niedziela, 11 października 2020

Chłopcy Jo – Louisa May Alcott


Tytuł: Chłopcy Jo

Autor: Louisa May Alcott

Tłumaczenie: Joanna Pyra

Cykl: Małe Kobietki

Tom: IV

Kategoria: Literatura klasyczna

Wydawnictwo: MG

Ocena: 6/10






Czas ma to do siebie, że lubi mijać szybko i niespostrzeżenie. Czasami gdy jesteśmy znudzeni czy robimy coś, czego bardzo nie lubimy, wydaje się nam, że stanął w miejscu. Innym razem nasze myśli są pochłonięte wyjątkowo pasjonującymi czynnościami i wtedy ten sam czas biegnie nieopanowany. Jednak to są konkretne wydarzenia, które mijają, byśmy za parę lat byli zszokowani, ile to już jest za nami. Nasza pamięć z nostalgią sięga do młodości, do czasu zakochania czy najlepiej wspominanych przez nas wydarzeń. To wszystko za nami, ale na szczęście przed nami też coś jest... Możemy spędzać czas w otchłaniach pamięci, czerpiąc z tego radość albo karmiąc się cierpieniem, lecz możemy usiąść, spojrzeć, ile za nami i iść dalej, by czas nas nie oszukał. 

Jo już dawno nie jest szaloną i porywczą młodą dziewczyną, którą wiele lat temu poznaliśmy. Teraz jej głowa pełna idei, zaangażowanie i energia pozwalają rozwijać się dojrzewającym istotom. Jej ukochane dzieci też już nie są dziećmi. Teraz to młodzi mężczyźni i piękne panny. Wszyscy gotowi, by podbijać świat nauki, obyczajów i przede wszystkim miłości. Pewnie każdy rodzic zna ten czas, gdy musi się pogodzić, że ich najmłodsi są gotowi decydować sami za siebie i rozpocząć własne, samodzielne życie. A młodość ma do siebie to, że lubi popełniać błędy i mimo samodzielności czasami błagalnym milczeniem prosi o pomoc i nakierowanie na odpowiednią drogę. Tutaj się rozpoczyna nowa misja Jo. Czy sobie z nią poradzi? Czy decyzje młodych i los niosą ze sobą szczęście? Czy miłość zawsze wygrywa?

Doskonale pamiętam moment, gdy przyszła do mnie paczka z niesamowitą książką, którą były właśnie "Małe Kobietki". Byłam bardzo podekscytowania, ponieważ czekałam na premierę ekranizacji tej powieści. Oczekiwanie, piękne wydanie i zafascynowanie literaturą klasyczną sprawiły, że moje wymagania przybrały niebotyczną wielkość. Zostały spełnione w każdym aspekcie. Powieść okazała się niesamowicie ciepłą, pełną miłości i bezpieczeństwa historią. Dostałam nadzieję, która na stałe osiadła w moim sercu i z tym niezwykłym ciepłem przypomniała mi, co to rodzina i bezinteresowna dobroć. Z czasem czytałam kolejne tomy i czułam się jak w domu, gdy mogłam wrócić do opowieści o czterech siostrach i ich losach. Tym razem przyszedł już czas na ostatnią część. Jak się czuję po jej przeczytaniu? 

Pisarka przez wszystkie cztery tomy utrzymała ten charakterystyczny styl opowieści płynącej w leniwe niedzielne popołudnie, gdy wszyscy w błogostanie słuchają z uśmiechem na ustach. Nie porzuciła lekkości pióra przeplatanej z uśmiechem ironii i mrugnięciem do czytelnika. Otoczenie barwności i kwiecistości języka pozwalało na zapomnienie o naszej rzeczywistości i przeniesienie się do domu Jo. Bez żadnych utrudnień, niepotrzebnych wyniosłości otwierała drzwi do serca swojej historii. 

Niestety z olbrzymim żalem muszę przyznać, że "Chłopcy Jo" najmniej podobali mi się ze wszystkich części "Małych Kobietek". Przede wszystkim autorka robiła duże przeskoki w czasie. Już w poprzednich tomach można to zauważyć, lecz były one tworzone z gracją i dopracowaniem, które nadawało płynności fabule. Tutaj niestety brakowało tego mocnego, ale zarazem subtelnego osadzenia w czasie. Różnorodność pojedynczych opowieści paradoksalnie sprawiała, że nie odnajdowałam się w życiu naszych bohaterów. Codzienność i wyjątkowość chwil powinny się komponować w ich życie, a tymczasem gryzły się nawzajem i walczyły o uwagę. Mimo to część z nich nadal niezmiernie bawi i poucza moralizującym tonem. 

Tym razem nie przekonała mnie też tematyka. Wszystkie tomy mają ten wspomniany moralizujący ton – nie jest on subtelny ani dyskretny, jest narzucający, obezwładniający. Lecz dopiero w "Chłopcach Jo" zaczęło mi to przeszkadzać. Długo się zastanawiałam, skąd ta nagła zmiana u mnie i doszłam do wniosku, że po raz pierwszy w tej historii stajemy z tak wielkim wyzwaniem jak pełnowymiarowa nauka w college'u i na uniwersytecie. Zbyt dużo nieaktualnych treści i wyrachowania jak dla mnie. W tym momencie została przekroczona moja subiektywna granica, gdzie pamiętam, że to były inne czasy nieporównywalne do obecnych. Bardzo tego żałuję i nie uważam, żeby była to wina samej książki. Wtedy była to wizja poprawności w wychowaniu i dobroci. Obecnie odnoszę to jako ograniczenie wolności. 

Wśród bohaterów panuje wielka różnorodność osobowości. Każdy jest inni i niepowtarzalny w swym obyciu, poglądach i marzeniach. Bardzo to cenię, bo przy tak wielkiej liczbie postaci łatwo zatracić odmienność w kreacji. Oczywiście moją uwagę przykuwała najbardziej Jo, która zmieniła się z roztrzepanego dziecka w matkę kilkanaściorga młodych osób. Czy ta zmiana mi się podoba? Jest naturalna, więc jak najbardziej ją szanuję. Tylko brakuje mi mojej dawnej Jo, która ukradła moje serce. 

Moje odczucia wahają się od rozczarowania ku nostalgii, że to już koniec i pora pożegnać się z rodziną March. Już dawno twierdziłam, że ten czas powinien nadejść. Że niektóre historie powinny kończyć się w odpowiednim punkcie, a w przypadku "Małych Kobietek" został on przekroczony. Mimo to zostałam ogarnięta melancholią, więc nie pozostaje mi nic innego, jak Wam polecić poznanie Jo, Beth, Amy i Meg – dzięki nim można odzyskać wiarę w szczęśliwe życie, mimo że jest one naszpikowane przeszkodami i tragediami. 

Za możliwość poznania całego cyklu z całego serca dziękuję Wydawnictwu MG

8 komentarzy:

  1. Mam w planach "Małe kobietki" i jak przypadną mi do gustu to sięgnę również po kolejne części.

    OdpowiedzUsuń
  2. Seria jeszcze przede mną, ale zrobię zaległości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj ponownie obejrzałam "Małe kobietki" i znowu zapragnęlam przeczytać te książki! Będę musiała się w nie zaopatrzyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piątka! Też oglądałam jeszcze raz. Pewnie jak na hbo weszło? :D

      Usuń