piątek, 27 marca 2020

Marysieńka Sobieska. Autoportret – Janina Lesiak


Tytuł: Marysieńka Sobieska. Autoportret 

Autor: Janina Lesiak

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 192

Ocena: 2/10












Czasami zastanawiam się, czy przypadkiem nie żyję w czasach, które za kilkadziesiąt lat czy nawet kilkaset będą z jakiś powodów uznawane za historyczne. Zdarza mi się wtedy zastanawiać nad ważnymi wydarzeniami i analizować, na ile będą istotne w przyszłości. Czy jest to coś, co obchodzi nas tylko teraz i za chwilę o tym zapomnimy, czy może coś, co nas ukształtuje i będzie przedstawiane na lekcjach historii w szkole, a biedni uczniowie będą tak samo jak my narzekać, że każą im się uczyć kolejnej daty? Macie tak czasami? W przeszłości najczęściej dochodziłam do wniosku, że nie dzieje się nic istotnego. Żyję 20 lat i wszystko co pamiętam, jest bardziej biegiem czasu niż konkretnym przełomem w historii. Choć teraz zastanawiam się, czy obecny moment nie zapadnie nam w pamięci na tyle, by dołączyć go do katastrofy, która spotkała świat. Lecz po co Wam to wszystko mówię? Chciałabym teraz dosłownie wrócić do historii i odkryć wydarzenia, które w jakiś pokraczny sposób sprawiły, że jesteśmy właśnie w tym miejscu. 

Myślę, że większość z Was kojarzy postać Marysieńki Sobieskiej. Chciałabym Wam się pochwalić wcześniej zdobytą wiedzą na ten temat, ale prawda jest tak, że ta kobieta dotychczas kojarzyła mi się wyłącznie z moim ukochanym Wilanowem. Tymczasem Marysieńka była królową Polski, żoną Jana III Sobieskiego, którego kojarzymy ze słynnej bitwy pod Wiedniem. Postać tak niezwykła i mam wrażenie, że zapomniana. Jakie tajemnice kryła? 

Gdy chodziłam jeszcze do podstawówki, uwielbiałam historię, a najbardziej wszystkie historie o królestwach, wielkich bitwach i zamkach. Z dziecięcą naiwnością wierzyłam, że wszystko w ówczesnych czasach wyglądało tak jak w baśniach. Oczywiście lata edukacji szkolnej i własnej sprawiły, że moje piękne wyobrażenie mocno nasiąknięte książkami fantasy zostały zniszczone. Mimo to nadal mam pewne zamiłowanie do czasów typowo średniowiecznych i tych trochę późniejszych. Dlatego mając tyle wolnego, postanowiłam lepiej zapoznać się z naszą historią. A przecież nie ma nic lepszego niż dobra powieść, która uczy. Tego właśnie oczekiwałam od książki "Marysieńka Sobieska. Autoportret" i tego niestety w ogóle nie dostałam.

Ze stylem mam olbrzymi problem, ponieważ nie mogę napisać, że był zły, niedopracowany, infantylny ani nic podobnego. On po prostu w ogóle nie przypadł mi do gustu. Moje oczekiwania były tak wielkie, że zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością nie mogła się uddać, więc zostałam negatywnie zszokowana. Miałam wrażenie, że autorka na siłę próbuje napisać lekką i przyjemną książkę, ale zarazem zachować klimat tamtych czasów. Nie udało się jej to, gdyż lekkość stylu i archaizmy okazała się fatalnym i wyjątkowo nienaturalnym połączeniem. Drażniła mnie w tym przypadku również narracja pierwszoosobowa. Ona zawsze zwraca moją uwagę i najczęściej szanuję pisarzy za odpowiednie jej wykorzystanie. Tutaj ten zabieg był całkowicie niepotrzebny i przez to książka traciła na wiarygodności. 

Dla mnie fabuła w ogóle nie łączyła się w żadną spójną całość, z której mogłabym coś wynieść. Miałam odczucie, że Marysieńka ma tylko jeden cel – w jadowity sposób opisać, jakie jej życie było straszne, okropne i niesprawiedliwe. Nie opieram tego na żadnej konkretnej wiedzy, ale całkowicie wierzę, że tak mogło być. Jednak to wszystko było tak bardzo otoczone wyrzutami, że nie mogłam ścierpieć tych wszystkich narzekań. Nie wiem, czy Wam się to zdarza, ale z mojego punktu widzenia to jest ten moment, gdy mamy w sobie tak wiele negatywnych emocji, że musimy je z siebie jakoś wyrzucić i robimy to na kartce papieru. Najczęściej ładunek emocjonalny jest wtedy niezwykle silny i niezwykle negatywny. Dla mnie ta powieść właśnie taka jest i to mi nie odpowiada, ponieważ te wszystkie negatywy przelewają się we mnie. Niezliczone obrzydliwe porównania, te wyrzuty i złość nie niosły nic pozytywnego dla czytelnika. Po co czytać taką historię? Prawdą jest, że jest wiele refleksji, ale nie byłam w stanie zrozumieć, do czego one się odnoszą i przez to nudziłam się wielokrotnie. 

Może też trochę nieodpowiednio podeszłam do "Marysieńki Sobieskiej", gdyż nastawiłam się, że bardzo pogłębię swoją wiedzę na temat królowej i sytuacji w Polsce w ówczesnych czasach. Nie jest to literatura naukowa, więc nie wiem, czemu aż tak bardzo tego się spodziewałam. Nie dostałam żadnych pożytecznych informacji. Myślę, że zwykła Wikipedia byłaby w stanie lepiej to wszystko wyjaśnić. Też często miałam odczucia, jakby pisarka nie wiedziała, o czym pisze. 

Te wszystkie wady w moich oczach całkowicie zdyskwalifikowały książkę i myślę, że więcej nie będę chciała sięgać po tego typu literaturę. Choć też zdaję sobie sprawę, że z innym podejściem i ogólnym nastawieniem, mogłabym inaczej odebrać tę powieść. Teraz już tego nie sprawdzę. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu MG 


niedziela, 22 marca 2020

Tajemnica Dorożki – Fergus Hume


Tytuł: Tajemnica Dorożki

Autor: Fergus Hume

Tłumaczenie: Jan Stanisław Zaus

Kategoria: Kryminał

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 300

Ocena: 7/10










Tajemnice są nieuchwytne i władcze. Gdy rozwiążemy jedną, pojawia się druga, by za chwilę zostać zastąpiona kolejną. Sprawiają, że jesteśmy w stanie poświęcić wszystko, by dotrzeć do odpowiedzi. Dyktują naszymi krokami i nigdy nas nie puszczają. Najczęściej tworzymy je sami, by później mieć możliwość gonić swoje własne sekrety. Niekiedy są one wytworem wielu ludzi solidarnie połączonych, by stworzyć olbrzymią sieć intryg. Brzmi to trochę mistycznie, ale według mnie mamy naturalną skłonność do tworzenia sekretów i ich odkrywania. Jeśli nawet pominiemy nasze codzienne, zwykłe życie, to i tak wiele ukrywamy w głębi siebie, fascynując inną osobę. Czyż tak właśnie nie jest? 

Melbourne to spokojne miasto położone w Australii. Jest jak każdy inne – pełne arystokracji i znienawidzonych slumsów. Jednak na tyle szanowane, by pewnego dnia zadziwić wszystkich mieszkańców zbrodnią dokonaną z niesamowitą precyzją. Lecz wszyscy wiedzą, że do morderstw czasami dochodzi. Więc dlaczego akurat to jest takie wyjątkowe? Odpowiedź jest prosta i zarazem tak bardzo przerażająca. Do morderstwa doszło w dorożce. Na środku ulicy, w momencie gdy dorożkach powoził. Jak to się stało, że nikt niczego nie zauważył? Że dorożkach odkrył ciało dopiero, gdy się zatrzymał i nikt nie wyszedł? Jakie mroczne tajemnice przynosi ze sobą ta zbrodnia?

Jeśli jesteście moimi czytelnikami, to doskonale wiecie, że bardzo rzadko sięgam po kryminały. Lubię je, ale w ograniczonej liczbie. Mimo to "Tajemnicy Dorożki" nie byłam w stanie się oprzeć. Intrygujące przestępstwo, klimat XIX-wiecznej Australii i obietnica wielu godzin pasjonującego pościgu za tajemnicami skusiły mnie i sprawiły, że bez zastanowienia oddałam się lekturze. Czy był to dobry wybór? Bez wątpienia tak. 

Nie będę w ogóle udawać, że jest inaczej – uwielbiam archaiczny język. Może nie mam tutaj na myśli bardzo odległych czasów, ale dzieła i ich tłumaczenia sprzed setki czy dwóch setek lat zawsze mnie oczarowują. Tym razem było tak samo. Zachwyciłam się językiem używanym przez pisarza, który tak barwnie i szczegółowo oprowadzał mnie po australijskim mieście i duszach ludzkich. Nie jestem specjalistą, więc dokładnie nie uchwyciłam, na czym polega różnica, ale składnia jest bardzo odmienna od tego, co znamy z współczesnych dzieł, więc po raz kolejny właśnie to styl mnie oczarował. 

Jednakże gdybym miała wybrać jeden aspekt, który najbardziej mnie w tym przypadku zachwycił, byłby to niezwykły klimat całej opowieści. Od pierwszych stron poczułam go całą sobą i zanim zdałam sobie sprawę, to byłam nim już owładnięta. Miałam wrażenie, jakby ta niepewność i strach przed rozwiązaniem tajemnicy były moimi odczuciami. Tak naprawdę to ja chodziłam po uliczkach Melbourne i podejmowałam decyzję, ile można powiedzieć innym, by sekrety pozostały ukryte, a morderca złapany. Bardzo długo nie mogłam rozwiązać tej sprawy, co było dość niezwykłym przeżyciem, gdyż zazwyczaj nieznane mi umiejętności przedwcześnie doprowadzają mnie do sprawcy. W tym przypadku przekroczyłam połowę, gdy zdałam sobie sprawę, kto to może być. Po raz kolejny domyśliłam się, ale okoliczności tego wydarzenia i motywy całkowicie mnie zaskoczyły. Dlatego jestem pod wrażeniem wykreowania tej ścieżki zbrodni. Rzadko trafia się tak dobra. Współcześni pisarze powinni brać przykład z takich właśnie historii. Jest ona poprowadzona nietypowo jak na obecne czasy. Może warto byłoby również wyrwać się ze schematu i odkryć nowe aspekty przestępstw. 

Większość z bohaterów zyskało moją sympatię, jednak w żaden sposób nie oznacza to, że byli jakoś wyśmienicie wykreowani. Nie zrozumcie mnie źle – były to dość wyraziste postacie z olbrzymim potencjałem i właśnie brak wykorzystania tego potencjały kuł mnie tak bardzo w oczy. Mimo to Brianowi pozostaję całkowicie wierna za pewnego rodzaju niespójność emocji. Wykazywał się wielkim szacunkiem, honorem i dobrem w czystej postaci. Ale jak każdy człowiek ulegał i tym złym emocjom i popełniał wiele błędów. Polubiłam również jego narzeczoną Madge. Wyjątkowo elokwentna kobieta i mimo że posłuszna ojcu i innym mężczyznom, pełna ognistego temperamentu i wyrażająca bezkompromisowo swoje własne zdanie. 

"Tajemnica Dorożki" okazała się dla mnie niezwykle wciągającą lekturą, która pozwoliła mi zapomnieć o rzeczywistym świecie. Dzięki niekonwencjonalnemu przebiegowi i pobudzającej wyobraźnie atmosferze wskoczyłam w wir wydarzeń. Wam również to polecam. 

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję bardzo Wydawnictwu MG

piątek, 20 marca 2020

Miłość – Quentin Gréban, Hélene Delforge


Tytuł: Miłość

Autor: Quentin Gréban, Hélene Delforge

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Media Rodzina

Liczba stron: 72

Ocena: 9/10












Czym jest miłość? To pytanie jest zadawane od bardzo dawna i każdy człowiek na ziemi pewnego dnia będzie musiał sam sobie je zadać. W takim razie jak brzmi odpowiedź, kiedy wszyscy się nad tym zastanawiają? Całe piękno i sztuka polega na tym, że odpowiedź jest tak różnorodna jak ludzie na całym świecie i tak nieuchwytna jak wiatr. Jest tyle rodzajów miłości, tyle sytuacji, tyle emocji towarzyszących jej, że osobiście nigdy nie podjęłam się zdefiniowaniu jej słowami. Mogę podać definicję słownikową, jednak po co gdy mogę cieszyć się wewnętrznym zrozumieniem i spokojem? 

Muszę Wam przyznać, że napisanie tej recenzji jest dla mnie wyjątkowo trudnym zadaniem. Książka diametralnie różni się od powieści, które na co dzień czytam. Różni się formą, przekazem i przeznaczeniem. Zarazem zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że nie wiem, jak je wyrazić. To trochę tak jak z tą moją osobistą definicją miłości. Czuję, wiem i akceptuję, ale nie jestem w stanie ubrać w słowa. Mimo to spróbuję podjąć się tej próby, gdyż uważam, że jest to książka dla każdego i niesie ze sobą tak niesamowite doznania i refleksje, że nie powinna przejść bez echa. 

Na początku nie byłam przekonana do tej pozycji literackiej, ponieważ gustuję w długiej i bardzo rozbudowanej formie. Tymczasem "Miłość" jest to zbiór wierszy i refleksji połączanych tematycznie z ilustracjami. W pierwszej chwili zawiało mi to trochę komiksem, co nie jest oczywiście wadą, ponieważ komiksy bardzo szanuję, tylko po prostu się w nich nie odnajduję. Mimo tych zastrzeżeń zdecydowałam się na kupienie książki i teraz jestem wyjątkowa zadowolona. Okazała się strzałem w dziesiątkę, a ja się nauczyłam, że nie powinnam tak łatwo szufladkować literatury. 

"Miłość" w szybki, przyjemny i barwny sposób przekazuje wiele myśli i nie traci przy tym refleksyjności. Odbieram to jako niezwykłą zaletę, ponieważ bardzo trudno jest dobrać pojedyncze słowa i w krótkiej formie stworzyć coś tak samo wartościowego – jeśli nawet nie bardziej – jak pełnowymiarowa powieść. Autorki za pomocą słów i cudownych ilustracji stworzyły poruszające i pełne pasji historie. Jestem pod olbrzymim wrażeniem i śmiało powiem, że jest to lektura i dla moli książkowych, i dla osób, które zazwyczaj unikają czytania. 

Ze wszystkim plusów "Miłości" powinnam skupić się najbardziej na treści. Jak sam tytuł nam mówi, jest o miłości. Gdy zdecydowałam się ją kupić, miałam obawy, czy nie pójdzie w słodkie, zbyt wyidealizowane historie romantyczne. Było to chwilę przed Walentynkami, więc nic dziwnego, że jej popularność rosła w siłę. Na szczęście okazało się, że wizerunek miłości jest ukazany w całej swojej gamie barw. Tego bym pragnęła od tego typu książki i to dostałam. Tutaj nie było ograniczania się do miłości złamanej, romantycznej. Oczywiście ona też była, w końcu jest częścią naszego życia. Jednak była również ta miłość szczęśliwa, prawdziwa, fałszywa, erotyczna i rodzicielska. Wiersz za wierszem ukazywał różne możliwości i zmuszał mnie w spokojny sposób do bardzo głębokich przemyśleń. Czasami śmiałam się długi czas po przeczytaniu tekstu, innym razem byłam wzruszona, a jeszcze innym odnajdywałam analogię do swojego życia. Dla mnie okazał się to piękny przekrój wszystkiego, co urzeka i sprawia, że jesteśmy kochającymi ludźmi. 

A to wszystko genialnie zostało uzupełnione przez ilustracje – wyraźne, pełne pasji, metafor, ale i prostego odbioru. To była uczta dla oczu i serca. Barwy oddziaływały na mnie z olbrzymią potęgą, a słowa niosły moje myśli przez zakamarki serca. Kiedyś uważałam siebie za osobę, która raczej nie uznaje poezji poza zwykłą rozrywką. W tej chwili wydaje mi się, że jestem po prostu bardzo wymagająca i muszę znaleźć coś, co uderzy w ważny dla mnie temat, będzie barwne, ale zarazem zrozumiałe. Wtedy jestem otwarta na niezwykłe doznania i dlatego właśnie tak bardzo doceniłam "Miłość". Ona przyniosła mi wszystko, co mnie wzrusza i wprowadza w ten niezwykły nastrój zarezerwowany dotychczas wyłącznie dla muzyki. 

Tak jak powiedziałam – "Miłość" jest dla każdego! Oczywiście nie każdy wiersz Was poruszy, ale na pewno znajdziecie przynajmniej jeden, który sprawi, że spojrzycie na miłość z nowej, nieznanej perspektywy. A przynajmniej tego Wam życzę. 

poniedziałek, 16 marca 2020

Dobre żony – Louisa May Alcott


Tytuł: Dobre żony

Autor: Louisa May Alcott

Tłumaczenie: Zofia Grabowska

Cykl: Małe Kobietki

Tom: II

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 446

Ocena: 8/10






Nadeszły trudne czasy dla nas, ponieważ nie byliśmy na nie gotowi. Nawet większość z nas nie brała pod uwagę, że za naszych czasów przyjdzie nam mierzyć się z możliwością epidemii. Wydaje się, że mamy prawie doskonałą medycynę oraz dopracowane środki ochronne. Tymczasem zostaliśmy zaskoczeni przez wirusa i naszym jedynym wyjściem jest pozostać przez najbliższe tygodnie w domu, jeśli jest to tylko możliwe. Mam nadzieję, że się stosujecie do tego, ponieważ czym więcej z nas pozostanie w domu, tym szybciej wrócimy do życia, które znamy z codzienności. Jednak żeby nie popaść w panikę czy smutek, chcę Wam przypomnieć o pozytywach tej sytuacji. Duża część z nas przebywa teraz w domach, co daje możliwość na dokończenie domowych spraw, na które wiecznie nie było czasu, na rozwijanie zapomnianych talentów i przede wszystkim na czas z rodziną, który tak często nam ucieka wśród pogoni za karierą i natłokiem obowiązków. Rodzina jest niezwykle ważna, gdyż w momentach złych wieści, to ona będzie dawała nam wsparcie i będzie gotowa poświęcić wszystko, byśmy mogli żyć szczęśliwe. 

Tymczasem powróćmy do rodziny March, gdzie czwórka dziewczynek wyrosła już na młode, pełne pasji kobiety, które muszą zmierzyć się z dorosłym życiem. Meg rozpoczyna nowy etap swojej historii, ponieważ zostaje żoną i bardzo pragnie się odnaleźć w tej roli, by być idealnym przykładem bratniej duszy i gospodarnej żony, która jest wsparciem dla swojego męża. Jo zaparcie próbuje swoich sił w tworzeniu literackich dzieł. Jest oddana tej czynności z całą swoją pasją i zaangażowaniem, które sprawia, że jest gotowa do rzeczy wielkich. Natomiast Amy z równym zapałem, jak Jo pisaniu, oddaje się byciu wyrafinowaną damą. Szybko zostaje jej to wynagrodzone, gdyż dostaje możliwość rozwijania talentu malarskiego w Europie. A Beth? Wszyscy znamy tę kochaną duszyczkę, więc doskonale wiemy, że jej głównym zadaniem jest czynienie dobra i dawanie ludziom szczęścia. Tak oto po latach na nowo poznajemy nasze cztery siostry.

"Małe Kobietki" okazały się powieścią, która według mojej opinii była jedną z najlepszych, jakie czytałam w życiu. Początki książki wydawały mi się wtedy przesłodzone i naiwne. Nie byłam jeszcze świadoma, że z czasem odnajdę w tej historii tak wiele ciepła i życiowej mądrości. Moje zainteresowanie spotęgował dodatkowo film, który obejrzałam dość szybko po przeczytaniu pierwszej części cyklu, co było błędem, ale o tym później. Teraz miałam możliwość poznać kontynuację przygód sióstr March i może tym razem nie wywołały we mnie tak piorunującego efektu, ale ponownie znalazły miejsce w moim sercu. 

Autorka wykazuje się niezwykle lekkim piórem, które prowadzi z przyjemnością czytelnika przez karty powieści. Przy tym ani przez chwilę nie czułam infantylizmu, często pojawiającego się przy mało skomplikowanym języku. Cenię takie rozwiązania, ponieważ dzięki temu historię czyta się szybko i z pasją, ale zarazem nie ma się wrażenia, że jest ona napisana dla mało inteligentnego czytelnika. Oczywiście warto pamiętać, że "Dobre żony" mają już za sobą wiele lat, więc spotyka się wiele archaizmów, ale one w żaden sposób nie wyróżniają się i nie przeszkadzają w lekturze. Dodatkowo wiele cudownych opisów maluje przed oczami niesamowite krajobrazy oraz sytuacje, które zapadają w pamięć na wieki. 

Nie ma, co ukrywać, że "Dobre żony" tak samo jak pierwszy tom są powolną historią, która skupia się na codziennych radościach i troskach. Dlatego myślę, że niektórym może nie przypaść do gustu, gdyż nie ma szybkich zwrotów akcji i niekonwencjonalnych rozwiązań. Tę powieść trzeba po prostu docenić za ukazanie życia takim, jakie może być i dla mnie jest to olbrzymia zaleta. Tyle pisarzy i tych z przeszłości, i współczesnych zapomina, że codzienność również może być piękna i ciekawa. Tym bardziej gdy bije z niej ciepło, wsparcie i prawdziwa miłość. Jak nie ulec tak szlachetnym odczuciom? 

Jeśli miałabym opisać "Dobre żony" jednym słowem, to bez zastanowienia byłaby to rodzina. Zdaję sobie sprawę, że często się zdarza, tak jak w tym powiedzeniu – z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu. Mimo to wydaje mi się, że warto walczyć o te bliskie osoby, ponieważ jeżeli tylko bardzo się chce, jesteśmy w stanie stworzyć głęboką i niezniszczalną więź z najbliższymi. I to właśnie ukazuje ta historia – potęgę rodziny. To nie jest tylko piękny obrazek, ale walka o to, by wszyscy byli szczęśliwi mimo tragedii i przeciwieństw losu. Każdy człowiek w pewnym momencie doświadczy większego czy mniejszego cierpienia, więc ważne jest byśmy mieli przy sobie kogoś, kogo kochamy. 

Po wielkich zachwytach i patetycznym tonie przyszedł czas na pewnego rodzaju wadę, a jest nią nierównomierność kreacji bohaterów. Tak naprawdę tym razem na główny tor wypuszcza się Jo i Amy oraz czasami przemyka gdzieś Laurie. Jestem tym zawiedziona, ponieważ mimo jakiś wzmianek i krótkich historyjek dotyczących Meg i Beth miałam wrażenie, że zostały zapomniane. Jo ukazuje się nam wyraźnie, ale tym razem od całkiem innej strony. Dorastanie i doświadczenia życiowe mogą zmienić każdego, więc trzeba ze smutkiem pożegnać wspaniałą przeszłość i zaakceptować być może jeszcze wspanialszą przyszłość. Trochę żałowałam, że nie mogę pobyć jeszcze trochę ze starą Jo, lecz cieszy mnie, że autorka z taką precyzją pokazała zmianę jej usposobienia i przede wszystkich źródło tych zmian. Amy też w dużej mierze się zmieniła. Świadczy przede wszystkim o tym fakt, że kiedyś bardzo jej nie lubiłam, a teraz cenię ją i szanuję.

Na początku recenzji napisałam, że żałuję, że najpierw obejrzałam film, a później przeczytałam "Dobre żony". Przede wszystkim nie wiedziałam, że ekranizacja "Małych Kobietek" jest połączeniem pierwszego i drugiego tomu. Możecie sobie wyobrazić, jak w pewnym momencie zdziwiłam się w kinie. Wyszłam z niego zachwycona, lecz gdy teraz czytałam drugi tom, potrafiłam nudzić się, ponieważ zamiast mieć własne wyobrażenie danych sytuacji, w mojej głowie nieubłaganie pojawiały się sceny z produkcji filmowej. 

"Dobre żony" przyniosły mi pocieszenie w tych niespodziewanych czasach. Dały ciepło oraz przypomniały, jak ważna jest rodzina. Poza tym moja głowa została pełna różnych myśli, którym planuję poświęcić czas. To będzie bardzo dobry czas. Jeśli doceniacie codzienność i jesteście w stanie zauważyć, że to ona jest tym najpiękniejszym czasem w naszym życiu, jest to dla Was pozycja obowiązkowa. 

Za możliwość doznania pocieszenia i radości dziękuję bardzo Wydawnictwu MG 


niedziela, 15 marca 2020

Harry Potter i Więzień Azkabanu – J.K. Rowling


Tytuł: Harry Potter i Więzień Azkabanu

Autor: J.K. Rowling

Tłumaczenie: Andrzej Polkowski

Cykl: Harry Potter

Tom: III

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Media Rodzina

Liczba stron: 448

Ocena: 10/10






"Nauczyli nas, że przyjaźń to fałsz" napisał w tekście piosenki Grzegorz Kupczyk. Pamiętam, że w pierwszym momencie, gdy to usłyszałam, czułam się bardzo poruszona. W końcu większość książek, filmów i różnego rodzaju opowieści dla młodzieży podkreśla, że przyjaźń to olbrzymia wartość, która pozwoli nam przejść przez życie szczęśliwie. Więc dlaczego autor piosenki podkreśla, że wbrew temu wszystkiemu uczy się nas czegoś innego? Jak teraz spojrzę z perspektywy czasu, to jestem w stanie sobie przypomnieć, ile razy zdarzyło się, że przyjaźnie się rozpadały i ile razy po czasie okazywało się, że przyjaciele nie byli w stanie zaufać w swoją wierność, lojalność i bezinteresowną przyjaźń. To jest codzienne życie. Dlatego jestem wdzięczna historiom, które mimo brutalnej rzeczywistości ukazują, że warto jest zdobyć się na odwagę, by zaufać bliskiej sobie osobie. Takich osób jest tak wiele, że jesteśmy w stanie stworzyć między sobą więzy trwające do końca naszego życia i pozostawiające po sobie wyraźne wspomnienia. Czemu o tym teraz Wam wspominam? Ponieważ dzisiaj mowa o powieści, która ukazuje potęgę przyjaźni, czyli "Harrym Potterze".

Harry ucieka z domu. Nie jest w stanie już wytrzymać pomiatania sobą przez wujostwo. Czarę goryczy przelała jego ciotka, która wypowiadała się haniebnie i przede wszystkim fałszywie o rodzicach chłopca. Ucieczka zaczyna się od impulsu, dlatego Harry dość szybko odkrywa swoje fatalne położenie. Na szczęście trafia na magiczny autobus – Błędnego Rycerza. Tam dowiaduje się, że w czarodziejskim świecie dzieją się złe rzeczy, gdyż z więzienia ucieka mężczyzna, który zamordował wielu czarodziejów i mugoli. Był oddanym sługą Sami Wiecie Kogo i teraz sieje postrach, ponieważ przewiduje się, że szuka zemsty. Kogo poszukuje Syriusz Black? Myślę, że sami już doskonale to wiecie. 

Tak o to przyszła kolej na następną część z cyklu "Harry Potter". Do tego tomu mam wyjątkowy sentyment, ponieważ przez wiele lat to była moja ulubiona część. Tak naprawdę do czasu jak przeczytałam "Zakon Feniksa", a to było wiele lat później. Zarazem "Więzień Azkabanu" jest też najczęściej czytaną częścią przeze mnie. I muszę Wam powiedzieć, że ile razy bym go nie czytała, to i tak jestem tak samo zachwycona. Myślałam, że mój wiek zmieni podejście do tej opowieści, ale nie... Chyba już do końca życia będę wierna przygodom młodego czarodzieja. 

Nadeszła tradycyjna część, gdzie będę wychwalać pod niebiosa styl autorki. Za każdym razem, bez znaczenia, o którym tomie jest mowa, jestem tak samo oczarowana faktem, jak wspaniale Rowling operuje piórem. To ona powinna być czarownicą, ponieważ tworzy rzeczy magiczne za pomocą słów. Jak można tego nie docenić? Każdy najmniejszy szczegół jest dopracowany, a przy tym zakres historii jest tak wielki, że nie wiem, jak ona się przy tym nie pogubiła. Styl w żaden sposób nie jest infantylny czy też ciężki. Wyróżnia się naturalnością dialogów i opisów, dzięki czemu czyta się powieść w zawrotnym tempie. 

Fabuła ma wszystko, czego można by oczekiwać po mądrej i intrygującej książce. Pojawia się rozbudowana tajemnica, która kusi, by ją rozwiązać, ale zarazem wcale nie chce tak łatwo odkryć przed czytelnikiem swojego sedna. Trzeba się skupić, rozważać wiele hipotez, a na koniec i tak większość osób zostanie zaskoczona. To wszystko jest ubrane w wiele zabawnych i naturalnych scen. W końcu jesteśmy w szkole wśród młodych ludzi, którzy są przepełnieni radością i mają głowę pełną najróżniejszych pomysłów i idei. Razem uderza to sentymentalizmem, który nie jest natrętny, tylko pobudza serce i sprawia, że przywiązujemy się do bohaterów. 

Zawsze będę też podziwiać relację głównej trójki bohaterów. To o niej mówiłam na samym początku tej recenzji. Jest to niesamowity wizerunek prawdziwej przyjaźni, która jest w stanie poświęcić wszystko i wszystko przetrwa. Niby mamy przed sobą młodych nastolatków z humorami, problemami i niepewnością dotyczącą przyszłości, a mimo to są na tyle lojalni, wierni i konsekwentni, że żadne nieporozumienia czy spory nie są w stanie ich rozdzielić. Wiecie, o ile piękniejszy byłby świat, gdyby wszyscy ludzie tak postępowali? Pewnie część z Was najchętniej przypomniałaby mi, że to wyidealizowany obraz, ale ja wierzę, że przy odpowiednich chęciach jesteśmy w stanie stworzyć tak samo głęboką relację jak Harry, Ron i Hermiona. 

W tej części poznajemy nowych bohaterów – w tym mojego ulubionego. Chyba nie mam, co się za bardzo rozpisywać nad doskonałością ich wykreowania. Po prostu jest doskonała dla mnie. A mowa tutaj o moim ukochanym Remusie Lupinie, który uzyskał moją sympatię już właśnie w "Więźniu Azkabanu" i przez następne części będzie się ona tylko pogłębiać. Według mojej opinii jest to najbardziej tragiczna postać całego cyklu. Mam ochotę Wam wykazać szereg argumentów, dlaczego właśnie tak jest, jednak osobom, które nie czytały powieści, opowiedziałabym przy tym prawie całą historię. Dlatego na tę chwilę wspomnę tylko, że to wyjątkowo odważna osoba, która jest tak bardzo kochana i pełna wyrozumiałości, że nie da się jej nie pokochać. Nigdy nie ocenia, ale wie, jak naprowadzić na dobrą drogę. I mimo błędów walczy nieugięcie o dobro na świecie. Kolejną nową postacią jest Syriusz Black. Tak naprawdę ze względu na tytuł tej części jest właśnie najbardziej z nią kojarzony, ale tutaj poznajemy go jeszcze niedostatecznie dobrze, by mieć przekonanie, jaką rolę odgrywa w opowieści. Syriusz ma w sobie niesamowitą dzikość, która sprawia, że jest tak bardzo intrygującym bohaterem. 

Co tutaj powiedzieć na koniec... Każdy fan fantastyki powinien zapoznać się z całym cyklem. A tymczasem dla mnie "Harry Potter i Więzień Azkabanu" to piękne wspomnienie dzieciństwa, które będę pielęgnować przez przyszłe lata. 

niedziela, 8 marca 2020

Moje życie w drodze – Gloria Steinem


Tytuł: Moje życie w drodze

Autor: Gloria Steinem

Tłumaczenie: Anna Dzierzgowska

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: Poradnia K

Liczba stron: 430

Ocena: 8/10










W momencie gdy zaczynam pisać tę recenzję, jest 8 marca, czyli Dzień Kobiet. Zazwyczaj wyznaję zasadę, że jeden dzień nic nie znaczy przy całym roku. Po co świętować dzień czegoś, co powinno znaczyć zawsze to samo, a nie my sobie przypominamy tylko raz do roku o tym? Mimo tej opinii twierdzę, że jak już mamy taki dzień, to warto go wykorzystać, by uświadomić sobie pewne rzeczy albo rozpalić iskrę, która popchnie do działania i stanie się symbolem jakieś zmiany. Dzień Kobiet jest dniem, gdzie każda kobieta powinna sobie przypomnieć, jak długą drogę przeszłyśmy przez setki lat, a przede wszystkim ostatnie kilkadziesiąt lat, i pamiętać, ile jeszcze przed nami. 

Zazwyczaj nie czytam biografii, ponieważ wbrew niesamowitym i pouczającym historiom nie umiem z nich czerpać. Dostaję czarno na białym opowieść o niezwykłym człowieku z całkowitą świadomością, że duża część, jeśli nie całość, jest prawdziwą historią, że ktoś taki naprawdę istniał i naprawdę to wszystko przeżył. Przecież to takie ekscytujące i piękne. Niestety ja tymczasem się nudzę i najchętniej odłożyłabym taką biografię na półkę na rzecz jakieś powieści fantasy. Już dawno z tym nie walczę, ale tym razem miałam możliwość przeczytania autobiografii, która przemawia do mnie pod wieloma względami. A mowa tutaj o Glorii Steinem i jej książce "Moje życie w drodze". 

Gloria to amerykańska feministka, która przez wiele lat walczyła o prawa kobiet. Jest również dziennikarką oraz jedną z założycielek magazynu Ms. Bez bicia przyznam się Wam, że pierwszy raz usłyszałam o tej postaci razem z premierą właśnie tej książki. Z nieznanych powodów zaciekawiła mnie i gdy już poznałam jej tematykę, zapragnęłam poznać drogę tej fantastycznej kobiety. Miałam wiele obaw, ponieważ w swoim życiu spotkałam wiele kobiet, które pojęcie feminizmu traktują w całkowicie odmienny sposób niż ja i ja to określam jako fanatyzm, który nie może nas doprowadzić do równouprawnienia. Jednak cieszę się, że nie dałam się zamknąć w sztywnych ramach kilku przykrych doświadczeń. W końcu jestem kobietą i doskonale zdaję sobie sprawę, że problem kiedyś był olbrzymi i wbrew pozorom nadal się utrzymuje. O tym chciałam czytać i w dużym stopniu to właśnie dostałam, a przy tym poznałam życie kobiety, którą obecnie podziwiam. 

"Moje życie w drodze" jest napisane niezwykłym stylem, ponieważ jest on bardzo szczegółowy, ale tym razem nie chcę się nad tym rozwodzić. Autorka osiągnęła niesamowity efekt, ponieważ gdy czytałam tę książkę, wcale nie miałam poczucia, że czytam. Miałam wrażenie, że jest przy mnie prawdziwa osoba i opowiada ona o sobie, i o swoich poglądach. A ja z pasją mogę jej słuchać i prowadzić angażującą i wiele wnoszącą dyskusję. Poznałam spojrzenie Glorii Steinem, ale zarazem zostałam zmuszona do przemyślenia wielu spraw i podjęcia konkretnej decyzji, co ja o tym sądzę. Przyznam, że już od dawna potrzebowałam takiej motywacji do bardzo realnych refleksji. 

Dzięki podziałom na konkretne rozdziały byłam w stanie odnaleźć się w monologu Glorii i nie zgubić w jej zawiłych drogach życia. Wiedziałam, o czym teraz opowiada i na czym powinnam się skupić. Podobało mi się spojrzenie autorki, gdyż wyrażała swoją opinię na wiele najróżniejszych tematów. Była przy tym bardzo pewna siebie i myślę, że jej poglądy w ówczesnych czasach były dość kontrowersyjne, a może nawet bardzo. Zarazem przy całej tej pasji i zaangażowaniu była w stanie doskonale wytłumaczyć, czemu właśnie tak sądzi. Potrafiła przytoczyć wiele argumentów i w sposób kulturalny broniła siebie samej. Jednak to nie to sprawiło, że poczułam do niej tak olbrzymią sympatię. Nie oceniała. Wyrażała swój sprzeciw, potrafiła wybuchać gniewem, krytykować dane zachowania, ale nie oceniała człowieka. To rzadka umiejętność i godna podziwu. 

Na stronach biografii opowiedziała, co sprawiło, że stała się właśnie tą Glorią Steinem, którą zna cały świat. Odkryła przed czytelnikiem swoje prywatne życie i intymne przemyślenia. Zarazem obłożyła to wszystko w trudne i wyjątkowo istotne tematy. Dowiedziałam się wiele z jej słów o feminizmie, ale pod żadnym pozorem nie ograniczała się wyłącznie do tego aspektu. Ukazywała najróżniejsze problemy równouprawnienia, przedstawiała postacie, które przeżyły wiele nieprzyjemności ze względu na płeć, wykształcenie, pochodzenie czy rasę. To ona tak dobitnie przypomniała mi, jak ludzie mogą szykanować innych i w nieprzemyślany sposób niszczyć życie innych, dlatego bo są mniejszością. 

Jednakże żeby nie było zbyt kolorowo, muszę wspomnieć o jednej wadzie, która okazała się na tyle istotna, że wielokrotnie utrudniała mi czytanie książki. A mówię tutaj o częstych nawiązaniach do polityki lub spraw, które w tamtym czasie odgrywały ważną rolę w świecie. Oczywiście nie mówię, że jest to złe, ponieważ bez tych wzmianek czytelnik nie miałby szans zrozumieć, co działo się z perspektywy innej niż książki historyczne lub opowieści świadków postronnych. Mimo to czasami zawiłe opisy tych sytuacji gmatwały mi wszystko, a ja zaczynałam się czuć znużona, gdyż nie rozumiałam, o czym tak naprawdę czytam. Lecz było warto przebrnąć przez te fragmenty, by poznawać dalej historię pisarki. 

Cieszę się, że zapoznałam się z "Moim życie w drodze". Przede wszystkim dzięki tej książce dowiedziałam się, kim jest postać Glorii Steinem, ile w swym życiu poświęciła, byśmy mogły być teraz wolne i mieć podobne szanse jak mężczyźni. Ta książka otworzyła mi również oczy na wiele problemów, na które nie zwracałam uwagi albo w ogóle o nich nie wiedziałam. Dlatego myślę, że każdy powinien przeczytać tę biografię i nie ma tu znaczenia płeć, rasa, orientacja seksualna czy każda inna cecha, która może być potocznie uważana za odmienność. Jesteśmy ludźmi, więc każdemu z nas należy się takie samo równouprawnienie i szacunek. 

Za możliwość poznania niesamowitej kobiety dziękuję serdecznie wydawnictwu Poradnia K




Zapowiedzi MG na marzec ♥

Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka, jak moje życie Marcel Woźniak


Leopold Tyrmand. Lolek, Poldek, Lopek, Loluś, Lo. Autor największego polskiego bestsellera Zły oraz słynnego Dziennika 1954. Piewca Warszawy i guru jazzu. As reportażu „Przekroju” i „New Yorkera”. Szeryf wychowany na ulicy Trębackiej, który wyruszył na Dziki Zachód. Równie niespodziewanie się zjawił, jak i zniknął, zostawiając po sobie dziesiątki anegdot i historii. Ale które z nich są prawdziwe? Dlaczego jest bohaterem swoich książek? Dlaczego Zły? Dlaczego Jazz Jamboree? Skąd kolorowe skarpetki? Czy naprawdę był kelnerem i pływał po morzu jak Martin Eden? Czy Dziennik 1954 jest prawdziwy? O czym myślał, gdy zamykał oczy, a o czym, kiedy się golił? Kim był Leopold Tyrmand? Polakiem, Amerykaninem, obywatelem świata, Żydem? Drogi Czytelniku, oto opowieść o jego życiu oraz o jego śmierci, z którą było inaczej, niż mówiono, a która według przepowiedni miała być taka, jak jego życie. Przed Państwem Leopold Tyrmand – owiana legendą tajemnica.


Vera Elizabeth von Armin 


Dwudziestodwuletnia Lucy Entwhistle nie zdążyła jeszcze otrząsnąć się po niespodziewanej śmierci ojca, kiedy los stawia na jej drodze uczynnego Everarda Wemyssa. Nowy znajomy staje się dla niej opoką w trudnych chwilach i wkrótce też... jej mężem. Jedyną rysą na małżeńskim szczęściu Lucy jest mroczna postać pierwszej żony Wemyssa, Very, która zmarła w tajemniczych okolicznościach. Jednak dopiero po zamieszkaniu w „The Willows”, wspaniałej rezydencji Wemyssa i w miarę odkrywania kolejnych cech osobowości swojego ukochanego, Lucy zaczyna poważnie się zastanawiać: co tak naprawdę przydarzyło się Verze?

Vera, napisana przez Elizabeth von Arnim na podstawie własnych małżeńskich doświadczeń, to zarazem czarna komedia i ponure studium romantycznych złudzeń, za których sprawą żony poddają się despotyzmowi mężów.  

Mąż i żona Wilkie Collins 


Tym razem powieść oparta jest na faktach – jak powiedział Wilkie Collins w przedmowie do Męża i żony. Wielu pisarzy wiktoriańskich zaangażowało się we współczesne debaty na temat praw i statusu prawnego kobiet i w tej książce Collins kwestionuje głęboko niesprawiedliwe prawa małżeńskie swoich czasów.

W Mężu i żonie przedstawia trudną sytuację kobiety, która obiecała małżeństwo jednemu mężczyźnie choć obawia się, że mogła przypadkowo zawrzeć związek małżeński ze swoim przyjacielem, co uznaje archaiczne prawo Szkocji i Irlandii. Od tego momentu Collins rozwija radykalną krytykę wartości i konwencji społeczeństwa wiktoriańskiego.

Collins zdobył już reputację mistrza „powieści sensacyjnej”, a akcja Męża i żony jest równie obfitująca w zwroty akcji i nieprzewidywalna jak w Kamieniu Księżycowym i Kobiecie w bieli. W miarę akcji powieści atmosfera staje się coraz bardziej złowieszcza, gdy miejsce przenosi się z wiejskiego domu na przedmieścia Londynu w świat uwięzienia, spisku i morderstwa.

Niemożliwy manuskrypt Agnieszka Grzelak


Eia jest najmłodszą członkinią Gildii Skrybów i Iluminatorów skazaną z racji wieku na wykonywanie prostych i nudnych zamówień, a marzącą o bardziej ekscytującej i twórczej pracy. Gdy w kraju rozpowszechnia się plotka o istnieniu manuskryptu, którego nie da się skopiować, a który potrafi spełnić każde pragnienie, sytuacja zmienia się dramatycznie. Nagle wszyscy posiadacze bogatych bibliotek przynoszą do gildii drogocenne manuskrypty, chcąc sprawdzić, czy da się je skopiować. Niektórzy właściciele ksiąg życzą sobie, aby kopiowanie odbywało się w ich domach. Eia trafia najpierw do pałacu lady Gladys Noor, gdzie przez kilka dni kopiuje po jednej stronie z każdego manuskryptu, a następnie do kamienicy handlarza winem, którego żona odkryła stare książki w podziemiach winiarni.

Ale niemożliwy manuskrypt pojawi się w zupełnie innym miejscu i wywołuje całkiem nieprzewidziane skutki. Czy okaże się błogosławieństwem, czy przekleństwem?

Wschód is good Paweł Krysta


Zdecydowana większość pozycji książkowych traktujących o Europie Wschodniej koncentruje się na podkreślaniu dziwności, nienormalności, a nawet pewnej patologii tego obszaru. Autorzy opisują oczywiście uroki oraz piękno zwiedzanych miejsc, ale czytelnik po zakończeniu lektury rzadko kiedy miałby odwagę tam pojechać.

Natomiast moje odczucia wyniesione z kilkunastu lat podróżowania po wschodzie są zupełnie inne. Jadę tam zawsze z radością. Gdybym chciał opisać mrożącą krew w żyłach historię, to musiałbym ją wymyślić.

Swoje wrażenia i przemyślenia zawarłem w dwudziestu ośmiu rozdziałach traktujących o: Gruzji, Armenii, Rosji, Krymie, Ukrainie, Białorusi i Rumunii.

Chciałem nadać tym tekstom charakter opowieści i gawędy. Nie są to więc typowe relacje czy dzienniki podróży, pisane na gorąco dzień po dniu. Czytelnik znajdzie natomiast relacje z tego, co mnie tam spotkało – w zdecydowanej większości były to przygody pozytywne – bo takie właśnie mi się przydarzają. Nic przecież nie poradzę na to, że naprawdę kocham ten Wschód i że dla mnie Wschód is good!

Spokojnie, to tylko Rosja Igor Sokołowski



Rosja to żywioł, stan umysłu i ducha, potęga pełna słabości, przekleństwo historyczne i szaleństwo w jednym. Ten kraj to ocean patologii, humoru, nieszczęścia, miłości i brudu, których żadne środki wyrazu nie opiszą w pełni. A jednak Rosja silnie uzależnia. Po prostu jest jak narkotyk. Chcąc ją poznać w całości, w pewnym sensie zdobyć i okiełznać, z góry jesteśmy skazani na porażkę. Ciężko jest oswoić chociaż ułamek, jakąś niewielką część tej potęgi.

W książce Spokojnie. To tylko Rosja Autor pokazuje Rosję tak jak ją widzi współczesne pokolenie Polaków. Spogląda na nią oczyma chłopaka, który zna historię, ale nie jest nią osobiście obciążony. Potrafi być w stosunku do Rosji bezlitośnie krytyczny, ale też jest nią zafascynowany.

niedziela, 1 marca 2020

Podsumowanie lutego :)

Witajcie! 

Luty to krótki miesiąc, ale w żadnym przypadku nie oznacza to, że nudny lub że mało się działo :)
Wręcz przeciwnie, przez te 29 dni zrobiłam bardzo dużo rzeczy, bardzo się stresowałam, ale przeżyłam też wiele wspaniałych chwil. Skąd taka różnorodność? Przede wszystkim w lutym poszła główna fala egzaminów w sesji i muszę Wam powiedzieć, że to była chyba najcięższa dla mnie w sesja w historii. Ale tym sposobem właśnie minęła połowa moich studiów. Jeszcze tylko pięć kolejnych semestrów i będę psychologiem! :)

Ale żeby Was nie zadręczać moim naukowym życiem, przechodzę do książek i filmów :)

W tym miesiącu przeczytałam 4 książki:

1. Miłość (ocena: 9/10) – jest to przepięknie ilustrowany zbiór wierszy, który zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Poprzez słowa została ukazana prawdziwa miłość, ale w różnych aspektach. Przekrój był tak olbrzymi, że każdy znajdzie w tych wierszach swoją własną historię, a emocje wezmą górę. 













2. Czas wojny, czas miłości (ocena: 5/10, recenzja) – książka początkowo przypadł mi bardzo do gustu, jednak z czasem miała coraz więcej wad, które jak dla mnie były nie do zaakceptowania. Ostatecznie bardzo się na niej zawiodłam. 














3. Poza granicą szaleństwa (ocena: 7/10, recenzja) – wieki nie czytałam żadnego kryminału, więc ta powieść okazała się wspaniałym powrotem do tego, co lubię. Przygodą pełną zagadek, niuansów i prywatnych zawirowań.












4. Siewca wiatru (ocena: 7.5/10) – to zabawna historia, ponieważ ten cykl zaczęłam czytać prawie że od końca i teraz, bo bardzo długim czasie postanowiłam zapoznać się z początkowymi tomami. Powrót do moich ukochanych bohaterów to niezwykła przygoda. 












Natomiast filmów obejrzałam w tym miesiącu aż 8:

1. Małe Kobietki: 7/10
2. Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn): 8/10
3. Do wszystkich chłopców: P.S. Wciąż cię kocham: 6/10
4. Mroczny Rycerz: 7/10
5. Rocketman: 6/10
6. Jojo Rabbit: 9/10 ♥
7. Park Jurajski: 6/10
8. Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część I: 6/10

Pochwalcie się Waszymi wynikami w tym miesiącu :)

P.S: Przepraszam, że graficznie jest trochę rozjechane, ale niestety blogger jakoś nie chciał ze mną współpracować :(