piątek, 23 grudnia 2022

Scholomance. Lekcja druga. Ostatni Absolwent – Naomi Novik

 

Tytuł: Scholomance. Lekcja druga. Ostatni Absolwent

Autor: Naomi Novik

Przekład: Zbigniew A. Królicki

Cykl: Scholomance

Tom: II

Kategoria: Fantastyka, literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Rebis

Liczba stron: 400

Ocena: 4/10





Kiedy dobro jest naprawdę dobrem, a zło naprawdę złem? Kto to to ocenia i jakimi zasadami się kieruje? Czy mniejsze zło istnieje? Czy poświęcenie jest dobrem, czy może dbanie o swoje własne życie jest lepszym moralnie wyborem? Mogę kreować takie pytania bez końca, lecz to nic nie zmieni – nadal w większości zostaną bez odpowiedzi, a przynajmniej bez odpowiedzi obiektywnej, bo za tę subiektywną odpowiadamy wyłącznie my sami. I jestem głęboko przekonana, że większość z nas miało już trudność mierzenia się z nimi. Pozostaje mi tylko nadzieja, że Wasze decyzje okazały się dla Was dobre i nie pozostawiły wyrzutów sumienia. 

Cała moja refleksja bierze się z historii El, która została postawiona w bardzo dosłowny sposób przed najróżniejszymi, trudnymi wyborami. Udało się jej przetrwać i teraz rozpoczyna ostatni rok w szkole Scholomance. Wydawałoby się to ostatnimi krokami do mety, ostatnim finałem, lecz w rzeczywistości wszystko wskazuje na to, że El będzie musiała się zmierzyć z problemami o wiele gorszymi niż dotychczas, a jej życie w tej szkole, delikatnie mówiąc, jest zagrożone. Ewidentnie cyborgi wraz ze szkołą uparły się na nią i nie wróżą jej przetrwania do końca. Czy tak właśnie będzie? Czy nastolatka jest w stanie pokonać zło i dokonać dobrych moralnie decyzji? 

W tym przypadku – zresztą jak prawie w każdym – będę dobitnie szczera. Chciałam przeczytać tę książkę tylko i wyłącznie ze względu na fantastyczną okładkę i motyw szkoły magii. Te dwa aspekty były na tyle przekonywujące, że dały mi motywację do czytania i przy okazji sprawiły, że nie przeszkadzało mi nieprzeczytanie pierwszego tomu. Zresztą to jest już wręcz moją osobistą tradycją. Niestety materializm wychodzi i powieść okazała się dla mnie wielką porażką. Dlaczego? 

Moje zamiłowanie do magicznych szkół jest dość przewidywalne, ponieważ wywodzi się z "Harry'ego Pottera". Tak jak wiele lat temu zostałam oczarowana Hogwartem, tak od tamtego czasu ponownie szukam tego oczarowania. Nigdy nie udało mi się powtórzyć mojego własnego, emocjonalnego fenomenu szkolnego, niemniej ten motyw w wykonaniu różnych pisarzy naprawdę potrafi zaskakiwać. Jest powtarzalny, konwencjonalny, ale co jakiś czas znajdzie się autor, który nadal potrafi coś z niego wyciągnąć. W przypadku "Scholomance" tak właśnie jest – czego jak czego, ale niesztampowego pomysłu na uniwersum i samą szkołę nie mogę odmówić Naomi Novik. Potrafiła na znanym gruncie stworzyć coś nowego. Ale musi być ale. A tym razem tym ale jest niedopracowanie. Sam pomysł dla mnie nie wystarczy, trzeba go stworzyć od fundamentów i to stabilnych fundamentów. Nawet książki z gatunku fantastyki mają swoje zasady. W pewien sposób gatunek bazuje na łamaniu ich, ale są szkielety nienaruszalne, a tutaj pisarka całkowicie je pominęła, przez co w ogóle nie utrzymała spójności. 

A odnosząc się do stylu pisarskiego, to jak na książkę z literatury młodzieżowej i fantasy wydaje się naprawdę ciężki, co mnie zdziwiło, ale w moim przypadku to jak najbardziej pozytywne zdziwienie. Doceniam rozbudowane zdania, poważne i pełne niuansów. Dla mnie to pewnego rodzaju sztuka na najwyższym poziomie. Niemniej w "Ostatnim Absolwencie" było niezwykle wiele neologizmów i fakt, że nie czytałam pierwszego tomu mocno uderzał w całą fabułę. Nie do końca wiedziałam, o czym autorka pisze i jakie to ma znaczenie dla bohaterki, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie rozumiałam tych słów. Choć to nadaje też charakterystycznej atmosfery całości, więc wywołuje we mnie mieszane odczucia. 

Natomiast fabuła jest wyjątkowo nierównomierna. Już dawno nie widziałam, tak odrębnego prowadzenia historii. Były momenty, gdzie przepadałam i czytało mi się fantastycznie. Ale były też takie, gdzie przeczytać dwadzieścia stron było prawie niemożliwe dla mnie. Po prostu się nudziłam, a co za tym idzie, męczyłam. Tym bardziej że wcześniej wspomniany brak spójności niszczył prawie wszystko, co dla mnie istotne w powieści. Gdy czytałam, odczuwałam, że wiele aspektów jest zbyt wydumanych, zbyt przemyślanych, a w rezultacie niezrozumiałych. Mimo że nie czytałam pierwszego tomu, to po przeczytaniu drugiego mam poczucie, że to niedopracowanie jest kardynalnym błędem pisarki i wręcz nienaprawialnym. 

"Ostatni Absolwent" porusza temat głęboko zakorzenionej moralności i zmian, które się dokonują, gdy standardowy świat zostaje zaburzony, a ludzie stają przed wyborem: życie swoje i swojej rodziny, czy życie innych. Wynik zazwyczaj jest przewidywalny i niemożliwy do zmiany. Cały czas gdzieś w tle wybrzmiewa pytanie, czy możemy robić coś naprawdę złego w imię większego dobra? Czy to jest usprawiedliwione i czy po takiej sytuacji można jeszcze kiedykolwiek usnąć bez wyrzutów sumienia? 

Kolejnym negatywnym aspektem powieści jest... również niedopracowanie, ale tym razem w aspekcie bohaterów. Przede wszystkim irytowali mnie i opierali się na jednej głównej cesze. Byli pozbawieni głębi i po prostu człowieczeństwa. Nie mam tutaj na myśli tematu moralności, tylko odnoszę się do cech osobowości, które tworzą z nas ludzi. Postępowania samej El nie mogłam zrozumieć, więc brakowało mi jakieś analizy jej postaci. To nie jest kwestia, że pochwalałam jej czyny lub wręcz przeciwnie, tylko nie dostałam szans, by zobaczyć, jaką właśnie drogę przechodzi. 

Jak sami czytacie, dla mnie mimo kilku ciekawych zalet, powieść jest niegodna polecenia i na pewno nie powrócę też do pierwszego tomu. Tak podkreślane przeze mnie niedopracowanie połyka prawie wszystkie aspekty książki, więc jest dla mnie niewybaczalne. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

wtorek, 20 grudnia 2022

Królestwa i chaos – Kel Kade

 

Tytuł: Królestwo i chaos

Autor: Kel Kade

Przekład: Piotr Kucharski

Cykl: Kroniki Mroku

Tom: IV

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 576

Ocena: 7/10





Od dawien dawna trwa dyskusja, co sprawia, że jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Geny? Środowisko? Mieszanka genów i środowiska? Sprawa na tę chwilę nie została wyjaśniona. Badania wskazują, że wiele aspektów jest zależnych od naszej genetyki, ale również wskazują, że poprzez modelowanie i warunkowanie można tworzyć określony zestaw zachowań. Następnie nie można zapomnieć, że odpowiednia praca nad swoją psychiką i umysłem oraz wpływ różnych doświadczeń kształtuje nas. Jaki jest ostatecznie efekt? Czy da się go przewidzieć? Czy zastanawiając się dziesięć lat temu, kim będziemy teraz, potrafiliśmy to przewidzieć? 

Historia Rezkina robi się coraz bardziej zaskakująca. Obecnie wraz z uchodźcami z Ashai tworzy nowe królestwo, które ma dać im bezpieczeństwo oraz w przyszłości możliwość powrotu do swojej ojczyzny. Rezkin z każdym dniem musi się mierzyć z trudnymi i często brutalnymi decyzjami dotyczącymi jego, jego przyjaciół oraz ludzi, za których jest odpowiedzialny. Lecz realną trudnością nie jest wojna, ale kontakty społeczne. Perfekcyjne wyszkolenie wojownika pozwala mu odgrywać wiele ról, lecz pozostają one tylko nauczonymi rolami, a nie prawdziwymi emocjami i głębokim relacjami. Ale czy na pewno tak jest? Czy Rezkin jest bezdusznym wojownikiem? Czy jednak gdzieś tlą się w nim emocje? 

"Kroniki Mroku" są moim jednym z ulubionych cyklów. Poprzednie tomy przyniosły mi niezapomnianą rozrywkę, nowych książkowych przyjaciół oraz wiele refleksji. Dlatego z taką pasją czekałam na możliwość przeczytania "Królestw i chaosu". Co tym razem spotka Rezkina? I jak to będzie w nowym świecie? Pytań było wiele, ale Kel Kade już dawno udowodniła, że utrzymuje poziom i kształci swój warsztat. 

Styl autorki sprawia, że od razu czuję nostalgię. Dla mnie nie jest już to tylko jakaś kolejna powieść fantasy, lecz książka, do której powracam jak do dobrego przyjaciela. A charakterystyczny dla pisarki język daje poczucia otulenie ciepłą kołderką i bezpieczeństwa. Zarazem wywołuje szeroki uśmiech na moich ustach. Kel Kade dopracowuje każdy opis. Tutaj nie ma znaczenia czy to opis krajobrazu, analiza postaci czy jej charakterystyka. Już dawno nie ma u niej miejsca na niedopracowanie. Nasuwa mi to obraz malarza, który z pasją oddaje się każdemu fragmentowi, by stworzyć doskonalą całość. Dzięki temu opisy oddziałują intensywnie na wyobraźnie. Natomiast dialogi charakteryzują się naturalnością w stosunku do danego kontekstu

Sama fabuła jest niezmiernie skomplikowana, ale też nie ma wątpliwości, że przemyślana na wielu płaszczyznach. Czym dalej czytałam, tym więcej elementów składa się w sensowną całość i da się zauważyć, że pisarka już w poprzednich tomach na nie wskazywała. To nie są spontanicznie wprowadzone pomysły do fabuły, a dobrze przemyślany plan na serię. Widać, że w każdym tomie następują konkretne zmiany i autorka nie boi się ich. Zna swoje możliwości i pozwala sobie na to, by robić krok dalej i nie bazować wyłącznie na znanych motywach. To byłoby krótkoterminowe, a tymczasem granice powieści rozrastają się i dają poczucie, że istnieją jeszcze dalej – dopiero ich poznanie przed nami. Historia wielokrotnie mnie zaskoczyła, choć przyznam, że niektóre zagrywki są naprawdę fantastyczne, ale niektóre są dość tanie i tu mam na myśli niektóre aspekty wątków romantycznych. 

Mam poczucie, że Kade bierze pod uwagę opinie swoich czytelników i mocno z nich czerpie, by udoskonalić powieść, dać czytelnikom to, czego oczekują, ale zarazem zaskoczyć ich. Przejawia się to w kreacji bohaterów, którzy są niezwykle misternie dopracowani. Każdy z nich ma swój unikatowy zestaw cech, każdy swoją własną historię i własną przyszłość. Niekoniecznie musimy ją znać, ale da się odczuć, że ona istnieje i wpływa na całą fabułę, niekiedy tworząc efekt motyla. Natomiast Rezkin po wszystkich subtelnych zmianach na tę chwilę ukształtował już swój własnych charakter. Myślę, że to jeszcze nie koniec zmian u niego, ale te będą już na poziomie naturalnego zmieniania się wraz z upływem czasu. Uwielbiam jego postać, ponieważ darzę go wielką sympatią, szacunek, ale ma też wiele wad nadających mu ludzkiego oblicza, na co tak długo czekałam. 

Tematycznie jest poruszone wiele wątków, które dają możliwość refleksji. Niemniej jednak od pierwszych stron tej serii dominuje pytanie o to, czy geny, czy środowisko mają większe znaczenie. Rezkin został poddany okrutnemu szkoleniu, które przeszedł wyłącznie dzięki swoim własnym, wrodzonym zdolnościom. Mimo to większość z tych cech nigdy by nie doszła do głosu, gdyby nie został wychowany w określony sposób. Pytanie, jakie cechy nigdy nie yujawnił swojego istnienia przez właśnie to wychowanie. 

Jak sami widzicie, pozostaję wierna swoją ukochanej serii i nadal mnie zachwyca. Dotychczas najbardziej cenię drugi tom, ale każdy z nich jest unikatowy i też spójny w odbiorze. Gdy zaczynałam czytać "Królestwa i chaos" byłam przekonana, że to finałowy tom. Teraz wiem, że to dopiero zapowiedź głównego wątku, więc nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie na nią czas. 

Egzemplarz recenzencki Fabryka Słów

sobota, 17 grudnia 2022

Sny w Domu Wiedźmy – Edward T. Riker

 

Tytuł: Sny w Domu Wiedźmy

Autor: Edward T. Riker

Przekład: Agnieszka Przechodniak

Cykl: Choose Cthulhu 

Tom: VI

Kategoria: Gra paragrafowa, horror

Wydawnictwo: Black Monk

Liczba stron: 128

Ocena: 5/10





Niekiedy świat jest czymś innym niż się nam wydaje. Tak naprawdę codziennie wykonujemy określone przez nas samych czynności, poddajemy się standardowym obowiązkowym i również standardowym rozrywkom, a tymczasem koło nas mogą dziać się rzeczy niemożliwe. Gdy byłam dzieckiem, właśnie tego się obawiałam. Czytałam nałogowo powieści fantasy i tam przewijał się często motyw mówiący, że bohaterowie byli wyjątkowi, więc zauważali niesamowite rzeczy. A jeśli przy mnie dzieje się coś niezwykłego, a ja jestem zbyt ślepa, zbyt nieuważana i zbyt zapatrzona w siebie, by to zauważyć? Być może przygoda życia właśnie ucieka mi przed nosem. Tylko w moich wyobrażeniach było to zawsze coś pozytywnego. A co, jeśli tak naprawdę codziennie przy nas dzieją się złe rzeczy? 

"Sny w Domu Wiedźmy" są moim przejawem zafascynowania formą gier paragrafowych. Cykl "Choose Cthulhu" stał mi się wyjątkowo bliski, a sama opcja, by podejmować własne decyzje w tym niesamowitym świecie opartym na twórczości Lovecrafta, wydaje mi się czymś satysfakcjonującym i dającym całą gamę możliwości. Wielokrotnie mierzyłam się ze źle podejmowanymi decyzjami moich bohaterów. Teraz za ich decyzję odpowiadam ja sama. Czy to nie jest niesamowite? 

Tutaj podkreślę, że sama nie znam dzieł Lovecrafta, więc odnoszę się bezpośrednio do serii, nie opierając się na żadnych porównaniach z oryginałem. "Sny w Domu Wiedźmy" to już szósty tom, co mnie niezwykle cieszy. Choć książki z serii można czytać niezależnie od siebie. Akurat ta część jest nietypowa, ponieważ rozczarowała mnie, co ze smutkiem przyznaję. 

Jednak wracając do początku, to sam pomysł na ten tom wyjątkowo mi się podobał, dlatego tym bardziej nie wiem, co w jego przypadku poszło nie tak. Uwielbiam ten niesamowity klimat, który niezależnie od autora, towarzyszy tym opowieściom i pozwala przenieść się do rzeczywistości należącej do naszego świata, ale tak naprawdę będącej czymś odmiennym od tego, co znamy z naszej rzeczywistości. Dzięki tej niepowtarzalnej atmosferze zazwyczaj umiałam odnaleźć się w tych opowieściach. 

Styl autora okazał się mocno niedopracowany. Cały czas miałam wrażenie, że jest sztywny w odbiorze, co blokowało mi dobrą zabawę i przede wszystkim negatywnie zaskoczyło. Jestem przyzwyczajona, że bez problemu wciągam się w gry paragrafowe i łapią mnie one za serce. Tymczasem w przypadku tej przeszłam tylko jedną linię fabularną, która wręcz przemęczyłam i nie miałam ochoty, by ponownie zacząć nową przygodę. 

Dużo zależało od mocno niespójnej fabuły. Mam wrażenie, że w dużej mierze zawiodło stworzenie samej gry, ponieważ kilka razy sprawdzałam, czy przypadkiem nie pomyliłam się w odczytywaniu numerów. Nagle znajdywałam się w innym miejscu lub kontekście i w ogóle nie rozumiałam, skąd tam się wzięłam. Stanowczo to była główna przyczyna mojego zirytowania podczas czytania. Wszystko mi się mieszało, a ja sama miałam wyraźny problem przywiązać się do głównego bohatera, co jest dość kłopotliwe, gdy jest się nim samemu. 

Lecz nie popadając w krytykę, mam wrażenie, że dawno nie wspominałam, jak pięknie wydane są te książki. Powieść jest robiona w starym stylu i gdy bierze się ją do ręki, to ma się wrażenie, że ma się jakiś stary dziennik, który zapowiada fantastyczną przygodę. Tym bardziej że co jakiś czas można odnaleźć niesamowicie dopracowane ilustracje, które same w sobie przyciągają wzrok i intensywnie oddziałują na wyobraźnię. Zawsze mnie poruszają i wręcz hipnotyzują. 

"Sny w Domu Wiedźmy" okazały się dla mnie dużym rozczarowaniem, a dotychczas przy tej serii nie spotkałam się z tak negatywnymi, własnymi emocjami. Niemniej bez wątpienia będę kontynuować serię, ponieważ czuję, że zaczynam mieć do niej wielki sentyment. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

środa, 14 grudnia 2022

Stworzyć komiks – Scott McCloud

 

Tytuł: Stworzyć komiks 

Autor: Scott McCloud

Przekład: Hubert Brychczyński

Kategoria: Komiks, poradnik

Wydawnictwo: Kultura Gniewu

Liczba stron: 272

Ocena: 9/10







Pasja w życiu to niezmiernie ważna sprawa. Pozwala człowiekowi oderwać się od codzienności, często nadaje jej barwy, sprawia, że czujemy się spełnieni i niekiedy dzięki niej szczęśliwi. Potrafi dyktować naszym życiem i sprawiać, że dochodzimy do wyżyn naszych możliwości, pozostając przy tym dumnym ze swoich osiągnięć. Choć mam wrażenie, że niektóre pasje potrafią być wyjątkowo ukryte w nas. Mijają lata, wiedziemy swoje życie, mam nadzieję, że szczęśliwe, aż pewnego dnia poznajemy jakiś nowy temat, jakąś nową czynność i tego dnia wszystko się dla nas zmienia. Macie jakieś przykłady takiej pasji?

A skąd u mnie dzisiaj pomysł na tego typu tematykę? Otóż w ostatnim czasie, jak część z Was wie, zaczęłam interesować się komiksem. Spośród wielu dzieł, które w większości jeszcze nic mi nie mówią, znalazłam wyjątkowo nietypowy komiks. Czemu nietypowy? Ponieważ jest to komiks mówiący, jak rysować komiks. Dla mnie brzmi to po prostu fantastycznie! Nie jestem rysownikiem, choć mam pewne zamiłowania plastyczne, ale i tak chciałam zajrzeć w głąb komiksu. Czy dzięki pozycji "Stworzyć komiks" udało mi się to?

Przede wszystkim pod bardziej obiektywnym względem nie jestem w stanie ocenić, jak wiele osób potrzebuje tego typu poradnika. Dla mnie to była ostatecznie genialna przygoda, która dała mi szerszą perspektywę plastyczną i literacką. Coś dla pogłębienia wiedzy ogólnej, ale niekoniecznie do wykorzystania w praktyce. Choć wydaje mi się, że wiele osób pewnego dnia chce swoje zamiłowanie do rysowanej formy literatury przenieść też na dzieło własne, więc takim osobom na pewno przypadłby do gustu ten komiks. 

Kiedyś prawie w ogóle nie doceniałam komiksu. Przyjemna forma, ale nic więcej. Teraz moja dawna ignorancja mnie przeraża. Zaczynam dostrzegać, jak bardzo jest niesamowita ta forma. "Stworzyć komiks" sprawiło, że weszłam na jeszcze wyższy poziom postrzegania komiksu. Zdałam sobie sprawę, na jak wielu płaszczyznach muszą pracować ilustratorzy i scenarzyści. Autor książki poruszył po krótce wiele aspektów tworzenia komiksów. Przedstawił konieczne fundamenty i najróżniejsze alternatywy. Doceniam to, gdyż jako laik czułam się bardzo pewnie, czytając tę pozycję. Wszystko wydawało mi się przejrzyste, zrozumiały i proste w odbiorze. Tylko w odbiorze, stworzenie komiksu to naprawdę praca dla wytrwałych i kreatywnych osób, które mają do tego pasję i są gotowe zaangażować się całym sobą. 

Poza tym komiks momentami jest niesamowicie zabawny i na poziomie stylistycznym, i ilustracji. Odbieram to jako puszczenie oczka do czytelników mówiące, że dzięki temu lepiej zapamięta się przedstawione treści. Dla osób lubiących listy i ogólnie dopracowaną organizację na końcu każdego rozdziału znajduje się pewnego rodzaju podsumowanie zawarte już bezpośrednio w samych słowach, bez dymków. 

Autor jest osobą, która daje olbrzymią motywację i wydaje mi się niesamowicie inspirującą osobą. Daje wielkie pokłady nadziei, ale też nie owija w bawełnę, mówiąc, że jest łatwo. Opowiada o możliwych trudnościach związanych między innymi z poświęceniami ilustratora i scenarzysty, ale też trudnościami związanymi z samym rynkiem, konkurencją i ekonomicznymi możliwościami. Mam wrażenie, że przedstawia rzecz taką, jaką jest. Nie od wczoraj siedzi w tym biznesie. Dlatego też widział wiele osób, które osiągnęły sukces i w kategoriach popularności, i w kategoriach własnej satysfakcji. 

Warto też co nieco wspomnieć o ilustracjach. Wyróżniają się łatwym odbiorem i przejrzystością, ale zarazem widać w nich wielką dokładność szczegółów. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, które wcześniej wnikliwie zostało przemyślane. Na mnie zrobiło to fenomenalne wrażenie. Pod względem wyjątkowo subiektywnym bardzo podoba mi się kreska autora, gdzie czuć beztroską zabawę ilustracją, gdzie rezultatem są ironiczne i zabawne treści. 

Od komiksu "Stworzyć komiks", za każdym razem mnie to bawi, oczekiwałam naprawdę wiele, a dostałam jeszcze więcej. To wspaniałe kompendium wiedzy dla pasjonatów tej formy i przede wszystkim młodych artystów, którzy dopiero stawiają swoje pierwsze kroki w tym świecie. Odnajdą tam inspirację, podstawy i motywację. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl  

niedziela, 11 grudnia 2022

Nowe scenariusze zajęć dla nauczycieli, pedagogów i rodziców – Agnieszka Kazdroń

 

Tytuł: Nowe scenariusze zajęć dla nauczycieli, pedagogów i rodziców

Autor: Agnieszka Kozdroń

Kategoria: Psychologia

Wydawnictwo: Difin

Liczba stron: 206

Ocena: 8/10







Dzieci to niezwykłe istoty. Mali ludzie, którzy dopiero zaczynają swoje życie, którzy zaczynają zdobywać nowe umiejętności, rozwijać własne zdolności i uczyć się życia społecznego. Odkąd pamiętam, miałam poczucie, że dzieci są niezmiernie ważne. W momencie gdy chcemy zmienić świat, sprawić, by były lepszym miejscem, to kluczem są dzieci. Wystarczy dać im miłość, pozwolić odpowiednio się rozwijać i doceniać ich istnienie. Mam poczucie, że jest to zarazem coś tak bardzo naturalnego i też niezmiernie trudnego. Jak dać dzieciom to, co pozwoli im przeżywać jak najszczęśliwsze życie? 

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie w sposób jednoznaczny. Moje przemyślenia są dość idealistyczne, co w żaden sposób nie oznacza, że pewnych elementów nie mogę wprowadzić w swojej pracy. W końcu mogę jako psycholog dziecięcy dać dzieciom wsparcie, zrozumienie i pomóc rozwijać najróżniejsze umiejętności, od społecznych zaczynając, po niektóre rodzaje wykształcenia. Tylko nadal wybrzmiewa to pytanie – jak?. Z pomocą przychodzą mi "Nowe scenariusze zajęć dla nauczycieli, pedagogów i rodziców" Agnieszki Kazdroń. Tytuł książki brzmi profesjonalnie, a przy tym dość sztywno, ale dzięki temu konkretnie. Niezmiernie się cieszę, że miałam szansę zapoznać się z tą pozycją literacką, ponieważ odebrałam ją wyjątkowo pozytywnie i zmotywowała mnie do wielu zmian. Ale zaczynając od początku... 

Podkreślę tutaj samą wagę pomysłu na taki zbiór. Wiem, że w kręgach pedagogicznych ze względu na duże pokłady wiedzy zdobytej przez specjalistów, ale też tej, którą według podstaw programowych trzeba przekazać, jest dość popularne zbieranie istotnych rzeczy w jednym miejscu. W tej chwili widzę, jaką to ma wagę. Pomysły mają to do siebie, że są ulotne. Jestem w stanie przywołać mnóstwo sytuacji, gdy wymyśliłam coś ciekawego według mnie, a później to przepadło lub przypomniało mi się w niewczas. Tymczasem właśnie takie kompendium, taki zbiór daje szansę mieć wszystko w jednym miejscu, by móc w odpowiednim czasie sprawdzić sobie różne aspekty, sięgnąć po jakieś konkretne narzędzie lub wykorzystać jako inspirację. Dla mnie to jest też o tyle istotne, że mam dość krótkie doświadczenie w pracy zawodowej i czasami zapominam o oczywistościach. Właśnie te scenariusze uświadomiły mi to i dały szansę, by lepiej pod względem uporządkowania zaplanować pewne zajęcia. 

Poza tym nie można przejść obojętnie przy układzie całej książki. Jest bardzo przejrzysta, a wszystkie zabawy, pomysły i scenariusze są ułożone według schematu, gdzie da się sprawnie poruszać w kategoriach wiekowych, potrzebnych materiałów, czasu, który trzeba poświęcić na zabawę oraz umiejętności, które są zdobywane podczas takich zajęć. Dla mnie to naprawdę istotny aspekt, gdyż szybko odnajduję się w książce i mogę metaforycznie czerpać z niej całymi garściami. Należy też podkreślić, że każda taka zabawa jest dokładnie opisana. Dlatego od początku wiadomo, czemu ona ma służyć i jak może przebiegać. Autorka też często podaje wiele opcji i alternatyw tej zabawy, co dodatkowo poszerza perspektywy, ale mam poczucie, że również inspiruje do własnych modyfikacji oraz zdobywania nowej wiedzy i pogłębiania już tej zdobytej. W moim odczuciu są to wspaniałe zalety. 

Wychwalam ten zbiór zabaw pod niebiosa i tutaj robię to z ręką na sercu. Jednak to nie te wszystkie wcześniej wymienione zalety tak bardzo mnie przekonują do tej książki. Tutaj główną rolę odgrywa empatia autorki. Gdy czytałam wstęp, a następnie dokładne opisy zajęć, czułam, że pisarka ma w sobie pokłady zrozumienia. Zrozumienia zarówno dla dorosłych, którzy mają prowadzić zajęcia, ale też dla małych ludzi, którzy często z taką pasją się w nie angażują. Wyczuwa się wrażliwość na potrzeby dziecka oraz czystą pasję. 

W tej chwili parę przedstawionych zabaw mam już za sobą. Moi pacjenci z chęcią do nich przystąpili i w moich oczach bawili się bardzo dobrze oraz mam nadzieję, że zdobyli nowe doświadczenia i nową wiedzę. Mam jeszcze dużo planów związanych z "Nowymi scenariuszami zajęć dla nauczycieli, pedagogów i rodziców", więc jest to pozycja, która nie zostanie odłożona na półce, ale autentycznie będzie mi towarzyszyć w mojej pracy. 

Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Difin 

czwartek, 8 grudnia 2022

Terapia afazji. Ćwiczenie aktualizacji wyrazów – Krystian Manicki

 

Tytuł: Terapia afazji. Ćwiczenie aktualizacji wyrazów

Autor: Krystian Manicki

Kategoria: Literatura naukowa

Wydawnictwo: Difin

Liczba stron: 114

Ocena: 7/10








Mam poczucie, że w naszym życiu jest tak niesamowicie wiele rzeczy, spraw czy aspektów, o których nie mamy najmniejszego pojęcia, a w rzeczywistości mogą okazać się bardzo ważne i byłoby cudownie mieć choć troszkę wiedzy w danym temacie. Oczywiście jako ludzie nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć i zdobyć niekończące się pokłady wiedzy. Niemniej wydaje mi się, że nic nie stoi przeszkodzie, by próbować wiedzieć jak najwięcej i przede wszystkim korzystać z tej wiedzy, gdy przyjdzie na to czas. Takie refleksje pojawiły się w kontekście afazji, o której jeszcze dwa lata temu kompletnie nic nie wiedziałam – włącznie z tym, że nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Teraz już wiem i w swojej pracy zawodowej staram się pomóc osobom posiadającym to zaburzenie mózgu. 

Czym jest afazja? Jest to uszkodzenie mózgu, które objawia się przede wszystkim w trudnościach w mowie. Ze względu właśnie na pracę zawodową szukałam czegoś, co pozwoli mi pogłębić zdobytą na studiach wiedzę, ale też da jakąś podpowiedź praktyczną. Między innymi w taki sposób dowiedziałam się o istnieniu pozycji literackiej "Terapia afazji. Ćwiczenie aktualizacji wyrazów". Byłam przekonana, że jest to książka, która dołoży cegiełkę do mojego doświadczenia oraz da też konkretne wskazówki i ćwiczenia. Tak właśnie się stało, a ja w tej chwili systematycznie korzystam z tej książki i doceniam jej treść oraz zawartość. 

Książka zaczyna się od wprowadzenia teoretycznego, co jest według mnie potrzebne i wręcz konieczne. Niesamowicie mi się podoba, że to wprowadzenie jest niezwykle krótkie. Autor tutaj nie owijał w bawełnę, nie wprowadzał zbędnych opisów. Po prostu w sposób konkretny i skondensowany przedstawił podstawy. Z założenia jest to książka dla specjalistów, więc myślę, że jest to wspaniałe i szybkie powtórzenie tego, co już duża część osób korzystających z ćwiczeń doskonale wie. Po co przedłużać? A jeśli książka trafi w ręce laika, to myślę, że też bez większych problemów przedstawi koncepcję. Tym bardziej że język jest też wyważony. Dość trudny, ale nadal wydaje się dla większości osób zrozumiały – przynajmniej w mojej opinii. 

Następnie po wprowadzeniu oraz słowniku znajdują się ćwiczenia podzielone według wcześniej opisanych kategorii. Ćwiczenia wydawały mi się od początku ciekawe. Tak jak wspomniałam – jeszcze dwa lata temu nie wiedziałam o istnieniu czegoś takiego jak afazja. Dlatego też miałam dość ubogie wyobrażenie, jak powinny wyglądać takie zadania. Możemy w nich znaleźć przysłowia, różne opowieści i różne aspekty odnoszące się do typowych, codziennych czynności, czyli w skrócie to co najważniejsze.

Same ćwiczenia są powtarzalne. W każdej kategorii są takie same tylko dostosowane do właśnie kategorii. Początkowo wydawało mi się to dziwne, ale z czasem zrozumiałam, że to ma sens. Zbiera rożne zadania tak, by terapeuta czy inna osoba mogła mieć wszystko w jednym miejscu, ale zarazem żeby to było spójne i powtarzalne, co zapewni systematyczność i jeśli zajdzie taka potrzeba możliwość dopasowania, choć układ nie jest przypadkowy. Ten argument jak najbardziej mnie przekonuje. Tym bardziej że osobiście pracuję z dziećmi z afazją i tam pojawiają się różne trudności wynikające nie z zaburzenia, ale z wieku. Poza tym wiele ćwiczeń fantastycznie sprawdza się również w innych przypadkach. Niektórzy z moich młodych pacjentów mają problemy z pamięcią roboczą, inni z koncentracją. Wbrew tytułowi książki zadania i w takich przypadkach sprawdzają się wspaniale. 

Cieszę się, że miałam możliwość zapoznać się z tą pozycją, ponieważ jest kolejnym krokiem do zdobywania coraz to większej wiedzy i też ćwiczenia mojej elastyczności, która w pracy zawodowej jest konieczna. Co do samej afazji to tak jak wspomniałam, pracuję z dziećmi, więc ciężko mi ocenić wiele aspektów, niemniej bawimy się naprawdę dobrze z tą książką i widzę pewne postępy. 

Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Difin  

poniedziałek, 5 grudnia 2022

Trening umiejętności emocjonalnych i społecznych dzieci. Karty terapeutyczne i karty pracy – Agnieszka Lasota

Tytuł: Trening umiejętności emocjonalnych i społecznych dzieci. Karty terapeutyczne i karty pracy

Autor: Agnieszka Lasota

Kategoria: Karty pracy, nauki społeczne, psychologia

Wydawnictwo: Diffin

Liczba stron: 60

Ocena: 9/10







Gdy zaczęłam swoją pracę, to pojawiło się w mojej głowie pytanie – co ja mam robić z tymi dziećmi? Brzmi może troszkę zabawnie, patrząc w kontekście, że dopiero co pięć lat uczyłam się psychologii, niemniej okazało się to wyjątkowo istotne i praktyczne pytanie. Okazało się, że mam za sobą mnóstwo podręczników, literatury naukowej, znam dobrze wiele teorii, lecz nie do końcu mam umiejętność wprowadzanie tego w życie. A przecież chodzi o to, żeby dzieci zyskały coś, nauczyły się czegoś i przy tym dobrze bawiły. W pierwszych dniach było to dla mnie nie lada wyzwaniem. 

Miałam dużą potrzebę, by dać z siebie wszystko właśnie w najbardziej efektowny sposób. By stworzyć własny warsztat potrzeba czasu i doświadczenia. Oczywiście zaczęłam poszukiwać materiałów, zaczęłam tworzyć własne i ogólnie zaczęłam iść jakąś własną wizją. Nadal to robię i uważam za jak najbardziej właściwe, ale wiele rzeczy rozbija się o wspomniany czas. Między innymi dlatego z taką radością przyjęłam pozycję "Trening umiejętności emocjonalnych i społecznych dzieci. Karty terapeutyczne i karty pracy". Już sama przydługa nazwa brzmi jak wybawienie. Czy tak właśnie było? 

Myślę, że jak najbardziej tak. Dostałam materiały, które w spójny i uporządkowany sposób pomogły mi prowadzić moje zajęcia. Dzięki temu sama nabrałam pewnego rodzaju harmonii i wiedziałam od czego wyjść. Przy tym z czasem zobaczyłam, jak dobrze mi się pracuje z tymi kartami pracy i jak pobudzają również moją wyobraźnię i inwencję twórczą. W końcu jest to pewien szkielet pozwalający krok po kroku przechodzić przez emocje, a następnie różne aktywności społeczne, ale też nic konkretnie nie narzuca. Tego potrzebowałam. 

Kolorowe karty pozwalają w sposób przyjemny i barwny rozmawiać o emocjach, o ich przeżywaniu oraz o radzeniu sobie z nimi. Właśnie ta barwność wydaje mi się idealnie dobrana, gdyż nie jest zbyt wiele kolorów, które w nadmiarze zapewne rozpraszałyby dzieci, ale jego występowanie intryguje. Moje miesięczne doświadczenie z tymi kartami sprawiło, że dostrzegłam, z jakim zaciekawieniem dzieci same zerkają, co to jest, czytają, a te młodsze proszą o przeczytanie. Natomiast czarno-białe karty pracy spisują się o tyle wspaniale, że razem możemy dojść do pewnych pomysłów, poszukać pewnych rozwiązań i młode osoby w zależności od wieku mogą różnego rodzaju chmurki, balony czy drabiny dopasować do własnej wizji i możliwości. 

W "Treningu umiejętności emocjonalnych i społecznych dzieci" każda emocja jest dokładnie przedstawiona. Mam poczucie, że razem z dzieckiem mogę się nią zaopiekować, a następnie stworzyć coś własnego, by jeszcze następnie mieć możliwość przypomnienia sobie zdobytej wiedzy i tego, do czego dziecko w ramach twórczej pracy doszło. Położono tutaj nacisk na dokładność, wieloperspektywiczność oraz systematyczność.

Kart jest naprawdę wiele i o różnym poziomie, więc dopasowuję je do wieku dzieci. W tej chwili widzę, że tempo pracy moich pacjentów jest naprawdę bardzo różnorodne, ale zarazem podkreślę ponownie, że widzę tutaj olbrzymią zaletę systematyczności i pewnego rodzaju powtarzalności. 

Cieszę się, że w moje ręce trafiła to pomoc terapeutyczna, gdyż dała mi duże możliwości pracy z dziećmi, ale też mam poczucie, że jest pewną ścieżką dająca mi możliwość zdobycie kolejnego doświadczenia, jak takie materiały powinny wyglądać i na co zwrócić uwagę, gdy pracuję z tak młodymi ludźmi. Dlatego gorąco polecam wszystkim osobom zaangażowanym w trening emocji u dzieci i osobom, które dopiero tak jak ja uczą się pewnych rzeczy. 

Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Difin

piątek, 2 grudnia 2022

Poławiaczka pereł. Legenda o źrenicy oka – Karin Erlandsson

 

Tytuł: Poławiaczka pereł. Legenda o źrenicy oka

Autor: Karin Erlandsson

Cykl: Legenda o źrenicy oka

Tom: I

Kategoria: Literatura dziecięca

Wydawnictwo: Dwukropek

Liczba stron: 256

Ocena: 8/10






Marzenia są czymś niesamowitym, czymś, co prowadzi nas przez życie i jest w stanie sprawić, że będzie miało ono sens. Samo dążenie do celu jest tak niesamowite i najczęściej towarzyszy mu wielka pasja, że jest tak naprawdę najważniejszą częścią całego procesu. Jednak niekiedy marzenia, dążenie do celu przybierają formę przerażającą, formę, która jest przeciwstawieństwem tego pięknego procesu. Wszystko wynika z granic. Mówi się, żeby podążać za marzeniami, nie poddawać się i dawać z siebie wszystko. Rzadko wspomina się o cenie tego. Czy na pewno zawsze spełnienie celu jest tego warte? 

Miranda od najmłodszych lat jest poławiaczką pereł. Uważa siebie samą za najlepszą ze wszystkich. To ojciec w dzieciństwie uczył ją podstaw. Wtedy też doszło do pewnej tragedii – dziewczynka straciła rękę. To był rekin. Lecz te wydarzenia miały miejsce lata temu, obecnie jest tu i teraz i tylko to się liczy. Tym bardziej że królowa ogłosiła poszukiwania źrenicy oka, czyli najstarszej i zarazem najwspanialszej perły. Czy Miranda postanowi wyruszyć w wyprawę po tę drogocenną perłę? Mówi się, że osoba, która ją odnajdzie nie będzie już nigdy niczego pragnąć, ponieważ będzie miała wszystko. Czy to prawda? Czemu nikt od tysięcy lat jej nie znalazł? 

"Poławiaczka pereł" przykuła moją uwagę swoją przepiękną okładką i nietypowym tytułem. Zastanawiałam się, co on tak naprawdę oznacza. Jest dosłowny? A może jest metaforą? Zresztą ostatnio po prostu mam ochotę na literaturę dziecięcą. Czy moje oczekiwania oparte na solidnych argumentach, czyli czystym przeczuciu, zostały spełnione? Mam ochotę pobyć przez chwilę osobą pewną siebie, więc jednoznacznie odpowiem: oczywiście! Jakże mogłoby być inaczej? 

Pomysł na całą powieść jest po prostu niesamowity. Gdy czytałam, coraz bardziej byłam zachwycona wyjątkową kreatywnością. Wcześniej w ogóle nie spotkałam się w literaturze w motywem pereł, a raczej z motywem ujętym w tak oryginalny sposób. Nie chcę Wam za dużo zdradzać, dlatego też nie opowiem dokładnie, które elementy najbardziej przykuły moją uwagę. Ale jestem przekonana, że większość z Was również zostanie pozytywnie zaskoczona. Ogólnie po przeczytaniu "Poławiaczki pereł" czuję niesamowitą satysfakcję i przede wszystkim dumę z pisarzy, że nadal znajdują tak niekonwencjonalne, nowe pomysły na fabułę. Według mnie to naprawdę godne szacunku. 

Styl autorki jest bardzo ładny. Zdaję sobie sprawę, że to mało konkretne stwierdzenie, niemniej mam poczucie, że idealnie opisuje właśnie stylistykę. Książka jest łatwa w odbiorze, więc młodzi czytelnicy pod względem zrozumienia powinni się w niej odnaleźć. Łączy w sobie również optymalne połączenie barwności i przejrzystości, co ma w sobie coś unikatowego i przekonywującego do całości. W dodatku język wyróżnia się czymś bliżej nieokreślonym, ale zapewne charakterystycznym dla pisarki. Jestem niezmiernie ciekawa, czy wybrzmi to w następnym tomach. 

Natomiast fabuła jest całkowicie nieprzewidywalna. Od prawie samego początku wciągnęła mnie i sprawiła, że koniecznie chciałam dowiedzieć się, czy Mirandzie uda się odnaleźć tę niezwykłą perłę i jak potoczy się jej relacja z pewną dziewczynką. Warto też podkreślić, że książka pod względem miejsc, w których bywa Miranda, jest mocno rozbudowana. Nie jest to może świat z fantastyki przeznaczonej bardziej dla starszych czytelników, ale na pewno jak dla dzieci mocno rozbudowany i dopracowany. Nie jest też światem naiwnym, czy wręcz sielankowym. Tak jak w naszej rzeczywistości da się w nim odnaleźć dobro i zło, ale też niekoniecznie da się je ująć w sztywne ramy. Tam dominowała nadzieja. 

Bohaterowie wyróżniają się wyrazistymi osobowościami, które pozwalają ulokować swoje uczucia. Sama Miranda jest fantastycznie wykreowana, gdyż posiada całą, wielowymiarową historię. Nie jest bohaterem jednoznacznym, którego można ot tak polubić lub znienawidzić. Ona po prostu wywołuje mieszane odczucia i uważam, że te uczucia wynikają z dobrej analizy psychologicznej. W powieści pojawia się też postać, którą uważam za punkt radości – Syrsa. Dzięki niej świat jest pełen barw. 

Tematyka jest nietypowa, a przynajmniej początkowo tak mi się wydawało. Choć muszę się przyznać, że w pierwszych chwilach niekoniecznie potrafiłam ją przenieść na naszą rzeczywistość. Dopiero czym dalej czytałam, tym bardziej widziałam, jak wiele wątków przedstawionych w tej książce możemy odnaleźć w samych sobie. "Poławiaczka pereł" sprawiła, że poddałam wiele spraw głębokiej refleksji. Zaczęłam zadawać sobie pytania, czym tak naprawdę jest pragnienie? Czy jest nam ono potrzebne? I jak daleko sięga? Tym bardziej że poruszone wątki występują w kontekście miłości i istnienia drugiej osoby. Na świecie jest wiele ważnych rzeczy, ale jednak to drugi człowiek powinien być dla nas najważniejszy – nie powinien rywalizować z rzeczami materialnymi. 

Opowieść dla dzieci okazała się tak naprawdę opowieścią dla dorosłych. Oczywiście nasi młodzi czytelnicy na pewno dzięki niej zapoznają się z wieloma wartościowymi treściami. Niemniej mam poczucie, że to często właśnie osoby dorosłe zapominają o tym, co najważniejsze i przede wszystkim czemu jest to najważniejsza. "Poławiaczka pereł" okazała się niesamowicie piękną książką, która zachwyca i uczy. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

wtorek, 29 listopada 2022

Samowspółczucie – Kristin Neff, Christopher Germer

 

Tytuł: Samowspółczucie

Autor: Kristin Neff, Christopher Germer

Przekład: Anna Sawicka-Chrapkowicz

Kategoria: Literatura naukowa, poradniki

Wydawnictwo: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Liczba stron: 212

Ocena: 6/10







Znacie to powiedzenie, że żeby kogoś szczerze kochać, trzeba kochać samego siebie? W końcu szacunek, zrozumienie i akceptacja samego siebie pozwala ujrzeć świat w innych perspektywach i niepotrzebne zmartwienia oraz trudności nie ograniczają nas ani nie marnują naszej energii. To duży krok do tego, by czuć się lepiej, ale być też w stanie dawać siebie innym. Jak mam być szczera, to przez większość życia nie przekonywało mnie to. Dopiero od niedawna zaczęłam patrzeć na to troszkę z innej strony. Studiowanie psychologii oraz moje własne doświadczenia uświadomiły mi wiele rzeczy. Może w tej chwili pod wcześniejszymi stwierdzeniami nie podpiszę się całym sercem, ale na pewno w dużej mierze się zgadzam. A te wszystkie przemyślenia pojawiły się w konsekwencji przeczytania książki "Samowspółczucie". 

Ogólnie ten przydługi wstęp jest po to, by uczciwie Was ostrzec, że całość jest odbierana przez sceptyka, bo właśnie w kontekście samowspółczucia, praktyk uważności czy różnych technik relaksacyjnych, nim właśnie jestem. Co w żaden sposób nie przeszkadza mi próbować zrozumieć ten fenomen, wyciągnąć coś dla siebie i mam nadzieję, że być może dać coś też moim bliskim, moim znajomym i moim pacjentom. Bo mam poczucie, że w tym coś musi być naprawdę. Czy książka "Samowspółczucie" pomogła mi w tym? Oj to była ciężka droga. 

Jednak by zejść z tego tonu, chciałabym najpierw nawiązać do stylu pisarskiego autorów. Określiłabym go jednym słowem – przyjemny. Ma w sobie ciepło, zrozumienie, że nie każdy wszystko rozumie, co osobiście mocno cenię. Tak jak w każdej z moich recenzji dotyczących psychologii i tu podkreślę, że to ma być książka dla ludzi, a nie specjalistów. To ci, którzy jeszcze nie wiedzą, jeszcze nie rozumieją lub jeszcze się nie nauczyli, mają się właśnie nauczyć. W przypadku tej lektury ten aspekt jak najbardziej jest poprawnie rozwiązany. Jednakże słowa autorów są też mocno zachęcające i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie były nadmiernie zachęcające, co akurat mnie intensywnie zniechęcało do słuchania ich. Podczas czytania miałam takie poczucie buntu, że jeśli próbujecie mnie zmusić, to ja za żadne skarby nie dam się Wam. A przecież chodziło o to, żeby właśnie mnie przekonać. Lecz gdy przymkniemy na to oko, jest znacznie lepiej. 

Gdy zaczęłam czytać, miałam wrażenie, że cała ta książka to jakieś science fiction. I przytaczane przez pisarzy źródła oraz badania w żaden sposób nie pomagały zniwelować tego efektu. Na szczęście z czasem miałam coraz bardziej otwarty umysł, a przynajmniej takie miałam odczucie, i niektóre sprawy zaczęłam postrzegać troszkę inaczej. Przede wszystkim gdzieś koło połowy wyzbyłam się tego kpienia z przytaczanych treści. Wynikało to między innym z przykładów podawanych przez książkę osób, które miały trwałe przekonania na pewne sprawy i nagle doznawały cudownej przemiany. Wydawała mi się to nierealne i jakkolwiek wiem, że u niektórych osób jest to jak najbardziej prawdziwe, to brakowało mi ukazania tego procesu. Na koniec lektury miałam już dość odmienne spojrzenie, gdyż zdarzało mi się zaznaczać różne fragmenty treści oraz snuć własne refleksje podyktowane przeczytanym tekstem. Ćwiczenia w książce również przywoływały u mnie mieszane odczucia, ale niektóre z nich są naprawdę ciekawe i przede wszystkim przydatne. 

Po przeczytaniu "Samowspółczucia" mam refleksję, że to pozycja literacka dla osób, które chcą zostać bardzo przekonane albo już są i chcą utrwalić pewne sprawy. Tymczasem dla takich sceptyków jak ja to trudna sprawa, niemniej coś we mnie pękło i wiele aspektów w ostatecznym rozrachunku przekonało mnie, co odbieram pozytywnie. Ogólnie w żaden sposób nie żałuję, że zapoznałam się z "Samowspółczuciem", ponieważ to dla mnie ciekawe doświadczenie oraz zdobycie nowej wiedzy i nowej perspektywy. Z tego względu mimo mojego narzekania sądzę, że może warto spróbować, nawet jeśli nie należy się do wymienionych przed chwilą grup. 

Współpraca recenzencka Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

sobota, 26 listopada 2022

Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda 5 – René Goscinny, Jean Tabary

 

Tytuł: Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda

Autor: René Goscinny, Jean Tabary

Cykl: Iznogud

Tom: V

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 192

Ocena: 6/10






Czasami czegoś bardzo, ale to naprawdę tak bardzo, bardzo pragniemy. Dlatego właśnie jesteśmy gotowi zrobić wszystko byleby tylko to osiągnąć. W końcu można to określić jako cel życia. Tylko problem polega na tym, że mimo to nie jesteśmy w stanie osiągnąć właśnie tego celu. Ile to myślenia, ile to energii, ile emocji i ile działania, a tutaj nadal nic... Stoimy dokładnie w tym samym miejscu co zawsze i nie jesteśmy nawet krok bliżej, by ziścić nasze marzenia. Jak sobie z tym poradzić? Próbować dalej. A najlepszym tego przykładem jest cykl o Iznogudzie. 

Wielki wezyr nadal próbuje zostać kalifem w miejsce kalifa. Dzielnie brnie do przodu i nie poddaje się. W końcu doskonale wie, co chce osiągnąć. Niekoniecznie wie jak, ale w końcu możliwości jest na pewno wiele i na pewno któraś skuteczna. Tylko szkoda, że trwa to od wielu lat, a Iznogud jest nadal tylko wielkim wezyrem. Mogłoby się wydawać, że to i tak zaszczytne stanowisko, patrząc że nikt poza kalifem nie lubi Iznoguda. Jednak wezyrowi to nadal za mało. Czy kiedyś wreszcie uda mu się zostać kalifem w miejsce kalifa? Jakie wydarzenia mogą do tego doprowadzić? 

O cyklu "Iznogud" nigdy wcześniej nie słyszałam, jednak oczywiście słyszałam o osławionym René Goscinnym. W końcu to i w Polsce klasyk nad klasykami. Właśnie dlatego zdecydowałam się przeczytać ten komiks. Stwierdziłam, że tradycyjnie nie ma dla mnie znaczenia, że to piąty tom i oczywiście nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ historie są oddzielne. Jak ostatecznie spodobała mi się ta humorystyczna i satyryczna opowieść? 

Zaczynając jak zwykle od pomysłu, to uznaję go za coś po prostu fantastycznego! Gdy czytałam, to miałam poczucie, że to coś mi znanego, ale w odmętach mojej pamięci nie mogę dotrzeć czemu. Więc tak o to tym sposobem to historia wywołująca we mnie ciepło, ale też całkowicie inna od tych, które znam. Tym bardziej że scenarzysta i rysownik pokusili się o bezpośrednie zwroty w stronę czytelnika. Nienawidzę tego w przypadku seriali, ale tutaj w komiksie okazało się to wspaniałym zabiegiem, który wielokrotnie mnie rozśmieszył. 

Dialogi są po prostu kwintesencją dobrego humoru i zawsze przedstawiają rzeczywistość, która pozornie jest zakrzywiona, gdy tymczasem okazuje się być całkowicie realna. Zabawa satyrą oraz karykaturą podkreślają tutaj istotne aspekty życiowe. Lecz wracając bezpośrednio do dialogów, to wydają niesamowicie naturalne. Bawią i dają szansę, by mocno przywiązać się do bohaterów. Mają w sobie coś z typowej, dobrej komedii. 

Sama fabuła o dziwo jest dość mocno rozbudowana i wręcz miejscami skomplikowana oraz zaskakująca. Sam komiks składa się z trzech zeszytów i pewnej ciekawej wstawki o wezyrze Iznogudzie. W tej części dzieje się naprawdę wiele, więc można wciągnąć się w przygody bohaterów oraz z pasją obserwować pomysłowość scenarzysty, która bądźmy szczerzy – nie zna granic. 

Same ilustracje to też pewnego rodzaju arcydzieło. Nie jestem znawcą ani tym bardziej specjalistą, ale patrząc takim całkowicie laickim okiem, mam wrażenie, że to dobra, stara szkoła komiksu. Dominuje tutaj dopracowanie, skupienie się na szczegółach, ale też unikatowość kreski ilustratora, przy tym przejrzystość ilustracji, czyli to jest to, co najbardziej lubię w komiksach czy powieściach graficznych. 

Mimo wymienionych zalet nie do końca poczułam tę historię. Jest to dość nietypowe, bo wszystko, o czym piszę, jak najbardziej doceniam i szanuję, ale mimo to czytałam, bo czytałam... Nie jest to coś dla mnie i nie mam na to uzasadnionych argumentów. Niemniej uważam, że każdy, kto lubi komiksy, powinien się zapoznać z którymś tomem tego cyklu. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

środa, 23 listopada 2022

Zanim mnie zabijesz – Paula Er

 

Tytuł: Zanim mnie zabijesz

Autor: Paula Er

Kategoria: Thriller

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 294

Ocena: 5/10








Każdy z nas ma jakąś przeszłość. Każdy z nas ma mniejszą lub większą tajemnicę, o której wiedzą tylko wybrane jednostki. Może to być coś naprawdę małego i nawet nie zadajemy sobie sprawy, że stworzyliśmy z tego coś na rodzaj sekretu, a może to być tajemnica wielka, niszcząca nas od środka i sprawiająca, że wiele aspektów swojego życia podporządkowujemy pod nią – by się nie wydała. Zadajcie samym sobie pytanie, czy Wy macie taką właśnie tajemnicę?

Julia jest osobą wysportowaną, mającą osiągnięcia w pracy zawodowej, kochającego męża i... Mroczną tajemnicę. Mijają lata, aż w pewnym momencie ma wrażenie, że widzi osobę z przeszłości. To tylko pomyłka. Jednak ile takich pomyłek i małych znaków może być? Czy Julia jest bezpieczna? Zmieniła wygląd, zmieniła swoje postępowanie i czuje, że jest inną osobą niż te kilkanaście lat temu. Nikt z dawnych czasów nawet by jej nie rozpoznał. Lecz tutaj ponownie powraca pytanie – czy na pewno? 

Od dawna miałam ochotę odejść na chwilkę od mojej ukochanej fantastyki i klasyków. Stwierdziłam, że taka obyczajówka z elementami thrillera może być doskonałym wyborem. Przypadł mi do gustu opis. Okładka wprost zachwyciła. Czego chcieć więcej? Treści spełniającej te oczekiwania, a tego niestety już nie było. 

Zaczynając tradycyjnie od stylu autorki, to był dla mnie rozczarowujący. Nie chodzi o to, że w jakikolwiek sposób był zły, czy niepoprawny, ale po prostu zwykły. Miałam wrażenie, że czytam troszkę lepsze wypracowanie, a to mnie w powieściach niestety dość mocno irytuje. Zdarzały się miejsca, gdzie odczuwałam brak dopracowania. Jednak takim największym minusem języka były opisy, które okazały się nudne, co dałoby się wybaczyć, lecz też pozbawione sensu i celu w odbiorze całokształtu. 

Dużą zaletą "Zanim mnie zabijesz" jest tematyka. Porusza według mnie wyjątkowo istotne tematy i robi to w sposób wielowymiarowy. Autorka za pomocą tej powieści opowiada o przemocy, uzależnieniach i... miłości. Podczas czytania miałam wrażenie, że chce przekazać perspektywę ofiary w dniach, gdy to się dzieje, po czasie oraz też perspektywę oprawcy. Zaimponowało mi to i dało wiele do myślenia. Tym bardziej że pisarka zadała podstawowe pytanie: "czemu kobieta pozostaje przy swoim przemocowym partnerze?". Uważam, że wielokrotnie zadaje się to pytanie, ale rzadko otrzymuje zrozumiałą odpowiedź. 

Natomiast sama fabuła jest wyjątkowo nierównomierna. Były momenty, gdy nie mogłam oderwać się od lektury i koniecznie chciałam wiedzieć co dalej i jak potoczą się losy bohaterów. Niestety były też fragmenty, gdzie przeczytanie dwudziestu stron było dla mnie koszmarkiem. Ja też nie lubię słuchać o sporcie, a raczej o tym jak kto ćwiczy, a tutaj to była wielka część życia głównej bohaterki. Ogólnie miałam cały czas poczucie, że gdyby wyrzucić te niepotrzebne opisy lub nadać im celowości oraz dodać różnorodne wskazówki, to mogłaby być genialna powieść kryminalna. Było wiele wątków i wydarzeń, które można było pociągnąć i całościowo stworzyć coś wielowymiarowego. 

Co do bohaterów to i tutaj nie mam pozytywnych odczuć. Nie polubiłam Julii, ponieważ była płytką postacią literacką. Mam tutaj na myśli taką papierowość, oparcie się tylko na powierzchowności. Gdy tymczasem miała coś innego reprezentować sobą. Miałam wrażenie, że to coś po prostu się gubi. Krzysztof, czyli postać dla tej książki również istotna, miała olbrzymi potencjał. On aż się prosił o wykorzystanie, a został stłamszony i uproszczony, co czytelniczo mnie zabolało. 

"Zanim mnie zabijesz" dało mi jakiś rodzaj odpoczynku od tego, co tak dobrze znam. To poczucie świeżości. Jednak to wynika z faktu, że rzadko decyduję się na tego typu powieści. Nie mam wątpliwości, że to rodzaj złudy i dla koneserów literatury obyczajowej z klimatem thrillera byłaby to rozczarowująca pozycja. Niemniej mam przeczucie, że pisarka będzie się rozwijać, więc jeśli zdecyduje się napisać kolejną książkę, to raczej dam jej jeszcze jedną szansę. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

niedziela, 20 listopada 2022

Batman. Death Metal 3 – Greg Capullo, Scott Snyder

 

Tytuł: Batman. Death Metal

Autor: Greg Capullo, Scott Snyder

Przekład: Tomasz Sidorkiewicz

Cykl: Batman. Death Metal

Tom: III

Cykl: Uniwersum DC 

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 240

Ocena: 5/10




Wiedzieliście o tym, że mrówki prawdopodobnie widzą tylko w 2D? Dla mnie ta informacja jest czymś szokującym, czymś, co od lat męczy moje myśli i o czym ciągle przypominam moim znajomym. Czemu dla mnie jest to tak istotne? Może zacznijmy od właśnie mrówek. To, że widzą w 2D oznacza, że gdy idą pionowo, nie są tego świadome. Dla nich wygląda to tak jak poziom, dla nich nie istnieje pion. A jeśli jesteśmy jako ludzie takimi właśnie mrówkami? Może mamy przed oczami coś oczywistego, coś, z czego codziennie korzystamy, a w ogóle nie jesteśmy tego świadomi, bo mamy jakiś rodzaj ograniczeń... Dlatego niekiedy daję się przekonać do istnienia innych wymiarów, multiwersum. Jestem dość sceptyczna nastawiona do tego, ale jakoś bardzo nie zszokowałabym się, gdyby okazało się, że jednak istnieją. A co Wy na to? 

Ogólnie ten temat przyszedł mi do głowy w ramach przeczytania trzeciego tomu "Batmana. Death Metal". W tej części wszystko się zmieniło, a różnorodne odmiany Batmana grasują w najlepsze. W końcu wiele zależy od środowiska, od kontekstu, od małych zmian, tak naprawdę od efektu motyla. Właśnie Batman jest tego idealnym przykładem, bo w końcu nie bez powodu trzeba walczyć z jego innymi odmianami. Czy uda się uratować wszechświat? 

W swoim ostatnim zamiłowaniu do komiksów i otwartym umyśle doszłam wreszcie do "Uniwersum DC". Co prawda miałam już styczność z "Sandmanem", którego swoją drogą uwielbiam – i komiks, i serial – ale tutaj jednak "Batman" według mnie jest tym symbolem. Dla jasności i podkreślenia – czytałam oddzielnie i tylko ten trzeci tom, więc opieram się na mocno ograniczonej wiedzy odnośnie całości. Ta recenzja jest w całości skupiona na "Batman. Death Metal 3". Jak moje wrażenia? Czy przeniosłam się do tego niesamowitego i osławionego uniwersum? 

Ogólnie sam pomysł wydaje mi się fantastyczny. Oczywiście przez brak znajomości innych tomów jest ciężka go ocenić, ale to, co zobaczyłam, niesamowicie przypadło mi do gustu i dało też poczucie oryginalności, łamania schematów i wyśmiania konwencyjności. A ja uwielbiam takie zabiegi i przede wszystkim taką odwagę. 

Jednak mam wiele uwag i dostrzegam wiele mankamentów. Jednym z nich są dialogi, które po prostu są niemożliwe. Chodzi mi tutaj o totalny brak naturalności. W momencie gdy bohaterowie rozmawiają, to ja poza obrazkiem nie mam żadnego własnego wyobrażenia, jakby to mogło wyglądać w rzeczywistości. To nie jest rzeczywistość, ale to jest nasza wyobraźnia, która ma być pewnego rodzaju odpowiednikiem realu. Tymczasem zwykła dyskusja sprawiła, że zwątpiłam, że mogłoby coś takiego się wydarzyć. A co za tym idzie, trudno też było mi się przekonać do bohaterów i im kibicować lub nawet nienawidzić. Niekiedy miałam również trudności ze zrozumieniem, kto w tej chwili mówi, co mnie dość mocno zdziwiło, ale tutaj to chyba jednak kwestia ilustratora. 

Fabuła też okazała się rozczarowująca. Zdaję sobie sprawę, że ten tom to połączenie kilku zeszytów, niemniej przez prawie cały czas miałam poczucie niespójności. Początkowo zarzucałam to sobie, ponieważ nie przeczytałam dwóch pierwszych tomów, lecz z czasem zaczęłam się łapać na tym, że nie rozumiem wątków, które zostały poruszone po raz pierwszy bezpośrednio w tym tomie. W tej historii jest mnóstwo akcji. Tam ciągle się coś dzieje, tak naprawdę nie ma żadnych przerw. I doceniam ten zabieg, gdyż rozumiem, że jest to częściowo podyktowane przez pewnego rodzaju konwencję. Jednak nie odnajduję się w tym. Myślę, że można by utrzymać tę opowieść w podobnym tonie, ale bez tak wielu scen akcji. Tym bardziej że co chwila powinnam czuć intensywne emocje, a tymczasem ani razu nie poczułam się poruszona historią bohaterów. Ze smutkiem przyznaję też, że nie potrafię docenić bohaterów, bo najnormalniej w świecie gubiłam się w nich. Ciągle nie wiedziałam, kto jest kim. Lecz tutaj zrzucam to na karb poprzednich tomów. 

Tematycznie powracam do zalety pomysłowości. W tym tomie dominowało ukazanie lojalności wobec własnej grupy oraz pytanie, jak daleko ta lojalność może zajść. Czy można ją w wyjątkowych sytuacjach złamać? Czy może trwa się do końca przy swoich bliskich? Zazębiało się to z tematem dokonywania trudnych decyzji, od których zależy naprawdę wiele. Poczynając od naszego własnego życia, a kończąc na życiu innych ludzi. 

Co do ilustracji to schylam głowę. Są naprawdę przegenialne! Kreska ilustratora dawała poczucie wyjątkowości i unikatowości. Tym bardziej że fantastycznie grało to z doborem kolorystyki, która przez swój mrok, ale też dokładność nadawała nieporównywalny do niczego klimat. A alternatywne okładki, które były zamieszczone na końcu, to po prostu cudo. Jedynym zarzutem były niedograne przejścia między okienkami. Po części to i one odpowiadały za brak spójności. 

Przede wszystkim odnośnie cyklu "Batman. Death Metal" polecam nie popełniać tego błędu co ja i nie zaczynać od trzeciego tomu. Jak pewnie duża część z Was wie, często decyduję się czytać historie bez odpowiedniej kolejności, ale też zazwyczaj mi to nie przeszkadza. Tutaj przeszkadzało i to bardzo. Mimo pewnych dość dużych zalet czuję się rozczarowana lekturą tego komiksu. Raczej nie będę wracać do poprzednich tomów ani kontynuować serii. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 17 listopada 2022

Christian Rosenkreutz i jego dzieło – Rudolf Steiner

 

Tytuł: Christian Rosenkreutz i jego dzieło

Autor: Rudolf Steiner

Przekład: Michał Waśniewski, Justyna Wesołowska

Kategoria: Ezoteryka

Wydawnictwo: Genesis

Liczba stron: 64

Ocena: 5/10










Niekiedy warto otworzyć się na inną perspektywę. I mam tutaj na myśli bardzo szeroki jej zakres. W końcu żyjemy w określonej bańce własnej rzeczywistości. Funkcjonujemy przez zasady, których zostaliśmy nauczeni lub które sami wymyśliliśmy. A co jeśli to jest złuda? Albo omija nas coś równie ważnego? Coś równie ciekawego? Właśnie dlatego wydaje mi się tak istotne pogłębianie różnych aspektów naszego istnienia. Nawet tych, które wydają się nierzeczywiste, irracjonalne, może nawet głupie. Dla mnie takim aspektem jest ezoteryka. W ogóle w nią nie wierzę, ale lubię sprawdzić, co sobą reprezentuje i za czym idzie tak wiele osób. 

Tym razem poddałam pod swój krytycyzm dzieło Rudolfa Steinera – "Christian Rosenkreutz i jego dzieło". Nie do końca zdawałam sobie sprawę, za jaki typ lektury się biorę. Myślałam, że to jakieś współczesne dzieło mówiące o czasach przeszłych. Tymczasem współczesnym już na pewno nie jest, ponieważ są to wykłady Rufolfa Steinera, który przedstawiane treści zaprezentował ponad sto lat temu. A warto wspomnieć, że mówił też o przeszłości, więc cofamy się naprawdę setki lat temu. Z jednej strony ironicznie mam ochotę powiedzieć, że ten zabieg trochę mnie śmieszy, z drugiej strony ma coś w sobie fascynującego. Jesteście gotowi na taką przygodę?  

Pod względem stylistycznym książka okazała się bardzo wymagająca i trudna. Przedstawiane treści są skomplikowane i są to długie wywody, monologi, które wymagają od czytelnika maksymalnego skupienia i oddania się prądowi lektury. Jednak bez wątpienia zostało tutaj wprowadzone współczesne tłumaczenie, co mnie cieszy, ponieważ wydaje mi się, że archaiczna wersja byłaby zbyt trudna dla większości czytelników. Ta pozycja literacka i tak jest wyjątkowo trudna, bez pewnych uproszczeń mogłaby się okazać dla mnie w ogóle niezrozumiała. Poprzez styl wypowiedzi Rudolfa Steinera czuć jego zaangażowanie, pasję i oddanie sprawie. Tak naprawdę myślę, że czuć też trochę jego wręcz fanatyzm. Nie ma wątpliwości, że wierzył w swoje wypowiedzi i mocno pragnął, by i inni ludzie w nie uwierzyli. Z jednej strony mnie to przeraża, ponieważ panicznie boję się fanatyzmu, z drugiej strony cenię ludzi, którzy wkładają całe swoje serce w to, co robią. 

Jeśli mam być szczera, a taka właśnie chcę być, to "Christian Rosenkreutz i jego dzieło" jest dla mnie książką realnie niemożliwą do oceny. Jak mam ocenić wiarę kogoś innego? Na tłumaczeniach się nie znam, przedstawiam tylko swoje amatorskie odczucia. Znam się trochę na stylistyce, na warsztacie literackim i historiach. Niemniej tutaj nie można tego ująć w jakiekolwiek ramy. Rudolf Steiner wierzył w to wszystko. Całkowicie się z nim nie zgadzam i nie wierzę w prawie każdy element tej wiary, ale to nadal była jego wiara, coś, co wyznaczało życie różokrzyżowców i ich wyznawców. Tego nie poddam ocenie. To po prostu świadectwo historyczne.

Na pewno ciekawie przeczytać coś tak odmiennego od tego, w co teraz wierzymy w takim ujęciu popularyzacji. To unikatowe doświadczenie, które warto mieć w swoim repertuarze właśnie dla poszerzenia horyzontów, perspektywy i dla zrozumienia innych. Choć momentami miałam wrażenie, że to jakiś rodzaj science fiction. Może właśnie tak jest, kto wie... 

"Christian Rosenkreutz i jego dzieło" to pozycja dla osób lubiących sięgać w przeszłość, wierzących w pewne aspekty naszego wszechświata. Myślę, że właśnie takim czytelnikom taka lektury wyjątkowo przypadnie do gustu. Dla innych może być zbyt trudna, zbyt nierealna lub nawet zbyt śmieszna, ale będę podtrzymywać swoją opinię, że czasami warto wyjść z tej sławetnej sfery komfortu.

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

niedziela, 13 listopada 2022

Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne u nastolatków – Jon Hershfield

 

Tytuł: Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne u nastolatków

Autor: Jon Hershfield

Przekład: Sylwia Pikel

Kategoria: Literatura naukowa, poradniki

Wydawnictwo: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Liczba stron: 124

Ocena; 8/10







Jak sięgam teraz pamięcią do tyłu, to mam taką refleksję, że o zaburzeniu obsesyjno-kompulsyjnym jako społeczeństwo wiemy mało. Zanim poszłam na studia, to nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje. Owszem, kojarzyłam, że istnieje jakieś zaburzenie, które karze ludziom bardzo często myć ręce, jednak ten opis przecież jest jakimś wyrywkiem, olbrzymim uproszczeniem. Dopiero właśnie na studiach dokładnie zapoznałam się z nim i miałam możliwość spotkać osoby, które zmagają się z taką trudnością. Obecnie gdy jestem w pracy, staram się jak najlepiej potrafię, pomóc ludziom radzić sobie z obsesjami i kompulsjami, lecz one rządzą się własnymi zasadami. Jak złamać te zasady i pozwolić ludziom lepiej funkcjonować? 

To pytanie spędzało mi sen z powiek. Jak każdy w moim fachu znam podstawowe zasady, jednak miałam poczucie, że nie do końca umiem wykorzystać tę wiedzę. I tutaj jak jakiś znak, został wydany poradnik z ćwiczeniami dokładnie wchodzący w moją trudność zawodową – "Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne u nastolatków". Byłam niezmiernie ciekawa tej pozycji, ale też czułam olbrzymią potrzebę, by się z nią zapoznać. W końcu potrzebowałam jakiegoś potwierdzenia lub zwrócenia w dobrą stronę. Czy otrzymałam coś takiego?

Tutaj bez zawahania odpowiem, że tak, ale powrócę jeszcze do refleksji na temat świadomości społeczeństwa. Nie ma wątpliwości, że istnieje coś takiego jak zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne i że niektórzy ludzie zmagają się z nim. Dlatego uważam za niezmiernie ważne, by istniało coś, co pogłębi świadomość społeczeństwa, ale też pomoże poszukać jakieś drogi właśnie pomocy osobom zmagającym się z określonymi trudnościami. A książka, poradnik to zawsze jakiś wyznacznik, jakaś ścieżka naprzód. 

Sama pozycja jest napisana język prostym, przystępnym i pozwalającym na zrozumienie treści niezależnie od wykształcenia. To nie jest pozycja z cyklu naukowych monologów. To książka, która dąży do zrozumienia, dąży do pomocy. Autor zwraca się bezpośrednio do czytelnika, ponieważ doskonale wie, kogo ma przed sobą i wie, jak dużo wsparcia i zrozumienia ten ktoś potrzebuje. W jakiś unikatowy sposób złapało mnie to za serce i dało też refleksję, że niekiedy właśnie takie wsparcie może dać największą pomoc. Tym bardziej że bezpośrednie zwracanie się do osoby czytającej to rodzaj bliskości, poczucie odbywania prawdziwej rozmowy, ale też zaufanie sobie nawzajem. 

Natomiast odwołując się już bezpośrednio do treści, to ma ona wiele istotnych elementów. Dowiedziałam się naprawdę dużo, dostałam to upragnione potwierdzenie w pewnych aspektach i pogłębienie wiedzy, co niezmiernie cenię. Jednak nie dowiedziałam się też wszystkiego, co pragnęłam. Tutaj już wchodzi w grę subiektywne spojrzenie i jednak moja ścieżka wiedzy, która w swoim czasie była już mocno ugruntowana, a przynajmniej taką mam nadzieję. Niemniej myślę, że dla laika, dla takiego rodzica czy takiej młodej osoby to niezwykle efektywny i potrzebny wyznacznik. Tymczasem dla mnie to baza ćwiczeń, które mogę wykorzystać w swojej praktyce i dostosować w zależności od potrzeb. 

Sama wiedza jest przekazywana w sposób uporządkowany i spójny. Autor zadbał o to, by informacje nie były bezsensownie wrzucane, lecz łączyły się odpowiednio. I też skupił się na tym, by było to w odbiorze luźne, ale też konkretne. Nie ma potrzeby lać przysłowiowej wody na nie wiadomo ile stron, gdy można na lekko ponad stu zawrzeć to, co najistotniejsze. Po przeczytaniu książki mam wrażenie, że można ją podzielić na dwie części: na tę, która pokazuje jak można walczyć z zaburzeniem i na tę część uświadamiającą, jak olbrzymie znaczenie ma również akceptacja niektórych aspektów. 

Wydanie całej książki też jest godne uwagi, gdyż dzieli rozdziały na ramkę wprowadzającą, która przedstawia istotę problemy w zwięzły sposób, podstawowe informacje, ćwiczenia, ćwiczenia dodatkowe oraz podsumowanie. Jest to konkretne i pozwalające utrwalić zdobytą wiedzę. A poza tym książka posiada niesamowite ilustracje. W sposób prześmiewczy obrazują różne aspekty zaburzenia, co pozwala spojrzeć z tej zabawnej strony na zaburzenie, jednak w żaden sposób nie ujmując mu wagi. 

Książka przeczytana w ramach współpracy recenzenckiej z Gdańskim Wydawnictwem Psychologicznym

piątek, 11 listopada 2022

Doktor Strange 2 – Barry Kitson, Scott Koblish , Jesús Saíz

 

Tytuł: Doktor Strange 2

Autor: Barry Kitson, Scott Koblish , Jesús Saíz

Przekład: Nika Sztorc

Cykl: Doktor Strange 

Tom: VI

Seria: Marvel Fresh

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont 

Liczba stron: 228

Ocena: 4/10




Czym byłby świat bez superbohaterów? Zapewne po prostu rzeczywistością. Na szczęście ludzka wyobraźnia jest na tyle rozbudowana, że ten problem nie istnieje, ponieważ od kilkudziesięciu lat superbohaterowie towarzyszą nam w obrazach rysowanych i pisanych. Dają nadzieję i pozwalają odpocząć od codzienności poprzez przeżywanie wielu intensywnych emocji oraz poprzez patrzenie jak świat po raz kolejny jest ratowany. Ile to razy martwiłam się o swoich ulubionych superbohaterów. Czy tym razem nie umrą? Czy być może autor komiksu podjął decyzję, że pora zakończyć istnienie naszego świata? Kto wie, co tym razem przyniesie ze sobą kolejny komiks, kolejny film czy serial? 

Doktor Strange jest znudzony ratowaniem świata. Brzmi to może dość abstrakcyjnie i wręcz bezczelnie, ale tak właśnie jest. Stephen ma dość, potrzebuje jakiegoś nowego wyzwania, czegoś, co pozwoli mu sprawdzić siebie samego, da radość i satysfakcję i ponownie udowodni jak niezwykłą osobą jest. A jak zapewne wiecie (tutaj nasuwa się "Kevin sam w domu") marzenia lubią się spełniać. I tym razem tak jest. Czy Stephen na pewno wypowiedział dobre pragnienie? Czy zdawał sobie sprawę, co za tym idzie? I czy ostatecznie wszystkie jego działania miały jakikolwiek głębszy sens? Może były podyktowane próżnością i bezczelnością? 

Ten komiks jest dla mnie dość niezwykłym przeżyciem, ponieważ dopiero od niedawna interesuję się formą rysowaną książek, od niedawna też znam świat superbohaterów. Stało się to za sprawą mojego chłopaka, który pokazał mi parę filmów i przekonał, że obejrzenie "Doktora Strange" jest dobrym pomysłem, choćby za sprawą Benedicta Cumberbatcha. Niedługo po tym kupował bilety do kina na kolejny film o Doktorze Strange'u. Tym razem przyszedł czas na komiks i... Niestety doszło do naprawdę wielkiego rozczarowania. Aż ciężko mi zrozumieć, z czego ono wynika. Ale prześledźmy moją opinię na spokojnie. 

Może przede wszystkim ponownie podkreślę, że za bardzo nie znam Marvela. Jest to tylko parę produkcji, które przypadły mi do gustu i parę plotek zasłuchanych z popkultury. Nawet zdarza mi się zapominać, że superbohaterowie czy to właśnie z Marvela, czy z DC w większości pochodzą z komiksów. Znam ich z ekranów kin i niekończących się reklam w telewizji. Być może dlatego też nie do końca wiedziałam, czego się po nim spodziewać. 

Jednak nie ma co udawać – bardzo nudziła mnie fabuła. Dla niektórych zapewne to oburzające, ale tak właśnie było i niestety nie jestem w stanie nic na to poradzić. Był to według mojej opinii zwykły schemat ratowania świata, w tym przypadku multiwersum. Nic czego bym wcześniej nie znała. W końcu ten motyw przewija się w najróżniejszych dziełach, a u superbohaterów jest standardem. Dlatego też w pewnej mierze jestem w stanie przymknąć na to oko, bo przecież o to chodzi – świat ma zostać uratowany przez kogoś niesamowitego. Ale czy naprawdę nie da się do tego dołożyć choć troszkę oryginalności? Co prawda nie znam też pierwszego tomu, więc początkowo wątki nie do końca łączyły mi się, ale też z czasem stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby, że po pierwszych przebojach zaczęłam dawać sobie radę ze zrozumieniem treści. 

W całości było niesamowicie wiele przeskoków związanych z wydarzeniami i nie mam tutaj na myśli samego multiwersum. Chodzi mi o zwykłe wydarzenia. Raz jest właśnie ratowanie multiwersum, by zaraz było ratowanie świata od duchów w czasie Halloween. Po prostu zadawałam sobie nonstop pytanie: po co? Nie było tutaj żadnego logicznego wyjaśnienia, co wyjątkowo mnie irytowało i stanowczo psuło radość z czytania. 

A co do samego Doktora Stranga. Wiedziałam, że jest osobą niesamowicie inteligentną, ambitną, czasami zachłanną, bezczelną i zbyt pewną siebie, ale w dużej mierze mimo tych wad, widziałam jego zalety i te zalety były w stanie przysłonić większość złych rzeczy. Tymczasem w komiksie dostrzegałam wyłącznie negatywne cechy osobowości, a gdy działa się coś pozytywnego, miałam wrażenie, że jest to pozorne i dziejące się na wyjątkowo płytkim poziomie. Zepsuło mi to moją własną wizję Stephena. 

Ilustracje są też wyjątkowo ciekawym wątkiem, ponieważ na pierwszy rzut oka są przepiękne. Gdy przed czytaniem kartkowałam komiks, byłam wprost zachwycona nimi. Tymczasem później ze strony na stronę zmieniałam zdanie i ostatecznie doszłam do wniosku, że kreska ilustratorów w ogóle mi nie odpowiada. Na ilustracjach znajduje się tak dużo wszystkiego i to jest tak niesamowicie barwne, że aż przytłoczyło mnie. Ciężko było mi wyciągnąć z obrazów cokolwiek sensownego, by odnieść to następnie do fabuły. Te barwy są naprawdę przepiękne i trudno nie docenić ich wyrazistości, ale zarazem drażnią oczy i zniechęcają do lektury. 

Jak sami widzicie, to było niezwykłe przeżycie, ale też rozczarowujące. Choć tutaj naprawdę warto patrzeć na moją opinię z odpowiedniej perspektywy, gdyż osoba znająca się lepiej na tego typu komiksach, być może postrzega je całkowicie odmiennie niż taki laik jak ja. Niemniej w swój własnych sposób przeczytałam i odebrałam tę historię. Dlatego osobom, które mają podobnie jak ja mało doświadczeń w tym temacie, ten komiks stanowczo odradzam. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl