sobota, 20 stycznia 2018

Wiedźmin. Szpony i kły


Tytuł: Wiedźmin. Szpony i kły

Autor: Andrzej W. Sawicki, Przemysław Gul, Nadia Gasik, Jacek Wróbel, Michał Smyk, Piotr Jedliński, Barbara Szeląg, Beatrycze Nowicka, Sobiesław Kolanowski, Katarzyna Gielicz, Tomasz Zliczewski

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: SuperNOWA

Liczba stron: 400

Ocena: 7/10









Pamiętam, jak kilka lat temu po raz pierwszy zapoznałam się z najsłynniejszym dziełem Andrzeja Sapkowskiego – "Sagą o Wiedźminie". Byłam wtedy bardzo ciekawa, czy okaże się tak dobra, jak wszyscy mówią. Wiele osób mnie do niej zachęcało, ale miałam ambiwalentne odczucia co do tej historii. Oczywiście tylko do czasu, gdy sięgnęłam po "Ostatnie życzenie". Bardzo szybko przeczytałam cały cykl i byłam pod olbrzymi wrażeniem. Świat, który wykreował Sapkowski, był niesamowity. Tylko wtedy pojawił się problem... Chciałam czytać dalej, poznawać dzieje Geralta, mimo że mogłoby to być trudne. Sporo dały mi gry, ale nawet ona nie mogły mi dać takiej radości jak wydanie kolejnej książki. Choć przez chwilę dałam się nabrać chwytliwej okładce... 

Jak mam być szczera, to nie jestem przekonana do fanowskich opowiadań, choć bardzo często je czytam. Zazwyczaj pod żadnym aspektem nie dorównują oryginałowi, przez co zawsze jestem zawiedziona. Aczkolwiek niektórzy ludzie mają naprawdę wyjątkowo intrygujące pomysły, ale najczęściej jest słabo z wykonaniem. No i nie oszukujmy się – opowiadania są bardzo krótką formą, więc nie każdy dobrze sobie z nimi radzi. Trzeba mieć odpowiednie umiejętności, by stworzyć na kilkudziesięciu stronach prawdziwą i poruszającą historię. Mało kto to potrafi...

O stylach książki trudno mi coś powiedzieć, bo oczywiście każdy autor miał coś własnego. Były one najróżniejsze – lepsze i gorsze. Jednak widać tendencje do prób stworzenia czegoś podobnego co Sapkowski. Dlatego większość wyróżniała się trudnym słownictwem i bardzo ciężkim stylem. I tutaj muszę przyznać, że niektórzy pisarze prawie dorównali oryginałowi, co sprawiło, że byłam pod olbrzymim wrażeniem. Jest to coś wyjątkowo trudnego, więc wątpiłam, że ktoś inny poza samym Sapkowskim potrafi poradzić sobie z tym wyzwaniem.

Tytułowe opowiadanie "Szpony i kły" zostało umieszczone w książce jako ostatnie, więc jeśli ktoś tak jak ja czytał po kolei, to musiał cierpliwie na nie czekać. Bardzo dużo po nim się spodziewałam, bo w końcu to miało być to najlepsze opowiadanie o wyjątkowo oryginalnym pomyśle. Może przez to właśnie tak bardzo się zawiodłam. Bez wątpienia zostałam zaskoczona narracją i wykonaniem, co jest sporym plusem, a przynajmniej byłoby, gdyby było wciągające i nie drażniło mnie na każdym kroku. Jacek Wróbel wykazał się niesamowitą odwagą, ponieważ tylko on wykorzystał opowiadanie z "Ostatniego życzenia", które przerobił w szokujący wręcz sposób. Trzeba mieć tupet, żeby na to się odważyć, więc mimo niezbyt pozytywnych odczuć do "Szponów i kłów" bardzo szanuję autora. 

Ze wszystkich dzieł najbardziej polubiłam "Lekcję samotności" autorstwa Przemysława Gula oraz "Nie będzie śladu" Tomasza Zliczewskiego. Są one naprawdę wyjątkowe i przede wszystkim wyróżniają się na tle innych, co w pewnym momencie było dla mnie miłą odmianą. Są pełne tajemnic i oddziaływają bardzo na emocje, a właśnie to uwielbiam w opowiadaniach. W dodatku niosą wiele nauki, która nawet w dzisiejszych czasach jest uniwersalna. 

Moją uwagę przykuła również historia "Dziewczyny, która nigdy nie płakała" Andrzeja Sawickiego. Podejrzewam, że wam również tytuł kojarzy się ze słynnym cyklem "Millenium". Jestem bardzo ciekawa, czy w jakiś sposób autor wzorował się na tej serii, a sama nie jestem w stanie tego sprawdzić, gdyż poza tytułami nie znam fabuły tych książek. Jednak nie dlatego skupiłam się na tym opowiadaniu. Jest to wzruszająca historia, która w pewnym momencie przewartościowała moje życie. Nie można o niej tak po prostu zapomnieć. Tylko... Niestety można zapomnieć o bohaterce – Tourviel. Kojarzyłam to imię, ale w ogóle nie byłam w stanie umiejscowić tej elfki w "Sadze o Wiedźminie", a jak sprawdziłam, to nieraz i nie dwa się pojawiła. Pora odświeżyć sobie pamięć. 

Nawet nie wiecie, jak wspaniały był powrót do uniwersum. Ono ma w sobie jakąś magię, która przejmuje kontrolę nad człowiekiem. Przewijają się przepiękne obrazy oraz te brutalne – pełne krwi i cierpienia. Aczkolwiek nadal to nie jest oryginał. Choć zdziwiło mnie bardzo, że większość autorów czerpało inspirację z wojen, które miały miejsce w "Sadze o Wiedźminie". Nie spodziewałam się tego. 

Co do samych bohaterów to mam mieszane odczucia. Oczywiście pojawił się Geralt, ale nikt chyba nie oddał w stu procentach jego specyficznego charakteru. Dlatego właśnie te opowiadania niezbyt mi się podobały. Za to jego przyjaciel – Jaskier – wrócił w formie do nas. Pojawiał się często i okazał się dokładnie tym Jaskrem, którego znam i którego tak bardzo polubiłam. Wiele pisarzy wykorzystało również epizodyczne postacie. Nadali im imiona, które teraz znaczą już coś więcej. Jednak nie może być zbyt kolorowo. Nie pojawia się nawet raz imię Ciri! Było mi z tego powodu po prostu smutno. 

"Wiedźmin. Szpony i kły" okazały się dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Nie jest to nie wiadomo jak wybitna książka, którą można nazwać kontynuacją oryginalnej sagi. Jednak dla fanów jest ciekawym dodatkiem, który pozwoli na powrót do świata wiedźmina oraz da możliwość ponarzekania na niedociągnięcia. Fani to lubią, jakkolwiek by się nie wypierali tego. 


poniedziałek, 15 stycznia 2018

Love Vegan. Gotowy jadłospis na 21 dni – Hanna Stolińska-Fiedorowicz, Violetta Domaradzka, Robert Zakrzewski


Tytuł: Love Vegan. Gotowy jadłospis na 21 dni

Autor: Hanna Stolińska-Fiedorowicz, Violetta Domaradzka, Robert Zakrzewski

Kategoria: Poradniki

Wydawnictwo: Agora SA

Liczba stron: 274

Ocena: 6/10












Znacie to motto: "Nowy rok, nowy ja"? Podejrzewam, że zadałam wyjątkowo głupie pytanie, ponieważ nie wiem, czy istnieje ktoś, kto przynajmniej raz o tym nie słyszał. W końcu to jeden z najbardziej popularnych tekstów ostatnich lat. Myślę, że nikt nie zaprzeczy, że bardzo chwytliwe. Jednak pewnie tak samo jak ja macie go dość. Dlatego ja postanowiłam, że nie będę wcale czekać na 1 stycznia, żeby zmienić coś w swoim życiu. Zrobiłam to miesiąc wcześniej i myślę, że to lepsze rozwiązanie niż robić tysiące noworocznych postanowień. 

Postanowiłam zapoznać się z książką trójki ekspertów – "Love Vegan. Gotowy jadłospis na 21 dni". Nie myślcie sobie, że od razu przeszłam na wegetarianizm albo tym bardziej weganizm. Nic z tych rzeczy. Po prosu chciałam zgłębić bardziej tę tematykę i posiadać jakąś własną książkę o gotowaniu, bo z tym u mnie raczej słabo. Trochę mnie bawi moja własna postawa, ale przyznaję, że nie żałuję, że weszłam w posiadanie tej książki kucharskiej. Tylko teraz pojawia się pytanie: dlaczego?

Pomysł na napisanie książki nie należy do najbardziej oryginalnych, ponieważ tematyka jest w tej chwili popularna i ludzie szukają dokładnie takich dzieł. Oczywiście w tym przypadku pewnego rodzaju sztampowość jest bardzo pożądana. Po co pisać książkę, która nikogo w danej chwili nie interesuje? Sama wiem po swoich znajomych, że w teraz tzw. wege stało się modne i coraz więcej ludzi decyduje się na zmianę diety. Dlatego potrzebują jakiegoś wyznacznika, a "Love Vegan" sprawdza się prawie że idealnie w tym przypadku. 

Poradnik jest podzielony na dwie części tak jak wskazuje sam tytuł. Pierwsza odpowiada za wytłumaczenie tematu oraz skupieniu się na radach, jak i kiedy zdecydować się na przejście na tę specyficzną dietę. Druga natomiast to najróżniejsze przepisy na 21 dni.  Właśnie na tej pierwszej części zawiodłam się chyba pod każdym względem. Jest to ok. 100 stron najróżniejszych informacji, co brzmi dobrze. Niestety tylko tak brzmi. Pomijam już fakt, że było to po prostu nudne. Od poradników nie trzeba wymagać nie wiadomo jakich zwrotów akcji, ale czegoś odkrywczego już tak. Dla mnie prawie wszystkie informacje podawane przez autorów były znane, co mnie wyjątkowo zniechęciło. Pewnie część z was pomyśli, że jeśli znam się na temacie, to nic dziwnego. Ale ja się w ogóle nie znam i do tej pory pod żadnym względem nie zgłębiałam go, więc moja wiedza jest naprawdę ograniczona. Jak to możliwe, że nie zostałam niczym zaskoczona?

Drugim moim "ale" do wprowadzenia jest fakt, że na każdej stronie są po prostu całe epopeje wychwalające dietę wegańską, a myślę, że nie do końca o to chodzi. Oczywiste, że ta książka ma do tego zachęcać, ale jest to w zły sposób zrobione, bo czasami wprost sugeruje, że jak zaraz na nią nie przejdziemy, to umrzemy na jakąś chorobę, której zagrożenie jest wywołane przez zbyt częste jedzenie mięsa, czy coś podobnego... To mnie właśnie zniechęcało. Tym bardziej że za przykłady były podawane niezliczone badania, niby potwierdzające opinię autorów. Tu się zaczynał dla mnie kolejny problem. Skąd brały się te badania? Kto je przeprowadzał? Jak mogę je potwierdzić? Czy były dobrze przeprowadzane metodologicznie? I czy nie są to po prostu korelacje? Takich pytań podczas czytania pojawiało się wiele. Tu znowu przyznaję się, że jeszcze nie znam się wystarczająco dobrze na tym, by ostatecznie oceniać, jednak podpowiada mi to zwykła logika. Choć sama nie planuję przejść na podobną dietę, to podziwiam ludzi, którzy to robią i rozumiem ich, więc tu nie wchodzi czynnik mojej krytyki. 

Na szczęście przepisy ratują prawie całą książkę. Nie będę wam wmawiać, że wszystkie dokładnie sprawdziłam i to jeszcze w ciągu 21 dni. Moje umiejętności są zbyt ograniczone, żeby to zrobić, choćbym nie wiem, jak bardzo chciała. Czasu też nie mam wystarczająco. Lecz te łatwiejsze sprawdziłam i naprawdę było warto. Niektóre są wyjątkowo ciekawe i pozytywnie zaskakują. Przy tym są ładnie i bardzo dokładnie opisane. Czasami miałam wrażenie, że aż zanadto. Pojawiają się takie, które wychodzą tanio i produkty są łatwo dostępne, ale również bardziej wyrafinowane. 

Jednak największym niepodważalnym plusem "Love Vegan" jest jej wydanie – po prostu przepiękne pod każdym możliwym względem. Liczne ilustracje i zdjęcia sprawiają, że człowiek chce ją przeglądać, czytać i sprawić, że jego życie również będzie tak kolorowe jak te wszystkie opisywane dania. I ten papier... Może bardziej tusz. Jest to niesamowity zapach. Czasami wolałam wąchać tę książkę niż ją czytać – jakkolwiek dziwnie to brzmi. 

Jest to dość specyficzny poradnik, do którego ostatecznie mam ambiwalentne odczucia. Na pewno nie żałuję, że się z nim zapoznałam, ale w wielu momentach mnie irytował. Jednak myślę, że dla nowicjuszy, którzy chcą się zaangażować w taką dietę, będzie przydatny. Dla bardziej zaawansowanych pewnie ciekawym dodatkiem będą przepisy. 


sobota, 6 stycznia 2018

Życie poezją myśli i słowa – Anna Emilia Matracka


Tytuł: Życie poezją myśli i słowa

Autor: Anna Emilia Małecka

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Psychoskok

Liczba stron: 238

Ocena: 6/10












Czasami nasze życie płynie bardzo szybko. Nie zwracamy nawet na to uwagi, ale wchodzimy w rutynę, która nie pozwala nam zauważać małych rzeczy. Kładziemy się późno, by następnego dnia wstać rano i biec do pracy czy szkoły, wykonywać swoje obowiązki, rozwijać hobby, czasami znaleźć czas dla rodziny i przyjaciół. I tak dzień za dniem mija... Nie ma w tym nic złego. Sama twierdzę, że właśnie ta rutyna potrafi być czasami piękna. Ale każdy z nas potrzebuje na chwilę się zatrzymać i spojrzeć na otaczający nas świat. Pewnie zdziwimy się, jak wiele nam umykało, jak wiele tracimy z naszego życia. Chcemy żyć pełnią życia, a najczęściej robiąc to, tracimy jego większość. 

Uwielbiam wiersze. Są one niesamowite i pozwalają zwrócić uwagę na różnego typu problemy czy właśnie codzienne sceny, które już dawno przestały nas obchodzić. Zamiłowanie do wierszy zawdzięczam mojej mamie, która codziennie z zapałem czytała mi je. Ale zawdzięczam je również szkole, co pewnie niektórych z was zdziwi. Ja zawsze lubiłam siedzenie w klasie od polskiego i zastanawianie się, co autor miał na myśli. To jest przepiękne i daje nieograniczoną liczbę możliwości. Obecnie gdy już nie chodzę do szkoły, coraz rzadziej czytam wiersze i nie jestem z tego zadowolona. To właśnie dlatego zdecydowałam się na przeczytanie tomiku poezji Anny Emilii Małeckiej – "Życie poezją myśli i słowa". 

Zacznę od tego, że okładka jest bardzo ładna. Może niekoniecznie to dobrze o mnie świadczy, ale to właśnie ona zadecydowała o tym, że przeczytałam tę książkę. Gdy na nią patrzę, przypominam sobie moje okolice, które wielokrotnie podziwiałam w promieniach słońca. Patrzyłam wtedy na tysiące otaczających mnie kwiatów, słuchałam świergotu ptaków oraz opowiadań wiatru mającego tak dużo do powiedzenia. Właśnie takie wspomnienia wywołał we mnie ten tomik, co można uznać za sukces. 

Ma on dziesięć rozdziałów, gdzie każdy opowiada o czym innym, choć tematyka czasem jest bardzo podobna. Podoba mi się ten podział, bo dzięki temu mogłam wybierać sobie, o czym właśnie chcę czytać, na co mam ochotę. Nie musiałam iść po kolei i zastanawiać się, czemu czytam wiersz, który w ogóle nie pasuje do mojego nastroju. Tym bardziej że pojawiały się rozdziały o łatwej i przyjemnej tematyce, ale i takie, gdzie trzeba było dać więcej od siebie. 

Choć przyznam, że mnie irytowało, że niektóre wiersze były to bólu proste. Lubię wyrafinowaną tematykę oraz kunsztowne porównania, a tego tutaj mi w dużej mierze zabrakło. Uznaję to za wadę, jednak dla osób całkowicie nieobeznanych z poezją jest to idealne rozwiązaniem, gdyż nie będą musiały się głowić nie wiadomo ile nad zbyt rozbudowaną metaforą. Nie jestem wybitnym znawcą, ale lubię wyzwania i niejednoznaczne wypowiedzi. Część wierszy mi to dało, ale zbyt mało, bym nie zwróciła na to uwagi. 

Wyróżnionym wierszem w całej kolekcji są "Wspomnienia", które bez wątpienia są bardzo pięknym wierszem, dającym wiele do myślenia, ale też bardzo kojarzą mi się z jednym dziełem naszej wybitnej Polki – Wisławy Szymborskiej. Wywołuje to we mnie ambiwalentne odczucia, choć też ciekawość, na ile Anna Matracka wzorowała się na niej i czy w ogóle. 

Osobiście najbardziej spodobał mi się rozdział X, czyli "Filozofia życia". Są to już o wiele poważniejsze wiersze, które skłaniają do wielu ciekawych refleksji i to właśnie one pozwalają się na chwilę zatrzymać i sprawić, że docenimy swoje życie, spojrzymy na nie z całkiem innej perspektywy. 

"Życie poezją myśli i słowa" okazały się ciekawym tomikiem poezji, który było warto przeczytać. Choć nie sądzę, bym na dłużej zapamiętała te wiersze. Tymczasem jeśli lubicie coś pozornie lekkiego, zachęcam was do zapoznania się z nim. 

Za możliwość zapoznania się z tym tomikiem poezji dziękuję bardzo Wydawnictwu Psychoskok

wtorek, 2 stycznia 2018

Podsumowanie 2017 roku!!!

Witajcie w 2018 roku!

Za nami kolejny niesamowity rok, a przed nami pewnie jeszcze lepszy! 2017 rok był dla mnie naprawdę wyjątkowym rokiem – pełnym niespodzianek, skrajnych sytuacji i zmian. Pamiętam, że 31 grudnia 2016 roku siedziałam w swoim pokoju chwilę przed wyjściem na bal sylwestrowy. Wtedy sobie obiecałam, że zrobię wszystko, by dokładnie za rok czuć satysfakcję z tego, co przeżyłam i nie żałować niczego. Pewnie sami wiecie po sobie, że trudno dotrzymać takich postanowień. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Jednak teraz mogę się Wam pochwalić, że 2017 rok był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłam :) 

Pierwsza połowa była dla mnie bardzo ciężka, ponieważ przygotowywałam się do matury. Dlatego wtedy przez tak długi czas nie pojawiały się żadne posty. Ostatecznie maturę zdałam, choć były przedmioty, które niekoniecznie napisałam satysfakcjonująco, ale był też takie, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Planowałam iść na medycynę, jednak teraz mogę się Wam przedstawić jako studentka pierwszego roku psychologii na UMK w Toruniu :) Los mnie trochę zaskoczył, ale jestem bardzo zadowolona, że wszystko tak się potoczyło i myślę, że pod tym względem już nie zmienię zdania ;) 

Najdłuższe wakacje były udane, choć nie wyjeżdżałam nigdzie. Za to podjęłam swoją pierwszą pracę. Co prawda tylko na miesiąc, ale i tak jestem z tego dumna. A mowa tu o sprzedawaniu lodów. Mimo że wtedy często narzekałam, to teraz bardzo miło to wspominam.



Tymczasem przed Wami moje podsumowanie książkowego oraz filmowego roku! Od razu mówię, że brałam pod uwagę książki i filmy, których recenzje napisałam i niekoniecznie są to premiery 2017 roku. Są to po prostu moje prywatne odkrycia ;) 




Najlepsza książka 2017:




Najgorsza książka 2017:





Najlepszy film 2017:




Najgorszy film 2017:






Życzę Wam Moi Kochani wspaniałego nowego roku, który przyniesie ze sobą wiele szczęścia i wspomnień, o których będzie pamiętać całe życie! :) 

środa, 27 grudnia 2017

Oświadczyny – Tasmina Perry


Tytuł: Oświadczyny

Autor: Tasmina Perry

Tłumaczenie: Małgorzata Bortnowska

Kategoria: Literatura obyczajowa

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 432

Ocena: 8/10










Od dziecka uczą nas, jak funkcjonować w świecie. Mówią, co jest dobre, a co złe. Dzięki temu jako ludzie jesteśmy w stanie żyć między sobą w względnym pokoju. Mamy podobne mniemanie o tym, co powinnyśmy robić, a czego nie. Mimo to jest wiele różnic między nami i nasze wychowanie nie zawsze sprawia, że zachowujemy się odpowiednio. Taka jest nasza natura. Jednak dorośli uczą również dzieci, co wypada, a co nie, kto jest kim i jaka jest jego rola w zależności od urodzenia w świecie. To daje harmonię i normy społeczne. Ale czy na pewno jest dobre? Czy nie determinuje to życia młodej osoby, które ma własne pragnienia i chce je spełnić, choć nie ma takiej możliwości przez swoje urodzenie? Czy tak właśnie powinno być? 

Amy jako młoda dziewczyna przeniosła się z Nowego Jorku do Londynu, by rozwijać swój talent i zrobić karierę tancerki. Jej marzenia są olbrzymie, a kobieta jest już od dwóch lat w Anglii, lecz nie postępuje do przodu. Mimo to nie poddaje się – ma wsparcie w swoim ukochanym Danielu, który zarzeka się, że ją kocha i w dodatku jest przystojny oraz bardzo bogaty. O czym więcej może marzyć kobieta? Z takim mężczyzną ostatecznie wszystko będzie dobrze. Aczkolwiek jeden bankiet i spotkanie z rodzicami, którzy wymagają wiele od wybranki swojego syna, może wiele zmienić. W końcu kim jest zwykła tancerka przy wykształconych, bogatych i sławnych osobach? Odpowiedzą oni bardzo dobitnie w bestsellerze Tasminy Perry – "Oświadczynach". 

Gdy zaczynałam czytać tę książkę, to nie wiedziałam o niej nic. Jedynie opis z tyłu okładki nakierował mnie na tematykę. Byłam trochę sceptycznie do niej nastawiona, ponieważ często takie historie są urocze, ale zbyt skrajnie urocze, a ja za takimi nie przepadam. Mimo to coś mnie pociągało w tej książce i teraz już wiem, co to było i przede wszystkim wiem, że warto było dać jej szansę i wejść w świat wyższych sfer i etykiety. Za tymi pozornie banalnymi stwierdzeniami kryje się niesamowita i bardzo wzruszająca opowieść o miłości oraz walce z ograniczeniami. 

Nie oszukujmy się – sam pomysł jest bardzo oklepany, więc raczej nie przyciąga, jeśli nie jest się fanem takich książek. Jednak są to tylko pozory. Czytelnik nie zostanie zaskoczony raczej nagłymi zwrotami akcji i niespodziewanymi wydarzeniami. Jest to tradycyjna fabuła, ale poprowadzona w bardzo dobry i przede wszystkim wciągający sposób, który pozwoli na oddanie się historii całą duszą. Tym bardziej że splatają się tutaj historie dwóch niezwykłych kobiet. Każda z nich przeżywa swoje tragedie w innych czasach. Są one odmienne, ale łączy je wspólna nić i właśnie to tak bardzo mi się podoba i sprawia, że książka jest na swój sposób niezwykła. Pobudza ona naszą wyobraźnię i powoduje, że zaczynamy się zastanawiać nad swoim postępowaniem. 

Styl pisarki jest przyjemny w odbiorze, co pozwala przebrnąć szybko przez "Oświadczyny" i zrozumieć dokładnie całą fabułę. Przy tym nie ma się wrażenia, że jest infantylna i naiwna, a zauważyłam ostatnio, że jest tendencja do tworzenia niedojrzałych historii, gdzie są ujęte istotne problemy. Tak nie powinno być i cieszę się, że w tej powieści nie spotkałam się z tym. W dodatku Tasmina Perry pisze w płynny sposób, co przypadło mi do gustu i z chęcią zapoznam się z innymi jej książkami. 

Jestem pod wrażeniem, że autorka tak spójnie potrafiła połączyć historię Amy i Georgii. Są to dwa różne czasy łączące się w teraźniejszości, więc nie każdy poradziłby sobie z tym wyzwaniem. Tymczasem wszystko jest przejrzyste i zrozumiałe. Urzekła mnie przede wszystkim opowieść Georgii, która była wyjątkowo wzruszająca. To są wydarzenia, o których nie można tak po prostu zapomnieć. Pamięta się je długo i ciągnie się z nich naukę. Był moment, gdy pragnęłam całą tragedię tej kobiety naprawić, lecz to już dawno nie było możliwe. Nie dało się już zrobić prawie nic. I to właśnie mnie tak poruszyło. Baśnie nie zawsze mają dobre zakończeni, o czym Georgia dobrze wie. Jednak życie Amy niestety nudziło mnie i momentami tak bardzo irytowało. Czasami w ogóle nie rozumiałam tej kobiety. 

Ostatecznie całe swoje serce oddałam Georgii, ale tej młodej osiemnastoletniej dziewczynie gotowej na poświęcenia w imię marzeń i rodziny. Jej postawa była zaskakująca oraz pełna podziwu. Czasami może nie do końca moralna, ale wtedy wszystko dało się wytłumaczyć. Zresztą marzenia póki nie robią krzywdy innym zawsze da się wytłumaczyć i młoda Georgia jest najlepszym tego przykładem. Co do Georgii po kilkudziesięciu latach mam trochę inne odczucia. Stała się zgorzkniała. Zaczęła żyć przeszłością, co było okropnie smutne, lecz mimo wszystko zrozumiałe. I jej bujna kariera pokazuje, że jeszcze długie lata walczyła z tragedią swojego życia, zanim ostatecznie ta ją pokonała. Szkoda, że Amy właśnie taka nie była. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest tak, że jej nie lubię. Moje uczucia są ambiwalentne. Wiem, że z tej postaci dałoby się wyciągnąć o wiele więcej. Tym bardziej że w powieści jest naprawdę wiele dobrze wykreowanych bohaterów, z którymi się utożsamiałam.

Sam wątek romantyczny po prostu mnie urzekł. A zdarza mi się to wyjątkowo rzadko. Był taki delikatny, naturalny i niewymuszony. Dokładnie tak sobie wyobrażam prawdziwą miłość. Jest on romantyczny i pełen uniesień, ale też nieprzesłodzony. Choć też zależy, o których bohaterach mówimy, ale nie będę wam psuć zabawy. Sami przekonacie się, o czym dokładnie mówię. 

Tematyka książki skupia się przede wszystkim na ograniczeniach związanych z urodzeniem i etykietą. Nie jest to zbyt często spotykany problem. Ale czy na pewno? Czasami mam wrażenie, że tylko tak się nam wydaje, bo chcemy żyć w sprawiedliwym i równym świecie. Aczkolwiek sami na pewno czasami zderzyliśmy się ze stereotypami dotyczącymi naszej osoby. Ważne by doceniać samego siebie i nie dać się zniszczyć przez ludzi, uważających się bezpodstawnie za lepszych od nas. 

Oświadczyny okazały się wyjątkowo dobrą obyczajówką z mocnym akcentem romantycznym. Właśnie takim książkom warto poświęcać swój czas, dlatego jestem bardzo zadowolona, że dałam jej szansę i was też do tego zachęcam. 

Za możliwość pokonania swoich ograniczeń oraz poznania niezwykle poruszającej opowieści dziękuję bardzo księgarni Tania Książka

niedziela, 17 grudnia 2017

Człowiek, który widział więcej – Eric-Emmanuel Schmitt


Tytuł: Człowiek, który widział więcej

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt

Tłumaczenie: Łukasz Muller

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Znak

Liczba stron: 368

Ocena: 8/10










W obecnych czasach na świecie dzieje się wiele złego. Może zawsze tak było, jednak teraz strach potrafi sprawić, że nie wyjedziemy gdzieś na wakacje, że nie wyjdziemy bez powodu w środku nocy z domu czy po prostu będziemy nieufni wobec innych. Dlaczego ludzie popełniają przestępstwa? Dlaczego robią złe rzeczy? Kto tak naprawdę za to odpowiada? Każde kolejne pytanie sprawia, że pojawia się jeszcze kolejne. A odpowiedzi tak naprawdę nie ma, mimo że chcemy ją poznać. Właśnie dlatego tłumaczymy sobie, że odpowiadają za to sami ludzie lub Bóg. Jaka jest prawda? 

Augustin pracuje w redakcji, gdzie ma doskonalić swoje umiejętności i w przyszłości zostać sławnym pisarzem. Jednak niekoniecznie właśnie tak jest. Jego staż jest bezpłatny, więc młody mężczyzna musi znaleźć inne środki utrzymania, poza tym szef uważa go za śmiecia, który nic nie jest warty, i nie pozwala mu na większe przedsięwzięcia. Lecz pewnego dnia w życiu Augustina wiele się zmienia. Wybucha bomba, która zabija i rani ludzi. Jedną z ofiar jest właśnie bohater. Od tego momentu Augustin staje się kimś więcej i szuka odpowiedzi na nieodgadnione pytania. To właśnie jemu przypadnie możliwość przeprowadzenia wywiadu z kimś najważniejszym. Czy chłopak poradzi sobie w świecie, gdzie przeszłość ma ogromne znaczenie, a pragnienia odchodzą w zapomnienie? Co osiągnie w swoim życiu? 

Książki Erica-Emmanuela Schmitta odegrały w moim życiu niezwykłą rolę. Oczywiście jak prawie każdy zaczęłam od sławetnego "Oskara i Pani Róży". Ta opowieść zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie i to właśnie ona sprawiła, że zapoznałam się z innymi dziełami tego autora. Na początku każda powieść niezwykle mi się podobała i wywoływała u mnie skrajne uczucia, które pozwalały mi na głębokie refleksje na ważne tematy. Lecz z czasem zdałam sobie sprawę, że coś łączy te wszystkie historie. To odkrycie rozpoczęło falę niepowodzeń w doborze lektur. Każda książka pisarza wydawała mi się prawie identyczna i nie wnosząca już nic nowego. Mimo to postanowiłam dać szansę najnowszej powieści Schmitta – "Człowiekowi, który widział więcej". Słyszałam na temat tej powieści wiele skrajnych opinii, dlatego miałam obawy, kiedy brałam ją do ręki, ale jak się okazało, całkowicie niepotrzebnie, gdyż opowieść okazała się wyjątkowo dobra i przede wszystkim w mocnym stylu Schmitta. 

Napisanie tej recenzji jest dla mnie niezwykle trudne. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała taki chaos w głowie po przeczytaniu książki. Pojawia się u mnie dużo pytań, spostrzeżeń, które galopują i walczą o czas na ich przemyślenie. To wszystko zaczyna się od samego pomysłu, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Pisarz łączy ze sobą wiele niekonwencjonalnych wątków tworzących razem dość chaotyczną całość. Trudno się skupić na czymś konkretnym. To wszystko wzięte razem zaskoczyło mnie i czasami wprost wbiło w fotel. 

Sam styl autora jest bardzo charakterystyczny. Nie musiałabym wiedzieć, kto to napisał, żeby wiedzieć, że ta opowieść wyszła spod pióra Schmitta. Jest on wystarczająco prosty, by książkę czytało się szybko i łatwo, ale zarazem ma w sobie coś kunsztownego, gdyż pojawia się wiele wyrafinowanych przy tym trudnych słów, ale są one idealnie wkomponowane w całość, więc w ogóle mi to nie przeszkadzało. Mogę nawet powiedzieć, że wręcz cieszyło. Lubię się wysilić przy dobrej powieści. 

Fabuła jest po prostu niesamowita. Dzieje się tam tyle rzeczy, na które warto zwrócić uwagę, że podziwiam Schmitta, że był w stanie wykreować coś takiego. Ciągle jest jakiś zwrot w akcji, choć oczywiście nie jest to historia, gdzie znajdziemy pościgi, nie wiadomo jakie przestępstwa itp. Jest to opowieść o religii, marzeniach, rozpaczy i pojęciu dobra oraz zła. Podejrzewam, że są osoby, które byłyby oburzone podejściem Schmitta do pewnych spraw. Wbrew pozorom jest to bardzo kontrowersyjna książka. Momentami potrafi naprawdę zszokować – czasami aż przesadnie. Te wszystkie poruszane wątki dają wiele do myślenia, przy czym niektóre pojęcia okazały się bardzo skomplikowane i wydaje mi się, że nie do końca zrozumiałam ideę przedstawioną przez pisarza. Trochę mnie to martwi, ale teologia nigdy nie była moją mocną stroną. Mimo tych wszystkich zalet niestety zawiodłam się na końcu, ponieważ Schmitt wykorzystał swoje typowe zakończenie, które coraz częściej zniechęca mnie do czytania jego książek. 

Augustina od pierwszych stron bardzo polubiłam. Jest to przesympatyczna postać – pełna pasji i zaangażowania, które zdarzają się w życiu wyjątkowo rzadko. Chłopak wiele przeżył i mimo to dążył do wyznaczonego sobie celu, ale też wiedział, kiedy trzeba się zatrzymać i przemyśleć wiele spraw. Właśnie takich ludzi podziwiam, więc towarzyszenie mu w tej powieści było dla mnie wręcz zaszczytem. Również do gustu przypadł mi Momo, co może zdziwić czytelników, którzy już znają tę historię. Momo popełnia wiele błędów w swoim życiu, ale rozumiem czemu to robi, choć oczywiście nie pochwalam i momentami byłam przerażona jego postępowaniem. Jednak to tylko samotny i zrozpaczony nastolatek, któremu zrobiono wodę z mózgu. W "Człowieku, który widział więcej" pojawia się również sam Schmitt i to mi się bardzo nie podoba. Bez wątpliwości wykreował siebie na ciekawą postać i dzięki temu mógł przekazać swoim fanom swoją opinię na wiele tematów, ale... Uważam, że jest to po prostu próżne i niepotrzebne. 

Tematyka książki jest tak rozbudowana, że sama nie wiem, na czym się najbardziej skupić. Ważną rolę odgrywa religia w najróżniejszym rozumowaniu. Schmitt ukazuje nam, jak ją postrzega i czego oczekuje od niej. Jest to ciekawy wątek i myślę, że każdy odnajdzie w nim coś dla siebie. Poza tym pojawia się również temat top dzisiejszych czasów, czyli terroryzm. Zostaje on ukazany w dwóch stron – tej okrutnej, ale też tej idealistycznej. Mało, kto w obecnych czasach jest w stanie się oderwać od jak najgorszego wizerunku terrorysty. Ja do dzisiaj tego nie potrafię, a Schmitt właśnie to robi i próbuje nas przekonać, że czasami jest całkowicie inaczej niż myślimy. 

Człowiek, który widział więcej okazał się dla mnie jedną z lepszych książek autora, którą czytałam i jestem naprawdę zadowolona z faktu, że jeszcze nie przekreśliłam pisarza. Ta powieść sprawiła, że chcę nadal szukać opowieści Schmitta, które wywrą na mnie tak wielkie wrażenie jak na samym początku. Dlatego zachęcam was do przeczytania tej książki, ale odradzam rozpoczęcie od niej swojej przygody z Ericem- Emmanuelem Schmittem. 

Za możliwość poznania innego spojrzenia na świat dziękuję bardzo księgarni Tania Książka

  

sobota, 9 grudnia 2017

Świąteczne marzenie – Amanda Prowse


Tytuł: Świąteczne marzenie

Autor: Amanda Prowse

Tłumaczenie: Monika Wiśniewska

Kategoria: Literatura obyczajowa

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 336

Ocena: 5.5/10










Spójrzcie za okno. Mamy już grudzień – miesiąc nadchodzącej zimy i niezwykle klimatycznych świąt Bożego Narodzenia. Niektórzy z was pewnie widzą teraz na dworze padający śnieg, a inni jak ja zwykłą jesienną pogodę, która w ogóle nie ukazuje, że już niedługo nadejdzie ten niezwykły czas. Mi przypominają o tym tylko lampki wiszące na mojej szafce oraz gdy wyjdę na dwór, ozdobiony rynek Torunia. Inaczej pewnie bym nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwała, że niedługo usiądę przy stole wigilijnym. Jednak jakiekolwiek są moje odczucia, to nic nie zmieni tego, że jeszcze trochę i święta uderzą w nas z całą swoją potęgą. Podejrzewam, że większość z was ma z nimi związane niezwykłe wspomnienia, które skwapliwie pielęgnuje. Te wspomnienia to jedna z najlepszych części całego tego rytuału. Ale nie wszyscy dobrze wspominają ten magiczny okres. Dla nich wiąże się to z bólem i cierpieniem, pragnieniem miłości, której nigdy nie otrzymali oraz olbrzymią samotnością. Czy takie osoby mają szansę na przeżycie Bożego Narodzenia z bliskimi tak, jakby tak było zawsze? 

Minęły cztery lata, odkąd Meg zawitała w cukierni słynnych kuzynek – Pru i Milly. Od tego czasu tak wiele się zmieniło. Kobieta znalazła prawdziwy dom, gdzie w bezpieczeństwie może wychowywać swojego małego synka. Teraz już wie, że cokolwiek się stanie będzie miała wsparcie w postaci swojej nowej rodziny. Ta myśl sprawia, że Meg czuje się szczęśliwa. Jednak przed świętami postanawia zostawić swojego chłopaka i poszukać prawdziwej miłości. Los sprawia, że cukierniczka trafia do Nowego Jorku, a jak wszyscy wiedzą, w tym mieście może stać się dosłownie wszystko. Czy Meg odnajdzie miłość swojego życia? Czy poradzi sobie z demonami przeszłości, które nie odpuszczają jej? Czy przeżyje prawdziwe święta w gronie najbliższych sobie osób? 

Z autorką zapoznałam się, gdy czytałam powieść "Szczypta miłości". Zostałam naprawdę miło zaskoczona i wtedy postanowiłam sobie, że zapoznam się z innymi dziełami pisarki. Niedługo po tym został w Polsce wydany kolejny bestseller Amandy Prowse –  "Świąteczne marzenie". Byłam niezwykle podekscytowana tym faktem, bo po prostu uwielbiam święta i wszystko, co z nimi związane. Nastawiłam się bardzo pozytywnie do tej książki i od razu gdy tylko trafiła do moich rąk, zaczęłam ją czytać. Szybko poczułam rozczarowanie. To nie było to, czego się spodziewałam pod żadnej względem. 

Przyznam wam się bez bicia, że na początku nie wiedziałam, że ta opowieść jest jakoś powiązana ze "Szczyptą miłości". Jakoś nie połączyłam imienia Meg z Pru. Dopiero kiedy zaczęłam wgłębiać się w historię tej kobiety, przypomniałam sobie, jak ważną rolę tam odgrywała. Bardzo mnie ucieszyło, że to właśnie ona jest główną bohaterką. Jednakże moja radość szybko przekształciła się w nudę, gdyż jej historia nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Jest schematyczna i w ogóle nie zaskakuje. Nie trzeba czytać książki, by przewidzieć podobny rozwój wydarzeń. Choć oczywiście do końca liczyłam, że coś mnie w niej oczaruje. Niestety przeliczyłam się bardzo. 

Chodzi o to, że pierwsze 200 stron było po prostu straszne i dziwię się, że przez nie przebrnęłam. Początki były przesłodzone do bólu i w żadnym stopniu życiowe. Lubię, jak do powieści są wtapiane wątki romantyczne, co akurat przy tym gatunku jest wręcz konieczne, ale ile można czytać o wielkiej miłości ludzi, którzy ledwie się znają. To miało być chyba po prostu urocze, ale takie nie było. Za to było irytujące. Przez to nie mogłam się wciągnąć w czytanie i "Świąteczne marzenie" czytałam niezwykle długo. Na szczęście czym bliżej końca tym lepiej. Akcja się rozkręciła, a ja już nie czytałam wyłącznie o słodkich słówkach i przytulaniu się. Zaczęło coś się dziać i mogłam obserwować rozwój wydarzeń oraz wyciągać z tego wnioski. Może miałabym inną opinię, gdyby cały ten klimat świąt był bardziej wyczuwalny. To własnie on mnie zachęcił do tej książki, a tymczasem było go za mało. 

Całą sytuację ratuje styl autorki. Nie jest on jakoś bardzo charakterystyczny, ale do tego rodzaju powieści stanowczo wystarczający. Przyjemny i lekki, czyli idealnie pasujący do całej opowieści. Pojawiło się wiele rozbudowanych dialogów i to mnie cieszyło, bo łatwiej było mi się utożsamić z bohaterami. Opisy nie były za długie, czego w pewnym momencie się obawiałam. Razem stworzyło to przystępną całość. 

Do samej Meg mam bardzo ambiwalentne odczucia. Na pewno zyskała moja sympatię, ponieważ jest radosną i dzielną kobietę. Jednak bardzo często okazywała się niespójną postacią. Nie zawsze rozumiałam jej wybory oraz poczynania. Wydawała się inteligentna, ale miałam wrażenie, że sama o tym zapominała, przez co pakowała się w jeszcze większe kłopoty. Prezentowała się o wiele lepiej niż Edd, którego również polubiłam, ale okazał się mętnym i niezaskakującym bohaterem. "Świąteczne marzenie" bardzo ubarwia Guy, który jest po prostu świetnym facetem. Potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji, przy czym jest wrażliwy i wyrozumiały, choć ma też swoje pazurki. 

Ta historia ukazuje, jak bardzo w życiu człowieka mogą być ważne święta. Są symbolem bezpieczeństwa, miłości i domowego ogniska. Aż strach myśleć, że są osoby, które nie znają tego. Dla mnie Boże Narodzenie było i nadal jest najpiękniejszym czasem w całym roku. Moje święta zawsze były magiczne i pełne miłości, co wspominam z sentymentem i radością. Jak można być wtedy samotnym? O takich osobach powinno się pamiętać, choć nie w każdym przypadku możemy im pomóc. Są ludzie, którym los dokopał i to oni zacięcie muszą walczyć o swoje marzenia. Tymczasem my pamiętajmy o swoich bliskich. 

Świąteczne marzenie okazało się przeciętną książką. Bardzo się zawiodłam, lecz oczywiście zdaję sobie sprawę, że mogło być o wiele gorzej. Na pewno o wiele większe wrażenie zrobiła na mnie "Szczypta miłości". Jednak jeśli lubicie takie opowieści, to wam polecam tę. Ja tymczasem w najbliższym czasie postaram się zapoznać z pozostałymi dziełami autorki i mam nadzieję, że tym razem okażą się godne uwagi. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo księgarni Tania Książka