sobota, 28 sierpnia 2021

Dziennik utraconej miłości – Éric-Emmanuel Schmitt

 

Tytuł: Dziennik utraconej miłości

Autor: Éric-Emmanuel Schmitt

Przekład: Łukasz Müller

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Znak

Ocena: 6/10








Wszystko jest dobrze, gdy mamy bliskich przy sobie i cieszą się dobrym zdrowiem. Wtedy nawet, jak pojawiają się problemy innego rodzaju, mamy wsparcie i miłość. To zawsze jakiś początek, by zaradzić im. Choć najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele otrzymujemy od bliskich i jak wiele dajemy od siebie. Dopiero kiedy ich zabraknie, przychodzi czas na rozpacz, smutek i refleksję. Lecz śmierć ma to do siebie, że jest nieodwracalna, a my nie wiemy, co jest po drugiej stronie i czy ona w ogóle istnieje. Najsmutniejsze jest to, że prędzej czy później każdy z nas pozna to straszne uczucie, gdy na świecie brakuje tego ukochanego człowieka, który codziennie subtelnie i niezauważalnie zmieniał nasze życie na lepsze. Jak poradzić sobie z tak niewyobrażalną stratą? Jak wrócić do życia? 

Tym razem poznajemy Schmitta od całkiem innej strony. Zawsze zachwycał delikatnością, subtelnością i wnikliwością obserwacji, lecz tym razem postanowił podzielić się ze swoimi czytelnikami czymś więcej. Opis książki głoszący, że to najbardziej osobista książka autora sprawił, że zapragnęłam poznać go jeszcze lepiej, ale zarazem czułam obawy, czy na pewno powinnam wchodzić w jego świat, czy na pewno Schmitt zdawał sobie sprawę, jak olbrzymie znaczenie ma ta powieść. Pisarz zdecydował się opisać proces swojej żałoby, wyrazić swoje cierpienie i targające nim emocje po śmierci matki. Mimo moich obaw i wątpliwości po tych wszystkich jego książkach, które z taką pasją przeczytałam, stwierdziłam, że Schmitt stanowczo zasługuje na moją uwagę i zaangażowanie. Jak ostatecznie wyszłam ze spotkania z "Dziennikiem utraconej miłości"?

Już pierwsze słowa sprawiają, że nie mogę mieć najmniejszych wątpliwości, kto jest autorem tej książki, czyje to naprawdę słowa. Styl pisarza jest niezmiernie charakterystyczny, lecz było dla mnie szokiem słyszeć przez te wszystkie lata wykreowanych przez niego bohaterów, by wreszcie usłyszeć jego głos i zdać sobie sprawę, że to zawsze był nie kto inny jak on. Za pomocą poetycznych metafor i słów godnych najwyższej klasy poezji autor przedstawia swoje ukryte emocje, nadając całej sytuacji naturalności. Tak pisać to niezwykły dar. Jednak "Dziennik utraconej miłości" dając naturalność przeżyć, cały czas oscyluje przy patetyczności. Początkowo niezmiernie ją ceniłam, gdyż dawała wyraz talentowi pisarza, który nawet w najtrudniejszych dla siebie chwilach czaruje słowem. Lecz z czasem cały ten patos, piękne słowa zaczęły mnie nużyć i obciążać. Żałoba niesie ze sobą olbrzymie cierpienie i ubranie jej w metaforę jest dogłębnym uczuciem, ale do czasu... Przychodzi moment, gdy należy dostrzec jej brudną i niechcianą stronę. A u autora tego zabrakło. Zdaję sobie sprawę, że to i tak akt wielkiej odwagi, by tak wiele dać od siebie i decyzja, jak to przedstawić całkowicie należała do Schmitta, ale niestety nie umiem zapomnieć o braku cierpiącego oblicza.

To niezwykłe wiedzieć, że to nie jest już kolejny bohater, gdzie wkłada się do jego ust różne słowa, poglądy i emocje, tylko całkowicie żywy człowiek zza kurtyny, który zawsze brał udział w przedstawieniach, ale dotychczas nie ujawniał się. Teraz wszedł i powiedział: tak, to ja, to moje słowa, to były zawsze moje słowa. Całą książkę cenię za szczerość uczuć i komentarzy. Schmitt nie przejmował się konwenansami, czy różnymi obyczajami. Opisywał emocje różne, czasami ustanowione przez społeczeństwo jako wstydliwe. Odważnie brnął i nie bał się mówić, że tak czuje. Miałam wtedy poczucie rozgrzeszenia, bo w końcu żałoba jest zarazem tak indywidualnym przeżyciem, ale też tak identycznym u wszystkich. Wszyscy mamy własne emocje, myśli i wspomnienia. Nawet jeśli się do nich nie przyznajemy, to przecież one nadal są. Za pomocą "Dziennika utraconej miłości" pisarz daje swoim czytelnikom prawo do wyrażania samych siebie. Póki nikogo to nie krzywdzi, jest to całkowicie uzasadnione. 

Gdy czytałam, wielokrotnie zastanawiałam się, czy to wszystko jest całkowitą prawdą, czy autor dokładnie tak to przeżywał, jak przedstawiał za pomocą słów. Z czasem stwierdziłam, że to nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ czasami powinna pojawić się iluzja. Jest nam potrzebna i poszukiwanie odpowiedzi, co jest prawdą, nie jest konieczne, gdy chodzi o coś więcej w całości. Tak też zrobiłam – pozwoliłam sobie na odczuwanie, a nie analizowanie. 

"Dziennik utraconej miłości" to bardzo emocjonalna książka, która niesie ze sobą cierpienie, smutek, ale też radość, ulgę i wspólną drogę poprzez żałobę. Dostajemy zgodę na to, by wraz z Éricem-Emmanuelem Schmittem przejść proces powolnej zmiany na lepsze, by zrozumieć, że na niektórych przychodzi czas i mimo naszych pragnień, naszego cierpienia musimy zaakceptować fakt, że nic tego nie zmieni, a my musimy żyć dalej. Smutna to prawda, ale sam przykład pisarza pokazuje, że wbrew wszelkim pozorom jest w tym unikatowy rodzaj piękna, które może być wyzwoleniem w tych przytłaczających chwilach. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

środa, 25 sierpnia 2021

"Narodziny Floty. Awangarda" Jack Campbell – PREMIERA 17 września

 


JACK CAMPBELL POWRACA DO ŚWIATA “ZAGINIONEJ FLOTY” Z NOWĄ, PEŁNĄ AKCJI SERIĄ, W KTÓREJ PRZEDSTAWIA POCZĄTKI SOJUSZU.

Ziemia przestała być centrum wszechświata.

Po wynalezieniu napędu skokowego, pozwalającego podróżować w kosmosie z prędkością nadświetlną, ludzkość zakłada kolejne kolonie. Jednak ogromne odległości pomiędzy nowo zasiedlonymi układami oznaczają, że stary porządek i prawo międzygwiezdne, nadzorowane przez Ziemię, przestają istnieć.

Kiedy sąsiedni świat przypuszcza atak, młoda kolonia, Glenlyon, zwraca się o pomoc do Roberta Geary’ego, byłego oficera floty gwiezdnej oraz Mele Darcy, byłej szeregowej piechoty kosmicznej. Mając do dyspozycji jedynie zaimprowizowaną broń i kilkunastu ochotników muszą stawić czoła okrętom wojennym oraz uzbrojonym żołnierzom.

W obliczu kolejnych ataków i coraz większych strat zadawanych przez piratów jedyną nadzieją na odzyskanie pokoju jest Carmen Ochoa, „Czerwoniec” z pogrążonego w anarchii Marsa oraz Lochan Nakamura, przegrany polityk. Ta dwójka ma jednak plan – chcą położyć podwaliny pod wspólną obronę, co pewnego dnia może przekształcić się w sojusz. Jeśli jednak ich wysiłki spełzną na niczym, rosnąca w siłę potęga agresorów może zmienić te odległe rejony kosmosu, będące ostoją wolności, w pola bitew pierwszych gwiezdnych imperiów.


niedziela, 22 sierpnia 2021

Meksykańska hekatomba – Wojciech Kulawski

 

Tytuł: Meksykańska hekatomba

Autor: Wojciech Kulawski

Kategoria: Sensacja

Wydawnictwo: Wydawnictwo CM

Liczba stron: 322

Ocena: 7/10 








Każdy, kto interesuje się postępem i nauką, bez wątpienia zdaje sobie sprawę, że codziennie sztab najróżniejszych naukowców pracuje nad pogłębianiem dotychczas zdobytej wiedzy, poszukiwaniem nowych rozwiązań i odkrywaniem pozornie niemożliwego. Nieczęsto udaje się stworzyć coś, co będzie miało wpływ na cały świat. Choć to stwierdzenie również może być pozorne. Jestem zwolenniczką małych kroków, a małe kroczki jako ludzkość robimy codziennie. Lecz dzisiaj chciałabym spojrzeć na tę mroczniejszą stronę nauki – tę, która zahacza już o teorie spiskowe. Jako szary człowiek nie mam pojęcia, nad czym właśnie pracują najwybitniejsi w swoich dziedzinach naukowcy. Zadaję sobie pytania: do czego dążą, kiedy się o tym dowiemy, jak duży będzie miało to wpływ na ludzkość, naszą planetę i całą przyszłość. Muszę pozostać w sferze domysłów, lecz właśnie ta sfera domysłów ma w sobie wyjątkowe piękno. 

Tim zdecydował się wyruszyć do Meksyku wraz ze swoim przyjacielem Dario. To miały być wakacje, które pozwolą odpocząć archeologowi i przez małe nieporozumienie dadzą szansę Laurze – narzeczonej Tima – przemyśleć parę spraw dotyczących ich związku. Ani Tim, ani Laura nie spodziewali się, że dojdzie do tragedii. Otóż Tim miał takiego pecha, że zamieszkał w hotelu, który jest położony w miejscu, gdzie dwadzieścia pięć lat temu upadł meteoryt. Jaki w tym pech? W to miejscu upadł jeszcze jeden meteoryt, tym razem w czasie pobytu Tima w hotelu. Jak Tim poradzi sobie w otchłaniach zawalonego hotelu? Kto przeżyje i jaki to będzie miało wpływ na dalsze losy bohatera? 

Gdy dowiedziałam się, że Wojciech Kulawski pracuje nad kolejną książką, bardzo się ucieszyłam. Dotychczas miałam przyjemność zapoznać się z dwoma jego dziełami – "Syryjską legendą" i "Poza granicą szaleństwa". Obie powieści wspominam naprawdę dobrze. Jest to dla mnie ten typ literatury, który pozwala mi się oderwać od zazwyczaj czytanych gatunków, daje olbrzymią rozrywkę, a między nią czas na różnorodne refleksje. Tak też było i w przypadku "Meksykańskiej hekatomby". Od początku pomysł na fabułę wydawał mi się niesamowicie intrygujący. Podczas czytania miałam wrażenie, że niekiedy wchodził w absurd, ale zamiast zachwiać to spójność, jeszcze bardziej czułam się zafascynowana i gotowa poznawać dalsze losy bohaterów. 

Teraz kiedy mogę stwierdzić, że już trochę znam twórczość pisarza, z olbrzymią radością przyznaję, że jego styl pisarski wyróżnia się unikatowością. Czytając "Meksykańską hekatombę", miałam wrażenie, że powrócił stary, dobry przyjaciel, a ja nie zaczynam nowej historii, tylko kontynuuję naszą dalszą przygodę. I po części jest tak, ale o tym za chwilkę. Język ma w sobie przyjemność i łatwość odbioru, co w sposób obrazowy i mocno panoramiczny ukazuje całą fabułę. Choć niekiedy gubiłam się w imionach bohaterów, co potrafiło mi utrudnić zrozumienie. 

Fabuła jest siecią niezmiernie ciekawych połączeń, dzięki czemu momentalnie wciągnęłam się, tworzyłam swoje własne scenariusze i z fascynacją czekałam na ich potwierdzenie lub właśnie całkowite zaskoczenie. Oba przypadki się zdarzały i oba dawały mi taką samą radość z czytania. Choć trzeba przyznać, że w powieści dzieje się naprawdę dużo, więc wielokrotnie akcja przyśpiesza i niekiedy okazywała się dla mnie zbyt szybka i traciłam wątek. Choć w tym przypadku też warto pamiętać, że jestem czytelnikiem, który poświęca godziny na nużące i długie opisy, więc na pewno postrzegam to inaczej niż weterani gatunku. Tak jak na początku wspomniałam, to jest dla mnie naprawdę sama przyjemność oderwać się od znanego i dać się ponieść tak szybkiej historii, która jest pełna intryg, początkowo niezauważalnych połączeń i przede wszystkim akcji. Tym bardziej że Wojciech Kulawski już udowodnił mi, że jest gotowy na nietypowe rozwiązania i nie boi się trudnych zabiegów fabularnych. Ta powieść po raz kolejny to potwierdziła. 

I w tym momencie muszę się przyznać do mojego gapiostwa. W pierwszej chwili nie zdałam sobie sprawy, że przedstawieni bohaterowie są już mi bardzo dobrze znani z "Syryjskiej legendy". Gdy uświadomiłam to sobie, od razu zaczęłam ich postrzegać z większą sympatią. Bardzo cenię postać Tima, ponieważ jest niejednoznaczny pod wieloma względami i niekoniecznie umiem uchwycić jego cechy charakteru. Jest dla mnie czytelniczym wyzwaniem. 

W "Meksykańskiej hekatombie" poruszane są też istotne w moim mniemaniu tematy dotyczące nauki. Jako czytelnicy możemy obserwować, jak działa tajna baza naukowa i przede wszystkim czemu jest tajna. Ten wątek niezmiernie przypadł mi do gustu i naprawdę dał początek wielu wartościowym przemyśleniom. Pisarz daje powody, by zastanowić się, jak wielką rolę odgrywa w naszym świecie nauka i do czego jako ludzkość dążymy. Ile możemy poświęcić w imię rozwoju? Czym jest wyższe dobro? I czy na pewno nim jest... Tutaj myślę, że nie ma żadnej jednoznacznej odpowiedzi. Każdy podług swojej moralności i granic, które stawia, musi odpowiedzieć sobie sam. 

"Meksykańska hekatomba" to powieść pełna akcji, zaskakujących zwrotów oraz możliwości do przemyśleń. W fantastyczny sposób łączy rozrywkę z czytania oraz porusza tematy ważne, pełne moralnych rozterek i pytań. Bardzo szanuję tego typu literaturę, ponieważ jej wartość jest podwójna i odnajdą się w niej czytelnicy o różnorodnych czytelniczych poglądach. 

Za możliwość zapoznania się z tą niezmiernie intrygującą powieścią dziękuję bardzo Autorowi

"Pustynny Książę" Peter V. Brett – PREMIERA 29 września

 


Ich rodzice ocalili ludzkość. Oni będą musieli ją poprowadzić.

Od zejścia Wybawiciela do Otchłani minęło piętnaście lat. 

Nowy świat stał się miejscem względnie bezpiecznym, a ludzie prawie zapomnieli, czym jest prawdziwy strach przed Nocą. 

Dzieci tych, którzy wygrali wojnę z demonami, dorastają w cieniu niemożliwych do spełnienia oczekiwań. Wyniesione na piedestał przez bohaterstwo rodziców, zachłannie pragną stać się częścią świata, nie tylko jego obserwatorami. Zbuntowane przeciw niezrozumiałym regułom, nie wiedzą nawet ile razy śmierć wyciągała po nie ręce. Czas jednak nieuchronnie ucieka i dzieci stają się młodymi dorosłymi. Tajemnice, z których utkany jest bezpieczny świat Olive i Darina będą musiały ustąpić brutalnej rzeczywistości. Nadchodzi moment, gdy dzieci będą musiały odpowiedzieć za przeszłe decyzje rodziców i poprowadzić ludzi do kolejnej walki na śmierć i życie.

CYKL ZMROKU, który rozpoczyna tom "Pustynny Książę" to zupełnie nowa przygoda osadzona w dobrze znanym świecie CYKLU DEMONICZNEGO

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Świat według pszczół – Sarah Hambro

 

Tytuł: Świat według pszczół

Autor: Sarah Hambro

Przekład: Joanna Barbara Bernat

Kategoria: Literatura faktu

Wydawnictwo: Mova

Liczba stron: 208

Ocena: 8/10

Książkę "Świat według pszczół" otrzymałam w ramach współpracy z TaniaKsiażka.pl 





Zawsze uważałam, że nasz świat jest przepięknym miejscem. Owszem – często dzieje się dużo trudnych i złych rzeczy, czasami nie jest tak perfekcyjnie, jakbyśmy marzyli, lecz mimo to pozostaję przy swojej wierze w naszą planetę. Zaczynając od po prostu przecudownych krajobrazów, przechodząc po niesamowitość istot żywych, by docenić również wszystkie mechanizmy, które kierują naturą. Nawet ludzi, mimo naszej destrukcyjnej natury, wliczam w to. Możecie się ze mną zgadzać lub nie, lecz przy swoim zdaniu pozostanę do końca życia, a przynajmniej taką mam nadzieję. Tak jak zawsze  i tym razem moje rozważania są podyktowane ostatnio przeczytaną lekturą. Tym razem wiąże się ona bezpośrednio z pszczołami. 

Miałam olbrzymią przyjemność zapoznać się z książką napisaną przez dziennikarkę, które zebrała przekrojowa podstawowe informację o pszczołach. Od razu wspomnę, że poza obserwacją słodkich pszczółek na kwiatku lub jedzeniem miodu nie miałam żadnych innych doświadczeń z tymi owadami. Moja obsesja na punkcie mrówek jest powszechnie znana, co w tej chwili doprowadziło mnie do pszczół określanych często też tak jak mrówki jako superogranizm. Poza tym dużą rolę przy wyborze tej książki odegrał również mój dziadek, który w młodości fascynował się pszczołami i miał własne ule. Między innymi przez wzgląd na niego postanowiłam przeczytać "Świat według pszczół". Jak wrażenie? 

Przede wszystkim jestem zdania, że sam pomysł na książkę ma już sam w sobie olbrzymi potencjał. Co prawda jest dużo pozycji literackich o pszczołach, ale w moim czytelniczym doświadczeniu to właśnie ten reportaż się wyróżnia. Zgrabnie podkreśla, jak dużą wagę powinniśmy przykładać do pszczół, ale też nie popada w natarczywe i przez to zniechęcające tony. Między przekazem społecznym, który wyraźnie wspomina, że pszczoły należą do naszego ekosystemu i od jakiegoś czasu na podstawie ich zachowania możemy wnioskować, że dzieje się coś złego, można znaleźć pasjonujące informacje dotyczące powiązań pszczół z religiami, historią czy medycyną. Jestem wprost zachwycona koncepcją, by przekazać tak szeroki przekrój ciekawostek. Pokazać, że poza sformułowaniami przeznaczonymi stricte dla pasjonatów jest też wiele innych aspektów, w których możemy się odnaleźć. 

Tym bardziej że język jest niezwykle prosty, ale przy tym dopracowany. Widać dbałość językową pisarki. Szczególnie w momencie, gdzie powinny pojawić się sformułowania specjalistyczne. Autorka zgrabnie tego unika, co pozwala laikowi zrozumieć doskonale poruszane tematy. Gdy jednak znajdują się wyjątki i pojawia się słowo mało znane powszechnie, to na spokojnie możemy liczyć na wytłumaczenie jego znaczenia. 

"Świat według pszczół" czytało mi się niesamowicie przyjemnie. Po prostu wciągnęłam się we wszystkie tak bardzo różnorodne informacje i z pasją oddawałam się ich pogłębianiu. Właśnie przez ten szeroki przekrój wiedzy dostałam szansę, by spojrzeć na historię pszczół o wiele bardziej wymiarowo. Zawsze spostrzegałam te małe stworzonka jako producentów miodu, zagrożenie użądlenia lub temat ocieplenia klimatu i idących za tym konsekwencji. Tymczasem okazało się, że są to kropla w morzu, a świat pszczół jest o wiele bardziej rozbudowany, skomplikowany i sięgający poza moje wyobrażenia. Samo uświadomienie sobie tego jest dla mnie cennym doświadczeniem. 

Poza tym warto wspomnieć, że poza typową treścią znajdują się różne cytaty z wierszy, książek czy Biblii oraz rubryczki przedstawiające mity dotyczące pszczół, a następnie tłumaczące, jakie są fakty. Gdzieniegdzie można również odnaleźć listy różnych roślin, gatunków pszczół i innych ciekawostek związanych z daną w tym momencie treścią. Na końcu znajdują się też źródła, które dają w dużej mierze poczucie rzetelności, ale co ciekawszym pozwalają na dalsze pogłębienie wiedzy. Bo warto w tym momencie podkreślić, że to pozycja dla laików, którzy chcą dowiedzieć się, czy ten temat pasjonuje ich na tyle, by poszukiwać dalej informacji. Myślę, że znawcy oraz pszczelarze poszukują trochę innej wiedzy. 

Niezmiernie cieszę się, że zdecydowałam się przeczytać "Świat według pszczół", ponieważ mam poczucie, że teraz wiem więcej i mam na przyszłość punkt wyjście, gdy zachcę dalej zagłębiać się w ten temat. Książka dzięki prostemu językowi jest przyjemna w odbiorze, ciekawi i pozwala spojrzeć na nasz świat z całkiem innej perspektywy, co bez wątpienia jest intrygującym i wartościowym doświadczeniem. 

Więcej podobnych książek można znaleźć w dziale literatura faktu, reportaże na TaniaKsiążka.pl 

czwartek, 12 sierpnia 2021

"Grombelardzka legenda. Wstęgi Aleru" Feliks W. Kres – PREMIERA 3 WRZEŚNIA

 


Wstęgi Aleru wciąż wiszą nad Grombelardem. Nieuchronnie nadciąga kolejna Wojna Potęg. Dziś, jutro, a może za tydzień, gdzieś pośród smaganych wiatrem i deszczem szczytów, ożyje wroga siła. Ciężkie Góry po raz drugi w swej historii popękają od ciosów, będą się rozpadać, płonąć…

Każda kraina ma swoje legendy. Wśród szarych skał, w mokrych i ciemnych jaskiniach, śpiewa się o Królu Gór, niepokonanym olbrzymie powalającym wrogów samą siłą swego spojrzenia. O jego wiernym towarzyszu, wielkim kocie gadba, który okazywał szacunek wrogom. O małej Armektance, której przeznaczeniem było w tych górach umrzeć, a jednak pokochała je całym sercem, a Ciężkie Góry pokochały ją. O zdradzie, najpodlejszej z możliwych, a jednak niezbędnej. O poświęceniu całego gatunku, które miało zmienić losy świata.
Tak, to wszystko legendy. Ale bez legend Grombelard to tylko deszcz i wiatr.

wtorek, 10 sierpnia 2021

"Skaza na niebie" Tomasz Kołodziejczak – 27 sierpnia PREMIERA

 

Ludzkość prowadzi wojny odkąd pierwsi ludzie weszli do jaskiń. I będzie prowadzić je tak długo, jak długo żyć będzie przynajmniej jeden człowiek. A gdy już wymrzemy - nasze miejsce zajmą inne gatunki, przybyłe z niezmierzonych głębi kosmosu. Bo i tam, na krańcach nieznanego jeszcze wszechświata, żyją istoty, które od początku dziejów aż po ich kres, toczyć będą własne bitwy.

Oto książka o najwspanialszych i najpodlejszych dokonaniach ludzkości. Znajdziecie tu zatrważające scenariusze wyzutej z uczuć przyszłości. Poczujecie grozę nadchodzącej zagłady. Ekscytację odkrywaniem przedwiecznych tajemnic pozostawionych w każdym zakątku wszechświata. I nieskończony zachwyt wobec dotykania po raz pierwszy Nieznanego.









Tomasz Kołodziejczak (1967) to jedna z najciekawszych postaci polskiej fantastyki i komiksu, pisarz, wydawca, promotor kultury. Literacko debiutował w 1985 roku, opublikował sześć powieści i kilkadziesiąt opowiadań. Był siedmiokrotnie nominowany do nagrody im. Janusza Zajdla (w tym za opowiadania „Piękna i graf” i „Czerwona mgła” z cyklu Ostatnia Rzeczpospolita), a otrzymał ją w roku 1996 za powieść „Kolory Sztandarów”, z cyklu Dominium Solarne. Laureat nagrody im. Papcia Chmiela za zasługi dla komiksu w Polsce. Za powieść „Czarny horyzont”, nominowany do nagrody im. Jerzego Żuławskiego w 2010.Członek legendarnej literackiej grupy Klub Tfurcuf. 
W pierwszej połowie lat 90-tych organizował konwenty, prowadził programy o popkulturze w radiu i telewizji, pisał felietony i recenzje dla miesięcznika „Feniks”. Był redaktorem naczelnym „Magii i Miecza”, na łamach którego stworzył także system rpg „Strefa Śmierci”. Wydawał własne pismo prezentujące polską SF – „Voyager”.
Od 1995 roku związany z wydawnictwem Egmont, wydającym najważniejsze i najpopularniejsze dzieła polskiego i światowego komiksu. Sam pisał scenariusze komiksowe dla Przemysława Truścińskiego (ilustratora cyklu „Ostatnia Rzeczpospolita”), Krzysztofa Kopcia, Zbigniewa Kasprzaka, Vicara.
Za działalność wydawniczą i fanowską został wyróżniony m.in. odznaką „Zasłużony dla kultury polskiej” przyznaną przez Ministra Kultury Dziedzictwa Narodowego. W roku 2013 r. za zasługi na rzecz rozwoju kultury i za pielęgnowanie pamięci o najnowszej historii Polski został uhonorowany medalem Złoty Krzyż Zasługi.
Interesuje się polityką, astronomią, historią, grami planszowymi. Grał w III lidze koszykówki w zespole AZS Politechnika Warszawska. Jest żonaty, ma dwie córki. Słucha ciężkiego rocka i poezji śpiewanej.

niedziela, 8 sierpnia 2021

Czerwony Lotos – Arkady Saulski

 

Tytuł: Czerwony Lotos

Autor: Arkady Saulski

Cykl: Zapiski stali

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 404

Ocena: 6/10






Poświęcenie wydaje się być czynem szanowanym. Mówi o honorze, szacunku, często miłości i... naiwności? Może nawet zarozumiałości? Wszystko zależy od sytuacji oraz tego, co poświęcamy i w imię czego. Są momenty, gdy poświęcamy coś, wierząc, że robimy to dla samych siebie w przyszłości. Jak widać czyn ten może być odbierany w najróżniejszy sposób i niekoniecznie nieść ze sobą coś pozytywnego lub właśnie negatywnego. Dla mnie to unikatowa mieszanka różnych cech i zależnych sytuacji – wypadkowa zysków i strat. 

Duch od dziecka był szkolony, by wypełniać jeden tylko cel – chronić panią Shorę. Wiedział, że nie jest człowiekiem i że jego życie to narzędzie, które ma dać Nieśmiertelnej bezpieczeństwo i dzięki temu doprowadzić do spełnienia się woli bogów. Nie było mowy o najmniejszym błędzie lub niedopatrzeniu. Nie było mowy o uczuciach, pragnieniach i marzeniach. Jednak coś poszło nie tak – coś, co sprawiło, że legendarny wojownik musiał odciąć się od wielu lat szkoleń, by zobaczyć świat na nowo i zrozumieć, że nie wszystko jest tak oczywiste, jakby mogło się wydawać. Co czeka w przyszłości Kentaro? Czy jest on aby na pewno tylko narzędziem do obrony? 

O pierwszym tomie "Zapisków stali" słyszałam wiele pozytywnych opinii i byłam przekonana, że na pewno w przyszłości zapoznam się z tym cyklem. Ostatecznie skłoniła mnie do tego premiera drugiego tomu oraz uświadomienie sobie, że autor "Czerwonego Lotosu" to również autor "Czarnej kolonii", która była jedną z pierwszych książek z gatunku science fiction, którą miałam przyjemność przeczytać. To pierwsze wspomnienie twórczości autora niesie ze sobą wyjątkowo pozytywne wspomnienia, dlatego w tym momencie przestałam się wahać i odkładać lekturę na przyszłość. Teraz jestem już po i przyznam się, że mam mocno mieszane odczucia. 

Jednak zacznijmy od początku, czyli od pomysłu. Zachwycił mnie on od pierwszych stron i dał możliwość, bym jeszcze z większym zaangażowaniem wgłębiała się w fabułę. Dotychczas nie miałam do czynienia z podobnym motywem i ogólnym konceptem. Dla mnie jest to wystarczające, by już zacząć doceniać powieść. Tym bardziej że z samą kulturą azjatycką miałam małą styczność i liczyłam, że "Czerwony Lotos" da mi szansę lepiej ją poznać, choćby właśnie w formie fantastyki. 

Sam styl przypomniał mi, dlaczego tak bardzo w swoich wspomnieniach doceniam "Czarną kolonię". Wyróżnia się rzadko spotykaną płynnością i spójnością. Po dwóch powieściach pisarza domniemywam, że jest to coś dla niego charakterystycznego, a jak na pewno wiecie, to jest dla mnie wyjątkowo pozytywny aspekt językowy. Choć przyznam, że przy całej wspomnianej płynności czytałam książkę wolno. Niemniej pozwalało to na duże pole popisu dla wyobraźni. Jedynym małym mankamentem, który przeszkadzał mi w lekturze, były obco dla mnie brzmiące nazwy i imiona, których po prostu nie zapamiętywałam. 

Gdy czytałam, to w ogóle nie umiałam przewidzieć, co stanie się dalej, jak potoczą się losy bohaterów. Bez wątpienia fabuła wymykała się wielu schematom i nieraz zaskakiwała, dając powody, by czytać dalej z jeszcze większym skupieniem i ciekawością. W dodatku nie ograniczała się wyłącznie do jednej perspektywy, co ostatecznie dawało wielowymiarowy ogląd na całą sytuację. Jako czytelnicy mogliśmy spojrzeć na najróżniejszych bohaterów i zrozumieć, skąd wynikało ich zachowanie. Uwielbiam takie zabiegi literackie, ponieważ wtedy granica między jednoznacznym dobrem i złem zaczyna się zacierać i wtedy czytelnik zostaje postawiony bezpośrednio przed własną moralnością, zarazem nie pozwalając na bezpodstawne ocenianie. Jednak jeśli miałabym wskazać w kontekście fabuły jakąś wadę, to stanowczo jest nią brak odpowiedniej atmosfery. Oczywiście jest wiele elementów, które zapewne miały ją wprowadzać, lecz niestety ja jej nie poczułam.

Jestem również zaskoczona kreacją bohaterów. Tutaj Arkady Saulski postanowił ewidentnie zagiąć wyjadaczy fantastyki i przedstawić postacie niestandardowe, dające przykład głębokich osobowości i idących za nimi czyny. Już dawno nie miałam przyjemności poczuć tego niezwykłego uczucia, gdy charakter bohatera jest niesztampowy i nie daje się umiejscowić w żadnych znanych wcześniej granicach. Między innymi właśnie Kentaro jest taką postacią, co od razu jest widoczne w pozornej niespójności jego charakteru. Z jednej strony oschły, okrutny i pozbawiony jakichkolwiek intensywniejszych emocji, a z drugiej przejawiający olbrzymie pokłady empatii, wyrozumiałości i miłości do świata. 

"Czerwony Lotos" jest typem powieści, gdzie wiele zawdzięcza się samemu zakończeniu. Dosłownie tym trzem ostatnim stronom. To one wywołały w moim umyśle strumień różnorodnych myśli, głębokich rozważań i zadały pytanie, jak daleko może sięgać zemsta i... Poświęcenie. Czy jest granica? Przecież jakaś musi istnieć i być nieprzekraczalna – nawet w codziennym życiu. Czy można poświęcać innych w imię większego dobra? Czy szaleństwo, geniusz i wiara w słuszne poświęcenie nie są połączeniem dyskwalifikującym wszystkie pomysły? A może właśnie to najzwyklejszy rachunek, gdzie rozwiązanie powinno być jak najbardziej dodatnie? Powieść otwarcie zadaje te pytania, a jeśli przypomnimy sobie, że możemy obserwować różnych bohaterów i rozumieć perspektywę każdego, wszystko wydaje się być o wiele bardziej skomplikowane. 

Mimo pewnych wad niezmiernie cieszę się, że wreszcie miałam okazję zapoznać się z "Czerwonym Lotosem". To powieść ze świeżym i łamiącym schematy spojrzeniem, która oprócz wspaniałej przyjemności z czytania wyciąga rękę po bardziej nieprzystępne tematy. To wszystko sprawiło, że jestem całkowicie zdecydowana, by sięgnąć po kolejną część i czekać na zakończenie trylogii. 

Za możliwość zapoznania się z tą wspaniałą lekturą dziękuję bardzo Fabryce Słów

piątek, 6 sierpnia 2021

Źdźbło – Tomasz Jan Masarczyk

 

Tytuł: Źdźbło

Autor: Tomasz Jan Masarczyk

Kategoria: Ezoteryka

Wydawnictwo: Wydawnictwo NowoCzesne

Liczba stron: 35

Ocena: 5/10








Odkąd pamiętam, mam silne przekonanie, że jako ludzie powinniśmy wierzyć. Nie mam tutaj na myśli religii – ją traktuje jako przejaw jakieś wiary. Czuję, że naszą potrzebą jest wierzyć w różne rzeczy i wykorzystywać tę wiarę, by żyć według swoich zasad, by móc odnaleźć jutro i by móc pozostawić coś po sobie. To bardzo nieuchwytne i skomplikowane poczucie, które niezmiernie ciężko mi ubrać w słowa. Ale może właśnie o to chodzi? By czuć intuicyjnie, by mieć przekonania i by być sobą? Górnolotne stwierdzenia, lecz każdy sam może dojść do tego, co znaczy to dla niego. 

Czemu poddaję się takiej kontemplacji? Ponieważ miałam przyjemność zapoznać się z krótką książeczką Tomasza Jana Masarczyka pod prostym tytułem "Źdźbło". Dla mojego czytelnictwa to unikatowe dzieło, ponieważ przekraczające wszelkie granice tego, co zwykle czytam. Gdy podjęłam decyzję, by przeczytać tę książę, bardzo cieszyłam się, że otwieram się na coś nowego, ale zarazem czułam niepokój, czy nie przekraczam jakiś własnych ograniczeń i czy może nie ma jakiegoś wyraźnego powodu, by omijać tego typu dzieła. Jak moje odczucia po lekturze?

Przede wszystkim od pierwszych stron byłam zachwycona językiem, który okazał się bardzo barwny i syntezujący potrzeby czytelnika. Przemawia on do mnie i pozwala na oddanie się całą sobą słowom autora. Dominuje tu zarażająca energiczność, radość przebijająca przez nawet poważne stwierdzenia i otwarte mówienie o swoich przekonaniach. Ale na tym nie kończy się kwiecistość językowa, ponieważ w "Źdźble" można odnaleźć liczne metafory i porównania, co jeszcze bardziej przekonywało mnie do czytania, choć w tym przypadku chyba lepiej byłoby powiedzieć, że do słuchania. Dlaczego? Przez cały czas, czytając, miałam wrażenie, że słucham jakieś porywającej przemowy. Patrząc na dominujący motyw religijny, bez mrugnięcia okiem stwierdzam, że to było pobudzające i motywujące kazanie w kościele. Jest to ten rodzaj kazania, gdzie część znudzonych wiernych, którzy według tak długiej tradycji, są w niedziele w kościele – znudzeni, nie oczekujący niczego nowego i gotowi, by przetrwać jakoś tę godzinę, nagle doznają olśnienia i chcą słuchać, chcą coś z tego wynieść. Byłam naprawdę pod olbrzymim wrażeniem, że ta książka wywołała we mnie takie emocje. 

Jednak o czym jest ta mniemana przemowa? Pisarz w nienarzucający sposób przedstawia wartości, w które sam wierzy i swoje własne poglądy. Czuć jego silne przekonanie, że ma rację, ale też zarazem przyzwolenie na odmienne zdanie. Choć tutaj warto ponownie podkreślić, że całość jest przedstawiana w odniesieniu do wiary w Boga, więc książka jest stanowczo dla osób religijnych lub dopiero poszukujących ukojenia w religii. Oczywiście w żaden sposób to nie wyklucza osoby niewierzące. Uważam, że to też może być ciekawe spojrzenie na przekonania innych ludzi. 

Przedstawiałam Wam wiele zalet "Źdźbła", więc możecie się zastanawiać, skąd bierze się moja ostatecznie dość niska ocena książki. Odpowiedź należy do mało konkretnych, ponieważ jest to po prostu książka nie dla mnie, nie umiem w niej się odnaleźć. Jednak nie mogę też nie docenić pięknego stylu pisarza i tej delikatności przemawiającej do czytelnika ze wszystkich stron. Byłoby to mocno niesprawiedliwe. Dlatego nie umiem otwarcie powiedzieć, czy polecam "Źdźbło", a jeśli tak, to komu konkretnie. Czy jednak iść w stronę oddania religii, czy może poszerzania granic? Musicie sami zdecydować na co jesteście gotowi. 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję bardzo redakcji Sztukater.pl

środa, 4 sierpnia 2021

"Dwa Mutanty" Roman Kulikow – PREMIERA 20 sierpnia!

 

Godzina próby minęła, zaś stalker Kret i jego druhowie w końcu mają chwilę wytchnienia. Chomik nabiera sił po postrzale, Sztych próbuje przywyknąć do codzienności.

Jednak sielankę życia nad jeziorem przerywa kolejna niespodzianka. Otóż Palony – młody stalker-samotnik, którego z dobroci serca odratował i wyleczył Kret – radośnie sprzedaje informację o nieprzebranym skarbie artefaktów, kryjących się w pływającej chatce jego niegdysiejszego dobroczyńcy. Grupa bandytów wespół z bandą Wolnościowców decyduje się wykonać skok życia.

Z drugiej strony ku jezioru zmierzają aż trzy wzmocnione patrole Powinności pod komendą Borga, pchanego naprzód żądzą zemsty za śmierć ekipy Czołga.

Jezioro nie jest też obojętne wojenstalkerowi Szaremu, który po blamażu z nieudanym odnalezieniem Sztycha w Zonie dostaje jeszcze jedną, tym razem naprawdę ostatnią szansę.

Czarne chmury gromadzą się nad Zoną, niosąc ze sobą zapowiedź ważkich zdarzeń.


Kulikow Roman Władimirowicz – rocznik ’76, urodzony w równie pięknym, co mało znanym mieście Penza w Rosji.

Związany z pisaniem i literaturą od 2003 roku, kiedy zwyciężył w konkursie organizowanym przez wydawnictwo “Eksmo” oraz znaną jako twórca serii S.T.A.L.K.E.R. firmę GSC Game World. Już w 2005 roku zadebiutował pierwszą pełnoprawną powieścią militaryfiction “Spacer Limy”, od której zaczęła się jego popularność wśród czytelników rosyjskojęzycznych.

Nominowany oraz laureat szeregu nagród literackich; jego powieść “Powrócić do nieba” z serii “Anabioza” została okrzyknięta najlepszym projektem fantastyki roku 2011 oraz nominowana do nagrody Złotej Strzały w kategorii “najlepszy protagonista”.

Autor ponad dwudziestu książek, łącznym nakładem przewyższających 350 tysięcy egzemplarzy. Posiada rzeszę wiernych czytelników, na co dzień cytujących jego teksty, kręcących fanowskie filmy, tworzących komiksy oraz piszących wiersze w tematyce jego książek.


Zainteresowani? ♥

niedziela, 1 sierpnia 2021

Serce Trolla – Holly Black

 

Tytuł: Serce Trolla 

Autorka: Holly Black

Przekład: Iwona Michałkowska

Cykl: Elfy ziemi i powietrza 

Tom: II

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Jaguar

Liczba stron: 288

Ocena: 5/10





Zdarza się, że mamy idealne plany na przyszłość i wszystko idzie po naszej myśli. Jesteśmy szczęśliwi, pełni energii i otwartości na świat, bo życie jest piękne i będzie piękne. Niestety czasami możemy mocno się rozczarować, gdy pewnego dnia wszystko się kończy, ukazując nam, że już od dawna żyjemy w iluzji i swoich marzeniach. Czy da się coś na to poradzić? Można spróbować naprawiać, krok po kroku, ale niektórych rzeczy nie da się naprawić. Wtedy można zacząć tylko od nowa, lecz nie każdy jest na to gotowy. 

Mniej więcej tak to wygląda w przypadku Val, która ma wymarzonego chłopaka, plany na przyszłość, rozwija swoje umiejętności w sporcie i jest po prostu szczęśliwa. Lecz jeden pięknie zapowiadający się dzień zmienia wszystko, prowadząc Val w otchłań Nowego Jorku, gdzie poznaje życie tak różne od dotychczasowego. Tam też poznaje istoty magiczne i w splocie wydarzeń obiecuje służyć trollowi. Co z tego wyniknie? Ile czasu Val będzie potrzebować, by na nowo uporządkować swoje życie? Jakie nowe doświadczenia ją czekają? 

Wiele lat temu miałam przyjemność czytać książkę Holly Black i bardzo dobrze to wspominam. Z tego względu zdecydowałam się sięgnąć po "Złą Królową", czyli pierwszy tom cyklu o "Elfach ziemi i powietrza". Było to dla mnie olbrzymie rozczarowanie. Nie chciałam, aż wierzyć, że ta książka ma tyle wad i tyle nieodpowiadających mi aspektów. Dlatego poszłam jeszcze dalej, dając kolejną szansę autorce i przeczytałam drugi tom, czyli "Serce Trolla". Tym razem było już o wiele lepiej, lecz nadal gorycz rozczarowania pozostaje w moim czytelniczym sercu. Czemu? 

Bardzo mi się nie podoba styl, którym pisze autorka. Dla mnie przy takiej młodzieżowej fantastyce jest zbyt prosty i momentami wręcz infantylny. Nie akceptuję tego w odniesieniu do tej powieści. Mimo że uważam go za przyjemny, to nadal brakuje mi pewnego rodzaju unikatowości, czegoś charakterystycznego dla pióra pisarki. Jestem przekonana, że taka historia daje duże pole dla wyobraźni i umiejętności pisarskich. 

Kolejnym gwoździem do trumny jest już sama fabuła. Przez te niecałe trzysta stron nie zaskoczyła mnie niczym, niczym pozytywnym i przez wiele stron nie mogłam wgryźć się w powieść. Dominowała monotonia i wolne tempo, mimo że ostatecznie w całej historii działo się wiele. Może to kwestia luk i niespójności, które pojawiały się i wprowadzały chaos. Jednak nie chcę być też zbyt surowa, ponieważ drugi tom jest już o wiele bardziej panoramiczny niż pierwszy, co bez wątpienia daje sygnał, że pisarka rozwijała swoje umiejętności. Mam głębokie poczucie, że dziesięć lat temu bardzo dobrze bawiłabym się przy tej książce i doceniła wiele aspektów, których teraz już nie potrafię docenić. Przez te dziesięć lat przeczytałam wiele książek z gatunku fantastyki i wyrobiłam sobie już pewien własny gust oraz możliwości porównywania literatury. Tutaj mnie nachodzi myśl, że czym więcej czytam, czy więcej lat mija, tym robię się coraz bardziej wymagająca i może nawet wybredna. Jednak wracając do głównego tematu, moje niezadowolenie wywołało uniwersum, które obiecywało mi świat rozbudowany i wspaniały, ale na obietnicach poprzestało, bo w rzeczywistości jedynym wykreowanym aspektem jest samo istnienie magicznych istot podzielonych na pozornie dobre i złe. 

Koniec mojego książkowego koszmaru jeszcze nie nadszedł, ponieważ ważną częścią są bohaterowie. A i w tym aspekcie czuję się mocno rozczarowana, gdyż kreacja była niedopracowana. Wydawali mi się płytcy i mało charakterystyczni, przez co czułam wieczną frustrację i nie potrafiłam wykrzesać z siebie choć krzty sympatii – poza jedną postacią, o której za chwilkę. Najpierw kilka słów o Val, która dla mnie jest wielkim schematem typowej nastolatki i to w dodatku powielonym jeszcze z poprzedniego tomu. Nie przepadam za schematami, które tak mocno spłycają pewne problemy i ograniczają wiele spraw. Na szczęście sytuację ratował Dave. On w porównywaniu do pozostałych bohaterów okazał się postacią wielowymiarową i wielokrotnie zaskoczył mnie. Tym bardziej że na samym początku nie doceniłam go i dałam zwieść się pozorom. 

Jeśli miałabym wybrać najlepszy aspekt książki, to bez wątpienia jest to tematyka. Skłania ona do refleksji, czemu niektórzy są w stanie wiele wytrzymać, aż pewnego dnia pęka w nich coś i wszystko w ich zachowaniu się zmienia. Czy jest to jedna, konkretna sytuacja? Czy może efekt kuli śnieżnej, gdzie wiele sytuacji łączy się w jedno? Przez wiele stron powieści towarzyszyły mi takie rozważania i pozwalały na poszukiwanie różnych rozwiązań. 

Niestety jestem mocno zawiedziona i nie wiem, czy będę kontynuować swoją przygodę z tym cykle i ogólnie z twórczością pisarki. Na pewno potrzebuję trochę czasu, by złe odczucia przeszły w zapomnienie. Tymczasem nie chciałabym Was jednoznacznie zniechęcać, ponieważ niektóre schematy i sytuacje, które mi nie przypadły do gustu, mogą się okazać dla innych tym, czego poszukują. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl