niedziela, 29 maja 2022

Bliźnięta Tuttle i centralne plażowanie – Connor Boyack

 

Tytuł: Bliźnięta Tuttle i centralne plażowanie

Autor: Connor Boyack

Przekład: Marcin Zieliński

Cykl: Bliźnięta Tuttle 

Tom: V

Kategoria: Literatura dziecięca

Wydawnictwo: Instytut Ludwiga von Misesa

Liczba stron: 60

Ocena: 4/10





Codziennie poruszamy się w jakiś ustalonych miejscach. W przypadku miast są to najczęściej ruchliwe ulice, pełne samochodów, ludzi, sklepów i innych parceli. Dzień w dzień mijamy wszystkie budynki i często zdarza się, że nawet im się nie przyglądamy, nie zastanawiamy, co one tak naprawdę tutaj robią i jak zostały stworzone. W końcu sklep to sklep, co tu więcej dywagować. Tymczasem każde miejsce właśnie typu sklepy, różnego rodzaju usługi, parki ma za sobą jakąś historię i ich pojawienie wpływa na sąsiadów. Dlatego tak ważne jest, by tam, gdzie jest możliwość, układ atrakcji i usług był przemyślany. Chcecie dowiedzieć się więcej? 

Bliźnięta tym razem ruszają na plażę. Wydawałoby się, że to będzie wspaniała wycieczka do dobrze znanych, a przez to nostalgicznych miejsc. Tymczasem rzeczywistość zaskoczyła i... Ukochane miejsce stało się puste. Większość symboli promenady znikła, a te, które pozostały, walczą o przetrwanie. Co takiego się stało? Czy da się ten proces odwrócić? Jak poradzą sobie z tą sytuacją bliźnięta Tuttle? 

W ostatnim czasie miałam już możliwość zapoznać się z jednym z tomów cyklu "Bliźnięta Tuttle". Byłam bardzo ciekawa, co przyniesie ta seria. Zapowiadała się intrygująco, a przy tym obiecywała nieść wartościowe treści, które mogą młodszych czytelników wiele nauczyć. Niestety mimo że doceniłam całą koncepcję, jeden z poprzednich tomów – "Potwór z Wyspy Jekylle" – nie spodobał mi się. Lecz drugie podejście, to druga szansa i nowe nadzieje. Czy zostały spełnione? 

Sam pomysł naprawdę bardzo intensywnie do mnie przemawia i jestem niezmiernie podekscytowana, że ktoś myśli w kontekście, że małe dzieci nie są głupiutkimi istotkami, tylko mają jeszcze inne możliwości niż dorośli, co nie znaczy, że pewnych spraw nie są w stanie zrozumieć. Trzeba tylko inaczej do nich podejść. Jednak teraz odczuwam, że mimo mojego pozytywnego spojrzenia na wiedzę dzieci, są jakieś granice. Dlatego tematyka centralnego planowania, która jest przedstawiona w tym tomie, wydaje mi się tematem zbyt skomplikowanym dla młodych czytelników. A przynajmniej zbyt skomplikowanym na poziomie, na którym jest przedstawiona. Być może bardziej elementarne podejście okazałoby się tutaj słuszniejsze. 

Mimo że to już piąta z cyklu część, to nadal książka wydaje mi się zbyt infantylna – nawet dla dzieci. Pisanie książek dla dzieci jest nie lada wyzwaniem, a mali czytelnicy są wymagający i bezkompromisowi w swoich ocenach. A ta książka niesie ze sobą dozę pretensjonalności w odbiorze. Oczywiście tutaj nie mówię o czymś bardzo negatywnym, zapewne w ogóle nieświadomym, ale miałam wrażenie, że autor nie bierze na poważnie swoich czytelników. Skupia się wyłącznie na głównym temacie, a zapomina, że to jednak książka, więc liczy się również warsztat literacki. 

Pisarz również zapomina o trudności związanej z pojęciami abstrakcyjnymi. One czasami potrafią być dużym problemem dla czytelnika o wiele dojrzalszego, a co dopiero dla tak młodych ludzi. Zdaję sobie sprawę, że przecież pojęcie takie jak miłość, czy przyjaźń wprowadza się od najmłodszych lat, a one też są abstrakcyjnymi pojęciami. Niemniej w tym przypadku oprócz tego kłopotu dochodzi problem z logicznym myśleniem. To połączenie dla dziecka o przeciętnym poziomie inteligencji może być zbyt trudne. 

Tym bardziej że w "Centralnym plażowaniu" brakuje dla mnie konkretnej fabuły. Owszem – pojawiają się różne wydarzenia, uporządkowane w sposób spójny, ale brakuje w nich widocznego celu i przede wszystkim wydają mi się nudne. Być może mój sceptycyzm wynika z tego, że sama musiałam mocno skupić się na czytaniu tej książki, żeby zrozumieć, na czym dokładnie polega to centralne planowanie. Dobrym pomysłem byłoby dodanie czegoś bardziej emocjonującego do akcji. Tak, by czytelnik miał możliwość się rozluźnić. 

Również ilustracje nie przypadły mi do gustu, gdyż mam mocne skojarzenie z typowo szkolnymi podręcznikami. Jednak na końcu książki można znaleźć słowniczek oraz pytania do dalszej dyskusji, co według mnie jest fantastycznym rozwiązaniem, gdyż wtedy można uporządkować wiedzę dziecka i dodatkowo sprawdzić, czy przedstawione treści są zrozumiałe w szerszym kontekście. 

Niestety cykl "Bliźnięta Tuttle" okazał się nie dla mnie, a raczej wyjawiając swoją opinię, daję znać, że nie uważam go za dobry wybór dla dzieci. Choć tu warto pamiętać, że jest to wyłącznie moje zdanie, oparte na moich własnych odczuciach, a najważniejszy jest młody czytelnik. Na razie nie miałam okazji sprawdzić reakcję dziecka, niemniej niedługo to planuję i być może wtedy moja opinia uleganie zmianie. I mimo mojej otwartej krytyki jestem ciekawa, co kryją poprzednie części, więc być może i z nimi się zapoznam. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 26 maja 2022

Księżycowe Miasto. Dom Nieba i Oddechu – Sarah J. Mass


Tytuł: Dom Nieba i Oddechu 

Autor: Sarah J. Maas

Przekład: Małgorzata Fabianowska

Cykl: Księżycowe Miasto

Tom: 2.1

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Uroboros 

Ocena: 2/10





Pamiętam, jak jako dziecko czy nawet nastolatka wyobrażałam sobie, że przeżywam niesamowite przygody, że jestem kimś całkowicie wyjątkowym i uratuję jakiś magiczny świat. Obecnie moje wyobrażenia wydają mi się być dość zabawne, ale jednak nadal nostalgiczne i przypominające mi, jak bardzo jestem w stanie oderwać się od świata rzeczywistego, by odbywać przygody we własnej wyobraźni. Jednak też dają rodzaj refleksji, że przecież ci wszyscy książkowi wybawiciele świata wiele poświęcili, wiele wycierpieli. Czy to na pewno takie niesamowite i magiczne? 

Bryce i Hunt nareszcie mogą żyć spokojnie. Ważne tylko, żeby pilnowali swoich tajemnic i za bardzo nie udzielali się publicznie. Taka jest cena ich szczęśliwego życia. Tylko wszystko może się zmienić z dnia na dzień. Wystarczy nieodpowiedni gość w domu, parę nieodpowiednich słów, ujawnienie czyjeś tajemnicy, decyzja rodzica. Takie małe sprawy, pozornie nic nieznaczące. Efekty mogą być przerażające. Czy właśnie coś takiego spotka Bryce i Hunta? Czy na pewno są w stanie przemilczeć niektóre niesprawiedliwości? Jak poradzą sobie z wyrzutami sumienia? 

Dla mnie jest to wielki powrót po latach do twórczości Sarah Maas. Dotychczas znałam z jej dzieł wyłącznie cztery pierwsze tomy "Szklanego tronu". Moje odczucia co do nich były mieszane, lecz było widać z każdą książką tendencję wzrostową. Dlatego czułam niesamowite podekscytowanie, gdy sięgałam po pierwszą część drugiego tomu "Księżycowego Miasta". Oczywiście czytam w nieodpowiedniej kolejności, ale jak się okazało, to raczej nie miało najmniejszego znaczenia. Czemu? Bo to było tak olbrzymie rozczarowanie, że mam przeczucie, że nic nie było w stanie tego zmienić. 

Przez to, że nie czytałam pierwszego tomu, nie do końca umiem odnieść się do całokształtu pomysłu. Nie wiem, od czego tak naprawdę wychodzimy, jednak patrząc na to, co przedstawia ten tom, to cała koncepcja nie podoba mi się, choć jest to w tym wypadku potraktowane wyłącznie subiektywnym odczuciem. Na pewno powieść wyróżnia się niesztampowością i przełamaniem pewnych schematów. W pewnym sensie można to odebrać jako coś pionierskiego, ponieważ Sarah Maas połączyła atmosferę powieści high fantasy z urban fantasy. Do stałych elementów świata fantastyki dołączyła nowoczesność, technologię i rodzaj swojskości. Nie jestem zadowolona z tego połącznia, ponieważ dla mnie to się gryzie. 

Natomiast odwołując się do stylu pisarskiego autorki, jestem w dość dużym szoku. Poznałam już parę książek Maas i pamiętam, że ma swoje charakterystyczne elementy stylistyczne i takie, które odpowiadają za klimat. Spodziewałam się właśnie ich, tymczasem dostałam coś całkowicie odmiennego. W pewnym sensie podchodzę do tego z dużą dozą szacunku, gdyż pisarka udowodniła, że umie wyjść poza swoją własną bańkę i tworzyć książki różnorodne. Z drugiej strony Maas ceniłam właśnie za to, co znam z przeszłości, więc poczułam rozczarowanie. Poza tym brakowało mi też opisów, a raczej bardziej rozbudowanych opisów odwołujących się do przyrody, uczuć wewnętrznych bohaterów i kreacji świata. Tym bardziej że i tutaj nastąpiło załamanie konwencji, ponieważ pojawił się język potoczny i według mnie zbyt wiele wulgaryzmów. 

Książka pod względem fabularnym niesamowicie mnie nudziła. Akcji było wyjątkowo mało, a bohaterowie przez większość czasu siedzieli w jednym mieszkaniu i rozmawiali ze sobą, i rozmawiali. Wydawałoby się, że wspaniale przedstawiona jest komunikacja, tymczasem określam to jako niepotrzebne roztrząsanie wszystkiego, z którego nic sensownego nie wynika. Wiele elementów było nielogicznych, co dodatkowo zaburzało całość. Ogólnie to zastanawiam się, jakim cudem ktokolwiek jeszcze w tej historii żyje, gdyż dyskrecja, lojalność i racjonalność nie są mocnymi stronami postaci. Poza tym pamiętam, że najnowsze książki Maas zaczęły wywoływać wiele kontrowersji ze względu na sceny erotyczne. Teraz rozumiem to i też należę do grupy, która jest z nich mocno niezadowolona. Większość tych scen czy po prostu różnego typu fantazji była niepotrzebna. Bohaterowie potrafili myśleć o seksie w momentach w moim odczuciu co najmniej niestosownych. I gdyby to się zdarzyło co jakiś czas, nie drażniłoby mnie to. Ale bez wątpienia pożądanie wyznacza tory tej książki oraz odpowiada po części za momenty niespójności, ponieważ przerywało ciągi logicznych powiązań. 

Kreacja przedstawionych postaci też okazała się jednym wielkim rozczarowaniem. Przede wszystkim wyróżnia się niedopracowaniem i spłyceniem ich osobowości. Wszyscy bohaterowie są wyjątkowo do siebie podobni i gdyby nie imiona, to nie czułabym niekiedy różnic. Bryce w odbiorze personalnym nie cierpię. Jest irytująca, ponieważ nie posiada za grosz inteligencji, osobowości, a tylko niepotrzebną nikomu brawurę, która naraża innych. W dodatku ta młoda kobieta jest tak rozpieszczona i przesadnie pewna siebie, że wręcz brakuje słów. Hunt na początku wydawał mi się ciekawy i hipnotyzujący, ale niestety przez niedopracowanie jego postaci miałam wrażenie, że co innego dostajemy w słowach, które go opisują, a co innego w jego czynach, co było kolejnym elementem, który zaburzał mi ogólny odbiór całości. 

"Dom Nieba i Oddechu" tak bardzo mi się nie podobał, że ciężko mi wyciągnąć jakieś treści w kontekście tematyki. Jednak żadna książka, nawet te o wiele gorsze od tej, nie może nie nieść ze sobą czegoś wartościowego. Dlatego uznałam, że warto w kontekście powieści spojrzeć na przedstawienie polityki i systemu hierarchizacji, który czasami doprowadza do załamania moralnego. Gdy w grę wchodzi nieograniczona władza, brutalność i system klasowy, to jedynie cierpienie może być rezultatem tego wszystkiego. Całość opiera się na tajemnicach, intrygach i niepoddanym sprawiedliwości okrucieństwie. Czy chcielibyśmy żyć w takim świecie?

Drugi tom "Księżycowego Miasta" okazał się dla mnie dość dużą porażką czytelniczą. Dla mnie ta książka ma więcej wad niż zalet i jestem tym zasmucona, ponieważ naprawdę dobrze wspominałam twórczość pisarki. Choć też jestem w stanie zrozumieć, że wiele elementów, które krytykuję i ogólnie traktuję jako wady, dla innych mogą okazać się zaletami. Tutaj wchodzi naprawdę intensywne oddziaływanie gustu. Podsumowując za bardzo nie polecam tej książki, na pewno nie osobom, które jeszcze nie miały styczności z książkami Maas. Jednak myślę, że fani autorki wiedzą już, czego się po niej spodziewać i mają wyrobione własne zdanie. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

niedziela, 22 maja 2022

Witaminy i minerały w naturalnej żywności – Mascha Davis

 

Tytuł: Witaminy i minerały w naturalnej żywności

Autor: Mascha Davis

Przekład: Marcin Masłowski

Kategoria: Literatura popularno-naukowa

Wydawnictwo: Vital

Liczba stron: 308

Ocena: 8/10







Znacie to uczucie zmęczenia, gdy ma się już wszystkiego dość, a obowiązków coraz więcej? Paradoksalnie w niektórych przypadkach odpowiada za to niedobór lub nadwyżka różnego typu witamin i minerałów z organizmie. Oczywiście nie odpowiadają one za wszystkie problemy tego świata, ale na pewno odpowiedni ich bilans może dać nam wiele energii, która przysłuży się naszemu codziennemu życiu i dzięki nim możemy uniknąć wielu problemów zdrowotnych. Jednak skąd wiedzieć, jakich witamin brak nam i skąd je wziąć? Najbanalniejsza i najsłuszniejsza odpowiedź brzmi, że należy zrobić odpowiednie badania. I tutaj nasuwa się myśl, że w zależności od wyników trzeba przyjmować odpowiednie leki... Nie, nie w każdym przypadku. Najlepiej odpowiednio się odżywiać i to właśnie naturalną żywnością wyrównać nierówności i utrzymywać odpowiedni poziom. Co Wy na to? 

Oczywiście tradycyjnie moja wiedza pochodzi z dopiero co przeczytanej książki na temat witamin, a konkretnie z pozycji "Witaminy i minerały w naturalnej żywności". Jestem zwolenniczką, choć przy tym laiczką, odpowiedniego odżywiania się. Niekoniecznie jest to widoczne po moich nawykach, ale niemniej cenię pogląd, że odpowiednio dobrane posiłki dają olbrzymi potencjał dla naszego zdrowia, tak naprawdę są warunkiem koniecznym. Stąd też moje zafascynowanie przedstawioną książką. Czy była warta mojego czasu? Jak najbardziej tak!

Cenię tego typu książki, ponieważ pozwalają w rzetelny sposób pogłębić swoją wiedzę, ale dają też przykłady działań pozwalających na wdrożenie zdobytej wiedzy do codziennego życia. Nie jest to tylko wyłącznie ograniczanie się do utartych frazesów i nauczonych na pamięć informacji. To kompendium wiedzy tłumaczące, jak przełożyć to na rzeczywistość. Dla osób, które nie mają zbyt wiele wiedzy na temat odpowiedniego się żywienia w kontekście odpowiednich wartości witamin i minerałów, to bez wątpienia fantastyczny pomysł. 

Tym bardziej że styl, którym napisana jest ta pozycja, jest wyjątkowo łatwy i przyjemny w odbiorze. Choć na pewno da się tutaj poczuć atmosferę podręczników szkolnych, tylko przy tego typu książce jak dla mnie to nie jest żaden problem. Zdecydowałam się ją przeczytać, by się czegoś nauczyć i nie odstrasza mnie, że ma mocno skonsolidowaną wiedzę. Po prostu należy pamiętać, że "Witaminy i minerały" nie są pozycją, do której siada się jak do powieści fabularnej, ale książką, która wymaga czasu w zapoznawaniu się z nią, albo wymaga umiejętności poszukiwania przydatnych na tę chwilę informacji. Po jej przeczytaniu, które swoją drogą zajęło miesiąc, mam wrażenie, że naprawdę dużo zapamiętałam i jestem w stanie przełożyć to na swoje codzienne posiłki. Nie wiem, na jak długo utrzyma się ta tendencja, ale sam fakt, że na tyle mnie przekonała, żebym spróbowała, jest godny pochwały. 

Co do treści i formy książki należy podkreślić, że jest ona wyjątkowo uporządkowana. Dzięki temu łatwo się w niej odnaleźć i nie sprawia kłopotu powrót do niektórych informacji lub po prostu ich ominięcie. Wzięto pod uwagę większość, jeśli w ogóle nie wszystkie, witaminy i minerały, więc zakres jest naprawdę olbrzymi. Przy każdej witaminie lub minerale znajduje się przedstawienie danego związku, podkreślenie jego celu występowania, oddziaływania na organizm w zależności od niedoboru lub nadwyżki i ilość konieczna do zdrowego życia. W kolejnych częściach znajdują się składniki spożywcze, które posiadają dane substancje w sobie i są w stanie zaspokajać dzienne limity. Podoba mi się ten układ, gdyż szybko byłam w stanie przyswoić te informacje, a następnie przemyśleć, które warzywa, owoce czy inne składniki lubię i jestem w stanie systematycznie wprowadzać je do swoich posiłków. 

Na końcu każdego rozdziały dotyczącego witaminy czy minerału znajduje się przepis, który dostarcza te substancje odżywcze. Sam pomysł wydaje się być naprawdę bardzo dobry, a przepisy niesamowicie ciekawe. Tylko w moim przypadku w wielu momentach nieosiągalne, ponieważ ograniczają mnie moje własne umiejętności kulinarne. Potrawy są dość skomplikowane i najczęściej posiadają niesamowicie dużo składników, co dla takiego laika jak ja jest problemem. Później nie umiem z pozostałości stworzyć sensownych dań, więc jest zbyt duże ryzyko, że zmarnuję niepotrzebnie wiele jedzenia. Być może osoby o dużych umiejętnościach w tym zakresie inaczej będę postrzegać przedstawione przepisy. 

"Witaminy i minerały w naturalnej żywności" okazały się fantastyczną pozycją, która pozwoliło mi pogłębić wiedzę, odnieść ją do samej siebie i w jakieś mierze wprowadzić w moje własne życie. Tym bardziej że wiele rozwiązań wydaje się być łatwa, wystarczy wiedzieć, że istnieją i warto w nie zainwestować swój czas. Polecam książkę wszystkim osobom interesującym się tą tematyką. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

czwartek, 19 maja 2022

Bliźnięta Tuttle i potwór z Wyspy Jekylla – Connor Boyack

 

Tytuł: Bliźnięta Tuttle i potwór z Wyspy Jekylla

Autor: Connor Boyack

Przekład: Marcin Zieliński

Cykl: Bliźnięta Tuttle

Tom: III

Kategoria: Literatura dziecięca

Wydawnictwo: Instytut Ludwiga von Misesa

Liczba stron: 66

Ocena: 5/10





Nie macie może wrażenia, że w szkołach uczy się zbyt schematycznie i zbyt ograniczająco? Nie, nie, nie odpowiadajcie na to pytanie. Jest retoryczne i mogłoby nieść za sobą niekończącą – jakkolwiek słuszną – ale nadal niekończącą się dyskusję. Czasami mam taki pomysł, że można by do edukacji wprowadzić więcej przedmiotów specjalistycznych, które pozwoliłyby młodym ludziom poznać podstawy niektórych dziedzin, a co za tym idzie dostać szansę, by lepiej zapoznać się z możliwymi zawodami. Zdaję sobie sprawę, że to słowa idealistyczne, lecz być może w naszym systemie niedługo się coś zmieni. 

Otóż dwójka bliźniąt dostaje szansę, by zapoznać się z pojęciem ekonomii, gospodarki i społeczeństwa. Czy to w ogóle możliwe, by tak młode i niedojrzałe jeszcze osóbki były w stanie zrozumieć te pojęcia? Oczywiście, że tak, a prawie wszystko zaczyna się od kina, dziadka i... potwora! Tak niepozornie łączące się wątki przedstawiają obraz mechanizmów gospodarczych, które powinny dzieciom przybliżyć niektóre ważne pojęcia. 

Co o tym sądzicie? Osobiście koncepcja bardzo mi się podoba i robi wrażenie na mnie, że ktoś postanowił podjąć się tak trudnego zadania. Ta wiara, że nawet małe dzieci są w stanie zrozumieć wiele, tylko wystarczy im to odpowiednio wytłumaczyć, jest czymś pociągającym i pozwalającym porwać się idei. Mimo mojego pierwotnego zachwytu nad tym pomysłem, od początku miałam wątpliwości, czy na pewno prawa ekonomii są czymś potrzebnym i możliwym do zrozumienia dla dzieci. Przyznaję się do tego z bólem, ale tak – zwątpiłam w to. 

Jednak przechodząc na razie do warsztatu literackiego, jednoznacznie uznaję, że styl pisarski jest wyjątkowo infantylny i pozbawiony jakiegokolwiek artyzmu i polotu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to książka dla dzieci, więc oczekiwanie skomplikowanych zabiegów literackich byłoby nie na miejscu, jednakże czytam literaturę dziecięcą i wiem, czego można się po niej spodziewać. Mam wręcz teorię, że literatura dziecięca wyróżnia się wybitną kreatywnością i często góruje nad książkami dla dojrzalszych czytelników. Niestety tu tego nie poczułam. Odnośnie stylistyki zdziwiło mnie również tłumaczenie, a konkretnie dialogi, które nie zaczynały się od myślników, co jest poprawne w Polsce, a miały wersję anglojęzyczną, czyli cudzysłowy. Moja wiedza jest za mała, by mieć pewność, że jest to niepoprawne. W żaden sposób też mi nie przeszkadzało, tylko wywarło dozę zdziwienia. 

Fabuła jest dla mnie rodzajem znaku zapytania, gdyż z jednej strony mam wrażenie, że jest niezmiernie skomplikowana i łatwo się w niej pogubić, z drugiej strony wydaje mi się przesadnie prosta. Ta niespójność mocno mnie irytowała podczas czytania. Cały czas brakowało mi głównej linii fabularnej, do której mogłabym się odnieść. Po prostu konstrukcja książki była zachwiana, ponieważ brakowało podstaw. Lecz żeby zbytnio nie narzekać, był jeden wielki plus – metafora ośmiornicy. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, niemniej jestem pod wrażeniem, jak w zgrabny sposób zostało wykorzystane to zwierzątko i jak wiele można było wytłumaczyć na podstawie jej macek. 

Mimo wspaniałego pomysłu jestem zdania, że ta książka nie wytłumaczy dziecku mechanizmów gospodarki i ekonomii. To nadal jest nawet dla mnie niezrozumiałe i niepełne. Być może u dzieci jest to kwestia wieku, ale dziecko przez kilka pierwszych lat nie radzi sobie zbyt dobrze z pojęciami abstrakcyjnymi, dlatego ten temat może przewyższać zasoby dziecka. Należałoby wejść w większą konkretność, lecz nie mam najmniejszego pomysłu, jak tego dokonać. Ogólnie ciekawym wydawniczym zabiegiem jest wprowadzenie słowniczka na końcu książki, który pozwala dziecku uporządkować niektóre definicje. Poza tym na końcu znajdują się również pytania do dalszej dyskusji, co jest dodatkowym plusem pozwalającym na sprawdzenie poziomu zrozumienia przez dziecko. 

Niestety "Bliźnięta Tuttle i potwór z Wyspy Jekylla" okazały się w moim mniemaniu zbyt skomplikowana książką dla dzieci. Doceniam pomysł i niektóre zabiegi, lecz brak lekkości pióra, typowo podręcznikowe ilustracje oraz brak atmosfery określanej przeze mnie jako polot, sprawiły, że nie jestem w stanie polecić Waszym pociechom tej pozycji. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

poniedziałek, 16 maja 2022

Act Cool – Tobly McSmith

 

Tytuł: Act Cool

Autor: Tobly McSmith

Przekład: Janusz Maćczak

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Harper Collins Polska

Liczba stron: 407

Ocena: 4/10







W życiu niezmiernie ważne jest, żeby mimo wszystkich okoliczności pozostać sobą. Zdaję sobie sprawę, że siedząc przed komputerem i pisząc tę recenzję, bardzo łatwo jest mi to powiedzieć. W końcu sytuacje są różne, różne są też okoliczności. Czasami czymś naturalnym jest, że jakoś inaczej zachowujemy się przy określonych osobach. Jednak niektórzy ludzie intensywnie pragną być zaakceptowani przez społeczeństwo i odgrywają swoją rolę. Kogo to jest wina? Każdy z nas powinien dostać akceptację i tolerancję od innych niezależnie od pochodzenia, płci, orientacji, rasy i każdego innego aspektu, który nas dzieli. Zgadzacie się ze mną? 

August podjął decyzję życia – decyzję, która niosła za sobą wiele poświęcenia i odwagi, ale też pozytywnych zmian. Jego wybory mogą się wydawać szalone, bo wiążą się z ucieczką z domu i rozpoczęciem życia w Nowym Jorku. Jednak dotychczasowe życie okazało się być jedną, wielką pomyłką niosącą zbyt wiele cierpienia, by w takiej formie je kontynuować. Teraz August już to wie i jest gotowy dać z siebie wszystko, by zostać zaakceptowany przez innych i spełnić swoje marzenia. Czy uda mu się to? Czy August stanie się szczęśliwym, młodym mężczyzną? 

O "Act Cool" zrobiło się ostatnio w książkowym świecie bardzo głośno. Literatura dla młodzieży, która daje wiele wspaniałej rozrywki, ale porusza też wiele trudnych tematów, między innymi temat transpłciowości. Na polskim rynku pojawia się coraz więcej książek o tematyce LGBTQ+, jednak nadal mam wrażenie, że nie jest ich wystarczająco wiele. Idąc za pozytywnymi opiniami czytelników i piękną okładką – tak, nadal przyznaję się do wybierania książek po okładce – zapoznałam się z "Act Cool". Przyznam, że trochę żałuję, że dokładniej nie sprawdziłam tematyki książki, bo już na początku się zawiodłam. Ale jak całościowo oceniam powieść?

Co do samego pomysłu trudno mi się wypowiedzieć, ponieważ w większości opiera się na koncepcji elitarnej szkoły aktorskiej, a ja po prostu nie cierpię tego motywu. Mam wrażenie, że tego typu tematyka powtarza się na okrągło, a ja ją systematycznie omijam. A przynajmniej tak było do teraz. Szkoła aktorska, rywalizacja w niej i wielkie marzenia wydają mi się czymś przesadnie sztampowym, co irytuje. Tym bardziej że "Act Cool" wykorzystuje standardowe motywy i poza wątkiem tranpłciowości nie idzie krok dalej. Być może już ten wątek jest krokiem milowym, ale poprzez konwencjonalność pozostałych pomysłów jest według mnie spłycony, o czym za chwilkę. 

Sam styl pisarza jest dokładnie taki, jakiego się spodziewałam i jakiego oczekiwałam, czyli prosty i przyjemny w odbiorze. Jako czytelnika całkowicie mnie to satysfakcjonuje, gdyż to powieść dla młodzieży, która ma dać radość z czytania, być może zachęcić kogoś ogólnie do czytania, ale też poruszyć ważne tematy w nieobciążający sposób. "Act Cool" stanowczo to daje. W dużej mierze jest potoczny, ale zarazem zachowuje uniwersalność. Nie ma zbyt wiele młodzieżowego słownictwa, które tak szybko się zmienia. Jestem prawie pewna, że bardziej dojrzały czytelnik nie będzie miał problemu ze zrozumieniem niczego. I że za kilka lat język nie będzie ze względu na swoją potoczność brzmiał dziwnie. Szkoda tylko, że nie wyczułam czegoś bardziej charakterystycznego w stylistyce dla Tobly McSmitha. 

Fabuła jest dla mnie wielką porażką, którą określę trzema słowami: nudna, pretensjonalna i przewidywalna. Wiem, że to bardzo surowy osąd, który dla wielu osób jest nieuzasadniony, lecz ja sama po prostu tak to odczuwam, ale też mam wyobrażenie, dlaczego ta powieść zbiera tak wiele pozytywnych opinii. Całkowicie rozumiem, że motyw aktorstwa dla wielu osób jest atrakcyjny, a dodając do tego powagę tematu jest to coś więcej niż zwykła opowieść. Niemniej dla mnie jest to mocno naciągane. Cała ta niezwykła szkoła, nagłe umiejętności Augusta i osiągnięcia, który przychodzą na wyciągnięcie ręki. Niekoniecznie mnie to przekonuje. 

Teraz przechodząc do najważniejszego, czyli tematyki – też jestem zwiedziona. Trochę ciężko mi pisać, ponieważ osobiście nie znam zbyt dobrze żadnej osoby transpłciowej, więc też wszystko, co mówię wnioskuję na podstawie książek, czy wypowiedzi z internetu, co może się okazać całkowicie błędne. Dlaczego o tym mówię? "Act Cool" wydaje mi się wiele aspektów spłycać. Wiem, że sam pisarz jest osobą transpłciową, więc opiera powieść na pewno na jakiś swoich własnych przeżyciach i doświadczeniach, ale mam wrażenie, że niektórych aspektów nie umiał przenieść na papier. Wiele problemów, choćby dysforia płciowa, pojawiały się nagle, miałam wrażenie, że w nieuzasadniony sposób, by zostać momentalnie rozwiązane i zapomniane. Nie wierzę, że wystarczy parę słów, by nagle wszystko stawało się łatwe i bezproblemowe. Ogólnie cieszę się, że Tobly McSmith nie odniósł się tylko do transpłciowości, ale do całej społeczności LGBTQ+. Dawało to poczucie doceniania każdego, ale też wieloperspektywiczność na różne wydarzenia. Ma to swoje zalety i jest niezmiernie ważne, tylko przy tak krótkiej powieści te uczucia, doświadczenia i poglądy nakładały się na siebie i z czasem ginęły. 

Da się to zauważyć na przykładzie samych bohaterów, których było wielu, ale przez to nie mogli też wybrzmieć. Pojawiali się znikąd i mieli tylko swoje pięć minut, bez własnej historii, bez własnej przyszłości. Było tylko tu i teraz, a to za mało, by zrozumieć drugiego człowieka. Natomiast z Augustem osobiście miałam problem, gdyż często był osobą dwulicową. I całkowicie rozumiem, skąd wynikało wiele jego kłamstw, uważam, że były naprawdę uzasadnione, ale niektóre sprawy nie powinny się potoczyć tak, jak się potoczyły. August też nonstop grał kogoś, zamiast być sobą. Nie dostał w wielu przypadkach możliwości, by być, kim jest, ale w wielu przypadkach też z niej nie skorzystał. W ogóle mam wrażenie, że główny bohater nie jest stworzony tak, by od razu zyskiwać sympatię czytelników, co jest dla mnie ciekawym zabiegiem literackim. Dostajemy go z jego wadami i zaletami i to my decydujemy, co jesteśmy w stanie w jego zachowaniu zaakceptować, a co nie. 

Olbrzymią zaletą polskiego wydania – nie wiem, czy oryginalne też ma tę część – jest koniec powieści, gdzie znajduje się słowniczek tłumaczący pojęcia związane z LGBTQ+. Część z nich wydawałaby się oczywistością, ale nie zawsze tak jest i warto na spokojnie wszystko wytłumaczyć. Też niezmiernie cieszę, że na końcu znajdują się numery telefonów i miejsca, gdzie osoby zmagające się z podobnymi problemami co August, czy po prostu nie radzące sobie z niektórymi aspektami swojego życia, mogą zgłosić się po pomoc. Nasza psychika jest istotna i trzeba o nią dbać tak jak o zdrowie fizyczne, a warto pamiętać, że wiele osób mierzy się z brakiem akceptacji ze strony społeczeństwa, ale też brakiem akceptacji samego siebie i niską samooceną. Tak nie musi być. 

Mimo że całościowo oceniam "Act Cool" w sposób dość negatywny, to i tak cieszę się, że zapoznałam się z tą książką i dostałam szansę, by przemyśleć niektóre aspekty życia. Dzięki tej pozycji mam wrażenie w choć małym stopniu lepiej zrozumieć wiele osób i to, co przeżywają. A to naprawdę coś wielkiego, dlatego powieść ostatecznie polecam każdemu czytelnikowi niezależnie od wieku. Ma wiele wad warsztatowo, ale jest istotna tematycznie. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

piątek, 13 maja 2022

Starzenie się – Nancy A. Pachana

 

Tytuł: Starzenie się

Autor: Nancy A. Pachana

Przekład: Paulina Kłos-Wojtczak

Cykl: Krótkie wprowadzenia

Tom: XXVIII

Kategoria: Literatura popularnonaukowa 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego

Liczba stron: 156

Ocena: 8/10





Nasze społeczeństwo starzeje się, co może dla części z nas na razie wydaje się wyłącznie wykresem w mądrej książce albo programie telewizyjnym. Przynajmniej momentami ja to tak odczuwam. Lecz skądś te wszystkie dane się biorą i o czymś świadczą. Nie ma wątpliwości, że w przyszłości będzie dużo starszych, długowiecznych osób. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy, jednakże osobiście wolę skupiać się na zaletach, które wskazują na przyszłość, w której wiele osób dożywa... szczęśliwej starości. Tylko należy pamiętać, że stwierdzenie "szczęśliwa starość" jest stwierdzeniem niezmiernie optymistycznym. Nie wszyscy mają to tytułowe szczęście, by dożyć tych kilkadziesiąt lat z całkowitą świadomością samego siebie i w miarę optymalnym zdrowiem fizycznym i psychicznym na swój wiek. Niemniej nic nie stoi na przeszkodzie, by do tego dążyć, by starać się żyć jak najdłużej, mając dobre warunki w swoim własnym ciele. Nadchodzi czas, by jak najlepiej wykorzystać możliwości nauki. 

Mam wrażenie, że zabrzmiało to z mojej strony dość patetycznie, lecz tak to właśnie widzę. Jeden z przedmiotów na studiach otworzył mi oczy i przedstawił, jak wyglądają zaburzenia otępienne, jak wielki to jest problem i że z tym można walczyć na kilku poziomach. Wygrać – niekoniecznie, ale opóźnić już proces tak. Dlatego niezmiernie się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że z cyklu "Krótkie wprowadzenia" wyszła książka o bardzo konkretnym tytule – "Starzenie się". Doceniam całą koncepcję cyklu "Krótkie wprowadzenia", gdyż są to książki popularno-naukowe, które w sposób prosty w odbiorze i ciekawy przedstawiają zagadnienia z różnych dziedzin nauki. I przede wszystkim książki są krótkie. Jeśli takie spojrzenie wydaje się Wam infantylne, to według mnie jest to mylne. Przyznajcie sami: wolicie opasłe, wielkie tomisko napisane trudnym, specjalistycznym językiem, czy krótką, przyjemną książeczkę? Poza oczywiście specjalistami w danej dziedzinie, większość z nas zdecyduje się na to drugie. W żaden sposób nie umniejszam tutaj literatury naukowej, ponieważ mocno cenię jej cel. Niemniej jako laik w wielu dziedzinach łatwiej przekonać mi się do literatury popularno-naukowej w krótkim przedstawieniu. Po prostu więcej z niej wyniosę. Stąd mój zachwyt nad koncepcją "Krótkich wprowadzeń".

Lecz powracając już bezpośrednio do "Starzenia się", mam o tej książce jak najlepsze zdanie. Treści, które prezentuje czytelnikom są mocno różnorodne. Autorka przedstawia całą gamę tematów związanych ze starzeniem się. Każdy temat po krótce przedstawia za pomocą przystępnego języka i ewidentnie stara się, by było to ciekawe. Dla mnie przedstawione informacje były fascynujące i łatwe do zapamiętania. Tym bardziej że poza badaniami naukowymi są to wnioski, które już da się odnieść do codziennego życia. Jeśli mamy bliskie osoby, które są w wieku określanym jako starość, lub jeśli sami już macie takie poczucie, to niektóre informacje mogą okazać się przydane i łatwe do wprowadzenia. Każda nowa informacja lub przedstawiony problem są wytłumaczone krok po kroku, co ponownie pozwala nam jeszcze lepiej zrozumieć, o czym mowa. 

Gdy czytałam "Starzenie się", miałam poczucie, że są to rzetelne informacje. Skąd ono się brało? Przede wszystkim książka jest oparta na konkretnych badaniach naukowych, do których są odnośniki w postaci bibliografii. Jeśli ktoś ma wątpliwości odnośnie metody lub po prostu pragnie jeszcze bardziej pogłębić swoją wiedzę w danym temacie, to na spokojnie może dotrzeć do tych badań. Z tego, co mogę powiedzieć od siebie – wiele z tych badań omawialiśmy na zajęciach, więc są one uważane jako wartościowe dla nauki. Tutaj wchodzi też aspekt wydawnictwa. Wydawnictwo uniwersytetu brzmi podniośle. Pewnie można dyskutować na temat tego, czy jest to jakiś wyznacznik, jednak chciałabym wierzyć, że właśnie nim jest. 

"Starzenie się" okazało się bardzo wartościową pozycją popularno-naukową, która pogłębiła moją wiedzę i pozwoliła zainteresować się tematem z naukowego punktu widzenia. Dzięki temu, że jest napisana prostym językiem, większość czytelników nie powinno mieć większych problemów z przyswojeniem informacji, dlatego bardzo Wam ją polecam. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

wtorek, 10 maja 2022

Bezimienne Miasto – Giny Valrís

 

Tytuł: Bezimienne Miasto

Autor: Giny Valrís

Przekład: Małgorzata Kafel 

Cykl: Choose Cthulhu

Tom: IV

Kategoria: Książka paragrafowa

Wydawnictwo: Black Monk

Liczba stron: 136

Ocena: 6/10





Zawsze byłam zdania, że wyobraźnia to niesamowita potęga, która może przenosić góry w rzeczywistym życiu. Odpowiada za kreatywność, za wizjonerskie obrazy i za wiarę, że niektóre rzeczy są możliwe. Jest na tyle potężna, żeby zmieniać świat. Nawet jeśli nie przybiera materialnej formy, to sam fakt, że umożliwia ucieczkę, daje odpoczynek i pomaga wyciągać wnioski jest wystarczający, by doceniać ją na wielu poziomach. Jesteście gotowi dać się ponieść własnej wyobraźni? 

Jak część z Was już doskonale wie, lubię gry, ale rzadko w nie gram i za bardzo nie mam umiejętności, by wyciągać z nich więcej radości. Nie mam też motywacji, by to zmienić. I mam tu na myśli najróżniejszego rodzaju gry. Jednak mimo moich braków motywacyjnych, odnalazłam coś dla siebie, coś, w czym naprawdę jestem dobra. Czyli książki paragrafowe! Zachwycam się nad ich formą za każdym razem, jak o nich piszę, lecz po prostu ciężko tego nie robić. Moja pasja do czytania i mała fascynacja grami zostały połączone i nie wymagały ode mnie czegoś więcej niż to, co daje od siebie czytając. Czy to nie wspaniałe? 

Tym razem chcę Wam zaprezentować czwarty tom "Choose Cthulhu", który opiera się na twórczości Lovecrafta. Nadal nie znam jego dzieł, choć planuję to w dość bliskim czasie zmienić. Jednak jestem przekonana, że wierni czytelnicy tego osławionego pisarza, na pewno są zainteresowani różnymi dodatkami do jego świata. "Bezimienne Miasto" wydaje się być doskonałym wyborem dla nich. Zresztą dla mnie też, ponieważ po przeczytaniu trzeciego tomu z olbrzymią chęcią powróciłam do tego niezwykłego klimatu i tych emocji związanych z możliwością wybierania własnego losu. 

Autorka pisze w sposób wyjątkowo obrazowy, który od pierwszych stron pozwala czytelnikowi przenieść się do przedstawionego świata i poczuć, że jest równie prawdziwy co nasza rzeczywistość. Nadaje to całości niepowtarzalnej atmosfery, gdzie można zobaczyć rzeczy niezwykłe, poczuć wiatr we włosach i zastanawiać się, czym jest dokładnie ten nietypowy zapach. To bez wątpienia niesamowita umiejętność, która według mnie po części odpowiada za fenomen jej twórczości. Styl z punktu widzenia warsztatu jest też dopracowany pod każdym kątem, co jest dodatkową cechą charakterystyczną pisarki. 

Natomiast sama fabuła poprzez wspomnianą atmosferę nie pozwala oderwać się od tej przygody, prowadząc czytelnika przez pustynne morze tajemnic i pragnienia odkrycia ich. To podróż niezapomniana i też niezwykle emocjonalna. Poprzez fakt, że to właśnie czytelnik jest głównym bohaterem, wszystkie emocje stają się jeszcze bardziej intensywne niż można byłoby się spodziewać, a w powietrzu czuć zew przygody, ale też napiętą atmosferę i strach. Doznania są niezwykle barwne i pełne możliwości. Samo poczucie, że samemu decyduje się, którą drogą pójść, która droga jest drogą szaleństwa, a która rozsądku, pozwala wczuć się w świat i zmierzyć z konsekwencjami własnych decyzji. Ogólnie "Bezimienne Miasto" bazuje na tajemniczości i chęci odkrycia, co za nią idzie. To ryzykowne, ale też dające poczucie satysfakcji. 

Jedynym większym mankamentem jest fakt, że ścieżki fabularne są naprawdę krótkie. Ogólnie jest ich co najmniej kilka, więc przygoda może trwać i trwać. Niemniej gdy oddaję się jednej ścieżce, to coś sprawiło, że to właśnie ją wybrałam i chciałabym mieć możliwość na dłużej trwać w tym odłamie historii. Tymczasem jestem już mocno wciągnięta, a tu widzę koniec. Jest pewna odnoga, która pozwala powracać, co jest naprawdę dużą zaletą, ale nie też tym, czego bym chciała. 

Gry paragrafowe coraz częściej znajdują się pośród moich lektur, co jest fantastyczne i mam nadzieję, że i część z Was się do nich przekona. Ta seria jest łatwa w odbiorze i wymaga tylko zaangażowania w czytanie i niekiedy decyzji co dalej, dlatego będzie odpowiednia dla początkujących. Zapewne dla osób zafascynowanych twórczością Lovecrafta, czy osób już zaznajomionych tą z formą, też będzie wyjątkowo absorbująca. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

niedziela, 8 maja 2022

Virion. Zamek – Andrzej Ziemiański

 

Tytuł: Virion. Zamek

Autor: Andrzej Ziemiański

Cykl: Szermierz Natchniony

Tom: I

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 506

Ocena: 8/10






Jak spojrzymy wstecz na naszą historię, to zobaczymy, że przez tysiąclecia tworzyliśmy olbrzymie imperia, państwa, cesarstwa, całe potęgi, które podporządkowywały sobie mniejsze terytoria i ludzi na nich. Jednak wszystkie dotychczas imperia łączy jedno – żadne nie przetrwało. Każde miało swój tak zwany złoty wiek, każde wprowadziło coś własnego, najczęściej zachwycającego do kultury, każde było symbolem władzy, ale też upokorzenia i kontrolowania ludzi i każde ostatecznie poniosło klęskę. Niektórzy debatują nad Stanami Zjednoczonymi, jednak one są jeszcze młode. Może Chiny można uznać za taką potęgę? Tutaj to już subiektywne zdanie laików takich jak ja lub rozbudowanie argumenty specjalistów. Mimo to zastanawiam się, czemu nasza historia wygląda akurat tak... 

Zamek – odpowiadający za bezpieczeństwo cesarstwa i infiltracje ludzi. Swoista potęga, która jest symbolem skuteczności, organizacji i bycia niepokonanym. Dotychczas nikt nie wątpił w tę organizację, ponieważ nigdy nie zawodziła, a jeśli nawet, to nikt o tym nie wiedział. Niekończące się regulaminy, zasady, hierarchia i szkolenia okazały się wyjątkowo efektywne. Ale czy na pewno? W tym czasie Virion podróżuje dalej i ma jeden cel – odnaleźć swoją żonę i znów być razem. Bo miłość przetrwa wszystko. Czy uda mu się to? Co czeka Viriona i Niki w przyszłości? W końcu przyszłość potrafi być zaskakująca. 

Przyznam się Wam od razu na początku, że "Virion" jest dla mnie nietypowym wyzwaniem. Od najmłodszych lat słyszałam o twórczości Andrzeja Ziemiańskiego i jego osławionej "Achai". Historia, która przez lata zdobywała grono fanów i szacunek, ale też grono przeciwników i krytykę związaną z nadmierną brutalnością, a z czasem i z poglądami samego autora. Ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony bardzo chciałam zapoznać się z dziełami pisarza, z drugiej negatywne opinie mocno zniechęcały mnie. Dlatego sięgnęłam właśnie po nowy cykl Ziemiańskiego "Szermierza Narchnionego" – z nadzieją, że sprawa wygląda inaczej niż lata temu. Czy tak jest? Wydaje mi się, że owszem. 

Sam pomysł bardzo przypadł mi do gustu. Oczywiście ciężko mi się do niego ustosunkować w kontekście całości, gdyż jej nie znam, ale opierając się na "Virionie. Zamku" to stanowczo wyróżnia się unikatowością. W moich odczuciach czuć tutaj atmosferę nietypową dla innych książek fantasy. Istnieje jakiś schemat klimatyczny w powieściach z tego gatunku, który odczuwam i cenię, ale też zauważam jego nadmierną powtarzalność. Tymczasem ta historia wychodzi poza szablon i dodaje wiele własnych odniesień. 

Zafascynowały mnie też postacie upiorzyc, których w ogóle tutaj się nie spodziewałam i jak teraz się zastanawiam, to w takim wyobrażeniu nie miałam jeszcze przyjemności spotkać się z nimi w literaturze, co nasuwa myśl, że to niekonwencjonalna rasa łącząca elementy dawnych wierzeń z nowoczesną wizją. To, co upiorzyce potrafią i ogólnie, czym się charakteryzują, stanowczo mnie zahipnotyzowało i sprawiło, że chcę dowiedzieć się o nich znacznie więcej. 

Co do stylu autora to według mnie stanowczo widać, że to ktoś, kto już w swoim życiu niejedną książkę napisał. Po czym to widać? Powieść czyta się niesamowicie szybko i jest przyjemna w odbiorze, ale też widać, jak bardzo jest dopracowana i logiczna w przedstawionych działaniach. To optymalne łączenie prostoty odbioru z rozbudowaniem fabularnym i stylistycznym. Nie męczy czytelnika, ale też jest swoistym wyzwaniem wymagającym zaangażowania w czytanie. Każdy szczegół wydaje się być na swoim własnym miejscu. Nie ma tutaj miejsca na pomyłki i w efekcie historia wyróżnia się oryginalnością i zachęca do dalszego zapoznawania się z nią. 

Niesamowicie szybko wciągnęłam się i przywiązałam do fabuły i bohaterów. Dosłownie po chwili miałam poczucie, że to dobrze mi znany świat, do którego właśnie powracam, a nie świat, z którym dopiero się zapoznaję i zaczynam oceniać. Został też zastosowany niezmiernie ciekawy zabieg dwutorowości fabuły, który płynnie przeszedł w fabułę jednotorową. Początkowo poznajemy dalsze losy Viriona i oddzielnie Zamku, by w pewnym momencie stało się to spójną jednością. Mam wrażenie, że cały ten tom do dopiero rozbudowane wprowadzenie do o wiele ciekawszej i potężniejszej w swych poczynaniach opowieści. Jedynym fabularnym mankamentem było zakończenie, które mnie rozczarowało. Było szybkie, niekiedy zaskakujące, ale nie w ten sposób, w który oczekiwałam. Według mnie nie wnosiło zbyt dużo do ogólnej historii, raczej było koniecznym elementem. Dlatego w mojej głowie pojawiają się duże oczekiwania co do drugiego tomu. Być może tam znajdę odpowiedzi na pytania, które sobie zadaję. 

Sami bohaterowie są wyjątkowo wyraziści i barwni, co osobiście uwielbiam. Niekiedy miałam nawet poczucie, że są karykaturalni, co jest może zbyt śmiałym wnioskiem, ale też w żaden sposób nieprzeszkadzającym mi. Virion wbrew pozorom nie odgrywa na razie tak istotnej roli, jakby można się spodziewać. Jeszcze nie do końca mam o nim opinię. Moje odczucia się mieszają. Z jednej strony kochający i uroczy mąż, który martwi się okrucieństwem świata, z drugiej jego przeszłość i wyłaniający się z niego mrok mówią same za siebie. Kontrastowy i przy tym przekomicznie przedstawiony jest Kody. Dla mnie ta postać jest po prostu przegenialna. Kody łamie zasady, w sumie to dużo zasad, ale są to zasady Zamku, a nie zasady moralności. Wydawałoby się, że buntownik. Tymczasem Kody jest pełen zasad moralnych, posiada olbrzymie pokłady ambicji i chce je wykorzystać, by czynić dobro. 

"Virion. Zamek" zaskoczył mnie w bardzo pozytywny sposób. Okazał się nieschematyczną fantastyką, która łamie wiele zasad, ale daje też nadzieję i patrzy z wielu perspektyw. Przy tym stylistycznie jest dopracowany i zachęca do przeczytania kolejnej części, co bez wątpienia w najbliższym czasie zrobię. Jestem przekonana, że fanom fantastyki ta powieść przypadnie do gustu. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Fabryce Słów

środa, 4 maja 2022

Łyżka ojca – Jan Polkowski

 

Tytuł: Łyżka ojca

Autor: Jan Polkowski

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Sic!

Liczba stron: 72 

Ocena: 7/10








Uwielbiam uczucie nostalgii. Gdy się pojawia, czerpię czystą przyjemność z faktu, że coś kiedyś było, a teraz razem z powiewem wiatru wróciły wspomnienia i poczucie, że wtedy byłam szczęśliwa, bezpieczna i działo się coś na tyle pamiętnego, by jedna rzecz, zdarzenie czy osoba na nowo wywołały te same emocje, co lata temu. Myślę, że nostalgia jest na tyle wyjątkowa, że dla każdego mimo standardowej tradycyjnej definicji znaczy coś odmiennego. Też niekoniecznie da się włożyć ją w ramy uczucia pozytywnego czy negatywnego. Jest wiele takich pojęć, ale to właśnie nostalgia do mnie przemawia i pozwala na spokój ducha i delikatny uśmiech w oczach pełnych łez. Czy dla Was też ma to takie znaczenie? 

Czemu akurat teraz zdecydowałam się przywołać nostalgię? Z prostego powodu, że ostatnio przeczytany przeze mnie tomik wierszy właśnie ją wywołał. Obecny rok opiera się pod względem czytelniczym mocno na poezji, dlatego każde kolejne spotkanie z wierszami nie jest już wyłącznie nową przygodą, ale niesie ze sobą coś znanego i przywołującego wspaniałe wspomnienia. Tym razem tę rolę spełnił tomik wierszy Jana Polkowskiego "Łyżka ojca". Twórczości autora dotychczas nie miałam przyjemności poznać, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Podeszłam do jego poezji neutralnie. Teraz już wiem, że mogłam się spodziewać samych pozytywnych rzeczy. Na czym one polegały? 

Poeta zachwycił mnie od pierwszego wiersza bardzo poetycznym, zahaczającym niekiedy o patos językiem. Dla niektórych czytelników może wydawać się to zniechęcające, lecz ja osobiście wielbię się w kunszcie językowym i doceniam każdy taki zabieg – czy to w poezji, czy w prozie. Nie przeraża mnie niezliczona liczba środków stylistycznych. Zachłannie je poszukuję i wiersze Jana Polkowskiego dały mi możliwość ponownego rozpoczęcia tych właśnie poszukiwań. Rozbudowane i pełne zdania nadawały wierszom unikatowy charakter i sprawiały, że wbijały się one w pamięć. 

Wszystkie wiersze – razem i osobno – pobudzały mnie i niosły niesamowicie intensywne emocje. Jednak wśród owych emocji dominowało we mnie poczucie wzruszenia. Miało to w sobie postać doniosłości, która przemawiała do mnie jako czytelnika, ale pozwalała również pogłębiać swoje własne myśli i oddać umysł choć na chwilę we władanie sercu. "Łyżka ojca" nie ogranicza się wyłącznie do prostych środków stylistycznych. W dużej mierze opiera się również na głębokiej symbolice, co jest kolejnym cenionym przeze mnie aspektem. Wykorzystanie symboli ma w sobie coś hipnotyzującego. Stawia czytelnikowi wyzwanie. Nie jestem pewna, czy w przypadku tego tomiku wierszy podołałam temu wyzwaniu, ponieważ wielokrotnie nie czułam się przekonana, co do zrozumiałości pewnych stwierdzeń. Jednakże niosło to za sobą wspaniałą i emocjonalną zabawę. 

Tym bardziej że jestem również pełna podziwu dla szkiców autora. Z poezją w swoim życiu nie miałam zbyt wiele do czynienia, więc postrzegam ją oczami laika. Lecz na sztuce plastycznej znam się już lepiej. Nadal po amatorsku, jednakże ilustracje sama tworzyłam i samodzielnie się uczyłam tej umiejętności, więc widzę już więcej. I to, co widzę w "Łyżce ojca", jest dla mnie poruszające. Cała estetyka cieszy moje oczy i sprawia, że serce rośnie. I warto podkreślić, że i w szkicach spokojnie można odnaleźć głęboką symbolikę i zabawę rysunkiem, co jest nie lada zadaniem dla autora. 

Ze wszystkich wierszy najbardziej doceniam pozycję "Prowincja", gdyż jest to wiersz dający mi przekaz zrozumiały. Odnajduje w nim po części samą siebie. Słowo za słowem pozwala mi poczuć ulgę, zrozumienie i dać radość z faktu, że ktoś myśli podobnie jak ja. Takie wiersze zapamiętuje się na długo. 

"Łyżka ojca" to wartościowy tomik wierszy, który łączy artyzm literacki z kunsztem plastycznym oraz czerpaniem przyjemności z tych dwóch rzeczy. Wbrew pozorom tak wspaniałe połączenie w poezji nie jest tak częste, jak mogłoby się wydawać. Z tego względu w przyszłości planuję poświęcić czas na lepsze zapoznanie się z ogólnie pojętą twórczością autora. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl 

niedziela, 1 maja 2022

Wiersze i wierszyki – I.P. Writter

 

Tytuł: Wiersze i wierszyki

Autor: I.P. Writter

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Liczba stron: 76

Ocena: 3/10








Czym jest prawda absolutna? Samo pojęcie jest używane w buddyzmie jako określenie prawy ostatecznej lub całościowej, prawy bez żadnych zniekształceń. Jednak odchodząc trochę od sfery buddyzmu, którą słabo znam, zastanawiam się, czy coś takiego ma miejsce bytu w naszym świecie. Każdy z nas ma swój niepowtarzalny sposób obserwacji rzeczywistości i jej interpretowania. Jest to mocno subiektywne, a oddzielenie faktów obiektywnych wyjątkowo trudne. Dlatego czy da się wyodrębnić w naszym świecie prawdę absolutną? Czy ktoś ma prawo ją wygłaszać? Czy to już będą wyłącznie jego poglądy? 

Tak jak wielokrotnie podkreślałam, stawiam rok 2021 pod znakiem poezji. Tym razem rzucam na warsztat krótki tomik poezji I.P. Writtera – "Wiersze i wierszyki". Nie miałam dotychczas okazji zapoznać się z twórczością poety, więc starałam się nie wykazywać żadnych nadmiernych oczekiwań. Jak się okazało, to było dobre podejście do rzeczy, ponieważ wiersze w ogóle nie przypadły mi do gustu i momentami doprowadzały do napadów frustracji. Czemu? O tym za chwilkę. 

Przede wszystkim moja osobista zmora, czyli rymy! Nieraz i nie dwa opisywałam Wam, na czym polega mój problem z rymami, lecz podkreślałam również swój szacunek do nich. W tym przypadku mogę otwarcie je skrytykować, gdyż nadawały wierszom wydźwięk zwykłych, dziecięcych wyliczanek. Uderzały w czytelnika bezsensownymi połączeniami, a niekiedy były po prostu błędne, co przy tak intensywnej rytmice było nie do przegapienia. Podczas czytania nie mogłam się skupić na treści i przekazie utworów, ponieważ całą moją uwagę przykuwały rymy. 

W tomiku "Wiersze i wierszyki" daje się wyczuć duże pokłady sarkazmu, czasami wręcz zjadliwości. Zwykle cenię taką formę, ale w tym przypadku po raz kolejny zawiodłam się. Nie umiałam stwierdzić, do czego odnosi się ten sarkazm, kiedy jest przeciwieństwem treści, kiedy delikatnym zaprzeczeniem, a kiedy wyłącznie moim wyobrażeniem. Gubiłam się i traciłam wydźwięk. Nie byłam w stanie odpowiedzieć sobie, co mają reprezentować te wiersze. Z każdą pozycją poetycką mój sceptycyzm był coraz większy. Oczywiście można założyć, że to nie wina poety. Mogłam nie rozumieć wierszy z własnych powodów. Niemniej irytowało mnie to. Lecz żeby nie było tak dużego mroku w mojej wypowiedzi, to podkreślę, że poeta używał wielu motywów pochodzących z popkultury. To zawsze igraszka dla znawców i fanów. 

Chciałabym rzec też parę słów o tematyce, choć w tym momencie zaczyna się robić pod górkę, ponieważ z jednej strony mam wrażenie, że autor wyznaje hedonistyczne poglądy. Jest to uwielbienie dla nich i mocna namowa do podążania za przyjemnością. Z drugiej strony zastanawiam się, czy to właśnie nie jest też rodzaj zgryźliwej puenty. Gdzieniegdzie pojawia się pogarda dla kultury indywidualizmu, co jest dla mnie niespójne. Nie umiem odnaleźć się w tych poglądach i stwierdzić, które są rzeczywiste, a które grają rolę przeciwieństwa. A może się dziwnego rodzaju hybrydą? Jedno jest pewne – mam całkowicie inne spojrzenie na świat i trudno przychylić mi się do podanych treści. Być może byłabym bardziej skłonna je rozważać, gdyby nie ton zbytniej pewności siebie i zarozumiałości. Mam wrażenie, że poeta dobitnie chce dojść do prawdy i narzucić ją swoim czytelnikom. Lecz tak jak we wstępie – czymże jest ta prawda? 

Niestety "Wiersze i wierszyki" okazały się dla mnie rozczarowaniem na poziomie odrzucenia. Czułam się nieposzanowana i potraktowana infantylnie. Nie sądzę, by taki był zamysł poety, lecz właśnie do tego doszło, a ja nie umiem zmienić swoich odczuć i prawdopodobnie nie sięgnę więcej po twórczość I.P. Writtera. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl