Pokazywanie postów oznaczonych etykietą animacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą animacja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 kwietnia 2019

Asteriks i Obeliks. Tajemnica magicznego wywaru – reż. Louis Clichy, Alexandre Astier


Tytuł: Asteriks i Obeliks. Tajemnica magicznego wywaru

Reżyser: Louis Clichy, Alexandre Astier

Produkcja: Francja

Gatunek: Animacja

Czas trwania: 1 godz. 25 min.

Rok produkcji: 2018 (świat)

Ocena: 7/10










Każdy zawód wiąże się z jakimiś zasadami, wymaganiami i umiejętnościami. Gdy się na jakiś decydujemy, to powinniśmy znać je wcześniej i podjąć decyzję, czy jesteśmy gotowi poświęcić się mu z całą swoją pasją i zaangażowaniem. To niezwykle ważne, ponieważ wtedy przyczyniamy się do swojego dobrego samopoczucia, satysfakcji i dobra społeczności. Przynajmniej taki jest mój ideał pracy. Jednak wszyscy dobrze wiemy, że życie jest trochę bardziej skomplikowane i czasami decyduje samo za nas, a my możemy albo się dostosować, albo walczyć z tym. W efekcie mamy na świecie wiele znudzonych ludzi bez ambicji, wspomnianej pasji i zaangażowania. Na szczęście to tylko ta mroczna strona życia. Ta świetlista również istnieje i możemy liczyć, że na swojej drodze spotkamy ludzi, którzy kochają to, co robią.

Dzień jak co dzień w małej wiosce w Galii – Asteriks z Obeliksem polują na dziki, na rynku śmierdzi nieświeżymi rybami, które za chwilę doprowadzą do masowej bójki, z góry słychać pisk, który ma uchodzić za śpiew, a stary dziadek z werwą wymachuje laską. Każdy z nas zna ten piękny i w pewnym sensie sentymentalny obraz. Całości dopełnia Panoramiks, który z radością i pełnym zaangażowaniem skacze z drzewa na drzewo i zbiera zioła. Co może zepsuć ten cały sielski wizerunek? Pozornie nic, lecz w pewnym momencie słychać trzask gałęzi – niezawodny druid spada z drzewa. Ktoś, kto z szacunkiem i poświęceniem traktuje swoją pracę, nie może pozwolić, by coś takiego się zdarzyło. Załamany Panoramiks po nieszczęśliwym upadku postanawia znaleźć ucznia na druida, który przejmie jego umiejętności, a przede wszystkim przepis na słynny napój magiczny. Czy znajdzie się osoba, która podoła temu zadaniu? Czy przyjaźń zawsze jest prawdziwa? A co z Rzymianami? 

Opowieści o Asteriksie i Obeliksie są jednymi z moich ulubionych opowieści z dzieciństwa. Uwielbiałam spędzać godziny na oglądaniu ciągle tych samych animacji. Były dla mnie wciągające i zawsze bawiły. Dlatego byłam radosna, gdy dowiedziałam się, że pojawi się nowa bajka po tylu latach. Choć przed chwilą się dopatrzyłam, że kilka lat temu przygody dwójki Galów zostały wznowione, więc mam jeszcze trochę do nadrobienia. Jednak wracając do tej części, muszę przyznać, że miałam olbrzymie oczekiwania, które nie do końca zostały spełnione, choć produkcję oglądało się wyjątkowo dobrze. 

Fabuła animacji naprawdę była dla mnie bardzo przyjemna mimo typowej historii, która nie wyróżniała się niczym oryginalnym. Ale jakby nie patrzeć, to Asteriks i Obeliks to taki klasyk, że sam schemat sprawia olbrzymią radość przez sentymentalne względy. Muszę też zwrócić uwagę na to, że opowieść jest prosta i prawie wcale nie rozbudowana. Jest główny wątek, pojawiają się jakieś małe poboczne, lecz dla mnie to nie wystarczyło. Oczekiwałam o wiele bardziej panoramicznej historii. Nie chcę za bardzo narzekać, ponieważ mimo tych wad całkowicie wciągnęłam się w historię i z niecierpliwością czekałam na zakończenie, choć tak naprawdę wszyscy dokładnie wiemy, jak kończy się ta bajka. 

Bohaterów mamy i stałych, i nowych, co urozmaica cały film. Mam do nich tylko jeden główny zarzut –byli za mało barwni, niedopracowani. Obeliks tak jak zawsze był przekochany, przeuroczy i przezabawny, dlatego trochę mi przykro, że w tej części było go tak mało. W końcu jest głównym bohaterem, więc powinien wiec główny prym. O wiele więcej było Asteriksa, który tradycyjnie walczył, ratował sytuację i wiecznie się denerwował. Przez to mnie irytował i nie mogłam zobaczyć przez to tego znanego mi Asteriksa. Za to Panoramiks, który chyba jest moim ulubionym bohaterem, wywołał we mnie całą gamę emocji. Cieszę się, że mogłam znowu zapoznać się z jego historią, poglądami i całokształtem, no ale błagam... Miałam ochotę go udusić za głupotę. Panoramiks zawsze jest mądry, a tu miał ciągle problemy, ciągle był zły i w ogóle nie myślał. A szkoda...

Sama animacja jest ładnie zrobiona, ponieważ jest bardzo kolorowa, co zawsze jest moim głównym punktem oceny ze strony technicznej. Zadbano też o logiczne powiązania z siłami fizyki. Oczywiście pomijając przy tym typowe-nietypowe zachowania bohaterów. Na ten temat nie mam zbytnio, co powiedzieć, gdyż po prostu była ładnie zrobiona. Można było ewentualnie popracować jeszcze nad szczegółami. 

"Asteriks i Obeliks. Tajemnica magicznego wywaru" jest dla mnie wielkim powrotem starych, dobrych przyjaciół z dzieciństwa. Cieszę się, że zdecydowałam się na obejrzenie tej produkcji, ponieważ spędziłam przyjemnie ten czas. Nie jest to ta stara, dobra bajka, lecz mimo to sentyment pozostaje i czekam na kolejne części, które mam nadzieję, że powstaną. 

niedziela, 12 listopada 2017

Krudowie – reż. Chris Sanders, Kirk De Micco


Tytuł: Krudowie

Reżyser: Chris Sanders, Kirk De Micco

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Nicholas Cage

Czas trwania: 1 godz. 38 min.

Premiera: 5 kwietnia 2013 r. (Polska), 15 lutego 2013 r. (świat)

Ocena: 8/10







Jesteśmy przyzwyczajeni do naszej codzienności. W końcu jest to coś znanego nam, coś, co daje nam bezpieczeństwo i możliwość dobrego samopoczucia. Często nawet nie zwracamy uwagi, że zachowujemy się ciągle tak samo i tak naprawdę lubimy to. Przecież nie ma w tym nic złego. Ale czy czasami nie byłoby dobrze spróbować czegoś nowego i zaryzykować? Iść za nieoponową ciekawością? Świat jest piękny i kryje wiele tajemnic, które ktoś musi odkryć. Czemu właśnie nie ty?

Krudowie to jaskiniowcy, którzy opanowali do perfekcji sztukę przetrwania. Mimo że już żadni z sąsiadów nie żyją, zjedzeni przez jakieś gady czy wykończeni przez epidemię, to ta rodzinka nie daje się. Wychodzi z jaskini tylko w dzień i to na krótko. Jest to jedyne życie, które znają, a głowa całej rodziny uważa, że najlepsze z możliwych. Jednak pewnego dnia Eep postanawia na chwilę wyjść w nocy. Przyciągają ją iskierki ognia, które są dla niej całkowitą nowością. Wtedy też poznaje niesamowitego Guy'a. Chłopak ostrzega ją przed końcem świata. Dziewczyna nie wierzy w niego, ale gdy pojawiają się znaki zwiastujące koniec, wszystko w życiu Krudów zmienia się. Czy tym razem przetrwają? Jakie tajemnice skrywa ich świat?

O "Krudach" w swoim czasie było bardzo głośno. Pamiętam, gdy w telewizji pojawiały się niezliczone reklamy, a każde dziecko chciało poznać tę zwariowaną rodzinkę. Mimo to nie zwróciłam większej uwagi na tę animację. Było w tamtym czasie o wiele więcej bajek, które przyciągały moją uwagę. Jednak teraz gdy obejrzałam prawie wszystkie możliwe, wróciłam i do tej. Animacje to mój ulubiony gatunek filmowy. Uważam, że jest niedoceniany i spłycany niepotrzebnie. Może i są to opowiastki dla dzieci, ale jakby nie patrzeć niosą ze sobą wiele nauki i dostarczają jeszcze więcej rozrywki. Dla mnie to idealny rodzaj filmu. I ostatecznie chyba każdy go lubi – nawet jeśli temu przeczy. Dlatego cieszę się, że obejrzałam tę produkcję i mam po niej bardzo dobre odczucia. 

Co do pomysłu... Nie oszukujmy się – motyw jaskiniowców jest bardzo popularny w naszej kulturze, a w kinematografii jest tego pełno. Podejrzewam, że dlatego tak długo zwlekałam z obejrzeniem "Krudów". Mimo tej sztampowości czuć w nich pewien powiew świeżości. Nie jest już to schematyczna historia, ale wykorzystanie starego motywy w niekonwencjonalny sposób, który nieraz i nie dwa zaskakuje. Bardzo podoba mi się to nowe ujęcie, choć czasami jest bardzo nielogiczne. 

Od pierwszych minut wciągnęłam się w tę opowieść i tak naprawdę nie mogłam jej przestać oglądać. Musiałam dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy, jak potoczą się losy rodzinki. Fabuła jest niezwykle emocjonalna, czego w ogóle się nie spodziewałam, gdyż w większości bajek stawia się bardziej na rozrywkę i tylko w małym stopniu na silne emocje. Tutaj to wszystko było odwrócone. Raz się śmiałam, by zaraz drżeć o życie bohaterów. Czasami było mi tak przykro, że nie wiedziałam, co ze sobą mam zrobić. Chciałam wejść do tego świata i pozmieniać niektóre rzeczy tak, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Żałowałam, że to niemożliwe. Tym bardziej że historia jest rozbudowana i wielokrotnie szokuje. Może jesteśmy w stanie przewidzieć ostateczne zakończenie, ale to co dzieje się pomiędzy jest po prostu nieprzewidywalne. 

Główna bohaterka – Eep – od początku wzbudziła moją sympatię. Okazała się załamaniem schematu standardowych głównych postaci, które irytują na każdym kroku. Była otwarta na doświadczenia, nie grała nie wiadomo kogo, tylko cały czas po prostu była sobą i nie zamierzała tego zmienić. Czasami chciało mi się śmiać, gdy nie miała żadnych ograniczeń, a jej zachowania po prostu nie dało się opisać. Kogoś takiego nie da się nie lubić. Zresztą sam Guy również okazał się ciekawą osobowością, ale przy tym wyjątkowo tajemniczą i rąbek tych wszystkich sekretów nie zostaje uchylony. Co jednak mi w ogóle nie przeszkadza, ponieważ chłopak straciłby wtedy tą swoją iskrę, która nadawała akcji historii. Aczkolwiek ze wszystkich bohaterów najbardziej polubiłam Gruga, czyli ojca Eep. To jak starał się ochronić rodzinę oraz jego miłość urzekły mnie od początku. Zdobył cały mój szacunek i oddanie. 

"Krudowie" ukazują jak ważna jest w życiu ciekawość świata. Ale ostrzegają również przed nierozwagą i brakiem odpowiedzialności. Właśnie takich bajek potrzebują dzieci, a tym bardziej dorośli, którzy zapominają co to znaczy żyć. Jasne, że trzeba na siebie uważać i nie robić bezsensownych głupot, ale nie można też całe życie siedzieć w skorupie i nawet nie próbować czegoś zmienić, przeżyć coś nowego. Czasami w rolę wchodzi walka o przetrwanie, która w naszym świecie wydaje się już mało uniwersalna, jednak jeśli spojrzeć na to z innej strony, to nadal w dużej mierze nas dotyczy i moim zdaniem warto o tym pamiętać. W szczególności jak ma się nadopiekuńczego ojca jak Eep. Ich relacja pokazuje, co w życiu znaczy prawdziwa miłość i ile można za nią oddać. Historia opisująca ich miłość jest niesamowicie wzruszająca. Czasami miałam ochotę płakać i przede wszystkim kibicowałam im na każdym kroku. 

Grafika animacji jest fantastyczna. Od początku do końca każdy najmniejszy szczegół jest dopracowany i zachwyca. Otoczenie jest wielobarwne i przyciąga do siebie. Razem tworzy to przepiękną całość, którą można porównać z niesamowitym snem. Chciałabym choć na chwilę znaleźć się w tak niezwykłym świecie. 

Żałuję, że dopiero teraz obejrzałam "Krudów". Myślę, że wrócę do nich jeszcze nieraz i zmuszę wszystkich moich znajomych do obejrzenia ich. Tymczasem was do tego serdecznie zachęcam. Jeśli tylko lubicie tego typu filmy, to ten na pewno przypadnie wam do gustu. 

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Vaiana: Skarb oceanu – reż. Ron Clements, John Musker


Tytuł: Vaiana: Skarb oceanu 

Reżyser: Ron Clements, John Musker

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Auli'i Cravalho

Czas trwania: 1 godz. 53 min.

Premiera: 25 listopad 2016 r. (Polska), 23 listopad 2016 r. (świat)

Ocena: 5/10






W naszym świecie jest pewien schemat dotyczący zawodu. Jeśli dziecko ma rodziców prawników lub lekarzy, ma iść w ich ślady. Najczęściej rodzina, znajomi nawet nie biorą pod uwagę, że ten mały człowiek pragnie czegoś innego. Nie ma znaczenia, jakie ma talenty i czy w ogóle nadaje się, by wykonywać tę pracę. I tak wszystko załatwią rodzice, którzy chcą jak najlepiej dla swojej pociechy. Oczywiście jest wiele rodzin, które nie ulegają tej tendencji. Jednakże niewystarczająco wiele... A dzieci mają to do siebie, że ich marzenia są olbrzymie, a one są gotowe zrobić wszystko, by je spełnić. Kiedy nawet nie spróbują, czuję się niepewne i zranione. Czy nie powinno dawać się im wyboru?

Vaiana jest córką wodza, więc to ona niedługo przejmie władzę nad wioską. Jest to bardzo odpowiedzialne zadanie, gdyż będzie musiała umieć sobie poradzić z problemami mieszkańców, żywiołami i niebezpieczeństwem, które w każdej chwili może się pojawić. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że dziewczyna sobie z tym poradzi. Od dziecka miała własne zdanie, radziła sobie z kłopotami, dobrze dogadywała z ludźmi oraz wykazywała się wręcz nadmierną energicznością. Idealna przywódczyni. Lecz Vaiana w swoim sercu niesie inne pragnienie. Chce podróżować po morzu, odkrywać nowe wyspy i przeżywać niesamowite przygody. Ku jej rozpaczy jej ojciec dba, by jego ukochana córeczka nie dała się ponieść marzeniom. Ale pewnego dnia wszystko się zmienia... 

Uwielbiam animacje. Mimo że już dawno z nich wyrosłam, to i tak bardzo je cenię i z fascynacja oglądam każdą najnowszą bajkę. Jednak od kilku lat czuję pewnego rodzaju niesmak. Te opowieści są coraz nudniejsze i nie niosą już ze sobą tyle wiedzy co kiedyś. Na początku zrzucałam to na swój wiek. W końcu muszę inaczej postrzegać te historie niż w dzieciństwie, ale wróciłam do tych animacji z przełomu XX i XXI wieku. Okazało się, że te starsze były o wiele lepsze. Jednakże mimo to nie poddaję się i oglądam nadal. "Vaiana: Skarb oceanu" miała bardzo głośną reklamę, która przyciągała chyba każdego miłośnika tego gatunku. Właśnie dlatego postanowiłam ją obejrzeć i niestety bardzo się zawiodłam. 

Muszę przyznać, że pomysł na tę produkcję jest oryginalny. Nie przypominam sobie, żebym oglądała coś podobnego. Oczywiście niektóre motywy się powtarzają, ale nie na tyle by mieć odczucia, że ta opowieść jest powielana. Gdy zaczęłam oglądać "Vaianę", zdałam sobie sprawę, że tyle o niej słyszałam, a tak naprawdę nie miałam pojęcia, o czym jest. Spodziewałam się miłosnej historii, kolejnego wcielenia księżniczki. Dostałam to, ale w całkowicie nowym wydaniu, które bardzo mnie zaskoczyło. 

Fabuła miała olbrzymi potencjał. Widziałam w swojej wyobraźni, jak może się potoczyć ta historia, ile różnych możliwości można wykorzystać. Tymczasem okazała się  po prostu nudna. Miałam duży problem, żeby ją obejrzeć do końca. Opierała się na jednym, głównym motywie. A to za mało. Tym bardziej że w jej otoczeniu wyczuwało się tyle innych wątków, które można by bardziej rozbudować, tworząc panoramiczność. A tak to wszystko zostało wrzucone do jednego, małego pudełeczka i się gniotło. Każdy walczył, ale nie mógł wywalczyć tych kilku minut dla siebie. Niesamowicie mnie to irytowało.

Na szczęście samo uniwersum zrobiło na mnie dobre wrażenie. Jak na animację okazało się bardzo rozbudowane. Oparte na bardzo ciekawej mitologii, która mogłaby wystąpić w całym cyklu filmów i jestem pewna, że wszystkie przy odpowiednim wykonaniu okazałyby się ciekawe i poruszające. Co prawda brakowało w tym świecie podstaw, jednak w tym przypadku jest to wybaczalne i jakoś bardzo nie rzuca się w oczy. Zresztą cała ta piękna wyspa okazała się tak wielobarwna i różnorodna, że byłam zafascynowana. No dobra... Nie będę tego przed wami ukrywać – chciałabym tam się znaleźć chociaż na chwilkę.

Co do postaci mam ambiwalentne odczucia. Maui wykazał się wyrazistą osobowością, która wręcz przyciągała do siebie. Nie jest to bohater, którego tak po prostu lubimy. Do niego trzeba się przekonać, zrozumieć jego postępowanie i zaakceptować wady, które tak naprawdę dominują. Do samego końca nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co on zrobi. Może okaże się zły, a może właśnie stanie po dobrej stronie. To misz-masz gryzących się cech. Poza tym jeszcze babcia Vaiany okazała się kimś tak bardzo wyjątkowym. Po prostu wielbię tę kobietę. Jej nie obchodziły utarte zasady, konwenanse. Świat jest zbyt piękny i daje zbyt wiele możliwości, by przejmować się nieistotnymi rzeczami i oceną innych. Zapamiętam ją na długo. No i jeszcze kogut – przezabawne stworzenie, które ubarwiło całą opowieść. Niestety sama Vaiana zawiodła mnie. Mogła być kimś, a tak naprawdę była przezroczystą postacią. 

Tematyka filmu w przeciwieństwie do samej fabuły jest mało oryginalna. Wyobrażam sobie jakąś starszą babunię w chustce i o lasce, która jak nawiedzona mówi: "Podążajcie za swoimi marzeniami! To jest najważniejsze." Szczytna idea, ale pokazana w mało interesujący sposób i zbyt konwencjonalny. Takich bajek powstało już tysiące. I tak naprawdę ostatecznie jest to mało pouczające, choć w pewien sposób motywuje.

Wielki plus dla grafiki. Jest cudowna. Pełna kolorów, dopracowanych detali. No po prostu nie można oderwać oczu. Przynajmniej ja nie mogłam.

Spodziewałam się po "Vaiana: Skarb oceanu" czegoś lepszego i niestety bardzo się zawiodłam. Jest to po prostu animacja dla dzieci, która starszych widzów nie przekona do siebie. Jeśli macie dzieci, to warto z nimi obejrzeć tę produkcję, ale dla własnej rozrywki nie polecam.

czwartek, 14 lipca 2016

Strażnicy marzeń


Tytuł: Strażnicy marzeń

Reżyser: Peter Ramsey

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Chris Pine

Czas trwania: 1 godz. 37 min.

Premiera: 4 stycznia 2013 r. (Polska), 10 października 2012 r. (świat)

Ocena: 6/10







Wierzycie w Świętego Mikołaja? A Zajączka Wielkanocnego? Pewnie część z was wyśmieje mnie. Magiczne istoty? To chyba nie w tym wieku... Zapewne już dawno wyrośliście z tych lat i teraz opowiadacie niestworzone historie swojemu rodzeństwu, dzieciom. Nie mylę się? A moment, gdy zdaliście sobie sprawę, że te wszystkie magiczne stworzenia nie istnieją? Był to powolny proces, czy ktoś wredny uświadomił was? A teraz zastanówcie się nad tym. Jesteście pewni, że Mikołaj, Zając, Zębuszka nie istnieją? Na pewno? Ja wam powiem co innego. To wszystko bujdy. Oczywiście, że istoty naszego dzieciństwa istnieją i są wśród nas. Nawet lepiej – możemy je spotkać. Tylko przestaliśmy wierzyć, a wtedy to już niemożliwe. Zamknijcie oczy i po prostu uwierzcie. Następnie w święta wstańcie w nocy i czekajcie na Mikołaja. Zapewniam, on przyjdzie. 

Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej animacji. Przypadkowo, gdy szukałam jakieś ciekawej bajki, wpadłam na ten film. A że jestem niepoprawną marzycielką, musiałam obejrzeć produkcję o tak ważnych postaciach jak Strażnicy Marzeń. Przecież to obowiązek każdego idealisty. Tym bardziej że historia jest zachęcająca. Jakie wrażenia pozostawił po sobie film? 

Uważam, że pomysł jest wyjątkowo oryginalny. W końcu wcześniej nigdy z czymś takim się nie spotkałam i tytuł od razu zachęcił mnie do obejrzenia animacji. Które dziecko nie chce poznać Strażników Marzeń? A że mam z sobie wiele z dziecka i ja tego zapragnęłam. Nie spodziewałam się, że tytułowymi Strażnikami okażą się postacie, w które wierzyliśmy jako mali ludzie. Zrobiło to dobre wrażenie na mnie. Wbrew pozorom wcale nie ma dużo bajek, gdzie tradycje wszystkich świąt są połączone. I głównym bohaterem jest Jack Mróz, o którym ja wcześniej nie słyszałam. To wszystko jest takie pozytywne, pełne energii i radości. Właśnie takie powinny być animacje. Mają cieszyć i uczyć, a nie być ponure i zniechęcające...

Niestety na samej fabule bardzo się zawiodłam. Na pewno był dobry pomysł, ale potencjał nie został wykorzystany. Pojawiło się zbyt mało wątków, przez co brakowało wrażenie panoramiczności. Odczuwałam, że nie ma nic ważniejszego od głównego celu albo że po prostu nigdzie nic się nie dzieje, co dobrze wiemy, że jest niemożliwe. Brakowało mi dużej ilości wydarzeń, które ubarwiłyby historię i pozwoliły na przeżycie wielu niesamowitych przygód. Gdyby scenarzysta bardziej rozbudował opowieść, byłaby niezwykle ciekawa. Tymczasem było przeciwnie. 

Bohaterowie mieli ciekawe osobowości. Jak to w animacjach byli przedstawieni w karykaturalny sposób. Każdy miał jakąś jedną cechę, która należała wyłącznie do niego. Można było z tego wyciągnąć wiele intrygujących refleksji. Każdy na świecie ma swoje własne problemy. Jedne są mniejsze, inne większe, ale ludzie przeżywają je w ten sam sposób i często potrzebują akceptacji i przynajmniej próby zrozumienia. Tak było z Jackiem, który pragnął, by ludzie go widzieli i chciał poznać swoją przeszłość. Niestety poza tym postacie w "Strażnikach Marzeń" byli wyjątkowo niedopracowani, co odebrałam bardzo negatywnie. Wszyscy mieli wiele możliwości i jestem pewna, że z nich można by stworzyć coś więcej niż tylko animowanych bohaterów.

Grafika była bardzo ładna. Od razu wpadała w oczy i pozwalała się cieszyć kolorami i radością. Jednak cały czas miałam wrażenie, że czegoś w niej brakuje, że w pewien sposób jest niepoprawna, co niezwykle mnie irytowało. Bez wątpienia można było bardziej ją rozbudować.

"Strażnicy Marzeń" są bardzo przyjemnym filmem, lecz niestety nie byli tym, czego oczekiwałam. Jest to animacja na nudny dzień, ale nie można więcej po niej oczekiwać.          

środa, 17 lutego 2016

Mały Książę


Tytuł: Mały Książę

Reżyser: Mark Osborne

Produkcja: Francja

Gatunek: Animacja

Rola główna: Bernard Lewandowski

Czas trwania: 1 godz. 48 min.

Premiera: 7 sierpnia 2015 r. (Polska), 22 maja 2015 r. (świat)

Ocena: 10/10







Widzisz go?! Tam jest! Tam, tam! No widzisz? Ma takie niebieskie skrzydełka i jest olbrzymi! Jak moja dłoń. Jest przepiękny. Wiesz, to jest symbol – symbol tego, co było... To symbol mojego dzieciństwa. Gdy byłam mała, otwierałam oczy i byłam przekonana, że żyję w magicznym świecie. Wiecie co? Właśnie tak było. To był magiczny świat, którego byłam stwórcą. Spełniałam w nim swoje największe marzenia, dając szansę nowym. Nigdy się nie poddawałam. Tak bardzo uwielbiałam motyle. Chciałam zobaczyć takiego o niebieskich skrzydłach. Wiedziałam, że istnieje i pewnego dnia... TAK! Zobaczyłam go. Leciał nad łąką. Wśród kolorowych traw nie było prawie wcale go widać. Poza barwą nie różnił się niczym od innych motyli, ale dla mnie był wyjątkowy. Pamiętam to uczucie, kiedy obserwowałam go z bliska. Teraz coraz rzadziej odczuwam je, a tak bardzo chciałabym, żeby było inaczej. Czy jesteście gotowi porzucić swoje dorosłe życie i wrócić do baśni, którą sami napisaliście?

"Mały Książę" – książka, która podbiła serca czytelników na całym świecie. Pamiętam, gdy ją pierwszy raz przeczytałam. Była tylko przyjemną opowiastką. Teraz już tak nie jest. Za każdym razem odkrywałam coś nowego i co najważniejsze uczę się nowych rzeczy. To bardzo ważna książka dla mnie, gdyż w dużej mierze to ona mnie ukształtowała. Gdy tylko usłyszałam, że wychodzi kolejna ekranizacja i to jeszcze w mojej ulubionej formie, czyli animacji, musiałam obejrzeć tę produkcję. Obecnie oglądałam ją już dwa razy i naprawdę jestem zachwycona i zszokowana (w tym pozytywnym znaczeniu). Dlaczego? To zaraz wam opowiem...

Zacznijmy od tego, że fabuła jest zmieniona i nie jestem pewna, czy do końca można nazwać to ekranizacją. Akcja dzieje się kilkadziesiąt lat po spotkaniu Pilota i Małego Księcia. Rozpoczyna ją pewna Dziewczynka, które razem z Pilotem tworzy nową historię. No wiecie, a jak Pilot to opowieść o niesamowitym dziecku, które mieszka na asteroidzie, musiała się pojawić. Bardzo spodobała mi się ta forma. Jakoś nie wyobrażam sobie, że książka mogłaby być idealnie odwzorowana. Wtedy film utraciłby swój sens, bo po prostu zwykłe, urwane obrazy nie mogłyby przekazać jej treści. W taki sposób dostaliśmy całkiem nowe i głębokie opowiadanie, zachowując niezwykły przekaz "Małego Księcia". Poza tym jest to animacja. Wiele osób dziwi się, dlaczego tak bardzo cenię ten gatunek. Jest barwny i radosny, a tymczasem nie odbiera ważnych motywów i nadaje im prostotę, którą nie można tak po prostu ominąć i zaprzeczyć, jak to w ambitnych produkcjach (je też bardzo cenię za treść, którą przekazują). Animacja to bajka dla dzieci, która może zadecydować, kim będzie. Czy to nie jest potężna siła? Czy to nie jest nasza przyszłość?

Fabuła, która została stworzona, jest sama w sobie ciekawa i wyjątkowo wciągająca. Produkcja wydaje się bardzo długa, ale nie jest to czas, w którym usypiamy i próbujemy dyskretnie spojrzeć na zegarek. To jest też nasz czas, który świadomie poświęcamy na przeniesienie się do świata Dziewczynki i Pilota. Jest to historia o radości, szczęściu, bólu, cierpieniu, śmierci i marzeniach. Wyjątkowo emocjonalna mieszanka. Zwykle nie przepadam za tym, bo wtedy mam problem z subiektywną oceną, tymczasem w tym przypadku uważam, że było to potrzebne.

Przesłanie animacji jest naprawdę mocne. Inaczej odbiorą ją dzieci, inaczej dorośli. To ekranizacja dla dzieci – pozornie. Jest przyjemną i mądrą opowiastką, która pozwoli dzieciom zrozumieć wiele rzeczy. Pamiętam, jak w kinie dziewczynka zadała pewne pytanie, którego nie zdradzę, ponieważ mogłabym zbyt dużo powiedzieć o fabule. Jej babcia odpowiedziała: "Widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".  Odpowiedź była piękna, ale to pytanie sprawiło, że zdałam sobie sprawę, jak dzieci wiele rozumieją. "Mały Książę" ma też drugą płaszczyznę. W pewnym sensie tą mroczniejszą, ale za to pełną nadziei. Bez wątpienia jest ona przeznaczona dla tych dojrzalszych. Pomaga zaakceptować życie.  

Grafika jest po prostu przecudowna. Widziałam wiele animacji, które zaskoczyły mnie szatą graficzną, ale ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Dzieli się na dwie rzeczywistości – teraźniejszość i przeszłość, dzięki czemu łatwiej jest odróżnić historię Małego Księcia. Jest to bardzo dobry zabieg, który ubarwia film.

Bardzo się cieszę, że w ten sposób "Mały Książę" został zekranizowany. Ten film dał mi dużo. Wiem, że różne są o nim opinie, ale moja jest jednoznaczna. Polecam go każdemu, żeby znalazł w swoim życiu sens i akceptację. 

wtorek, 15 grudnia 2015

Minionki rozrabiają


Tytuł: Minionki rozrabiają

Reżyser: Pierre Coffin, Chris Renaud

Produkcja: USA

Część: II

Gatunek: Animacja 

Rola główna: Steve Carell

Czas trwania: 1 godz. 38 min.

Premiera: 12 lipca 2013 r. (Polska), 20 czerwca 2013 r. (świat)

Ocena: 6.5/10





W końcu jest dobrze! Dziewczynki mają kochającego ojca, który jest gotowy zrobić wszystko dla nich. Poświęcił się. Po latach bycia zawodowym przestępcą, który tworzył maszyny do zabijania i inne narzędzia przydatne kryminalistom, zajął się swoimi córkami. Swoje laboratorium przekształcił w fabrykę żelek i dżemów. Jest szczęśliwy i spełnił swoje marzenia. Jednak wszystko się zmienia, gdy ktoś kradnie cały punkt laboratoryjny znajdujący się na Antarktydzie. Kto lepiej może sobie poradzić z takim kłopotem jak nie były przestępca? Tylko czy będzie chciał? Zrobił wszystko, by odciąć się od tego etapu swojego życia, a teraz służby specjalne zmuszają go, by jeszcze raz musiał przeżywać dawne chwile. Czy poradzi sobie z zadaniem? Czy Gru na pewno jest zadowolony ze swojego rodzinnego życia? A może brakuje mu drugiej połówki? 

Kiedyś przypadkowo trafiłam na "Jak ukraść księżyc". Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej animacji, a że uwielbiam tego typu bajki, nie mogłam odmówić sobie przyjemności zapoznania się z tym filmem. Bardzo spodobał mi się. Miał wszystko, czego szukam w podobnych produkcjach. A że nie jestem osobą, która nadąża za nowinkami, nie zdawałam sobie sprawy, że jest już kolejna część. Ba, ja nawet nie połączyłam obecnie popularnych "Minionków" z tym filmem, mimo że te małe, żółte stworzonka zdobyły moje serce. Jednak mam dobrych znajomych, którzy wytłumaczyli mi połączenie i podali kolejne części. Stąd właśnie moja dzisiejsza recenzja drugiej części animacji.

Jak już wspomniałam – "Jak ukraść księżyc" przypadł mi do gustu i spędziłam przy nim kilka miłych chwil. Naprawdę byłam wyjątkowo szczęśliwa, gdy wreszcie dowiedziałam się o drugiej części. Od razu obejrzałam ją. W końcu jest to animacja oparta na bardzo intrygującym pomyśle. Przestępca? Trzy małe sieroty? Żółte kuleczki? Jak to połączyć? Ta bajka udowadnia, że jest to możliwe i razem tworzy niesamowitą całość. Liczyłam, że kontynuacja będzie równie ciekawa. Niestety nie do końca spełniła moje oczekiwania, jednakże oglądałam "Minionki rozrabiają" z zapartym tchem. Cieszę się, że postać Minionków została podkreślona w tym filmie (bo w końcu nazwa wcale na to nie wskazuje...). Jest to niezwykły gatunek, którego trudno nie pokochać. Zawsze radosne, skore do zabawy, ale również lojalne i gotowe do poświęceń, a przy tym wyjątkowo niezdarne i wiecznie robiące sobie krzywdę. Czy to nie urocze istotki? Nie wiem, jak można ich nie pokochać. W dodatku w bajce nadal występują dzieci, które są bardzo rzeczywiste. Nie są to przerysowane postacie kreskówkowe, tylko prawdziwe osoby z problemami odpowiednimi do swojego wieku. 

Bohaterowie mają niepowtarzalne charaktery, które tak samo jak w życiu są odmienne od siebie. Nie ma tu bratnich dusz o identycznych zainteresowaniach, tylko są charaktery, które łączy się i wzajemnie wypełniają, czyli tak jak w naszej rzeczywistości. Każdy jest wyjątkowy i niezależnie od swojego postępowania ma ciemne strony osobowości, ale również i te jasne. Czy to bandyta, czy oddana przyjaciółka – nie ma to znaczenia – każde z nich ma w sobie tyle samo dobra i zła. To zależy od osoby, który zasób wybierze. I przede wszystkim jest to zrozumiałe dla dzieci. Dzieci często myślą, że niektórzy są idealni. Ta bajka ukazuje, że tak nie jest, ale nie w ten okrutny sposób, tylko tak, że mały szkrab zrozumie to i zaakceptuje.

Tematyka nie jest poruszające, co bardzo mnie zawiodło. Poprzedni część miała wielką puentę, która na pewno sprawiła, że nie jedna osoba przemyślała swoje życie. Tutaj jej brakowało. Miałam wrażenie, że jest przeznaczony wyłącznie dla rozrywki, a żaden film dla dzieci nie powinien być taki. Miałam uczucie, że coś zaczyna się dziać i to będzie istotne dla całej produkcji, a tymczasem nagle zostało to urywane, przez co w rezultacie czułam niedosyt. Tyle fascynujących wątków tak po prostu zostało przerwanych...

Grafika jest bardzo dobra. Jest przede wszystkim barwna, a przecież nasze życie też jest takie, tylko najczęściej udajemy, że jest inaczej. Cała animacja jest zrobiona bardzo dokładnie. Graficy postarali się, by prawa fizyki występowały i nie brakowało żadnych szczegółów. Dzięki temu "Minionki rozrabiają" są bardzo realne.

Animacja nie spełniła moich oczekiwań, jak ostatnio wszystkie filmy, na które trafiam. Chyba znowu mam pecha. Nie jest to zła bajka, ale wiem, że mogłaby być lepsza. Jestem pewna, że dzieciom podoba się, a ci co obejrzeli pierwszą część powinni poświęcić swój czas i na tę.




środa, 11 listopada 2015

Hotel Transylwania 2


Tytuł: Hotel Transylwania 2

Reżyser: Genndy Tartakovsky

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Adam Sandler

Czas trwania: 1 godz. 29 min.

Premiera: 9 października 2015 r. (Polska), 21 września 2015 r. (świat)

Ocena: 7/10







Pamiętacie taki stary zamek otoczony setkami mil nawiedzonego lasu i cmentarzem, gdzie umarli wstają z grobów? Przypomnijcie sobie. Jego właścicielem jest Drakula i co roku zbierają się tam potwory. Dokładnie! To Hotel Transylwania. Chciałoby się powiedzieć, że to ten sam hotel sprzed stu lat, jednakże już tak nie jest... Hotel Transylwania zmienił się i to na lepsze. Nie jest jedynie bezpiecznym schronieniem przed potworami. Teraz i ludzie mogą spędzić tam swoje wakacje. Gdy Mavis bierze ślub i krótko po tym rodzi Drakuli wnuczka, Drak musi pogodzić się z obecnością ludzi i... swojego wnuka. Dennis jest inny niż jego potworni krewniacy. Jest podobny do swojego ojca i nie boi się życia poza murami zamku, mimo że to jest jego ulubione miejsce. Kim tak naprawdę jest wnuk słynnego Drakuli? Czy Mavis podejmie właściwe decyzje? Wygrają uprzedzenia czy rodzina?

"Hotel Transylwania" należy do moich ulubionych animacji. Uwielbiam jego humor oraz tematy, które są w nim poruszane. Na pozór wydaje się, że jest to banalny film dla dzieci, który poza piękną grafiką nie ma w sobie żadnej wartości, a już na pewno nie takiej, którą doceniliby dorośli. To jest błędne myślenie. Jest to bardzo wartościowa produkcja. Gdy tylko usłyszałam, że w kinach ma pojawić się kolejna część, wiedziałam, że muszę ją zobaczyć i to najszybciej jak się da. Osiągnęłam swój zamiar, choć muszę się przyznać, że bardzo niecierpliwiłam się. Odliczałam dni do premiery. Czy było warto tak długo czekać? Niestety nie do końca mogę powiedzieć tak. "Hotel Transylwania 2" przypadł mi do gustu, jednakże nie może się równać ze swoim poprzednikiem.

Na pewno nie zawiodłam się na humorze. Animacja jest bardzo zabawna i tak samo jak poprzedni część ma w sobie elementy komizmu sytuacyjnego, które bez wątpienia spodobają się dzieciom, ale również pojawia się komizm słowny, sprawiający, że dorośli nieraz zetrą łzę spowodowaną śmiechem. Oczywiście, że pojawiają się sytuacje komiczne do tego stopnia, że starsza publiczność odbierze je jako kompromitujące dowcipy, ale nie można zapominać, dla kogo powstał ten film. Dzieci często mają inny humor niż my. Nie oznacza to, że nie pojawiają się inteligentne żarty. W "Hotelu Transylwania" – i pierwszej, i drugiej części – lubię to, że jest przeznaczona dla różnego grona odbiorców. Cała rodzina, wspólnie oglądając film, może dobrze się bawić.

Tematyka jest pouczająca. Zwraca uwagę na wiele ważnych tematów, które często są ignorowane w naszym społeczeństwie. Nie są one wprost ukazane, tylko pod kurtyną magicznego świata potworów. Na pierwszy plan wysuwa się tolerancja, która obecnie jest dość popularnym "sloganem", jednakże często tylko w teorii. Smutne jest, że jej brak najczęściej pojawia się w rodzinie, co czasami ma tragiczne skutki. Łatwo mówi się: "Nie przejmuj się. Co cię obchodzi, co o tobie myślą inni". Jest to trudne wśród obcych ludzi, a co dopiero kiedy nie akceptują cię osoby, które kochasz i cenisz. Tolerancja jest jedynym z wielu istotnych spraw, które porusza "Hotel Transylwania 2". A co najważniejsze nie odnoszą się one wyłącznie do dzieci. 

Pomysł na fabułę jest wyjątkowo ciekawy. Pojawia się wiele nowych wątków, które ubarwiają całą historię oraz sprawiają, że przenosimy się w świat potworów i ich zwyczajów. Jednakże nie jest to do końca to, czego oczekiwałam. Miałam nadzieję na podobny klimat jak w poprzedniej części, lecz tu czułam, że coś jest nie tak. Nie umiem tego bliżej sprecyzować. Po prostu czegoś brakuje, co powinno nadawać tę niezwykłą atmosferę. Poza tym wszystko dzieje się za szybko. Miałam wrażenie, że usiadłam, obejrzałam chwilkę i nagle skończyło się. Powinnam powiedzieć, że aż tak bardzo byłam zafascynowana tym filmem, że straciłam poczucie czasu. Niestety to nie jest złudzenie. Animacja ma niedopracowane wątki, co sprawia, że czujemy niedosyt i to niekoniecznie w tym pozytywnym znaczeniu.

Grafika jest po prostu cudowna. Każda postać ma swój niepowtarzalny wygląd, co nie oznacza, że zawsze widzimy ich w identycznych ubraniach, które noszą na każdą okazję. Ten charakterystyczny wygląd jest widoczny w ich twarzach, ruchach oraz rekcjach. Zachowane są prawa fizyki (oczywiście one nie zawsze dotyczą potworów). Wszystko jest perfekcyjnie dopracowane.

"Hotel Transylwania 2" trochę mnie zawiódł. Faktem jest, że miałam bardzo wygórowane wymagania po pierwszej części. Nie oznacza to, że żałuję, że poświęciłam czas na obejrzenie tej animacji. Raczej ostrzegam, żeby zbytnio nie nastawiać się na coś niesamowitego. Mam nadzieję, że pojawi się trzecia część i tym razem dorówna pierwowzorowi. Tymczasem polecam wszystkim obejrzenie tej bajki. 



czwartek, 29 października 2015

Hotel Transylwania


Tytuł: Hotel Transylwania

Reżyser: Genndy Tartakovsky 

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Adam Sandler 

Część: I

Czas trwania: 1 godz. 31 min. 

Premiera: 9 listopada 2012 r. (Polska), 8 września 2012 r. (świat)

Ocena: 9.5/10





Hotele, hotele, hotele! Z czym wam się kojarzą? Ze sławną miejscowością turystyczną, Monopolem, a może serialem? A gdybym wam powiedziała, że tym razem to coś innego? Że ten hotel różni się od innych? Uwierzylibyście mi? Witajcie w Hotelu Transylwania – miejscu, gdzie każdy potwór może wypocząć i czuć się bezpiecznie. W tym hotelu nie grożą monstrom ludzie ani ogień, którym władają. Tu spokojnie można wychować dzieci i dać im odpowiednie wykształcenie. Drakula zadbał o wszystko, budując Hotel Transylwanię. Jest otoczony setkami mil nawiedzonego lasy oraz cmentarzem, gdzie zmarli wstają z grobów. Żaden normalny człowiek nie przekroczy tej granicy. No ale wiecie... nie wszyscy ludzie są normalni. Są też tacy, którzy szukają takich atrakcji. Dlatego właśnie pewnej nocy podczas imprezy urodzinowej córki Drakuli pojawia się... CZŁOWIEK! Wyobrażacie sobie, jaka musiała być mina Draka, gdy go rozpoznał? Czy uda mu się wypędzić nie-potwora z zamku? Jak udadzą się urodziny Mavis? Czy Hotel Transylwania będzie bezpieczny?

Muszę przyznać, że kiedy pierwszy raz oglądałam "Hotel Transylwanię", nie miałam pojęcia o istnieniu tego filmu. Po prostu przypadkowo trafiłam w telewizji na tę animację (już wiecie, że to mój ulubiony gatunek filmowy) i postanowiłam obejrzeć. Od tej chwili produkcja należy do moich ulubionych filmów z tego gatunku. Każda okazja jest dobra, by jeszcze raz zapoznać się z treścią "Hotelu Transylwania". Co sprawiło, że tak bardzo polubiłam tę bajkę?

"Hotel Transylwania" jest wyjątkowo zabawny i to w sposób inteligenty. Nie przepadam za komediami, gdzie żarty często są przesadne, wulgarne lub po prostu głupie. Czasami się zaśmieję, ale to raczej z żalu niż potrzeby. Tutaj cały czas coś się dzieje, co doprowadza do łez ze śmiechu. Przyznaję, że komizm sytuacyjny jest często banalny w animacji, jednakże nie można zapomnieć, że jest to film przeznaczony dla dzieci, więc takie sceny powinny występować. Natomiast komizm słowny najczęściej jest genialny. Krótkie nawiązania, cięte riposty sprawiły, że nie mogłam przestać się śmiać. Cenię tę produkcję za to, że dostosowała się i do małych odbiorców, i tych dorosłych.

Zachwyciła mnie również pomysłowość bajki. Wiele osób może zarzucić, że podobne pomysły już nieraz się pojawiły. Ale zapewniam, że nie w takim wykonaniu. Sławna legenda, która była przerabiana już na tysiące sposób, po raz kolejny ukazała się w nowym wizerunku, który bardzo przypadł mi do gustu. Od dziecka rodzice wmawiali nam, że potwory są złe – straszą ludzi i robią bardzo niedobre rzeczy. Na pewno każdy zna tę historię. Jednak "Hotel Transylwania" załamuje cały ten stereotyp i pokazuje świat z perspektywy wampirów, wilkołaków i innych podobnym im stworzeniom. I co się nagle okazuje? Z ich punktu widzenia to my jesteśmy źli, ponieważ nie umiemy zaakceptować niezwykłości i wyjątkowości, albo po prostu odmienności. I nagle dwa światy spotykają się i prawda zaczyna wychodzić na jaw. Stara opowieść została trochę zmieniona i dodano kilka dodatków, tworząc coś niesamowitego.

Nie można zapomnieć o perfekcyjnej kreacji bohaterów. Każda postać w bajce miała swój własny, odrębny charakter. Główni bohaterowie – Dark i Mavis – zostali ukazani jako bardzo ludzkie postacie o głębokich uczuciach  i pragnieniach, które nie zawsze mogę zostać spełnione. Bohaterowie mieli własne problemy, które różniły się skalą trudności, ale dla nich były ważne i dążyli, by je rozwiązać. Nie poddawali się, tylko walczyli o marzenia oraz akceptację, której tak bardzo im brakowało.

Sama tematyka "Hotelu Transylwanii" jest wyjątkowo ważna. Jak wspomniałam wcześniej, pokazuje jak wartościowa jest tolerancja i jak bardzo jej brak może zmienić ludzi. Jest to bardzo dobra wskazówka dla dzieci, jak powinno się postępować, ale również dla dorosłych. Poruszany jest również temat rodzicielstwa, co jest widocznym odniesieniem do ludzi dojrzałych. Rodzice często tak bardzo boją się o swoje dzieci i chcą, by były szczęśliwe, że nieświadomie nie pozwalają im żyć, co często ma opłakane skutki. 

Jestem pod wielkim wrażeniem grafiki filmu. Nie znam się na animacjach pod względem graficznym, jednakże oglądałam ich tyle, by umieć rozróżnić wyjątkową szatę filmu. W produkcji pojawia się olbrzymia liczba kolorów, co zachęca do obejrzenia, ale pozwala też przenieść się nam do świata baśni i mitów. Przy tym nie traci swojej realnej rzeczywistości. Każdy najmniejszy szczegół jest dopracowany.

"Hotel Transylwania" jest niezwykłym filmem przeznaczonym i dla dzieci, i dla dorosłych. To wielka sztuka stworzyć opowieść, która będzie tak różnorodna, ale zarazem realna. Polecam ją każdemu, kto jest gotowy otworzyć się na magiczny świat, ukazujący obraz naszej rzeczywistości.




środa, 21 października 2015

Smerfy 2


Tytuł: Smerfy 2

Reżyser: Raja Gosnell

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Jerzy Stuhr (polski dubbing)

Część: II

Czas trwania: 1 godz. 45 min.

Premiera: 2 sierpnia 2013 r. (Polska), 28 lipca 2013 r. (świat)

Ocena: 6/10




Idziecie sobie zatłoczoną ulicą, przepychając się pośród śpieszących się do domu ludzi i nagle coś słyszycie. Słyszycie to? Wesołe na na na. Szukacie wzrokiem osoby, która ma dobry humor i wyraźnie przekazuje innym swoją dobrą energię. Rozglądacie się nerwowo i... nic. A piosenka nadal trwa i jest coraz bliżej. Skupiacie się i tym razem wiecie już, skąd dochodzi. Jednak coś jest nie tak. Śpiewają ją maleńkie, niebieskie ludziki, które przemykają się pomiędzy nogami ludzi. Przecieracie oczy i nadal je widzicie. Jeszcze raz je przecieracie i tym razem jesteście pewni – Smerfy! Ona naprawdę istnieją! Nie są tylko wyobrażeniem przypadkowego człowieka.

Po tylu nieudanych próbach złapania Smerfów Gargamel ma nowy plan. Tworzy tak samo jak kiedyś Smerfetkę Wredki, które mają zwabić swoich niebieskich braci w ręce czarnoksiężnika. Wszystko idzie zgodnie z planem – Smerfetka zostaje złapana i zaczyna być skora do ujawnienia receptury, która ma pozwolić  zmienić Wredki w Smerfy. Jednak Papa Smerf nie zostawi swojej podopiecznej i razem z kilkoma przypadkowymi Smerfami udaje się do świata ludzi, by ratować niebieską istotkę. Czy Gargamel tym razem osiągnie cel? Czy Smerfetka zrozumie, kim naprawdę jest? Jak potoczą się losy smerfowej drużyny?

Jestem pewna, że większość z was jako dzieci uwielbiała Smerfy. Pamiętam, jak czekałam na wieczorynkę, by dowiedzieć się, co tym razem Gargamel zgotuje Smerfom. To były piękne czasy... Jednak sławetna wieczorynka została zmieniona na film. Nie miałam okazji obejrzeć pierwszej części, ale mimo to, kiedy trafiłam przypadkowo w telewizji na drugą część, bez wahania postanowiłam zobaczyć, co słychać u niebieskich istotek. I niestety muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego po tej animacji. Miałam duże oczekiwania i nie zostały one spełnione.

Ogólnie bardzo mi się podoba pomysł przeniesienia akacji do realnego świata. Zawsze mnie bawi, gdy jakaś fikcyjna postać nagle znajduje się w dziczy naszego świata. Musi sobie poradzić z przeciwnościami losu oraz czynnościami, które dla nas  naturalne. Najczęściej nie idzie im dobrze. Przypadły mi również do gustu Wredki – dzieci Gargamela. Nie są to już grzeczne Smerfy, które w najgorszym przypadku zrobią głupi kawał. Są to wredne stworki, których nie da się nie pokochać. To trochę działa tak jak ze zwierzętami. Wszyscy narzekają na te najbardziej psotne, ale i tak ostatecznie to właśnie je najbardziej lubią. Do całej tej niesamowitej atmosfery doszły jeszcze urodziny Smerfetki, które zmieniły całe wizerunek świata Smerfów. 

Bohaterowie byli niesamowicie przyjaźni i sielankowi, aż było to irytujące. Oczywiście, że w naszym świecie są bardzo miłe osoby, ale są sytuację, że kiedy każdy będzie smutny lub nieuprzejmy. Można to podciągnąć pod ukazanie świata takim, jak powinien być, ale niestety nie przekonuje mnie to. Smerf, odkąd pamiętam, były ukazane z wyolbrzymionymi niektórymi cechami. Zresztą stąd ich imiona: Marzyciel, Zgrywus itp. Teraz i postacie ludzkie był karykaturalne. Każdy miał jakąś dominującą cechę. Żałuję tylko, że większości bohaterów nie poznałam dobrze. Było ich naprawdę dużo, a nie otrzymywałam informacji o nich.

"Smerfy 2" poruszają bardzo ważna tematykę dla dzieci. Ukazują, że rodzina to nie tylko więzy krwi, ale również sposób w jaki odnosimy się do niej oraz osoby ważne dla nas, a niekoniecznie spokrewnione. Jest to pokazane w piękny sposób, bajkowy, czyli taki jaki powinien być. Często dorośli zapominają również o tym, a to opowieść przypomina im, co naprawdę jest ważne w życiu. Gdyby tylko nie była tak ckliwa, przesadnie przesłodzona, pokazałaby jak piękny jest prawdziwy świat.

Jak już wcześniej wspomniałam nie jestem zadowolona z tej animacji, jednakże nie oznacza to, że żałuję, że ją obejrzałam. Nie spełniła moich wymagań, ale jestem pewna, że dzieciom przypadnie do gustu. Zarzucam jej sielankowość, ale mali ludzie tego potrzebują. 



czwartek, 12 lutego 2015

Zaplątani

Tytuł: Zaplątani

Reżyser: Nathan Greno, Byron Howard

Gatunek: Familijny

Rola główna: Mandy Moore, Zachary Levi 

Część: I

Czas trwania: 1 godz. 36 min.

Premiera: 26 listopada 2010 r. (Polska), 24 listopada 2010 r. (świat)

Ocena: 10/10







Dawno, dawno temu na Ziemię spadł kawałek Słońca. Wyrósł z niego niesamowity kwiat. Dawał on młodość i leczył wszystkie rany. Niestety jednak nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ten kwiat. Nikt? Na pewno nikt? Nikt oprócz pewnej wiedźmy, która wykorzystywała złoty kwiat, by żyć wiecznie. Po iluś latach w pewnym królestwie królowa zachorowała. Była to bardzo dobra królowa. Poddani kochali ją, dlatego właśnie wszyscy wyruszyli na poszukiwanie kwiata, by uratować królową i dziecko, które nosiła w sobie. Szczęśliwy traf pozwolił znaleźć tę niezwykłą roślinę i uratować królową i królewnę. Gdy mała królewna urodziła się, okazało się, że ma złociste włosy, a dokładniej magiczne. Wiedźma porwała małą Roszpunkę, by na osiemnaście lat zamknąć ją w wieży i wychowywać jak własne dziecko. Przynajmniej do czasu...

Nie wiem, czy ten wstęp był potrzebny. Bajka, która zyskała olbrzymią popularność, którą zna każde dziecko i chyba każdy rodzic. Jednak na pewno gdzieś znajduje się człowiek, który nie miał tyle szczęścia, by obejrzeć tę bajkę. Dlatego musi to zmienić. Moje zamiłowanie do bajek animowanych jest niesamowite. Jestem w wieku, kiedy powinnam oglądać bajki wyłącznie pod przymusem mojego kuzynostwa. Jednakże żadnych filmów nie cenię tak bardzo jak bajek. Uważam, że są to najpiękniejsze i najmądrzejsze filmy, jakie istnieją. Stąd ta recenzja.

Może zacznę od grafiki. Nie jestem grafikiem i oceniam animację wyłącznie amatorsko. A w tym filmie spełniła ona wszelkie moje wymagania. Przede wszystkim kolory. Bajka powinna być kolorowa! Powinna mieć mocne i żywe kolory. Nawet gdy jest to czarny kolor. To ma przyciągać wzrok dzieci (nie tylko dzieci...) i sprawiać, że będzie dobrze się oglądać. Tutaj otrzymałam to w całej okazałości. Poza tym jestem zaskoczona, bo wszystkie detale zostały dopracowane. Nie ma takich chwil, by coś się nie zgadzało. Dziewczynki wplotły Roszpunce kwiaty we włosy i nie znikły one nagle w następnej scenie. Nawet było pokazane, jak były one zdejmowane. To jest tylko pojedynczy przykład, ale pod tym względem opowieść była dopracowana. I najważniejszą sprawą w grafice jest to, że postacie nie były zbyt wyidealizowane. Odkąd pamiętam denerwowały mnie idealne postacie. Nawet jako małe dziecko zwracałam na to uwagę. Nie przeczę, że Roszpunka była bardzo ładna, Julek przystojny, a kameleon był kameleonem. Ale jak się ktoś pobrudził, to był brudny. To się wydaje oczywiste, ale nie w każdej bajce występuje.

Największym zaskoczeniem dla mnie jest fakt, że animacja jest wyjątkowo wzruszająca. To jest jeden z dwóch filmów, na których płakałam. To niesamowite, że zwykła opowiastka dla dzieci tak bardzo mnie poruszyła. Oglądałam ten film... nie mam najmniejszego pojęcia ile razy. I mimo że teraz już nie płaczę, to nadal wzruszam się i cieszę razem z bohaterami. "Zaplątani" oddziałują na mnie bardzo emocjonalnie. Po ich obejrzenia zawsze jestem pełna euforii i pozytywnie nastawiona do życia. Taka powinna być bajka.

Kolejną sprawą jest morał. Każda dobra opowieść dla dzieci posiada morał. Każda! Dlatego warto co jakiś czas zamienić się w dziecko i przeczytać jakąś książkę dla dzieci, czy obejrzeć film. Często zapominamy o ważnych wartościach, które z taką cierpliwością były nam wpajane w dzieciństwie. Może warto sobie przypomnieć... "Zaplątani" mają wiele pouczających sentencji, jednak najbardziej wyróżnia się jedna – nie oceniaj książki po okładce. Na podstawie różnych bohaterów mamy pokazane, jak środowisko kształtuje ludzi, jednak nie zawsze ich zmienia. Nie każdy złodziej jest zły. Nie każda matka dobra.

"Zaplątanych" polecam KAŻDEMU! Moje zamiłowanie do tej historii pochodzi jeszcze z dzieciństwa. Pamiętam jak jako dziecko z podstawówki oglądałam ten film w kinie. To było coś. Jeśli macie dzieci, koniecznie obejrzyjcie ten film, jeżeli tego jeszcze nie zrobiliście. A jeśli nie, to też to zróbcie. Co Wam szkodzi? To jest naprawdę zabawne w inteligentny sposób.