niedziela, 30 października 2022

Lusia – Ewelina Dróżdż

 

Tytuł: Lusia

Autor: Ewelina Dróżdż

Kategoria: Literatura dziecięca

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Liczba stron: 48 

Ocena: 4/10








W dniu gdy piszę tę recenzję, jest Dzień Dziecka. Myślę, że jest to naprawdę wyjątkowy dzień – i dla naszych małych pociech, ale też dla nas samych. W końcu każdy z nas był dzieckiem, każdy z nas ma jakieś wspomnienia z tego okresu – mam nadzieję, że jak najlepsze – i każdy z nas ma nadal w sobie cząstkę dziecka. Możecie zaprzeczać, ale coś tam z dziecka w nas pozostaje i najlepszą częścią tego jest to, że jest to całkowicie zdrowe i jeśli nie przekroczy się pewnych granic, to wręcz oddziałujące pozytywnie na naszą psychikę. Jesteście dzisiaj gotowi wrócić do dawnych czasów i ponownie spojrzeć na świat oczami małego czytelnika? 

Lusia to wyjątkowe dziecko. Wyróżnia się niesamowitą energią, nawet w porównaniu do swoich rówieśników, wnikliwością i radosnym spojrzeniem na życie. Właśnie, jej spojrzenie jest spojrzeniem dziecięcym i przez to niesamowicie wartościowym i momentami wręcz rozbrajającym i pod względem inteligencji, i pod względem rozbawienia. Dlatego Lusia z taką pasją opowiada o swoich codziennych przygodach. A jakie one są? 

O moim zamiłowaniu do literatury dziecięcej już doskonale wiecie, a ja i tak przecież nie zamierzam się go wypierać. Tym razem trafiłam na przezabawną książeczkę o prostym tytule "Lusia". Typowo dziecięca okłada i zapowiedź powrotu do właśnie tych lat skusiły mnie. W końcu czemu nie? Z chęcią sobie przypomniałam jak to było być małym człowiekiem, które jeszcze nie wszystko rozumie, ale to jest też jego potęgą. Świat stworzony ze schematów, kultury i społeczeństwa jest domeną dorosłych. Dzieci jeszcze są od tego wolne. 

Przede wszystkim w kontekście całości mocno doceniam pomysł. Jak czasami rozmawiam, czy to ze swoimi rówieśnikami czy osobami starszymi ode mnie, to mam wrażenie, że całkowicie zapomnieliśmy, jak to było być dzieckiem. W zwykłej rozmowie tego nie widać, ale jak pojawia się ten kontekst to ewidentnie pamięć nam szwankuje. Dlatego wspaniale, że Ewelina Dróżdż postanowiła za pomocą tej książeczki przedstawić dziecięcą perspektywę – tak dla przypomnienia. W końcu ci mali ludzie, to ludzie, którzy będą tworzyć nasz przyszły świat. Przy tym cała koncepcja jest też wyjątkowo urokliwa. 

Sam styl pisarki jest bardzo prosty, co oczywiście w przypadku literatury dla tak młodych czytelników jest olbrzymią zaletą. Myślę, że bez większych problemów dzieci powinny przebrnąć z rodzicami przez lekturę "Lusi". Niemniej jest w niej mylone wiele fraz, przysłów czy ogólnie zwrotów. Bez wątpienia jest to efekt zamierzony. Sprawia, że historie wydają się jeszcze bardziej zabawne i mają w sobie taką iskrę. Tylko w którymś momencie to nawet mi się zaczęło mylić, jak powinno być poprawnie. Stąd moje przypuszczenia, że dzieci też za bardzo mogą się przywiązać do tych pomylonych fraz. 

Pod względem fabularnym Lusia opowiada nam o swoim codziennym życiu i różnych wydarzeniach. Tak naprawdę to nam może się wydawać, że to codzienne życie, ale dla małej dziewczynki każdy dzień to przygoda, wyzwanie i odkrywanie czegoś nowego. Szkoda tylko, że książka nie posiada większej ciągłości, ponieważ w pewnym momencie takie wyrwane z kontekstu zdarzenia zaczynały mnie nudzić. Na szczęście książeczka jest wprost przezabawna, co przysłania niektóre wady i pozwala na szczery śmiech podczas lektury – a przynajmniej na śmiech dla starszych czytelników. W ogóle mam poczucie, że w "Lusi" jest sporo ironii i sarkazmu, co zapewne miało być przemycone dla rodziców i opiekunów. I tutaj się pojawia problem. Z jednej strony to fantastyczne rozwiązanie, ale z drugiej widzę poważną lukę w nim. Książka, owszem, jest zabawna, lecz nie na tyle, by była jakoś bardzo ciekawa dla dorosłego czytelnika. Natomiast dla dziecka aspekt ironii czy pomyłek nie będzie zauważalny, a może wprowadzać zamęt. W tym momencie dyskredytuje to radość z czytania w przypadku dziecka i dorosłego. 

"Lusia" mimo wielu wartościowych treści i również wielu zalet, nie przekonała mnie do siebie. Były momenty, gdy się nudziłam, gdy przejęzyczenia irytowały mnie i sprawiały, że sama popełniałam pomyłki. Tym bardziej że w większości rozdziałów poza nutą rozbawienia brakuje mi wybrzmiewającego morału, a jednak dla mnie to jedna z najważniejszych części literatury dziecięcej. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 27 października 2022

O bałwanku na przystanku – Marcin Skrzypek

 

Tytuł: O bałwanku na przystanku 

Autor: Marcin Skrzypek

Kategoria: Literatura dziecięca

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Liczba stron: 42

Ocena: 9/10








Za oknami już ciepłe dni, co prawda przerywane nagłymi deszczami i wichurami, lecz też zwiastujące nadchodzące lato. A może już jest lato, gdy to czytacie? Tak się składa, że tymczasem ja uwielbiam zimę. Wiosna czy lato są dla mnie chwilowym zachwytem, ale szybko mijającym i nasączonym niechęcią. Dopiero jesienne miesiące oddają mi moją energią i pozwalają snuć marzenia o zimie. Nie jest już taka jak kiedyś, gdy codziennością były śnieżyce, a ja chodziłam wśród zasp śniegu i lepiłam bałwany. Czasami mi z tego powodu przykro. Może właśnie dlatego tak dobrze zareagowałam na zabawny tytuł "O bałwanku na przystanku". 

Tej zimy przyszła prawdziwa zima! Taka ze śniegiem i magią Dziadka Mroza, który po latach powrócił na jeden sezon, by przypomnieć jak potężne są jego podmuchy i jak bardzo mogą zaczarować świat. Mroczny poranek, zaspy śniegu i spóźniony autobus... Czasami trzeba tak niewiele, by stało się coś niesamowitego, coś niemożliwego, by stał się cud. Dzieci ulepiły tylko bałwana, ponieważ im się nudziło. W pierwszej chwili nie poczuły podmuchu Dziadka Mroza. Co przyniósł? Jakie dziwy czekają na dzieci na przystanku? 

Uwielbiam literaturę dziecięcą. Wielokrotnie Wam opowiadałam, dlaczego jestem jej tak wielką miłośniczką. To w końcu ona zapoznaje naszych małych ludzi ze światem, to ona ich kształtuje i sprawia, że postrzegają rzeczywistość w określony sposób. W dużej mierze odpowiada za to, kim nasze dzieci będą w przyszłości. Właśnie dlatego według mnie literaturze dziecięcej należy się tak duży szacunek. I tym razem zdecydowałam się zapoznać z krótką książeczką "O bałwanku na przystanku". Dokładnie z tych powodów, o których mówi wstęp. 

Od dosłownie pierwszej strony byłam zachwycona stylem autora. Okazał się niezwykle barwny, oddziałujący na wyobraźnię, ale zarazem wystarczająco prosty w odbiorze, by dzieci mogły go bez większych problemów zrozumieć. A przynajmniej ja tak to oceniam. Pisarz stworzył atmosferę starej bajki, którą tak dobrze pamiętam z moich dziecięcych lat. Mam wrażenie, że początek XXI wieku był przełomem, gdy jeszcze istniały historie oparte na naturze, pełne zrozumienia i pasji, ale powstawały też książeczki, który zachwycały swoim pięknym wyglądem i wśród mądrych słów dokładały nowoczesności. "O bałwanku na przystanku" kojarzy mi się z tym pierwszym rodzajem dzieł dla młodych czytelników, więc czuję radość i nostalgię, że po tylu latach mogłam ponownie wczuć się w ten klimat. Tym bardziej że to nowo wydana książka, więc nie jest wyłącznie wspomnieniem, ale też przyszłością. 

Fabuła wydaje się pozornie prosta i oparta na dość znanych motywach, co jest w tym przypadku dla mnie zaletą, ponieważ odbiorcami są mali czytelnicy i w niektórych aspektach potrzebują uproszczeń. Jednak pomiędzy tymi uproszczeniami pojawiają się treści unikatowe i pełne mądrości. Ma to w sobie niepowtarzalny urok, który oczarował mnie i pozwolił mojej wyobraźni pójść własną ścieżką. Zarazem dostałam możliwość własnej refleksji na temat przyjaźni, natury, wolności istot żywych, śmierci i nadziei. Czy to nie jest niesamowite, że na tych zaledwie czterdziestu stronach znalazło się tak wiele ważnych aspektów naszego życia?

Mogłoby się wydawać, że to za dużo dla dziecka. Niemniej wcale tak nie jest. W książce widzę dwie linie fabularne. Nie są one oczywiste i tak naprawdę dostrzegłam je dopiero w chwili, gdy piszę tę recenzję. Pierwsza w sposób prosty i przy tym piękny tłumaczy młodym czytelnikom te wszystkie wymienione treści. Daje im zahaczenie do własnego postrzegania świata. Natomiast druga linia jest dla dojrzalszych osób, które poddadzą te aspekty wnikliwej analizie. W końcu takie wartości jak przyjaźń i wolność są naszą codzienność, o którą powinniśmy dbać i nie pozwolić jej burzyć. Tymczasem nadzieja i śmierć mimo tak różnej natury mają wiele wspólnego. Łączą się, gdy nadchodzi czas i decydują o naszym szczęśliwym życiu. 

Niesamowicie cieszę się, że ta niepozorna książeczka wpadła w moje ręce, ponieważ oczarowała mnie i sprawiała, że w sercu poczułam ciepło, ale też niezwykłe pokłady zrozumienia i wzruszenia. To wyjątkowe odczucia. Dlatego gorąco Wam polecam "O bałwanku na przystanku" – Wam i Waszym małym czytelnikom. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

poniedziałek, 24 października 2022

Trzynaście krzeseł – Dave Shelton

 

Tytuł: Trzynaście krzeseł

Autor: Dave Shelton

Przekład: Anna Kłosiewicz

Kategoria: Literatura dziecięca, opowiadania, horror

Wydawnictwo: Dwukropek

Liczba stron: 254

Ocena: 8/10







Strach może być czymś więcej niż tylko emocją, reakcją ciała. Strach może tworzyć granice nie do przejścia, ale też dawać olbrzymią motywację. Niekiedy pobudzenie jest tak wielkie, że nie da się przewidzieć skutków. Być może właśnie z tego powodu część z nas tak bardzo lubi się bać i z taką pasją oddaje strasznym historiom. A teraz październik i nadchodzący listopad sprzyjają tym mrocznym, pełnym grozy opowieściom. W szczególności gdy pomyślimy, że nadchodzi Halloween. Nie jest zbyt popularne na naszych terenach, spotyka się nawet z pogardą, jednak jestem przekonana, że część z Was lubi ten klimat i w jakiś sposób oddaje się haloweenowym zwyczajom. Jak to jest u Was?

Jack postanawia odwiedzić dom, który podobno jest nawiedzony. Już od dawna go obserwuje i słyszał o nim rozmaite opowieści. Jednak chłopiec nie wierzy w duchy i nawiedzenia. To nie jego bajka, lecz przecież nie zaszkodzi zajrzeć. I dokładnie tak jak uważał – dom nie jest nawiedzony. Co wcale nie musi oznaczać, że stoi pusty i nikt go nie odwiedza. Jak myślicie – kto przebywa w starym, zniszczonym domu? Czy Jack zaspokoi swoją ciekawość? 

"Trzynaście krzeseł" zainteresowało mnie gatunkiem. Z jednej strony literatura dziecięca, którą uwielbiam i cenię, z drugiej elementy horroru i to wszystko ubrane w opowiadania. Poczułam się zaintrygowana i stwierdziłam, że koniecznie muszę się zapoznać z tą lekturą. Jak moje wrażenia?

Niesamowicie oczarował mnie pomysł na całą koncepcję. Dotychczas nie spotkałam się z czymś podobnym. Oczywiście wiele elementów jest dość typowych i schematycznych, ale autor zgrabnie udekorował to powiewem świeżości, nowości i wyraźnie bijącym klimatem mroku. "Trzynaście krzeseł" to trzynaście opowieści, która się zarazem odrębne, ale coś je ze sobą łączy. Długo myślałam, co to jest i przyznam, że wpadłam na parę koncepcji, które w pewien sposób się potwierdziły, ale też nie do końca. 

Natomiast styl, którym posługuje się pisarz, od pierwszych stron przypadł mi do gustu. Zachwycił przyjemnością czytania, ale przede wszystkim poczuciem autentyczności. Mimo że w niektóre historie można powątpiewać, to i tak całość jest przedstawiona w taki sposób, jakby to wszystko mogło wydarzyć się w rzeczywistości. Tym bardziej że opowiadania intensywnie oddziaływały na moją wyobraźnię, co cudownie łączyło się z unikatowością języka autora i dopracowaniem najmniejszych szczegółów. 

Czytając, czułam gotycki klimat. Od razu powiem, że większość historii nie spełnia typowych wyznaczników gotyku, mimo to atmosfera mroku, tego przyciemnienia i niepewności była cały czas wyczuwalna. Może samo miejsce pozwalało utrzymać ten klimat. Każde opowiadanie było inne i wabiło, by poznać jego rozwiązanie, a tutaj warto wspomnieć, że wszystkie miały otwarte zakończenia, choć myślę, że one po prostu nie potrzebowały słów. Każdy czytelnik kończył je sam według własnych, mocno ugruntowanych przeczuć. Gdy czytałam, miałam olbrzymią potrzebę czytać opowieść za opowieścią i zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje w tym pozornie nawiedzonym domu. 

Nie można również zapomnieć o różnorodnej tematyce opowiadań. Ich celem było wywoływanie strachu i niepewności, lecz każda z nich przekazywała coś istotnego. Wystąpił najbardziej typowy motyw, ale mocno przeze mnie ceniony – motyw zbrodni i kary. To mrok sam w sobie. W końcu jeśli dojdzie do zbrodni, to winny powinien być ukarane. Tymczasem "Trzynaście krzeseł" miało pewną niespójność, która według mojej opinii była stworzona całkowicie świadomie przez autora. Niektóre historie były mocno ugruntowane w tym motywie, natomiast inne łamały standardy sprawiedliwości, ukazując, że i dobrzy ludzie potrafią cierpieć nie za swoje zbrodnie. Co ostatecznie wygrywa? By odpowiedzieć na to pytanie, należy przeczytać tę książkę. 

"Trzynaście krzeseł" okazało się niesamowitą przygodą – pełną napięcia, niepewności, często mrożącą krew w żyłach, jednak na swój sposób genialną. Te opowiadania pozostaną ze mną na dłużej, ponieważ pozostawiły po sobie wiele emocji, ale również przemyśleń. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

piątek, 21 października 2022

180 dań do pudełka. Hahimoto – Joanna Zielewska

 

Tytuł: 180 dań do pudełka. Hashimoto

Autor: Joanna Zielewska

Seria: Dieta w domu i na wynos

Kategoria: Książka kucharska

Wydawnictwo: Ringier Axel Springer

Liczba stron: 161

Ocena: 7/10







Każdy z nas chciałby być zdrowy, piękny i zapewne szczupły. Warto byłoby dodać do tego jeszcze szczęście, ale to nie dzisiejszy temat. Choć pewnie te trzy aspekty dałyby spełnienie niejednej osobie. Dobrze, ale jak sprawić, że w świecie, gdzie tempo jest niesamowicie szybkie, gdzie czasami nie ma czasu na sen, zdrowo się odżywiać i jeszcze utrzymywać idealną sylwetkę... Przecież to wydaje się wyjątkowo trudne, dla niektórych wprost niemożliwe. Dla mnie bez wątpienia to ciężka sprawa – nawet jak mam dużo czasu. Gdy jeszcze jest to zdrowie, to można na niektóre sprawy przymrużyć oko, lecz gdy zdrowia brakuje, to pora się za siebie wziąć, mówiąc kolokwialnie. 

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować książkę, która w niekonwencjonalny sposób porusza temat Hashimoto. W dużym skrócie jest to zapalenie tarczycy niosące ze sobą całe grono uciążliwych i niebezpiecznych objawów. Między innymi duże zmęczenie, problemy z kontrolą snu, przyrost masy, stany depresyjne, problemy z ciśnieniem i wiele można by jeszcze wymieniać. Między innymi dlatego tak ważne jest kontrolowanie swojego samopoczucia i stanu zdrowia – by jak najszybciej zauważyć narastający problem. Ale jak już jest, to trzeba sobie z nim poradzić. Na pewno dobrą pomocą jest odpowiednie i zdrowe żywienie się. Tylko cały czas istnieje dodatkowa trudność w postaci małej ilości czasu. Jak sobie z tym poradzić? Na to pytania odpowiada właśnie książka "180 dań do pudełka. Hashimoto", która wchodzi w skład serii "Dieta w domu i na wynos". 

Jak oceniam sam pomysł na tematykę książki i ujęcie jej w kategorii przepisów kulinarnych? Troszkę ciężko odpowiedzieć mi na to pytanie, ponieważ sama nie cierpię na to zaburzenie ani też nie znam skali problemy w społeczeństwie. Słyszałam w ostatnim czasie, że znacznie częściej notuje się Hashimoto, a i moi znajomi wspominali o tej dolegliwości. Dlatego ostatecznie wydaje mi się trafiona koncepcja szybkich przepisów pozwalających na poprawę samopoczucia i zmniejszenie niedoborów witamin. Współczesność naprawdę stawia przed nami wiele trudnych zadań i zabiera ten upragniony czas, stąd dodatkowo wzięcie pod uwagę tego aspektu w książce daje większe możliwości osobom potrzebującym właśnie odpowiedniej diety. 

Książka ma niezmiernie ciekawe wprowadzenie, które pozwala zrozumieć istotę problemu. Osobiście o Hashimoto jeszcze niedawno wiedziałam bardzo mało, teraz moja wiedza jest znacznie większa, a ta pozycja pozwoliła mi ją w prosty sposób uporządkować w głowie. Autorka daje sensowne rady pozwalające wprowadzić do życia wiele wartościowych i pomagających nawyków, które mogą w przyszłości przynieść pozytywne skutki. 

Co do samych przepisów to warto Wam przypomnieć, że jestem kulinarnym laikiem. Uwielbiam o nich czytać, ale za tworzenie tych wszystkich niesamowitych dań odpowiada moja mama, ja odpowiadam za te nieudane. Jednak patrząc na moje możliwości, przepisy podane w książce wydają się stosunkowo łatwe do wykonania i sensowne. Składniki są bez większych problemów dostępne w Polsce i też w większości dobrze mi znane, więc nie ma problemu z ich kupieniem w pobliskim markecie. To duży plus, gdyż czytałam wiele niesamowitych przepisów, które były dla mnie już na wstępie niewykonalne, ponieważ nie wiedziałam, gdzie kupić składniki, a nie mam takiej motywacji, by wychodzić za standardowe sklepy. 

Książa jest też podzielona w wyjątkowo przejrzysty sposób. Prezentuje posiłki w układzie śniadanie, obiad, kolacja i przekąski. Poza tym wypisana jest liczba kalorii, czas przygotowania danego posiłku oraz wartości odżywcze. Dzięki temu wiadomo, czego spodziewać się po danym daniu, ale też kiedy je przygotować. Tym bardziej że stworzone są listy tygodniowych zakupów i jak dla mnie to po prostu wspaniały pomysł. Wiadomo konkretnie co kupić i można iść na zakupy tylko raz w tygodniu. To duża oszczędność czasu i niekiedy też pieniędzy. 

Cieszę się, że zapoznałam się z tą książką kucharską. Przypomniałam sobie o istocie trudności związanych z Hashimoto. Dzięki wspaniałym i konkretnym przepisom zyskałam dużą motywację, by odżywiać się zdrowo, a przynajmniej by próbować robić to częściej. Odkryłam też wspaniałe przepisy na koktajle, a akurat w moim przypadku to niezmiernie ważna sprawa. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

wtorek, 18 października 2022

Magia pocałunku – Julia Quinn

 

Tytuł: Magia pocałunku

Autor: Julia Quinn

Przekład: Maria Wójtowicz

Cykl: Bridgertonowie 

Tom: VII

Kategoria: Romans

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Liczba stron: 430

Ocena: 7/10





Miłość... Piękna, ale ciężka sprawa. Niesie ze sobą wiele ciepła, szczęścia i niezapomnianych chwil, ale również pewien rodzaj cierpienia, obaw i poświęcenia. Mimo tych negatywnych cech duża część z nas jest na nie gotowa. Szczęście, które daje albo obiecuje miłość, jest wystarczającą motywacją, by oddać swoim bliskim serce. Czy naprawdę warto? To mocno retoryczne pytanie, na które jednak zdecyduję się odpowiedzieć. Osobiście bez zawahania odpowiadam, że tak – warto. Skąd dzisiaj takie rozważania?

Hiacynta Bridgerton jest kobietą unikatową, kobietą z własnym zdaniem i własnymi poglądami, co w ówczesnych czasach niekoniecznie jest dobrze widziane. W szczególności gdy chce się wyjść za mąż. Mijają lata, sezon za sezonem, a Hiacynta dostaje tylko niegodne uwagi propozycje małżeństwa, a ostatnio w ogóle ich nie ma. Natomiast Gareth słynie ze swoich ekscentrycznych zachowań, często wiążących się z rozpustą. Poza tym wszyscy wiedzą, że od wielu lat jest skonfliktowany ze swoim ojcem. Co się wydarzy, gdy tę dwójkę połączy pamiętnik babci Garetha? 

W moim przypadku "Brdigertonowie" to bardzo nietypowy wybór, przy którym trwam. Od razu podkreślę, że nie czytałam wszystkich tomów, jednak parę mam za sobą i mam również za sobą serial, więc ogólną koncepcję poznałam. Nie jest w moim stylu, zaczynając od tego, że nie jestem fanką romansów, a kończąc na tym, że nie cierpię sag rodzinnych. Tymczasem właśnie ten cykl łączy w sobie obie rzeczy i w jakiś nieuzasadniony sposób wabi mnie. Uważam, że to bardzo przeciętna lektura, niemniej z pasją się jej oddaję. A robię ten wywód po to tylko, by powiedzieć, że "Magia pocałunku" bardzo mi się podobała! Naprawdę i mówię to pierwszy raz odnośnie "Bridgertonów". Z czego to wynika? Potrzymam Was w niepewności i zacznę od wad. 

Przede wszystkim styl autorki jest w moim odczuciu tak zwyczajny, tak bardzo niewyróżniający się niczym, że aż nudny. Lecz nie mogę mu odmówić pewnego rodzaju prostoty i dawania przyjemności, może bardziej relaksu, w czytaniu. Dla wielu jest to zapewne zaleta, jednak mnie niepomiernie to irytuje i psuje wiele pozytywnych aspektów. Tym bardziej że brakuje mi dopracowania i spójności. Oczekiwałabym czegoś więcej...

Za to fabuła tym razem wyjątkowo pozytywnie mnie zaskoczyła. Może nadal nie jest to wyjątkowo skomplikowana historia na miarę mojej fantastyki, lecz w porównaniu do poprzednich tomów, które czytałam, widzę olbrzymi postęp. "Magia pocałunku" nie skupia się wyłącznie na romantycznych aspektach, ale dodaje również wątek tajemnicy, która z rozdziału na rozdział rozwiązuje się i wabi zakończeniem. Pojawiają się też poważniejsze motywy i rozważania, które mogą przynieść dużo dobrego, jeśli ktoś zdecyduje się przeanalizować pewne sprawy na głębszym poziomie. 

Tematycznie siódmy tom "Bridgertonów" wypada też ciekawie. Tym razem jest poruszony wątek pochodzenia i wychowania. Kojarzy mi się to z odwiecznym dylematem: środowisko czy geny? Co tym razem wygra? Czy w ogóle coś może wygrać? Jeśli dołączy się do tego barwną postać Hiacynty i jej miejsce jako kobiety, można dostrzec to wspomniane głębsze dno. W końcu w ówczesnych czasach kobieta miała potulnie podporządkować się mężowi i wyłącznie spełniała swój cel życia, rodząc dzieci. Nieważne było, czy kobieta pragnie właśnie takiego życia, czy jest to jej decyzja i czy przypadkiem nie jest inteligentniejsza niż jej mąż i jest w stanie dokonać wielkich rzeczy. Te stereotypy, które Julia Quinn próbuje łamać w swojej powieści, rażą i udowadniają dobitnie, jak wielki postęp robimy i do jakiego jeszcze możemy dojść. 

Wracając do aspektów troszkę bardziej warsztatowych, to kreacja bohaterów zawodzi. Cały cykl ma tak potężną gamę różnych osobowości, które można by poprowadzić niezwykłą ścieżką, a tymczasem pisarka ogranicza się do dwóch głównych postaci. Hiacynta i Gareth stanowczo zyskali moją sympatię i byli nietuzinkowi, lecz ich otoczenie było tak bardzo pominięte, że trudno było to zignorować. Nie rozumiem, czemu w ogóle rodzeństwo Hiacynty jest tak zaniedbane. Przecież oni istnieją w tej historii, są kimś bliskim i osoby, które czytały poprzednie tomy, doskonale ich znają. Gdzie oni są? Ja rozumiem, że jest ich ósemka i to w różnym wieku, więc wszyscy nie są najlepszymi przyjaciółmi, ale nadal są członkami rodziny. 

Tak jak już wspomniałam w początkowych częściach, "Magia pocałunku" bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła i dała nadzieję odnośnie tomów, których jeszcze nie czytałam, z tego cyklu. Dostałam odpoczynek, przyjemnie spędzony czas, ale też niecałkowicie typowy romans. Oczywiście on nadal dominuje, ale nie zabiera innych, istotnych elementów. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

czwartek, 6 października 2022

Kolor z innego wszechświata – Edward T. Riker


Tytuł: Kolor z innego wszechświata

Autor: Edward T. Riker

Przekład: Agnieszka Przechodniak

Cykl: Choose Cthulhu

Tom: VII

Kategoria: Gra paragrafowa, horror

Wydawnictwo: Black Monk

Ocena: 7/10





Lubię kolory – to stwierdzenie może wydawać się dość nietypowe, ładniej mówiąc ekscentryczne. Jednak od dziecka miałam zamiłowanie do kolorów. Zaczynając od zwykłego przyglądania się im, przechodząc przez farby, kredki i kończąc na zamiłowaniu do motywu kolorów. Pamiętam, że to właśnie pierwsze strony "Złodziejki książek" ujęły mnie. W tamtej powieści Śmierć również lubiła kolory. To wystarczyło, by w tamtym czasie rozpocząć niezapomnianą przygodę. Lecz pewnie zastanawiacie się, po co ja w ogóle Wam to wszystko mówię, jaki to ma sens w recenzji. Otóż ma... Ponieważ dzisiaj chcę Wam zaprezentować swoją opinię na temat gry paragrafowej "Kolor z innego wszechświata". Wielbiciel kolorów nie mógł się oprzeć takiemu tytułowi. 

Najpierw zacznę od dość tradycyjnej części przy tego typu recenzjach, czyli od mojego zachwytu nad samą formą gier paragrafowych. Gry zawsze mnie fascynowały, ale nigdy nie miałam cierpliwości, by w nie grać na dłuższą metę. Z książkami, jak doskonale wiecie, było całkowicie inaczej. I gry paragrafowe połączyły to, co mnie fascynuje z tym, co jest moją piękną rzeczywistością. Tym bardziej że książki z cyklu "Choose Cthulhu" są oparte na twórczości Lovecrafta, co dla fanów jest na pewno ciekawostką i również czymś nowym do odkrycia. Sama nigdy nie czytałam żadnego dzieła tego osławionego pisarza, lecz czym lepiej poznaję wspomniany cykl, tym dzień, gdy wreszcie poznam pierwowzór, zbliża się. 

Pod względem stylu tym razem byłam zachwycona, co mnie pozytywnie zaskoczyło, gdyż moje ostatnie spotkanie z Edwardem Rikerem było niezbyt dobre. Tym razem miałam poczucie, że historia prowadzi czytelnika przez unikatowy klimat – bardzo mroczny klimat. Między innymi właśnie ta atmosfera całości sprawiała, że chciałam czytać dalej i dowiedzieć się, do czego tym razem doprowadzi mnie ścieżka fabularna. Choć przyznam, że język, którym posługuje się autor, był dla mnie dość skomplikowany, wymagał ode mnie dość dużych pokładów skupienia. Dawał od siebie wiele, ale też wiele ode mnie wymagał, co jak najbardziej mi odpowiada. 

Fabuła "Koloru z innego wszchświata" była niesamowicie fascynująca i intrygująca. Dawno nie wciągnęłam się tak w jakąś historię. Tym bardziej że wyjątkowo interesującym pomysłem okazała się koncepcja zbierania punktów. Nie udało mi się tego wykorzystać, ale na pewno odmieniło coś już dobrze znanego. Zachowało stare pozytywy, a dodało nowe. Jedynym minusem i tutaj niestety olbrzymim była długość ścieżek fabularnych. Trzy razy przechodziłam grę i razem nie zajęło mi to nawet pół godziny. To jak bardzo one były krótkie? A sprawdziłam, czy przypadkiem to mi się coś nie pomyliło. 

W przypadku całości nie można też zapomnieć o wydaniu tej książki i ogólnie całego cyklu. Jest ono dla mnie zachwycające. Wydaje się, że to bardzo stare książki, ale zarazem hipnotyzujące. Już z samych okładek czuć ten mroczny i wabiący klimat. Pod względem środka książki to tutaj też zadbano o szczegółowość, estetykę i logiczny układ. Między paragrafami znajdują się przepiękne ilustracje, które doskonale uchwytują wspomnianą atmosferę. 

Czytanie tej serii to dla mnie ciekawe i dość odmienne doświadczenie. Dzięki temu mogę poznać coś nowego i czytelniczo się rozwinąć. Cały czas też kusi, by wreszcie sięgnąć po twórczość Lovecrafta, a jestem pewna, że niedługo to zrobię. Przy okazji to fantastyczna zabawa.

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl