Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biografia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 6 kwietnia 2021

Znak Welesa – Constance

 

Tytuł: Znak Welesa

Autorka: Constance

Kategoria: Autobiografia

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Ocena: 3/10









Stygmatyzacja zaburzeń psychicznych jest bardzo ważnym problem, z którym należy walczyć poprzez psychoedukację. Większość osób wie, że istnieją takie zaburzenia psychiczne jak depresja, choroba dwubiegunowa czy schizofrenia, jednakże ich wiedza o dokładnym przebiegu i przyczynach choroby jest znacznie ograniczona i oparta na potocznym rozumieniu lub tym zaproponowanym przez popkulturę, co niestety niesie ze sobą niekiedy fałszywy obraz. Zaburzenia psychiczne niosą ze sobą cierpienie i często niezrozumienie, więc osoby cierpiące na nie, zamiast dostać profesjonalną pomoc i wsparcie bliskich, muszą dodatkowo radzić sobie z krytyką, znieważaniem i samotnością. Najwyższa pora, by zacząć mówić, że problemy psychiczne nie są czymś, czego trzeba się wstydzić. Tym bardziej że wbrew ogólnym przekonaniom w dużej mierze przyczyną są aspekty biologiczne. Na depresję może zapaść każdy – ona nie zna ram finansowych, statusu społecznego czy nawet wydarzeń życiowych. Po prostu pewnego dnia pewne osoby zaczynają chorować i mogą mieć obiektywnie wszystko. Wcale nie musi stać się coś traumatycznego. To biologia i genetyczna podatność mają dużo do powiedzenia, a dopiero później samo życie. 

Dlaczego zdecydowałam się zrobić ten długi wstęp? Ponieważ dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam książkę, która jest zbiorem wspomnień konkretnej osoby zmagającej się z myślami samobójczymi i różnego typu problemami życiowymi. Constance postanowiła zdać relację z przebiegu depresji i swojego pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Odważnie i bezkompromisowo czuła potrzebę, by świat ujrzał jej historię i wyciągnął z niej wnioski. 

Muszę przyznać, że gdy tylko przeczytałam opis tej pozycji literackiej, wiedziałam, że muszę się z nią zapoznać. Na przestrzeni lat zdobyłam dość rozbudowaną wiedzę odnośnie problemów psychicznych i problemów, które wywodzą się właśnie z tych problemów. Podsumowując – dużo tych problemów. Pragnęłam wczuć się w emocje młodej dziewczyny, która dużo przeżyła i zrozumieć, jak świat wygląda jej oczami i jak ona sobie z tym radzi. Cały pomysł wydaje mi się przełamaniem tabu i małą, prywatną rewolucją. Rzadko spotykamy się z historiami, gdzie dominuje rzetelny obraz depresji. Czy te wspomnienia niosą ze sobą taką właśnie wizję? 

Jednak najpierw chciałabym zacząć od stylu pisarskiego autorki. Przede wszystkim wyróżnia się prostotą, co w tym przypadku jest jak najbardziej pożądane. Opowieść ma trafić do każdego czytelnika i nie ma tu miejsca na barwne i skomplikowane opisy. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że ktoś opowiada mi swoją historię szybkim i trochę chaotycznym tempem. W tym momencie nie odbieram tego za wadę, lecz wtedy troszkę psuło mi to lekturę książki. Mimo zalety w postaci łatwego języka, źle wspominam czytanie "Znaku Welesa", ponieważ pisarka wypowiadała się w sposób bardzo pretensjonalny, co zamiast skłaniać mnie do przemyśleń, sprawiało, że miałam ochotę dyskutować z Constance, by udowodnić jej swoje racje. 

"Znak Welesa" porusza wyjątkowo ważne i trudne emocjonalnie tematy. Jest to świadectwo konkretnej osoby, co dodatkowo potęguje odbiór książki poprzez emocje. Ta autobiografia jest potrzebna, by przełamać tematy tabu dotyczące psychiki ludzkiej. Jednakże ten pretensjonalny ton sprawił, że miałam odczucie, że autorka kpi z tego wszystkiego, co się stało. Bez wątpienia są to wspomnienia nacechowane cierpieniem i bezradnością, ale w żaden sposób nie dają wsparcia, a dają poczucie, że to nie na poważnie. Tego nie mogłam w żaden sposób zaakceptować. Tym bardziej że całość to pewnego rodzaju moralizujący monolog, gdzie na tacy jest podane, co robić, czego nie robić. Zdaję sobie sprawę, że niektóre te informacje mogą bardzo komuś pomóc, mimo to brakuje uniwersalności. Constance odnosi się tylko do swojej historii i do swoich przeżyć, co oczywiście jest jak najbardziej słuszne. Tylko że zakłada, że u każdego wygląda to podobnie, jeśli nie identycznie. Tak nie jest. Każdy jest inny, każda sytuacja jest niepowtarzalna i jeśli nawet da się wyciągnąć wspólne czynniki, a następnie poddać je refleksji, to i tak nie jest to to samo wydarzenie. 

Nie chcę zakończyć takim smutnym aspektem i... też moralizującym jak sama książka. Dlatego zwrócę jeszcze uwagę na niesamowite ilustracje zawarta w autobiografii. Są po prostu przepiękne i ich symbolika wyjątkowo przypadła mi do gustu. One dopełniają całą historię Constance i być może dają jej dodatkowe pole na wyrażenie siebie i swoich emocji. Robią naprawdę olbrzymie wrażenie. 

W recenzji wielokrotnie podkreśliłam wagę tematu, więc można się zastanawiać, czemu tak źle oceniłam całą książkę. Nie jestem w stanie zaakceptować tych pretensji i negatywnych emocji. Zdaję sobie sprawę, że pisarka chciała przedstawić wszystko ze swojego doświadczenia i pewnie czuła dużą potrzebę, by opowiedzieć swoją historię, ale zostawia to za sobą zbyt toksyczne odczucia, a ja po takim świadectwie oczekiwałabym po prostu faktów lub emocji, które pozwolą zrozumieć cierpienie osób chorych. Niestety tutaj tego nie ma. 

Egzemplarz prasowy Sztukater.pl

piątek, 27 marca 2020

Marysieńka Sobieska. Autoportret – Janina Lesiak


Tytuł: Marysieńka Sobieska. Autoportret 

Autor: Janina Lesiak

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 192

Ocena: 2/10












Czasami zastanawiam się, czy przypadkiem nie żyję w czasach, które za kilkadziesiąt lat czy nawet kilkaset będą z jakiś powodów uznawane za historyczne. Zdarza mi się wtedy zastanawiać nad ważnymi wydarzeniami i analizować, na ile będą istotne w przyszłości. Czy jest to coś, co obchodzi nas tylko teraz i za chwilę o tym zapomnimy, czy może coś, co nas ukształtuje i będzie przedstawiane na lekcjach historii w szkole, a biedni uczniowie będą tak samo jak my narzekać, że każą im się uczyć kolejnej daty? Macie tak czasami? W przeszłości najczęściej dochodziłam do wniosku, że nie dzieje się nic istotnego. Żyję 20 lat i wszystko co pamiętam, jest bardziej biegiem czasu niż konkretnym przełomem w historii. Choć teraz zastanawiam się, czy obecny moment nie zapadnie nam w pamięci na tyle, by dołączyć go do katastrofy, która spotkała świat. Lecz po co Wam to wszystko mówię? Chciałabym teraz dosłownie wrócić do historii i odkryć wydarzenia, które w jakiś pokraczny sposób sprawiły, że jesteśmy właśnie w tym miejscu. 

Myślę, że większość z Was kojarzy postać Marysieńki Sobieskiej. Chciałabym Wam się pochwalić wcześniej zdobytą wiedzą na ten temat, ale prawda jest tak, że ta kobieta dotychczas kojarzyła mi się wyłącznie z moim ukochanym Wilanowem. Tymczasem Marysieńka była królową Polski, żoną Jana III Sobieskiego, którego kojarzymy ze słynnej bitwy pod Wiedniem. Postać tak niezwykła i mam wrażenie, że zapomniana. Jakie tajemnice kryła? 

Gdy chodziłam jeszcze do podstawówki, uwielbiałam historię, a najbardziej wszystkie historie o królestwach, wielkich bitwach i zamkach. Z dziecięcą naiwnością wierzyłam, że wszystko w ówczesnych czasach wyglądało tak jak w baśniach. Oczywiście lata edukacji szkolnej i własnej sprawiły, że moje piękne wyobrażenie mocno nasiąknięte książkami fantasy zostały zniszczone. Mimo to nadal mam pewne zamiłowanie do czasów typowo średniowiecznych i tych trochę późniejszych. Dlatego mając tyle wolnego, postanowiłam lepiej zapoznać się z naszą historią. A przecież nie ma nic lepszego niż dobra powieść, która uczy. Tego właśnie oczekiwałam od książki "Marysieńka Sobieska. Autoportret" i tego niestety w ogóle nie dostałam.

Ze stylem mam olbrzymi problem, ponieważ nie mogę napisać, że był zły, niedopracowany, infantylny ani nic podobnego. On po prostu w ogóle nie przypadł mi do gustu. Moje oczekiwania były tak wielkie, że zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością nie mogła się uddać, więc zostałam negatywnie zszokowana. Miałam wrażenie, że autorka na siłę próbuje napisać lekką i przyjemną książkę, ale zarazem zachować klimat tamtych czasów. Nie udało się jej to, gdyż lekkość stylu i archaizmy okazała się fatalnym i wyjątkowo nienaturalnym połączeniem. Drażniła mnie w tym przypadku również narracja pierwszoosobowa. Ona zawsze zwraca moją uwagę i najczęściej szanuję pisarzy za odpowiednie jej wykorzystanie. Tutaj ten zabieg był całkowicie niepotrzebny i przez to książka traciła na wiarygodności. 

Dla mnie fabuła w ogóle nie łączyła się w żadną spójną całość, z której mogłabym coś wynieść. Miałam odczucie, że Marysieńka ma tylko jeden cel – w jadowity sposób opisać, jakie jej życie było straszne, okropne i niesprawiedliwe. Nie opieram tego na żadnej konkretnej wiedzy, ale całkowicie wierzę, że tak mogło być. Jednak to wszystko było tak bardzo otoczone wyrzutami, że nie mogłam ścierpieć tych wszystkich narzekań. Nie wiem, czy Wam się to zdarza, ale z mojego punktu widzenia to jest ten moment, gdy mamy w sobie tak wiele negatywnych emocji, że musimy je z siebie jakoś wyrzucić i robimy to na kartce papieru. Najczęściej ładunek emocjonalny jest wtedy niezwykle silny i niezwykle negatywny. Dla mnie ta powieść właśnie taka jest i to mi nie odpowiada, ponieważ te wszystkie negatywy przelewają się we mnie. Niezliczone obrzydliwe porównania, te wyrzuty i złość nie niosły nic pozytywnego dla czytelnika. Po co czytać taką historię? Prawdą jest, że jest wiele refleksji, ale nie byłam w stanie zrozumieć, do czego one się odnoszą i przez to nudziłam się wielokrotnie. 

Może też trochę nieodpowiednio podeszłam do "Marysieńki Sobieskiej", gdyż nastawiłam się, że bardzo pogłębię swoją wiedzę na temat królowej i sytuacji w Polsce w ówczesnych czasach. Nie jest to literatura naukowa, więc nie wiem, czemu aż tak bardzo tego się spodziewałam. Nie dostałam żadnych pożytecznych informacji. Myślę, że zwykła Wikipedia byłaby w stanie lepiej to wszystko wyjaśnić. Też często miałam odczucia, jakby pisarka nie wiedziała, o czym pisze. 

Te wszystkie wady w moich oczach całkowicie zdyskwalifikowały książkę i myślę, że więcej nie będę chciała sięgać po tego typu literaturę. Choć też zdaję sobie sprawę, że z innym podejściem i ogólnym nastawieniem, mogłabym inaczej odebrać tę powieść. Teraz już tego nie sprawdzę. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu MG 


niedziela, 8 marca 2020

Moje życie w drodze – Gloria Steinem


Tytuł: Moje życie w drodze

Autor: Gloria Steinem

Tłumaczenie: Anna Dzierzgowska

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: Poradnia K

Liczba stron: 430

Ocena: 8/10










W momencie gdy zaczynam pisać tę recenzję, jest 8 marca, czyli Dzień Kobiet. Zazwyczaj wyznaję zasadę, że jeden dzień nic nie znaczy przy całym roku. Po co świętować dzień czegoś, co powinno znaczyć zawsze to samo, a nie my sobie przypominamy tylko raz do roku o tym? Mimo tej opinii twierdzę, że jak już mamy taki dzień, to warto go wykorzystać, by uświadomić sobie pewne rzeczy albo rozpalić iskrę, która popchnie do działania i stanie się symbolem jakieś zmiany. Dzień Kobiet jest dniem, gdzie każda kobieta powinna sobie przypomnieć, jak długą drogę przeszłyśmy przez setki lat, a przede wszystkim ostatnie kilkadziesiąt lat, i pamiętać, ile jeszcze przed nami. 

Zazwyczaj nie czytam biografii, ponieważ wbrew niesamowitym i pouczającym historiom nie umiem z nich czerpać. Dostaję czarno na białym opowieść o niezwykłym człowieku z całkowitą świadomością, że duża część, jeśli nie całość, jest prawdziwą historią, że ktoś taki naprawdę istniał i naprawdę to wszystko przeżył. Przecież to takie ekscytujące i piękne. Niestety ja tymczasem się nudzę i najchętniej odłożyłabym taką biografię na półkę na rzecz jakieś powieści fantasy. Już dawno z tym nie walczę, ale tym razem miałam możliwość przeczytania autobiografii, która przemawia do mnie pod wieloma względami. A mowa tutaj o Glorii Steinem i jej książce "Moje życie w drodze". 

Gloria to amerykańska feministka, która przez wiele lat walczyła o prawa kobiet. Jest również dziennikarką oraz jedną z założycielek magazynu Ms. Bez bicia przyznam się Wam, że pierwszy raz usłyszałam o tej postaci razem z premierą właśnie tej książki. Z nieznanych powodów zaciekawiła mnie i gdy już poznałam jej tematykę, zapragnęłam poznać drogę tej fantastycznej kobiety. Miałam wiele obaw, ponieważ w swoim życiu spotkałam wiele kobiet, które pojęcie feminizmu traktują w całkowicie odmienny sposób niż ja i ja to określam jako fanatyzm, który nie może nas doprowadzić do równouprawnienia. Jednak cieszę się, że nie dałam się zamknąć w sztywnych ramach kilku przykrych doświadczeń. W końcu jestem kobietą i doskonale zdaję sobie sprawę, że problem kiedyś był olbrzymi i wbrew pozorom nadal się utrzymuje. O tym chciałam czytać i w dużym stopniu to właśnie dostałam, a przy tym poznałam życie kobiety, którą obecnie podziwiam. 

"Moje życie w drodze" jest napisane niezwykłym stylem, ponieważ jest on bardzo szczegółowy, ale tym razem nie chcę się nad tym rozwodzić. Autorka osiągnęła niesamowity efekt, ponieważ gdy czytałam tę książkę, wcale nie miałam poczucia, że czytam. Miałam wrażenie, że jest przy mnie prawdziwa osoba i opowiada ona o sobie, i o swoich poglądach. A ja z pasją mogę jej słuchać i prowadzić angażującą i wiele wnoszącą dyskusję. Poznałam spojrzenie Glorii Steinem, ale zarazem zostałam zmuszona do przemyślenia wielu spraw i podjęcia konkretnej decyzji, co ja o tym sądzę. Przyznam, że już od dawna potrzebowałam takiej motywacji do bardzo realnych refleksji. 

Dzięki podziałom na konkretne rozdziały byłam w stanie odnaleźć się w monologu Glorii i nie zgubić w jej zawiłych drogach życia. Wiedziałam, o czym teraz opowiada i na czym powinnam się skupić. Podobało mi się spojrzenie autorki, gdyż wyrażała swoją opinię na wiele najróżniejszych tematów. Była przy tym bardzo pewna siebie i myślę, że jej poglądy w ówczesnych czasach były dość kontrowersyjne, a może nawet bardzo. Zarazem przy całej tej pasji i zaangażowaniu była w stanie doskonale wytłumaczyć, czemu właśnie tak sądzi. Potrafiła przytoczyć wiele argumentów i w sposób kulturalny broniła siebie samej. Jednak to nie to sprawiło, że poczułam do niej tak olbrzymią sympatię. Nie oceniała. Wyrażała swój sprzeciw, potrafiła wybuchać gniewem, krytykować dane zachowania, ale nie oceniała człowieka. To rzadka umiejętność i godna podziwu. 

Na stronach biografii opowiedziała, co sprawiło, że stała się właśnie tą Glorią Steinem, którą zna cały świat. Odkryła przed czytelnikiem swoje prywatne życie i intymne przemyślenia. Zarazem obłożyła to wszystko w trudne i wyjątkowo istotne tematy. Dowiedziałam się wiele z jej słów o feminizmie, ale pod żadnym pozorem nie ograniczała się wyłącznie do tego aspektu. Ukazywała najróżniejsze problemy równouprawnienia, przedstawiała postacie, które przeżyły wiele nieprzyjemności ze względu na płeć, wykształcenie, pochodzenie czy rasę. To ona tak dobitnie przypomniała mi, jak ludzie mogą szykanować innych i w nieprzemyślany sposób niszczyć życie innych, dlatego bo są mniejszością. 

Jednakże żeby nie było zbyt kolorowo, muszę wspomnieć o jednej wadzie, która okazała się na tyle istotna, że wielokrotnie utrudniała mi czytanie książki. A mówię tutaj o częstych nawiązaniach do polityki lub spraw, które w tamtym czasie odgrywały ważną rolę w świecie. Oczywiście nie mówię, że jest to złe, ponieważ bez tych wzmianek czytelnik nie miałby szans zrozumieć, co działo się z perspektywy innej niż książki historyczne lub opowieści świadków postronnych. Mimo to czasami zawiłe opisy tych sytuacji gmatwały mi wszystko, a ja zaczynałam się czuć znużona, gdyż nie rozumiałam, o czym tak naprawdę czytam. Lecz było warto przebrnąć przez te fragmenty, by poznawać dalej historię pisarki. 

Cieszę się, że zapoznałam się z "Moim życie w drodze". Przede wszystkim dzięki tej książce dowiedziałam się, kim jest postać Glorii Steinem, ile w swym życiu poświęciła, byśmy mogły być teraz wolne i mieć podobne szanse jak mężczyźni. Ta książka otworzyła mi również oczy na wiele problemów, na które nie zwracałam uwagi albo w ogóle o nich nie wiedziałam. Dlatego myślę, że każdy powinien przeczytać tę biografię i nie ma tu znaczenia płeć, rasa, orientacja seksualna czy każda inna cecha, która może być potocznie uważana za odmienność. Jesteśmy ludźmi, więc każdemu z nas należy się takie samo równouprawnienie i szacunek. 

Za możliwość poznania niesamowitej kobiety dziękuję serdecznie wydawnictwu Poradnia K




poniedziałek, 30 grudnia 2019

Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów – Dmitrij Mereżkowski


Tytuł: Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów

Autor: Dmitrij Mereżkowski

Tłumaczenie: Eugenia Żmijewska

Kategoria: Biografie

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 384

Ocena: 4/10










Na świecie rodzi się tyle ludzi, że czasami sama świadomość tego może przygniatać. W naszej głowie mamy samego siebie i świat, który nas otacza. To jest wszystko, co wiemy. Tylko że takich jednostek jest miliardy i każdy z nas jest tak bardzo odmienny i zarazem tak bardzo podobny do reszty. Od dawna to mnie fascynuje. Tym bardziej że co jakiś czas pojawia się ktoś, kto się wyróżnia spośród nas. Ktoś, kogo zna cały świat, ktoś, o kim będą mówić setki lat później. Jak to się dzieje? Czy ten człowiek od razu rodzi się taki inny, by pozytywnie lub negatywnie zwrócić swoją uwagę? Czy zbieg wydarzeń to warunkuje? Połączenie wrodzonych i nabytych cech? Są różne teorie, różne przypuszczenia, ale tak naprawdę nie da się przewidzieć, kto będzie wyróżniał się od miliarda innych ludzi. 

Dla mnie osobiście takim człowiekiem był Leonardo da Vinci. Postać, która osiągnęła w rozumieniu ludzki tak wiele, która została zapamiętana na setki lat, której dzieła do dzisiaj możemy oglądać, która inspirowała w swoich czasach i nadal to robi. Nie będę ukrywać – osoba Leonarda intryguje mnie od dziecka i traktuję ją jako najwybitniejszego człowieka przez istnienie ludzkości. To geniusz, który pokonał swoją epokę. Z tego względu poświęcam też wiele czasu na poznawanie faktów o nim. Większość z nich podejrzewam, że jest mitem albo bardzo niesprawdzoną informację. Jednak nie przeszkadza mi to w żaden sposób. Tym bardziej że w ostatnim czasie zaczęłam się też skupiać na bardziej rzetelnych dziełach niż tylko internet albo powieści, w których występuje da Vinci. 

Tym razem w moją rękę wpadło przepiękne wydanie książki "Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów". Miałam już styczność z pisarzem, który stworzył tę powieść i było ono raczej przeciętne. Chciałam mu dać drugą szansę, tym bardziej że pisał o mojej ulubionej postaci. Niestety ze smutkiem muszę przyznać, że to był bardzo duży błąd. Czemu? 

Zacznę od zalet, czyli języka, jakim posługuje się pisarz. Przypadł mi do gustu, ponieważ jest stosunkowo poważny i dość rozbudowany, a takie style bardzo cenię. Ma w sobie tę niezwykłą klasę, która dobitnie potwierdza, że mamy przed sobą snutą niesamowitą historię. Jest to powieść wolna i monotonna, ale dające zastrzyk zaciekawienia i fascynacji. Mało autorów to osiąga, więc jest to aspekt tym bardziej doceniany przeze mnie. Przy tym jest poruszający i po prostu odmienny. 

Mimo to w ostatecznym rozrachunku twierdzę, że ta historia jest niesamowicie nudna. Przyznaję, że dla wielu czytelników może być łatwiejszą formą niż typowa biografia czy książka naukowa, ale ja nie jestem zadowolona z fabuły. Była chaotyczna i przede wszystkim niespójna. Przeskoki czasowe pojawiały się co chwila i mimo że były podkreślone, to i tak czasami się gubiłam, co utrudniało mi zrozumienie kontekstu i samego życia Leonarda. Jest tam tak wiele faktów historycznych, miejsc, postaci, że dla takiego laika jak ja jest to w ogóle nie do przejścia. To wszystko tak bardzo mi się w głowie mieszało, że czasami miałam odczucia, jakby czytała randomowe fragmenty wyrwane z innych książek. Myślę, że są w stanie zrozumieć to wyłącznie znawcy tamtych czasów. 

Co do samych faktów też mam wiele zastrzeżeń. Przede wszystkim nie dowiedziałam się z tej książki niczego nowego ani zaskakującego, a tego właśnie oczekiwałam. Nie jest to też zbyt rzetelna powieść. Zdaję sobie sprawę, że minęło wiele lat od jej napisania, więc o wielu rzeczach nie wiedziano wtedy albo nie ujawniano ze względu na wizerunek.  Mimo to nie widzę sensu szukać w niej przydatnych źródeł wiedzy, gdyż w tej chwili jest wiele potwierdzonych informacji na temat tej osobistości. 

Ponarzekałam sobie, ale powiem Wam, że i tak jestem zadowolona, że mam tę książkę, gdyż jest tak pięknie wydana, że moja dusza kolekcjonera przeniosła się do siódmego nieba. Zdaję sobie sprawę, że jest to dość materialne podejście. Jednak przyznajcie sami – sama okładka, która ma fakturę płótna, jest już cudowna. Piękne kremowe stronice, na których można znaleźć dzieła da Vinciego dopełniają całości. 

Nie polecę Wam tej książki, ale też jednoznacznie nie powiem, że nie jest warta przeczytania. To zależy, czego akurat szukacie. Bo jeśli opowieści, gdzie w tle znajdziecie Leonarda, to może Wam przypaść do gustu. Lecz jeśli oczekujecie rzetelnych i rozbudowanych faktów, to już niekoniecznie. 

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu MG   

środa, 24 kwietnia 2019

Paryska kochanka – Catherine Hewitt


Tytuł: Paryska kochanka

Autor: Catherine Hewitt

Tłumaczenie: Magdalena Jatowska

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 368

Ocena: 8/10











Wielokrotnie wspominałam, że historia lubi pomijać kobiety. A jest to olbrzymi błąd, ponieważ mimo ograniczonych praw i niższej pozycji społecznej niż mężczyźni one tam były – tak samo inteligentne, zdolne i sprytne jak obecnie. W ich życiu było dużo niesprawiedliwych ograniczeń i przeszkód, ale część z tych kobiet mimo to potrafiła niektóre z nich obejść i wpływać na bieg historii, o czym nie wiemy, bo w dawnych czasach mężczyźni zadbali, by nikt o tym nie wiedział. Jedną z kobiet, która miała wpływ na życie francuskich i nie tylko francuskich mężczyzn, była Valtesse de la Bigne. 

Valtesse de la Bigne urodziła się w biedzie i nędzy. Należała do najniższej warstwy społecznej w Paryżu. Jednak od urodzenia wykazywała się głodem wiedzy, umiejętnościami przetrwania, dostosowywania się oraz szybkiej nauki. Połączenie tych cech sprawiło, że zapragnęła czegoś więcej niż życia z dnia na dzień. Rozpoczęła swoją barwną karierę jako prostytutka, a doszła do bycia kurtyzaną, co wiązało się z olbrzymimi pieniędzmi, możliwościami oraz szacunkiem dużej części społeczności. Stała się cenioną osobą wśród arystokratów oraz ówczesnych celebrytów. Poświęcano jej wiersze, artykuły, książki oraz przede wszystkim obrazy. 

Na początku myślałam, że piszę się na historyczny romans o oryginalnej fabule opartej na faktach historycznych. Dopiero z czasem zrozumiałam, że ta książka to coś więcej niż zwykła historia. Miałam olbrzymią ochotę zapoznać się z tego typu powieścią. Spodziewałam się czegoś całkowicie odmiennego, a dostałam coś o wiele lepszego.

Styl autorki od pierwszy stron zachwycił mnie. Był bardzo barwny i przede wszystkim dopracowany. Widać, że pisarka z zaangażowaniem i skupieniem dobierała odpowiednie słowa. Bawiła się nimi w profesjonalny, ale zarazem całkowicie innowacyjny sposób. Jest to połączenie klimatu dawnych czasów oraz nowoczesności, dzięki której można dotrzeć do współczesnych czytelników. "Paryską kochankę" czyta się wspaniale. Gdy czytałam, zapominałam o całym świecie i przenosiłam się w XIX wiek pełen rozwijającej się sztuki, niepokoi politycznych oraz walki o pozycję. 

Jednak muszę przyznać, że początkowe rozdziały nie do końca przypadły mi do gustu, gdyż wydawały mi się nudne i monotonne. Choć trzeba zwrócić uwagę na fakt, że były one koniecznymi fundamentami całej historii i nie można było ich pominąć. Też nie mam wyobrażenia, jak w inny sposób można by je przedstawić. Z czasem fabuła okazała się bardzo fascynująca, często również inspirująca i skłaniająca do refleksji. Czytając tę biografię, musiałam bardziej odtworzyć się na świat i zburzyć część swoich poglądów. Mam własne zdanie na temat prostytutek i od razu podkreślam, że nie jest one jednoznaczne i odnosi się bardziej do współczesnych czasów. Tymczasem musiałam stanąć oko w oko z całą hierarchią tego zawodu, powodami, które sprawiały, że młode kobiety, a nawet dziewczynki decydowały się sprzedawać swoje ciało. Zarazem przypomnieć sobie, jak wielką wagę mają pieniądze, ale też jak wielka jest ich potęga. Całą tę historię czytało się wolno, ponieważ opisy były bardzo rozbudowane i dokładne, ale też niektóre sprawy trzeba było przemyśleć, a sama powieść nie należy do lekkich. Jednakże to powolne czytanie dawało olbrzymią satysfakcję. 

Widać, że autorka poświęciła całą ja tej książce. Jest ona napisana profesjonalnie i trudno zachwiać faktami, ponieważ na końcu biografii znajduje się cała bibliografia. Oczywiście jest pewne, że niektóre zdarzenia, opinie zostały ubarwione na rzecz zainteresowania czytelnika, lecz jest to zrobione w naturalny sposób, który nie razi. Jestem raczej czytelniczką, która omija biografie dalekim łukiem. Dla mnie to historia napisane przez samo życie, więc nie trzeba jej opowiadać. Ona została już opowiedziana, a lepiej się skupić na książce, która nie miała swojej doniosłej szansy. Tymczasem "Paryska kochanka" podważyła to zdanie. Jestem zadowolona, że miałam możliwość poznać życie tej niesamowitej kobiety. Było ono niezwykle ciekawe i szokujące. Muszę przyznać, że jej historia pokonała niejedną historię fantasy. Przy tym dostałam jeszcze niezbędne informacje historyczne, bez których mogłabym mieć problem ze zrozumieniem danej sytuacji lub decyzji. Pisarka zadbała, by każdy mógł poznać odpowiednie tło historyczne, społeczne oraz indywidualne kurtyzany. 

Jest dla mnie zagadką, dlaczego wydawnictwo zdecydowało się na wybór takiej okładki oraz specyfikę opisu z tyłu książki. Okładka zapewne może zostać uznana za ładną, ale musicie przyznać, że raczej kojarzy się jednoznacznie z płomiennym romansem, a nie pełnowymiarową biografią postaci historycznej. W dodatku sam opis jest napisany w podobnym stylu, co potwierdza pierwotne przypuszczenia czytelnika. Przynajmniej ja sama mam takie odczucia. 

Paryska kochanka jest książką, która pozwala cofnąć się w historii i zobaczyć dawny świat bez żadnej cenzury i niepotrzebnych, mydlących nam oczy ozdób. Nie przedstawia tylko czystych faktów historycznych, ale zwraca również uwagę na specyfikę danej epoki, możliwości oraz wybory pojedynczych osób. Skupiając się na historii, często zapominamy, że te wszystkie wydarzenia działy się naprawdę, że ludzie biorący w nich udział żyli kiedyś i mieli własne uczucia i motywacje tak samo jak my. Ta biografia dobitnie przypomina nam o tym. 

Dziękuję bardzo Taniej Książce za umożliwienie przeczytania książki i poznania postaci Valtesse de la Bigne

PS: Wykorzystując tematykę książki, chciałam pokrótce przedstawić Wam mój nowy pomysł (w podsumowaniu miesiąca opiszę go dokładniej). Uważam, że byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli nawzajem powymieniać się własnymi opiniami na różne tematy oraz rozpocząć dyskusję na ten temat. Co Wy na to? Może chcielibyście już teraz podzielić się ze mną własnym zdaniem na temat pomijania kobiet w historii oraz prostytucji? Serdecznie zapraszam do rozmowy na te tematy! :) 

środa, 20 lutego 2019

Wymazać siebie – Garrard Conley


Tytuł: Wymazać siebie

Autor: Garrard Conley

Tłumaczenie: Kamila Slawinska

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: Poradnia K

Liczba stron: 351

Ocena: 8/10











Dla niektórych osób świat jest o wiele bardziej skomplikowany niż dla przeciętnej osoby. Większość z nas ma własne problemy, pragnienia i toczy własne walki, jednak są one częścią naszego życia i akceptujemy to, bo życie innych wygląda tak samo. Lecz czasami między tą przeciętnością jest coś więcej. Problem, który jest rzadki, który nie jest powszechnie tolerowany, o którym się milczy i robi wszystko, by inni się nie dowiedzieli. Następnie próbuje się z nim jakoś uporać i zapomnieć. Taki problem miał Garrard, który odkrył, że jest homoseksualistą, a w środowisku, w którym żyje, coś takiego jest nie do zaakceptowania.

Garrard pochodzi z rodziny zagorzałych baptystów. Jego ojciec po wielu latach prowadzenia manufaktury bawełny zmienia swoje życie i czuje powołanie, by nawracać innych. Jest to dla niego najważniejszy cel w życiu i oddaje się swojej nowej pasji całym sercem. Każdą wolną chwilę spędza, pomagając ludziom i pragnie, by jego syn również temu się poświęcił i żył w prawdziwej wierze. Garrard wierzy, że tak właśnie będzie... Wierzy do momenty, gdy odkrywa u siebie pociąg do tej samej płci. Wtedy wszystko się zmienia, a on musi poradzić sobie z własną psychiką i reakcją rodziców, dla których współżycie ich syna z innym mężczyzną jest największym grzechem, jaki Garrard mógł w życiu popełnić. Odtąd zaczyna się walka w Love in Action z homoseksualizmem młodego mężczyzny. To wszystko działo się w 2004 r. Minęło już wiele lat i Garrard Conley postanowił opowiedzieć swoją historię – ujawnić emocje, jakie wtedy czuł oraz ukazać, jak działają tego typu ośrodki. 

"Wymazać siebie" było dla mnie nietypowym wyborem, ponieważ raczej unikam tego rodzaju tematów. Uważam się za osobę tolerancyjną i życzę wszystkim homoseksualistom szczęścia w takim życiu, jakie sobie wymarzą. Jednak ich historia za bardzo mnie nie interesuje. Do przeczytania tej powieści najbardziej przekonał mnie opis terapii konwersyjnej, co jest już bardziej w polu moich zainteresowań. Teraz wiem, że wcześniej była to zwykła ignorancja i każdy z nas powinien wiedzieć,  jak taka terapia wygląda i przede wszystkim jak wygląda życie ludzi, którzy dzień w dzień walczą ze swoją naturą. 

Zacznę najpierw od samej stylistyki książki. Conley okazał się genialnym pisarzem. Z samej książki wiem, że wiele w swoich młodzieńczych latach pisał, czego efekty widać w jego autobiografii. Jego styl jest lekki i przyjemny, a przy tym niesamowicie dopracowany. Uwielbiam, jak pisarz posługuje się takim językiem. Dzięki temu cała historia jest wciągająca i tak naprawdę nie można się od niej oderwać. W "Wymazać siebie" właśnie ten niezwykły język pozwala czytelnikowi poznać dokładnie osobę pisarza.

Garrard jest głównym bohaterem tej książki i zarazem jej narratorem. Powiem Wam, że po prostu nie da się nie polubić jego postaci, gdyż jest wyjątkowo sympatyczny i sama jego osobowość zaskakuje swoją dynamiką, nieprzewidywalnością i całkowicie odmiennym spojrzeniem na świat. I w tym przypadku nie mówię o innej orientacji seksualnej. Ma w sobie wyraźną iskrę życia i nadzieję na lepsze jutro, co bardzo szanuję. Co do innych bohaterów to nie dane nam jest poznać ich lepiej, jednak możemy na tyle dobrze przyjrzeć się im zachowaniom, by zrozumieć cały kontekst sytuacji. Dla mnie jest to wystarczające. Ważną rolę odgrywają również rodzice i ich kreacji jest wybitna. Uważam tak, ponieważ spodziewałam się, że właśnie to oni zostaną przedstawieni jako największe demony, które zniszczyły życie swojemu synowi. Nie było tak. Garrard ukazał swoją wielką miłość i szacunek do nich, co mnie urzekło. Zarazem nie poszedł w idealizowanie swoich rodziców i mówienie, że to moja wina, że to ja jestem homoseksualistą, dlatego przez młodzieńcze lata wariowałem i trafiłem na terapię. Nic z tych rzeczy. Pokazał ich konkretne błędy oraz z czego one wynikały. Postarał się spojrzeć na to wszystko ich oczami oraz dołożyć swoje własne emocje i w ten sposób ukazał całościowy obraz. 

Po przeczytaniu "Wymazać siebie" mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że powinno się poruszać temat homoseksualizmu i nie tylko w aspektach ogólnej akceptacji, ale akceptacji samego siebie. Ta powieść pokazała mi, że młode osoby, które zdają sobie sprawę, że mają inną orientację niż heteroseksualną, niekoniecznie muszą mieć problem z tym, co inni powiedzą. Problemem może być to, że uważają siebie za odmieńców i złe osoby. Jeśli do tego dochodzi religia, która w większości potępia takich ludzi (szczególnie właśnie baptyści, a w naszym kraju katolicy), a ten człowiek jest głęboko wierzący, to funduje sobie swoje własne piekło w umyśle. Tak nie powinno być. Część z Was pewnie powie, że terapia konwersyjna to już nie te czasy. Mocny wstęp do książki pani Agnieszki Graff na samym początku udowadnia, że to wcale nie jest przeszłość. Ona nadal trwa prawie w każdym kraju. W naszej Polsce też, co jest przerażające, bo dochodzą jeszcze do tego egzorcyzmy. Powinniśmy o tym pamiętać. 

"Wymazać siebie" było bardzo ciekawą książką, która w przystępny sposób pokazała poważny problem. Choć przyznam się Wam, że już podczas czytania ostatniej setki miałam problem. Przyszedł moment, gdzie miałam wrażenie, że autor zaczyna się powtarzać, przez co wpadłam w nudę. Ale to mało znacząca wada przy całości. A tę biografię naprawdę warto przeczytać – nawet jeśli nie lubicie takich książek. 

Za możliwość poznania tej wzruszającej i pełnej emocji historii dziękuję bardzo Poradni K.

czwartek, 15 lutego 2018

Wspomnienia z martwego domu – Fiodor Dostojewski


Tytuł: Wspomnienia z martwego domu

Autor: Fiodor Dostojewski

Tłumaczenie: Józef Trietriak

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 224

Ocena: 9/10











Nasze wspomnienia są ulotne. Pojawiają się szybko i niespodziewanie, ale tak samo odchodzą – wtedy gdy w ogóle się tego nie spodziewamy. Nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić. Możemy tylko je przekazywać dalej i spisywać, by pozostały utrwalone. Jednak są też takie wspomnienia, które nigdy nie odchodzą, choć bardzo tego pragniemy. One potrafią niszczyć, ale dają też motywację i pozwalają na naukę. Czy warto dla nich się poświęcać? 

Fiodor Dostojewski w 1849 roku został skazany na karę śmierci za przynależność do Koła Pietraszewskiego. Jednak los chciał, by Dostojewski żył i pisał dalej, dlatego car w ostatniej chwili zmienia wyrok na skazanie na katorgę połączoną z ciężkimi robotami. Słynny pisarz spędza tam cztery lata, o których nam opowiada właśnie we "Wspomnieniach z martwego domu". Wciela się w postać szlachcica skazanego za zabójstwo żony i opowiada, jak naprawdę wygląda tam świat. 

Gdy wreszcie ta książka trafiła w moje ręce, byłam niesamowicie podekscytowana. Dotychczas czytałam tylko "Zbrodnię i karę" tego autora, ale byłam zachwycona tą lekturą. Do dzisiaj uważam ją za jedną z najlepszych powieści, jakie kiedykolwiek czytałam. Dostojewski potrafił stworzyć psychologiczny obraz Roskolnikowa w rzeczywisty sposób, co jest dla mnie mistrzostwem. O innych jego książkach również słyszałam same pozytywne opinie. Dlatego zaplanowałam przeczytać je wszystkie, a ta książka tylko mnie do tego zachęca. Tym bardziej że wspominał o niej Gustaw Herling-Grudziński w "Innym Świecie". To jest właśnie ta historia, która dała nadzieję Natalii i Gustawowi w lagrach rosyjskich. 

Klasyka jest bardzo rzadko czytana, co martwi mnie. Choć sama nie należę do osób, które poświęcają jej dużo czasu. Niestety nie ma pochlebnej opinii i nawet nie jestem w stanie określić czemu. W końcu są to najczęściej bardzo wartościowe książki, które zmieniały świat literatury. Kiedyś to one dyktowały warunki. A teraz mało kto je docenia. Tak naprawdę powoli zostają zapominane, nad czym każdy prawdziwy czytelnik powinien ubolewać. 

Styl Dostojewskiego to czysty geniusz, który podziwiam całym sercem. Aczkolwiek jest on na tyle specyficzny i trudny, że nie każdemu przypadnie do gustu. Może jeszcze nie powinnam wygłaszać takiej opinii, ale jest wyjątkowo charakterystyczny dla jego powieści. Gdy zaczęłam czytać, przez chwilę myślałam, że cofnęłam się w czasie i czytam "Zbrodnię i karę". Poczułam się przez to jeszcze bardziej podekscytowana i od razu wciągnęłam się w tę traumatyczną historię. Wszystko w niej dzieje się powoli i spokojnie. Nie ma nagłych zwrotów akcji, a codzienne wydarzenia są opisywane barwnym i kunsztownym językiem, który tak bardzo lubię. Jest to trudny język, ale paradoksalnie przy tym przyjemny. 

Cieszę się, że fabuła tak naprawdę opowiada o losach Dostojewskiego. Nigdy wcześniej nie zagłębiałam się w biografię pisarza, więc niewiele o nim wiedziałam. A w tej opowieści można sobie wyobrazić, kim był, jak postrzegał świat i co nim kierowało. Na pewno nie będzie to nawet namiastka rzeczywistości, jednak zawsze jakieś zaczepienie, które daje nam wyobrażenie słynnego pisarza. W dodatku każde najmniejsze wydarzenie jest opisane w bardzo dokładny sposób, więc możemy to zobaczyć jego oczami. Nigdzie mu się nie śpieszy, więc i nam nie powinno. Dzięki temu możemy się dowiedzieć o wielu ciekawych rzeczach, na które normalnie nikt nie zwraca uwagi. 

Tematyka, mimo że jest to pewnego rodzaju autobiografia, również wydaje się być niezwykle istotna. Zwykle skupiamy się na rewolucji, wojnach światowych, a nie zwracamy uwagi, co działo się poza tym. Dzięki "Wspomnieniom z martwego domu" możemy zobaczyć, jak wyglądały ówczesne więzienia, życie na katordze. A jest ono naprawdę ciężkie i dość specyficzne. Wiele faktów zaskoczyło mnie. W dodatku pogłębiłam swoją wiedzę historyczną, z czego bardzo się cieszę. 

Wspomnienia Dostojewskiego powinien przeczytać każdy i przynajmniej spróbować zrozumieć, jak wtedy żyli ludzie i jakie zasady panowały. Tym bardziej że jest to opisane w niezwykły i subtelny sposób, który nie odstręcza jak większość takich książek. 


niedziela, 9 lipca 2017

Między walizkami – Paulina Wilk


Tytuł: "Między walizkami"

Autor: Paulina Wilk

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: W drodze

Liczba stron: 176

Ocena: 7/10












Czasami zapominamy... Tak po prostu zapominamy. Zapominamy o tym, że żyjemy. Nasze życie jest szybkie, pełne obowiązków, niespełnionych ambicji i codziennej rutyny. Dlatego warto się zatrzymać i spojrzeć na świat z innej perspektywy. Zauważyć, że jest piękny, pełen radości i miłości, ale spojrzeć również na problemy naszego globu, które wypieramy z naszych umysłów. Czy da się coś zrobić, by to zmienić?

Paulina Wilk jest pisarką i publicystką. Współpracowała z takimi magazynami jak "Kontynenty", "National Geographic" czy "W drodze". Od lat jest to jej pasja. Książka ta została stworzona z jej felietonów publikowanych w miesięczniku "W drodze" w latach 2014-2017. To jej własne przeżycia i spostrzeżenia, które dają do myślenia i pozwalają na chwilę zapomnieć o naszym zbyt szybkim życiu. 

"Za kilka dni nic nie będzie wiadome, a wszystko stanie się możliwe."

Nie będę udawać, że felietony kojarzą mi się dobrze, bo tak nie jest. Jak słyszę felieton, to od razu myślę o czytaniu ze zrozumieniem, z którym musiałam się męczyć w szkole. To były straszne klasówki. Mało czasu, dziwne pytania, które wydawały się nie na temat i schematyczny klucz, którego nie można pominąć, bo matura jest oceniana według wcześniej ustalonych zasad, więc trzeba się wpasować w nie, żeby osiągnąć dobry wynik. Tak szczerze – jak po takim czymś można samemu czytać lub pisać felietony? Jednak mimo to w mojej pamięci pozostało też coś innego – mała iskierka ciekawości, która towarzyszyła mi przy czytaniu tych wybranych tekstów. Rozum mówił, żebym skupiła się na zadaniach, a serce, żebym zastanowiła się nad tym, co czytam i nie traciła czasu na jakieś niepotrzebne schematy. Byłam zbyt pilna, żeby słuchać w tym przypadku serca. Ale teraz nie jestem już w szkole i mogę z małej iskierki stworzyć olbrzymie ognisko. 

Podoba mi się w felietonach to, że są bardzo subiektywne. To nie są suche fakty, jak w typowych tekstach popularno-naukowych. Tutaj mamy do czynienia z myślami autora, który przedstawia swoje własne zdanie na dany temat i pokazuje, w jaki sposób do niego doszedł. Czyż to nie jest piękne? Nie ma żadnych ograniczeń. Piszesz to, co chcesz i możesz się skonfrontować z opinią innych, która często jest bardzo kontrowersyjna. 

Styl Pani Wilk jest bardzo lekki, ale nie pomyślcie przy tym, że infantylny. O nie! Pisarka ma lekkość pióra, która pozwala na przyjemne czytanie i bezproblemowe skupienie się na tekście. Przy tym język jest inteligenty i dopracowany. Pojawia się dużo kunsztownych, górnolotnych słów, co normalnie potrafi mnie drażnić, gdyż autorzy sami nie umieją do końca ich użyć. W tej książce tak nie jest. Tu wszystko ma swoje własne miejsce – idealnie dopasowane. Dzięki temu mamy wrażenie, że rozmawiamy, z kimś o dużej wiedzy i wykształceniu (w rzeczywistości właśnie tak jest), więc bierzemy jego argumenty pod uwagę, ale nie chcemy być też gorsi. To zmusza do myślenia. 

Co do samej treści mam mieszane odczucia. Z jednej strony przemyślenia Pauliny Wilk bardzo mi się podobają, ale z drugiej mam wrażenie, że autorka mimo pozytywnych myśli za często narzeka, ale na razie skupmy się na tym co lepsze. Jej spojrzenie na świat jest w niektórych momentach tak pozytywne, że aż pojawia się uśmiech na mojej twarzy. Potrafi docenić małe rzeczy, na które na co dzień nie zwraca się uwagi. I to jest przepiękne. Zawsze byłam zdanie, że szczęście jest w małych wydarzeniach i nie trzeba szukać wielkich rzeczy, by je poczuć. To właśnie ukazuje autorka. Mimo że widziała wiele niesamowitych krajobrazów, zwyczajów, o których my nawet nie myślimy, to zwraca uwagę na to co małe, nieistotne, a w rzeczywistości tworzy nasze życie i nigdy nie powinniśmy o tym zapominać. "Między walizkami" przypomniało mi o tym i bardzo to doceniam.

Aczkolwiek przyznaję, że z wieloma felietonami nie zgadzałam się, co mnie trochę irytowało. Ale to nie jest wada, raczej bardzo duża zaleta, gdyż nie ma nic piękniejszego niż odmienne zdania. Mogłam we własnej głowie toczyć rozbudowane dyskusje na najróżniejsze tematy. A Paulina Wilk przeczyła, ujawniała swoje kolejne argumenty, które czasami mnie przekonywały, innym razem nie. Podziwiam ją, że umiała stworzyć iluzję rozmowy. Jeszcze pomagały w tym częste pytania retoryczne, które chyba najbardziej cenię ze wszystkich środków stylistycznych. 

I pojawia się ta jedna wada, o której wcześniej wspomniałam. Mimo pozytywnego wydźwięku większości tekstów pojawiał się jakiś mrok, który był całkowicie nieuzasadniony. Pisarka krytykowała coś, a nie miała potwierdzeń i moje własne, dość nędzne doświadczenie przeczyło temu. Mówiła, co jest źle, ale nie dawała rozwiązań. Większość z nas wie, co jest negatywne, ale albo go to nie obchodzi, albo nie umie tego zmienić. Takie coś do niczego nie prowadzi. 

Sama tematyka jest różnorodna. Są poruszane zwykłe, codzienne tematy, które wszyscy dobrze znamy, ale również problemy świata, o których nie wiemy lub je wypieramy. Paulina Wilk postarała się, żebyśmy nie mogli zamknąć oczu i udawać, że nic się nie dzieje. A przecież to najczęściej robimy. Doceniam to i mimo oporów stanęłam do własnej walki.

"Między walizkami" jest idealną książką, by spędzić miło czas, ale również nie marnować go zbyt beztrosko. Paradoksalnie pokazuje również, jak to robić i cieszyć się tymi chwilami. Dlatego jeśli lubicie pewnego rodzaju niespójności i różnorodne spojrzenie na świat, powinniście zapoznać się z tym cyklem felietonów. 

Za możliwość spojrzenia na świat oczami Pani Pauliny Wilk dziękuję bardzo wydawnictwu W drodze

środa, 9 grudnia 2015

Pamiętnik narkomanki


Tytuł: Pamiętnik narkomanki

Autor: Barbara Rosiek

Kategoria: Biografia

Wydawnictwo: Mawit Druk

Liczba stron: 304

Ocena: 8/10












Życie jest takie piękne! Codziennie rano wstaję, jem śniadanie, po czym idę do szkoły, gdzie spędzam całe osiem godzin, by później wrócić do domu i spędzić cały wieczór nad pasjonującymi pracami domowymi... Czyż to nie jest piękne? A przy tym niemiłosiernie monotonne i nudne? Basia była bardzo dobrą uczennicą, która zawsze słuchała się rodziców i robiła to co należy. Miała idealne życie i dobrze o tym wiedziała. Jednakże idealność jest arcynudna. Dlatego właśnie pewnego dnia Basia postanowiła zrobić coś innego – iść na wagary. Przecież nic się nie stanie, jak jednego dnia opuści szkołę i spróbuje czegoś nowego. W końcu ludzie są uczynni i pomogą jej poznać świat. Na przykład zaproponują jej dziwną substancję. Czemu nie spróbować? To nie może być prawda, że przez następne lata będzie w olbrzymiej depresji, jej jedynym marzeniem będzie śmierć, a bogiem narkotyk. Zwykłe czcze gadanie. Jeden dzień nie ma znaczenia. Ale czy na pewno? 

"Pamiętnik narkomanki" leży u mnie na półce odkąd tylko pamiętam. Należy do mojej mamy. Gdy byłam dzieckiem, przerażał mnie. Czułam dziwną obawę przed nim. Nigdy nie bałam się strzykawek, ani ciemności, więc to nie mógł być strach przed okładką. Podejrzewam, ze podświadomie wiedziałam, czym tak naprawdę jest. I już wtedy byłam pewna, że przyjdzie czas, gdy wezmę go w rękę i poznam historię Basi. Czy moje obawy przed przeczytaniem go były uzasadnione? Tak, jest to historia, która zmienia światopogląd.

Gdy zaczęłam czytać "Pamiętnik narkomanki" myślałam, że jest to ubarwiona historia, która ma za zadanie przerazić mnie i z moralizować. Byłam w gigantycznym błędzie. W pewnym momencie zrozumiałam, że musiała napisać ją osoba, która przeżyła coś podobnego. Nie ma żadnych pięknych opisów, kunsztu literackiego. Jest po prostu prawda. Czym dłużej czytałam, tym bardziej byłam pewna, że są to prawdziwe osoby, które żyły wtedy. Autorka nie bawiła się w zmienianie imion i nazwisk. One były rzeczywiste. I to właśnie robi największe wrażenie w tym najbardziej przerażającym znaczeniu – to wszystko jest oparte na faktach. Główna bohaterka to Barbara Rosiek, czyli autorka tej biografii. Nie mam wątpliwości, że opisała wszystko tak jak naprawdę było. Nie miała potrzeby ubarwiać, czy grać na emocjach. Życie zrobiło to za nią. 

Ten pamiętnik jest czymś rzeczywistym. Nie jest to kolejna książka na półce, gdzie ma ładnie wyglądać. To nie jest dekoracja. Prawie każda powieść poza wartością merytoryczną ma też funkcję estetyczną. Ta nie. Gdy tylko poznałam jej treść, miałam ochotę schować ją daleko w szafie i udawać, że nie istnieje. Jednak w taki sposób zmarnowałabym swój czas, autorki i wszystkich narkomanów. To już nie jest zabawa. To jest poważny problem, a najczęściej unikamy go. Sama po sobie wiem, jak to jest. W szkole ciągle są spotkania na temat narkomanii, podczas których słuchamy muzyki, rozmawiamy, marzymy, a już na pewno nie zwracamy uwagi na to, co mówi nauczyciel. Przecież już przez te wszystkie lata dowiedzieliśmy się, na czym polega problem. Ale czy na pewno? Czy przypadkiem nie jesteśmy zdania, że nasi znajomi nie mają nic wspólnego z narkotykami, a my nigdy nie spróbujemy? Czy raczej udajemy, że problem nie istnieje? 

To jest naprawdę bardzo ważny temat, którego nie można ignorować. Wiele ludzi umiera, ponieważ przedawkuje, ponieważ nie ma siły już walczyć. Autorka zwraca uwagę, że w większości przypadków kłopoty z dragami nie biorą się znikąd. Najczęściej towarzyszy im zła sytuacja rodzinna lub przeczucie, że szczęście niedługo się skończy. Marihuana i inne tego typu substancje na początku sprawiają, że tak zwyczajnie zapominamy i mamy nadzieję na lepsze jutro. To tylko pozory. W pewnym momencie narkoman zdaje sobie z tego sprawę i jest... nie, nie jest właśnie za późno. Wtedy zaczyna szukać pomocy, która najczęściej nie jest mu oferowana. 

Jest to biografia o wyjątkowo dużym ładunku emocjonalnym. I jeśli spodziewacie się, że wylejecie nad tym pamiętnikiem litry łez, to mylicie się. Ta książka ma inne zadanie. Dzięki niej można zrozumieć narkomana i jego toksyczną więź z prochami i całym światem. Tak, wtedy wszystko jest toksyczne. Na pewno zdarza wam się, że od czegoś chcecie się uwolnić, bo sprawia wam to ból, przykrość, ale nie potraficie, gdyż bez tego nie umiecie żyć. Według autorki to to samo uczucie, tylko tysiąc razy silniejsze. "Pamiętnik narkomanki" nie ostrzega, tylko pozwala na całkowite zrozumienie i akceptacje. Nie występuje tu żadna ocena moralna, ani my nie jesteśmy w stanie jej wygłosić po przeczytaniu powieści. 

"Pamiętnik narkomanki" był opowieścią, która dała mi bardzo dużo, choć również ja musiałam dać coś od siebie – czas, uczucia, poświęcenie. O wiele łatwiej byłoby odłożyć ją i zapomnieć. Ale jaki wtedy byłby tego sens? Każdy powinien przeczytać historię Barbary Rosiek.

PS: Piszę tę recenzję szóstego grudnia w Mikołajki, słuchając kolęd. Przy większości przyjemnych książek byłoby to normalne, ale w tym przypadku przerażające. Sama sobie tworzę mistyczny nastrój i czuję, że tak powinno być...

czwartek, 15 października 2015

Wielkie Oczy


Tytuł: Wielkie Oczy

Reżyser: Tim Burton

Produkcja: USA

Gatunek: Biografia

Rola główna: Amy Adams

Czas trwania: 1 godz. 45 min.

Premiera: 2 stycznia 2014 r. (Polska), 25 grudnia 2014 r. (świat)

Ocena: 7.5/10







Wiecie, czasami jest tak, że nagle zmienia się zdanie. Z dnia na dzień... Już nie raz myśleliście, żeby zmienić coś w swoim życiu, ale strach przed nadchodzącym jutrem, opinią innych ludzi hamował was. Jednak są osoby, które pewnego dnia mówią "nie" i zostawiają wszystko, co złe, by nadać życiu nowy cel. Tak właśnie zrobiła Margaret – razem z małą córką uciekła od swojego męża i postanowiła zacząć nowe życie jako malarka. Nie przewidziała jednak, że sztuka to biznes, który opiera się na reklamie i zdolnościach mówczych. Mimo to nie poddała się i gdy na jej drodze pojawił się Walter, postawiła wszystko na niego. Wzięła z nim ślub i oddała się swojej pasji malowania dzieci z wielkimi oczami. Jej mąż był bardzo towarzyskim człowiekiem i po wielu próbach wystawił jej dzieła w małym klubie. Niespotykany styl Margaret sprawił, że obrazami zaczęli się interesować krytycy sztuki. W krótkim czasie jej obrazy zdobyły sławę. Piękna historia, tylko czegoś w niej brakuje. Domyślacie się? Jest pewne ale. Za autora dzieł sztuk podawał się Walter, który twierdził, że kobieta nie ma szans w dżungli ówczesnego rynku. Jak ułożą się losy malarki? Czy wyjdzie na jaw, kto naprawdę tworzył wielkie oczy?

"Wielkie Oczy" są kolejnym filmem, który obejrzałam w ciemno. Znajdował się na liście pouczających filmów, którą kiedyś otrzymałam w szkole. Stwierdziłam, że może okazać się ciekawy, ponieważ tytuł jest intrygujący. Gdy tylko zrozumiałam, że w dużej mierze będzie nawiązywał do sztuki, byłam pewna, że przypadnie mi do gustu. To moje pole zainteresowań i każda historia z nim związana fascynuje mnie.

Jest to kolejna produkcja, która sprawiła, że zaczynam przekonywać się do filmów opartych na faktach. Chciałam powiedzieć, że to niesamowity pomysł na taką opowieść, gdy na napisach końcowych ukazała się wzmianka, że cała historia jest rzeczywista. Byłam naprawdę mile zaskoczona i zdziwiona, czemu tak sławne i trwożące wydarzenia w sztuce nie obiły mi się o uszy. Obrazów Margaret nie znałam wcześniej i bardzo się cieszę, że poznałam tak wybitną malarkę. Mam wrażenie, że całe jej życie jest dziełem jakiegoś szalonego pisarza, który chciał przekazać nam w sposób często karykaturalny prawdy o życiu. Widać życie zatroszczyło się o to same. Tymbardziej że Margaret żyje do dzisiaj i nadal tworzy.

Co do gry aktorskiej jestem pełna uznania. Aktorzy idealnie odtworzyli życie realnych postaci. W szczególności moją uwagę przykuł Walter, który miał trudną rolę do odegranie, lecz znakomicie poradził sobie z nią. Skomplikowane jest zagranie osoby, która ma chorą psychikę i jeste wyśmienitym kłamcą. Trzeba zrozumieć takiego człowieka i motywy, które nim kierowały. Dopiero wtedy można publiczności przekazać charakter danej osoby. Również Amy Adams bardzo dobrze poradziła sobie z wyzwaniem. Doskonale pasuje do tej roli i odtąd Margaret będę sobie wyobrażać jako aktorkę, która zastąpiła ją w filmie.

Podoba mi się poza tym wykonanie całej biografii. Oddaje ona klimat ówczesnych czasów i przenosi nas do świata Margaret i Waltera, gdzie jedno przeżywa piekło, a drugie raj. Przez cały czas pragnęłam, by powiodło się głównej bohaterce i żeby nareszcie zauważyła błędy, które popełnia oraz swoją naiwność. Cały czas miałam wrażenie, że uda się jej i ta historia nie może zakończyć się źle. Nawet w momentach strasznych miałam nadzieję na dobre zakończenie. Mimo to zdarzały się sceny nudne, które moim zdaniem nie były potrzebne w tej historii.

Jestem bardzo zadowolona, że miałam okazję obejrzeć "Wielkie Oczy". Na pewno lepiej zapoznam się z tą historią i poszukam innych faktów na temat Margaret Keane. Natomiast wielbicieli sztuki zachęcam do obejrzenia tego filmu i zapoznaniu się z życiem wybitnej malarki. Innym osobom również polecam, gdyż jest to historia bardzo uniwersalna, która może zdarzyć się w życiu każdego z nas. 



piątek, 9 października 2015

Amy


Tytuł: Amy

Reżyser: Asif Kapadia

Produkcja: Wielka Brytania

Gatunek: Biografia

Czas trwania: 2 godz. 7 min.

Premiera: 7 sierpnia 2015 r. (Polska), 16 maja 2015 r. (świat)

Ocena: 9/10









Mieliście kiedyś marzenie, żeby śpiewać, komponować i żyć w świecie muzyki? Jestem pewna, że przynajmniej raz w życiu takie pragnienie pojawiło się w waszej głowie. Co z nim zrobiliście? Uznaliście za głupie? Może spróbowaliście śpiewać w szkolnym lub kościelnym chórku? A może udało się wam spełnić je i oddaliście swoje życie dźwiękom? Amy nigdy nie chciała być sławna, ale kochała śpiewać i robiła to wyśmienicie. Miała swój styl i poglądy (nie tylko muzyczne), które sprawiły, że trafiła na wielką scenę i oczarowała publiczność oraz krytyków. Spełniła swoje marzenia, by śpiewać, ale one przerosły jej oczekiwania i stały się przykrym obowiązkiem. Musiała sobie jakoś z tym poradzić, a ludzie najczęściej używają do tego trzech rzeczy – alkoholu, narkotyków i miłości. Walczyła... Jednakże w 2011 roku przegrała. Co było przyczyną śmierci Amy? Jakie piekło musiała przejść sławna piosenkarka? 

Jeśli mam być szczera, to muszę przyznać, że o Amy Winehouse wcześniej nie słyszałam. Całkiem przypadkiem poszłam na przypadkowy film pod tytułem "Amy". Nie miałam pojęcia, że jest to biografia i opowiada o życiu wybitnej osoby. Oczywiście okazało się, że jej piosenki są bardzo dobrze mi znane, ale nie łączyłam ich z konkretnym człowiekiem ani tym bardziej ze smutną historią. Czy żałuję, że poszłam na tę produkcję? Zmieniła ona wiele w moim życiu, a każda zmiana uczy nas czegoś, więc jak najbardziej cieszę się, że miałam okazję poznać tę trudną historię. Miałam również szczęście, ponieważ trafiłam na seans z krytykiem filmowym, który poruszył pasjonującą dyskusję na temat filmu i problemów wynikających z niego.

Część z was wie, że nie jestem zwolenniczką filmów opartych na faktach. Nie przeczę, że życie opowiada niesamowite historie, które często są bardziej ekscytujące niż te fikcyjne. Jednak życie toczy się swoją drogą, a świat nierealny swoją.  Lecz w ostatnim czasie zaczynam zmieniać zdanie. "Amy" jest oparta na prawdziwych zdarzeniach, co spowodowało, że zobaczyłam sławnego człowieka w świetle życia, a nie reflektorów. Piosenkarka, która powinna mieć wszystko, stała się dla mnie ludzka i zobaczyłam, że poza wybitnym talentem nie różniła się ode mnie. Tak samo pragnęła akceptacji, miłości, a przy tym zachowała siebie, co bardzo mi zaimponowało. W samej produkcji zaskoczyło mnie, że życie Amy nie było odtwarzane przez aktorów, tylko stworzone z prawdziwych, często amatorskich nagrań i teraźniejszych komentarzy osób znających tę kobietę. Wszystkie urywki z rodzinnych, towarzyskich nagrań i audycji z różnego typu koncertów, czy gal stworzyły razem historię, która działa się naprawdę i nie jest przekłamana. Nawet ludzie, którzy opowiadali o Amy, nie zawsze mówili o niej w samych superlatywach. Zgadzali się, że była niesamowitym człowiekiem, ale ukazywali też jej wady, pragnienia i coraz większe problemy. Dzięki temu miałam wrażenie, że dobrze znam kompozytorkę.

"Amy" jest też uniwersalnym filmem, ponieważ przedstawia bardzo istotne problemy, które dotyczą wielu osób, tylko często są zatuszowane. Gdy słyszycie, że jakiś piosenkarz zdobył nagrodę i otrzyma za to dużo pieniędzy, myślicie, że ma wszystko i jego życie jest rajem. Większość z nas nawet nie pomyśli, jakie jest to obciążenie dla utalentowanej osoby. Wszyscy fani kochają go i liczą, że zdobędzie kolejne trofeum, ułoży jeszcze lepsze utwory, a jego głos z każdą chwilą będzie przyjemniejszy dla ucha. Biografia ukazuje, jak bardzo niektórzy przeżywają takie zobowiązania. Wtedy łatwo jest wpaść w alkoholizm, narkotyki. Wszyscy wiemy, że są to choroby ciężkie, których nigdy do końca nie da się wyleczyć. Są jak cień, który nigdy nie rozstaje się z nami. Poza tym olbrzymia liczba osób podziwia nas i uwielbia. Ale komu tak naprawdę zależy na całokształcie? Amy pragnęła prawdziwej miłości, która nie będzie oparta na talencie, czy pieniądzach, tylko na akceptacji, zaufaniu i wadach.

Cały film jest bardzo emocjonalny. Wywołuje w nas skrajne emocje. Widzimy radość Amy, ale też jej niewyobrażalne cierpienie. Pojawia się szok, by za chwilę przerodzić się w szczery śmiech, który z czasem zgaśnie zastąpiony łzami. Ukazuje, jak ważna w życiu człowieka jest akceptacja przez bliskie osoby i wiara, że może się udać. Poza tym skłania do refleksji. Człowiek zadaje sobie pytanie, jak można było jej pomóc. Szuka odpowiedzi, by jej ostatecznie nie znaleźć... "Amy" sprawiła, że zrozumiałam, że nie każdemu można pomóc, choć zrobiłoby się wszystko, co tylko w naszej mocy. To musi wyjść od danego człowieka i dopiero znaleźć oparcie w kimś innym.

Polecam tę produkcję każdemu dojrzałemu człowiekowi, który czuje się na tyle silny, by przeżyć podróż w przeszłość narkomanki i zrozumieć, co nią kierowało.

PS: Najczęściej będę teraz pisać recenzję filmów, ponieważ mam dużo obowiązków i gdy jestem wykończona, łatwiej jest mi obejrzeć dwugodzinny film niż przeczytać długą książkę. Poza tym w moim małym miasteczku od połowy października będzie otwarte najnowocześniejsze kino w promieniu pięćdziesięciu kilometrów :) Nie oznacza to jednak, że recenzje książek nie będą się pojawiać.