czwartek, 28 kwietnia 2022

Magiczna harfa. Legendy irlandzkie – Jakub Krajewski, Alicja Kocurek

 

Tytuł: Magiczna harfa. Legendy irlandzkie

Autor: Jakub Krajewski

Ilustratorka: Alicja Kocurek

Kategoria: Baśnie i legendy

Wydawnictwo: OVO

Liczba stron: 88

Ocena: 7/10







Pamiętacie czasy, gdy jako dzieci byliśmy uczeni legend o Smoku wawelskim, Syrence, królu Popiele? W moich wspomnieniach są to niezwykłe opowieści, a ze względu na połączenie z naszą kulturą czułam, że są bardziej podniosłe, bardziej istotne niż inne baśnie. Posąg Smoka wawelskiego w Krakowie czy Syrenki w Warszawie odgrywały ważną rolę w moim dziecięcym życiu. Nie wiem, czy to kwestia szkoły, która podkreślała właśnie te opowieści, czy przypadek, że miałam okazję tak dobrze zapoznać się z tymi legendami. To nie ma znaczenia – wspominam je dobrze i nadal czuję do nich szacunek. Jednak nie tylko Polska ma swoje własne opowieści. Każdy kraj tworzy własne historie. Dzisiaj o opowieściach pochodzących prosto z Irlandii. 

Lubię poznawać inne państwa i wydaje mi się, że jednym z najlepszych sposób poza zwiedzeniem jest zapoznanie się z ich obyczajami, codziennością i właśnie legendami. Dlatego gdy zyskałam możliwość przeczytania "Magicznej harfy. Legendy irlandzkie" to nawet przez moment nie zawahałam się i nie zadałam pytania, czy w ogóle warto. Książka wydawała mi się fantastycznym pomysłem, bo tak naprawdę prawie w ogóle nie znam tych opowieści. W Polsce są znane charakterystyczne symbole Irlandii i ogólnie irlandzkie motywy, lecz mam wrażenie, że są to rzucane symbole bez głębszego kontekstu, z założeniem "bo w Irlandii już tak jest". Czemu nie poznać tego dokładniej? Czemu nie wyruszyć w świat koniczyny i tytułowej magicznej harfy? 

Od pierwszych stron zachwycił mnie język. Założyłam, że to w dużym stopniu pozycja dla dzieci, dlatego byłam zadowolona, że styl pisarski okazał się prosty, spójny i bardzo przejrzysty. Jednak zazwyczaj to dorośli czytają małym dzieciom, więc doceniłam również fakt, że nie było czuć w treści infantylizmu. Dzięki temu sama doskonale się bawiłam i mogę szczerze powiedzieć, że pod względem wieku to uniwersalna pozycja. Legendy są przedstawione jako krótkie, konkretne historyjki. Tylko niekiedy miałam wrażenie, że niektóre słowa mogą być za trudne dla młodych czytelników i może warto byłoby wytłumaczyć je. Ale to mały mankament – wyzwanie dla już trochę starszych czytelników. 

Legendy wydają mi się bardzo równomierne jakościowo. Nie było żadnej, która wyróżniałaby się jako ta lepsza lub gorsza. Wszystkie wciągały w świat i poprzez barwne opisy pozwalały na wyobrażenie sobie kultury trochę innej od naszej. Poza tym legendy są bardzo spójne ze sobą, bohaterowie powiązani. Sama ich kolejność w książce bez wątpienia nie jest przypadkowa. Przyznam się, że zdziwiło mnie to, gdyż mocno oczekiwałam czegoś podobnego do naszych polskich legend, które są w moim odczuciu dość odmienne od siebie. Tymczasem tutaj prawie każda legenda ma jakieś wspólne motywy lub wątki. W pewnym sensie tworzy to jedną długotrwałą czasowo historię. 

Dzięki tym opowieściom niektóre motywy czy symbole używane u nas i pochodzące właśnie z Irlandii nabrały większego sensu. Nie jest już to wyrwane z kontekstu, ale ma swoje głębsze znaczenie. Zresztą wystarczy sobie wyobrazić Irlandczyków, którzy siedzą zimnym wieczorem i przy ogniu opowiadają sobie właśnie te opowieści ku pokrzepieniu serca. Dla mnie to obraz wyjątkowo nostalgiczny i godny mojego szacunku. 

Wielką zaletą "Magicznej harfy" jest samo wydanie. Przyznam się, że gdy wzięłam książkę po raz pierwszy do ręki, byłam oczarowana. Wydawcy zadbali, by każde wykończenie było przepiękne i idealnie dopasowane do całości. A praca ilustratorki zachwyca i daje kolejną możliwość przeniesienia się w głąb legend. Kreska ilustratorki skupia się na szczegółach i jest bardzo dynamiczna. Poza tym dobór kolorów niesie za sobą wyrazisty i radosny obraz. Razem to perfekcyjne połączenie. 

"Magiczna harfa. Legendy irlandzkie" to doskonała pozycja dla dorosłych i dzieci, która pozwala lepiej poznać dawne irlandzkie opowieści. Dzięki dopracowanemu stylowi pisarza i przepięknej pracy ilustratorki świat dawnych historii stoi przed nami otworem. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Kryll – David Etien, Serge Le Tendre, Régis Loisel

 

Tytuł: Kryll

Autorzy: David Etien, Serge Le Tendre, Régis Loisel

Przekład: Wojciech Birek

Cykl: W poszukiwaniu ptaka czasu

Tom: VI

Kategoria: Komiks

Wydawnictwo: Egmont Polska

Liczba stron: 64

Ocena: 6/10





Gdy byłam dzieckiem, czytałam wyłącznie jeden określony rodzaj książek. Czasami robiąc tylko wyjątek dla lektury szkolnej, czytałam coś odmiennego. Byłam zamknięta w bańce podobnych opowieści. Uwielbiałam powieści fantasy. Czułam się w nich bezpiecznie, lubiłam tę specyficzną atmosferę i przez długi czas nie czułam żadnej potrzeby, by zmienić coś w swoim guście czytelniczym. Tak naprawdę pękniecie mojej literackiej bańki spowodowała moja uczniowska dokładność, wręcz nadgorliwość. Byłam w stanie po kilka razy czytać jedną lekturę szkolną, by wynieść z niej wszystko, co potrzebne na lekcje. Tak też zaczęłam niektóre z nich mocno doceniać, co z czasem sprawiło, że chciałam się otworzyć, poznać więcej i dopiero wtedy jednoznacznie stwierdzić, który gatunek literacki jest moim ulubionym. Obecnie jestem na etapie głębszego poznawania komiksów i poezji. 

Dlatego zdecydowałam się zapoznać z szóstym tomem cyklu "W poszukiwanie ptaka czasu". Niestety jak widać nawet w komiksach czytanie zgodnie z określoną kolejnością jest dla mnie niewykonalne. Niemniej do lektury komiksu podeszłam z otwartym umysłem i podekscytowaną duszą artystyczną. Jakie są moje wrażenia? 

Cały pomysł na opowieść wywodzi się z typowego nurtu fantasy, co oczywiście mnie ucieszyło. Przed czytaniem komiksu czuję się niepewnie, więc tak dobrze znany mi gatunek od razu pozwolił, bym od razu odnalazła się w historii i zdawała sprawę, czego mogę oczekiwać. Tym bardziej że w cyklu dominują schematy, lecz nie uważam tego za wadę, gdyż nie odczuwa się ich w typowo narzucający sposób. Poza tym ładnie łączą się z niekonwencjonalnymi pomysłami. Daje to intrygującą i mocno odmienną mieszankę znanego z nieznanym. 

Niestety w przypadku fabuły muszę przyznać, że od pierwszych stron brak znajomości poprzednich tomów okazał się mocno kłopotliwy, przez co ciężko było mi wgryźć się w fabułę. Podejrzewam, że na początku działo się dużo i intensywnie, być może zaskakująco, lecz wtedy nie byłam w stanie zdawać sobie z tego sprawy, więc skupiałam się, żeby jak najwięcej zapamiętać i zrozumieć. Samo czytanie i zapoznawanie się z "Kryll" było procesem szybkim i przyjemnym. Choć wielokrotnie wyczuwałam chaos. Nie wiem, czy tak mocno oddziaływał brak znajomości pierwszych części, czy wynika to bezpośrednio z wady tego tomu. Przeskoki między miejscami i bohaterami wydawały się na tyle niespójne, że potrzebowałam często chwili, by uświadomić sobie, że coś się zmieniło. Brakowało komiksowi naturalnej płynności pozwalającej na zapomnienie o rzeczywistym świecie. 

Co do samych bohaterów, to ponownie powtarza się ten sam problem – na pewno wcześniejsze tomy zarysowują ich charaktery o wiele bardziej wyraziście i tutaj stały czytelnik jest już w stanie sam stworzyć część ich indywidualnej osoby. Niestety sama nie byłam w stanie tego zrobić, a bazowanie wyłącznie na "Kryll" nie satysfakcjonowało mnie. Nie przywiązałam się do nich, nie kibicowałam im i nie współodczuwałam z nimi. Wydawali mi się mocno niedopracowani i przez to schematyczni, szarzy. 

W "Kryll " bez wątpienia najbardziej doceniam ilustracje. Przy pierwszym spojrzeniu wywołują we mnie sympatię i proste stwierdzenie, że podobają mi się. Kreska ilustracji jest niezmiernie ciekawa, co cieszy oko i intryguje umysł. Natomiast wyrazista i odpowiednie dobrana kolorystyka nadaje pasującą dynamikę. Synteza kreski i barw pozwala na wyczucie charakterystycznej atmosfery, która przy czytaniu kolejnych tomów daje poczucie powrotu do domu i wywołuje uśmiech na ustach. Tym bardziej że ilustracje wyróżniają się też przejrzystością i w porównaniu do samej fabuły spójnością. 

"W poszukiwaniu ptaka czasu. Kryll" okazało się zaskakującym komiksem. Mimo pewnych wad i niedogodności spędziłam parę dobrych chwil, poznając niesamowitą opowieść. A zachwycające i estetyczne ilustracje dawały szansę na lepsze zrozumienie historii oraz powolne, choć pewne przywiązanie do niej. Jeśli będę tylko miała okazję, to na pewno zapoznam się z pozostałymi tomami.

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

piątek, 22 kwietnia 2022

Tajne przez magiczne – Katarzyna Wierzbicka

 

Tytuł: Tajne przez magiczne

Autor: Katarzyna Wierzbicka 

Cykl: Między światami

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Spisek Pisarzy 

Liczba stron: 424

Ocena: 6/10






Ustalmy coś – czasami się nam w życiu po prostu nie udaje. Nie ma, co tutaj tego za bardzo rozważać, poddawać analizie, wypisywać błędy i myśleć nad konsekwencjami. Nie musi być to nasza wina, nie musi być to niczyja wina. Jakiś efekt motyla, który można podsumować właśnie stwierdzeniem, że czasami się nie udaje. Nie ma w tym nic złego i trzeba iść do przodu. Dostosowywać się do nowych, niekoniecznie lepszych warunków. Czy jest jakiś inny wybór? Odpowiedź również oczywista – nie ma. I wiecie co? Może to lepiej, nigdy nie wiemy, czy efekty tych niezadowalających nas wydarzeń nie przyniosą czegoś naprawdę wspaniałego. 

W pewnym sensie tak można ująć historię Agaty. Ze względu na szereg różnych sytuacji, gdzie zarzucano jej dość poważne problemy z odróżnianiem rzeczywistości od wyobraźni, młoda kobieta musiała zrezygnować z pracy redaktora i znaleźć sobie nową. Zabrzmi to dość nietypowo, ale została woźną w przedszkolu. Praca jak praca, powołania można się dopatrzeć, ważne, że pieniądze przynosi... No dobra, słabe pieniądze i jak się okazuje niesie ze sobą jeszcze większy szereg komplikacji niż te, z którymi Agata musiała sobie radzić wcześniej. Czy nowa woźna przystosuje się do nowych warunków pracy? Czy naprawdę nie odróżnia swoich wyobrażeń od realu? 

"Tajne przez magiczne" to jedna z tych książek, która od jakiegoś czasu przykuwała mój wzrok i miałam wrażenie, że jest dosłownie wszędzie. A że czasami nie można nie poddać się impulsom, być może zwanym przeznaczeniem, postanowiłam ją przeczytać. Tym bardziej że z pomocą przyszedł mi book tour, którym byłam swoją drogą niesamowicie podekscytowana, bo nigdy wcześniej nie brałam udziału w takiej akcji. Jednak podstawowe pytanie brzmi – jak mi się spodobała powieść? 

Początkowo nie byłam przekonana do samego pomysłu. Zadawałam multum pytań typu, czemu akurat woźna w przedszkolu, czemu motywy słowiańskie... Wydawało mi się to niekoniecznie odpowiednim połączeniem. Na szczęście z czasem okazało się, że bazowanie na dobrze nam znanych motywach ma w sobie olbrzymią zaletę. Przede wszystkim daje nam poczucie czegoś znajomego, czegoś, z czym się już zaprzyjaźniliśmy. Jednak w wykonaniu pisarki czuć też powiew świeżości. Katarzyna Wierzbicka dodała coś od siebie, tworząc unikatową opowieść. 

Sam styl pisarski jest wyjątkowo przyjemny w odbiorze. Ma w sobie lekkość, co ma wiele zalet. Jedną z nich jest możliwość szybkiego czytania, bez męczenia się. Niezwykłe poczucie humoru kreuje wiele sytuacji przezabawnych, rozluźniających napięcie i dających najnormalniej w świecie odpocząć od codzienności. Mocno doceniam ten aspekt. Nie jestem fanką komedii, w sumie to systematycznie omijam je, ale jak większość z nas, lubię się pośmiać. Jedynym mankamentem stylistycznym, który w pewnym momencie zaburzył cały odbiór fabuły, jest niestabilność. "Tajne przez magiczne" to bez wątpienia książka dla dorosłych, ponieważ pojawiają się tam brutalne sceny i lekkie podteksty erotyczne, więc ewentualnie wchodzi jeszcze w rachubę starsza młodzież. Niemniej przez to, że akcja w dużej mierze toczy się w przedszkolu i jest tam wiele małych dzieci, to miałam poczucie, że to powieść dla dzieci. I zakończenie... Było epickie, a gdy mówię o epickim, to mam już odczucie, że powoli wchodzimy w high fantasy. To troszkę hiperbola w tym przypadku, bo to nadal nasz świat, niemniej na spokojnie można o tym zapomnieć. Te dwa style i konwencja fantasy nie współgrały ze sobą, nie wiem nawet, czy jest to możliwe. Zapewne tylko dla pionierów, w tym przypadku brakowało między nimi płynności. 

Pod względem fabuły bawiłam się doskonale. Napędzało to przede wszystkim pragnienie dowiedzenia się co dalej, jak potoczą się losy bohaterów i o jakim świecie mówimy. Tym bardziej że dobrze czułam się w atmosferze przedszkola i paranormalnych wydarzeń mających tam miejsce. Naprawdę widzę oryginalność i potencjał stworzenia takiego niezwykłego miejsca. A w dodatku swobodnie odnajdywałam się w myślach Agaty i rozumiałam jej uczucia i przyczyny podejmowanych decyzji. Stanowczo mam zamiłowanie do łączenia normalnego życia szarej myszki z magicznymi wątkami. 

Chciałam też parę słów rzec o wykreowanym świecie. Jest to mocno połączone ze stylem pisarki i gryzącą się konwencją i fabułą. Ogólnie cały świat uważam za niekonwencjonalny i mający olbrzymie możliwości, jednak brakuje mi w nim fundamentów i przede wszystkim jest właśnie niedopracowany w wielu aspektach. Początkowo jest wyjątkowo tajemniczy, co napędza fabułę i odpowiada za zaangażowanie czytelnika. Tylko w którymś momencie zdałam sobie sprawę, że jest to rodzaj uniwersum. Dowiaduję się o tym ze słów bohaterów, ale tak naprawdę nie dostaję na to żadnych dowodów. Muszę wierzyć autorce na słowo, co oczywiście robię, ale mocno wierzę, że w następnym tomie dostanę możliwość sprawdzenia wielu rzeczy sama. 

Natomiast bohaterów wydaje mi się być naprawdę dużo, za co po trochu odpowiadają dzieci, co mocno cenię. Mamy przedszkole pełne przedszkolaków, co prawda małych i jeszcze niekoniecznie rozumiejących wszystko, ale jednak nadal ludzi. Pisarka o tym nie zapomniała. Nie zapomniała, że kilkuletnie dziecko też ma już swój zestaw cech, jakiś doświadczeń i może być pełnowymiarowe jak każdy dorosły. Widać to w dopracowanych kreacjach dzieci i skupieniu się na szczegółach. A odnosząc się do naszej głównej bohaterki, czyli Agaty, to przyznam, że niesamowicie ją polubiłam. Dzięki wnikliwości jej przemyśleń łatwo było mi się utożsamić z nią i zobaczyć świat jej oczami, poprzez jej myśli i doświadczenia. Pewnie dlatego tak intensywnie urzekła mnie postać Dawida, który jest przykładem przystojnego i wprost hipnotyzującego bad boya, a warto przypomnieć, że zazwyczaj nie przepadam za takimi postaciami męskimi. 

Tematycznie w "Tajne przez magiczne" widzę obraz braku akceptacji i tolerancji. Wszystko co inne, co odmienne i niespełniające jakiś narzuconych zasad, które tak naprawdę nie wiadomo nawet, kto ustalał, wydaje się być złe. Powieść wymusza pytanie: dlaczego? A zakończenie pozwala usłyszeć głosy, co się stanie, jeśli odmienność okaże się czymś normalnym, ale jednak nadal nieakceptowalnym dla społeczności. Kto wygra taką walkę? Sama chciałabym się tego dowiedzieć, choć nie jestem pewna, czy jestem na to gotowa. 

Powieść "Tajne przez magiczne" dała mi fantastyczną rozrywkę i pozwoliła poznać bohaterów, do których przywiązałam się i z niecierpliwością czekam na ich dalsze losy. Sama historia ma parę wcześniej wymienionych wad, ale jest przeze mnie odbierana pozytywnie. Na pewno osobom, które lubią lekkie powieści z wątkami magicznymi i słowiańskimi, przypadnie do gustu. 

wtorek, 19 kwietnia 2022

Normalni ludzie – Sally Rooney

 

Tytuł: Normalni ludzie

Autor: Sally Rooney

Przekład: Jerzy Kozłowski

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: W.A.B.

Liczba stron: 304

Ocena: 5/10







Ludzie są niesamowicie skomplikowani i często nie da się odgadnąć, czemu zachowują się w dany sposób. Dyktują nimi emocje, nierzadko emocje, z których istnienia nie zdają sobie sprawy. Na pewno nie pomaga też społeczeństwo, które zamiast wspierać i akceptować, potrafi niszczyć dla zabawy i nie uznaje niczego, co jest odmienne. Zdaję sobie sprawę, że to dość srogi osąd i że nie można odnieść go do dosłownie wszystkich, bo na tym świecie są dobrzy ludzie o otwartych umysłach. Lecz niestety tych nietolerancyjnych, tych, którzy czerpią radość z cierpienia innych, o wiele łatwiej zauważyć. Czemu tak jest?

Marianne i Connell chodzą do jednej szkoły. Dzieli ich olbrzymia przepaść stworzona przez pieniądze i hierarchię społeczną. Doskonale wiedzą, kim są, codziennie mijają się, ale ich światy zazwyczaj nie przenikają. Tylko jedna sytuacja ich łączy. Wydawałoby się to za mało, by się dobrze poznać, ale czasami życie zaskakuje. Może jeden rytuał wystarczy, by dostrzec siebie? By móc zrozumieć lepiej niż inni? 

O twórczości autorki słyszałam wiele pozytywnych opinii, które stanowczo zachęcały do zapoznania się z jej powieściami. Zdecydowałam się w pierwszej kolejności na "Normalnych ludzi", ponieważ istnieje ekranizacja tej historii. Postanowiłam sobie, że porównam książkę z serialem. Na razie przeczytałam tylko powieść i moje odczucia są dość mieszane. Na pewno "Normalni ludzie" okazali się czymś całkowicie innym niż oczekiwałam i niekoniecznie wyszło to na ich korzyść. Czemu? Być może po części odpowiada za to fakt, że książkę wysłuchałam w audiobooku, ale jest to niewystarczające, by nie dostrzegać istotnych wad całości. 

Przede wszystkim wyjątkowo mi się nie podobał styl, którym posługuje się pisarka. Wyróżniał się lekkością w odbiorze, co przy powadze tematu wydawało mi się mocno nie na miejscu. Pewnie odebrałabym to w inny sposób, gdyby język był bardziej dopracowany. Tymczasem mam wrażenie, że książka pod tym względem została potraktowana po macoszemu, co spłyciło istotne i poważne tematy. Taki kontrast irytował mnie i niekiedy wręcz odrzucał. Tym bardziej że wkradał się chaos językowy. Przy tak prostym odbiorze, ale zarazem chaotycznym ciężko było mi utrzymać skupienie i brać z odpowiednią dozą powagi tematykę. 

Tak naprawdę pod względem fabularnym nie wiem, o czym są "Normalni ludzie". W książce pojawiło się wiele wątków, ale były one płynne, często niedopracowane i nie mogłam dla nich znaleźć głębszego sensu, nie mówiąc o jakimś celu historii. Długo wierzyłam, że to się zmieni, ale końcówka pokazała mi, że brakuje jakiekolwiek zwieńczenia, czy uzasadnienia przekazywanych treści. Być może wynika to ze wspomnianego chaosu, a być może z faktu, że wielokrotnie fabuła wydawała mi się monotonna, czego efektem było moje znudzenie i chęć odłożenia powieści. 

Pod względem tematyki też mam wiele zastrzeżeń. Tytuł wydaje mi się sugerujący, co samo w sobie jest plusem. Jednak dla mnie autorka pokazała przewrotną, nic nie wnoszącą logikę relacji międzyludzkich. Wykreowała bohaterów, którzy mieli wyróżniać się, być odmienni. Zarazem jako czytelnicy mogliśmy obserwować ich życie i zdać sobie sprawę, jak bardzo podobne jest do naszego, jak mimo ich odmienności normalne. Lecz z czasem było ponownie wskazanie, że Marianne i Connell są wyjątkowi. Czyli podsumowując ten wywód – mamy nienormalnych ludzi, którzy chcą być normalni, gdy tak naprawdę ich życie jest normalne, ale są wyjątkowi, więc nienormalni... Czy dla Was to też jest masło maślane? Jedyną rzeczą, którą z niego wyniosłam, to pytanie: czym jest normalność? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak normalność? Wydaje mi się, że pisarka wpadła tutaj we własną pułapkę, zarzucając ludziom, że wpadają dokładnie w tę samą pułapkę. Mocno mnie to zniechęciło do całości. 

Pomijając wymieniony wcześniej wątek, doceniam wnikliwość pisarki. Bez wątpienia stara się ona obserwować świat, ludzi i relacje pomiędzy nimi. W sposób inteligentny wyciąga z tego wnioski i stara się je wykorzystać, by polepszyć świat. Według mojej opinii jest to godne pochwały zachowanie. Dlatego sam koncept powieści szanuję i przyznaję, że mi się podoba. Jednakże pojawia się tutaj również motyw toksycznych relacji i tego całkowicie nie rozumiem. Nie czuję ich źródła i nie widzę jakiekolwiek uzasadnienia. Nie zawsze jesteśmy racjonalnymi istotami, lecz prawie zawsze mamy uzasadnienia na to, co robimy. Niekoniecznie sami je znamy, ale ono istnieje. Tutaj nie miałam pojęcia w tej gmatwaninie emocji i wątków, skąd niektóre zachowania wynikają. I zdaję sobie sprawę, że właśnie w życiu tak to wygląda – nasze emocje i myśli są skomplikowane. Niemiej oczekiwałabym jakiegoś stabilniejszego obrazu historii. Tym bardziej że pojawia się tutaj aspekt depresji, z którego jak zawsze jestem zadowolona. Szkoda tylko że został on spłycony – niestety jak prawie wszystko w tej książce. 

Co do bohaterów to możemy założyć, że tak naprawdę istnieje tylko główna dwójka bohaterów. Pojawiają się jakieś postacie drugoplanowe czy epizodyczne, ale one są tylko tłem i przy tym typie opowieści jestem w stanie bez problemu to zaakceptować. Samej Marianne nie polubiłam, wiele mi w jej kreacji brakowało. Ogólnie rozumiem ją, po części rozumiem ją. Tylko że w moim przypadku to trochę za mało. Natomiast Connell to postać, która prawie, prawie spełnia moje oczekiwania. Jego osoba wiele tłumaczy i wiele ukazuje, ale wydaje mi się, że miał jeszcze większy potencjał. 

Jak sami czytacie, niestety dostrzegłam w "Normalnych ludziach" więcej wad niż zalet. Nie powiedziałabym jednoznacznie, że to nie jest dobra książka. Znajduje się w niej wiele wartościowych i różnorodnych treści, więc też rozumiem, skąd tyle pozytywnych opinii na jej temat. Osobiście na razie czuję się zniechęcona do twórczości pisarki, ale myślę, że w przyszłości dam jeszcze jej szanse. Na pewno dam szansę serialowi. 

piątek, 15 kwietnia 2022

Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo – Feliks W. Kres

 

Tytuł: Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo

Autor: Feliks W. Kres

Cykl: Księga Całości

Tom: VI

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 603

Ocena: 6/10






Nasz świat jest tak skonstruowany, że zawsze ktoś musi nim rządzić. Musimy mieć własnych reprezentantów, własnych królów, cesarzy i prezydentów. Zmieniają się tylko nazwy. Mój historyk twierdził, że nie zawsze tak było. Że w odległej przeszłości liczonej w tysiącach lat, ludzie potrafi inaczej żyć, że istniały inne systemy. Przyznam się Wam szczerze, że nie do końca jestem w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądał tamten świat, jak ludzie sobie radzili. Zostałam już stworzona przez obecny system i nawet moja bujna wyobraźnia niekoniecznie jest w stanie pokonać te bariery. A czy Wy jesteście w stanie sobie to wyobrazić? Czy Wam się też wydaje, że być może mógłby to być lepszy świat?

Ezena osiągnęła coś niewyobrażalnego. Zaczynała jako zwykła chłopka, by później przez długie lata być niewolnicą i pewnego dnia stać się Panią Dobrego Znaku. Kto by pomyślał, że książę weźmie ślub z młodą i w dodatku przeciętną niewolnicą? Takie rzeczy się nie zdarzają, a przynajmniej wcześniej się nie zdarzały. Tymczasem Ezena nie dość, że została wyniesiona z dnia na dzień do tak wysokiej rangi, to teraz pragnie sięgnąć po więcej – chce zostać królową. Czy uda się jej to osiągnąć? Czy Wieczne Cesarstwo przetrwa wojnę, udowadniając tym samym, że naprawdę jest wieczne? 

Byłam bardzo podekscytowana tym tomem. Historia niewolnicy, która zyskała tak wiele i bezwzględnie umiała o to walczyć, oddziaływała na moją wyobraźnię i dała mi poczucie, że wszystko jest możliwe. Dlatego z taką niecierpliwością oczekiwałam wznowienia kolejnego tomu. Niesamowicie chciałam dowiedzieć się, co ostatecznie osiągnie, czy w ogóle jest w stanie utrzymać to, co ma. A jej wyjątkowy charakter jeszcze bardziej potęgował moją ciekawość. Jak wypadł szósty tom wieńczący historię Pani Dobrego Znaku? Niestety w mojej opinii bardzo przeciętnie. 

Jednak trzeba zacząć od pozytywów, choć w ogólnym rozrachunku nie zamierzam ich szczędzić. Przede wszystkim wyjątkowo cenię sobie styl Feliksa Kresa. Wyróżnia się on niesamowitą wnikliwością, dokładnością i dopracowaniem nawet najmniejszych szczegółów. To połączenie sprawia, że styl pisarski zachwyca, choć też momentami jest ciężki w odbiorze. Osobiście ten aspekt w żaden sposób mi nie przeszkadza, ale zdaję sobie sprawę, że niektórym może utrudniać czytanie lektury i zniechęcać do niej. Tym bardziej że w tym tomie jest wiele opisów wojennych. Dotychczas nie czytałam wszystkich tomów "Księgi Całości", więc też niekoniecznie mam porównanie do nich. Niemniej piąty tom, aż tak nie skupiał się na poczynaniach związanych z wojną, co prawda trudno, żeby się na tym skupiał, gdy fabuła tego nie wymagała. Tylko że niestety te wojenne opisy w żaden sposób mnie nie interesują, więc ich czytanie było dla mnie żmudne. Całym sercem widzę ich istotność i możliwości, ponieważ były one potrzebne i to właśnie one decydowały o dopracowaniu całości, ale nie umiały mnie oczarować.

Mimo tego że armia i wojna wychodzą na główny plan, to mam poczucie, że "Wieczne Cesarstwo" jest wyjątkowo wolne fabularnie, co było kolejnym nużącym mnie aspektem. Być może właśnie wynika to z faktu, że nie przepadam na dłuższą metę za takimi motywami, więc nie umiałam w nich też dostrzec pozytywnej strony. Wielbiciele mogliby być wręcz zachwyceni. Mimo tego chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej i jak ta historia się skończy, jak potoczą się losy bohaterów. W końcu chodzi tu o Ezenę. Choć jestem pod wrażeniem, jak pisarz kreuje świat i przedstawia go czytelnikom. Jak sami czytacie, jestem sercem z tą szaloną, byłą niewolnicą, lecz widzę też inne strony i ich człowieczeństwo, ich pragnienie wygranej. Niekiedy ciężko było mi się zdecydować, komu ostatecznie należy się to zwycięstwo. 

Bohaterów mamy naprawdę wielu. Niektórych z nich znamy z innych tomów, niektórych dopiero teraz poznajemy. Ciekawym i wartym uwagi jest też zabieg, który niektórych z nich przedstawia tylko i wyłącznie na chwilkę, tak, by dać znać, że istnieją. Wszystkich łączy jedno – mają swoją własną, wielowymiarową historię. Każda z nich jest na swój własny sposób barwna i tłumacząca, co robią w danym miejscu. Autor zgrabnie łączy ich cechy charakteru z doświadczeniami, które przeżyli i które tak naprawdę ich stworzyły. Jeśli miałabym szukać niedociągnięć, to o dziwo wskazałaby na Ezenę. Wydaje mi się postacią wyjątkowo hipnotyzującą, co przedstawił poprzedni tom. Właśnie, poprzedni tom ją stworzył i sprawił, że czytelnicy albo ją pokochali, albo znienawidzili. "Wieczne Cesarstwo" bazuje na tym, nie dodając od siebie prawie nic nowego. To niezmiernie rozczarowujące. 

Mówi się, że powieści fantasy są tylko zwykłymi bajeczkami. Jak dobrze wiecie, całkowicie nie zgadzam się z tym twierdzeniem. Dla mnie prawie we wszystkich przypadkach to niesamowite metafory pozwalające dostrzec nasz własny świat, nasz rzeczywisty świat poprzez nowe, o wiele bardziej wnikliwe spojrzenie. "Pani Dobrego Znaku" udowodniła mi to. Dała poczucie, że każdy niezależnie od statusu i władzy jest człowiekiem. A w całych społeczeństwach tkwi siła. Światem mogą rządzić ludzie wpływowi, ludzie dzierżący władzę albo mający wiele pieniędzy, jednak całe społeczeństwa często są nie do pokonania, co jest doskonale obserwowalne w realu. 

"Pani Dobrego Znaku. Wieczne Cesarstwo" wielokrotnie poruszyło moje serce i dało wiele tematów do przemyślenia. Jednak niestety okazało się też niewystarczające przy swoich poprzednikach, a przynajmniej przy przeczytanych przeze mnie. Spędziłam wiele godzin zmuszając się do czytania i skupiania swojej uwagi na szczegółach według mnie nieistotnych. Doceniam ich istnienie, ale nie zmienia to faktu, że były nużące. Niemniej będę z olbrzymią chęcią czytać kolejny tom, bo czuję, że to on może naprawić moją chwilową niechęć do tego świata.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Fabryce Słów

niedziela, 10 kwietnia 2022

Rodzina w dobrej formie. Jak zachować szczupłą sylwetkę i doskonałą kondycję – Dagmar von Cramm

 

Tytuł: Rodzina w dobrej formie. Jak zachować szczupłą sylwetkę i doskonałą kondycję

Autorka: Dagmar von Cramm

Kategoria: Poradniki, przepisy

Wydawnictwo: Jedność

Liczba stron: 224

Ocena: 7/10





Zdrowe odżywianie jest podstawą. Nie ma tu, co się nad tym zastanawiać. Na szczęście teraz przyszyły czasy, gdy coraz więcej ludzi zwraca uwagę na to, co je oraz czuje potrzebę promowania zdrowego sposobu odżywania się i ogólnie życia. Jednak wbrew naszemu instynktowi i pewnemu wrodzonemu wyczuciu nie zawsze dokładnie wiemy, co jest zdrowe, w jakich ilościach i jak coś w najlepszy sposób przygotować. Dlatego warto czasami sobie pomóc i poszukać informacji pochodzących od ludzi, którzy posiadają naukową wiedzę i są gotowi ją w sposób prosty i przyjemny zaprezentować.

Osobiście jestem człowiekiem, który potrzebuje do życia wyłącznie mleka i czekolady. Pewnie duża część z Was puka się teraz w głowę. Tak, macie rację, to nie jest zdrowe, więc stanowczo muszę ograniczać swoje zamiłowania. Albo co najmniej dodać do nich większej różnorodności. Między innymi dlatego zdecydowałam się zapoznać z książką „Rodzina w dobrej formie. Jak zachować szczupłą sylwetkę i doskonałą kondycję”. Jak sam tytuł mówi jest to książka zawierająca parę rad odnoszących się do dorosłych i dzieci. Oczywiście posiada też intrygujące przepisy na wegetariańskie potrawy. Czy jestem zadowolona, że zdecydowałam się na jej lekturę? I tak, i nie. 

Przede wszystkim zwrócę uwagę na aspekty dotyczące rad, jak się odżywiać i konkretnej wiedzy na temat zdrowia. Na pewno książka poza tradycyjnymi banałami przedstawia czytelnikowi informacje mało rozpowszechnione, a mocno praktyczne. Z zainteresowaniem zdobywałam nową wiedzę i bez problemu odnosiłam ją do swojego własnego życia. Jednak musi być jakieś ale – inaczej nie byłoby zabawy. Często w tekście można było znaleźć odniesienia do badań, które miały być potwierdzeniem przedstawianych treści. Tylko brakowało konkretów – co to były za badania, w jaki sposób wykonane? I oczywiście zdaję sobie sprawę, że przeciętny czytelnik nie siedzi i nie studiuje dokładnie bibliografii i metodologii, bo w końcu nie ma też, co popadać w przesadę w niektórych aspektach. Lecz brakuje choćby poczucia, że nie jest to całkowicie wyssane z palca. Większość faktów, o których mowa, jest na tyle sensowna i logiczna, że ciężko poddawać to w dyskusję, ale jednak może by się przydało… 

Poza tym w książce jest wiele informacji dotyczących bezpośrednio dzieci i ich potrzeb żywieniowych. Uważam to za olbrzymi plus całości, gdyż mam wrażenie, że bardzo łatwo zapomnieć, że dzieci mają jednak inne potrzeby wynikające z dojrzewania, innej jeszcze fizjologii. A problem otyłości staje się coraz większym problemem. Mówi się już nawet o naszym ulubionym ostatnio słowie, czyli o epidemii otyłości. Na razie najczęściej te słowa są wypowiadane w kontekście Stanów Zjednoczonych, lecz bez wątpienia problem istnieje i staje się coraz większy i trudniejszy do pokonania. Przykładowe plany tygodnia dają szansę, by w rozsądny i przewidziany sposób przygotować posiłki dla siebie i dziecka, mając przy tym pewność, że będą one zdrowe, pełnowartościowe i zróżnicowane. 

Przepisy są podzielone porami roku, co również doceniam, bo po prostu łatwiej się w nich odnaleźć. Niektóre z nich mają dopiskę, że szybko się je przygotowuje, co traktuję jako kolejny plus. Tutaj też jest duża różnorodność, gdyż niektóre przepisy są łatwe, przyjemne, a składniki należą do typowych, że większość z nich każdy z nas ma normalnie na co dzień w domu. Lecz jest też wiele przepisów, które dla takiego laika w gotowaniu jak ja, są wręcz niewykonalne i to zaczynając od faktu, że nie mam pojęcia, czym są składniki. Każdy może to odbierać na swój własny sposób. To możliwość poznania czegoś całkowicie nowego, ale to też trudniej dostępne produkty, po które niekoniecznie można od razu iść do sklepu i wziąć z półki. Na szczęście z pomocą przychodzi kalendarz sezonowy w przypadku warzyw, ziół, owoców i zbóż. Łatwo sprawdzić, co w danej chwili ma potencjał urosnąć w naszym ogródku albo być stosunkowo łatwo dostępne w sklepie czy na targu.  

„Rodzina w dobrej formie” dała mi szansę zdobyć nową wiedzę, z czego bardzo się cieszę. Gdyby książka była bardziej dopracowana, miałaby większą szansę zdobyć moją głębszą sympatię. Na tę chwilę uważam, że jest to książka dla osób, które już w tej chwili dobrze znają się na zdrowym żywieniu, jego niuansach oraz na gotowaniu. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 7 kwietnia 2022

The Gravity of Us – Phil Stamper

 

Tytuł: The Gravity of Us

Autor: Phil Stamper

Przekład: Iwona Wasilewska

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Jaguar

Liczba stron: 340

Ocena: 5/10







Jako dzieci każdy z nas ma marzenia. Czasami są one niemożliwe do spełniania, czasami absurdalne, jeszcze innym razem zabawne, a niekiedy bardzo konkretne i racjonalne. Tak naprawdę nie ma znaczenia, jakie one są. Liczy się samo ich istnienie, sam proces wyobrażania sobie, jak je spełniamy, jak będzie wyglądać nasze życie, gdy już nam się uda i jak zareagują inni. Chciałabym Wam dzisiaj zdradzić wyjątkowy sekret. Sekret, który pewnie już znacie, ale chciałabym się upewnić, czy tak jest. Otóż dorośli też marzą – dokładnie tak samo jak dzieci. 

Cal pragnie być w przyszłości dziennikarzem. Ma już siedemnaście lat i perfekcyjnie zaplanowaną przyszłość. Jest rozsądnym i pracowitym, młodym człowiekiem, więc pilnie się uczy, angażuje w wprowadzenie swojego kanału z informacjami, swoją drogą bardzo dobrze prosperującego, wybrał też już uczelnię i miejsce, gdzie chce pracować... Ba, nawet dostał tam staż. Cóż może pójść nie tak? Otóż wszystko. Cal pewnego dnia dowiaduje się, że jego tata złożył zgłoszenie do pracy jako astronauta przy najnowszym projekcie NASA, którego celem jest lot na Marsa. Czy jego tata dostanie tę pracę? Czy decyzje rodziców mogą wpłynąć na już prawie dorosłe dzieci? 

W ostatnim czasie "The Gravity of Us" przyciągało mój wzrok. I tutaj podkreśliłabym słowo wzrok, ponieważ mam na myśli, że jestem zachwycona tą okładką. Czym powieść stawała się bardziej popularna i czym więcej pozytywnych opinii czytałam, tym bardziej chciałam ją przeczytać. I to dokładnie zrobiłam. Czy okładka równa się dobra książka? Myślę, że to pytanie nieraz i nie dwa zadał sobie każdy czytelnik i już większość z nas wie, że stanowczo nie można robić takich porównań. 

Zaczynając od pozytywów, jestem pod dużym wrażeniem pomysłu. Wydaje mi się wyjątkowo niesztampowy. Nie przypominam sobie, żebym dotychczas spotkała się, z czymś podobnym. Jednak to, że doceniam jego niekonwencjonalność w żaden sposób nie znaczy, że mi się podobał. Bardzo nie lubię, gdy w książkach jest motyw mediów społecznościowych. Wiem, że to dość absurdalne stwierdzenie, patrząc na to, czym się zajmuję. Lecz po prostu po ludzku, tak niewytłumaczalnie nie lubię. Natomiast loty kosmiczne i reality show, które mają duże znaczenie w tej historii, też nie są tematem, który mnie interesuje. Tym bardziej że oryginalność oryginalnością, ale mam poczucie, że można z tego pomysłu było wyciągnąć o wiele więcej. 

Co ze stylem? Niestety za bardzo nic. Po prostu jest dobry, choć bardziej pasowałoby tu słowo odpowiedni. Nie wyróżnia się niczym, ale ma w sobie coś przyjemnego i pozwalającego na łatwość odbioru. Czyli to, czego można by oczekiwać po literaturze młodzieżowej. W żaden sposób nie jest infantylny, ale też nie ma w sobie tej iskry ani jakiegoś wyzwania. 

Fabularnie "The Gravity of Us" jest bardzo niedopracowane. Po prostu pojawiają się różnego rodzaju luki. Może brakujące treści nie są konieczne do zrozumienia samej fabuły, ale też zabierają panoramiczność opowieści i naturalność. Tak jakby na świecie odbywała się wyłącznie ta jedna historia, a reszta na jej czas się zatrzymała. W dodatku miałam poczucie, że momentami historia jest mocno rozproszona i nie wiadomo, do czego zmierza, przez co staje się nudna. 

Tematycznie... Są dwie strony spojrzenia na to, co przedstawia książka. Jedno spojrzenie odnosi się do relacji, o czym za chwilę dokładniej, drugie do pewnego rodzaju edukacja wartościowania treści – treści, których jest bardzo dużo, o wiele za dużo. Ewidentnie autor chciał poruszyć wiele istotnych tematów w swojej książce, lecz przez ich mnogość były one niedopracowana i przytłaczały, by za chwilkę o nich zapomnieć. Między innymi takim wątkiem jest depresja i zaburzenia lękowe. Cieszę się, że pisarz podkreślił ich istnienie i problematykę oraz sposoby radzenia sobie. To jednak coś z mojej psychologicznej działki. Lecz mam wrażenie, że to trochę czcza robota, gdyż takie ujmowanie tych trudności w kategorii, że raz są, raz nie ma, mimo że zwrócono uwagę, że zaburzenia nie działają na włączanie i wyłączanie, daje mylne wyobrażenie o zmaganiach się z nimi. 

Głównego bohatera, czyli Cala bardzo polubiłam, ponieważ jest postacią o wielu wspaniałych zaletach, ale też wielu irytujących wadach, co daje obraz osoby wyjątkowo ludzkiej i wzbudzającej sympatię. Leon, którego jako czytelnicy poznajemy trochę później, jest postacią niewiadomą. Dowiadujemy się o nim bardzo mało, mimo że miałam wrażenie, że ma być rodzajem bohatera wywołującego głębokie przemyślenia. Tak naprawdę to jest on bardzo poddany schematowi i działaniu etykiet. Ciekawa jest ich relacja, co prawda i w tym przypadku też niedopracowana, ale odmienna od tego, czego się spodziewałam. Ona właśnie jest wolna od opinii innych i tego przylepiania łatki. Troszkę uprzedzając Wam wydarzenia, jest to relacja oparta na romantycznych uczuciach. Większość książek idzie w kierunku pokazania, jak pary nieheteronormatywne muszą sobie radzić z brakiem akceptacji społeczeństwa, oszczerstwami i nietolerancją. Tymczasem tutaj w ogóle tego nie ma. W "The Gravity of Us" jest ukazane, jak to powinno wyglądać, czyli jak każda prawdziwa miłość. Nadaje to naturalności i nadziei. 

Powieść niestety dość mocno mnie rozczarowała. Nie dała spodziewanej rozrywki, momentami nużyła. Bez wątpienia niesie ze sobą wiele wartościowych treści, o których należy mówić głośno. Daje też obraz tego, jak relacje ludzkie powinny wyglądać. Doceniam to i doceniam również pomysł, ale to za mało, by ostatecznie mi się spodobało. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

poniedziałek, 4 kwietnia 2022

Detektyw Erik Vogler i (nie)prawdziwa dziewczyna – Beatriz Osés García

 

Tytuł: Detektyw Erik Vogler i (nie)prawdziwa dziewczyna

Autorka: Beatriz Osés García

Przekład: Joanna Zeler

Cykl: Detektyw Erik Vogler

Tom: IV

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Akapit Press

Liczba stron: 180

Ocena: 6/10





Czy nie zdarza się Wam mieć poczucie, że wokół Was dzieją się dziwne rzeczy? Jakieś niewytłumaczalne zjawiska? Może nawet paranormalne? Albo niezbyt dobrze ukryte kłamstwa? Intrygi? Jako ludzie mamy gigantyczną wyobraźnię, którą jeśli tylko dostatecznie chcemy, jesteśmy w stanie wykorzystać, by wprowadzić w życie różne szalone pomysły – podyktowane najróżniejszymi powodami. Dla nas może i są logiczne, ale dla innych mogą wydawać się ekstrawaganckie, bezsensowne lub właśnie dziwne. Być może właśnie w tej chwili ktoś jest powodem zdumienia innej osoby. Kto wie...

Erik wraz z babcią i niestety z Zimmerem udał się do Francji na zjazd dinozaurów... No dobrze – na zjazd bardzo starych absolwentów Sorbony. Zdecydował się na tak nudny wyjazd ze względu na niepokojące zjawiska i wydarzenia, które były wykierowane w niego. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie obecność Zimmera. On zawsze wszystko niszczy i utrudnia. Niemniej los jest przewrotny, więc Erik szybko zdaje sobie sprawę, że wyjazd niesie ze sobą różne pasjonujące możliwości. A szczególnie jedną. Na imię jej Cloé i jest przepiękną oraz mądrą dziewczyną. Idealną, by od razu się zakochać, co też właśnie robi Erik. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zdarzenia tragiczne i przyprawiające o dreszcz. Erik po raz kolejny będzie musiał zmierzyć się z niebezpieczeństwem i rozwikłać zagadkę. Czy uda mu się to? Czy dziewczyna odwzajemni jego względy? 

Nie dane mi czytać książek w odpowiedniej według zaplanowanego cyklu kolejności, dlatego przygodę z Erikiem rozpoczynam od czwartego tomu. Zanim zaczęłam czytać tę powieść, byłam niezmiernie ciekawa, co z w niej zastanę. Cykl "Detektyw Erik Vogler" jest połączeniem literatury młodzieżowej wraz z kryminałem. Uważam, że każdy z tych dwóch gatunków niesie ze sobą wiele trudności i połączenie ich zgrabnie jest nie lada wyzwaniem. Czy udało się to pisarce? 

Może zacznę w tradycyjny sposób od stylu, który jest wybitnie łatwy w odbiorze. Oczywiście literatura młodzieżowa powinnam utrzymywać pewną dozę łatwości podczas czytanie, lecz niekiedy wyczuwałam całkowicie niepotrzebny infantylizm. Na szczęście byłam w stanie przymknąć na to oko, gdyż dyskretny dowcip dawał mi powody, by zapominać o wielu wadach. Naprawdę już dawno nie poczułam, żeby jakaś książka sprawiała, że powoli na moich ustach pojawi się subtelny uśmiech, a iskierki rozbawienia pojawią się w moich oczach. Szkoda tylko, że dość często gubiłam się w narracji i nie byłam pewna, kto w danej chwili mówi lub komu towarzyszymy, co niezmiernie mnie irytowało. 

Początki powieści zachwycały mnie, ponieważ wyczuwałam bardzo ciekawy, wyróżniający się niesztampowością klimat. Dobrze, że pisarka ma taki charakterystyczny znak rozpoznawczy. Choć też warto zwrócić uwagę na intrygujący zabieg pochodzący już między innymi z dzieł Agathy Christie. Jestem przekonana, że autorka zafascynowana fenomenem królowej kryminałów, postanowiła zainspirować się i zamknąć swój wykreowany świat, opierając się na wydarzeniach odbywających się na jednej posesji, czerpiąc z przeszłości bohaterów. Choć na pewno czułabym, że obraz zdarzeń jest o wiele bardziej głębszy, gdybym lepiej znała przeszłość Erika i jego bliskich. Na pewno powrócę do pozostałych tomów, by mieć taką możliwość. 

Jak pierwszą częścią książki, byłam mocno zachwycona, to druga mocno mnie rozczarowała. Koło połowy cała fabuła gwałtownie i w sposób nieuzasadniony zaczyna przyśpieszać. Historia nabiera zawrotnego tempa, gdzie wiele wątków zaczyna ginąć, by następnie pojawiły się niespójności i niesatysfakcjonujące mnie rozwiązania fabularne. Żałuję, że pisarka nie pozostała przy pierwotnym tempie i nie wydłużyła opowieści na rzecz bardziej rozbudowanych wątków. 

Parę słów należy też rzec na temat wątku romantycznego, który co prawda należał do naiwnej relacji, ale pozostawał przy tym uroczy i łapiący za serce. Sam Erik jest postacią pod każdym względem niestandardową i niekoniecznie sympatyczną. Osobiście polubiłam go i kibicowałam mu na każdym kroku, jednakże jestem w stanie bez większych problemów wyobrazić sobie, że wielu czytelnikom nie przypadłby do gustu. Taki zabieg cenię całym sercem, ponieważ żeby się na niego zdecydować, należy posiadać pisarską odwagę. 

Jednak młodzieżowe powieści mają to do siebie, że powinny poza rozrywką nieść też jakieś moralizujące wartości. Ten tom "Detektywa Erika Voglera" nie różni się pod tym względem. Możemy obserwować, jakie konsekwencje niosą ze sobą nasze wybory. Wydawać by się mogło, że to tylko te wielkie mają bezpośredni wpływ na nasze życie i życie innych ludzi. Tymczasem nawet najdrobniejsze decyzje mogą zapukać do nas po latach i zażądać zapłaty. Najlepszym dowodem tego jest pojawiający się w powieści motyw zemsty, który należy do wyświechtanych, lecz nadal pozostaje istotny. 

"Detektyw Erik Vogler i (nie)prawdziwa dziewczyna" dostarczył mi odczuć godnych rollercoastera. Najchętniej oceniłabym oddzielnie pierwszą część powieści, a następnie drugą. Ta nierównomierność zaburza obraz całości i nie pozwala mi uczciwie powiedzieć, że książka podobała mi się. Zbyt wiele aspektów zostało niedopracowanych.   

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

piątek, 1 kwietnia 2022

Heartstopper 2 – Alice Oseman

 

Tytuł: Heartsopper 2

Autor: Alice Oseman

Przekład: Natalia Mętrak-Ruda

Cykl: Heartstopper 

Tom: II

Kategoria: Komiks, literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Jaguar

Liczba stron: 320

Ocena: 6/10





Wbrew pięknym powiedzeniom, że najlepsze lata to lata młodości, życie nastolatka wcale nie jest łatwe. Okres dojrzewania, nowe wyzwania i bardzo ważne decyzje sprawiają, że można poczuć się przytłoczonym i zagubionym. To czas emocji, pierwszych miłości i perspektywa nieznanej przyszłości. Daje to wiele możliwości, wiele radości, wspaniałych wspomnień, ale nie zawsze musi tak być. Niekiedy jest to okupione cierpieniem, rozpaczą, brakiem akceptacji i motywacji do tego, żeby iść dalej. Warto pamiętać o tych dwóch stronach medalu. 

Charlie przestraszył się tego, co zrobił. Wspomnienie tego wieczoru i reakcji Nicka zasmuciło go i przyniosło wieczór pełen łez. W tym samym czasie Nick próbuje sobie uporządkować w głowie swoją relację z Charliem i odnieść to do tego, co się stało wieczorem. Kim tak naprawdę jest dla niego Charlie? Czy przyjaźń może przetrwać wszystko? Tutaj pora na spojrzenie w głąb siebie i otwartość na świat. Czy uda się to Nickowi? 

Byłam niezmiernie podekscytowana możliwością przeczytania drugiego tomu "Heartstoppera"! Pierwsza część dała mi wiele radości, przeuroczych scen, ale też tematów do przemyśleń. Wydawało mi się to perfekcyjnym połączeniem w komiksie przeznaczonym dla młodzieży. W końcu to ukazanie różnych problemów, z którymi młodzi (zresztą nie tylko młodzi) ludzie mogą się właśnie zmierzać, ale też nie przesadne obciążenie, które mogłoby okazać się zbyt przytłaczające. Dlatego tak bardzo byłam ciekawa, jak potoczą się dalej losy Nicka i Charliego. Jak moje wrażenia?

Mimo że to komiks to tradycyjnie zacznę od stylu. W pewnym sensie trochę trudno o nim mówić, jednak za to trudno go nie docenić. Przede wszystkim jest prosty, czyli codzienny. Sprawia, że przedstawione sytuacje nabierają naturalności. Jestem w stanie bez większego problemu wyobrazić sobie, że tak rozmawiają nastolatkowi, zresztą ludzie w moim wieku też. Dlatego łatwiej utożsamić się z bohaterami i zrozumieć ich sytuację oraz emocje. 

"Heartstopper" to piękna opowieść o zmaganiach młodych ludzi z nadchodzącą dorosłością. Ukazuje, z jakimi problemami nastolatkowie zmagają się i jak sobie z nimi radzą. Jest to poszukiwanie orientacji seksualnej. Komiks podkreśla, że nie jest to ścieżka, która zawsze tak samo wygląda. Niekiedy ludzie od razu wiedzą, kim są pod względem orientacji seksualnej, innym razem tego nie wiedzą i nie ma w tym nic złego. Potrzebują czasu, by zrozumieć samego siebie i swoje potrzeby. Tym bardziej że nie można zapomnieć, że jest to związane z potrzebą akceptacji i przede wszystkim samoakceptacji, co w środowisku młodzieży może być trudna i wiązać się z cierpieniem. I niekoniecznie ta akceptacja występuje na przykład w rodzinnym środowisku, choć jest tak bardzo ważna. "Heartstopper" nie ogranicza się też do stereotypów, co niezmiernie cenię. W końcu świat i sami ludzie nie są czymś oczywistym, czymś, co można tak po prostu wpisać w schemat. 

Tematyka pierwszych miłości i radości, ale też problemów za nią idących, jest dla mnie urzekająca. Przyznam się, że moje serce czuło olbrzymią czułość do przeżyć bohaterów podczas lektury tego komiksu. Przykład Nicka, Charliego i przyjaciół Charliego przedstawia, jak można sobie radzić z różnymi trudnościami – poprzez właśnie akceptację i wsparcie bliskich. Wydawałoby się, że to banalne, ale wiele osób potrafi o tym zapomnieć. 

Moim jedynym ale, które niestety miejscami popsuło mi historię, jest sama fabuła. W drugim tomie "Heartsoppera" pod względem emocjonalnym dzieje się wiele, co całkowicie uznaję. Niemniej pod względem fabularnym poczułam olbrzymie rozczarowanie. Mam poczucie, że ten tom można by podzielić na pół i dołączyć do pierwszego tomu i obecnie trzeciego. Nie wiem, czy się nie mylę, bo trzeciego nie znam jeszcze, jednak tego drugiego nie umiem za bardzo umiejscowić w innym sposób.

Co do kreacji bohaterów mam jak najbardziej pozytywne odczucia. Charlie jest postacią uroczą, kochaną i pełną zrozumienia, co jest momentami wręcz niezwykłe. Nie wyobrażam sobie, jak można go nie polubić. Ma w sobie olbrzymie pokłady akceptacji, wyrozumiałości i wrażliwości. Dostrzega problemy innych ludzi i umie ich wspierać za pomocą empatii i po prostu bycia przy tej osobie. Natomiast Nick dla mnie jest nieuchwytną postacią, ale w tym przypadku nie ujmuję tego jako wadę, gdyż świadczy to o jego głębi oraz pewnej niespójności i podkreśla, że on jeszcze poszukuje samego siebie i potrzebuje na to czasu. 

Nie można też zapomnieć o ilustracjach, które są po prostu przecudowne. Wyróżniają się przejrzystością i wyrazistością, co pozwala doskonale zrozumieć fabułę. Ich prostota jest też unikalna i nadająca piękno. Dzięki nim łatwo przywiązać się do całej historii. 

Cieszę się, że mogłam zapoznać się z drugim tomem "Hearstoppera". Co prawda w porównaniu do pierwszego rozczarował mnie, niemniej to nadal wartościowa i wciągająca opowieść o dwóch młodych ludziach, którzy poszukują akceptacji, zrozumienia i samych siebie. Bez wątpienia zapoznam się z trzecim tomem. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl