sobota, 28 sierpnia 2021

Dziennik utraconej miłości – Éric-Emmanuel Schmitt

 

Tytuł: Dziennik utraconej miłości

Autor: Éric-Emmanuel Schmitt

Przekład: Łukasz Müller

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Znak

Ocena: 6/10








Wszystko jest dobrze, gdy mamy bliskich przy sobie i cieszą się dobrym zdrowiem. Wtedy nawet, jak pojawiają się problemy innego rodzaju, mamy wsparcie i miłość. To zawsze jakiś początek, by zaradzić im. Choć najczęściej nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele otrzymujemy od bliskich i jak wiele dajemy od siebie. Dopiero kiedy ich zabraknie, przychodzi czas na rozpacz, smutek i refleksję. Lecz śmierć ma to do siebie, że jest nieodwracalna, a my nie wiemy, co jest po drugiej stronie i czy ona w ogóle istnieje. Najsmutniejsze jest to, że prędzej czy później każdy z nas pozna to straszne uczucie, gdy na świecie brakuje tego ukochanego człowieka, który codziennie subtelnie i niezauważalnie zmieniał nasze życie na lepsze. Jak poradzić sobie z tak niewyobrażalną stratą? Jak wrócić do życia? 

Tym razem poznajemy Schmitta od całkiem innej strony. Zawsze zachwycał delikatnością, subtelnością i wnikliwością obserwacji, lecz tym razem postanowił podzielić się ze swoimi czytelnikami czymś więcej. Opis książki głoszący, że to najbardziej osobista książka autora sprawił, że zapragnęłam poznać go jeszcze lepiej, ale zarazem czułam obawy, czy na pewno powinnam wchodzić w jego świat, czy na pewno Schmitt zdawał sobie sprawę, jak olbrzymie znaczenie ma ta powieść. Pisarz zdecydował się opisać proces swojej żałoby, wyrazić swoje cierpienie i targające nim emocje po śmierci matki. Mimo moich obaw i wątpliwości po tych wszystkich jego książkach, które z taką pasją przeczytałam, stwierdziłam, że Schmitt stanowczo zasługuje na moją uwagę i zaangażowanie. Jak ostatecznie wyszłam ze spotkania z "Dziennikiem utraconej miłości"?

Już pierwsze słowa sprawiają, że nie mogę mieć najmniejszych wątpliwości, kto jest autorem tej książki, czyje to naprawdę słowa. Styl pisarza jest niezmiernie charakterystyczny, lecz było dla mnie szokiem słyszeć przez te wszystkie lata wykreowanych przez niego bohaterów, by wreszcie usłyszeć jego głos i zdać sobie sprawę, że to zawsze był nie kto inny jak on. Za pomocą poetycznych metafor i słów godnych najwyższej klasy poezji autor przedstawia swoje ukryte emocje, nadając całej sytuacji naturalności. Tak pisać to niezwykły dar. Jednak "Dziennik utraconej miłości" dając naturalność przeżyć, cały czas oscyluje przy patetyczności. Początkowo niezmiernie ją ceniłam, gdyż dawała wyraz talentowi pisarza, który nawet w najtrudniejszych dla siebie chwilach czaruje słowem. Lecz z czasem cały ten patos, piękne słowa zaczęły mnie nużyć i obciążać. Żałoba niesie ze sobą olbrzymie cierpienie i ubranie jej w metaforę jest dogłębnym uczuciem, ale do czasu... Przychodzi moment, gdy należy dostrzec jej brudną i niechcianą stronę. A u autora tego zabrakło. Zdaję sobie sprawę, że to i tak akt wielkiej odwagi, by tak wiele dać od siebie i decyzja, jak to przedstawić całkowicie należała do Schmitta, ale niestety nie umiem zapomnieć o braku cierpiącego oblicza.

To niezwykłe wiedzieć, że to nie jest już kolejny bohater, gdzie wkłada się do jego ust różne słowa, poglądy i emocje, tylko całkowicie żywy człowiek zza kurtyny, który zawsze brał udział w przedstawieniach, ale dotychczas nie ujawniał się. Teraz wszedł i powiedział: tak, to ja, to moje słowa, to były zawsze moje słowa. Całą książkę cenię za szczerość uczuć i komentarzy. Schmitt nie przejmował się konwenansami, czy różnymi obyczajami. Opisywał emocje różne, czasami ustanowione przez społeczeństwo jako wstydliwe. Odważnie brnął i nie bał się mówić, że tak czuje. Miałam wtedy poczucie rozgrzeszenia, bo w końcu żałoba jest zarazem tak indywidualnym przeżyciem, ale też tak identycznym u wszystkich. Wszyscy mamy własne emocje, myśli i wspomnienia. Nawet jeśli się do nich nie przyznajemy, to przecież one nadal są. Za pomocą "Dziennika utraconej miłości" pisarz daje swoim czytelnikom prawo do wyrażania samych siebie. Póki nikogo to nie krzywdzi, jest to całkowicie uzasadnione. 

Gdy czytałam, wielokrotnie zastanawiałam się, czy to wszystko jest całkowitą prawdą, czy autor dokładnie tak to przeżywał, jak przedstawiał za pomocą słów. Z czasem stwierdziłam, że to nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ czasami powinna pojawić się iluzja. Jest nam potrzebna i poszukiwanie odpowiedzi, co jest prawdą, nie jest konieczne, gdy chodzi o coś więcej w całości. Tak też zrobiłam – pozwoliłam sobie na odczuwanie, a nie analizowanie. 

"Dziennik utraconej miłości" to bardzo emocjonalna książka, która niesie ze sobą cierpienie, smutek, ale też radość, ulgę i wspólną drogę poprzez żałobę. Dostajemy zgodę na to, by wraz z Éricem-Emmanuelem Schmittem przejść proces powolnej zmiany na lepsze, by zrozumieć, że na niektórych przychodzi czas i mimo naszych pragnień, naszego cierpienia musimy zaakceptować fakt, że nic tego nie zmieni, a my musimy żyć dalej. Smutna to prawda, ale sam przykład pisarza pokazuje, że wbrew wszelkim pozorom jest w tym unikatowy rodzaj piękna, które może być wyzwoleniem w tych przytłaczających chwilach. 

Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

4 komentarze:

  1. Ciekawa recenzja, o tej pozycji słyszałam jakiś czas temu w sieci i przyznam, że z miłości do twórczości Smitha chyba wreszcie sięgnę... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Myślę, że jeśli ceni się autora, to naprawdę warto :)
      Również pzodrawiam!

      Usuń
  2. Mam zamiar przeczytać tę książkę.

    OdpowiedzUsuń