wtorek, 29 listopada 2022

Samowspółczucie – Kristin Neff, Christopher Germer

 

Tytuł: Samowspółczucie

Autor: Kristin Neff, Christopher Germer

Przekład: Anna Sawicka-Chrapkowicz

Kategoria: Literatura naukowa, poradniki

Wydawnictwo: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Liczba stron: 212

Ocena: 6/10







Znacie to powiedzenie, że żeby kogoś szczerze kochać, trzeba kochać samego siebie? W końcu szacunek, zrozumienie i akceptacja samego siebie pozwala ujrzeć świat w innych perspektywach i niepotrzebne zmartwienia oraz trudności nie ograniczają nas ani nie marnują naszej energii. To duży krok do tego, by czuć się lepiej, ale być też w stanie dawać siebie innym. Jak mam być szczera, to przez większość życia nie przekonywało mnie to. Dopiero od niedawna zaczęłam patrzeć na to troszkę z innej strony. Studiowanie psychologii oraz moje własne doświadczenia uświadomiły mi wiele rzeczy. Może w tej chwili pod wcześniejszymi stwierdzeniami nie podpiszę się całym sercem, ale na pewno w dużej mierze się zgadzam. A te wszystkie przemyślenia pojawiły się w konsekwencji przeczytania książki "Samowspółczucie". 

Ogólnie ten przydługi wstęp jest po to, by uczciwie Was ostrzec, że całość jest odbierana przez sceptyka, bo właśnie w kontekście samowspółczucia, praktyk uważności czy różnych technik relaksacyjnych, nim właśnie jestem. Co w żaden sposób nie przeszkadza mi próbować zrozumieć ten fenomen, wyciągnąć coś dla siebie i mam nadzieję, że być może dać coś też moim bliskim, moim znajomym i moim pacjentom. Bo mam poczucie, że w tym coś musi być naprawdę. Czy książka "Samowspółczucie" pomogła mi w tym? Oj to była ciężka droga. 

Jednak by zejść z tego tonu, chciałabym najpierw nawiązać do stylu pisarskiego autorów. Określiłabym go jednym słowem – przyjemny. Ma w sobie ciepło, zrozumienie, że nie każdy wszystko rozumie, co osobiście mocno cenię. Tak jak w każdej z moich recenzji dotyczących psychologii i tu podkreślę, że to ma być książka dla ludzi, a nie specjalistów. To ci, którzy jeszcze nie wiedzą, jeszcze nie rozumieją lub jeszcze się nie nauczyli, mają się właśnie nauczyć. W przypadku tej lektury ten aspekt jak najbardziej jest poprawnie rozwiązany. Jednakże słowa autorów są też mocno zachęcające i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie były nadmiernie zachęcające, co akurat mnie intensywnie zniechęcało do słuchania ich. Podczas czytania miałam takie poczucie buntu, że jeśli próbujecie mnie zmusić, to ja za żadne skarby nie dam się Wam. A przecież chodziło o to, żeby właśnie mnie przekonać. Lecz gdy przymkniemy na to oko, jest znacznie lepiej. 

Gdy zaczęłam czytać, miałam wrażenie, że cała ta książka to jakieś science fiction. I przytaczane przez pisarzy źródła oraz badania w żaden sposób nie pomagały zniwelować tego efektu. Na szczęście z czasem miałam coraz bardziej otwarty umysł, a przynajmniej takie miałam odczucie, i niektóre sprawy zaczęłam postrzegać troszkę inaczej. Przede wszystkim gdzieś koło połowy wyzbyłam się tego kpienia z przytaczanych treści. Wynikało to między innym z przykładów podawanych przez książkę osób, które miały trwałe przekonania na pewne sprawy i nagle doznawały cudownej przemiany. Wydawała mi się to nierealne i jakkolwiek wiem, że u niektórych osób jest to jak najbardziej prawdziwe, to brakowało mi ukazania tego procesu. Na koniec lektury miałam już dość odmienne spojrzenie, gdyż zdarzało mi się zaznaczać różne fragmenty treści oraz snuć własne refleksje podyktowane przeczytanym tekstem. Ćwiczenia w książce również przywoływały u mnie mieszane odczucia, ale niektóre z nich są naprawdę ciekawe i przede wszystkim przydatne. 

Po przeczytaniu "Samowspółczucia" mam refleksję, że to pozycja literacka dla osób, które chcą zostać bardzo przekonane albo już są i chcą utrwalić pewne sprawy. Tymczasem dla takich sceptyków jak ja to trudna sprawa, niemniej coś we mnie pękło i wiele aspektów w ostatecznym rozrachunku przekonało mnie, co odbieram pozytywnie. Ogólnie w żaden sposób nie żałuję, że zapoznałam się z "Samowspółczuciem", ponieważ to dla mnie ciekawe doświadczenie oraz zdobycie nowej wiedzy i nowej perspektywy. Z tego względu mimo mojego narzekania sądzę, że może warto spróbować, nawet jeśli nie należy się do wymienionych przed chwilą grup. 

Współpraca recenzencka Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

sobota, 26 listopada 2022

Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda 5 – René Goscinny, Jean Tabary

 

Tytuł: Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda

Autor: René Goscinny, Jean Tabary

Cykl: Iznogud

Tom: V

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 192

Ocena: 6/10






Czasami czegoś bardzo, ale to naprawdę tak bardzo, bardzo pragniemy. Dlatego właśnie jesteśmy gotowi zrobić wszystko byleby tylko to osiągnąć. W końcu można to określić jako cel życia. Tylko problem polega na tym, że mimo to nie jesteśmy w stanie osiągnąć właśnie tego celu. Ile to myślenia, ile to energii, ile emocji i ile działania, a tutaj nadal nic... Stoimy dokładnie w tym samym miejscu co zawsze i nie jesteśmy nawet krok bliżej, by ziścić nasze marzenia. Jak sobie z tym poradzić? Próbować dalej. A najlepszym tego przykładem jest cykl o Iznogudzie. 

Wielki wezyr nadal próbuje zostać kalifem w miejsce kalifa. Dzielnie brnie do przodu i nie poddaje się. W końcu doskonale wie, co chce osiągnąć. Niekoniecznie wie jak, ale w końcu możliwości jest na pewno wiele i na pewno któraś skuteczna. Tylko szkoda, że trwa to od wielu lat, a Iznogud jest nadal tylko wielkim wezyrem. Mogłoby się wydawać, że to i tak zaszczytne stanowisko, patrząc że nikt poza kalifem nie lubi Iznoguda. Jednak wezyrowi to nadal za mało. Czy kiedyś wreszcie uda mu się zostać kalifem w miejsce kalifa? Jakie wydarzenia mogą do tego doprowadzić? 

O cyklu "Iznogud" nigdy wcześniej nie słyszałam, jednak oczywiście słyszałam o osławionym René Goscinnym. W końcu to i w Polsce klasyk nad klasykami. Właśnie dlatego zdecydowałam się przeczytać ten komiks. Stwierdziłam, że tradycyjnie nie ma dla mnie znaczenia, że to piąty tom i oczywiście nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ historie są oddzielne. Jak ostatecznie spodobała mi się ta humorystyczna i satyryczna opowieść? 

Zaczynając jak zwykle od pomysłu, to uznaję go za coś po prostu fantastycznego! Gdy czytałam, to miałam poczucie, że to coś mi znanego, ale w odmętach mojej pamięci nie mogę dotrzeć czemu. Więc tak o to tym sposobem to historia wywołująca we mnie ciepło, ale też całkowicie inna od tych, które znam. Tym bardziej że scenarzysta i rysownik pokusili się o bezpośrednie zwroty w stronę czytelnika. Nienawidzę tego w przypadku seriali, ale tutaj w komiksie okazało się to wspaniałym zabiegiem, który wielokrotnie mnie rozśmieszył. 

Dialogi są po prostu kwintesencją dobrego humoru i zawsze przedstawiają rzeczywistość, która pozornie jest zakrzywiona, gdy tymczasem okazuje się być całkowicie realna. Zabawa satyrą oraz karykaturą podkreślają tutaj istotne aspekty życiowe. Lecz wracając bezpośrednio do dialogów, to wydają niesamowicie naturalne. Bawią i dają szansę, by mocno przywiązać się do bohaterów. Mają w sobie coś z typowej, dobrej komedii. 

Sama fabuła o dziwo jest dość mocno rozbudowana i wręcz miejscami skomplikowana oraz zaskakująca. Sam komiks składa się z trzech zeszytów i pewnej ciekawej wstawki o wezyrze Iznogudzie. W tej części dzieje się naprawdę wiele, więc można wciągnąć się w przygody bohaterów oraz z pasją obserwować pomysłowość scenarzysty, która bądźmy szczerzy – nie zna granic. 

Same ilustracje to też pewnego rodzaju arcydzieło. Nie jestem znawcą ani tym bardziej specjalistą, ale patrząc takim całkowicie laickim okiem, mam wrażenie, że to dobra, stara szkoła komiksu. Dominuje tutaj dopracowanie, skupienie się na szczegółach, ale też unikatowość kreski ilustratora, przy tym przejrzystość ilustracji, czyli to jest to, co najbardziej lubię w komiksach czy powieściach graficznych. 

Mimo wymienionych zalet nie do końca poczułam tę historię. Jest to dość nietypowe, bo wszystko, o czym piszę, jak najbardziej doceniam i szanuję, ale mimo to czytałam, bo czytałam... Nie jest to coś dla mnie i nie mam na to uzasadnionych argumentów. Niemniej uważam, że każdy, kto lubi komiksy, powinien się zapoznać z którymś tomem tego cyklu. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

środa, 23 listopada 2022

Zanim mnie zabijesz – Paula Er

 

Tytuł: Zanim mnie zabijesz

Autor: Paula Er

Kategoria: Thriller

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 294

Ocena: 5/10








Każdy z nas ma jakąś przeszłość. Każdy z nas ma mniejszą lub większą tajemnicę, o której wiedzą tylko wybrane jednostki. Może to być coś naprawdę małego i nawet nie zadajemy sobie sprawy, że stworzyliśmy z tego coś na rodzaj sekretu, a może to być tajemnica wielka, niszcząca nas od środka i sprawiająca, że wiele aspektów swojego życia podporządkowujemy pod nią – by się nie wydała. Zadajcie samym sobie pytanie, czy Wy macie taką właśnie tajemnicę?

Julia jest osobą wysportowaną, mającą osiągnięcia w pracy zawodowej, kochającego męża i... Mroczną tajemnicę. Mijają lata, aż w pewnym momencie ma wrażenie, że widzi osobę z przeszłości. To tylko pomyłka. Jednak ile takich pomyłek i małych znaków może być? Czy Julia jest bezpieczna? Zmieniła wygląd, zmieniła swoje postępowanie i czuje, że jest inną osobą niż te kilkanaście lat temu. Nikt z dawnych czasów nawet by jej nie rozpoznał. Lecz tutaj ponownie powraca pytanie – czy na pewno? 

Od dawna miałam ochotę odejść na chwilkę od mojej ukochanej fantastyki i klasyków. Stwierdziłam, że taka obyczajówka z elementami thrillera może być doskonałym wyborem. Przypadł mi do gustu opis. Okładka wprost zachwyciła. Czego chcieć więcej? Treści spełniającej te oczekiwania, a tego niestety już nie było. 

Zaczynając tradycyjnie od stylu autorki, to był dla mnie rozczarowujący. Nie chodzi o to, że w jakikolwiek sposób był zły, czy niepoprawny, ale po prostu zwykły. Miałam wrażenie, że czytam troszkę lepsze wypracowanie, a to mnie w powieściach niestety dość mocno irytuje. Zdarzały się miejsca, gdzie odczuwałam brak dopracowania. Jednak takim największym minusem języka były opisy, które okazały się nudne, co dałoby się wybaczyć, lecz też pozbawione sensu i celu w odbiorze całokształtu. 

Dużą zaletą "Zanim mnie zabijesz" jest tematyka. Porusza według mnie wyjątkowo istotne tematy i robi to w sposób wielowymiarowy. Autorka za pomocą tej powieści opowiada o przemocy, uzależnieniach i... miłości. Podczas czytania miałam wrażenie, że chce przekazać perspektywę ofiary w dniach, gdy to się dzieje, po czasie oraz też perspektywę oprawcy. Zaimponowało mi to i dało wiele do myślenia. Tym bardziej że pisarka zadała podstawowe pytanie: "czemu kobieta pozostaje przy swoim przemocowym partnerze?". Uważam, że wielokrotnie zadaje się to pytanie, ale rzadko otrzymuje zrozumiałą odpowiedź. 

Natomiast sama fabuła jest wyjątkowo nierównomierna. Były momenty, gdy nie mogłam oderwać się od lektury i koniecznie chciałam wiedzieć co dalej i jak potoczą się losy bohaterów. Niestety były też fragmenty, gdzie przeczytanie dwudziestu stron było dla mnie koszmarkiem. Ja też nie lubię słuchać o sporcie, a raczej o tym jak kto ćwiczy, a tutaj to była wielka część życia głównej bohaterki. Ogólnie miałam cały czas poczucie, że gdyby wyrzucić te niepotrzebne opisy lub nadać im celowości oraz dodać różnorodne wskazówki, to mogłaby być genialna powieść kryminalna. Było wiele wątków i wydarzeń, które można było pociągnąć i całościowo stworzyć coś wielowymiarowego. 

Co do bohaterów to i tutaj nie mam pozytywnych odczuć. Nie polubiłam Julii, ponieważ była płytką postacią literacką. Mam tutaj na myśli taką papierowość, oparcie się tylko na powierzchowności. Gdy tymczasem miała coś innego reprezentować sobą. Miałam wrażenie, że to coś po prostu się gubi. Krzysztof, czyli postać dla tej książki również istotna, miała olbrzymi potencjał. On aż się prosił o wykorzystanie, a został stłamszony i uproszczony, co czytelniczo mnie zabolało. 

"Zanim mnie zabijesz" dało mi jakiś rodzaj odpoczynku od tego, co tak dobrze znam. To poczucie świeżości. Jednak to wynika z faktu, że rzadko decyduję się na tego typu powieści. Nie mam wątpliwości, że to rodzaj złudy i dla koneserów literatury obyczajowej z klimatem thrillera byłaby to rozczarowująca pozycja. Niemniej mam przeczucie, że pisarka będzie się rozwijać, więc jeśli zdecyduje się napisać kolejną książkę, to raczej dam jej jeszcze jedną szansę. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

niedziela, 20 listopada 2022

Batman. Death Metal 3 – Greg Capullo, Scott Snyder

 

Tytuł: Batman. Death Metal

Autor: Greg Capullo, Scott Snyder

Przekład: Tomasz Sidorkiewicz

Cykl: Batman. Death Metal

Tom: III

Cykl: Uniwersum DC 

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 240

Ocena: 5/10




Wiedzieliście o tym, że mrówki prawdopodobnie widzą tylko w 2D? Dla mnie ta informacja jest czymś szokującym, czymś, co od lat męczy moje myśli i o czym ciągle przypominam moim znajomym. Czemu dla mnie jest to tak istotne? Może zacznijmy od właśnie mrówek. To, że widzą w 2D oznacza, że gdy idą pionowo, nie są tego świadome. Dla nich wygląda to tak jak poziom, dla nich nie istnieje pion. A jeśli jesteśmy jako ludzie takimi właśnie mrówkami? Może mamy przed oczami coś oczywistego, coś, z czego codziennie korzystamy, a w ogóle nie jesteśmy tego świadomi, bo mamy jakiś rodzaj ograniczeń... Dlatego niekiedy daję się przekonać do istnienia innych wymiarów, multiwersum. Jestem dość sceptyczna nastawiona do tego, ale jakoś bardzo nie zszokowałabym się, gdyby okazało się, że jednak istnieją. A co Wy na to? 

Ogólnie ten temat przyszedł mi do głowy w ramach przeczytania trzeciego tomu "Batmana. Death Metal". W tej części wszystko się zmieniło, a różnorodne odmiany Batmana grasują w najlepsze. W końcu wiele zależy od środowiska, od kontekstu, od małych zmian, tak naprawdę od efektu motyla. Właśnie Batman jest tego idealnym przykładem, bo w końcu nie bez powodu trzeba walczyć z jego innymi odmianami. Czy uda się uratować wszechświat? 

W swoim ostatnim zamiłowaniu do komiksów i otwartym umyśle doszłam wreszcie do "Uniwersum DC". Co prawda miałam już styczność z "Sandmanem", którego swoją drogą uwielbiam – i komiks, i serial – ale tutaj jednak "Batman" według mnie jest tym symbolem. Dla jasności i podkreślenia – czytałam oddzielnie i tylko ten trzeci tom, więc opieram się na mocno ograniczonej wiedzy odnośnie całości. Ta recenzja jest w całości skupiona na "Batman. Death Metal 3". Jak moje wrażenia? Czy przeniosłam się do tego niesamowitego i osławionego uniwersum? 

Ogólnie sam pomysł wydaje mi się fantastyczny. Oczywiście przez brak znajomości innych tomów jest ciężka go ocenić, ale to, co zobaczyłam, niesamowicie przypadło mi do gustu i dało też poczucie oryginalności, łamania schematów i wyśmiania konwencyjności. A ja uwielbiam takie zabiegi i przede wszystkim taką odwagę. 

Jednak mam wiele uwag i dostrzegam wiele mankamentów. Jednym z nich są dialogi, które po prostu są niemożliwe. Chodzi mi tutaj o totalny brak naturalności. W momencie gdy bohaterowie rozmawiają, to ja poza obrazkiem nie mam żadnego własnego wyobrażenia, jakby to mogło wyglądać w rzeczywistości. To nie jest rzeczywistość, ale to jest nasza wyobraźnia, która ma być pewnego rodzaju odpowiednikiem realu. Tymczasem zwykła dyskusja sprawiła, że zwątpiłam, że mogłoby coś takiego się wydarzyć. A co za tym idzie, trudno też było mi się przekonać do bohaterów i im kibicować lub nawet nienawidzić. Niekiedy miałam również trudności ze zrozumieniem, kto w tej chwili mówi, co mnie dość mocno zdziwiło, ale tutaj to chyba jednak kwestia ilustratora. 

Fabuła też okazała się rozczarowująca. Zdaję sobie sprawę, że ten tom to połączenie kilku zeszytów, niemniej przez prawie cały czas miałam poczucie niespójności. Początkowo zarzucałam to sobie, ponieważ nie przeczytałam dwóch pierwszych tomów, lecz z czasem zaczęłam się łapać na tym, że nie rozumiem wątków, które zostały poruszone po raz pierwszy bezpośrednio w tym tomie. W tej historii jest mnóstwo akcji. Tam ciągle się coś dzieje, tak naprawdę nie ma żadnych przerw. I doceniam ten zabieg, gdyż rozumiem, że jest to częściowo podyktowane przez pewnego rodzaju konwencję. Jednak nie odnajduję się w tym. Myślę, że można by utrzymać tę opowieść w podobnym tonie, ale bez tak wielu scen akcji. Tym bardziej że co chwila powinnam czuć intensywne emocje, a tymczasem ani razu nie poczułam się poruszona historią bohaterów. Ze smutkiem przyznaję też, że nie potrafię docenić bohaterów, bo najnormalniej w świecie gubiłam się w nich. Ciągle nie wiedziałam, kto jest kim. Lecz tutaj zrzucam to na karb poprzednich tomów. 

Tematycznie powracam do zalety pomysłowości. W tym tomie dominowało ukazanie lojalności wobec własnej grupy oraz pytanie, jak daleko ta lojalność może zajść. Czy można ją w wyjątkowych sytuacjach złamać? Czy może trwa się do końca przy swoich bliskich? Zazębiało się to z tematem dokonywania trudnych decyzji, od których zależy naprawdę wiele. Poczynając od naszego własnego życia, a kończąc na życiu innych ludzi. 

Co do ilustracji to schylam głowę. Są naprawdę przegenialne! Kreska ilustratora dawała poczucie wyjątkowości i unikatowości. Tym bardziej że fantastycznie grało to z doborem kolorystyki, która przez swój mrok, ale też dokładność nadawała nieporównywalny do niczego klimat. A alternatywne okładki, które były zamieszczone na końcu, to po prostu cudo. Jedynym zarzutem były niedograne przejścia między okienkami. Po części to i one odpowiadały za brak spójności. 

Przede wszystkim odnośnie cyklu "Batman. Death Metal" polecam nie popełniać tego błędu co ja i nie zaczynać od trzeciego tomu. Jak pewnie duża część z Was wie, często decyduję się czytać historie bez odpowiedniej kolejności, ale też zazwyczaj mi to nie przeszkadza. Tutaj przeszkadzało i to bardzo. Mimo pewnych dość dużych zalet czuję się rozczarowana lekturą tego komiksu. Raczej nie będę wracać do poprzednich tomów ani kontynuować serii. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 17 listopada 2022

Christian Rosenkreutz i jego dzieło – Rudolf Steiner

 

Tytuł: Christian Rosenkreutz i jego dzieło

Autor: Rudolf Steiner

Przekład: Michał Waśniewski, Justyna Wesołowska

Kategoria: Ezoteryka

Wydawnictwo: Genesis

Liczba stron: 64

Ocena: 5/10










Niekiedy warto otworzyć się na inną perspektywę. I mam tutaj na myśli bardzo szeroki jej zakres. W końcu żyjemy w określonej bańce własnej rzeczywistości. Funkcjonujemy przez zasady, których zostaliśmy nauczeni lub które sami wymyśliliśmy. A co jeśli to jest złuda? Albo omija nas coś równie ważnego? Coś równie ciekawego? Właśnie dlatego wydaje mi się tak istotne pogłębianie różnych aspektów naszego istnienia. Nawet tych, które wydają się nierzeczywiste, irracjonalne, może nawet głupie. Dla mnie takim aspektem jest ezoteryka. W ogóle w nią nie wierzę, ale lubię sprawdzić, co sobą reprezentuje i za czym idzie tak wiele osób. 

Tym razem poddałam pod swój krytycyzm dzieło Rudolfa Steinera – "Christian Rosenkreutz i jego dzieło". Nie do końca zdawałam sobie sprawę, za jaki typ lektury się biorę. Myślałam, że to jakieś współczesne dzieło mówiące o czasach przeszłych. Tymczasem współczesnym już na pewno nie jest, ponieważ są to wykłady Rufolfa Steinera, który przedstawiane treści zaprezentował ponad sto lat temu. A warto wspomnieć, że mówił też o przeszłości, więc cofamy się naprawdę setki lat temu. Z jednej strony ironicznie mam ochotę powiedzieć, że ten zabieg trochę mnie śmieszy, z drugiej strony ma coś w sobie fascynującego. Jesteście gotowi na taką przygodę?  

Pod względem stylistycznym książka okazała się bardzo wymagająca i trudna. Przedstawiane treści są skomplikowane i są to długie wywody, monologi, które wymagają od czytelnika maksymalnego skupienia i oddania się prądowi lektury. Jednak bez wątpienia zostało tutaj wprowadzone współczesne tłumaczenie, co mnie cieszy, ponieważ wydaje mi się, że archaiczna wersja byłaby zbyt trudna dla większości czytelników. Ta pozycja literacka i tak jest wyjątkowo trudna, bez pewnych uproszczeń mogłaby się okazać dla mnie w ogóle niezrozumiała. Poprzez styl wypowiedzi Rudolfa Steinera czuć jego zaangażowanie, pasję i oddanie sprawie. Tak naprawdę myślę, że czuć też trochę jego wręcz fanatyzm. Nie ma wątpliwości, że wierzył w swoje wypowiedzi i mocno pragnął, by i inni ludzie w nie uwierzyli. Z jednej strony mnie to przeraża, ponieważ panicznie boję się fanatyzmu, z drugiej strony cenię ludzi, którzy wkładają całe swoje serce w to, co robią. 

Jeśli mam być szczera, a taka właśnie chcę być, to "Christian Rosenkreutz i jego dzieło" jest dla mnie książką realnie niemożliwą do oceny. Jak mam ocenić wiarę kogoś innego? Na tłumaczeniach się nie znam, przedstawiam tylko swoje amatorskie odczucia. Znam się trochę na stylistyce, na warsztacie literackim i historiach. Niemniej tutaj nie można tego ująć w jakiekolwiek ramy. Rudolf Steiner wierzył w to wszystko. Całkowicie się z nim nie zgadzam i nie wierzę w prawie każdy element tej wiary, ale to nadal była jego wiara, coś, co wyznaczało życie różokrzyżowców i ich wyznawców. Tego nie poddam ocenie. To po prostu świadectwo historyczne.

Na pewno ciekawie przeczytać coś tak odmiennego od tego, w co teraz wierzymy w takim ujęciu popularyzacji. To unikatowe doświadczenie, które warto mieć w swoim repertuarze właśnie dla poszerzenia horyzontów, perspektywy i dla zrozumienia innych. Choć momentami miałam wrażenie, że to jakiś rodzaj science fiction. Może właśnie tak jest, kto wie... 

"Christian Rosenkreutz i jego dzieło" to pozycja dla osób lubiących sięgać w przeszłość, wierzących w pewne aspekty naszego wszechświata. Myślę, że właśnie takim czytelnikom taka lektury wyjątkowo przypadnie do gustu. Dla innych może być zbyt trudna, zbyt nierealna lub nawet zbyt śmieszna, ale będę podtrzymywać swoją opinię, że czasami warto wyjść z tej sławetnej sfery komfortu.

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

niedziela, 13 listopada 2022

Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne u nastolatków – Jon Hershfield

 

Tytuł: Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne u nastolatków

Autor: Jon Hershfield

Przekład: Sylwia Pikel

Kategoria: Literatura naukowa, poradniki

Wydawnictwo: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Liczba stron: 124

Ocena; 8/10







Jak sięgam teraz pamięcią do tyłu, to mam taką refleksję, że o zaburzeniu obsesyjno-kompulsyjnym jako społeczeństwo wiemy mało. Zanim poszłam na studia, to nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje. Owszem, kojarzyłam, że istnieje jakieś zaburzenie, które karze ludziom bardzo często myć ręce, jednak ten opis przecież jest jakimś wyrywkiem, olbrzymim uproszczeniem. Dopiero właśnie na studiach dokładnie zapoznałam się z nim i miałam możliwość spotkać osoby, które zmagają się z taką trudnością. Obecnie gdy jestem w pracy, staram się jak najlepiej potrafię, pomóc ludziom radzić sobie z obsesjami i kompulsjami, lecz one rządzą się własnymi zasadami. Jak złamać te zasady i pozwolić ludziom lepiej funkcjonować? 

To pytanie spędzało mi sen z powiek. Jak każdy w moim fachu znam podstawowe zasady, jednak miałam poczucie, że nie do końca umiem wykorzystać tę wiedzę. I tutaj jak jakiś znak, został wydany poradnik z ćwiczeniami dokładnie wchodzący w moją trudność zawodową – "Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne u nastolatków". Byłam niezmiernie ciekawa tej pozycji, ale też czułam olbrzymią potrzebę, by się z nią zapoznać. W końcu potrzebowałam jakiegoś potwierdzenia lub zwrócenia w dobrą stronę. Czy otrzymałam coś takiego?

Tutaj bez zawahania odpowiem, że tak, ale powrócę jeszcze do refleksji na temat świadomości społeczeństwa. Nie ma wątpliwości, że istnieje coś takiego jak zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne i że niektórzy ludzie zmagają się z nim. Dlatego uważam za niezmiernie ważne, by istniało coś, co pogłębi świadomość społeczeństwa, ale też pomoże poszukać jakieś drogi właśnie pomocy osobom zmagającym się z określonymi trudnościami. A książka, poradnik to zawsze jakiś wyznacznik, jakaś ścieżka naprzód. 

Sama pozycja jest napisana język prostym, przystępnym i pozwalającym na zrozumienie treści niezależnie od wykształcenia. To nie jest pozycja z cyklu naukowych monologów. To książka, która dąży do zrozumienia, dąży do pomocy. Autor zwraca się bezpośrednio do czytelnika, ponieważ doskonale wie, kogo ma przed sobą i wie, jak dużo wsparcia i zrozumienia ten ktoś potrzebuje. W jakiś unikatowy sposób złapało mnie to za serce i dało też refleksję, że niekiedy właśnie takie wsparcie może dać największą pomoc. Tym bardziej że bezpośrednie zwracanie się do osoby czytającej to rodzaj bliskości, poczucie odbywania prawdziwej rozmowy, ale też zaufanie sobie nawzajem. 

Natomiast odwołując się już bezpośrednio do treści, to ma ona wiele istotnych elementów. Dowiedziałam się naprawdę dużo, dostałam to upragnione potwierdzenie w pewnych aspektach i pogłębienie wiedzy, co niezmiernie cenię. Jednak nie dowiedziałam się też wszystkiego, co pragnęłam. Tutaj już wchodzi w grę subiektywne spojrzenie i jednak moja ścieżka wiedzy, która w swoim czasie była już mocno ugruntowana, a przynajmniej taką mam nadzieję. Niemniej myślę, że dla laika, dla takiego rodzica czy takiej młodej osoby to niezwykle efektywny i potrzebny wyznacznik. Tymczasem dla mnie to baza ćwiczeń, które mogę wykorzystać w swojej praktyce i dostosować w zależności od potrzeb. 

Sama wiedza jest przekazywana w sposób uporządkowany i spójny. Autor zadbał o to, by informacje nie były bezsensownie wrzucane, lecz łączyły się odpowiednio. I też skupił się na tym, by było to w odbiorze luźne, ale też konkretne. Nie ma potrzeby lać przysłowiowej wody na nie wiadomo ile stron, gdy można na lekko ponad stu zawrzeć to, co najistotniejsze. Po przeczytaniu książki mam wrażenie, że można ją podzielić na dwie części: na tę, która pokazuje jak można walczyć z zaburzeniem i na tę część uświadamiającą, jak olbrzymie znaczenie ma również akceptacja niektórych aspektów. 

Wydanie całej książki też jest godne uwagi, gdyż dzieli rozdziały na ramkę wprowadzającą, która przedstawia istotę problemy w zwięzły sposób, podstawowe informacje, ćwiczenia, ćwiczenia dodatkowe oraz podsumowanie. Jest to konkretne i pozwalające utrwalić zdobytą wiedzę. A poza tym książka posiada niesamowite ilustracje. W sposób prześmiewczy obrazują różne aspekty zaburzenia, co pozwala spojrzeć z tej zabawnej strony na zaburzenie, jednak w żaden sposób nie ujmując mu wagi. 

Książka przeczytana w ramach współpracy recenzenckiej z Gdańskim Wydawnictwem Psychologicznym

piątek, 11 listopada 2022

Doktor Strange 2 – Barry Kitson, Scott Koblish , Jesús Saíz

 

Tytuł: Doktor Strange 2

Autor: Barry Kitson, Scott Koblish , Jesús Saíz

Przekład: Nika Sztorc

Cykl: Doktor Strange 

Tom: VI

Seria: Marvel Fresh

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont 

Liczba stron: 228

Ocena: 4/10




Czym byłby świat bez superbohaterów? Zapewne po prostu rzeczywistością. Na szczęście ludzka wyobraźnia jest na tyle rozbudowana, że ten problem nie istnieje, ponieważ od kilkudziesięciu lat superbohaterowie towarzyszą nam w obrazach rysowanych i pisanych. Dają nadzieję i pozwalają odpocząć od codzienności poprzez przeżywanie wielu intensywnych emocji oraz poprzez patrzenie jak świat po raz kolejny jest ratowany. Ile to razy martwiłam się o swoich ulubionych superbohaterów. Czy tym razem nie umrą? Czy być może autor komiksu podjął decyzję, że pora zakończyć istnienie naszego świata? Kto wie, co tym razem przyniesie ze sobą kolejny komiks, kolejny film czy serial? 

Doktor Strange jest znudzony ratowaniem świata. Brzmi to może dość abstrakcyjnie i wręcz bezczelnie, ale tak właśnie jest. Stephen ma dość, potrzebuje jakiegoś nowego wyzwania, czegoś, co pozwoli mu sprawdzić siebie samego, da radość i satysfakcję i ponownie udowodni jak niezwykłą osobą jest. A jak zapewne wiecie (tutaj nasuwa się "Kevin sam w domu") marzenia lubią się spełniać. I tym razem tak jest. Czy Stephen na pewno wypowiedział dobre pragnienie? Czy zdawał sobie sprawę, co za tym idzie? I czy ostatecznie wszystkie jego działania miały jakikolwiek głębszy sens? Może były podyktowane próżnością i bezczelnością? 

Ten komiks jest dla mnie dość niezwykłym przeżyciem, ponieważ dopiero od niedawna interesuję się formą rysowaną książek, od niedawna też znam świat superbohaterów. Stało się to za sprawą mojego chłopaka, który pokazał mi parę filmów i przekonał, że obejrzenie "Doktora Strange" jest dobrym pomysłem, choćby za sprawą Benedicta Cumberbatcha. Niedługo po tym kupował bilety do kina na kolejny film o Doktorze Strange'u. Tym razem przyszedł czas na komiks i... Niestety doszło do naprawdę wielkiego rozczarowania. Aż ciężko mi zrozumieć, z czego ono wynika. Ale prześledźmy moją opinię na spokojnie. 

Może przede wszystkim ponownie podkreślę, że za bardzo nie znam Marvela. Jest to tylko parę produkcji, które przypadły mi do gustu i parę plotek zasłuchanych z popkultury. Nawet zdarza mi się zapominać, że superbohaterowie czy to właśnie z Marvela, czy z DC w większości pochodzą z komiksów. Znam ich z ekranów kin i niekończących się reklam w telewizji. Być może dlatego też nie do końca wiedziałam, czego się po nim spodziewać. 

Jednak nie ma co udawać – bardzo nudziła mnie fabuła. Dla niektórych zapewne to oburzające, ale tak właśnie było i niestety nie jestem w stanie nic na to poradzić. Był to według mojej opinii zwykły schemat ratowania świata, w tym przypadku multiwersum. Nic czego bym wcześniej nie znała. W końcu ten motyw przewija się w najróżniejszych dziełach, a u superbohaterów jest standardem. Dlatego też w pewnej mierze jestem w stanie przymknąć na to oko, bo przecież o to chodzi – świat ma zostać uratowany przez kogoś niesamowitego. Ale czy naprawdę nie da się do tego dołożyć choć troszkę oryginalności? Co prawda nie znam też pierwszego tomu, więc początkowo wątki nie do końca łączyły mi się, ale też z czasem stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby, że po pierwszych przebojach zaczęłam dawać sobie radę ze zrozumieniem treści. 

W całości było niesamowicie wiele przeskoków związanych z wydarzeniami i nie mam tutaj na myśli samego multiwersum. Chodzi mi o zwykłe wydarzenia. Raz jest właśnie ratowanie multiwersum, by zaraz było ratowanie świata od duchów w czasie Halloween. Po prostu zadawałam sobie nonstop pytanie: po co? Nie było tutaj żadnego logicznego wyjaśnienia, co wyjątkowo mnie irytowało i stanowczo psuło radość z czytania. 

A co do samego Doktora Stranga. Wiedziałam, że jest osobą niesamowicie inteligentną, ambitną, czasami zachłanną, bezczelną i zbyt pewną siebie, ale w dużej mierze mimo tych wad, widziałam jego zalety i te zalety były w stanie przysłonić większość złych rzeczy. Tymczasem w komiksie dostrzegałam wyłącznie negatywne cechy osobowości, a gdy działa się coś pozytywnego, miałam wrażenie, że jest to pozorne i dziejące się na wyjątkowo płytkim poziomie. Zepsuło mi to moją własną wizję Stephena. 

Ilustracje są też wyjątkowo ciekawym wątkiem, ponieważ na pierwszy rzut oka są przepiękne. Gdy przed czytaniem kartkowałam komiks, byłam wprost zachwycona nimi. Tymczasem później ze strony na stronę zmieniałam zdanie i ostatecznie doszłam do wniosku, że kreska ilustratorów w ogóle mi nie odpowiada. Na ilustracjach znajduje się tak dużo wszystkiego i to jest tak niesamowicie barwne, że aż przytłoczyło mnie. Ciężko było mi wyciągnąć z obrazów cokolwiek sensownego, by odnieść to następnie do fabuły. Te barwy są naprawdę przepiękne i trudno nie docenić ich wyrazistości, ale zarazem drażnią oczy i zniechęcają do lektury. 

Jak sami widzicie, to było niezwykłe przeżycie, ale też rozczarowujące. Choć tutaj naprawdę warto patrzeć na moją opinię z odpowiedniej perspektywy, gdyż osoba znająca się lepiej na tego typu komiksach, być może postrzega je całkowicie odmiennie niż taki laik jak ja. Niemniej w swój własnych sposób przeczytałam i odebrałam tę historię. Dlatego osobom, które mają podobnie jak ja mało doświadczeń w tym temacie, ten komiks stanowczo odradzam. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

wtorek, 8 listopada 2022

Oblicza jednej miłości. Dyskurs między kochankami – Małgorzata-Maggie Gołębiowska, Adam Lugowski

 

Tytuł: Oblicza jednej miłości. Dyskurs między kochankami

Autor: Małgorzata-Maggie Gołębiowska, Adam Lugowski

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Liczba stron: 92

Ocena: 6/10







Niekiedy trzeba się oderwać od codzienności... Mam wrażenie, że piszę to przy każdej książce, czy tomiku poezji. I wiecie co? Taka jest prawda, w końcu literatura istnieje po to, by nas uczyć, by nam dawać rozrywkę, ale też po to, byśmy mogli oderwać się od codziennej monotonni lub trwóg i odnaleźć w słowie pisanym coś pasjonującego, coś, co może zmienić nasze postrzeganie świata. Czy macie podobne doświadczenia? U mnie chyba można tak to określić przy dosłownie każdej przeczytanej książce. Nie ma znaczenia, czy ona w mojej ocenie jest dobra, czy zła. Liczy się samo doznanie, doświadczenie czegoś odmiennego. Tak oczywiście było i tym razem. Tym bardziej że ten raz jest w pewnym sensie bardzo wyjątkowy. Czemu?

Jakiś czas temu miałam okazję zapoznać się z tomikiem wierzy Małgorzaty-Maggie Gołębiowskiej "Epigramy". Niestety to dzieło bardzo nie przypadło mi do gustu i zostało przeze mnie dość intensywnie skrytykowane. Można byłoby zadać sobie pytanie, czemu w takim razie czytacie recenzję kolejnego tomiku wierszy poetki? "Oblicza jednej miłości. Dyskurs między kochankami" przyciągnął moją uwagę już samym tytułem. Dopiero później skojarzyłam autorkę i postanowiłam dać jej drugą szanse. W końcu różnie się postrzega różne rzeczy, a i ludzie w sposób fascynujący rozwijają swoje umiejętności. Czemu miałoby nie być tak i tym razem? To była dobra decyzja – może pisarka mnie nie zachwyciła, ale bez wątpienia wywołała o wiele bardziej pozytywne emocje we mnie. Warto też zwrócić uwagę, że tomik jest współtworzony przez Adama Lugowskiego. 

Styl jest bardzo mieszany i dotyczy to wszystkich wierszy. Niektóre wiersze wyróżniają się wyjątkową poetycznością i zabawą środkami stylistycznymi, choćby cudowne epitety. Inne natomiast są potoczne, ujęte w sposób, który określam osobiście jako nowoczesny, a tego niestety nie potrafię docenić. Być może wynika to z mojej osoby i mojej mało elastycznej postawy. Jednak mam dość sztywne wyobrażenie na temat poezji i niektóre z tych wierszy w żaden sposób nie wpisywały się w to wyobrażenie. "W obliczu jednej miłości" ostatecznie dominują wiersze dość proste i oparte na oczywistych metaforach, ale w tym momencie nie odczuwam tego jako wady, tylko możliwość łatwego odbioru i zrozumienia pewnego rodzaju głębi. 

Autorzy przedstawiają miłość w najróżniejszych obliczach, co mówi sam tytuł. Co prawda mogłoby wydawać się, że jest podkreślone "jednej", niemniej mam wrażenie, że chodzi o sam efekt, czyli właśnie miłość. Miłość, która może przyjmować wiele form, która może się różnić, ale ostatecznie jest tym niesamowitym uczuciem. Uwielbiam takie pokazywanie wieloznaczności i w tym momencie odebrałam je jako niesamowitą zaletę tomiku. Same wiersza są w większości bardzo ładne, ale czym tak naprawdę jest ta ładność... Niestety czymś zbyt mało intensywnym, by wywołać we mnie głębsze emocje, które utrzymałyby się na dłużej. 

Niektóre pozycje w książce niestety mnie irytowały poprzez wspomnianą potoczność i momentami elementami, które odbierałam jako rodzaj wulgarności. To dość mocne słowa, ponieważ nie jest to w sposób oczywisty ukazane, ale tak ja to odebrałam i uważam to za niekoniecznie uzasadnione w tym przypadku. Niemniej wyjątkowo doceniłam wiersz "Dar od losu", który skradł moje serce ze względu na poruszający i niesamowicie inteligentny morał. 

Ostatecznie jak sami widzicie tomik wierszy "Oblicza jednej miłości. Dyskurs między kochankami" niósł ze sobą wiele wspaniałych zalet, ale też wiele irytujących wad. Jednak patrząc na całe dzieło z perspektywy "Epigramów", to bardzo je doceniam i cieszę się, że zdecydowałam się drążyć dalej. Mam nadzieję, że jeszcze będę miała okazję przeczytać kolejne książki poetki i poety i tym razem bez zawahania powiem, że to było wspaniałe!

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

sobota, 5 listopada 2022

Pozytywka: Tajemnice przeszłości – Benedicte Carboneill, Gijé

 

Tytuł: Pozytywka: Tajemnice przeszłości

Autor: Benedicte Carboneill, Gijé

Przekład: Maria Mosiewicz

Cykl: Pozytywka

Tom: III

Kategoria: Komiks, literatura dziecięca

Wydawnictwo: Egmont

Ocena: 7/10






Gdy świat czasami przygnębia, warto oderwać się od rzeczywistości i spojrzeć na nią z magicznej perspektywy. Może niekoniecznie będzie to prawda, jednakże każdy z nas potrzebuje chwile przerwy i możliwości uświadomienia sobie, że władamy niesamowitymi możliwościami wynikającymi z wyobraźni. Bo czy nie byłoby cudownie, gdyby nasz świat posiadał właśnie magię? 

Nola otrzymała niezwykły prezent – pozytywkę. Teraz odpowiada za inny świat, którym jest Pandoria. To właśnie ona jest obrończynią mieszkańców Pandorii i to mimo że ma dopiero osiem lat. Tym razem nagle odwiedzają ją przyjaciele, którzy nie do końca rozumieją, czemu młody mieszkaniec ich świata przeszedł przez przejście mimo zakazów. Jednak czy to na pewno był on? Czy może inne mroczne siły przedostały się do naszego uniwersum? Nie pozostaje nic innego jak to sprawdzić. 

Do przeczytania "Pozytywki. Tajemnic przeszłości" przekonała mnie przede wszystkim okładka. Jak już część z Was na pewno wie, jestem straszną sroką okładkową i w odniesieniu do książek "nie oceniaj po okładce" jest niemożliwe. Co prawda nie mam oporów przed przeczytaniem brzydkiej pod względem wizualnym powieści, niemniej to te pięknie oprawione przykuwają mój wzrok. Nie jestem z tego dumna, ale tak właśnie jest. Jestem naraz czytelnikiem i kolekcjonerem. Czy piękna okładka "Pozytywki" miała równie piękne wnętrze? 

Sam pomysł nie przekonał mnie swoją oryginalnością i niesztampowością. Okazał się czymś doskonale znanym w gatunku fantastyki. Ale muszę też Wam powiedzieć, że w żaden sposób to mi nie przeszkadzało, ponieważ cenię podobne motywy i przede wszystkim lubię o nich czytać. Wśród kartek takiej opowieści czuję się bezpiecznie i zawsze doskonale potrafię się odnaleźć. Tak też było w "Pozytywce", więc starając się, na ile to możliwe, ocenić obiektywnie, jest to konwencjonalna historia. A subiektywnie polubiłam ją. 

Natomiast styl pisarski, który oceniam na podstawie treści dymków, był wyjątkowo przejrzysty i prosty w odbiorze, co w przypadku literatury dziecięcej jest doskonałym wyborem. Dzięki temu przedstawione treści będą zrozumiałe. Co prawda, czytając, miałam wielokrotnie poczucie, że jest nienaturalny. W tym, że w przypadku opowieści dla dzieci często mam podobne wnioski, więc być może jest to pewnego rodzaju specyfika lub moje postrzeganie. 

"Pozytywka" jest niesamowicie emocjonująca i pełna akcji. Koniecznie chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej i w jaki sposób autorzy to ujmą. Dlatego też mam poczucie niedosytu, ponieważ książka okazała się dla mnie za krótka. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powrócić do pierwszego i drugiego tomu, których swoją drogą dla jasności nie czytałam. Opowieść kończy się nieoczywistym morałem, co również mnie pozytywnie zaskoczyło. A oceniając to z perspektywy barwnych i sympatycznych bohaterów, mam poczucie całości i dogrania. Tym bardziej że jak na komiks dla dzieci przedstawiony świat jest bardzo dobrze wykreowany. 

Komiks porusza też niesamowicie trudny, ale też dla wielu osób istotny temat. Mam tutaj na myśli poszukiwanie własnego pochodzenia, które sprawia, że czujemy się pełni i tak naprawdę kształtuje naszą tożsamość. Powinniśmy wiedzieć, skąd pochodzimy i co nas ukształtowało, co sprawiło, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. W "Pozytywce" ujawnia się też wątek tęsknoty za straconym rodzicem, który wybrzmiewa ze zrozumieniem i pocieszeniem. Tym bardziej że historia podkreśla, że czasami należy zrezygnować ze swoich pragnień, ponieważ spełniając je, możemy skrzywdzić inne osoby i odebrać im własne pragnienia. Brzmi to zapewne okrutnie, ale na niektóre sytuacje trzeba patrzeć jak najbardziej perspektywicznie. 

Nie można też zapomnieć o wprost cudownych ilustracjach. Przepiękna kreska ilustratora. Dopracowana w każdym szczególe przy zachowaniu zasad fizyki i przejrzystości. W dodatku wyróżnia się niesamowitą głębią kolorów, która na każdej stronie pozwala pobudzić wyobraźnię i ponieść się opowiedzianej historii. 

Tom trzeci "Pozytywki" okazał się niesamowicie ciekawym i poruszającym doświadczeniem. Naprawdę bardzo mnie cieszy, że obecnie powstają takie opowieści dla dzieci i pozwalają im przekonać się do komiksu i być może literatury. Na pewno będę serię czytać dalej i też powrócę do poprzednich tomów. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

środa, 2 listopada 2022

Każdy czasem się boi. Jak pomóc dziecku radzić sobie z lękiem i zmartwieniami – Agnes Selinger

 

Tytuł: Każdy czasem się boi. Jak pomóc dziecku radzić sobie z lękiem i zmartwieniami

Autor: Agnes Selinger

Kategoria: Literatura naukowa, poradniki

Wydawnictwo: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Liczba stron: 124

Ocena: 9/10







Pamiętacie jakieś potwory z dzieciństwa? Ja w pamięci mam jakieś stworzenia, które były wytworem mojej wyobraźni, pewnie po części zaczerpnięte z jakieś bajki. W moich wspomnieniach autentycznie widziałam te potwory i niesamowicie się ich bałam. Jednak w życiu dziecka nie tylko potwory z bajek mogą być straszne. Niektóre dzieci mają wiele lęków, obaw i zmartwień. Biedactwa strasznie się z tym męczą. Oczywiście też lęk jest czymś całkowicie adaptacyjnym i potrzebnym nam w życiu, lecz niekiedy pojawia się nadmiarowo. Pytanie, jak wtedy pomóc swoim dzieciom? Pomóc tak, by odróżniały, co jest prawdziwym, przy tym prawdopodobnym zagrożeniem, a co wytworem wyobraźni lub nadmiernym zamartwianiem się. 

Właśnie w takich przypadkach przychodzi z pomocą książka "Każdy czasem się boi. Jak pomóc dziecku radzić sobie z lękiem i zmartwieniami". Zwróciła ona moją uwagę, ponieważ na co dzień pracuję z dziećmi, które właśnie przejawiają nadmierny lęk lub martwią się sprawami, które prawdopodobnie się nie wydarzą lub nie mamy na nie żadnego wpływu. Dlatego też od dawna poszukuję różnych zabaw, kart pracy i rozwiązań, które takim malcem pomagają odróżnić strach od nieadaptacyjnego lęku. Możecie sobie wyobrazić, jak bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że właśnie taka pozycja literacka wyszła na polskim rynku. 

Wydaje mi się istotne, by mieć jakiś poradnik czy po prostu zbiór rad, różnorodnych rozwiązań pomagających zrozumieć lęki dzieci oraz próbować odpowiednio na nich pracować. W końcu czy to terapeuci, czy rodzice, czy też same dzieci czasami potrzebują jakieś wskazówki pozwalającej ruszyć do przodu. Tym bardziej że mam wrażenie, że czasy ostatnio trudne. Na tyle by poza adaptacyjnymi lękami, poza naturalnym odbiorem sytuacji tworzyły się lęki niepotrzebne, lęki utrudniające dzieciom codzienne funkcjonowanie. Stąd ponownie pytanie – jak sobie z tym poradzić?

Jednak może teraz przechodząc do części warsztatowej, chciałam zwrócić uwagę na styl, którym jest napisana książka. Wyróżnia się prostotą odbioru, co w tym przypadku jest konieczne. W końcu tę książkę nie mają rozumieć wyłącznie ludzie wykształceni w dziedzinie psychologii, ale również osoby spoza. I tutaj ponownie mam na myśli rodziców i dzieci. Rodzice mają szansę zrozumieć przedstawione aspekty tak, by przekazać je swoim dzieciom. A też myślę, że wiele młodych ludzi całkowicie bezproblemowo jest w stanie samo przejść ten poradnik. Poza tym autorka też zwraca się bezpośrednio do swoich małych czytelników, co według mnie daje takie poczucie bliskości i zrozumienia. 

Pod względem treści książka przedstawia całą gamę lęków. Skupia się na różnych specyficznych lękach, ale też zwraca uwagę na zamartwianie się, katastrofizowanie czy postrzeganie świata w sposób czarno-biały. Dlatego myślę, że naprawdę duża część aspektów związanych z samym lękiem i zaburzeniami lękowymi została poruszona w sposób przystępny. Tym bardziej że "Każdy czasem się boi" jest nieoceniająca. Zresztą jak sam tytuł już mówi – każdy z nas czasami czuje lęk, a przynajmniej powinien, bo to całkowicie normalne zjawisko. Książka tłumaczy, czym się wyróżniają różne trudności związane z nadmiernym lękiem oraz podaje całą gamę różnorodnych ćwiczeń czy rozwiązań. Dzięki temu można znaleźć coś dla siebie, ponieważ czuć też podejście indywidualne. W końcu nie każde ćwiczenie pomoże każdemu. Każdy z nas jest inny, więc i ścieżki radzenia sobie z trudnościami mogą być różnorodne i to właśnie wybrzmiewa w tej pozycji literackiej

Czytając książkę, cały czas miałam poczucie, że daje ona rodzaj wsparcia, zrozumienia i też konkretu. Nie leje wody, ale nie jest też wyrachowanym tekstem. W sposób optymalny łączy ze sobą wiedzę i wsparcie. Pisząc tę recenzję, mogę już Wam z czystym sumieniem powiedzieć, że część przedstawionych ćwiczeń czy technik zastosowałam razem ze swoimi pacjentami. Czy działają? Na to trzeba więcej czasu, lecz zapewniam, że wywołują zaciekawienie i dają możliwość zmiany myślenia. Książka jest takim wyznacznikiem, jak sobie radzić z niektórymi sprawami i jak poszukiwać rozwiązań. 

Pod względem wydania "Każdy czasem się boi" jest niezwykle dopracowana. Wydawcy zadbali, by każdy szczegół znalazł się na swoim miejscu i zachęcał do korzystania. Cała książka jest bardzo kolorowa i ma wiele elementów, co w moim odczuciu jest i dużą zaletą, i sporą wadą. Już tłumaczę. Zaletą, ponieważ właśnie zachęca do korzystania, kojarzy się z czymś przyjemnym. Natomiast wadą, ponieważ ta wielość elementów i kolorów rozprasza, co zauważyłam już na samej sobie. 

Książka "Każdy czasem się boi" bez wątpienia uporządkowała mi wiedzę i dała ciekawe rozwiązania niektórych sytuacji związanych z zaburzeniami lękowymi. Tak jak wspomniałam, już w tej chwili korzystałam z niej w swojej praktyce zawodowej i planuję korzystać dalej oraz polecać ją rodzicom dzieci, które mierzą się z tego typu trudnościami. 

Egzemplarz recenzencki w ramach współpracy barterowej z Gdańskim Wydawnictwem Psychologicznym