środa, 27 września 2017

Assassin's Creed: Ostatni potomkowie. Grobowiec chana – Matthew J. Kirby

Tytuł: "Assassin's Creed: Ostatni potomkowie. Grobowiec chana"

Autor: Matthew J. Kirby

Tłumaczenie: Michał Jóźwiak 

Cykl: Assassin's Creed – Ostatni potomkowie

Tom: II

Seria: Assassin's Creed

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 400

Ocena: 4/10


Wydaje się wam, że wiecie wszystko o sobie. Znacie swoich rodziców, większość rodziny, swoje zalety i wady oraz położenie, w którym się znajdujecie. Nie macie przed sobą tajemnic, o których istnieniu nie wiecie. Możecie coś wypierać ze swojego umysłu, udawać, że tego nie ma, ale tak naprawdę zdajecie sobie z tego sprawę. Tylko prawda jest inna. Wy jesteście inni, a wasze DNA niesie ze sobą nieodkryte sekrety zmieniające przyszłość. Jesteście żywą maszynę, która może dać nieograniczoną władzę. Walka się rozpoczyna.

Natalia, David, Grace i Sean przebywają w pracowniach należących do templariuszy. Warunki, które zapewnia im Zakon, są idealne. Mogą czuć się bezpieczni oraz mają nieograniczone możliwości, by poznawać wydarzenia z życia swoich przodków. Nie jest to przyjemne, jednakże wiedza zdobywana przez nich jest warta tego poświęcenia. W zamian mają bacznie obserwować świat w symulacji i szukać fragmentu Trójzębu Edenu. W tym samym czasie Owen i Javier są szkoleni przez assassina, który o nich dba, lecz nie jest w stanie zapewnić im odpowiednich warunków. Ma podobne pragnienia jak templariusze. Pytanie kogo wybiorą nastolatki.

Nie znam się zbyt dobrze na serii "Assassin's Creed", lecz wystarczająco by zrozumieć powiązania między assassinami a templariuszami oraz ich dążenia. Mam za sobą pierwszą część napisaną przez Olivera Bowdena. Nie podobała mi się, lecz zachęciła do uniwersum swoim mrocznym klimatem. Dlatego obecnie gram w grę "Assassin's Creed: Revelations". Robią na mnie duże wrażenie te wszystkie tajemnice, mroczne poczynania i skrytobójstwa. To spowodowało, że oczekiwałam bardzo wiele po najnowszej serii o assassinach, choć nie zdawałam sobie sprawy, że "Grobowiec chana" to druga część "Ostatnich potomków". Niestety bardzo się zawiodłam na tej powieści.

Od początku byłam zaskoczona pomysłem na przeprowadzenie tej historii. Zdaję sobie sprawę, że jest to literatura młodzieżowa, ale raczej nie spodziewałam się, że ktoś wykorzysta typowe postacie nastolatków jako głównych bohaterów. Z jednej strony bardzo mnie to zaciekawiło. W końcu najsławniejszego chyba assassina – Ezja – poznajemy jako rozbrykanego młodzieńca. Zastanawiałam się, czy ktoś jest w stanie powtórzyć to w satysfakcjonujący mnie sposób. Ale z drugiej strony... Sami wiecie... Takie młode nastolatki potrafią irytować (tak naprawdę jeszcze przez kilka miesięcy sama nim jestem). I właśnie tego w tym pomyśle najbardziej się obawiałam. I miałam rację.

Chyba z całej książki największy problem miałam ze stylem autora. W ogóle niczym niezwykłym się nie wyróżniał, a dla mnie to podstawa. Poza tym był zbyt lekki. Nie oczekiwałam nie wiadomo jak rozbudowanego języka i kilometrowych opisów, ale czasami po prostu podchodził pod infantylizm. Książka ma naprawdę potencjał. To czemu go nie wykorzystać?

Fabuła niestety jest mało wciągająca, choć do przebrnięcia. Może dlatego że nie jest zbyt rozbudowana, ale myślę, że tego przesadnie nie można wymagać od książki dla młodzieży. Na szczęście pojawia się bardzo interesujący motyw. Dzieciaki wchodzą do symulacji, gdzie przebywają w różnych czasach oraz miejscach. Wszystkie fakty historyczne wydają mi się niezmiernie ciekawe, co bardzo ubarwiło historię. Poza tym niektórzy bohaterowie byli nieświadomi, z kim konkretnie rozmawiali, co dodało pewnego rodzaju pikanterii. W "Ostatnich potomkach" jest coś intrygującego, ale zarazem czegoś brakuje, czego nie jestem w stanie określić.

Do samych bohaterów mam również mieszane odczucia, ponieważ każdy z nich ma własną, całkowicie oddzielną historię, która na swój własny sposób oddziałuje na nich i sprawia, że przyszłość się zmienia. Taki efekt motyla od dawna mnie fascynował i tutaj pomiędzy stronami można go zauważyć. Poza tym bardzo polubiłam Owena, który przez swoje pragnienia oraz samą przeszłość jest postacią rzeczywistą, która potrafi zaskoczyć i przede wszystkim jego poczynania są dla mnie zrozumiałe. Niestety nikt inny nie zyskał mojej sympatii. Spodziewałam się, że ktoś jeszcze się wyróżni, ale nic takiego się nie stało.

Niektórych na pewno zaintryguje wątek samych assassinów i templariuszy. Jest odmienny od pozostałych historii, ponieważ nasza banda nastolatków nie opowiedziała się po żadnej stronie. Patrzymy na opowieść oczami osób bezstronnych, które dopiero się zastanawiają, co jest słuszne a co nie. Ja już dawno opowiedziałam się po jednej stronie i jestem pewna, że to oczywiste której, więc mnie ciutkie to irytowało. Aczkolwiek rozumiem wszystkie opory bohaterów i w wielu sprawach zgadzam się z nimi.

Tematyka jest różnorodna, ponieważ możemy zaobserwować, jak dwie strony walczą o sprawiedliwość, dokonując przy tym przerażających czynów. Nie cofną się przed niczym. Ważny jest cel, a nie sami ludzie. A tak naprawdę wszystko sprowadza się do władzy, która zabiera resztki rozumu i przede wszystkim moralności. 

Jest mi przykro, że ta książka nie zrobiła na mnie odpowiedniego wrażenia, lecz mimo to wiem, że jest wiele młodych osób, którym na pewno by się spodobało. Jednak decyzję musicie podjąć sami. Myślę, że zapoznam się z pierwszą część, ale to raczej w odległej przyszłości.


poniedziałek, 25 września 2017

Genesis II – Krzysztof Bonk


Tytuł: Genesis II

Autor: Krzysztof Bonk

Cykl: Eel

Tom: III

Kategoria: Science fiction

Wydawnictwo: Self Publishing

Liczba stron: 107

Ocena: 7.5/10









Kiedy byłam dzieckiem, zawsze pasjonowały mnie gwiazdy. Wierzyłam, że są czymś więcej niż w rzeczywistości, że są symbolem. Wyobrażałam sobie, że mają kształt taki jak na obrazkach dla dzieci, ale byłam przekonana, że ich istnienie ma coś nam powiedzieć – może są to dusze naszych bliskich, którzy nie żyją, może istoty opiekujące się nami, a może małe planety, gdzie żyją stworzenia podobne do nas. Teraz już wiem, czym naprawdę są, jednak nadal uwielbiam na nie patrzeć i marzyć. Czasami mam wizję, że poznajemy kosmos, że odkrywamy nowe planety, nowe życie. Nie mamy jeszcze jakiś dużych postępów, ale kto wie, co się stanie w najbliższych stuleciach.

Planeta Ziemia jest doszczętnie niszczona. Tak naprawdę już prawie nic z niej nie zostało. Ostatni ludzie, którym udało się przeżyć, walczą, ale już nie mają o co walczyć. Nasze piękne życie na Ziemi zakończyło się w XXIII wieku. Czy są szanse na odrodzenie? Czy ta garstka ludzie jest w stanie stworzyć na nowo życie na zniszczonej planecie? Roe stracił już wszystko. Jego jedynym marzeniem jest przetrwać mimo bólu, cierpienia i wspomnień. Na swojej drodze trafia na dziwną istotę, która jest ranna. Pod wpływem impulsu ratuje ją i odtąd jego życie zmienia się diametralnie. 

Po przeczytaniu trzech tomów z cyklu "Eel" mogę odważnie powiedzieć, że przekonałam się do science fiction. Jak już wiele razy wam wspominałam, nie byłam zbyt dobrze nastawiona do tego gatunku, jednak chciałam dać mu szansę i teraz wiem, że to była bardzo dobra i owocna decyzja. To doświadczenie tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że powinno się być otwartym na różne rzeczy, rodzaje i ogólnie na świat. Nie zniechęcać się po jednej czy dwóch porażkach. Może mowa tu tylko o literaturze, ale nie oszukujmy się – dla mnie to nie jest tylko literatura. 

Od początku byłam zaskoczona oryginalnością pomysłu, który nam zafundował Krzysztof Bonk. Za każdym razem jak czytałam kolejną część, dostawałam coś nowego i zarazem spójnego z ogólną koncepcją, a zawsze uważałam to za bardzo trudny i skomplikowany zabieg. Cała ta historia jest tak odmienna od tych wszystkich, które w przeszłości poznałam, że wbija w fotel i nie pozwala przestać tak po prostu czytać. To zbyt innowacyjne, by nie dać się pociągnąć tej niesamowitej opowieści. 

Styl autora nie zmienił się – na szczęście. Jest tak samo dopracowany jak w poprzednich częściach, z czego ja się bardzo cieszę, bo już wtedy uważałam go za charakterystyczny i niesztampowy. Tu cały czas chodzi o ten spokój i uporządkowanie tak różne od fabuły. Jest to dla mnie tajemnicą, bo według mnie nie powinno to wszystko ze sobą współgrać. W pewnym sensie to paradoks, a mimo to oddaje idealnie klimat przyszłości i człowieczeństwa.

"Genesis II" różni się od "Genesis" i "Apokalipsy" pod każdym, nawet najmniejszym względem. Nie mamy już obserwować upadku ludzkości, który był powolny, a następnie wszystko diametralnie się zmieniło. Tym razem mamy patrzeć na skutki tych wszystkich wydarzeń. Trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek przyszłość po totalnej apokalipsie. Dlatego ta część jest idealnym zwieńczeniem całej trylogii "Eel". 

Tak jak mówiłam – od tej powieści nie da się oderwać. Jest to po prostu niemożliwe. Trzeba usiąść i przeczytać ją od razu od pierwszej strony po ostatnią. Inaczej można by poczuć tylko irytację i niedosyt. Jest to krótka książka, więc nikt raczej nie powinien mieć z tym problemu. Tym bardziej że pozostaje ona nieprzenikniona. Nieprzewidywalność bije z każdej strony. Aczkolwiek chyba każdy człowiek podskórnie będzie czuł, do czego to dąży. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć ostatecznego zakończenia, ale gdy już ono nastąpi, nie ma zdziwienia i szoku. I w tym przypadku jest to jak najbardziej pozytywne odczucie. Właśnie ta trylogia tego potrzebowała. Nadal ten tom jest bardzo szybki, ale powoli wszystko się uspokaja, dzięki czemu można się wzruszyć. "Genesis II" oddziaływał na mnie bardzo emocjonalnie. Jest to troszkę kolejny paradoks, ponieważ czułam te wszystkie emocje i odczucia bohaterów, ale patrzyłam na to wszystko z dystansem. Wiedziałam, że jest to nieuniknione, więc powinnam się pogodzić z tym wszystkim.

W tej części liczba bohaterów diametralnie znika. Autor ukazuje nam tę historię na konkretnych przykładach, a nie całej ludzkości, jak to wcześniej miałam odczucie. W tej chwili liczą się tylko jednostki, które walczą. Na Roe zwróciłam już uwagę w "Apokalipsie" i od początku wiedziałam, że nie pojawił się w niej przypadkowo. On też chciał opowiedzieć o swoim życiu i zrobił to z pasją i oddaniem. Całkowicie podbił moje serce. To delikatny i uczuciowy człowiek, ale również taki, który się nie poddaje i jest gotowy walczyć do końca. Natomiast Lue była dla mnie bardzo specyficzna. Nie mogłam przejrzeć jej charakteru i myślę, że właśnie taki był zamiar pisarza. Mimo to doskonale ją rozumiałam i chciałam, żeby znalazła swój własny cel w życiu. Zauważyłam również coś niezwykłego i niespotykanego. Nazwałam sobie to w głowie "szybującymi wspomnieniami". Może i liczba bohaterów została ograniczona, ale było czuć ich istnienie i nie dało się zapomnieć ich historii. One cały czas nam towarzyszyły. Niesamowite przeżycie...

Cała trylogia ukazuje bardzo ludzkie cechy, które podejrzewam, że w przeszłości pozwoliły nam przetrwać i się rozwijać. Gdy czytałam, czułam zrozumienie dla tego wszystkiego. Należy pogodzić się z nieuniknionym, bo czasami nie da się nic zrobić, ale zarazem należy wziąć rzeczy w swoje ręce i odważnie kroczyć przez świat. 

Trylogia "Eel" okazała się dla mnie cudownym przeżyciem pełnym emocji i głębokich rozważań, które mnie samą zaskoczyło. Polecam wam te trzy powieści, jeśli nawet nie lubicie science fiction. One są inne i mogą wnieść wiele do waszego życia. 

Za możliwość spojrzenia w przyszłość i poznania losów naszej planety dziękuję bardzo autorowi książki – Krzysztofowi Bonkowi

sobota, 23 września 2017

Dachołazy – Katherine Rundell


Tytuł: Dachołazy

Autor: Katherine Rundell

Tłumaczenie: Tomasz Bieroń

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Poradnia K.

Liczba stron: 264

Ocena: 7.5/10










Często zastanawiam się nad tym, o co dokładnie chodzi w życiu. Każdy z nas ma jakiś cel i zażarcie dąży do niego, zapominając często o tym, że żyjemy dokładnie w tej chwili. Lecz co by się działo, jakbyśmy nie myśleli o przyszłości? Nie wierzę, że miałoby to same pozytywne skutki. Zresztą nieraz i nie dwa przekonałam się o tym na własnej skórze. Przyszłość ma wpływ na teraźniejszość, ale tylko wtedy gdy wierzymy w swoją przeszłość, teraźniejszość i właśnie przyszłość. Czy bylibyście w stanie zaufać swojej pamięci i marzeniom w stu procentach

Sophie jako bardzo małe dziecko przeżyła zatonięcie statku. Udało się jej wyjść cało z katastrofy, tylko dlatego że ktoś włożył ją do futerału na wiolonczelę. Z opresji ratuje ją szalony naukowiec, który dotychczas nigdy nie miał zbyt dużej styczności z dziećmi. Jednak jest on bardzo dobrym człowiekiem i postanawia zapewnić jej dom oraz podarować własne serce. Nie chce oddawać dziewczynki do sierocińca, więc przez lata ukazuje jej własne spojrzenie na świat, które jest dość nietypowe. Dzięki temu Sophie wierzy w jedno wspomnienie, które miało miejsce podczas katastrofy. Czy ten jeden fakt może zmienić całe jej życie?

Kiedy usłyszałam o książce "Dachołazy" w ogóle nie wiedziałam, czego się spodziewać. Okładka bardzo mnie zachęcała, ale wszyscy wiedzą, że okładki często potrafią zmylać. Na szczęście w tym przypadku tak nie było, gdyż dostałam opowieść zapadającą na długo w pamięci i dającą wiele do myślenia. To jest coś więcej niż zwykłe słowa...

Sam pomysł jest dla mnie dość specyficzny, ale w tym najbardziej pozytywnym znaczeniu. Pomyślicie sobie pewnie teraz, że książek o sierotach jest wiele. Ja temu nie zaprzeczę, ale ta ma w sobie coś naprawdę wyjątkowego. W ostatecznym rozrachunku nie spotkałam się wcześniej z taką opowieścią, więc jestem wprost zachwycona. To najbardziej lubię. Na pozór zwykła i dość schematyczna historia zamieniła się w tajemniczą i pełną obaw, ale również nadziei historię wielu istnień. 

Styl autorki jest lekki i przyjemny, dzięki czemu powieść czyta się bardzo szybko i łatwo wciągnąć się w wydarzenia. Na szczęście nie jest przy tym infantylny, więc tworzy opowiadanie i dla dzieci, i dla dorosłych. Poza tym minimalnie jest zmieniona składnia. Nie jestem w stanie dokładnie wam wytłumaczyć, na czym polega ta zmiana, ponieważ tylko ją czuję, a nie widzę, ale to pozwoliło mi utożsamić się z bohaterami. Miałam wrażenie, że leżę w łóżku i ktoś opowiada mi bajkę, która wydarzyła się naprawdę. 

Natomiast fabuła ma w sobie delikatność, której w ogóle się nie spodziewałam. Mówi o małej dziewczynce – silnej, ale i kruchej. Sama historia właśnie taka jest. Z jednej strony widzimy niesamowite akty odwagi i nadziei, a z drugiej niedowierzanie i  pragnienie spełnienia marzeń. To wszystko skupia się na jednym głównym aspekcie, jednak mimo to po bokach przewija się wiele innych opowieści o ludziach, którzy muszą dawać sobie radę, choć nie wiedzą, co czeka ich na drugi dzień. Dlatego gdy czytałam, byłam bardzo poruszona. Nie codziennie czyta się o takich zdarzeniach. 

Główną bohaterkę – Sophie – bardzo polubiłam za to, że zawsze jest pełna energii i na siłę chce postawić na swoim. Wie, czego chce i nie zamierza z tego rezygnować, czy wątpić. Sama chciałabym być taka, więc prawie na każdym kroku podziwiałam ją. No może poza niektórymi głupotami, które były irracjonalne. Jej opiekun Charles również zyskał moją sympatię. On po prostu przeczy wszystkim zasadom i właśnie to tak w nim mi się podobało. Okazał się karykaturalną postacią, ale w ten realny sposób, który można spotkać w prawdziwym życiu. Tacy bohaterowie są najlepsi, ponieważ podkreślają wagę indywidualności i co za jej pomocą można osiągnąć mimo częstych cierpień. No i Matteo... Jest to bardzo tajemniczy chłopiec, ale o mocnym, wyraźnym charakterze, dzięki czemu jego nie da się nie lubić. Autorka zamieściła w swojej powieści wiele rozbudowanych osobowości i każdy człowiek tam występujący ma swój własny niepowtarzalny charakter oraz niezwykłą historię.

Nie mogę zapomnieć też o wzruszającej tematyce. "Dachołazy" pokazują czytelnikowi, co to znaczy prawdziwa wiara i przede wszystkim prawdziwa miłość nawet w obliczu zagrożenia. Kocha się za to, że ktoś jest i odważnie towarzyszy nam w życiu, a jeśli przyjdzie czas rozstania, to walczy się o siebie do końca. Jest to piękne podsumowanie życia Sophie.

Do książki byłam nastawiona pozytywnie, ale nawet ja nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba. Oczekiwałam bardziej historii dla rozrywki, która może mnie trochę poruszy. A dostałam mimo prostoty wielowymiarową powieść, dającą wiele do myślenia. O niej nie można tak po prostu zapomnieć. To trzeba przemyśleć i dać szansę Sophie i przede wszystkim samemu sobie. 

Za możliwość poznania wzruszającej i pełnej nadziei historii Sophie dziękuję bardzo wydawnictwu Poradnia K.

Premiera książki już 25 października! 

czwartek, 21 września 2017

Coffe Book Tag


Witajcie!


Rzadko się się zdarza, że na moim blogu pojawiają się tagi. Bardzo lubię je czytać czy oglądać, ale jakoś tak w braniu w nich udziału nigdy nie byłam dobra. Ale ponieważ ostatnio przyszło mi do głowy, że tak naprawdę poza recenzjami nie mam z Wami żadnego bezpośredniego kontaktu i że ogólnie mało mnie znacie, to postanowiłam to zmienić. I tak oto przed Wami proszę Państwa Coffe Book Tag! :)



Flat white – książka, która nigdy się nudzi

Harry Potter – wiem, wiem – nie wykazuję się w tym miejscu oryginalnością, ale dla mnie jest to tak sentymentalna seria, że nie będę nawet udawać, że jest inaczej. Kiedyś myślałam, że z niej wyrosnę i po prostu będę bardzo dobrze ją wspominać, a gdy będę miała już czytające dzieci, to ich obowiązkiem będzie to przeczytać i na tym zakończymy. Jednak tak nie jest... Nadal lubię powracać do tych wszystkich przygód młodego czarodzieja i nadal jestem nimi zachwycona, mimo że w niektórych momentach wydają się dziecinne. To jest już klasyka :) 

Czarna – książka, do której ciężko się zabrać, ale ma rzeszę fanów

Czas żniw – słyszałam o serii tyle pozytywnych opinii, że dla mnie samej jest to szok, że jeszcze jej nie przeczytałam. Pamiętam, jak niedawno wychodziła Pieśń jutra i wśród bloggerów był totalny chaos. Pamiętam, że powiedziałam sobie wtedy, że to koniec, najwyższy czas poznać całą trylogię i przyrzekam Wam, że już prawie, prawie zaczęłam, ale pomiędzy coś nie wyszło... A teraz to już nie mam takiej chęci, więc nie wiadomo co z tego wyjdzie. 

Cappuccino – książka będąca damskim klasykiem

Pamiętnik – chyba najsławniejsza powieść Nicholasa Sparka, która urzekła prawie każdą kobietę. Szkoda tylko, że nie wiem czym, ale również zamierzam to zmienić (powoli mi to idzie). Autora uwielbiam i bardzo szanuję jego powieści, więc jestem pewna, że i ta przypadnie mi do gustu ;)


Gorąca czekolada – książka, która rozgrzewa serduszko


Cała nadzieja w Paryżu – nie jest to zbyt popularna książka, ale tak przeurocza ♥ Wiele osób uważa, że jest dość naiwna i nie należy do literatury wyższych lotów, ale według mnie w ogóle nie chodzi w niej o to. Ukazuje, że każdy ma prawo do miłości, jeśli nawet w życiu nie wszystko mu wyszło. Pełna niezręcznych sytuacji, zagubionych dusz i... gotowania :) 

Mieszanka idealna – książka, która usatysfakcjonowała cię pod każdym względem


Życie Pi – w ogóle po tej książce nie spodziewałam się tego, ale jak ją wreszcie przeczytałam, to byłam w totalnym szoku. Po prostu... To jedna z najbardziej traumatycznych, ale również najpiękniejszych powieści jakiekolwiek czytałam. I w dodatku została dopracowana pod każdym najmniejszym kątem. Minęło tyle lat, odkąd przeczytałam ją, a nadal jestem oczarowana. Po jej przeczytaniu mój świat się zmienił, naprawdę zaczęłam inaczej na niego patrzeć. 

Starbucks – książka, która jest wszędzie, ale na to nie zasługuje


Mleko i miód – obecnie widzę, oglądam, słyszę o niej wszędzie... Dlatego zachęcona tą olbrzymią promocją i ja postanowiłam się z nią zapoznać. Tymczasem... No właśnie, tymczasem dla mnie była to osobista katastrofa.

Bezkofeinowa – książka, od której oczekiwałeś więcej


Kiedy odszedłeś – pierwszy tom naprawdę był dla mnie fantastyczny. Może trochę schematyczny, ale bardzo inteligentny, emocjonalny i dający niezłego kopa. Dlatego oczekiwałam również wiele po drugim, a dostałam tylko marną podróbkę, która jest na siłę ciągnięta. Bardzo żałuję tego i mam nadzieję, że inne książki Moyes dorównują tej najlepszej ;)


Caramel Mocchiato – książka, której popularność wzrasta podczas świąt i wakacji


... Opowieść wigilijna? :D 

Podwójne espresso – książka trzymająca w napięciu


Dawca – od początku książki czułam to napięcie i wiedziałam, że to wszystko zmierza do czegoś konkretnego. Spodziewamy się najgorszego, więc sami wiecie... Na pewno znacie to uczucie.

Iced coffee – książka słodka, że aż żeby bolą


Utrata – pewnie dla niektórych to spojler, ale tytuł nie do końca oddaje stan realny powieści. Wiem, że to literatura młodzieżowa, new adult i zazwyczaj tak tam jest, ale w niektórych momentach to było za dużo dla mnie. Nie jestem romantyczką, więc te wszystkie ckliwe i przede wszystkim nierzeczywiste sceny w ogóle mnie nie przekonywały. Choć miłość przepiękna :) 

Herbata – idealne zastępstwo, serial lub film


Gra o tron – stanowczo ona. Nawet nie miałam, co się zastanawiać. Uwielbiam ten serial, mimo że początkowo nie byłam do niego przekonana. Tak naprawdę uważam go za genialną ekranizację, która przewyższa swoją wybitnością nawet oryginalną powieść. 



I tak oto dobiegliśmy do końca tego tagu! To nawet całkiem niezła zabawa! :D Opowiedzcie o swoich przeżyciach książkowo-kawowych i jeśli zdecydujecie się również wziąć w nim udział, to zostawcie pod postem link. 

wtorek, 19 września 2017

Apokalipsa – Krzysztof Bonk


Tytuł: Apokalipsa 

Autor: Krzysztof Bonk

Cykl: Eel

Tom: II

Kategoria: Science fiction

Wydawnictwo: Self Publishing

Liczba stron: 98

Ocena: 8.5/10









Nasze życie jest piękne – jest to jeden z tych banałów, które wypowiada co druga osoba, by pocieszyć innych i siebie. Tak naprawdę mało kto w to wierzy. W końcu nie ma człowieka, który nie przeżyłby jakieś osobistej tragedii. Gdyby życie było takie piękne, to takie rzeczy nie zdarzałyby się. Tylko takim tokiem myślenia to nasze istnienie nie ma sensu. Za często zapominamy, że mimo cierpienia, strachu i obojętności nadal mamy te życie i mamy, gdzie na tym świecie żyć. Od dawna przepowiadają nam koniec świata, ale jednak jeszcze on nie nadszedł. Lecz co byśmy zrobili, gdyby nagle te wszystkie obawy stały się prawdziwe?

Problemem Maxa był fakt, że nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości, która jest całkowicie odmienna od tej jemu znanej. Nie potrafił zrozumieć zasad panujących w XXIII wieku ani odnaleźć sensu życia. Jednak po tych wszystkich wydarzeniach, które musiał przeżyć, jego spojrzenie na świat zmieniło się. Już wie, po co tu jest i jaki ma cel. Może to właśnie to pozwala mu trwać podczas największej apokalipsy jaka dotknęła planetę Ziemię. Ma już powód by dbać o siebie, ale również nie bać się oddać życia za innych. Czy naprawdę jest gotowy do walki? Czy ktoś w ogóle może przetrwać koniec świata?

Po ostatnim zapoznaniu się z pierwszym tomem byłam bardzo pozytywnie nastawiona do kolejnej części. Mimo że science fiction nadal nie jest do końca dla mnie, to i tak chcę dawać szansę historiom o przyszłości. Myślę, że w pewnym momencie zrozumiem, że przyszłość może być równie ciekawa co przeszłość. Gdy sięgałam po "Apokalipsę", miałam tylko jedną jedyną obawę. Powieść jest krótka i miałam wątpliwości, czy zachowa poziom swojej poprzedniczki. To trudna sztuka, by na tak małej liczbie stron zamieścić historię, która wciąga, porusza i daje do myślenia. Krzysztof Bonk poradził sobie fantastycznie, więc nie miałam żadnych powodów, aby czegokolwiek się obawiać. 

Naprawdę jestem pod olbrzymim wrażeniem drugiego tomu "Eel". Spodziewałam się, że autor pociągnie dalej wątek Maxa i tego złego świata, który sami stworzyliśmy, pozwalając na zbyt gwałtowny przebieg rozwoju technologii. W pewnym sensie właśnie to zrobił, ale nie ograniczył się i w tym miejscu olbrzymie brawa dla niego. To bardzo niesztampowe myślenie. W książce został wykorzystany stary motyw znany nam z "Genesis", ale również doszła tytułowa apokalipsa oraz tajemnice kosmosu. 

Byłam w wielkim szoku, kiedy zdałam sobie sprawę, że druga część jest tak różna od pierwowzoru. Wtedy pierwszy tom był dla mnie główną historią. Teraz zrozumiałam, że było to fantastyczne wprowadzenie do czegoś większego. Wszystko dzieje się w tym samym świecie, ale cała fabuła skupia się na czymś innym, co jest tak samo pociągające jak technologia. Tym bardziej że poszliśmy o krok dalej, bo wydarzenia na Ziemi możemy obserwować z kilku perspektyw, co daje o wiele większe możliwości. 

O stylu Krzysztofa Bonka nie ma wiele, co mówić, gdyż pozostał tak samo dobry. Lubię w nim to, że jest charakterystyczny, więc nie ma się skojarzenia z innymi powieściami. I ten wręcz nienaturalny spokój, który z niego bije... To jest naprawdę dziwne i niekonwencjonalne, dlatego pewnie tak bardzo mi się podoba. Akcja jest niesamowicie szybka, a styl paradoksalnie wolny. 

Fabuła jest wciągająca, czego oczekiwałam i właśnie to dostałam. Nie było, po co odkładać książki. Tę opowieść trzeba poznać naraz. Wszystko działo się szybko. Nawet na chwilę nie zwalniało. Z jednej strony oglądałam codzienną scenę, a po chwili już życie bohaterów i ludzi na całej Ziemi diametralnie się zmieniało. Muszę się do tego przyzwyczaić, bo  jest to bardzo mocne. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że oglądam film i pojawia się szereg kadrów, które w ciągu chwili wszystko wyjaśniają, ale również poruszają dogłębnie. Cała "Apokalipsa" jest właśnie taka. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się dalej stanie. Nie ma czasu, żeby nad tym myśleć. Ważniejsze, co się dzieje tu i teraz. Tak samo duże wrażenie robi też nawiązanie do Biblii. Jak już wspomniałam w recenzji poprzedniego tomu, pisarz wykorzystuje znany nam dobrze i popularny motyw biblijny, ale robi to w tak niekonwencjonalny sposób i często dość kontrowersyjny. Przeczy naszym zasadom, lecz mimo to zwraca również uwagę, jak ważne jest, by w coś wierzyć i być oddanym temu do końca. 

Zaczęłam coraz bardziej lubić Maxa. Wcześniej czułam do niego sympatię, ale była ona bardziej uwarunkowana zrozumieniem i dozą współczucia. Po tej części po prostu go lubię. Widać tę zmianę w nim i mimo wątpliwości bohater wykorzystuje nowo odkryte w sobie cechy oraz pozwala się im ujawniać. Natomiast do Alli też zaczynam się przekonywać. Nadal nie należy do lubianych przeze mnie postaci, ale ma tę iskrę, dzięki której łatwiej mi ją tolerować. I Rode... W "Genesis" nie zwróciłam na nią zbytniej uwagi, ale tutaj przeszła samą siebie. Narwana, odważna i pełna wiary. Po prostu uwielbiam takie postacie i jestem im wierna do końca. Jeszcze dochodzą do tego utarczki jej i Alli. To jest wspaniałe połączenie, które ubarwia całą powieść. Nie wiem, jak to się stało, ale w tak krótkim czasie przywiązałam się do większości z bohaterów. Zapamiętam ich na długo.

W "Apokalipsie" mamy niesamowite pokłady wiary i nadziei. Pisarz ukazał, jak ważną rolę ma ona w życiu, nawet w tych ostatnich sekundach. Człowiek jest istotą, która chce wierzyć i robi to do końca. A jeśli dochodzi do tego jeszcze miłość i oddanie, to jest niepokonany, choćby przegrał z kretesem. Wizja apokalipsy jest przerażająca, ale jest też pewnym ostrzeżeniem pozwalającym zaakceptować naszą rzeczywistość.

"Apokalipsa" jest bardzo mocnym science fiction, które nie każdemu się spodoba. Jednak jeśli już człowiek się wciągnie, to przepada na zawsze. Świat zmienia się i na pewno będzie się zmieniał do końca swoich dni. Warto o tym pamiętać. Dlatego jestem w siódmym niebie, że zdecydowałam się zapoznać z trylogią "Eel". Wam też to radzę, a tymczasem idę czytać ostatni tom. 

Za możliwość spojrzenia w przyszłość i poznania jej mrocznych niebezpieczeństw dziękuję bardzo autorowi – Krzysztofowi Bonkowi

niedziela, 17 września 2017

Jesienna miłość – Nicholas Sparks


Tytuł: Jesienna miłość

Autor: Nicholas Sparks

Tłumaczenie: Andrzej Szulc

Kategoria: Romans

Wydawnictwo: Albatros 

Liczba stron: 224

Ocena: 4/10










Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co znaczy słowo "miłość"? Jestem pewna, że tak. W końcu mówimy tu o słowie, które określa całe nasze życie. Miłość jest naszą nieodłączną częścią. Nawet najbardziej zatwardziali jej przeciwnicy nie są w stanie bez niej żyć, choć nie wiem, jak bardzo by przeczyli. To ona dyktuje wszystkie warunki i ostatecznie to właśnie jej się podporządkowujemy. Brzmi to trochę przerażająco, ale tak naprawdę jest najpiękniejszą rzeczą, jaka nas spotyka i powinniśmy zawsze o tym pamiętać. Nawet w chwilach największego cierpienia.

Landon jest chłopakiem, który lubi się bawić. Nauka nie jest dla niego zbyt ważna, mimo że wymagają tego rodzice. Woli powłóczyć się z przyjaciółmi i poświęcać swój czas rozrywkom. Ma pieniądze i nazwisko sławnego polityka, którym jest jego ojciec, więc na wiele może sobie pozwolić. Aż dziw uwierzyć, że ktoś taki jak on chwilę przed balem szkolnym zostaje bez partnerki. Wtedy decyduje się zaprosić najbardziej dziwną i ugrzecznioną dziewczynę w historii szkoły – Jamie. Córka pastora zawsze jest tak samo ubrana, nie rozstaje się z Biblią, we wszystkim widzi zamysły Boga, a jej ulubionym zajęciem jest pomaganie innym. Przemiła osoba, lecz na pewno nieodpowiednia dla takiego chłopaka jak Landon. Ale czy życie nie lubi nas zaskakiwać?

To jest książka Nicholasa Sparksa. To jedno zdanie wyraża więcej niż można by się spodziewać. Nawet nie będę udawać, że nie uległam jego pięknym historiom o miłości. One zawsze wciskały mnie w fotel i sprawiały, że patrzę inaczej na świat. Pierwszą jego książką, jaką czytałam, była "Ostatnia piosenka". Jest to powieść, która wzruszyła mnie dogłębnie. Jedna z niewielu, na których płakałam i nie miałam zamiaru z tym walczyć. Kolejne może nie wywarły na mnie takiego wrażenia, lecz mimo to bardzo je ceniłam. Pewnie dlatego tak dużo oczekiwałam po "Jesiennej miłości". Niestety zawiodłam się bardzo, stanowczo za bardzo. 

Po pierwsze ten pomysł. No nie oszukujmy się – jest bardzo popularny. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to jedna z najnowszych powieści. Należy do tych starszych książek, więc wtedy może ten motyw nie był jeszcze tak bardzo popularny. Jednak mimo to nie chce mi się wierzyć, że nie było czegoś podobnego. A w tej chwili to sami wiecie, że takich historii jest multum i każda jest wręcz identyczna. Mało która wyróżnia się na tle innych. Ale pominę już ten fakt. Szkoda tylko, że jak już autor wziął się za tę historię, to nie wykorzystał jej potencjału. Naprawdę można było z tego zrobić coś niezwykłego...

Dawno nie czytałam żadnej powieści Sparksa, więc tak naprawdę nie pamiętam, jaki miał styl. Wiem tylko, że dobrze mi się je czytało i nie wymagało to ode mnie nie wiadomo jakiego wysiłku. W "Jesiennej miłości" język pisarza od razu rzucił mi się w oczy i jak dla mnie był stanowczo za lekki. To poważna opowieść opowiedziana w niepoważny sposób. Oczywiście na początku byłam zadowolona z tego, że czasami mogę się pośmiać, bo pojawiło się naprawdę dużo zabawnych i uroczych scen, lecz w ostatecznej rachubie mijało się to z celem. Tym bardziej że to wszystko było subiektywne. Pewnie część osób zdziwi mi się, gdyż w końcu o to chyba chodzi. Tak, ale przez to miałam wrażenie, że to wszystko tylko zmyślona historyjka. 

Natomiast fabuła była przewidywalna do bólu. Po kilku stronach większość wydarzeń była dla mnie oczywista i niestety nie myliłam się pod tym względem. Wszystko szło schematem, który zna chyba każda kobieta i pewnie większość mężczyzn. Może to i romantyczne oraz pełne nadziei, ale zbyt sztampowe by się wczuć. Pierwsze trzy czwarte książki dłużyło się w nieskończoność, żeby później sama końcówka działa się stanowczo za szybko. Podobało mi się, że autor przyzwyczaja nas do bohaterów i pozwala ich lepiej poznać przed tymi najważniejszymi wydarzeniami, jednak one trwały później sekundę, która nie miała dla mnie większego znaczenia. Chciałam się wzruszyć, a w rezultacie się zniechęciłam. Moja reakcja była całkowicie odmienna niż powinna być. Ta opowieść jest piękna i dająca wiele do myślenia, ale ona powinna zostać opowiedziane, a nie napisana. 

Głównego bohatera – Landona – bardzo polubiłam, mimo że okazał się dość mdłą postacią, mało wyrazistą. Po prostu był sobie i w coś tam wierzył, coś tam chciał osiągnąć. Niestety tak go zapamiętałam. Zaś Jamie była straszna. Już dawno się nie spotkałam z bohaterką, która tak bardzo by mnie irytowała. Miała być wcieleniem anioła i my mieliśmy to czuć, a była tylko niezdecydowaną dziewczyną, która jedynie chciała zwrócić na siebie uwagę. Sama kreacja postaci okazała się koszmarna – byli nudni, mało wyraziści i bardzo szybko o nich zapomnę. 

Nie mogę uwierzyć, że tak zawiodłam się na powieści Sparksa. Jeszcze przed chwilą dowiedziałam się, że ekranizacja to słynna "Szkoła uczuć", którą od dawna chciałam obejrzeć. Teraz jestem zniechęcona i pewnie tego nie zrobię. Oczekiwałam wiele od tej historii i nic z tego nie dostałam. Dlatego nikomu nie polecam tej książki. Oczywiście fani Sparksa i tak ją przeczytają, ale ci, co dopiero zaczynają przygodę z jego twórczością, na pewno nie powinni zaczynać od niej. 

czwartek, 14 września 2017

Genesis – Krzysztof Bonk


Tytuł: Genesis

Autor: Krzysztof Bonk

Cykl: Eel

Tom: I

Kategoria: Science fiction

Wydawnictwo: Self Publishing

Liczba stron: 230

Ocena: 8/10









Jesteśmy tu i teraz. Żyjemy na planecie nazwanej przez nas samych Ziemią. Jest to nasz dom, gdzie czujemy się bezpiecznie. Przez tysiące lat ze zwykłych zwierząt, które posiadały namiastki inteligencji, stworzyliśmy społeczeństwo oparte na hierarchii, zasadach i nauce doskonalonej cały czas. Postęp naszych umysłów i przede wszystkim techniczny jest coraz większy. Wystarczy, że nie będziemy się interesować techniką rok czy dwa, a wszystko się zmieni. Wejdą nowsze modele telefonów, komputerów i gadżetów, które przewyższają nasze wyobrażenia. Mamy XXI wiek – zastanawialiście się, jak będzie wyglądał nasz świat za dwieście lat przy tak szybkim i zaskakującym postępie? Czy to w ogóle będzie jeszcze nasz świat?

Max był szanowanym naukowcem, który posiadał pewne nietypowe umiejętności, wręcz nazywane paranormalnymi. Potrafi odczytywać wspomnienia innych ludzi, a może to być bardzo przydatne w życiu i przede wszystkim przydatne dla nauki. Jednak w życiu Maxa poszło coś nie tak – choroba, a dokładnie mutacja. Dlatego mężczyzna decyduje się na stanowczy rok. Tak dochodzi do tego, że budzi się po dwustu latach w świecie całkowicie odmiennym niż nasz słynny XXI wiek. Trudno się dostosować do nowego otoczenia i jeszcze nowszych zasad, które potrafią naprawdę przerazić. Dla niego to wszystko nie ma sensu, jednakże dla własnego życia robi się wiele. Nawet żyje w stanie obojętności i samotności. Lecz wszystko się zmienia, gdy w swoim mieszkaniu znajduje dawną miłość z bardzo odległych czasów... Czy Max zdecyduje się na zmianę? Czy w ogóle dla takiego człowieka są szanse na prawdziwe szczęście?

Science fiction jest dla mnie bardzo tajemniczym gatunkiem. Mimo że jestem miłośniczką fantastyki, to do tego odłamu bardzo rzadko zaglądam. Po prostu nie są to moje klimaty. Doceniam wizje z przyszłości i nieograniczoną wyobraźnię, którą cechują się autorzy. Lecz zawsze wolałam przeszłość. Jednak sama sobie mogę zarzucić, że przez to często się ograniczam. I właśnie dlatego zdecydowałam się na przeczytanie pierwszego tomu cyklu "Eel" Krzysztofa Bonka – "Genesis". Zawsze jestem przerażona, kiedy zaczynam czytać jakąś powieść science fiction, bo nie mam pojęcie, czego powinnam się spodziewać, a ja lubię mieć to pojęcie. Na szczęście w tym przypadku mój strach był w ogóle nieuzasadniony, bo zostałam zaskoczona wyłącznie pozytywnie. 

Od początku, kiedy tylko przeczytałam opis powieści, koncepcja bardzo mi się spodobała. XXIII wiek, gdzie wszystko jest odmienne od tego, co teraz znamy. Wizja wspaniała, ale i przerażająca. Czasami mam wrażenie, że świat idzie w złą stronę, w czym zgadzam się z pisarzem. Jestem w stanie sobie wyobrazić, jak doszło do tego wszystkiego. Co nie zmienia faktu, że do pierwszych stron podchodziłam sceptycznie i moje obawy były coraz większe. Ale jak już wiecie, ostatecznie jestem zachwycona wizją świata, stworzoną przez Krzysztofa Bonka. Nie jest ona pozytywna, tego nie można było się spodziewać. Aczkolwiek Ziemia, która została nam przedstawiona, jest dla mnie wielkim zaskoczeniem i za to cenię autora.

Jednym z chyba największych plusów "Genesis" jest styl. Pan Bonk ma w sobie to coś, co go odróżnia na tle innych pisarzy, a chyba nie może być nic lepszego w powieściach. Bardzo rzuciło mi się w oczy, że język jest dopracowany pod każdym względem. Mało kiedy się zdarzało się, żeby jakieś słowo było niepotrzebne lub nie na swoim miejscu. Przy tym z całej tej historii bił dziwny, w ogóle nieoczekiwany ode mnie spokój. Kiedy czytałam, uspokajałam się, mimo często wartkiej akcji. 

Do samej fabuły mam trochę ambiwalentne odczucia, gdyż z jednej strony jest ona bardzo rozbudowana, lecz stanowczo za krótka. Dzieje się tam wiele rzeczy tak naprawdę naraz, co daje pożądany efekt. Choć przez to powieść sporo traci, ponieważ można by to wszystko jakoś bardziej rozłożyć w czasie i wtedy łatwiej byłoby zrozumieć i przywiązać się do tej historii. Na szczęście jest ona nieprzewidywalna, więc na każdej stronie możecie zostać zaskoczeni czymś nowym. Same nawiązania do Biblii były dla mnie wielkim szokiem, ale również genialnym wykorzystaniem tak dobrze znanych nam toposów. Można tylko pogratulować autorowi odwagi, bo rzadko kiedy ktoś jest gotowy na wykorzystanie biblijnego świata i jeszcze robi to w tak genialny sposób.

W uniwersum dobre wrażenie robią podstawy. Są dobre i dają duże pole do popisu, które zostało częściowo wykorzystane. Choć niestety brakuje tej panoramiczności, dzięki której to wszystko byłoby lepiej dla nas zrozumiałe. Szkoda, że nie zostało jeszcze bardziej rozbudowane.

Max jest po prostu wybitnie wykreowaną postacią. Nie dajcie się oszukać. To raczej nie jest człowiek, którego darzy się nie wiadomo jaką sympatią. To nie ten typ, ale chodzi mi o jego postrzeganie świata. Od początku rozumiałam przyczyny, które go doprowadziły do takiego położenia i razem z nim obserwowałam zmiany zachodzące wraz z pojawieniem się Alli. Jest to postać bardzo dynamiczna, ale przyczynowo-skutkowo. Jednak moim ulubieńcem bezapelacyjnie stał się Chrzciciel. Na początku miałam taką myśl – kto to niby jest? Lecz z czasem zaczęłam go uwielbiać. Jego podejście do życia, innych ludzi, pieniędzy i idei. Na pewno na długo go zapamiętam. Tak samo będzie z Magdaleną, której los splatał wiele nieprzyjemnych figli, ale ona mimo to walczyła o swoje i chciała zmian. Niestety jedna bohaterka zniechęcała mnie na każdym kroku, a mowa tu o samej Alli. Nie wiem czemu, ale odkąd tylko się pojawiła, znienawidziłam ją wręcz. No niestety... Nie można mieć wszystkiego. 

Problematyka powieści ukazuje, do czego tak naprawdę dążymy. Chyba powinniśmy usiąść i zastanowić się nad naszym światem, moralnością i ideami. Większość z nas za dużo nie może, ale nie wiadomo kim tak naprawdę jesteśmy i kim będą nasze dzieci. Rozwój jest konieczny, ale rozsądny rozwój. Według mnie jest to dla nas ostrzeżenie, ale również ukazanie olbrzymiej wiary i nadziei. Niektóre wartości nigdy się nie zmienią i tak powinno pozostać. 

Nie spodziewałam się, że tak bardzo dam się wciągnąć w ten świat. Mimo że to nadal nie moje klimaty, to jestem naprawdę zadowolona, że zapoznałam się z tą powieścią i bez wątpienia w najbliższym czasie poznam jej kontynuacje. Jestem ciekawa, jak dalej to wszystko się potoczy. Tymczasem zachęcam was całym sercem, żebyście i wy dali szanse tej opowieści. Nawet jeśli nie jesteście fanami tego gatunku. 

Za możliwość poznania wizji przyszłości oraz naszych najskrytszych marzeń dziękuję bardzo autorowi książki – Krzysztofowi Bonkowi

wtorek, 12 września 2017

Mleko i miód – Rupi Kaur


Tytuł: Mleko i miód

Autor: Rupi Kaur

Tłumaczenie: Anna Gralak

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Otwarte

Liczba stron: 204

Ocena: 3/10











Poezja... Samo to słowo brzmi dźwięcznie, a co dopiero to, co można za jej pomocą stworzyć. Wiersze są odzwierciedleniem duszy człowieka. Ukazują jego najmroczniejsze pragnienia, ale i najgłębiej ukrywane lęki. Za pomocą metafor, porównań czy kontrastu można opowiedzieć więcej niżby się chciało. Słowa to moc, a poezja lekarstwo na duszę.

Uwielbiam wiersze i naprawdę bardzo często je czytam. Jednak skupiam się przede wszystkim na polskich poetach, którzy zasłynęli wśród pisarzy. To najczęściej osoby sławne, których wiersze czytaliśmy na lekcji. To właśnie język polski w szkole sprawił, że chciałam przybliżyć się do tego gatunku. Wiele osób uważa, że to tracenie czasu, ale ja od początku byłam zafascynowana tą krótką formą. Mimo to bardzo rzadko recenzuję wiersze. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się to... Dlatego "Mleko i miód" jest dla mnie rzutem na głębokie wody. Bo muszę się wam przyznać, że do końca nie wiem, co to jest za gatunek. Mówi się, że wiersze, ale ja do końca nie jestem przekonana. 

W książce Rupi Klaur znajdziemy cztery całkiem odmienne części – cierpienie, kochanie, zerwanie, gojenie. Są o czym innym, lecz łączy je wspólna historia. Brzmi to przepięknie i pomysł jest oryginalny. Jeśli jeszcze nie wiecie, to większość jej tekstów w swoim czasie można było przeczytać na Tumblerze. Mało jest odważnych, by swoje internetowe zwierzenia przenieść na papier i rozpowszechnić w wielu krajach. Dlatego podziwiam autorkę, jednakże w ostatecznym rachunku nie zostałam przekonana do tej książki.

Są to krótkie wierszyki, opowiadania czy zwykłe cytaty, które poruszają intymne sprawy. Niektórzy są zachwyceni nimi, ale nie ja. Dla mnie większość z nich była wręcz straszna. Każdy ma swoje własne, indywidualne odczucia, ale... Brak mi trochę słów. One... Były pojedynczymi słowami, zbyt proste. Oczywiste, że nie każdy jest w stanie i przede wszystkim chce zrozumieć wiersz przepełniony nie wiadomo jakimi środkami stylistycznymi, lecz są pewne granice. Takie niby cytaty wypowiadamy lub je słyszymy codziennie, bo są to zwykłe, codzienne słowa, które cały czas nam towarzyszą. Jak można stworzyć z nich książkę, a raczej zbiór poezji?

Dla mnie było to zbyt przesadne okazywanie emocji, które w rezultacie nic nie znaczyło. Pewnego rodzaju zwrócenie na siebie uwagi i zarobienie na tym pieniędzy. Ukazywanie każdej najmniejszej iskierki gniewu i smutku. Ludzie wściekają się, płaczą, histeryzują i jest to całkowicie naturalne, więc po co dodatkowo zwracać na to uwagę. Nie zmienimy tego, bo taka jest nasza natura i jak mam być szczera, to uważam to za piękne. 

Cierpienie, kochanie, zerwanie... Pomyślcie nad tymi słowami. Z czym wam się kojarzą? Odpowiedzcie sobie szczerze. Bo miałam wrażenie, że autorce te trzy słowa kojarzą się wyłącznie z seksem. Pewnie dlatego jestem zirytowana na cały ten zbiór. Dla mnie było to spłycenie wszystkich najważniejszych rzeczy włącznie z samym seksem. Nie rozumiem po co. Przecież to o wiele bardziej skomplikowane. To straszne i piękne. 

Na szczęście sytuację uratował ostatni rozdział. Gojenie okazało bardzo ładne i wzruszające. Przyznaję, że wtedy gdy je czytałam, spojrzałam trochę pod innym kątem na poprzednie części. Znalazłam wiele pięknych i przemawiających do mnie cytatów oraz utożsamiłam się w pewnych momentach z autorką.

Nie zrozumcie mnie źle. Zdaję sobie sprawę, co widzą ludzie, którzy uwielbiają ten zbiór poezji. I mimo mojej jednoznacznie negatywnej opinii uważam, że lepszy prosty i mało doceniony zbiór wierszy, który do nas przemawia, niż nie wiadomo jak górnolotny. W dodatku nie mogę zaprzeczyć, że poetka ukazała samą siebie. Nie ma wątpliwości, że ta kobieta wiele wycierpiała, zbyt wiele. Nikt nie powinien mieć takich przeżyć za sobą.

"Mleko i miód" jest przepięknie wydane. Wydawnictwo naprawdę się postarało. Czarna, twarda okładka i idealnie białe strony kontrastują ze sobą, tworząc sprzeczności. W dodatku prowizoryczne ilustracje pozwalają nam nadawać swój własny sens, co bardzo cenię. I nie można zapomnieć o dwujęzycznym wydaniu. Niektóre tłumaczenie nie są dokładne, więc dla znawców jest o wiele lepsza oryginalna forma.

Nie powiem, że wam nie polecam książki albo że polecam, bo tutaj nie da się jednoznacznie stwierdzić, jaka ona jest. Jesteśmy różni i odmiennie postrzegamy świat, więc i różne, kontrowersyjne rzeczy nas pociągają. 

niedziela, 10 września 2017

Koralina – Neil Gaiman


Tytuł: Koralina

Autor: Neil Gaiman

Tłumaczenie: Paulina Braiter

Seria: Gaiman

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 112

Ocena: 7/10









Dom jest miejscem, które kojarzy nam się z bezpieczeństwem i rodziną. Tam nikt nam nie zrobi krzywdy, zawsze będziemy mogli liczyć na wsparcie i miłość najbliższych. Jest to coś pewnego i oczywistego dla większości z nas. Jednak nie każdy dom jest tak przyjemny i przytulny. Niektóre mieszkania są puste i pozbawione jakiegokolwiek wydźwięku miłości i radości. Każdy jest zajęty sobą, własną pracą i problemami. Nie ma czasu dla dzieci, a one pozostają samotne...

Koralina wraz z rodzicami przeprowadza się do starego domu. Są wakacje, ona jest oddalona od wszystkich swoich przyjaciół. Jej rodzice są pochłonięci swoją pracą i nie poświęcają jej w ogóle czasu. Musi sama znaleźć sobie zajęcie, dlatego postanawia zostać badaczem. Zwiedza okolice domu oraz odwiedza sąsiadów, odkrywając dziwne fakty o nich. Wszystko się zmienia, gdy na dworze zaczyna padać deszcz i dziewczynka musi pozostać w mieszkaniu. To właśnie wtedy zaczyna je dokładnie oglądać i odkrywa dość zaskakującą rzecz. Czy Koralina jest w stanie pokonać swoją ciekawość? Czy prawdziwa miłość rodzicielska istnieje naprawdę czy tylko w pragnieniach dzieci?

Oglądałam kiedyś ekranizację "Koraliny". Wtedy nie zdawałam sobie w ogóle sprawy, że jest to animacja na podstawie książki. I jak mam być szczera, to bardzo mi się nie podobała. Była z pogranicza horroru dla dzieci, co mnie przerażało bardziej niż typowe horrory, z którymi na co dzień spotykamy się w telewizji. Jednak kiedy się dowiedziałam, że jest to powieść Gaimana, czyli w moim umyśle tego od "Gwiezdnego pyłu", od razu zapragnęłam zapoznać się z literacką wersją tej historii. Byłam ciekawa, jak naprawdę ujął to pisarz, którego uważam za wybitnego. "Koralina" spełniła wszystkie moje oczekiwania, lecz nadal nie należy do moich ulubionych opowieści.

Muszę przyznać Neilowi Gaimanowi, że zawsze potrafi mnie zaskoczyć. Co by nie napisał, to i tak jest to oryginalne i niepowtarzalne. Używa w swoich powieściach podobnych motywów, ale mimo to zachowuje unikatowość każdej książki. Są one od siebie tak odmienne, że po prostu nie mam pojęcia, skąd pisarz bierze na nie pomysły. Raz spotykamy się z opowieścią pełną gwiazd, innym razem z horrorem, a jeszcze następnym obserwujemy bogów, którzy nie chcą zostać zapomniani. Nie mogę skojarzyć, by jakikolwiek inny pisarz ośmielił się, aż tak przekraczać własne granice wyobraźni.

Jak już nieraz i nie dwa wam wspominałam, Gaiman wykazuje się bardzo charakterystycznym stylem. Za każdym razem gdy zapoznaję się z jego książkami, czuję się, jakbym wracała do dobrze znanej krainy, gdzie spotka mnie wiele przygód, o których nawet nie śniłam. Będę powtarzać w nieskończoność, że jest to wybitny baśniarz, nie bojący się żadnego tematu. Opowiada z pasją i pełnym zaangażowaniem. Wierzy w to, co mówi i sprawia, że my też chcemy w to uwierzyć. Wszystkie jego historie to po prostu wielkie metafory – nasze rzeczywiste życie ukryte za zasłoną magii i marzeń dzieci oraz dorosłych. Gaiman sprawia to wszystko za pomocą języka, który po prostu uwielbiam. Nie jest on wyjątkowo skomplikowany, ale za to wymagający. Pisarz daje wiele od siebie i tego również wymaga od nas.

Fabuła "Koraliny" jest wyjątkowo mroczna. I tym razem nie jest to ten przyjemny rodzaj skrywania tajemnic, który odczuwałam podczas czytania "Księgi cmentarnej". Jest to horror w prawdziwej odsłonie, choć nie czuje się tego od pierwszych stron. On ma nas przerazić i dać wiele do myślenia. Trzyma w napięciu i sprawia, że chcemy dalej czytać, bo musimy dowiedzieć się, jak potoczą się losy Koraliny, jednak jesteśmy tym też zbyt przerażeni, by przewracać kolejne strony książki. Nie da się dokładnie przewidzieć, co się stanie. Możemy się spodziewać dobrego zakończenie, ale w takim samym stopniu również złego, wręcz tragicznego. Oczywiście "Koralina" to nie jest powieść Stephena Kinga, która zmraża krew każdemu. Co nie zmienia faktu, że ma w sobie więcej z horroru niż bajki.

Każdy bohater jest przedstawiony karykaturalnie, co ja osobiście uwielbiam i bardzo doceniam ten zabieg. Jest on na granicy fantazji, ale też zbyt bolesnej prawdy, by mówić ją na głos. Sama Koralina też jest niezwykłą postacią, lecz niestety nie polubiłam jej zbytnio. Była zbyt wścibska. To nie była ta ciekawość, która ciągnie dzieci, tylko wręcz chore odkrywanie świata i zaspokajanie nudy. Niemniej podziwiam ją za odwagę. Potrafiła walczyć o swoje, nie poddawała się nawet w najtrudniejszych sytuacjach i dokładnie wiedziała, czego chce. A jest to rzadkie wśród baśniowych bohaterów. Największą moją uwagę zwrócił Kot. Po prostu jestem nim oczarowana. I nie chodzi dokładnie o sam jego charakter, tylko kreację jego postaci. To co ukazał Gaiman na podstawie zwykłego zwierzęcia przekracza czasami moje granice wyobraźni.

Tematyka jest mieszanką wszystkiego – przerażająca i przeurocza. To co ukazuje gryzie się ze sobą dokładnie tak jak w naszym prawdziwym życiu. Możemy tam zaobserwować pozory, ale również bezwarunkową miłość dziecka, które nawet gdy zostanie zdradzone nadal jest gotowe oddać wszystko za ten pierwiastek najpiękniejszego uczucia na świecie.

"Koralina" jest kolejną powieścią Gaimana, w której można rzecz, że się zakochałam. Nie jest ona jego najlepszą książką, co nie zmienia faktu, że i tak wybitną. Jeśli jesteście otwarci na świat i lubicie poznawać to co nieznane i często zapomniane, jest to opowieść stanowczo dla was.