Tytuł: Doktor Strange 2
Autor: Barry Kitson, Scott Koblish , Jesús Saíz
Przekład: Nika Sztorc
Cykl: Doktor Strange
Tom: VI
Seria: Marvel Fresh
Kategoria: Komiks
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 228
Ocena: 4/10
Czym byłby świat bez superbohaterów? Zapewne po prostu rzeczywistością. Na szczęście ludzka wyobraźnia jest na tyle rozbudowana, że ten problem nie istnieje, ponieważ od kilkudziesięciu lat superbohaterowie towarzyszą nam w obrazach rysowanych i pisanych. Dają nadzieję i pozwalają odpocząć od codzienności poprzez przeżywanie wielu intensywnych emocji oraz poprzez patrzenie jak świat po raz kolejny jest ratowany. Ile to razy martwiłam się o swoich ulubionych superbohaterów. Czy tym razem nie umrą? Czy być może autor komiksu podjął decyzję, że pora zakończyć istnienie naszego świata? Kto wie, co tym razem przyniesie ze sobą kolejny komiks, kolejny film czy serial?
Doktor Strange jest znudzony ratowaniem świata. Brzmi to może dość abstrakcyjnie i wręcz bezczelnie, ale tak właśnie jest. Stephen ma dość, potrzebuje jakiegoś nowego wyzwania, czegoś, co pozwoli mu sprawdzić siebie samego, da radość i satysfakcję i ponownie udowodni jak niezwykłą osobą jest. A jak zapewne wiecie (tutaj nasuwa się "Kevin sam w domu") marzenia lubią się spełniać. I tym razem tak jest. Czy Stephen na pewno wypowiedział dobre pragnienie? Czy zdawał sobie sprawę, co za tym idzie? I czy ostatecznie wszystkie jego działania miały jakikolwiek głębszy sens? Może były podyktowane próżnością i bezczelnością?
Ten komiks jest dla mnie dość niezwykłym przeżyciem, ponieważ dopiero od niedawna interesuję się formą rysowaną książek, od niedawna też znam świat superbohaterów. Stało się to za sprawą mojego chłopaka, który pokazał mi parę filmów i przekonał, że obejrzenie "Doktora Strange" jest dobrym pomysłem, choćby za sprawą Benedicta Cumberbatcha. Niedługo po tym kupował bilety do kina na kolejny film o Doktorze Strange'u. Tym razem przyszedł czas na komiks i... Niestety doszło do naprawdę wielkiego rozczarowania. Aż ciężko mi zrozumieć, z czego ono wynika. Ale prześledźmy moją opinię na spokojnie.
Może przede wszystkim ponownie podkreślę, że za bardzo nie znam Marvela. Jest to tylko parę produkcji, które przypadły mi do gustu i parę plotek zasłuchanych z popkultury. Nawet zdarza mi się zapominać, że superbohaterowie czy to właśnie z Marvela, czy z DC w większości pochodzą z komiksów. Znam ich z ekranów kin i niekończących się reklam w telewizji. Być może dlatego też nie do końca wiedziałam, czego się po nim spodziewać.
Jednak nie ma co udawać – bardzo nudziła mnie fabuła. Dla niektórych zapewne to oburzające, ale tak właśnie było i niestety nie jestem w stanie nic na to poradzić. Był to według mojej opinii zwykły schemat ratowania świata, w tym przypadku multiwersum. Nic czego bym wcześniej nie znała. W końcu ten motyw przewija się w najróżniejszych dziełach, a u superbohaterów jest standardem. Dlatego też w pewnej mierze jestem w stanie przymknąć na to oko, bo przecież o to chodzi – świat ma zostać uratowany przez kogoś niesamowitego. Ale czy naprawdę nie da się do tego dołożyć choć troszkę oryginalności? Co prawda nie znam też pierwszego tomu, więc początkowo wątki nie do końca łączyły mi się, ale też z czasem stwierdziłam, że nie ma takiej potrzeby, że po pierwszych przebojach zaczęłam dawać sobie radę ze zrozumieniem treści.
W całości było niesamowicie wiele przeskoków związanych z wydarzeniami i nie mam tutaj na myśli samego multiwersum. Chodzi mi o zwykłe wydarzenia. Raz jest właśnie ratowanie multiwersum, by zaraz było ratowanie świata od duchów w czasie Halloween. Po prostu zadawałam sobie nonstop pytanie: po co? Nie było tutaj żadnego logicznego wyjaśnienia, co wyjątkowo mnie irytowało i stanowczo psuło radość z czytania.
A co do samego Doktora Stranga. Wiedziałam, że jest osobą niesamowicie inteligentną, ambitną, czasami zachłanną, bezczelną i zbyt pewną siebie, ale w dużej mierze mimo tych wad, widziałam jego zalety i te zalety były w stanie przysłonić większość złych rzeczy. Tymczasem w komiksie dostrzegałam wyłącznie negatywne cechy osobowości, a gdy działa się coś pozytywnego, miałam wrażenie, że jest to pozorne i dziejące się na wyjątkowo płytkim poziomie. Zepsuło mi to moją własną wizję Stephena.
Ilustracje są też wyjątkowo ciekawym wątkiem, ponieważ na pierwszy rzut oka są przepiękne. Gdy przed czytaniem kartkowałam komiks, byłam wprost zachwycona nimi. Tymczasem później ze strony na stronę zmieniałam zdanie i ostatecznie doszłam do wniosku, że kreska ilustratorów w ogóle mi nie odpowiada. Na ilustracjach znajduje się tak dużo wszystkiego i to jest tak niesamowicie barwne, że aż przytłoczyło mnie. Ciężko było mi wyciągnąć z obrazów cokolwiek sensownego, by odnieść to następnie do fabuły. Te barwy są naprawdę przepiękne i trudno nie docenić ich wyrazistości, ale zarazem drażnią oczy i zniechęcają do lektury.
Jak sami widzicie, to było niezwykłe przeżycie, ale też rozczarowujące. Choć tutaj naprawdę warto patrzeć na moją opinię z odpowiedniej perspektywy, gdyż osoba znająca się lepiej na tego typu komiksach, być może postrzega je całkowicie odmiennie niż taki laik jak ja. Niemniej w swój własnych sposób przeczytałam i odebrałam tę historię. Dlatego osobom, które mają podobnie jak ja mało doświadczeń w tym temacie, ten komiks stanowczo odradzam.
Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz