacje, zapisane po brzegi kalendarzyki i adresowniki, stosy wizytówek, które w przeważającej większości należały do korespondentów zagranicznych czasopism, fotoreporterów, wydawców czy pracowników ambasad.

W zbiorze tym trafimy także na dwa niepozorne, zapisane najczęściej zielonym atramentem, notatniki.

Są one o tyle ważne i niepowtarzalne, że jako jedyne ilustrują literacką kuchnię pisarza, jego lektury i intelektualne zainteresowania w pierwszych latach po powrocie do kraju. Jednak zanim do tego doszło los rzucał pisarza po wielu europejskich krajach, a wydarzenia, które temu towarzyszyły – bez odrobimy przesady – mogłyby być podstawą sensacyjnego filmu.

Dziennik 1954. Wydanie ilustrowane Leopold Tyrmand 


W książce tej jest wszystko, czego można chcieć się dowiedzieć o życiu w socjalizmie. Oczywiście życiu inteligenta. A szczególnie inteligenta warszawiaka. Na kartach Dziennika 1954 spotkamy Herberta, Jasienicę, Kisiela, Turowicza, by wspomnieć tylko tych, których wspominać warto. Poznajemy też prozę i poezję bytowania młodego pisarza, świetnego obserwatora, znakomitego stylisty, którego wkrótce pozbyto się z Polski na stałe. Sam Tyrmand pisze o Dzienniku tymi słowy: Tak, chodzi o świadectwo dla samego siebie, o wystawienie świadectwa memu życiu, moim pragnieniom i myślom, mojej epoce, z którą jestem związany nieskończonością węzłów. Ma to być świadectwo z pierwszej ręki, złożone przez stosunkowo najlepiej zorientowanego w danej sprawie świadka. Ale – częściowo nie. Tak silnie pożądam sprawdzenia samego siebie, mych słuszności i niesłuszności, mych możliwości i zdolności, a więc tego, czego tak uparcie odmawia mi moja aktualna sytuacja. Nie mam talentu kontemplacji ani daru tworzenia w imię samego aktu  tworzenia. Jak powiedział mi ostatnio Kisiel, noszę w sobie wielką potrzebę  i umiejętność dzielenia się z ludźmi moją wewnętrzną pracą myśli. Z najgłębszego powołania czuję się dziennikarzem, stąd konstrukcje mych przemyśleń ulegają dezaktualizacji, ponadto nie wierzę w możliwość własnego wysiłku nad kompozycją dzieła sztuki nieprzeznaczonego dla kogoś konkretnego w czasie i przestrzeni. Dlatego zdecydowałem, że dziennik przyniesie mi ulgę.

Bez strachu. Dziennik współczesny Józef Hen 


Wstrząsający i liryczny,  smutny i wesoły, pełen ciepła i ostro tnący łajdaków, melancholijny i szyderczy… zapis czy urywki z bardzo bogatego życia sprzed wojny, z czasów ludobójstwa, czasów mniejszych i większych świństw Polski socjalizmu i wreszcie współczesnych, w których życie autora, jak i nasze przeplata się  z bezsensowną polityką. Wspaniała literatura w chronologicznym zapisie miesięcy i lat, o których autor tak subiektywnie i sugestywnie opowiada, że wystarczy na chwilę się w niej zagłębić, by poczuć to co on.

Martwe dusze Michał Gogol 


Paweł Iwanowicz Cziczikow – grzeczny, zadbany, porządny obywatel – zajeżdża ze swym stangretem Selifanem oraz lokajem Pietrkiem do miasta gubernialnego N., gdzieś na rosyjskiej prowincji. Cziczikowa poznajemy powoli. Nie jest zbyt bogaty, ale też i nie jest biedny, „ani tłusty, ani chudy” – raczej dosyć bezbarwny. Zapoznaje się najpierw z ważnymi osobistościami miasta. Robi to bardzo zręcznie, wzbudza ogólną sympatię i zainteresowanie. Następnie zaczyna objeżdżać okoliczne majątki, w celu skupowania martwych dusz chłopskich. Podróżując z nim poznajemy najróżniejsze charaktery ludzkie. Początkowo wszystko wydaje się układać gładko, ale o Cziczikowie zaczynają krążyć plotki. Piękne pozory zmieniają kształty jak w krzywym zwierciadle.

Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt Karol Darwin 


Jedno z ostatnich i najlepszych dzieł Darwina, w którym otwarcie i bez strachu używa już słowa ewolucja i pisze o bezpośrednim pochodzeniu człowieka od małpy. Jest to pierwsza na świecie poważna rozprawa o ekspresji emocji z licznymi przykładami i bogactwem opisu. Poprzez powracanie do ewolucji Darwin próbuje znaleźć uzasadnienie ruchów mimicznych. Każde podjęte zagadnienie omawia możliwie najbardziej dogłębnie, analizuje plusy i minusy przyjętego sposobu rozumowania, cytuje swoich zwolenników i przeciwników, a niejednokrotnie z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie jest w stanie wysnuć ostatecznego wniosku, pozostawiając czytelnika ze swoimi wątpliwościami i rzetelnie zebranymi argumentami obu stron. Precyzyjnie opisuje niezwykle silną więź człowieka z przyrodą, który jest jej integralną częścią, podobnie jak zwierzęta.
Książka ta stała się kamieniem milowym w badaniach nad biologicznym mechanizmem kreowania emocji. Prowadzone obecnie analizy rzucają nowe światło na naturę zwierzęcych uczuć. Dziś już wiemy, że mózg człowieka i innych ssaków zbudowany jest z tych samych struktur. Dlaczego więc zwierzęta nie miałyby odczuwać podobnych do człowieka emocji?

Dekameron Giovanni Boccaccio 


Powiem więc, że w roku od narodzenia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, tysiąc trzysta czterdziestym ósmym, w sławnym mieście Florencji, klejnot miast włoskich stanowiącym, wybuchła zaraza morowa, sprowadzona wpływem ciał niebieskich albo też słusznie przez Boga zesłana dla ukarania grzechów naszych. Tak zaczyna się Dekameron (z greckiego: dziesięć dni) - cykl stu słynnych nowel Giovanniego Boccaccia. Powstały w połowie XIV wieku, długo krążył w licznych rękopiśmiennych odpisach, by po z górą stu latach doczekać się oficjalnego wydania. Czytelnicy nie cieszyli się nim jednak zbyt długo – w połowie XVI wieku książka trafiła do kościelnego indeksu ksiąg zakazanych. I chyba tkwi w nim do dziś…
Nie ma się zresztą czemu dziwić – była wtedy i pozostała do dziś symbolem rodzącego się renesansowego humanizmu, z jego umiłowaniem natury ludzkiej, afirmacją jej licznych wad i zalet. Kolejne opowieści wciągają nas w świat zmysłów – miłości nie tylko małżeńskiej, erotycznych, uciesznych gier i zabaw będących udziałem ludzi bystrych i inteligentnych. Znakomicie nakreślone sylwetki bohaterów, złożoność i wielobarwność ich charakterów, realizm obyczajowy, to niewątpliwe atuty tego zbioru.

Popiołem i cieniem Aida Amer 


Kraków dzisiaj i w chwili rozpoczynającej się rewolucji neolitycznej tysiące lat temu. Ta opowieść prowadzi nas równolegle przez życia bohaterów, w jednym i drugim przypadku zmagających się z potężnymi zmianami, jakie zachodzą w ich czasach. Współczesne głębokie przemiany społeczne, kulturowe, obyczajowe i technologiczne znajdują swoje odniesienia w dalekiej przeszłości.
Dwaj mężczyźni w dwóch rzeczywistościach wchodzą w dorosłe życie z bolesnym przekonaniem, że nie dopełnili obowiązku przejścia inicjacji. Nie zdali egzaminu, który czyniłby z nich  wartościowych członków społeczności.  Ich losy to wieloletnie zmagania, by naprawić błędy, by pokonać ciążące im własne niedoskonałości. U ich boków mocno zaznaczone kobiece postaci stają w obliczu szansy na bycie pełnoprawnymi członkami społeczności. Jednocześnie odkrywają bezlitosną prawdę, że wolność nie jest ani łatwa, ani darmowa. Oba wątki powieści łączą te same ścieżki, którymi bohaterowie wędrują. Mimo dzielących ich tysiącleci, spotykają się w na tych ścieżkach w tych magicznych chwilach, gdy czas traci swą moc.

Anegdoty z czterech stron świata Jolanta Szymska-Wiercioch, Wojciech Wiercioch 


Ogromny zbiór anegdot z różnych części świata , w których bohaterami są znane postaci historyczne. Wiele tu zabawnych historyjek a we wszystkich kryje się jakaś prawda o ludziach, ich emocjach, zachowaniach i charakterach. O naszych własnych przywarach także…!
Prawdę  o nas samych najłatwiej przyjąć  w formie żartobliwej, więc  powtórzmy  za M. Twainem  -  „Humor jest największym błogosławieństwem dla ludzkości”.

czwartek, 1 października 2020

Podsumowanie września

Witajcie!

Za nami ostatni miesiąc studenckich wakacji. Owocował on w wiele przeczytanych książek i jeszcze większą liczbę obejrzanych filmów. Cieszę się, że był tak produktywny, ponieważ powrót na studia, choć niestety zdalnie, na pewno ograniczy mój czas, ale też dostarczy nowej wiedzy i nowych przeżyć ♥


1. Poufne (ocena: 6/10) – pewnego dnia spotkałam się z wyjątkowo pozytywną opinią o tej książce, a że poruszała temat dotychczas w ogóle mi nieznany, czyli życie drugiego pokolenia Żydów powojennych, zdecydowałam się przeczytać ją od razu. Niestety okazała się ona dla mnie zbyt chaotyczna i nie byłam w stanie zaakceptować braku kontekstu przedstawionych wydarzeń. Nie wystarczyło wiedzieć, że te zachowania wynikają z Holocaustu. Dlatego teraz jestem nią bardzo zawiedziona. 







2. Profesor Andrews w Warszawie. Wyspa (ocena: 5/10) – dotychczas tylko raz spotkałam się z twórczością Olgi Tokarczuk. Było to spotkanie rozczarowujące i niosące ze sobą brak zrozumienia. Mimo to nie poddaję się i dalej zapoznaję się z jej dziełami. Stąd też decyzja o przeczytaniu tych dwóch opowiadań. Ze smutkiem muszę przyznać, że to było dla mnie jeszcze większe rozczarowanie... Opowiadania poza pięknym językiem w ogóle do mnie nie przemówiły. Jednak to nic – nadal będę szukać książki dla siebie wśród dorobku pisarki. Być może taka nie istnieje, ale na razie przeczytałam stanowczo za mało, by to wiedzieć. 





3. Życie po traumie. Zeszyt ćwiczeń terapeutycznych (ocena: 6/10; recenzja) – miesiąc bez książki z psychologii byłby dla mnie miesiącem straconym. Dlatego też zdecydowałam się na zapoznanie z pozycją pozwalającą na uwolnienie się od ciężkich przeżyć. Po przeczytaniu czuję się znużona, lecz jestem przekonana, że to godna polecenia lektura dla osób z traumą.







4. Kolor samotności (ocena: 7/10) – książka, która od samego początku wstrząsnęła mną i sprawiła, że czułam się przerażona i bezradna. Razem z małym chłopcem przechodziłam przez piekło strzelaniny w szkole, a następnie przez piekło, które zostało stworzony, gdy okazało się, że jego brat nie żyje. Z najróżniejszych perspektyw mogłam obserwować cierpienie ludzi i walkę z rozpaczą. Niezwykła pozycja.










5. Optymizmu można się nauczyć (ocena: 7/10) – czytałam tę książkę przez wiele miesięcy, ponieważ bardzo mi zależało, żeby jak najwięcej z niej zapamiętać i też zdecydowałam się poszukać w niej inspiracji do tematu pracy magisterskiej. Mam wrażenie, że tytuł tej pozycji brzmi bardzo podobnie jak książki o coachingu. A tak nie jest, ponieważ to pozycja naukowa. Jest to dzieło sławnego psychologa Martina Seligmana, które pozwoliło urodzić się psychologii pozytywnej. Cieszę się, że miałam przyjemność bezpośrednio spotkać się ze słowami autora.



6. Zatoka (ocena: 7/10; recenzja) – ciepła i barwna powieść. Oczekiwałam po niej odprężenia i wielu ciekawych refleksji. Mimo pewnych wad ta książka właśnie to mi dała. Pozwoliła na przypomnienie sobie, jak piękna jest codzienność i jak zwykłe problemy mogą niszczyć życie ludziom. Zarazem to piękna historia miłości i przyjaźni. 








7. Kwestia ceny (ocena: 6/10; recenzja) – o pisarzu słyszałam wiele pozytywnych opinii, dlatego zdecydowałam się przeczytać jego najnowszą książkę. Był to wybór trochę niefortunny, ponieważ okazała się ona drugim tomem. Jednak zarazem okazało się, że to nie jest istotny problem. Problemem jest dla mnie bardzo wolna akcja, która doprowadziła mnie do wielkiego znudzenia. Książka nie dała mi tej rozrywki, o której marzyłam i przyznam, że jestem bardzo nią zawiedziona. 






8. Cień i kość (ocena: 6/10) – o książce słyszałam wiele dobrego, a że w ostatnim czasie czytam bardzo mało książek z mojej ukochanej fantastyki, stwierdziłam, że już najwyższy czas to zmienić. Może to przez moje wygórowane oczekiwania, ale powieść zawiodła mnie sztampowością, zbyt prostym językiem i bohaterami, których nie polubiłam. Jednak słyszałam wiele opinii, że pisarka z czasem rozwijała swój talent, więc na pewno będę dalej brnęła w tę serię. 








9. Mroczny Rewers (ocena: 9/10) – nareszcie trafiłam w tym miesiącu na powieść, która mnie zachwyciła. Niekonwencjonalne rozwiązania, nietypowe połączenie gatunków i wspaniała kreacja bohaterów przeniosły mnie do świata refleksji. 






Filmy:

1. Blokada (ocena: 6/10) – by dobrze rozpocząć miesiąc, tradycyjnie zdecydowałam się na obejrzenie jakieś produkcji krótkometrażowej. Choć tym razem nie poszłam w animację. Początkowo ten krótki film wydawał mi się nudny i... po prostu głupi. Ale już po obejrzeniu muszę przyznać, że rozbawił mnie do łez i cieszę się, że ostatecznie dałam się przekonać. 

2. Cisza (ocena: 8/10) – ta produkcja również jest filmem krótkometrażowym i jak widać po ocenie, jest jednym z tych filmów, dla których warto przekopywać te wszystkie nieudane krótkometrażówki. Jest to bardzo spokojna historia i jak sam tytuł mówi, oparta na ciszy. Jako widzowie obserwujemy rodziców, którzy jadą po swoją córkę, która trafiła do szpitala w skutek samookaleczeń. Czasami cisza może powiedzieć o wiele więcej niż słowa... 

3. Dzieciaki z showbiznesu (ocena: 7/10) – w ramach mojego własnego wyzwania, gdzie poznaję nowe tematy za pomocą reportaży i filmów dokumentalnych, postanowiłam zagłębić się w dziecięcy świat Hollywood. Spodziewałam się kilku wypowiedzi, jak to niefajnie jest być dzieckiem-gwiazdą – jest to dla mnie oczywiste. W dużej mierze właśnie to otrzymałam, ale otrzymałam też wiele emocji i przedstawienie różnych wspaniałych i tragicznych sytuacji, o których nigdy bym nie pomyślała. Przyznam, że ten dokument wstrząsnął mną i przypomniał, by nie wyrabiać sobie opinii, póki nie będę miała odpowiedniej wiedzy i odpowiedniego przekazu emocjonalnego. 

4. Plagi Breslau (ocena: 4/10) – film okazał się standardem wyznaczanym przez samego reżysera, czyli Patryka Vegę. Był bardzo brutalny, czasami tknął absurdem i skupiał się na krytyce i kontrowersji. Wbrew pozorom zazwyczaj cenię takie aspekty produkcji filmowych, jednak tutaj poczułam niepotrzebne obrzydzenie. Również fabuła okazała się całkowicie niespójna i nielogiczna, co dodatkowo potęgowało we mnie niechęć do filmy. 

5. Citipati (ocena: 8/10) – na tę krótkometrażówkę trafiłam przypadkowo i obejrzałam dla tradycji oglądania takich produkcji. Nie spodziewałam się, że ta niewinna animacja okaże się tak wspaniała i urocza! Przede wszystkim soundtrack to czysty geniusz oddziaływania poprzez muzykę ♥ A sama historia (po wytłumaczeniu przez opis) wzruszyła mnie i dała motywację do życia. 

6. Naklejka (ocena: 5/10) – ten film również jest filmem krótkometrażowym, choć już należącym do tych dłuższych. Po obejrzeniu go sama nie wiem, co myśleć. Na pewno był o nietypowym przebiegu i było kilka momentów, które poruszyły mnie do żywego, lecz ostatecznie chyba nie przypadła mi do gustu...

7. Raju nie ma (ocena: 5/10) – tradycyjnie też film krótkometrażowy, ale tym razem ukazujący piekło w Meksyku, gdzie porwania kobiet są codziennością. Podoba mi się pomysł na nietypowe przedstawienie tego problemu, ale zawiodła niestety resztą, stąd moja nieprzychylna opinia. Film ratuje wyłącznie waga tego problemu.

8. Sylvia (ocena: 9/10) – tak, też krótkometrażówka, ale tym razem genialna. Luźna atmosfera powoli prowadzi widza do rozwiązania tajemnicy i w emocjonalny sposób ukazania tragedii, która miała miejsce w rzeczywistości. Jest to tylko jedna z wielu historii, które na co dzień przydarzają się wielu ludziom, jednak ta indywidualności całkowicie przypadła mi do gustu.

9. I nie było już nikogo (sezon 1; ocena: 9/10) – lata temu czytałam tę książkę Agaty Christie i teraz miałam przyjemność zapoznać się z jej ekranizacją. Miniserial okazał się trzymającym w napięciu (nie pamiętałam zakończenia) kryminałem – pełnym emocji i tajemnic. Bawiłam się przednio przy tej produkcji.

10. Przyjaciele (sezon 9; ocena: 9/10) – gdy piszę, że to już dziewiąty sezon, to robi mi się przykro. To już prawie koniec. W momencie kiedy piszę te słowa, znam już wiele odcinków kolejnego sezonu i wiem, że zapewne za kilka tygodni pod tym wpisem pojawi się też opis finałowego sezonu. Spędziłam z tym serial rok i dzięki niemu nieraz i nie dwa mój smutek został wyleczony przez przygody niesamowitej szóstki przyjaciół. Nieraz i nie dwa razem z nimi przezywałam wzloty i upadki... A już niedługo koniec...

11. Przyjaciele (sezon 10; ocena: 9/10) – dokładnie tak, jak pisałam dwa tygodnie temu, jestem po dziesiątym sezonie i muszę pożegnać się z moimi przyjaciółmi. O dziwo muszę przyznać, że wbrew moim przewidywaniom nie jest mi z tego powodu w ogóle smutno. Ostatni sezon miał w sobie wiele z nostalgii i tego uczucia wzruszenia, ale miło też było powiedzieć, że wreszcie wiem, jak to wszystko się kończy. 

12. O zwierzętach i ludziach (ocena: 7/10) – w ogóle nigdy wcześniej nie słyszałam o warszawskim zoo jako ofierze drugiej wojny światowej i jako miejscu, które pomogło około 300 Żydom. Oczywiście za słowem miejsce kryją się konkretni ludzie, którzy byli gotowi oddać swoje serce zwierzętom, a później gdy uderzyły bomby, gdy zwierzęta zostały przeniesione do ogrodów zoologicznych w Niemczech albo po prostu brutalnie zamordowane, ci sami ludzie ze złamanymi sercami odnaleźli w sobie odwagę, by ratować ludzkie istnienie. Dokument w sposób emocjonalny i opierając się na faktach, pokazuje, jak dokładnie wyglądała ta historia.

13. Gangster Squad. Pogromcy mafii (ocena: 6/10) – to kolejny film, który chciałam obejrzeć od lat, ale zawsze było nam jakoś nie po drodze. Miałam duże oczekiwania, ponieważ czytałam wiele pozytywnych opinii i cenię aktorów, którzy grali główne role. Spędziłam bardzo dobry czas z tym filmem, ale chciałam czegoś jeszcze większego i robiącego jeszcze większe wrażenie. 

14. Naprzód (ocena: 7/10) – bajka, które według mnie przeszła w ogóle bez rozgłosu, a szkoda, ponieważ okazała się wyjątkowo ciekawą i oryginalną przygodą. Zostałam zachwycona odmiennością świata magii, który w końcu jest standardem w animacjach. W tym przypadku było czuć powiew świeżości. Wielokrotnie produkcja rozśmieszyła mnie oraz wzruszyła. Na pewno jeszcze nieraz do niej wrócę. 

15. Chilling Adventures of Sabrina (sezon 1; ocena: 4/10) – kiedyś bez wątpienia był to jeden z moich ulubionych seriali, więc byłam bardzo ciekawa, jak producenci poradzą sobie ze wznowieniem. Jednak obawiałam się, że serial straci na swojej legendzie w moich wspomnieniach. Słusznie, bo dokładnie tak było. Mimo tego że aktorzy mają talent, jest niesamowita atmosfera całej historii, to jestem całkowicie nie przekonana. Świat przedstawiony w serialu wydaje mi się taki ciasny, niedopracowany i niepodlegający żadnym zasadom. To wystarczy, by mnie całkowicie zniechęcić, choć przyznam, że w momencie kiedy to piszę, jestem już po kilku odcinkach kolejnego sezonu, więc kto wie, co czeka mnie dalej. 

16. Chilling Adeventures of Sabrina (sezon 2; ocena: 4/10) – początkowo myślałam, że serial rozpędza się, staje coraz bardziej rozbudowany, co za tym idzie, interesujący. Tymczasem czym bliżej zakończenia, tym byłam bardziej rozczarowana. Stanowczo nie odnajduje się w tym świecie. 

17. Andre i Wally (ocena: 2/10) – obejrzałam tę krótkometrażówkę z czystej ciekawości i to był mój tradycyjny błąd. Jest dosłownie o niczym. Być może w ówczesnych czasach grafika nadrabiała brak treści, jednakże teraz nie robi to żadnego wrażenia. 

18. Gra Gerego (ocena: 8/10) – natomiast ta krótkometrażówka to genialna kreacja postaci, której według mnie nie da się nie pokochać. Błyskotliwa, zabawna i pełna gracji. Dokładnie takie powinny być produkcje krótkometrażowe. 

19. Co robimy w ukryciu? (sezon 1; ocena: 4/10) – słyszałam sporo o tym serialu, ale czułam do niego jakąś niechęć. Jednak w swoim czasie uwielbiałam wampiry, więc ostatecznie zdecydowałam się na obejrzenie go. Podejrzewam, że skończyłam pierwszy sezon tylko dlatego że jest niewiele dłuższy niż zwykły film. Humor jest tak bardzo specyficzny, że nie jestem przekonana. 

20. Co robimy w ukryciu? (sezon 2; ocena: 6/10) – drugi sezon okazał się stanowczo lepszy od pierwszego, choć podejrzewam, że duży wpływ miał na to fakt, że ostatecznie bardzo przywiązałam się do głównych bohaterów i zaczęłam wyznawać zasadę: po głupiemu, ale z nimi. 

21. To nie jest ok. (sezon 1; ocena: 4/10) – nie miałam dużych oczekiwań co do tego serialu, jednak mimo wszystko spodziewałam się czegoś ciekawszego i przede wszystkim bardziej wciągającego. Niestety serial okazał się wielokrotnie niedopracowany, mało rozbudowany i wprost zniechęcający. 

22. Dziewczyna moich koszmarów (ocena: 3/10) – miała być komedia na odprężenie i taka właśnie była, ale i tak na koniec nie czułam satysfakcji z oglądania. Było kilka zaskakujących scen, ale to nie wystarczy, żeby na dłużej zapamiętać produkcję. 

23. Enola Holmes (ocena: 6/10) – była to bardzo wyczekiwana premiera przez wielu fanów Holmesa, tym bardziej że jest to ekranizacja równie popularnej książki. I w tym przypadku nie miałam wielkich oczekiwań poza rozrywką. Dokładnie to otrzymałam plus wspaniałą obsadę. 

24. Miłość gwarantowana (ocena: 3/10) – w ogóle nie przypadło mi do gustu. Spodziewałam się dobrej, klasycznej komedii romantycznej, tymczasem dostałam nudny fabularnie film, który niczym mnie nie zaskoczył, niczym nie wzruszył i niczym nie rozśmieszył. Jak na tak wielką premierę, jestem całkowicie rozczarowana. 

25. Marzenie Reda (ocena: 2/10) – ta krótkometrażówka miała olbrzymi potencjał, dlatego gdy zdałam sobie sprawę, że nie został zrealizowany, poczułam się całkowicie rozgoryczona  i moja wiara w takie produkcje upadła. 

26. Toy Story: Horror (ocena: 3/10) – pamiętam, że kiedyś uwielbiałam ten film, ale później wychodziła kolejna część za kolejną częścią i obecnie już prawie nic nie pamiętam. Jednak mimo to zdecydowałam się na obejrzenie tej krótkiej animacji. W ogóle nie spodobała mi się. 

27. Krzywa Wieża w Pizie (ocena: 3/10) – początkowo wydawał się to naprawdę intrygujący film, lecz z czasem poszedł w stronę infantylnego rozwiązania, co mnie całkowicie zirytowało i pozostawiło złe wspomnienia. 

A jak Wasz wrzesień? :)