Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egmont. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egmont. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Batman. Ziemia Jeden. Tom 3 – Gary Frank, Geoff Johns

 

Tytuł: Batman. Ziemia Jeden 

Autor: Gary Frank, Geoff Johns

Przekład: Tomasz Sidorkiewicz

Cykl: Batman. Ziemia Jeden

Tom: III

Seria: DC Deluxe

Kategoria: Komiks

Wydawnictwa: Egmont 

Liczba stron: 160

Ocena: 7/10




Gotham to miasto pełne przestępstw, pełne półświatka i tajemnic. Jednak Gotham to też symbol przywiązania i przede wszystkim Batmana. Od dawna zastanawiam się nad jego fenomenem. Co sprawia, że właśnie to Gotham stało się taką legendą? Czy to właśnie odpowiedzialność wyłącznie Batmana, czy może jednak pewnej specyfiki miasta i pragnień ludzi? Nadal nie znam odpowiedzi na to pytania, ale wiem, że i ja jestem zafascynowana tymi tajemnica i całą atmosferą. 

Tym razem po raz kolejny Batman walczy o wolne od przestępstw i bezpieczne Gotham. Ciągną się za nim historie, które są częścią jego życia, ale niekoniecznie on sam o tym wie. Pojawi się nieoczywistość i osoba od dawna zapomniana. A to wszystko pośród braku zaufania, wyrzutków i... wbrew pozorom lojalności. Czy Batman temu podoła? Czy miłość naprawdę może zwyciężyć wszystko? 

Nie znam zbyt dobrze uniwersum, w którym żyje Batman. Mam wiedzę postrzępioną. Tutaj obejrzałam jakiś serial, tu przeczytałam jakiś komiks, a tam poszłam do kina na film. Wiem o co chodzi, ale nie jest to złożona historia, nie odróżniam, co z czym się łączy. Jednak wiem jedno – w jakiś nietypowy sposób Batman mnie fascynuje, a Gotham hipnotyzuje. Właśnie dlatego zdecydowałam się na zapoznanie z komiksem "Batman. Ziemia Jeden". Tradycyjnie zaczęłam od trzeciego tomu. Jak wrażenia?

Dialogi w komiksie wyróżniały się naturalnością. Miałam poczucie, że to opowieść wyjęta z rzeczywistości, a zaprezentowane postacie mogą być wśród nas. Te rozmowy mogłyby odbyć się naprawdę i naprawdę w jakiś nietypowy sposób zmienić losy niejednego miasta. Między innymi to właśnie te wymiany zdań nadawały bohaterom unikatowych cech i przenosiły ich do realu. Pod względem ustawienia dymków: były dość dobrze rozmieszczone, ale musze przyznać, że trafiały się momenty, gdzie jednak się gubiłam, ponieważ przeczytałam coś nie w odpowiedniej kolejności lub nie wiedziałam, kto co powiedział. Było to rodzajem małego utrudnienia. Tym bardziej że pojawiały się myśli różnych postaci i to potrafiło wybić z samej historii. 

Pod względem fabularnym mam wrażenie, że odnalazłam się bardzo dobrze. Mimo braku znajomości poprzednich tomów rozumiałam, co się dzieje i co tak naprawdę jest celem tej opowieści. Bardzo szybko wciągnęłam się w akcję i kibicowałam bohaterom. Pragnęłam, by im się udało i by po prostu dostali szansę na bycie szczęśliwym. Tym bardziej że podczas czytania pojawiło się parę scen dla mnie całkowicie nieprzewidywalnych. Zaskoczyły mnie one i nadały fabule inną ścieżkę. 

Natomiast bohaterów jest wiele i są wyjątkowo wyraziści. To nie jest wyłącznie sam Batman, ale też osoby w teorii epizodyczne. Jednak bądźmy szczerzy – tak naprawdę żaden człowiek nie jest przecież epizodyczny, ma swoją własną opowieść, która idzie równolegle z opowieścią nam znaną. Pojawia się też postać Catwoman. Mam do niej wyjątkowy sentyment po obejrzeniu "Gotham". Co prawda obejrzałam tylko jeden sezon, ale już wtedy się przywiązałam i z ciekawością obserwowałam, jak jest ujęta w tym komiksie, a stanowczo jest całkowicie inaczej. Postacie się niejednoznaczne, nie da się ich po prostu ocenić. Każdy ma swoje cechy i motywy, które kierują decyzjami. Nie ma dobra i zła, jest wyłącznie coś pomiędzy, mimo że Batmana zazwyczaj łączy się z tym dobrym. 

Ogólnie w całym trzecim tomie "Batman. Ziemia Jeden" jest poruszony wątek stygmatyzacji oraz oceniania bez kontekstu, po wyglądzie, pojedynczym działaniu, na podstawie plotek. Komiks ukazuje błędność takiego postrzegania i naprowadza na wielowymiarowe spojrzenie. Pojawia się dokładna analiza psychologiczna poszczególnych postaci, która wręcz zmusza do zmiany torów myślenia i podjęcia próby zrozumienia. To wszystko jest ubrane w kontekst pytania, czym jest lojalność i jak rozpoczyna się proces powolnego, wewnętrznego gnicia. 

Kreska rysunków wydaje mi się być wyjątkowo charakterystyczna. Dominują ciemne barwy i ostrość kreski, co razem nadaje niepowtarzalny klimat mroku i właśnie wspomnianego wcześniej wewnętrznego gnicia. Myślę, że dla koneserów ilustracji może być to gratka. 

Bardzo się cieszę, że zapoznałam się z tym komiksem, ponieważ ukazał mi nowy wymiar przekazywania informacji, co wydaje mi się wyjątkowo cennym doświadczaniem. Dla fanów komiksu myślę, że jest to pozycja obowiązkowa. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

niedziela, 6 sierpnia 2023

Światła Północy. Wyprawa do królestwa trolli – Malin Falch

 

Tytuł: Światła Północy. Wyprawa do krainy trolli

Autor: Malin Falch

Przekład: Mateusz Lis

Cykl: Światła Północy

Tom: IV

Kategoria: Komiks, literatura dziecięca, fantasy

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 168

Ocena: 7/10





Sonja wraz ze swoimi przyjaciółmi musi odnaleźć swojego wujka. Wszystko wskazuje na to, że został porwany przez trolle i to właśnie przez nie jest przetrzymywany. Dziewczynka jest gotowa udać się tam, by uwolnić swojego wujka. Towarzyszą jej przyjaciele nietypowi, przyjaciele odmienni, przyjaciele prawdziwi. Jednak zadanie nie jest proste. By je wykonać Sonja może potrzebować czegoś, a raczej kogoś więcej. Czy może liczyć na leśne istoty? Czy uda się jej uwolnić wujka? Co się stanie jeśli nie?

Już dawno nie czytałam naprawdę dobrego komiksu. Ogólnie w ostatnich miesiącach czytałam mniej komiksów. Jednak teraz trafiłam na "Światła Północy" i po opisie wydawały mi się doskonałym wyborem. Co prawda tradycyjnie nie czytałam wcześniejszych tomów, ale w żaden sposób to nie przeszkadzało mi. Było wręcz pozytywnym wyzwaniem i teraz już po przeczytaniu mogę zapewnić, że nieznajomość wcześniejszej fabuły tak naprawdę nie przeszkadza w żaden sposób czytaniu w "Wyprawy do królestwa trolli". 

Dialogi wyróżniają się naturalnością. Gdy czytałam, przed oczami miałam prawdziwych bohaterów i pojawiało się to poczucie, że ta historia mogłaby wydarzyć się naprawdę, oczywiście pomijając magiczne elementy. To były rozmowy, które mogłyby mieć miejsce właśnie w takich sytuacjach i wydawały się jak najbardziej na miejscu. W dodatku okazały się łatwe i przyjemne w odbiorze, co nadawało całości odpowiedniego tempa czytania. Między innymi to właśnie one odpowiadały za zrozumienie tego, co się dzieje. Dyskretnie tłumaczyły wydarzenia z pozostałych tomów i naprowadzały na główny cel fabuły. Poza tym dymki były też dobrze narysowane pod względem kolejności czytania. Mój wzrok po kolei padał na dymki i nie było momentów, bym coś pomyliła lub nie zrozumiała. 

Fabularnie komiks jest wyjątkowo ciekawy. Czytało mi się bardzo szybko i dzięki temu szybko przeczytałam całość. Choć też przyznam, że pojawił się brutalny moment i do tego mam dość ambiwalentny stosunek, ponieważ to jest jednak książka dla dzieci. Wiadomo że to rodzaj fantastyki, gdzie jednak w ten gatunek jest wbudowany jakiś rodzaj walki, momentami brutalności. Lecz to nie zmienia faktu, że można było inaczej poprowadzić ten wątek. 

Bohaterów jest stosunkowo dużo i na swój własny sposób są oni unikatowi. Tak po przeczytaniu tego czwartego tomu mam poczucie, że łatwo się do nich przywiązać i znaleźć swojego ulubieńca, z którym można się utożsamić, a następnie mu kibicować. Choć też przy tak krótkiej fabule bohaterowie są bardziej rozpoznawani poprzez pojedyncze cechy, co po części jest zrozumiałe, ale jest też pewnym rodzajem uproszczenia. 

Natomiast same ilustracje są przecudowne. Kreska ilustratora pewna i charakterystyczna. Przede wszystkim podoba mi się dobór barw. Są one wyraziste, pełne życia. Nadają niezwykły klimat baśniowości, ale też powagi. Są przyciemnione, a czarne tło pod okienka dodatkowo potęguje ten efekt. Razem nadają mrok całości, ale też pewną nadzieję poprzez swoją intensywność. To mocno oddziaływało na moją wyobraźnię. 

"Światła Północy. Wyprawa do królestwa trolli" to wyjątkowo ciekawy komiks dziecięcy. Mam wrażenie, że niejedno dziecko dzięki takiej historii może zostać przekonane do czytania. Magia, barwność historii i bohaterowie, którzy pozwalają sobie na bycie ludźmi przekonują mnie. Dlatego jeśli będę miała możliwość przeczytać pozostałe tomy, to na pewno to zrobię. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 8 czerwca 2023

Liga Niezwykłych Dżentelmenów 1 – Alan Moore, Kevin O'Neill

 

Tytuł: Liga Niezwykłych Dżentelmenów 1

Autor: Alan Moore, Kevin O'Neill

Przekład: Paulina Braiter-Ziemkiewicz

Cykl: Liga Niezwykłych Dżentelmenów 

Tom: I

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 192

Ocena: 6/10





W wielu opowieściach bohaterami są osoby wprost idealne. Takie, które bez zastanowienia potrafią odróżnić dobro od zła, nigdy się nie wahają działać, wykazują się rozsądkiem, odwagą, inteligencją i dobrym sercem. To taka skrócona wersja cech bohatera w historiach. Jednak przecież wszyscy wiemy, że nie ma ludzi idealnych, którzy mogliby być rzeczywistym odbiciem takiego fabularnego bohatera. Na szczęście są też inne opowieści. W tych opowieściach nic nie jest oczywiste, a moralność jest bardzo niepewnym pojęciem. Właśnie taką opowieść miałam ostatnio okazję czytać. 

Mowa dzisiaj o komiksie "Liga Niezwykłych Dżentelmenów". Mam za sobą pierwszy tom i jestem dość mocno zafascynowana niektórymi elementami. W końcu to też dość sławny komiks, który czerpie z wielu źródeł i osadza jako bohaterów bohaterów innych opowieści. Między innymi to zachęciło mnie do przeczytania. Czy było warto? Jak się odnalazłam w takim typie opowieści?

Jestem zachwycona tym, jak płynnie czyta się całość. Myślę, że tutaj odpowiada za to przejrzystość przejścia pomiędzy dymkami. Bardzo łatwo odnaleźć się w tekście i zrozumieć, co mają do przekazania bohaterowie. Właśnie dzięki temu możemy się cofnąć w czasie i razem z głównymi postaciami odbyć przygodę niezapomnianą i intensywnie oddziałującą na wyobraźnię. Czytając, odczuwałam niezwykły klimat, któremu towarzyszyła naturalność. To nie była jakaś sztywna, nierealna opowieść. Podczas czytania miałam wrażenie, że ci bohaterowie istnieją naprawdę, a ja jestem częścią tego wszystkiego. 

Natomiast w kontekście fabuły muszę już troszkę ponarzekać. Mimo że sama zdecydowałam się na przeczytanie tego komiksu, to jest ona nie do końca w moim stylu. I tak jak piszę – przeniosłam się do tego świata, czułam klimat i to cenię, lecz to nie był mój klimat, to nie jest to, co lubię. W całości wiele się działo, widać wyraźną dynamikę historii. Dlatego to jest bardziej komiks akcji i właśnie dla mnie było tego za dużo. Choć oczywiście taka prędkość opowieści, mnogość różnych wydarzeń sprawiały, że wielokrotnie byłam zaskoczona i w ogóle nie byłam w stanie przewidzieć, co dalej może się dziać. 

Zaskoczyła mnie również mnogość bohaterów. Było ich tak wielu i... Byli prawie wszyscy wspaniale wykreowani. No ludzie z krwi i kości, a nie papieru i tuszu. Każdy miał swoją historię, każdy był unikatowy i każdy był na swój sposób kuszący. W końcu jak można nie być ciekawym, jakie to tajemnice są ukryte za tymi osobami? To niesamowicie podkreślało unikatowość postaci i przede wszystkim dobrą analizę psychologiczną. 

Nie można też zapomnieć o pięknym wydaniu "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów". Dominowały dość ciemne, ciepłe barwy. Myślę, że to one odegrały dużą rolę przy powstawaniu tego unikatowego klimatu całej opowieści. Ilustracje wyróżniały się również pewną, dopracowaną kreską. Elementy był pod każdym kątem dopracowane, jednak został też utrzymany własny, niepowtarzalny styl. 

Jak sami czytacie, komiks ma naprawdę wiele zalet, które niejednego czytelnika powinny przekonać. Osobiście doceniam ten komiks, rozumiem, czemu zrobił taką furorę, ale naprawdę wydaje się być nie w moim stylu i nie przekroczył tej granicy ewentualnego otworzenia nowych granic w moim guście. Niemniej w momencie gdy to piszę, mam za sobą już kolejny tom. Ale o tym kiedy indziej. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

sobota, 26 listopada 2022

Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda 5 – René Goscinny, Jean Tabary

 

Tytuł: Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda

Autor: René Goscinny, Jean Tabary

Cykl: Iznogud

Tom: V

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 192

Ocena: 6/10






Czasami czegoś bardzo, ale to naprawdę tak bardzo, bardzo pragniemy. Dlatego właśnie jesteśmy gotowi zrobić wszystko byleby tylko to osiągnąć. W końcu można to określić jako cel życia. Tylko problem polega na tym, że mimo to nie jesteśmy w stanie osiągnąć właśnie tego celu. Ile to myślenia, ile to energii, ile emocji i ile działania, a tutaj nadal nic... Stoimy dokładnie w tym samym miejscu co zawsze i nie jesteśmy nawet krok bliżej, by ziścić nasze marzenia. Jak sobie z tym poradzić? Próbować dalej. A najlepszym tego przykładem jest cykl o Iznogudzie. 

Wielki wezyr nadal próbuje zostać kalifem w miejsce kalifa. Dzielnie brnie do przodu i nie poddaje się. W końcu doskonale wie, co chce osiągnąć. Niekoniecznie wie jak, ale w końcu możliwości jest na pewno wiele i na pewno któraś skuteczna. Tylko szkoda, że trwa to od wielu lat, a Iznogud jest nadal tylko wielkim wezyrem. Mogłoby się wydawać, że to i tak zaszczytne stanowisko, patrząc że nikt poza kalifem nie lubi Iznoguda. Jednak wezyrowi to nadal za mało. Czy kiedyś wreszcie uda mu się zostać kalifem w miejsce kalifa? Jakie wydarzenia mogą do tego doprowadzić? 

O cyklu "Iznogud" nigdy wcześniej nie słyszałam, jednak oczywiście słyszałam o osławionym René Goscinnym. W końcu to i w Polsce klasyk nad klasykami. Właśnie dlatego zdecydowałam się przeczytać ten komiks. Stwierdziłam, że tradycyjnie nie ma dla mnie znaczenia, że to piąty tom i oczywiście nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ historie są oddzielne. Jak ostatecznie spodobała mi się ta humorystyczna i satyryczna opowieść? 

Zaczynając jak zwykle od pomysłu, to uznaję go za coś po prostu fantastycznego! Gdy czytałam, to miałam poczucie, że to coś mi znanego, ale w odmętach mojej pamięci nie mogę dotrzeć czemu. Więc tak o to tym sposobem to historia wywołująca we mnie ciepło, ale też całkowicie inna od tych, które znam. Tym bardziej że scenarzysta i rysownik pokusili się o bezpośrednie zwroty w stronę czytelnika. Nienawidzę tego w przypadku seriali, ale tutaj w komiksie okazało się to wspaniałym zabiegiem, który wielokrotnie mnie rozśmieszył. 

Dialogi są po prostu kwintesencją dobrego humoru i zawsze przedstawiają rzeczywistość, która pozornie jest zakrzywiona, gdy tymczasem okazuje się być całkowicie realna. Zabawa satyrą oraz karykaturą podkreślają tutaj istotne aspekty życiowe. Lecz wracając bezpośrednio do dialogów, to wydają niesamowicie naturalne. Bawią i dają szansę, by mocno przywiązać się do bohaterów. Mają w sobie coś z typowej, dobrej komedii. 

Sama fabuła o dziwo jest dość mocno rozbudowana i wręcz miejscami skomplikowana oraz zaskakująca. Sam komiks składa się z trzech zeszytów i pewnej ciekawej wstawki o wezyrze Iznogudzie. W tej części dzieje się naprawdę wiele, więc można wciągnąć się w przygody bohaterów oraz z pasją obserwować pomysłowość scenarzysty, która bądźmy szczerzy – nie zna granic. 

Same ilustracje to też pewnego rodzaju arcydzieło. Nie jestem znawcą ani tym bardziej specjalistą, ale patrząc takim całkowicie laickim okiem, mam wrażenie, że to dobra, stara szkoła komiksu. Dominuje tutaj dopracowanie, skupienie się na szczegółach, ale też unikatowość kreski ilustratora, przy tym przejrzystość ilustracji, czyli to jest to, co najbardziej lubię w komiksach czy powieściach graficznych. 

Mimo wymienionych zalet nie do końca poczułam tę historię. Jest to dość nietypowe, bo wszystko, o czym piszę, jak najbardziej doceniam i szanuję, ale mimo to czytałam, bo czytałam... Nie jest to coś dla mnie i nie mam na to uzasadnionych argumentów. Niemniej uważam, że każdy, kto lubi komiksy, powinien się zapoznać z którymś tomem tego cyklu. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

niedziela, 20 listopada 2022

Batman. Death Metal 3 – Greg Capullo, Scott Snyder

 

Tytuł: Batman. Death Metal

Autor: Greg Capullo, Scott Snyder

Przekład: Tomasz Sidorkiewicz

Cykl: Batman. Death Metal

Tom: III

Cykl: Uniwersum DC 

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 240

Ocena: 5/10




Wiedzieliście o tym, że mrówki prawdopodobnie widzą tylko w 2D? Dla mnie ta informacja jest czymś szokującym, czymś, co od lat męczy moje myśli i o czym ciągle przypominam moim znajomym. Czemu dla mnie jest to tak istotne? Może zacznijmy od właśnie mrówek. To, że widzą w 2D oznacza, że gdy idą pionowo, nie są tego świadome. Dla nich wygląda to tak jak poziom, dla nich nie istnieje pion. A jeśli jesteśmy jako ludzie takimi właśnie mrówkami? Może mamy przed oczami coś oczywistego, coś, z czego codziennie korzystamy, a w ogóle nie jesteśmy tego świadomi, bo mamy jakiś rodzaj ograniczeń... Dlatego niekiedy daję się przekonać do istnienia innych wymiarów, multiwersum. Jestem dość sceptyczna nastawiona do tego, ale jakoś bardzo nie zszokowałabym się, gdyby okazało się, że jednak istnieją. A co Wy na to? 

Ogólnie ten temat przyszedł mi do głowy w ramach przeczytania trzeciego tomu "Batmana. Death Metal". W tej części wszystko się zmieniło, a różnorodne odmiany Batmana grasują w najlepsze. W końcu wiele zależy od środowiska, od kontekstu, od małych zmian, tak naprawdę od efektu motyla. Właśnie Batman jest tego idealnym przykładem, bo w końcu nie bez powodu trzeba walczyć z jego innymi odmianami. Czy uda się uratować wszechświat? 

W swoim ostatnim zamiłowaniu do komiksów i otwartym umyśle doszłam wreszcie do "Uniwersum DC". Co prawda miałam już styczność z "Sandmanem", którego swoją drogą uwielbiam – i komiks, i serial – ale tutaj jednak "Batman" według mnie jest tym symbolem. Dla jasności i podkreślenia – czytałam oddzielnie i tylko ten trzeci tom, więc opieram się na mocno ograniczonej wiedzy odnośnie całości. Ta recenzja jest w całości skupiona na "Batman. Death Metal 3". Jak moje wrażenia? Czy przeniosłam się do tego niesamowitego i osławionego uniwersum? 

Ogólnie sam pomysł wydaje mi się fantastyczny. Oczywiście przez brak znajomości innych tomów jest ciężka go ocenić, ale to, co zobaczyłam, niesamowicie przypadło mi do gustu i dało też poczucie oryginalności, łamania schematów i wyśmiania konwencyjności. A ja uwielbiam takie zabiegi i przede wszystkim taką odwagę. 

Jednak mam wiele uwag i dostrzegam wiele mankamentów. Jednym z nich są dialogi, które po prostu są niemożliwe. Chodzi mi tutaj o totalny brak naturalności. W momencie gdy bohaterowie rozmawiają, to ja poza obrazkiem nie mam żadnego własnego wyobrażenia, jakby to mogło wyglądać w rzeczywistości. To nie jest rzeczywistość, ale to jest nasza wyobraźnia, która ma być pewnego rodzaju odpowiednikiem realu. Tymczasem zwykła dyskusja sprawiła, że zwątpiłam, że mogłoby coś takiego się wydarzyć. A co za tym idzie, trudno też było mi się przekonać do bohaterów i im kibicować lub nawet nienawidzić. Niekiedy miałam również trudności ze zrozumieniem, kto w tej chwili mówi, co mnie dość mocno zdziwiło, ale tutaj to chyba jednak kwestia ilustratora. 

Fabuła też okazała się rozczarowująca. Zdaję sobie sprawę, że ten tom to połączenie kilku zeszytów, niemniej przez prawie cały czas miałam poczucie niespójności. Początkowo zarzucałam to sobie, ponieważ nie przeczytałam dwóch pierwszych tomów, lecz z czasem zaczęłam się łapać na tym, że nie rozumiem wątków, które zostały poruszone po raz pierwszy bezpośrednio w tym tomie. W tej historii jest mnóstwo akcji. Tam ciągle się coś dzieje, tak naprawdę nie ma żadnych przerw. I doceniam ten zabieg, gdyż rozumiem, że jest to częściowo podyktowane przez pewnego rodzaju konwencję. Jednak nie odnajduję się w tym. Myślę, że można by utrzymać tę opowieść w podobnym tonie, ale bez tak wielu scen akcji. Tym bardziej że co chwila powinnam czuć intensywne emocje, a tymczasem ani razu nie poczułam się poruszona historią bohaterów. Ze smutkiem przyznaję też, że nie potrafię docenić bohaterów, bo najnormalniej w świecie gubiłam się w nich. Ciągle nie wiedziałam, kto jest kim. Lecz tutaj zrzucam to na karb poprzednich tomów. 

Tematycznie powracam do zalety pomysłowości. W tym tomie dominowało ukazanie lojalności wobec własnej grupy oraz pytanie, jak daleko ta lojalność może zajść. Czy można ją w wyjątkowych sytuacjach złamać? Czy może trwa się do końca przy swoich bliskich? Zazębiało się to z tematem dokonywania trudnych decyzji, od których zależy naprawdę wiele. Poczynając od naszego własnego życia, a kończąc na życiu innych ludzi. 

Co do ilustracji to schylam głowę. Są naprawdę przegenialne! Kreska ilustratora dawała poczucie wyjątkowości i unikatowości. Tym bardziej że fantastycznie grało to z doborem kolorystyki, która przez swój mrok, ale też dokładność nadawała nieporównywalny do niczego klimat. A alternatywne okładki, które były zamieszczone na końcu, to po prostu cudo. Jedynym zarzutem były niedograne przejścia między okienkami. Po części to i one odpowiadały za brak spójności. 

Przede wszystkim odnośnie cyklu "Batman. Death Metal" polecam nie popełniać tego błędu co ja i nie zaczynać od trzeciego tomu. Jak pewnie duża część z Was wie, często decyduję się czytać historie bez odpowiedniej kolejności, ale też zazwyczaj mi to nie przeszkadza. Tutaj przeszkadzało i to bardzo. Mimo pewnych dość dużych zalet czuję się rozczarowana lekturą tego komiksu. Raczej nie będę wracać do poprzednich tomów ani kontynuować serii. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

piątek, 11 listopada 2022

Doktor Strange 2 – Barry Kitson, Scott Koblish , Jesús Saíz

 

Tytuł: Doktor Strange 2

Autor: Barry Kitson, Scott Koblish , Jesús Saíz

Przekład: Nika Sztorc

Cykl: Doktor Strange 

Tom: VI

Seria: Marvel Fresh

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont 

Liczba stron: 228

Ocena: 4/10




Czym byłby świat bez superbohaterów? Zapewne po prostu rzeczywistością. Na szczęście ludzka wyobraźnia jest na tyle rozbudowana, że ten problem nie istnieje, ponieważ od kilkudziesięciu lat superbohaterowie towarzyszą nam w obrazach rysowanych i pisanych. Dają nadzieję i pozwalają odpocząć od codzienności poprzez przeżywanie wielu intensywnych emocji oraz poprzez patrzenie jak świat po raz kolejny jest ratowany. Ile to razy martwiłam się o swoich ulubionych superbohaterów. Czy tym razem nie umrą? Czy być może autor komiksu podjął decyzję, że pora zakończyć istnienie naszego świata? Kto wie, co tym razem przyniesie ze sobą kolejny komiks, kolejny film czy serial? 

Doktor Strange jest znudzony ratowaniem świata. Brzmi to może dość abstrakcyjnie i wręcz bezczelnie, ale tak właśnie jest. Stephen ma dość, potrzebuje jakiegoś nowego wyzwania, czegoś, co pozwoli mu sprawdzić siebie samego, da radość i satysfakcję i ponownie udowodni jak niezwykłą osobą jest. A jak zapewne wiecie (tutaj nasuwa się "Kevin sam w domu") marzenia lubią się spełniać. I tym razem tak jest. Czy Stephen na pewno wypowiedział dobre pragnienie? Czy zdawał sobie sprawę, co za tym idzie? I czy ostatecznie wszystkie jego działania miały jakikolwiek głębszy sens? Może były podyktowane próżnością i bezczelnością? 

Ten komiks jest dla mnie dość niezwykłym przeżyciem, ponieważ dopiero od niedawna interesuję się formą rysowaną książek, od niedawna też znam świat superbohaterów. Stało się to za sprawą mojego chłopaka, który pokazał mi parę filmów i przekonał, że obejrzenie "Doktora Strange" jest dobrym pomysłem, choćby za sprawą Benedicta Cumberbatcha. Niedługo po tym kupował bilety do kina na kolejny film o Doktorze Strange'u. Tym razem przyszedł czas na komiks i... Niestety doszło do naprawdę wielkiego rozczarowania. Aż ciężko mi zrozumieć, z czego ono wynika. Ale prześledźmy moją opinię na spokojnie. 

Może przede wszystkim ponownie podkreślę, że za bardzo nie znam Marvela. Jest to tylko parę produkcji, które przypadły mi do gustu i parę plotek zasłuchanych z popkultury. Nawet zdarza mi się zapominać, że superbohaterowie czy to właśnie z Marvela, czy z DC w większości pochodzą z komiksów. Znam ich z ekranów kin i niekończących się reklam w telewizji. Być może dlatego też nie do końca wiedziałam, czego się po nim spodziewać. 

Jednak nie ma co udawać – bardzo nudziła mnie fabuła. Dla niektórych zapewne to oburzające, ale tak właśnie było i niestety nie jestem w stanie nic na to poradzić. Był to według mojej opinii zwykły schemat ratowania świata, w tym przypadku multiwersum. Nic czego bym wcześniej nie znała. W końcu ten motyw przewija się w najróżniejszych dziełach, a u superbohaterów jest standardem. Dlatego też w pewnej mierze jestem w stanie przymknąć na to oko, bo przecież o to chodzi – świat ma zostać uratowany przez kogoś niesamowitego. Ale czy naprawdę nie da się do tego dołożyć choć troszkę oryginalności? Co prawda nie znam też pierwszego tomu, więc początkowo wątki nie do końca łączyły mi się, ale też z czasem stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby, że po pierwszych przebojach zaczęłam dawać sobie radę ze zrozumieniem treści. 

W całości było niesamowicie wiele przeskoków związanych z wydarzeniami i nie mam tutaj na myśli samego multiwersum. Chodzi mi o zwykłe wydarzenia. Raz jest właśnie ratowanie multiwersum, by zaraz było ratowanie świata od duchów w czasie Halloween. Po prostu zadawałam sobie nonstop pytanie: po co? Nie było tutaj żadnego logicznego wyjaśnienia, co wyjątkowo mnie irytowało i stanowczo psuło radość z czytania. 

A co do samego Doktora Stranga. Wiedziałam, że jest osobą niesamowicie inteligentną, ambitną, czasami zachłanną, bezczelną i zbyt pewną siebie, ale w dużej mierze mimo tych wad, widziałam jego zalety i te zalety były w stanie przysłonić większość złych rzeczy. Tymczasem w komiksie dostrzegałam wyłącznie negatywne cechy osobowości, a gdy działa się coś pozytywnego, miałam wrażenie, że jest to pozorne i dziejące się na wyjątkowo płytkim poziomie. Zepsuło mi to moją własną wizję Stephena. 

Ilustracje są też wyjątkowo ciekawym wątkiem, ponieważ na pierwszy rzut oka są przepiękne. Gdy przed czytaniem kartkowałam komiks, byłam wprost zachwycona nimi. Tymczasem później ze strony na stronę zmieniałam zdanie i ostatecznie doszłam do wniosku, że kreska ilustratorów w ogóle mi nie odpowiada. Na ilustracjach znajduje się tak dużo wszystkiego i to jest tak niesamowicie barwne, że aż przytłoczyło mnie. Ciężko było mi wyciągnąć z obrazów cokolwiek sensownego, by odnieść to następnie do fabuły. Te barwy są naprawdę przepiękne i trudno nie docenić ich wyrazistości, ale zarazem drażnią oczy i zniechęcają do lektury. 

Jak sami widzicie, to było niezwykłe przeżycie, ale też rozczarowujące. Choć tutaj naprawdę warto patrzeć na moją opinię z odpowiedniej perspektywy, gdyż osoba znająca się lepiej na tego typu komiksach, być może postrzega je całkowicie odmiennie niż taki laik jak ja. Niemniej w swój własnych sposób przeczytałam i odebrałam tę historię. Dlatego osobom, które mają podobnie jak ja mało doświadczeń w tym temacie, ten komiks stanowczo odradzam. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

sobota, 5 listopada 2022

Pozytywka: Tajemnice przeszłości – Benedicte Carboneill, Gijé

 

Tytuł: Pozytywka: Tajemnice przeszłości

Autor: Benedicte Carboneill, Gijé

Przekład: Maria Mosiewicz

Cykl: Pozytywka

Tom: III

Kategoria: Komiks, literatura dziecięca

Wydawnictwo: Egmont

Ocena: 7/10






Gdy świat czasami przygnębia, warto oderwać się od rzeczywistości i spojrzeć na nią z magicznej perspektywy. Może niekoniecznie będzie to prawda, jednakże każdy z nas potrzebuje chwile przerwy i możliwości uświadomienia sobie, że władamy niesamowitymi możliwościami wynikającymi z wyobraźni. Bo czy nie byłoby cudownie, gdyby nasz świat posiadał właśnie magię? 

Nola otrzymała niezwykły prezent – pozytywkę. Teraz odpowiada za inny świat, którym jest Pandoria. To właśnie ona jest obrończynią mieszkańców Pandorii i to mimo że ma dopiero osiem lat. Tym razem nagle odwiedzają ją przyjaciele, którzy nie do końca rozumieją, czemu młody mieszkaniec ich świata przeszedł przez przejście mimo zakazów. Jednak czy to na pewno był on? Czy może inne mroczne siły przedostały się do naszego uniwersum? Nie pozostaje nic innego jak to sprawdzić. 

Do przeczytania "Pozytywki. Tajemnic przeszłości" przekonała mnie przede wszystkim okładka. Jak już część z Was na pewno wie, jestem straszną sroką okładkową i w odniesieniu do książek "nie oceniaj po okładce" jest niemożliwe. Co prawda nie mam oporów przed przeczytaniem brzydkiej pod względem wizualnym powieści, niemniej to te pięknie oprawione przykuwają mój wzrok. Nie jestem z tego dumna, ale tak właśnie jest. Jestem naraz czytelnikiem i kolekcjonerem. Czy piękna okładka "Pozytywki" miała równie piękne wnętrze? 

Sam pomysł nie przekonał mnie swoją oryginalnością i niesztampowością. Okazał się czymś doskonale znanym w gatunku fantastyki. Ale muszę też Wam powiedzieć, że w żaden sposób to mi nie przeszkadzało, ponieważ cenię podobne motywy i przede wszystkim lubię o nich czytać. Wśród kartek takiej opowieści czuję się bezpiecznie i zawsze doskonale potrafię się odnaleźć. Tak też było w "Pozytywce", więc starając się, na ile to możliwe, ocenić obiektywnie, jest to konwencjonalna historia. A subiektywnie polubiłam ją. 

Natomiast styl pisarski, który oceniam na podstawie treści dymków, był wyjątkowo przejrzysty i prosty w odbiorze, co w przypadku literatury dziecięcej jest doskonałym wyborem. Dzięki temu przedstawione treści będą zrozumiałe. Co prawda, czytając, miałam wielokrotnie poczucie, że jest nienaturalny. W tym, że w przypadku opowieści dla dzieci często mam podobne wnioski, więc być może jest to pewnego rodzaju specyfika lub moje postrzeganie. 

"Pozytywka" jest niesamowicie emocjonująca i pełna akcji. Koniecznie chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej i w jaki sposób autorzy to ujmą. Dlatego też mam poczucie niedosytu, ponieważ książka okazała się dla mnie za krótka. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powrócić do pierwszego i drugiego tomu, których swoją drogą dla jasności nie czytałam. Opowieść kończy się nieoczywistym morałem, co również mnie pozytywnie zaskoczyło. A oceniając to z perspektywy barwnych i sympatycznych bohaterów, mam poczucie całości i dogrania. Tym bardziej że jak na komiks dla dzieci przedstawiony świat jest bardzo dobrze wykreowany. 

Komiks porusza też niesamowicie trudny, ale też dla wielu osób istotny temat. Mam tutaj na myśli poszukiwanie własnego pochodzenia, które sprawia, że czujemy się pełni i tak naprawdę kształtuje naszą tożsamość. Powinniśmy wiedzieć, skąd pochodzimy i co nas ukształtowało, co sprawiło, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. W "Pozytywce" ujawnia się też wątek tęsknoty za straconym rodzicem, który wybrzmiewa ze zrozumieniem i pocieszeniem. Tym bardziej że historia podkreśla, że czasami należy zrezygnować ze swoich pragnień, ponieważ spełniając je, możemy skrzywdzić inne osoby i odebrać im własne pragnienia. Brzmi to zapewne okrutnie, ale na niektóre sytuacje trzeba patrzeć jak najbardziej perspektywicznie. 

Nie można też zapomnieć o wprost cudownych ilustracjach. Przepiękna kreska ilustratora. Dopracowana w każdym szczególe przy zachowaniu zasad fizyki i przejrzystości. W dodatku wyróżnia się niesamowitą głębią kolorów, która na każdej stronie pozwala pobudzić wyobraźnię i ponieść się opowiedzianej historii. 

Tom trzeci "Pozytywki" okazał się niesamowicie ciekawym i poruszającym doświadczeniem. Naprawdę bardzo mnie cieszy, że obecnie powstają takie opowieści dla dzieci i pozwalają im przekonać się do komiksu i być może literatury. Na pewno będę serię czytać dalej i też powrócę do poprzednich tomów. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

środa, 31 sierpnia 2022

Clifton 5 – Bob de Groot

 

Tytuł: Clifton

Autor: Bob de Groot

Przekład: Marek Puszczewicz

Cykl: Clifton

Tom: V

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 176

Ocena: 6/10





Każdy z nas czasami chce się oderwać od męczącej codzienności. Można uwielbiać swoją pracę, rodzinę i ogólnie życie, ale zmęczenie może się czasami pojawić. Według mnie najlepszym sposobem, by poczuć się lepiej, jest śmiech, śmiech i jeszcze raz śmiech. Bo czy życie nie staje się radośniejsze, gdy śmiejemy się? Może to takie krótkotrwałe i naiwne rozwiązanie, ale przecież jest częścią właśnie naszego życia. Tak naprawdę jest częścią naszej codzienności. Co o tym sądzicie? 

Pułkownik, mimo że nie jest w czynnej służbie, nadal zachowuje swoje zdolności na jak najwyższym poziomie. W jego przypadku to niezmiernie istotne, gdyż prawie na każdym kroku spotyka go coś nietypowe, coś, co trzeba rozwiązać. A już na pewno te rzeczy spotykają go, gdy przeczyta gazetę i od razu pobiegnie gotowy rozwiązać każdą zagadkę, każde przestępstwo. Co tym razem gazety przyniosą pułkownikowi Cliftonowi? Kto poprosi go o pomoc? I co czeka jego nad wyraz cierpliwą gospodynię?

Kontynuuję moją przygodę z komiksami. Na razie nie mam jeszcze jakiś własnych preferencji, którymi kierowałabym się przy wyborze danej pozycji. Z tego względu strzelam swoimi wyborami, mając nadzieję, że trafię na coś godnego uwagi. Tym razem wypadło na piąty tom cyklu o pułkowniku Cliftonie. Choć gdy wybierałam, nie wiedziałam jeszcze, że to właśnie o nim. Bez żadnych nadmiernych oczekiwać przeczytałam komiks i... Było dobrze, tylko dobrze. 

Jak mam być szczera, to sam pomysł początkowo mnie nie zachwycił. Miałam wrażenie, że jest niezmiernie schematyczny i momentami za bardzo bazuje na stereotypach. W końcu ile razy już czytaliśmy o emerycie, który korzysta ze swoich dawnych umiejętności i tak naprawdę nadal jest aktywny zawodowo? W moim przypadku całkiem sporo. Jednak postać samego Cliftona jest na tyle oryginalna, że mimo upływającego czasu ma w sobie nadal coś przyciągającego, co w pewnym momencie mnie oczarowało. 

Tom piąty "Cliftona" składa się z czterech różnych historii, gdzie jedna mnie zachwyciła, dwie dały radość i jedna rozczarowała. To pozytywne podsumowanie całości. Fabularnie komiks po prostu cieszy czytelnika. Wielokrotnie śmieszy i przy tym poprawia humor. Wydaje się być idealny na koniec ciężkiego dnia. Tym bardziej że dosłownie każde zakończenie potrafi zaskoczyć i wyróżnia się otwartością umysłu, ciekawym połączeniem wątków i też czystą logiką. Zagadki kryminalne naprawdę dobrze wyszły autorowi, co z moich ust jest wielką pochwałą. Prawie zawsze krytykuję wątki kryminalne, ponieważ wydają mi się zbyt proste i oczywiste. 

Największą zaletą "Cliftona" według mnie są bohaterowie. Każdy z nich jest inny, każdy przerysowany, momentami wręcz karykaturalny i to wyszło fantastycznie. Karykatura w tym przypadku nie razi, ale odpowiada za dowcip i rozrywkę. Przy czym barwność bohaterów daje też wiele do przemyślenia. Może nie jest to w oczywisty sposób widoczne, ale tutaj wszystko ma swój własny sens, który zmusza do refleksji.

Co do ilustracji to mam mieszane odczucia, gdyż z jednej strony doceniam unikatową kreskę ilustratora. Cieszy ona oko. Ale z drugiej strony razi mnie dobór barw, choć też biorę pod uwagę, że nie jest to współczesne dzieło i w tym wydaniu zapewne zostało pod względem kolorystycznym oryginalne, a tak wspominając lata dziecięce, wydaje mi się to typowa kolorystyka komiksów, choć pamiętajcie, że nie jestem żadnym znawcą, tylko zwykłym czytelnikiem. Jednak ewidentną wadą jest przepych na obrazkach. Mam wrażenie, że mają za dużo elementów, co w moim przypadku sprawiało, że gubiłam fabułę. Choć jak się przyjrzałam to okazało się, że na drugim planie jest niesamowicie wiele zabawnych smaczków. 

"Clifton" mimo paru wad okazał się doskonałą rozrywką i też inteligentną. Być może fani tego komiksu ten zbiór postrzegają jako coś o wiele bardziej wartościowego niż ja – w sumie to przypadkowy czytelnik. Niemniej na pewno będę pozytywnie wspominać ten komiks i być może sięgnę po wcześniejsze tomy. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

wtorek, 5 lipca 2022

Blacksad: Upedek 1 – Juan Díaz Canales, Juanjo Guarnido

 

Tytuł: Blacksad: Upadek 1

Autor: Juan Díaz Canales, Juanjo Guarnido

Przekład: Joanna Jabłońska

Cykl: Blacksad

Tom: VI

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 64 

Ocena: 8/10





Miasto zbiera najróżniejszych ludzi. Daje im możliwości, dom, historię oraz spełnienie wielu marzeń. A przynajmniej jest to jedna z możliwych ścieżek rozwoju danej istoty. Miasto tworzy też opowieści pełne mroku, cierpienia i pragnienia zapomnienia. Często też karmi złudzeniami, pięknymi abstrakcjami, które oprócz piękna niosą absurd i manipulację. Chciałoby się napisać, że to od człowieka zależy, którą drogę wybierze. Lecz nie jest to tak oczywiste i banalne. Jakie w rzeczywistości jest?

Wszystko zaczęło się od szekspirowskich występów w plenerze. No może nie wszystko, ale sporo właśnie z tym jest związane. Problem polega na tym, że oprócz wielbicieli sztuki są też jej przeciwnicy. Policja stara się, żeby nie miały miejsca owe występy. Niemniej nie do końca im się to udaje. Jaka intryga za tym idzie? Co tym razem czeka detektywa Blacksada? 

Może zacznę od tradycyjnego już w moim wykonaniu wstępu – nie znam wcześniejszych tomów. Oczywiście nie byłam tego świadoma, bo dałam się zwieść jedynce, która tak naprawdę dzieli po prostu szósty tom "Upadku". Pomijając ten mały szczegół, byłam bardzo podekscytowana możliwością przeczytania tego komiksu. Tak jak 2021 był rokiem poezji dla mnie, coś czuję, że rok 2022 będzie rokiem komiksu. Trzeba poszerzać swoje horyzonty, tym bardziej że jestem fanką sztuk plastycznych, więc ilustracja jak najbardziej się do tego wpisuje. Czy "Blacksad. Upadek" przypadł mi do gustu?

Ogólnie jestem niezmiernie zafascynowana pomysłem na całą alegorię. Doceniam, że scenarzysta wybrał motyw zwierząt w wielkim mieście. Brzmi to trochę jak tytuł jakiegoś filmu, lecz tak naprawdę wyróżnia się niesztampowością. "Blacksad" to połączenie znanych nam motywów, ale stworzono za ich pomocą całkowicie nową historię. Z jednej strony mam poczucie, że przede mną coś dobrze znanego, z drugiej poczucie świeżości i wyjątkowości, które mnie hipnotyzuje i mami. 

Co do stylu, którego wytrwale doszukuję się w komiksach, to wyróżnia się naturalnością. Mimo pewnych ekscentrycznych scen mam wyobrażenie, że podobne słowa w danych sytuacjach mogłyby zostać wypowiedziane. Naprawdę łatwo usłyszeć je w głowie i pozwolić im na urealnienie. Choć przyznam, że momentami, choć bardziej dotyczy to początku, miałam wrażenie chaosu. Z czasem krok po kroku odnajdywałam się w nim. 

Fabularnie trochę ciężko mi ocenić ten komiks, ponieważ ze względu na brak znajomości kontekstu straciłam moment kulminacyjny. Mimo to stosunkowo szybko wciągnęłam się w historię i jeszcze szybciej ją pochłonęłam zafascynowana działaniami bohaterów i konsekwencjami ich działań. Scenarzysta zdecydował się na wielowątkowość i zgrabnie wszystkie wątki splótł w całość, co zrobiło na mnie pozytywne wrażenie i dało poczucie panoramiczności i braków ograniczeń. Nadało to całości odpowiednią barwę i atmosferę. 

"Blacksad. Upadek" to bez wątpienia ukazanie mroku, ale też potęgi wielkiego miasta. W takim mieście nie ma nic oczywistego, nic bez skazy. Wbrew pozorom każdy walczy o swoje przetrwanie i stara się nie stać ofiarą, niektórzy decydują się po prostu na bycie drapieżnikami. Pod hasłem "dobroć" i "rozwój" wiele da się ukryć, a najlepiej ukrywa się manipulacje i intrygi, co ma na celu wyzysk niewinnych jednostek. 

Ilustrator pokazał całą gamę umiejętności. Ilustracje są po prostu przepiękne i zachwycające. Wyróżniają się realizmem, co musiało być trudne, ponieważ bohaterowie to hybrydy zwierząt i ludzi. Dlatego tak doskonale widać wnikliwość obserwacji ilustratora i umiejętności, by przenieść właśnie te obserwacje na kartkę i stworzyć z nich niesamowitą opowieść. Są one niezmiernie dopracowane, ale mimo tego zachowują przejrzystość i nie pozwalają czytelnikowi zgubić się. 

"Blacksad. Upadek 1" mimo niefortunnej kolejności bardzo przypadł mi do gustu i pogłębił moją nową fascynację komiksem. Coraz częściej w mojej głowie pojawia się refleksja, że umiejętności ilustratorów i scenarzystów pozwalają niekiedy stworzyć historie o wiele bardziej wielowymiarowe i głębokie niż książki. Zaskoczyło mnie to, bo jednak moją pierwszą i długo jedyną miłością są książki. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Kryll – David Etien, Serge Le Tendre, Régis Loisel

 

Tytuł: Kryll

Autorzy: David Etien, Serge Le Tendre, Régis Loisel

Przekład: Wojciech Birek

Cykl: W poszukiwaniu ptaka czasu

Tom: VI

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont Polska

Liczba stron: 64

Ocena: 6/10





Gdy byłam dzieckiem, czytałam wyłącznie jeden określony rodzaj książek. Czasami robiąc tylko wyjątek dla lektury szkolnej, czytałam coś odmiennego. Byłam zamknięta w bańce podobnych opowieści. Uwielbiałam powieści fantasy. Czułam się w nich bezpiecznie, lubiłam tę specyficzną atmosferę i przez długi czas nie czułam żadnej potrzeby, by zmienić coś w swoim guście czytelniczym. Tak naprawdę pękniecie mojej literackiej bańki spowodowała moja uczniowska dokładność, wręcz nadgorliwość. Byłam w stanie po kilka razy czytać jedną lekturę szkolną, by wynieść z niej wszystko, co potrzebne na lekcje. Tak też zaczęłam niektóre z nich mocno doceniać, co z czasem sprawiło, że chciałam się otworzyć, poznać więcej i dopiero wtedy jednoznacznie stwierdzić, który gatunek literacki jest moim ulubionym. Obecnie jestem na etapie głębszego poznawania komiksów i poezji. 

Dlatego zdecydowałam się zapoznać z szóstym tomem cyklu "W poszukiwanie ptaka czasu". Niestety jak widać nawet w komiksach czytanie zgodnie z określoną kolejnością jest dla mnie niewykonalne. Niemniej do lektury komiksu podeszłam z otwartym umysłem i podekscytowaną duszą artystyczną. Jakie są moje wrażenia? 

Cały pomysł na opowieść wywodzi się z typowego nurtu fantasy, co oczywiście mnie ucieszyło. Przed czytaniem komiksu czuję się niepewnie, więc tak dobrze znany mi gatunek od razu pozwolił, bym od razu odnalazła się w historii i zdawała sprawę, czego mogę oczekiwać. Tym bardziej że w cyklu dominują schematy, lecz nie uważam tego za wadę, gdyż nie odczuwa się ich w typowo narzucający sposób. Poza tym ładnie łączą się z niekonwencjonalnymi pomysłami. Daje to intrygującą i mocno odmienną mieszankę znanego z nieznanym. 

Niestety w przypadku fabuły muszę przyznać, że od pierwszych stron brak znajomości poprzednich tomów okazał się mocno kłopotliwy, przez co ciężko było mi wgryźć się w fabułę. Podejrzewam, że na początku działo się dużo i intensywnie, być może zaskakująco, lecz wtedy nie byłam w stanie zdawać sobie z tego sprawy, więc skupiałam się, żeby jak najwięcej zapamiętać i zrozumieć. Samo czytanie i zapoznawanie się z "Kryll" było procesem szybkim i przyjemnym. Choć wielokrotnie wyczuwałam chaos. Nie wiem, czy tak mocno oddziaływał brak znajomości pierwszych części, czy wynika to bezpośrednio z wady tego tomu. Przeskoki między miejscami i bohaterami wydawały się na tyle niespójne, że potrzebowałam często chwili, by uświadomić sobie, że coś się zmieniło. Brakowało komiksowi naturalnej płynności pozwalającej na zapomnienie o rzeczywistym świecie. 

Co do samych bohaterów, to ponownie powtarza się ten sam problem – na pewno wcześniejsze tomy zarysowują ich charaktery o wiele bardziej wyraziście i tutaj stały czytelnik jest już w stanie sam stworzyć część ich indywidualnej osoby. Niestety sama nie byłam w stanie tego zrobić, a bazowanie wyłącznie na "Kryll" nie satysfakcjonowało mnie. Nie przywiązałam się do nich, nie kibicowałam im i nie współodczuwałam z nimi. Wydawali mi się mocno niedopracowani i przez to schematyczni, szarzy. 

W "Kryll " bez wątpienia najbardziej doceniam ilustracje. Przy pierwszym spojrzeniu wywołują we mnie sympatię i proste stwierdzenie, że podobają mi się. Kreska ilustracji jest niezmiernie ciekawa, co cieszy oko i intryguje umysł. Natomiast wyrazista i odpowiednie dobrana kolorystyka nadaje pasującą dynamikę. Synteza kreski i barw pozwala na wyczucie charakterystycznej atmosfery, która przy czytaniu kolejnych tomów daje poczucie powrotu do domu i wywołuje uśmiech na ustach. Tym bardziej że ilustracje wyróżniają się też przejrzystością i w porównaniu do samej fabuły spójnością. 

"W poszukiwaniu ptaka czasu. Kryll" okazało się zaskakującym komiksem. Mimo pewnych wad i niedogodności spędziłam parę dobrych chwil, poznając niesamowitą opowieść. A zachwycające i estetyczne ilustracje dawały szansę na lepsze zrozumienie historii oraz powolne, choć pewne przywiązanie do niej. Jeśli będę tylko miała okazję, to na pewno zapoznam się z pozostałymi tomami.

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

piątek, 26 listopada 2021

Król Lew – Bobby J.G. Weiss

 

Tytuł: Król Lew

Autor: Bobby J.G. Weiss

Ilustracje: Sparky Moore

Przekład: Mateusz Lis

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 64

Ocena: 6/10






Mamy rok 1994. Ja go nie pamiętam, bo jeszcze nie było mnie na świecie. Jednak na pewno część moich czytelników miało już dostatecznie dużo lat, by mieć jakieś wspomnienia z tamtego okresu. Pewnie zastanawiacie się, co było w 1994. Wtedy weszła do kin animacja, które przez kolejne prawie 30 lat będzie podbijać serca małych widzów, ale i tych starszych też. Mowa tutaj oczywiście o „Królu Lwie”. Internetowe plotki mówią, że wytwórnia Disney’a zdecydowała się na tę produkcję, jednak nie zwiastowała jej spektakularnego sukcesu. Z perspektywy czasu wydaje mi się to wręcz przekomiczne. Przecież duża część z nas zgadza się, że ta bajka jest po prostu przepiękna. Sama historia porusza serce, piękna jak na tamte czasy animacja zachwyca do dzisiaj, mimo że na tę chwilę mamy o wiele większe techniczne możliwości. Nie można też zapomnieć o jakże cudownym podkładzie muzycznym. Jak sami widzicie, stanowczo mam olbrzymi sentyment do „Króla Lwa”.

Z tego względu zdecydowałam się na zapoznanie z komiksem „Król Lew”. Dla mnie to klasa sama w sobie i olbrzymie pokłady sentymentalizmu o pozytywnym wydźwięku. Czy pomysł, by tym razem przedstawić tę historię w postaci komiksu jest dobry? Ciężko mi stwierdzić. To zawsze jakaś nowość, a przynajmniej dla mnie, bo wcześniej nie spotkałam się, żeby ta opowieść była przedstawiana w takiej graficznej wersji. Jednak wychodząc do przodu, już teraz zdradzę Wam, że po przeczytaniu mówię kategorycznie nie. Czemu?

Mam wrażenie, że fabuła została mocno uproszczona, co może i jest rozsądnym rozwiązaniem, patrząc, że głównymi odbiorcami mają być dzieci, jednakże taki zabieg pozbawił historię jej piękna i mądrości. Mam mocne wątpliwości, czy osoby, które nie poznały oryginału, będą w stanie bez większych kłopotów odnaleźć się w całości i zrozumieć, co się dzieje. Tym bardziej że tutaj nie ma żadnego miejsca, by przywiązać się do bohaterów. Niekiedy nawet wątpiłam, czy da się ich tak po prostu spamiętać. Jeśli oglądało się animację, czy film z 2019, to doskonale się wie, kogo mamy przed sobą. Zresztą sympatię i antypatie w takim przypadku są już wyrobione. Ale co jeżeli nie zna się w ogóle bohaterów? Myślę, że w tym momencie cały komiks staje się porażką. 

Warto też zwrócić uwagę na to, czego ten komiks może nauczyć. Sama animacja niesie ze sobą wiele mądrości, ale w formie graficznej ona ginie. Za każdym razem gdy czytam książkę lub właśnie komiks, a następnie piszę dla Was recenzję, staram się przemyśleć dokładnie, co mi dała ta pozycja, o czym mówiła i czego się nauczyłam. Zazwyczaj udaje mi się bez większych problemów, a w tym przypadku prawie wszystko, co chcę napisać pochodzi bardziej z oryginalnej historii, a nie bezpośrednio komiksu. Choć też przyznaję, że w tym przypadku mam olbrzymi problem z brakiem podkładu muzycznego. To papierowe kartki – tutaj jeśli bardzo mi zależy, mogę sobie sama włączyć odpowiedni utwór. Niemniej „Król Lew” na zawsze pozostanie przede wszystkim musicalem i nic tego nie zmieni. 

Odkąd tylko wiedziałam, że ta wersja „Króla Lwa” trafi do mnie, byłam mocno podekscytowana i zastanawiałam się, w jaki sposób będzie rozwiązana kwestia ilustracji. Czy sugerując się okładką, będą one fotosami z animacji? Czy jednak to będzie całkowicie nowa wersja? Ostatecznie teraz mogę potwierdzić, że są to oryginalne ilustracje z filmu. Dla mnie jest to zarazem olbrzymia zaleta, ale też i wada. Cieszę się z wykorzystania tradycyjnej wersji, gdyż tutaj ponownie przemawia przeze mnie sentyment, który jednak odgrywa najważniejszą rolę w tym przypadku. Ale mam też poczucie, że to rodzaj powtarzalności i pójście na łatwiznę. Prawdopodobnie wykreowanie nowej pod względem wizualnych walorów wersji byłoby skomplikowanym prawnie procesem. Jednak jak już ktoś decyduje się na odnowienie historii, to może warto byłoby dosłownie ją odnowić… 

W całej recenzji skupiłam się na samej sobie i własnych przeżyciach, a przecież tutaj chodzi przede wszystkim o naszych małych czytelników, więc zadam te pytanie – czy dzieciom ten komiks spodobałby się? Moim zdaniem dzieci będą się nudzić, czytając tę historię w takiej wersji. Potrzeba czegoś więcej, żeby je zainteresować. Na pewno nie będą tak mocno rozważać tych wszystkich niuansów jak ja. W końcu nie są wychowane na tej bajce przez ponad 20 lat. Ostatecznie mimo mojego sceptyzmu nie chcę byście twierdzili, że nie jest to godna uwagi pozycja. Myślę, że to komiks z rodzaju: co czytelnik to inna opinia. I przy tym pozostańmy. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

wtorek, 22 lipca 2014

Saga Księżycowa ~ Część 1. Cinder

'' Księga 1. Cinder '' 
Marissa Meyer 

'' Orientalny Pekin przyszłości przynosi barwny, hałaśliwy krajobraz miasta, który ciekawi niejednego Europejczyka. „Sagi księżycowe. Cinder” Marissy Meyer wywraca do góry nogami wizerunek Państwa Środka.
Wraz z Cinder główną bohaterką znajdujemy się w zdziesiątkowanym przez śmiertelną plagę mieście. Dziewczyna jest cyborgiem o tajemniczej przeszłości, jednocześnie obywatelem drugiej kategorii. Sprawę komplikuje piętno nałożone na nią przez macochę, jakoby była winna śmierci swojej przyrodniej siostry. W jej życiu niespodziewanie pojawia się książę, który nalega by wybrała się z nim na bal. To jednak jest niemożliwe, gdy okazuje się też, że ona sama jest zaginioną księżniczką śmiertelnych wrogów mieszkańców Ziemi. ''


'' Cinder '' to książka opowiadająca o nastoletniej Cinder, która w wyniku groźnego wypadku została przeobrażona w cyborga. Nie pamięta rodziców - wie tylko, że zginęli w pewnym wypadku, dlatego mieszka z macochą i jej 2 córkami, której mąż zaadoptował nastolatkę. Cinder przez całe życie jest samotna. Nikt nie potrafi pałać do niej miłością, przez metalowe kończyny, dlatego jej jedynym towarzyszem życia jest skonstruowany przez nią robot. Jednak po jakimś czasie to się zmienia. Pewnego dnia na targu Cinder poznaje księcia, który silnie walczy o jej względy, przez co wielokrotnie zaprasza ją na bal. Jednak ta odmawia, bo gdy książę dowie się, że jest cyborgiem jej rozpacz nie będzie znała granic. Czy książę dowie się jaką tajemnicę skrywa Cinder ? I dlaczego tak naprawdę została cyborgiem ? 

Książkę poleciły mi znajome, które wręcz wymusiły na mnie jej przeczytanie. I muszę powiedzieć, że gdyby nie one raczej nie sięgnęłabym po książkę. Okładka, niby ładna, ale mnie nie oczarowała, a opis jakoś nie dotarł do mego serca. Ale jednak przeczytałam całą książkę. I bardzo dziękuję dziewczyną, że zmusiły mnie do sięgnięcia po Sagę Księżycową. 

Co najważniejsze powieść została stworzona na podstawie baśni pt. '' Kopciuszek '', z czego chyba najbardziej jestem ucieszona. Uwielbiam takie książki. W każdej z nich można znaleźć wyniosły, uwielbiany przeze mnie język. Jednak tutaj go nie odnajdziemy, co jest wielkim minusem. Popularna historia o miłości została wykreowana na współczesną odmianę typu paranormal i już całkowicie nie skupia się na nieszczęśliwej miłości. Co jest następnym plusem.
Główna bohaterka jest na swój sposób irytująca. Ale nosi w sobie pewien urok, który chyba każdy jest w stanie dostrzec. Cinder posiada nadzwyczaj osobliwy charakter, a jej zachowanie stawia w naszych myślach wielki znak zapytania. Dlaczego tak postępuje ? Bo w przeciwieństwie do oryginalnego Kopciuszka, ta bohaterka od samego porządku jest nieznośna, ale odważna.

Muszę przyznać, że książka jest nadzwyczaj oryginalna, a powieść reprezentuje bardzo ważne wartości. Odnajdziemy tam miłość, strach, cierpienie. Ujrzymy jak to jest próbować przez całe życie utrzymać się w pozytywnym wcieleniu i po paru latach ciężkiej pracy poczuć, jak własny umysł rozsypuje się na tysiące żałosnych kawałeczków. A wtedy wszystko traci swe prawdziwe znaczenie. 

Jednak czegoś mi tam zabrakło. Ale nie mam pojęcia jak to nazwać. Po prostu pierwsza część zbytnio mnie nie zadowoliła. Zobaczymy jak to będzie z 2.

Książkę jak najbardziej polecam. Zostałam pozytywnie zaskoczona, choć prosty język autorki pozostawia wiele gorzkiego posmaku. Ale myślę, że inne ważne czynniki to zatuszują. Po 1 części mam wielką chęć na następne tomy i mam nadzieję, że wy także doznacie takiego czucia. Miłego czytania ! :)

Moja ocena : 
7,5 / 10 

Książka bierze udział w wyzwaniu : 


  

poniedziałek, 7 lipca 2014

Nowa Ziemia

'' Nowa Ziemia ''
'' Julianna Baggott '' 

'' Nowa Ziemia. Pierwszy tom trylogii Świat po Wybuchu. Świat po wielkich eksplozjach. Szesnastoletnia Pressia mieszka w gruzach z innymi zmutowanymi, którzy ocaleli po Wybuchu. Partridge wychował się w sterylnej Kopule pośród nielicznych Czystych. Oboje uciekają. Pressia – przed poborem do militarnej organizacji, Partridge – przed ojcem tyranem. Ich spotkanie zmieni bieg historii Nowej Ziemi... ''

'' Nowa Ziemia '' to pierwsza część trylogii po tytułem '' Świat po Wybuchu '' opowiadająca o 16-letniej Pressi - dziewczynie, która przeżyła Wybuch. Pressia mieszka w gruzach, pozostałościach po Przedtem, dawnym wygodnym świecie wraz z innymi ocalonymi ludźmi. Jednak mimo iż przeżyli została odebrana im intymna cząstka cielesności. W trakcie wybuchu bomb każdy człowiek został stopiony z różnorodnymi przedmiotami - szkłem, metalem, zabawkami - , czy nawet zwierzętami, roślinami oraz uzyskał blizny i poparzenia. Pressia także pozyskała takie odznaczenia. Straciła dłoń, w miejsce której otrzymała głowę plastikowej lalki. Niepogodzona z swym żywotem w swe urodziny ucieka w Martwe Ziemie przed wyborem do militarnej organizacji. W tym samym czasie Partridge - chłopiec Czysty, nie posiadający piętna - planuje ucieczkę z pozoru bezpiecznej Kopuły do zanieczyszczonego i zniszczonego świata. Mimo trudności udaje mu się wyswobodzić od potężnego ojca, przez co w niebezpieczny sposób wydostaje się na zewnątrz. A tam spotyka ... Pressię. Czy dziewczyna zaufa nieznajomemu i pomoże odnaleźć jego zaginioną matkę ? A jeśli tak, czy to będzie bezpieczne ? I co knuje ojciec Partrigea ? 

Tak naprawdę do przeczytania tej powieści zachęciła mnie okładka książki. W pewien niewytłumaczalny sposób mnie ujęła. Myślę, że to niemała zasługa stonowanych barw oraz tajemniczemu przedstawieniu postaci. 

'' Nowa Ziemia '' to bardzo ciekawa książka, gdzie zapoznamy się z wieloma różnorodnymi bohaterami. Choć tak naprawdę niemal żaden z nich nie zachwycił mnie swą postawą. Ich charaktery nie zbiły mnie z nóg. Były zwyczajne i takie proste. Wręcz przewidywalne, bo znajdziecie w nich mało ekscytujących oraz zadowalających cech. Na pewno odbija się na tym życie w niedogodnościach, przez co wszyscy walczą o przetrwanie. Jednak ich wygląd jest nieziemski. Pomysł z wtopionymi przedmiotami jest wielkim plusem i chyba to dzięki niemu książka mnie zauroczyła. 
 
 ''Można znaleźć piękno jeśli wystarczająco mocno się go szuka. ''


 Co najważniejsze książka uświadamia nam, że ludzie codziennie tracą bliskich, a my musimy uznać to za monotonię i nie poddawać się rozpaczy z tak błahego powodu, jak na ich czasy. Poznamy co tak naprawdę oznacza miłość rodzicielska oraz doznamy uczuć jakie z jej towarzyszą. Historia jest pełna magii, lecz wystarczająco rzeczywista dla dzisiejszych ludzi. Dostrzegamy w niej wizję śmierci, bólu i cierpienia. A ostatnią ujmującą emocją jaką możemy tam znaleźć jest miłość. Bo mimo swych strasznych znaczeń jakie podarowała im Ziemia, ludzie wciąż potrafią kochać. A nawet odnoszą się między sobą z większym szacunkiem, bo blizny oznaczają przetrwanie. 

Bardzo podziwiam sposób rozumowania autorki oraz jej pomysłowość. To w jaki sposób ukazała swą fantazję. Naprawdę brawa za pomysł, bo to on jest całym dopełnieniem historii. Jednak czegoś tutaj zabrakło. Może to dzięki czasowej przewidywalności książki, a może przez sposób pisania autorki. Juliannie należą się też brawa za barwne i fantazyjne imiona jakie wybrała dla bohaterów. Książkę jak najbardziej polecam, tym bardziej gdy naprawdę nachodzi Was nuda, gdyż powieść ma ok. 500 stron. Co jak dla mnie jest wiele. Jednak myślę, że nie zrobi ona na nikim sporego wrażenia. No zobaczymy. Miłego czytania. :)


Książka przeczytana w ramach wyzwania :



niedziela, 11 maja 2014

Bardzo biała wrona

'' Bardzo biała wrona ''
Ewa Nowak


'' Natalia - miła, spokojna dziewczyna, poznaje Norberta – pozornie sympatycznego chłopaka z dobrej warszawskiej rodziny. Związek tej dwójki licealistów z każdym dniem staje się coraz bardziej mroczny, a Natalia przeżywa coś, czego żadna dziewczyna nigdy nie chciałaby doświadczyć. Skąd bierze się przemoc w związku? Jak to się dzieje, że zamiast wielkiej miłości przychodzi gorycz i rozczarowanie? Burzliwy związek Mileny i Witka, pary z powieści Krzywe 10, podsuwa czytelnikom inne pytanie: dlaczego niszczymy to, na czym nam najbardziej zależy? I czym właściwie jest niewierność? '' 

'' Bardzo biała wrona '' to książka opowiadająca o związku pewnej licealistki, Natalii oraz o 2 lata od niej starszego Norberta. Na początku bohaterka nie zwraca uwagi na takiego przeciętnego chłopca. Jednak gdy ten codziennie dostarcza jej samodzielnie robioną kanapkę i dotrzymuje jej towarzystwa w autobusie, Natalia powoli ulega jego urokowi. A im głębiej go poznaje, tym większe robi na niej wrażenie. Bogaty, uzdolniony, pochodzący z słynnej rodziny, do tego z wieloma przejściami. I jak tu takiego nie pokochać ? I tak pławią się w swym szczęściu ... do czasu. Przyjaciółki bohaterki zauważają w Norbercie coś nieodpowiedniego, a sposób w jaki traktuje swą dziewczynę jest karygodny. Czy Natalia odważy mu się postawić ? Czy jednak mu ulegnie ?

Książkę poleciła mi bibliotekarka z nadzieją, że odnajdę tam coś ciekawego. I tak się stało.

'' Bardzo biała wrona '' to fantastyczna książka ukazująca problemy z jakimi boryka się coraz więcej kobiet. To tutaj odnajdziemy odpowiedz jak naprawdę powinnyśmy się zachowywać wobec gnębiących nas osób. Wiele ludzi ma problemy psychiczne, z którymi nie mogą sobie poradzić. Dlatego postanawiają wyżyć się na bliskich. Najczęściej to paniczna zazdrość, kontrola, groźby, wyzwiska, a przy tym przemoc fizyczna jak i psychiczna. Myślę, że tak naprawdę żaden człowiek nie potrafiłby poradzić sobie z takimi problemami. Dlatego nie bójcie się, wyraźcie swą opinię. Poradźcie się bliskich, a jeśli to nie zadziała najlepiej porozmawiajcie z psychologiem lub przeczytajcie właśnie tą książkę.


Fantastyczna fabuła, wiele wątków, realistyczne postacie, a przede wszystkim doskonały przekaz, co chyba jest tu najważniejsze. Dzięki tej opowieści wiele z Was osób zmieni nastawienie do otaczającego nas świata. Więc jeśli jesteście tak samo traktowane jak Natalia to wiecie co macie zrobić.

Teraz wiele ludzi jest chorych psychicznie, dlatego wyzywają się na najbliższych im osobach. Grożą, kontrolują, wyzywają, a przy tym wyżywają się psychicznie jak i fizycznie. Nie pozwólmy się tak traktować. Zwłaszcza, że tak naprawdę każdy z nas jakoś minimalnie posmakował zachowania psychicznych znajomych czy patologicznych ojczymów, rodziców.

Od dzisiaj '' Bardzo biała wrona '' to jedna z moich ulubionych książek. Autorka zasługuje na wielki szacunek, bo nie każdy umie przedstawić to tak perfekcyjnie. Niedługo biorę się do czytania następnych części z tej serii. Gorąco polecam. :)