sobota, 29 maja 2021

W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie – Ango Sakaguchi

 

Tytuł: W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie

Autor: Ango Sakaguchi

Przekład: Karolina Bednarz

Cykl: Tajfuny Mini

Tom: III

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Tajfuny

Ocena: 7/10






Jako ludzie potrzebujemy piękna i estetyki. To stwierdzenie może wydawać się trochę próżne i zbyt proste, by ująć złożoność naszego istnienia. Na pewno ta doza właśnie próżności istnieje, ale często piękno niesie ze sobą sprzeczności i ułudę. Choćby historia "Pięknej i Bestii" niesie ze sobą morał, że piękno nie powinno być dominującą częścią naszego życia, że brzydkie też może być wartościowe. Ten motyw przez kolejne dziesięciolecia zachwyca i prowadzi do rozbudowanych refleksji. Mnie piękno fascynuje, omamia i hipnotyzuje. Pozwala wiele pytań, wiele tajemnic i niezrozumiałej magii. Czy oddam dzisiaj duszę we władaniu piękna i zapomnę o istnieniu brzydoty? Stanowczo nie. Wolę odpowiedź na pytanie, czy piękno i brzydota nie są tak naprawdę nieodłączną całością, wręcz jednością? 

Jest to moje pierwsze świadome spotkanie z literaturą japońską. Mam wrażenie, że w Polsce staje się coraz popularniejsza i dzięki temu jako czytelnicy mamy o wiele większe możliwości, by zapoznać się z klasyką literatury japońskiej i spojrzeń na świat oczami innej kultury. Małe, piękne wydanie japońskich książek kuszą i obiecują niezapomniane doznania. Przyznam Wam się, że zostałam oczarowana samym wydaniem, by później czytać pozytywną opinię za kolejną jeszcze bardziej pozytywną opinią. Nie mogłam się temu oprzeć i tak zdecydowałam się sama sprawdzić, czy odnajdę się w tych historiach i czy są tak odmienne, jak się intuicyjnie spodziewałam. 

Na początku książki znajduje się krótki wstęp, który przybliża nam postać pisarza i pozwala lepiej zrozumieć kontekst sytuacyjny, w jakim powstawały te opowiadania. Bardzo przypadło mi do gustu, że wydawnictwo zdecydowało się na krok dalej, by pozwolić czytelnikom lepiej zrozumieć całość. Gdy już przeszłam do części napisanej bezpośrednio przez samego autora, od pierwszych zdań poczułam się zaszokowana. Już dawno nie spotkałam się z tak unikatowym stylem pisania. Potrzebuje on całkowitej uwagi, by prowadzić mnie przez swoje historie. Jednak na tym nie poprzestaje, ponieważ oczekuje on również wszystkich możliwych pokładów wyobraźni i obrazowego myślenia. W momencie gdy dałam z siebie wszystko, zostałam przeniesiona do innego świata, którym włada samo opowiadanie. Czytając czułam, że opowieść przejmuje nade mną kontrolę i za sprawą rozbudowanych i skomplikowanych zdań maluje obrazy niesamowite i niezapomniane. 

Opowiadanie tytułowe zaskarbiło moją sympatię, gdyż od pierwszych stron intrygowało i obiecywało, że mnie nie zawiedzie. Było owiane duszącą tajemnicą, która wołała o rozwiązanie, ale zarazem nie dawała do siebie podejść. Całość okazała się dla mnie mocno niezrozumiała i pozostała w świecie oniryzmu i domysłów. Mimo to odczuwałam historię jako wielki i zarazem paradoksalnie piękny symbol samotności. Opowieść poruszyła moje serce i dała możliwość na obserwowanie z boku, jak wieloma nićmi połączone są ludzkie relacje. One się plączą, czasami zrywają i czasami tworzą niemożliwe do rozwiązania supły, dając miejsce, by odbyła się sztuka zwana życiem. Czułam się oczarowana. 

Kolejne opowiadanie, czyli "Wielkouchy i księżniczka Długiej Nocy" odebrałam już w odmienny sposób. Znalazłam w nim sytuacje, które znałam i dzięki temu mogłam się utożsamić z głównym bohaterem. Obserwowałam złudność wielkich ambicji, które niosą człowieka do przodu, obiecując spełnienie wszelkich marzeń, a tymczasem cały czas pobierają za to zapłatę w sposób tak subtelny, że nikt tego nie widzi, nikt tego nie widzi do czasu... Całą ta historia jest przerażająca i pozostawia za sobą pole zrujnowanych emocji. Wysysają z czytelnika energię i błagają o zrozumienie. Niestety nadal zbyt słabo znam się na symbolice, by mieć pewność, że rozumiem całość. Czasami czułam się zagubiona i niepewna. Rezygnowałam z racjonalizmu na rzecz intuicyjnych odczuć. Nie dało to zrozumienia, ale pozwoliło na strach bez wstydu. 

Niezmiernie się cieszę, że zapoznałam się z tymi dwoma opowiadaniami. Na pewno nie dostrzegłam ich sedna i wielu rzeczy nie zrozumiałam, ale dostałam szansę na przeżywanie całej gamy emocji i poszukiwanie samej siebie w tym nieznanym mi świecie. "W lesie pod wiśniami w pełnym rozkwicie" to niezwykle metaforyczna książka, która oczarowuje, ale i nie oszczędza czytelnika w żadnym stopniu. Gorącą Wam ją polecam, choć też ostrzegam, że dla niektórych może okazać się zbyt niekonwencjonalna, by czerpać z niej radość. 



środa, 26 maja 2021

Miasto z mgły – Carlos Ruiz Zafón

 

Tytuł: Miasto z mgły

Autor: Carlos Ruiz Zafón

Przekład: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas

Kategoria: Literatura piękna, opowiadania

Wydawnictwo: Muza

Liczba stron: 224

Ocena: 7/10

"Miasto z mgły" otrzymałam w ramach współpracy z TaniaKsiążka.pl





Niektóre rzeczy czy wydarzenia stają się symbolami w naszym życiu. Dla innych nie mają znaczenia, nie zwraca się na nie uwagi lub uważa się za mało istotne. Lecz są ludzie, dla których to nie jest tylko rzeczy, to nie jest tylko sytuacja, to symbol ich życia, ich miłości, ich uczuć i wielu innych aspektów. Ale tutaj można się zastanowić: do czego nam są potrzebne symbole? Czy naprawdę ich potrzebujemy? Myślę, że tak. Życie jest pewnym ciągiem, pewną ścieżką – mocno krętą i z wieloma rozwidleniami. Potrzebujemy portu, gdzie będziemy mogli na chwilę zatrzymać się i przemyśleć co dalej. Ale porty mają swoje latarnie, a statki swoje kotwice. Wydaje mi się, że tak właśnie działają symbole, które dają nam znać, gdzie jesteśmy, po co albo do czego mamy dążyć. Zastanówcie się – czy w różnych sytuacjach nie macie właśnie czegoś takiego? 

Dla mnie moim symbolem czytelnictwa jest jeden cykl książek młodzieżowych i autor, który nadał słowu książka nowe, o wiele głębsze znaczenie. W pierwszym przypadku chyba duża rzesza czytelników domyśli się, że chodzi o "Harry'ego Pottera". Dużo osób miłujących literaturę łączy właśnie ta historia pełna magii i dająca swoisty obraz prawdziwej przyjaźni. Natomiast autorem pozwalającym sobie na magię zmieniania pojęć jest bez wątpienia Carlos Ruiz Zafón. Dlaczego? Wystarczy przytoczyć bardzo rozpoznawalny cytat, by wytłumaczyć to fenomenalne zjawisko:

"Każda znajdująca się tu książka, każdy tom, posiadają własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto daną książkę napisał, jak i dusze tych, którzy tę książkę przeczytali i tak mocno ją przeżyli, że zawładnęła ich wyobraźnią" Carlos Ruiz Zafón

Gdy po raz pierwszy zapoznałam się z tym fragmentem "Cienia wiatru", zrozumiałam, że czytanie nigdy nie było dla mnie rozrywką, rozwijaniem swoich umiejętności, czy nawet sposobem zdobywania wiedzy. Wtedy wydawało mi się to zbyt prozaiczne, zbyt przyziemne. Tak określić proces czytania? Sprowadzić książkę do podstawowego poziomu? Oczywiście między innymi właśnie do tego służy książka i jest to jak najbardziej słuszne. Tylko że tamtego dnia uświadomiłam sobie, że dla mnie jest to coś znacznie ważniejszego, wręcz duchownego. Czytanie jest częścią mnie, stworzyło człowieka, którym jestem, dlatego książka już nigdy nie była dla mnie tylko książką. I dzisiaj chciałabym Was zaprosić w podróż wyjątkowo symboliczną, gdzie moją drogę życia ponad dziesięć lat temu wybrał Zafón. 

"Miasto z mgły" to ostatnie dzieło tego wybitnego pisarza, które zostało stworzone z krótkich opowiadań publikowanych na przestrzeni lat w różnych gazetach lub odkładane do szuflady. To pożegnanie Zafóna ze swoimi czytelnikami, kropka nad i kończąca pewną epokę. Jak odebrałam ostatnie dzieło twórcy? 

Cóż można powiedzieć... Tutaj wszystko, co czuję, jest samo w sobie oczywiste. Od pierwszych stron pisarz stał się czarodziejem, który rzuca urok zakochania i sprawia, że niezwykła atmosfera opowiadań i ten kunsztowny, dominujący język nęcą czytelników i pozwalają zapomnieć, że istnieje coś więcej poza przedstawioną opowieścią. Gdy się czyta, żyje się życiem innych ludzi i przeżywa ich emocje. Zafón po raz kolejny udowodnił, że jest gotowy zdjąć wszelkie ograniczenia wyobraźni i przekazać pokłady uczuć, przeżyć i doświadczeń, by dać nową wiedzę. Jednak idzie o krok dalej, porzuca standardowe znaczenie wiedzy i skupia się na wiedzy o życiu. To niesamowicie obezwładniające wrażenie dające moc tworzenia nowej rzeczywistości. 

Niedawno usłyszałam, że twórczość Zafóna porównuje się do dzieł Edgara Allana Poego. Wydaje mi się to niezmiernym zaszczytem, ale też ukoronowaniem powieści hiszpańskiego pisarza. Osobiście nie zauważyłam tych powiązań, ale też moja znajomość twórczości Poego jest mocno uboga. Jednak gdy już wiem, czego powinnam poszukiwać albo raczej co poczuć, to podpisuję się bez zastanowienia pod tym stwierdzeniem. "Miasto z mgły" stanowczo charakteryzuje się stylem gotyckim, pełnym mroku i grozy. 

Kunszt autora jest odczuwalny poprzez kuszące kreacje bohaterów. Sprawiają one, że od pierwszego spotkania czytelnik przywiązuje się do postaci i wnika w świat przedstawiony, by przemierzać ulice bajecznej Barcelony i poszukiwać doświadczeń zawartych w symbolice i emocjach. Każde opowiadanie na swój własny sposób porusza, uderzając w tę najdalszą strunę. Nie można przejść po tym tak po prostu do codzienności. Tym bardziej że "Książę Parnasu" jest wyrazem czci i szacunku autora do Miguela de Cervantesa – autora "Don Kichota z La Manczy". Opowiadanie wyłaniające się z gęstych oparów mroku, rządzy sławy, spełnienia pragnień i paktu z diabłem. Opowiadanie poruszające i głębokie. Choć jeśli miałabym wskazać jedno opowiadanie – najlepsze i najważniejsze – to nie wahałabym się wskazać na "Panienkę z Barcelony". Przesłanie niesie ze sobą cierpienie, akceptację, zniewolenie i doświadczenia intensywne, przygnębiające, ale i dyskretnie moralizujące. Jednym słowem – niezapomniane. 

Opowiadania są lepsze i gorsze, tak jak zazwyczaj bywa. Lecz łączy je jedno. Odsłaniają duszę człowieka i każą się jej przyjrzeć. Bez ozdób, bez usprawiedliwień, a to wszystko w atmosferze strachu. Wydawałoby się to przerażające, ale to czyste katharsis. Brutalnie, choć za pomocą pięknych słów, zmuszające, by przemyśleń swoje poczynania, konsekwencje tychże poczynań i uczucia, uczucia do innych ludzi. Na to trzeba być gotowym, by wreszcie oczyścić duszę. 

Napisanie tej recenzji okazało się dla mnie wielkim stresem. Jak przekazać, czemu ten zbiór opowiadań odgrywa w moim życiu tak monumentalną rolę? Dlaczego czytając, czułam tak olbrzymie wzruszenie? Dlaczego nie byłam w stanie usiąść i czytać, tylko musiałam robić ciągłe przerwy? Dlaczego tak cenię twórczość pisarza, choć "Cień wiatru" czytałam ponad dziesięć lat temu, będąc dzieckiem? Czy w ogóle pamiętam, o czym były książki pisarza? Na ostatnie pytanie mogę odpowiedzieć – nie pamiętam. Jednak pamiętam coś znacznie istotniejszego. Pamiętam emocje, które wtedy przeżywałam i zmianę, która we mnie nastąpiła. Tyle wystarczy.

"To jest po prostu koniec twórczości Zafóna. Została nam tylko ta garść opowiadań" Leszek Bugajski

Po więcej podobnych książek zapraszam do działu bestsellery na TaniaKsiażka.pl

niedziela, 23 maja 2021

Rodzina Pielgrzymia – Piotr Pit

 

Tytuł: Rodzina Pielgrzymia 

Autor: Piotr Pit

Kategoria: Religia

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Ocena: 2/10









Nigdy nie byłam na żadnej pielgrzymce, choć jestem katoliczką i w swoim czasie dość aktywnie starałam się to wyrażać. Muszę się Wam przyznać, że nawet nie mogę sobie przypomnieć, by kiedykolwiek myśl pójścia na pielgrzymkę pojawiła się w mojej głowie. Nie rozumiałam i nadal nie rozumiem idei pielgrzymek. Oczywiście jak wszyscy słyszałam te niesamowite historie o poczuciu satysfakcji, głębszej, duchowej refleksji i wspaniałych ludziach. W pewnym sensie wydaje się być to pociągające, a przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ sama tego nie czuję i nie jestem w stanie wyobrazić sobie tej cudownej atmosfery, o której z taką pasją opowiadają pielgrzymi. Czy kiedyś to się zmieni? Moja wiara na przestrzeni lat stanowczo podupadła, więc nie mam tego w planach. Ale kto wie, może pewnego dnia... 

Teraz można by się zacząć zastanawiam, dlaczego postanowiłam przeczytać książkę, której sam tytuł sugeruje pielgrzymkę. Odpowiedź jest wybitnie prosta – z czystej ciekawości czytelnika. Mogę mieć sceptyczne podejście do tych wędrówek i całej koncepcji, ale jednak co roku tysiące ludzi w samej Polsce decyduje się na pielgrzymkę, więc coś w tym musi być. Wzięłam pod uwagę, że być może w tej krótkiej książeczce odnajdę odpowiedź na pytanie, co to takiego jest. A jeśli nawet nie, to w końcu warto poszerzać swoje horyzonty czytelnicze. 

Tylko że niestety mój pęd do szukania odpowiedzi na różne pytania i próby z nowymi gatunkami oraz tematami, w tym przypadku okazały się straszną porażką. A wszystko ma swój początek w stylu autora, który jest wprost przerażający. Już dawno w żadnej książce nic tak bardzo mnie nie zszokowało... I to w ten negatywny sposób. Pisarz zdecydował się na wykorzystanie rymów, a jeżeli czytacie moje recenzje, to doskonale wiecie, że nienawidzę rymów. Po prostu dostaję ciarek, gdy się pojawiają. Pewnie to wynika z faktu, że sama jestem antytalentem w poszukiwaniu jakichkolwiek harmonijnych układów w słowach. Ale nawet pomijając moją zakorzenioną niechęć do rymów, to nie umiem znaleźć ani jednego powodu, dlaczego w tego typu historii powinny być rymy. Żeby było ciekawiej? Żeby zachwycić czytelnika? Rozśmieszyć? Od razu powiem Wam, że stanowczo nie wyszło to autorowi. 

Kolejną karygodną dla mnie sprawą jest użycie młodzieżowych słów. W dwóch głównych powodów, bo pewnie znalazłabym ich o wiele więcej, gdybym skupiła się na głębszych poszukiwań. Po pierwsze to są niby młodzieżowe zwroty, bo tutaj ewidentnie osoba, które je używała, nie miała najmniejszego pojęcia, jak to robić. Zdaję sobie sprawę, że niektórym osobom wydaje się, że użycie jakiegoś slangu jest najlepszym wyjściem i czasami słusznie. Ale trzeba umieć użyć takich zwrotów, jeśli się na nie decyduje. Choć też, żeby nie być zbyt surowym, nawet niepoprawne użycie czasami nie zaszkodzi. Tylko że tu słowem kluczem jest: czasami. A nie w każdym zdaniu – i to niekiedy kilkukrotnie. W tym momencie brak znajomości poprawnego znaczenia i zbyt potoczny język stają się koszmarem. I nie można też zapomnieć, że każdy, kto się decyduje na sformułowania używane przez młodych ludzi, musi liczyć się z tym, że traci na uniwersalności. Nasz język – w formalnym znaczeniu – zmienia się i z czasem pojawiają się nowe słowa, a stare są zastępowane innymi. Bardzo łatwo zaobserwować ten proces. To co w takim razie powiedzieć o nastoletnim języku? Mam ponad dwadzieścia lat, a czasami mam wątpliwości, czy dogadałabym się z licealistą, gdyby zdecydował się na szkolne neologizmy. Cała "Rodzina Pielgrzymia" za chwilę okaże się nie do zrozumienia. 

Złą stylistykę trudno wybaczyć, ale w niektórych przypadkach fabuła jest w stanie uratować sytuację. Niestety tutaj po raz kolejny doznałam kompletnego zawodu, gdyż ta historia jest całkowicie o niczym. To jest zbiór nikomu niepotrzebnych informacji. Nie chciałabym tego słuchać nawet od bliskiej osoby. Wiem, że w tym przypadku zabrzmiało to dość okrutnie, ale będąc szczerym – po co mi znajomość nic nieznaczących imion i faktów z nimi powiązanych? Oczywiście, że są to prawdziwi ludzie, którzy sami w sobie są ważni i należy im się odpowiedni szacunek i uwaga. Tylko że nie mam najmniejszego pojęcia, kim konkretnie są ci ludzie. Nawet jak spotkałabym ich na żywo, to nie zdawałabym sobie z tego sprawy... 

Ta recenzja prawdopodobnie zniechęci Was do książki. Taki jest też jej cel, choć smutno mi z tego powodu. Zazwyczaj piszę w tym miejscu, że mimo wszystko nie żałuję, że przeczytałam daną pozycję, ponieważ to zawsze nowe doświadczenie. Tym razem był to zmarnowany czas w moim przypadku. Choć przyznam, że też nie chcę pisać otwarcie, żebyście nie czytali tej opowieści. Być może w porównaniu do mnie lubicie rymy, uczęszczacie na pielgrzymki i dla Was książka będzie niosła wiele dobrych wspomnień albo atmosferę pielgrzymki. Jak w każdym literackim przypadku, musicie sami odpowiedzieć sobie, czy chcecie dawać szansę tej powieści. 

Egzemplarz prasowy Sztukater.pl

środa, 19 maja 2021

"Popiół i kurz" Jarosław Grzędowicz – wznowienie książki już 4 czerwca!!! ♥

 


Nie wiadomo, czy istnieją niebiosa. Nie wiadomo też, czy istnieje piekło. Jedyne, co jest pewne, to popiół i kurz zalegające piętro wyżej.

Tu każdy przedmiot, myśl, uczucie mają swoje Ka – odbicie świata materialnego. Tu pełzają myślokształty, zbierają się skeksy – demony nagłej śmierci, tu przenika zło chcące pożreć, zawładnąć twoją duszą.

Tu wędrujesz Ty, gdy nie zdajesz sobie sprawy, że właśnie umarłeś.

Witaj w świecie Pomiędzy!

Pod cierniowym krzyżem, na którym wisi rozpięty mnich. Mnich, który poznał tajemnicę tego świata i musiał umrzeć dla niej, pozostawiając swojemu przyjacielowi swoisty testament: sięgaj głęboko i znajduj odpowiedzi.






Ilustracje: Dominik Broniek




KSIĄŻKA W KSIĘGARNIACH JUŻ 4 CZERWCA!!!


wtorek, 18 maja 2021

Cień utraconego świata – James Islington

 

Tytuł: Cień utraconego świata

Autor: James Islington

Przekład: Grzegorz Komerski

Cykl: Trylogia Licaniusa

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 880

Ocena: 8/10





Świat nie jest oczywistym miejscem. Możemy znać swoje miejsce na nim, możemy iść wyznaczonymi nam ścieżkami, możemy planować, możemy oceniać i robić wiele więcej rzeczy, lecz i tak potęga świata w pewnym momencie nas zaskoczy, pokrzyżuje wszelkie plany i nie owijając w bawełnę, powie, że musimy żyć inaczej niż dotychczas. Nadal możemy coś z tym zrobić – możemy walczyć. Być może nawet dowiedziemy swojego, ale czy ostatecznie zauważymy wszystkie połączenia między wydarzeniami, między ludzkimi relacjami? 

Davian niedługo ma stanąć przed jednym z największych wyzwań swojego życia – czekają go tak zwane Próby w szkole, która uczy odpowiednie osoby korzystania z Esencji. Chłopak bez wątpienia jest właśnie taką odpowiednią osobą, więc nie powinien się przejmować wielkim dniem. Lecz to wcale nie takie proste, gdy od dnia, kiedy po raz pierwszy użył dużej ilości Esencji, nie jest w stanie ponownie jej użyć. Żeby problemów nie było zbyt mało, to nieprzejście Prób oznacza stanie się Cieniem, czyli stworzeniem najbardziej pogardzanym w ich świecie. To przerażająca wizja, tym bardziej że Davian wykazuje pewne umiejętności, zakazane umiejętności. Stres jest coraz to większy, jego przyszłość mocno niepewna. Ale czy na pewno nastolatek musi iść wyznaczoną drogą? Co jeśli jest jakieś inne wyjście? Jeśli nadchodzi zmiana całego biegu historii?  

Przyznam się Wam, że już od dawna nie czekałam na żadną książkę z tak wielkim utęsknieniem i zniecierpliwieniem jak na "Cień utraconego świata"! Odliczałam dni do premiery i gdy wreszcie miałam powieść w ręku, moje podekscytowanie osiągnęło zenitu. Moja czytelnicza podświadomość obiecywała mi, że to będzie wyjątkowa powieść, która da mi wiele godzin rozrywki, wiele godzin przemyśleń i przypomni, dlaczego jako dziecko zakochałam się właśnie w tym gatunku. To przeczucie, które ziściło się w każdym calu. "Cień utraconego świata" jest połączeniem niezwykłej opowieści, zaskakujących zwrotów akcji, wspaniałych bohaterów i przecudnego wydania. Ale od początku...

Przede wszystkim jestem oczarowana stylem autora. Od pierwszych stron udowadniał mi, że jest tym, czego oczekuję jako czytelnik i też tym, co najbardziej lubię. A mówię tutaj o wspaniałym pokazie umiejętności pisarskich, które ujawniły się poprzez rozbudowany język pisarza. Miejscami wydawał mi się dość ciężki, ale zarazem pozwalał z łatwością wgłębić się w fabułę i zapomnieć, że istnieje jakiś inny świat poza tym, który jest przedstawiony w powieści. Gdy czytałam, nie było mnie tutaj na Ziemi. Towarzyszyłam bohaterom i razem z nimi przemierzałam nieznane mi rejony. Pozwoliła mi na to plastyczność i obrazowość języka, która nie dawała miejsca na żadne ograniczenia i wabiła wyobraźnię. Całości, jak wisienka na torcie, dopełniła unikatowość stylu pisarskiego, co przy każdym powrocie do lektury pozwalało poczuć się jak w domu. 

Pisarz w pewnym momencie postanowił poprowadzić fabułę wielotorowo, co osobiście uważam za trudne zadanie, ale gdy już się uda, to daje to olbrzymią panoramiczność świata, wydarzeń oraz postrzegania, by później zaowocować poczuciem naturalności. Tutaj ponownie moje ukłony w stronę Jamesa Islingtona, który poradził sobie wprost idealnie. Wykorzystał cały potencjał tego pomysłu i ani przez chwilę nie zachwiał spójności historii. Miałam tylko jeden dość poważny problem. Książka zawiera przepiękną mapę, dzięki której łatwo się odnaleźć w położeniu pewnych miejsc, krajów, jednakże mimo to nie radziłam sobie. Skomplikowane nazwy poszczególnych terenów, budynków, rad i często nawet imion sprawiały, że niekiedy traciłam pewne informacje, ponieważ nie zapamiętałam, co to znaczy. Czasami miałam totalny miszmasz w głowie. Na ile dawałam radę, na tyle przymykałam na to oko i dawałam się porwać zaskakującym zwrotom akcji, które w moim mniemaniu są największą zaletą powieści. Nigdy nie byłam fanką zwrotów akcji, szokujących faktów i innych podobnych temu konstruktów. Wynika to z najprostszej przyczyny – bardzo trudno mnie zaskoczyć. "Cień utraconego świata" w tym miejscu bije wszelkie rekordy, gdyż brak mi słów. Niekiedy oczy robiły mi się wielkie, a szczęka opadała, gdy zdawałam sobie sprawę, że to tak proste, ale zarazem tak trudne do domyślenia się. Miałam taki moment podczas lektury, że jedna informacja zawarta tak naprawdę w dwóch słowach zmieniła dla mnie cały kontekst historii. W piękny sposób wytłumaczyła mi wydarzenia z przeszłości, podkreśliła, co tak naprawdę robię w teraźniejszości i dała wiele powiązań, by lepiej przewidywać przyszłość. Niesamowite uczucie, które dało mi szansę, bym z największym zaangażowaniem i pasją starała się sama połączyć wątki i poszukiwać najróżniejszych rozwiązań. 

Nie mogę też nie docenić kreacji bohaterów. Z samym Davianem od razu poczułam więź i wiedziałam, że chcę mu towarzyszyć w całej tej wielkiej przygodzie. Z czasem poznawałam lepiej drugoplanowych bohaterów i do nich również zaczynałam się coraz bardziej przywiązywać, by ostatecznie cenić całą gamę najróżniejszych osobowości. Miałam swoich faworytów i byłam ciekawa własnych wrogów. Jednak jakbym miała ostatecznie wybrać najbliższego mi bohatera, to bez wahania wskazuję Caedena. Jego kreacja zachwyciła mnie głębią, niejednoznacznością i mroczną zagadką, która podlegała refleksjom i rozważaniom. Takie nietuzinkowe postacie uwielbiam. Nie mogę też zapomnieć o subtelnym pokazania relacji między bohaterami. Czułam, jak zawiązują się między nimi przyjaźnie, jak pojawia się zalążek miłości i jak pozostałe już wcześniej znane czytelnikowi relacje rozwijają się odpowiednio w zależności od danej sytuacji. Ta subtelność nadała historii naturalności. 

Nie byłabym sobą, gdybym nie pognębiła Was zachwalaniem całego uniwersum, które przełamało ramy tradycyjnej fantastyki i pozwoliło skorzystać z nowych rozwiązań. Autor miał odwagę wyjść z tradycyjnego pojęcia magii i różnorodności ras. Jak na debiut to śmiałe posunięcie, nazwałabym wręcz aroganckim podejściem. Ale właśnie o to chodzi w tym gatunku – łamać wszelkie schematy i nie bać się nowego i niesztampowego spojrzenia na świat. Tym bardziej że wśród nowych zasad, nowych perspektyw utrzymywała się spójność i logika. A zapewniam Was, że całe to zjawisko niekonwencjonalności gatunkowej jest już widoczne od pierwszych rozdziałów, gdy poznajemy Obdarzonych, ich status społeczny oraz możliwości. 

I najważniejsza część mojej recenzji! Zakładając, że dotrwaliście do tego miejsca. Chciałabym poświęcić parę słów na strumień moich refleksji, gdyż "Cień utraconego świata" to nie jest wyłącznie książka napisana ku rozrywce. Niesie ze sobą wiele mądrości, delikatnie pchnie ku przemyśleniom i ukazuje nowe spojrzenie na niektóre pozornie trwałe i uznane wartości. Odwołuje się do poczucia moralności, które z jednej strony jest nam tak dobrze znane i wyznaczone, a z drugiej należy do grona jednego z najbardziej abstrakcyjnych i nieuchwytnych pojęć. A to wszystko w odniesieniu do hierarchii. Uderza w czytelników niejednoznacznością i odwiecznym sporem, czy dobro i zło istnieje. Czy te pojęcia da się zamknąć w wyznaczonych granicach? Czy czerń i biel to konkretna definicja? A może jest tylko i wyłącznie szarość w różnych odcieniach? Po przeczytaniu powieści takich pytań mam niezmiernie wiele i utrzymują się one w mojej głowie już przez wiele dni. Pisarz odważnie zadał również pytanie, czy da się uchronić od zła, które sami tworzymy. Bo w końcu nawet najlepszy człowiek na świecie prędzej czy później popełnia złe czyny. Czasami są to tragiczne błędy, które odciskają swoje piętno na duszy tego człowieka, a czasami całkowicie świadome wybory. 

Jak sami możecie przeczytać, "Cień utraconego świata" wywołał we mnie wiele pozytywnych i bardzo intensywnych emocji. Jestem zachwycona, jak za pomocą jednej historii uchwyconej w granicach fantastyki, można przekazać tak wiele wartości i dać zarazem oderwać się od naszej własnej, niekiedy mocno ponurej rzeczywistości. Jeśli tylko jesteście wielbicielami tego rodzaju literatury, to nie macie, co się zastanawiać – po prostu mi zaufajcie i dajcie się ponieść niezapomnianej przygodzie pełnej nieoczywistych zwrotów akcji, subtelnych relacji i niesztampowego spojrzenia na świat. 

Za możliwość zapoznania się z tą niesamowitą powieścią serdecznie dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów

piątek, 14 maja 2021

Obiecaj, że wrócisz – Beata Majewska

 

Tytuł: Obiecaj, że wrócisz

Autor: Beata Majewska

Cykl: Zapomnij, że istniałem

Tom: III

Kategoria: Romans

Wydawnictwo: Jaguar

Liczba stron: 400

Ocena: 6/10






Fascynuje mnie, jak bardzo jest skomplikowana psychika ludzka. Możemy mieć swoje własne spostrzeżenia, swoje własne doświadczenia i naukowe teorie, które będą nam mówić, w jaki sposób funkcjonuje człowiek, jednak zawsze jest jakaś doza prawdopodobieństwa, że stanie się coś innego niż przewidujemy. Według psychologii psycholog jest w stanie w miarę poprawnie powiedzieć, jak zachowa się grupa, ale nigdy nie ma pewności, jak zachowana się pojedyncza jednostka. Na zawsze pozostaje pewną tajemnicą. Być może z czasem, gdy już pozna się tę osobę, to niektóre zachowania stają się standardem, ale zawsze może stać się coś nieprzewidzianego. Co takiego? Dlaczego? Na te pytania można odpowiedzieć tylko w przyszłości. 

Wiera jest szaloną i pewną siebie młodą kobietą, która ma dość swojej rodziny i ich mafijnych gierek. Pragnie zacząć żyć po swojemu i nie bać się o przyszłość z kontekście właśnie rodziny. By to zrobić, jest gotowa na wiele – nawet na zdradę. Jednak decydując się na nią, zapomina, jak wiele ryzykuje i jak wiele osób może się o nią upomnieć, co w rezultacie narazi na niebezpieczeństwo inne osoby. W całym przedsięwzięciu z udziałem Wiery jest wmieszany Bruno, który z dnia na dzień staje się jej opiekunem. Jest osobą niepełnosprawną, więc ściąga mniej podejrzeń, a jego zdyscyplinowanie i perfekcjonizm pozwalają mieć pewność, że wszystko pójdzie po myśli gangsterów. Czy tak będzie na pewno? Czy tak różne osoby mogą chociaż się polubić? Czy Wierę czeka jej wymarzona przyszłość?

Od jakiego czasu miałam olbrzymią ochotę na jakąś mało zobowiązującą powieść, która przyniesie ze sobą wiele rozrywki. „Obiecaj, że wrócisz” dawało mi taką nadzieję i wabiło dozą oryginalności. Gangsterzy i szalona dziewczyna nie są w moim stylu, ale wedle mojej zasady, że warto poszerzać czytelnicze horyzonty, postanowiłam dać szansę tej książce. Czy to był dobry wybór?

Autorka pisze w bardzo przystępny i przyjemny sposób, co jak najbardziej pasuje do tego typu lektury. Zarazem trzyma literacki poziom, doskonale wiedząc, jak wyważyć prosty język, by sprawiał on przyjemność, a nie zawadzał o infantylizm. Cenię takich pisarzy. Kiedyś byłam zadania, że każdy prosty język wynika z braku umiejętności pisarki, lecz czym więcej czytam, tym coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że sztuką jest dać rozrywkę poprzez przyjemny styl, ale też utrzymywać odpowiednie dopracowanie i rozbudowanie języka. Beata Majewska bez wątpienia posiada takie zdolności. Dzięki temu powieść czyta się w zawrotnym tempie i w ogóle nie zauważa, że to jednak już dość gruba książka. 

Co do fabuły to muszę z bólem przyznać, że jest nierówna. Sam początek troszkę mnie zniechęcił, ale momentalnie w dalszej części wciągnęłam się w przeżycia Wiery i z olbrzymią ciekawością obserwowałam, co stanie się z dziewczyną i jak rozwinie się relacją jej i Bruna. Czułam olbrzymie zaangażowanie w ich poczynania. Niestety do czasu… Koło połowy wszystko nagle przyśpieszyło, pojawiło się trochę więcej wątków i było to dla mnie niepotrzebne. Wcześniejsze tempo odpowiadało mi. I jeśli mam być szczera, to najlepiej pamiętam i ogólnie najlepiej przypadła mi do gustu właśnie ta część, gdy Wiera poznawała Bruna. Podobała mi się ta dość subtelna nić przyjaźni między nimi, która w każdej chwili mogła się przerwać przez ich temperamenty i różne podejścia do znajomości. Dla mnie był to naprawdę intrygujący pokaz wnikliwej obserwacji natury ludzkiej. Nie potrzebowałam niczego więcej w tym przypadku. 

A co z bohaterami? Och, moje emocje co do nich są tak różne i chwiejne, że aż ciężko je wyrazić. Raz uwielbiałam Bruna i sama z całego serca pragnęłam go poznać, by za chwilę pałać do niego nienawiścią. Pewnie część z Was pomyśli, że było to zależne od emocji Wiery. I tutaj powiem, że otóż tak nie było, bo prawie w niczym nie zgadzam się z tą dziewczyną. Mamy różne spojrzenie dosłownie na wszystko, stąd moje burzliwe odczucia odnośnie Wiery. Z jednej strony mocno szanowałam tę postać, z drugiej nie byłam w stanie w ogóle zrozumieć, czemu zachowuje się w taki, a nie inny sposób.

Jak ostatecznie oceniam „Obiecaj, że wrócisz”? To bardzo dobre pytanie, ponieważ moje główne oczekiwania, czyli po prostu rozrywka, bez wątpienia ta książka spełniła. Ale dała też nadzieję na coś więcej i tutaj ostatecznie ona prysła. Niemniej jest to jedna z lepszych powieści tego typu, którą w ostatnim czasie miałam okazję czytać. Dlatego tutaj sprawa jest dość prosta. Jeśli miłujecie się w takich historiach, to myślę, że będziecie doskonale się bawić i na dłużej zapamiętacie tę pozycję. Lecz jeśli nie jest to Wasz styl, to chyba lepiej nie nastawiać się na udaną lekturę. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 


wtorek, 11 maja 2021

"Powiernik Mieczy" Kel Kade – PREMIERA 11 czerwca

 

Waleczny jak Conan. Honorowy jak Aragorn. Logiczny jak Sheldon.

Rezkin został wychowany i wyszkolony w odosobnieniu w północnych ostępach królestwa Ashai. Całym jego światem była Forteca, a jedyną rodziną – Mistrzowie i Adwersarze. Ale Mistrzowie i Adwersarze nie żyją. Trupy wszystkich zostały dziedzińcu Fortecy. Prawie wszystkich, bo jeden człowiek uniknął rzezi. I to właśnie jego tropem Rezkin wyruszy w świat zewnętrzny. Być może ten człowiek wie, jakiej prawdy nie zdążył przekazać umierający Mistrz. 

Być może gdzieś tam są ci przyjaciele, których Rezkin ma szanować i chronić. Być może gdzieś tam odnajdzie ostateczny cel swojego istnienia. Najpierw jednak musi odnaleźć się w świecie pełnym małych i dużych ludzi, którzy nie posiadają Umiejętności, nie przestrzegają Zasad a na dodatek ciągle się uśmiechają i rumienią. Słowem: to nie jest świat dla poważnego herosa.



Kel Kade mieszka w Teksasie i od czasu do czasu pracuje jako wykładowczyni kontraktowa, by
inspirować młode umysły i wprowadzać je w fascynujący oraz niezwykle rzeczywisty świat nauk o Ziemi. Dzięki entuzjastycznej reakcji, z jaką czytelnicy przyjęli cykl „Kroniki Mroku”, Kade może teraz na pełen etat tworzyć wszechświaty rozciągające się w czasie i przestrzeni, konstruować przestępcze imperia, snuć spiski prowadzące do obalenia okrutnych tyranów i zanurzać się w fantastyczne tajemnice.

Dorastając, wiodła wojskowe życie, wciąż podróżowała i mieszkała w nowych miejscach. Doświadczenia z innymi kulturami i lokalizacjami zaszczepiły w niej żądzę wędrówki i otworzyły jej młody umysł na świadomość, że Ziemia jest ogromna i dzika. W pisarstwie Kade widać jej rozległe zainteresowania nauką, historią starożytną, antropologią kulturową, sztuką, muzyką, językami obcymi i duchowością, uwidocznione w różnorodności przedstawionych miejsc i kultur.



PREMIERA 11 czerwca 2021!!!

niedziela, 9 maja 2021

Praga i jej bazary. Opowiadania i anegdoty o warszawskiej Pradze z lat 1950-1970 – Stanislaus Tomczak

 

Tytuł: Praga i jej bazary. Opowiadania i anegdoty o warszawskiej Pradze z lat 1950-1970 

Autor: Stanislaus Tomczak

Kategoria: Literatura faktu

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Ocena: 8/10









Do niektórych miejsc przyzwyczajamy się i to czasami całkowicie nieświadomie. Nie wydaje się, żeby miały w sobie coś wyjątkowego, urzekającego, czy jakkolwiek wyróżniającego. Po prostu są, a my tam z jakiś mało konkretnych względów spędzamy mnóstwo czasu. Gdy po latach to miejsce zmienia się, opuszczamy je lub przestaje istnieć, zdajemy sobie sprawę, że za czymś tęsknimy i wtedy powolutku krok po kroczku dochodzimy do tego, za czym tak naprawdę tęsknimy. Myślę, że niejedna osoba była w szoku, kiedy zdała sobie sprawę, skąd ta nostalgia, skąd to zagubienie i wybrakowanie. To było tylko miejsce – pozornie nic więcej. Lecz mimo to zawładnęło naszym umysłem i być może zostanie w sercu danego człowieka jeszcze na wiele lat, jeśli w ogóle nie na całe życie. 

Przedwojenna Warszawa jest dla mnie czymś niewyobrażalnym. W tej chwili zdałam sobie sprawę, że nawet za bardzo nie wiem, jak wyglądała przed wojną i przede wszystkim przed powstaniem. Jako człowiek urodzony w latach 90. miałam zawsze przed sobą wizję ukazywaną w podręcznikach i filmach stolicy całej w gruzach. Ten obraz wyrył się już w mojej pamięci, nie pozostawiając miejsca na to, co było przed powstaniem, ale też i na to, co było po powstaniu. Tym razem z pomocą przychodzi mi autor książki "Praga i jej bazary", który barwnie przedstawia opowiadania mające w tle warszawską Pragę i jej tytułowe bazary z lat powojennych. 

Muszę przyznać, że odkąd zauważyłam tę pozycję literacką, to jestem pod dużym wrażeniem jej pomysłowości. Jest to stanowczo coś odmiennego wśród literatury faktu, czy nawet historycznej. Myślę, że dla pasjonatów tej tematyki to cud wśród książek. A jeśli nawet się mylę, bo jednak nie znam zbyt dobrze tego środowiska, to jestem prawie pewna, że przyciąga do siebie czytelników. Potwierdzeniem jest moje własne zaintrygowanie tą książką. To w ogóle nie jest moja tematyka, a jednak od samego początku zapragnęłam przeczytać "Pragę i jej bazary". 

Od pierwszych stron da się wyczuć, że pisarz jest typem opowiadacza, który doskonale wie, jak ubrać w słowa nawet nudne fakty. Autor zgrabnie oscyluje pomiędzy łatwym i przyjemnym odbiorem, a koniecznym dopracowaniem swoich anegdot. Dokładnie tak powinna wyglądać ta książka. Tym bardziej że czyta się ją szybko, a barwne opisy niosą ze sobą wyraźny obraz ówczesnych lat. To mocno zachęca, by kontynuować dalszą lekturę. 

"Praga i jej bazary" jak mówi druga część tytułu, to zbiór opowiadań i anegdot mających miejsce na warszawskiej Pradze lat 50. do 70. Jeśli miałabym dokładniej sprecyzować tematykę, to nie potrafiłabym, bo to jest trochę typ książki o niczym. Lecz w tym przypadku w żaden sposób nie traktuję tego jako wadę, gdyż zdaję sobie sprawę, że to miało być na kształt rozmowy przy stole, która raczej ma przekazać sam klimat tamtych lat niż konkretne fakty i informacje mogące przydać się w przyszłości. Gdzieniegdzie w tle pojawia się aspekt polityczny, ale jest on zawarty w sposób subtelny i jeśli kogoś zbytnio nie interesuje, to brak nachalności pozwala na wybór, czy jako czytelnicy zwrócimy na niego większą uwagę, czy jednak nie zdecydujemy się na to. Natomiast mocno wybrzmiewa aspekt alkoholu jako obowiązkowej części życia codziennego. Troszkę mnie to zszokowało, ponieważ niektóre przedstawione sceny w żaden sposób nie mają przełożenia na życie współczesne. Jestem bardzo ciekawa, czy to po prostu dodatkowe ubarwienie, czy ówczesna trochę odmienna rzeczywistość. 

Spodziewałam się wiele dobrego po tej pozycji i ku mojemu zdziwieniu dostałam jeszcze więcej niż mogłam oczekiwań. Mimo że słabo znam się w tym temacie, to bawiłam się naprawdę przednio i choć na chwilę poczułam ten powiew klimatu tamtych lat. To było niezwykłe, literackie przeżycie, które jak najbardziej Wam polecam. Co prawda liczę się z tym, że niektórzy nie będą czuć się przekonani ze względu na inne zainteresowania, ale nadal uważam, że warto choćby spróbować. 

Egzemplarz prasowy Sztukater.pl 

środa, 5 maja 2021

Życie jak niespełniony sen – Roman Młodnicki

 

Tytuł: Życie jak niespełniony sen

Autor: Roman Młodnicki 

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza 

Ocena: 8/10









Zdefiniuj słowo "życie" – co powiecie na takie zadanie? Jeszcze jakiś czas temu radośnie bym odparła, że jest bardzo proste i daje olbrzymie możliwości do wykazania się kreatywnością i wnikliwością. Teraz samo polecenie wywołałoby we mnie rodzaj niepewności i strachu. Bo jak zdefiniować coś tak skomplikowanego, niosącego ze sobą tak wiele różnych pojęć? W słowniku PWN jest sześć odpowiedzi, bardzo krótkich odpowiedzi, z którymi raczej można się zgodzić. Ale w żaden sposób nie oddają one całościowej istoty rzeczy. Coraz częściej wydaje mi się, że jest niemożliwe ubrać w słowa naszego istnienia, istnienia innych organizmów i jeszcze metafizyczny aspekt. Lecz kto wie, może Wy się podejmiecie tego zadania. 

W ramach mojej dalszej podróży poprzez poezję współczesną chciałabym Wam dzisiaj przedstawić dość pokaźny tomik wierszy Romana Młodnickiego o nazwie przygnębiającej, ale i na wstępie dającej temat do refleksji – "Życie jak niespełniony sen". I tym razem z dumą powiem, że to nie okładka, ani opinie innych czytelników przyciągnęły mnie do tej pozycje, ale właśnie te cztery słowa, które mają odwagę od pierwszego przeczytania poruszać serce. Stwierdziłam, że są zapowiedzią czegoś większego i miałam całkowitą rację, ponieważ czytanie tego tomiku poezji okazało się dla mnie przeżyciem niesamowicie emocjonalnym. Czemu? 

Przede wszystkim zacznę od stylu wierszy, który w odbiorze jest bardzo przyjemny i przystępny. Dla takiego czytelnika jak ja, czyli dla laika, jest to niezmiernie istotne. Nadal łatwo zniechęcam się do poezji, więc momentalnie czuję frustrację, gdy czytanie idzie mi zbyt ciężko, a treść jest niezrozumiała. Tutaj w żadnym przypadku tak nie było. Poeta trzymał się blisko granicy języka kwiecistego i skomplikowanego, ale w żadnym momencie nie postanowił jej przekroczyć. Bardzo mi się to podobało, bo dawało mi poczucie, że jestem pełnowartościowym odbiorcą wierszy, ale w pamięci gdzieś jest zrozumiały przez autora fakt mojego braku doświadczenia. 

Wiersze są rymowane i tutaj przy mojej niechęci do rymów mogłoby się to okazać tragiczne, ale tak nie było, co wywołało mój głęboki szacunek. Rymy abab nadawały całości harmonii, ale pozostawiały dozę spontaniczności. W tym miejscu mogłam wnieść swój hymn pochwalny do takich umiejętności pisarza. Tym bardziej że poszczególne pozycje poetyczne były dość długie i dość rozbudowane w swojej formie. 

Z czasem okazało się, że treściowo też mocno do mnie przemówiły. W wielu fragmentach zgadzałam się z Romanem Młodnickim, co dawało mi satysfakcję, że znalazłam kogoś o podobnym spojrzeniu na świat i podobnych poglądach do moich. Jednak mimo to czasami zostałam zaskakiwana w jak najbardziej pozytywny sposób świeżością ujęcia tematu i wnikliwością godną najlepszych obserwatorów. Razem dało do początek wielu wierszom, które na tle całego tomiku wyróżniają się unikatowością i nie pozwalają na choćby moment niepotrzebnej monotonii. Ten zabieg również mocno cenię, ponieważ już w swojej nikłej karierze czytelnika poezji trafiłam na tomy wierszy naprawdę dobrych, ale zbyt podobnych do siebie, by po przeczytaniu kilku móc dalej czytać bez pukających pokładów nudy. 

Jeśli miałabym wybrać wiersz, który najbardziej poruszył moje serce i bez wątpienia zostanie na długo w mojej pamięci, to zdecydowałabym się na "Życie gorsze...". To małe dzieło wpłynęło na mnie w sposób mocno emocjonalny i refleksyjny. Wyróżnia się pewnego rodzaju prostotą zawartą w codziennych myślach, ale zarazem głębszym, duchowym doznaniem. 

Wiersze mają najróżniejszą tematykę, ale najczęściej jako czytelnicy spotykamy wiersze dotyczące dość rozpoznawalnych wydarzeń, polityki i religii. Część z Was wie pewnie, że intensywnie unikam tematów związanych z wiarą w rozumieniu religijnym. W tym przypadku też najchętniej pominęłabym tę części, lecz nie zrobiłam tego, ponieważ były raczej subtelne i zgrabnie łączyły się z całą tematyką życia jako ogólne pojęcie. Podobał mi się ten motyw. 

"Życie jak niespełniony sen" to naprawdę zbiór niesamowitych wierszy, które zapamiętam na dłużej i jestem pewna, że jeszcze nieraz do nich wrócę. Jak teraz sięgam pamięci, to chyba wśród współczesnych tomików poezji, które dotychczas czytałam, ten stanowczo się wyróżnia i to w sposób urzekający i godny szacunku. Jeśli szukacie czegoś zrozumiałego i pełnego refleksji, polecam Wam tę książkę. 

Egzemplarz prasowy Sztukater.pl

niedziela, 2 maja 2021

Bibliotekarka z Saint-Malo – Mario Escobar

 

Tytuł: Bibliotekarka z Saint-Malo

Autor: Mario Escobar

Przekład: Patrycja Zarawska

Kategoria: Literatura historyczna

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 368

Ocena: 8/10










O drugiej wojnie światowej jest mnóstwo książek. Prawie wszystkie przekazują tę samą wiedzę o cierpieniu, dehumanizacji i tragedii, która prawdopodobnie już na zawsze zapisze się na kartach historii. Zginęło tak wiele ludzi, doszło do tak niewyobrażalnych czynów, że o tym nie da się zapomnieć. Oczywiście najważniejsi w tej historii są właśnie ludzie, jednak wojna niosła też zniszczenie wśród szeroko rozumianej sztuki. Płonęły budynki, obrazy i... książki. Jakkolwiek z całego serca kocham książki, to uważam, że ich zniszczenie w żaden sposób nie jest porównywalne do śmierci człowieka. Niemniej jest to dla mnie ponury symbol upadku kultury i człowieczeństwa. Książki to wiedza, to wyobraźnia, to ucieczka. Gdy dochodzi do palenia dzieł literackich, mogę bez zastanowienia stwierdzić, że jako ludzkość robimy krok do tyłu. Dlatego tak bardzo mnie przeraża, że nawet teraz są palone. Jednak to w czasie wojen płonęły całe stosy naszego dorobku kulturowego. 

Jocelyn Farrec jest bibliotekarką w Saint-Malo. Jest to jej pasja, która pozwalała uciec jej od ponurej rzeczywistości. Przez wiele lat Jocelyn kochała wyłącznie książki, aż pewnego dnia spotkała Antoine'a. Wtedy jej duszą zawładnęła miłość do drugiego człowieka, lecz nie wyparła miłości do literatury. Serce jest pojemne i daje olbrzymie możliwości. Lecz czas niesie ze sobą nieprzewidziane zdarzenia. Dla młodej bibliotekarki jest to nadchodząca wojna. Czym innym jest wiedzieć, że już niedługo jej macki dosięgną Saint-Malo, a czym innym spotkać się z nią twarzą w twarz. Czy Jocelyn będzie w stanie przetrwać wojnę? Czy miłość jest wystarczającą siłą, by pokonać wszelkie przeciwności losu? Czy można patrzeć na cierpienie innych ludzi? 

Myślę, że tutaj jest dość oczywiste, czemu zdecydowałam się przeczytać akurat tę powieść. Bibliotekarka w tytule, książki na okładce – przecież to raj miłośnika literatury. Dlatego też nie zwróciłam uwagi na dokładną treść i złamałam swoje małe czytelnicze postanowienie, które mówiło, że na razie odpoczywam od wszelkiej literatury wojennej. Zbyt dużo jej w ostatnim czasie, by nie czuć się przytłoczonym. Jednak jak już powiedziało się a, to trzeba powiedzieć b. I tak oto jestem po lekturze poruszającej książki. 

Od pierwszych stron urzekł mnie poetyczny język, który niósł w swoim odbiorze przyjemność, ale zarazem nastrajał do kontemplacji. Cała historia jest przepełniona wieloma sentencjami nakłaniającymi do głębokich rozważań nad znaczeniem literatury, ludzkiego życia i pojęcia szczęścia. Wydaje się być to bardzo poważne i w samej rzeczy takie jest. Jednakże dzięki lekkości pióra autora przechodzi się przez całą opowieść bez szwanku i zmęczenia. Pisarz skupia się przede wszystkim na opisach uczuć wewnętrznych, dlatego emocje wręcz krzyczą z prawie każdej strony, a szerokich opisów sytuacyjnych czy krajobrazu nie ma co poszukiwać w tej książce. 

Fabuła jest powolną drogą przez ważną część życia Jocelyn. Panoramicznie ukazuje jej teraźniejszość, ale też w subtelny sposób przedstawia historię wcześniejszą, byśmy lepiej mogli zrozumieć bibliotekarkę. Nie ma tutaj niespodziewanych zwrotów akcji. Pojawiają się ważne, wręcz przełomowe wydarzenia dla bohaterki, jej bliskich, ale też dla całego świata, lecz na wszystkie jesteśmy przygotowywani i gdy już do nich dojdzie, ze smutkiem lub radością możemy je tylko zaakceptować. 

Jeśli miałabym doszukiwać się jakiś niedociągnięć w "Bibliotekarce z Saint-Malo", to muszę zwrócić uwagę na kreację bohaterów, która w moim odczuciu jest stanowczo zbyt niedopracowana. Całość jest opowieścią poruszającą, pełną emocji, lecz niestety nie umiałam utożsamić się z jej bohaterami ani nawet w żaden sposób przywiązać, co mocno mnie zawiodło. Jednak chwilę trzeba poświęcić samej Jocelyn, która wysnuwa się jako postać naiwna. Przemawia przez nią dobroć, która przekracza abstrakcyjną granicę między powinnością, moralnością i głupotą. Brzmi to z mojej strony mocno oceniająco, ale nie to mam na myśli. Kryje się za tym pewien rodzaj piękna, że ktoś w tak mrocznych i trudnych czasach zachował to poczucie, że powinien nadal walczyć i nie zmieniać swoich zasada i wartości. Tchnie to trochę wyidealizowaniem, co potrafiło mnie odrzucać, lecz rozumiem, skąd pomysł na taką bohaterkę i jak ważną rolę odgrywa fakt, że jest właśnie tak bezwarunkowo dobra. 

Powieść ma dla mnie wiele wad, które znacznie psuły mój odbiór, ale "Bibliotekarce z Saint-Malo" jestem w stanie wiele wybaczyć, ponieważ wszystko jest uratowane za pomocą tematyki. Książka ukazuje dwie strony konfliktu w czasie wojny. Nagle opada kurtyna naszych przekonań i gdzieś ukrytej nienawiści u niektórych osób. Pod pojęciem Francuzi, Żydzi i Niemcy nagle wyłaniają się różni ludzie – ludzie z krwi i kości. Każdy z nich jest odmienny, każdy z nich ma własne poglądy i własną moralność. Za tym idzie tylko jeden wniosek – świat nie jest czarno-biały. W tej wojnie ginęli i cierpieli ludzie po obu stronach. Nie każdy Francuz okazywał się szlachetny i nie każdy Niemiec był potworem. Dla mnie jest to prawda uderzająca w pewien schemat. Część nazistów była nieludzkimi stworzeniami. Mordowali, torturowali, uważali się za lepszych i nie znali żadnej litości. Ale byli też ludzie, którzy wykonywali rozkazy, bo chcieli żyć, bo chcieli, by ich bliscy mogli przetrwać. Tak samo sytuacja wyglądała po stronie Francji, gdzie byli ludzie walczący o wolność i życie, byli ludzie, którzy chcieli tylko przetrwać i byli ludzie, którzy uważali, że warto poświęcać niewinnych cywili, byle tylko zabić jednego nazistę. Pewnie część z Was teraz powie, że być może, ale to jest kwestia rozłożenia częstotliwości. Zapewne tak, ale wojna miała wiele obliczy. Mogę sobie dywagować na ten temat, lecz ja wojny nie przeżyłam. Wszystko, co na ten temat wiem, jest wyłącznie moją interpretacją usłyszanych opowieści, nauczonych faktów i przeczytanych słów. Dlatego tak bardzo doceniam w tej powieści, że nie było pryzmatu nienawiści, tylko uwrażliwienie na ogólne pojęcie cierpienia. 

Cała opowieść poszła też krok do przodu, ponieważ dała sygnał, że istnieje też zjawisko ślepego wierzenia w idee. Czasami dajemy się bezmyślnie im omamić i nawet będąc przekonanym, że czynimy dobro, zapominamy o drugim człowieku i konsekwencjach naszych działań. Wtedy wystarczy iskra, by doprowadzić właśnie do dehumanizacji. 

Jak sami czytacie, "Bibliotekarka z Saint-Malo" pobudziła mnie do wielu refleksji i dała nowy punkt odniesienia. Nie pierwszy raz spotykam się z powieścią, która nie przedstawia sytuacji w sposób typowo czarno-biały. Jednak zawsze będę cenić literaturę dającą możliwość spojrzenia na świat z wielu perspektyw. Nie jest to powieść idealna, ale i tak polecam Wam gorąco zapoznać się z nią.