Tytuł: Zagubiona Księżniczka
Autor: Connie Glynn
Przekład: Anna Kłosiewicz
Cykl: Kroniki Rosewood
Tom: III
Kategoria: Literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 352
Ocena: 2/10
Każdemu z nas zdarza się popełniać jakiś błąd i przez to zawieść kogoś bliskiego. Czasami to jakaś mała rzecz, którą można naprawić lub która po prostu została wybaczona. Lecz czasami może być to już o wiele poważniejsza sprawa, o której nie tak łatwo zapomnieć. Niekiedy nawet nie jest to możliwe, choć czasami czas i starania mogą zabliźnić niektóre rany. Jednak bez wątpienia to długa i ciężka droga, gdzie niekoniecznie można spodziewać się dobrego zakończenia.
Lottie i Ellie czuję się zmęczone ostatnim rokiem w Rosewood. Ich traumatyczne przeżycia nie pozwalają im normalnie żyć, a widmo Lewiatana sprawia, że noce pozostają nieprzespane. Na domiar złego Jamie nie chce z nimi rozmawiać, z każdym dniem wydaje się coraz bardziej nieobecny w ich życiu. Wypełnia wyłącznie swoje obowiązki, ale relacja między tą trójką wisi na włosku. Dziewczyny nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Na szczęście, nieszczęście okazuje się, że Lottie nie zaliczyła rocznych egzaminów. Rozwiązaniem tego problemu jest wakacyjna wymiana ze szkołą w Japonii. Dziewczyna uważa, że to ich szansa na odpoczynek, naprawienie relacji i swoich własnych błędów. Czy im się to uda? Czy może to tak naprawdę wyłącznie ucieczka od problemów? I czy przede wszystkim będą tam bezpieczni?
Nie będę udawać – czytam tę serię wyłącznie dla okładek. Są tak piękne, słodkie i cukierkowe, że mimo niekoniecznie mojej tematyki musiałam się zapoznać z cyklem, choć to może zbyt duże słowa, gdyż przeczytałam tylko tom drugi i teraz miałam... nieprzyjemność przeczytać tom trzeci, czyli właśnie "Zagubioną Księżniczkę". Po poprzedniej części spodziewałam się, że powieść nie zachwyci mnie i na pewno nie będzie tym, czego początkowo oczekiwałam. Natomiast nie spodziewałam się, że może być jeszcze gorzej i to jeszcze gorzej mimo minimalnych oczekiwań... Wiem, że dużo czytelników ceni "Kroniki Rosewood", ale ja widzę w nich prawie same wady – poza genialnymi okładkami.
Styl... Mam wrażenie, że już tutaj przesadnie zaczynam narzekać, ponieważ jest całkiem przyjemny, bardzo łatwy w odbiorze i całą powieść niesamowicie szybko się czyta. Czasami można w języku wyczuć pewien nienaturalny infantylizm. Co mi nie odpowiada? Brak jakichkolwiek cech charakterystycznych dla pisarki. Dla mnie to po prostu kolejna osoba, która umie pisać, ale niekoniecznie wyróżnić się czymś unikatowym. Zdaję sobie sprawę, że to książka z dziedziny literatury młodzieżowej, ale przecież w żaden sposób to nie oznacza, że musi być banalnie i schematycznie.
Co do fabuły to jest jeszcze gorzej – nudno i monotonnie. Jakbym miała wymienić teraz wydarzenia z tej historii czy napisać streszczenie, to byłabym w stanie zrobić to całkiem sprawnie, lecz żadne z tych zdarzeń czy mniemanych zwrotów akcji nie wywołało we mnie głębszych emocji. Wydaje mi się, że zakończenie tego tomu miało być swojego rodzaju przełomem, ponieważ czytelnicy wreszcie mogą dowiedzieć się ważnych faktów dotyczących wszystkich tomów. To powinno robić wrażenie i zachęcać do czytania kolejnych części, tylko że większość odpowiedzi poznałam o wiele wcześniej, ponieważ były one podane na tacy. Zamiast dyskretnych wskazówek, które co wnikliwszym czytelnikom pozwoliłyby dojść do rozwiązania, a tym trochę mnie dałyby szansę zaobserwować logiczne powiązania, to tu wszystko było przesadnie wyolbrzymione. A to wszystko w atmosferze przedramatyzowania... Troszkę teraz ja wyolbrzymiam, ale towarzyszyło mi przez większość czasu poczucie, że małe, nieistotne sprawy nabierają wielkich rozmiarów, a te naprawdę istotne nikną gdzieś pomiędzy... Właśnie, pomiędzy czym?
Teraz przejdźmy do zalet? Nie, choć na pewno nie jest tragicznie w przypadku kreacji bohaterów. Osobowości postaci wydają się poharatane. Wygląda to tak, jakby pisarka wiedziała, że bohaterowie powinni mieć głębokie wnętrze i wiele różnorodnych cech, ale nie do końca jej to wychodziło. Ewidentnie się starała to uchwycić i przy okazji stworzyć też ciekawe relacje między nimi, ale było to mocno nierównomierne i ogólny efekt ginął. Choć może to wynika z faktu, że nie lubię ani Lottie, ani Ellie. Lottie wydaje mi się przeidealizowana, same zalety, a jak już pojawiają się wady to i tak okazują się szlachetne – jakkolwiek nietypowo to brzmi. Dominuje w niej zbytnia słodycz. Natomiast w przypadku Ellie widzę potencjał, tylko brakuje mu logiki. Pisarka pobieżnie wytłumaczyła cel jej działań i przyczyny.
"Zaginiona Księżniczka" niestety też nie zachwyca sferą tematyczną. Zawsze staram się z każdej książki, nawet tej, która bardzo nie przypadła mi do gustu lub ewidentnie jest źle napisana, wyciągnąć coś wartościowego, coś dla samej siebie. W tym przypadku miałam problem, choć akurat nie chodzi o brak wartościowych treści, gdyż one są, ale również jest ich wiele, a pobieżnie. Można przemycić treści o prawdziwej i lojalnej przyjaźni, o dojrzewaniu i pierwszych w teorii niewinnych miłościach. Ale czy to nie kolejny schemat? Bardziej do gustu przypada mi spojrzenie, które starałam się ukazać we wstępie. Czasami się popełnia błędy i niekiedy nie da się ich naprawić. To smutna rzeczywistość, ale w powieści można też zaobserwować, że można na siebie brać błędy kogoś innego lub po prostu wydarzenia wynikające z samego losu, a poczucie winy może przejąć nad człowiekiem kontrolę.
Myślę, że ta recenzja jest już moim pożegnaniem z "Kronikami Rosewood". Mimo mojego dość dziecinnego zamiłowania do tych okładek nie planuję powracać do pierwszego tomu, ani zapoznać się z niedawno wydanym czwartym. W "Zagubionej Księżniczce" brakuje akcji i dobrze osadzonych w fabule tajemnic. Nie odnalazłam też żadnych sympatii wśród bohaterów... Niestety czuję się niesamowicie rozczarowana.
Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl
Nie znam tego cyklu i nie planuję tego zmieniać.
OdpowiedzUsuńRozumiem :)
Usuń