sobota, 17 września 2016

Smocza Krew już w sprzedaży!!!


Smocza Krew już w sprzedaży!!!

Zapraszam serdecznie do zapoznania się z powieścią Magdaleny Marków, która oczarowała mnie. Nareszcie i Wy możecie ją kupić na: 

[LINK]

Moja recenzja [LINK]




piątek, 29 lipca 2016

Ruiny Gorlanu


Tytuł: "Ruiny Gorlanu"

Autor: John Flanagan 

Tłumaczenie: Stanisław Kroszczyński

Cykl: Zwiadowcy

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Jaguar

Liczba stron: 320

Ocena: 8/10






Idziesz wąską ścieżką. Rozglądasz się wokół. Czujesz to... Ten niepokój. W końcu zwykle nie opuszczasz przyjemnego zamku i jego okolic. Tam zawsze jest bezpiecznie i nikt cię nie napadnie. A tu? Tu może się zdarzyć wszystko. Ten dźwięk! Co to jest?! A oczy? One nie są ludzkie. Coś jest przed tobą. Twój oddech staje się coraz szybszy. Po czole spływa mała kropelka potu. W głowie masz jedną myśl – uciekaj! Robisz krok to tyłu i już masz zamiar się odwrócić i pobiec, ale... To tylko sowa – nic więcej. Bierzesz głębszy wdech i już odważniej idziesz do przodu. Ale to pozory. Boisz się jeszcze bardziej. Jednak nie poddajesz się i dochodzisz do celu. Widzisz go. Tak samo mroczny i niebezpieczny, jak mówiły opowieści. Tak samo tajemniczy... Nieśmiało podchodzisz bliżej. Tak, to ten sławny Halt. A za nim? Chłopiec o szczerym uśmiechu i jeszcze bardziej śmiejących się oczach – Will. Już wiesz. Właśnie dzisiaj rozpoczyna się twoja przygoda i nowe życie.

Nie pamiętam, kiedy wyszli "Zwiadowcy". Nie mam też pojęcia, czy ten cały szum pojawił się po wydaniu pierwszego tomu czy dopiero później. A może to wydawnictwo odpowiednio zareklamowało książkę. To nie ma już najmniejszego znaczenia. Wyszło już tyle części tego cyklu. Prawie wszystkie oceniane pozytywnie. To nie zdarza się często. Dlatego musiałam koniecznie się z nim zapoznać. Tak przed wami proszę państwa recenzja "Ruin Gorlanu", czyli przeniesienie się do magicznego świata, gdzie ważna jest przyjaźń, obowiązek i przede wszystkim odwaga.

Pierwsze, co od razu na wstępie mnie zachwyciło, to świat wykreowany przez Flanagana. Byłam nim oczarowana. Na początku może wydawać się dość banalny i schematyczny, lecz bardzo szybko wyczułam w nim coś więcej. Ma bardzo dobre podstawy, przez co wydaje się rzeczywisty. Prawdą jest, że pojawiły się pewne luki, które sprawiły, że nie wszystko było logiczne, ale dla mnie jest to zapowiedź czegoś większego. Jestem pewna, że w kolejnych tomach autor dopracował każdy szczegół i ukazał nam niesamowity świat, w którym wszystko jest możliwe. Kto by nie chciał go poznać?

Olbrzymim plusem jest sama w sobie fabuła. W pierwszej fazie miałam wiele oporów przed całym cyklem, lecz gdy tylko zaczęłam czytać, zrozumiałam, że było to całkowicie niepotrzebne. Od razu wciągnęłam się w wir wydarzeń, które rozpoczynały całą przygodę. Mam często tak, że dla mnie nie jest najważniejsza główna akcja, tylko to co ją poprzedza. W wielu powieściach jest to prawie całkowicie pomijane, przez co jestem sfrustrowana. Jak można pominąć szkolenie kogoś, kto wykaże się później wybitnymi umiejętnościami, a teraz jest dzieckiem? Flanagan zadbał o to, żebyśmy zrozumieli, jak Will doszedł to tego, co ma. Historia jest pełna zagadek, które niekoniecznie same się rozwiązują. Dla mnie to bardzo duża zaleta, gdyż moja wyobraźnia dostaje pole do popisu. Choć muszę przyznać, że w pewnym momencie czułam niedosyt, ale jak wcześniej wspomniałam, to dopiero początek nadchodzących wydarzeń. Jeszcze wszystko może się rozwiązać. "Zwiadowcy" są bardzo pozytywni. Pamiętam, jak w szkole mieliśmy napisać coś o najbardziej pozytywnej powieści, jaką dotychczas przeczytało się. Byłam zdumiona, ponieważ większość osób, których opinie bardzo cenię, podało właśnie ten cykl. Teraz już rozumiem dlaczego. Już dawno tak bardzo się nie śmiałam i po prostu byłam optymistycznie nastawiona do świata podczas czytania.

Styl jest wyjątkowo przyjemny. Lekki, ale nie w ten irytujący sposób. Sprawił, że przeczytałam książkę w zastraszająco szybkim tempie. Nie spodziewałam się tego. Raczej byłam przekonana, że będę się męczyć. Tymczasem szybko przeniosłam się do nowego dla mnie uniwersum.  Tym bardziej że ciągle trafiałam na zabawne scenki czy gry słowne.

Od razu wprost pokochałam głównego bohatera – Willa. Był zbiorem cech, które uwielbiam w ludziach. Pełen życia i radości, ale przy tym cierpliwości i wytrwałości, a tego właśnie mi brakuje. Nie wyobrażam sobie, jak można by przy nim się nudzić. Interesował się otaczającym go światem i nie bał się zadawać żadnych pytań – nawet tych najbanalniejszych. To mnie urzekło. Kolejną postacią, która zrobiła na mnie wyjątkowo dobre wrażenie, był Halt. Flanagan wykreował go na niezwykłego bohatera o rozbudowanym charakterze. Wydawał się szorstki i obojętny na świat, gdy tymczasem obserwował bacznie ludzi i wyciągał trafne wnioski, pozostając przy tym wrażliwym i empatycznym człowiekiem.

Jestem bardzo zadowolona, że wreszcie zapoznałam się z pierwszym tomem "Zwiadowców". Bez wątpienia będę kontynuować cykl. Na pewno nie jest to książka dla dorosłych i niektórzy mogą ją odebrać za infantylną, ale dla mnie była powieścią, którą szukałam w czasach dzieciństwa, dlatego właśnie tak bardzo ją doceniam.

wtorek, 26 lipca 2016

Brooklyn


Tytuł: Brooklyn

Reżyser: John Crowley

Produkcja: Irlandia, Kanada, Wielka Brytania

Gatunek: Melodramat

Rola główna: Saoirse Ronan

Czas trwania: 1 godz. 45 min.

Premiera: 19 lutego 2016 r. (Polska), 26 stycznia 2015 r. (świat)

Ocena: 6.5/10






Niektóre osoby mają poczucie beznadziei. Wstają codziennie rano, idą do pracy, wykonują pilnie wszystkie obowiązki, po czym wracają do domu i zdają sobie sprawę, że jutrzejszy dzień też będzie tak wyglądać. To bardzo przykre, ale oni nie mogą tego zmienić. To nie ich wina. Oni po prostu nie mają wyboru – taka jest sytuacja w ich państwie, taka jest ich przyszłość. Jednak Eilis coś odmienia. Za namową rodziny i z pomocą księdza wyrusza do Ameryki, by tam zmienić swoje życie. Jest młoda, piękna i niepewna siebie. Lecz są ludzie, którzy mogą jej pomóc... Co wygra – tęsknota za rodzinnymi stronami, czy możliwość lepszego życia?

O tej produkcji na początku tego roku było dość głośno. Obejrzałam ją przez przypadek. Dostałam propozycje zapoznania się z kilkoma filmami i wśród nich był "Brooklyn". Wydawał mi się ckliwą historią, a ja za taki nie przepadam, ale właśnie dlatego postanowiłam dać mu szansę. W końcu nie każdy melodramat jest złą i naiwną opowiastką. Wiele z nich może nas nauczyć istotnych rzeczy, więc warto otworzyć się i na ten gatunek.

Uważam, że motyw imigracji jest popularny w obecnych czasach i naprawdę łatwo znaleźć opowieści o nim i w kinematografii, i w literaturze. W końcu ludzie podróżują i zmieniają swoje miejsce zamieszkania od wielu lat. Co w tym dziwnego? Jednak mimo to potencjał tej historii został wykorzystany i dał dużo możliwości do dalszych przypuszczeń. Nie wiem czemu, ale "Brooklyn" w pewien nietypowy sposób kojarzy mi się z "Tytanicem". Może dlatego że również pojawia się w nim motyw statku i miłości. Dla mnie "Tytanic" jest zbyt tkliwy, choć przyznaję, że gdy byłam dzieckiem, był to mój ulubiony film. "Brooklyn" okazał się trochę inny, gdyż ukazywał więcej problemów niż tylko namiętna miłość dwójki bohaterów. Nie zmienia to faktu, że jest to dramat typowo kobiecy i mogę powiedzieć, że w pewnych momentach nawet zbyt... Dla niektórych kobiet pewnie to plus, lecz ja oczekuję większej realności. 

Temat poruszony w filmie jest bardzo istotny. Ukazuje trudne życie, z którym musieli walczyć mieszkańcy ówczesnej Irlandii oraz ciężkie początki w Ameryce. Nie jest łatwo przystosować się do nowych warunków w całkiem obcym kraju, mieście i w dodatku bez rodziny. Nie wiadomo czy będzie szansa na powrót do domu. Jednak w produkcji jest pewien element, który daje nadzieję. Musi przyjść ten moment, gdy będziemy musieli zdecydować, co dalej z naszym życiem i niektórzy będą mieli dokładnie ten sam problem. Wyjechać czy nie wyjechać? "Brooklyn" ukazuje, że jakąkolwiek podejmiemy decyzję, będzie miała ona olbrzymie skutki w przyszłości, lecz nasze życie jakoś się ułoży. 

Na bohaterach trochę się zawiodłam. Miałam nadzieję na ciekawe, rozbudowane osobowości. Tymczasem otrzymałam tylko ich namiastki. Bez wątpienia postacie miały coś w sobie, co wyróżniało je na tle innych filmów, ale nie na tyle by zapamiętać je na dłużej. Tak naprawdę nie poznajemy Eilis, ale w tym przypadku odbieram to na plus, ponieważ kryła się za pewną dozą tajemniczości. Była jedną z setek tysięcy imigrantów, którzy postanowili poszukać szczęścia w Stanach Zjednoczonych. Nie miała być kimś wyjątkowym. Eilis jest symbolem tych ludzi i ich przemiany. Okazała się bardzo dynamiczną postacią, gdyż jej zachowanie z początku historii, a końca było całkowicie odmienne.

Grze aktorskiej nie można nic zarzucić. Aktorzy podołali swoim rolom, jednak jak dla mnie nikt się nie wyróżnił. Pojawiło się naprawdę wiele postaci epizodycznych, przez co nie zapamiętałam nikogo jako wyjątkową osobę. 

"Brooklyn" nie jest jak inne melodramaty. Oczywiście ma podstawowe elementy – ogromna miłość, przeszkody i śmierć, ale poza tym wszystkim niesie ze sobą głębsze przesłanie i porusza naprawdę ważne tematy. Myślę, że przynajmniej kobiety powinny zapoznać się z tym filmem.   


sobota, 23 lipca 2016

Tożsamość Anioła


Tytuł: "Tożsamość anioła"

Autor: Lidia Helena Zelman

Cykl: Tożsamość anioła

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Liczba stron: 328

Ocena: 3/10








Czy was też przeraża, że osoby dobre, pełne empatii i życia mają za sobą wiele ciężkich przejść i często mimo tego że są młodsze, większy bagaż doświadczenia? Znam niejednego takiego człowieka i za każdym razem, gdy przypomina mi się jego historia, czuję ogromny szacunek i przede wszystkim podziw. Miałam i mam idealne życie, którego może mi pozazdrościć większość ludzi. A co z innymi? Andrea musi borykać się z wielkim darem, a raczej przekleństwem. Jest w stanie przewidzieć katastrofy. Można powiedzieć, że dzięki temu może ratować ludzkie życie. "Można" jest słowem kluczem. Choć bardzo by chciała, nie może nic zrobić. Czuje cierpienie tych ludzi, czuje ich ból, ale nie może im pomóc. Dlatego właśnie dziewczyna pomaga w domu starców i ośrodku wspierającym potrzebujących w Afryce. Jest ucieleśnieniem dobra. Nic nie było w stanie jej zagiąć – tajemnice przeszłości, trudne dzieciństwo i skrajna samotność z własnego wyboru. Ale ile można być samotnym? Jak długo można radzić sobie samemu z tak olbrzymimi problemami? 

Muszę wam się przyznać, że nie wiem, skąd mam tę książkę. Po prostu pewnego dnia wylosowałam jej tytuł z mojego pudełeczka z książkami. Chciałam zdać się na łut szczęścia i zostałam całkowicie zaskoczona. Powieść, o której istnieniu zapomniałam, już coraz mniej popularne paranormal romance, czy to może okazać się dobre? Na pewno okładka jest magnetyzująca, ale treść już niekoniecznie. Od początku czułam, że nie jest to opowieść dla mnie. Przyznaję się bez bicia, że w swoim czasie uwielbiałam te wszystkie mroczne historie o upadłych aniołach, wampirach i wilkołakach, ale ten czas już minął. Przeczytałam dostateczną liczbę książek z tego gatunku i wiem, że naprawdę trudno o dobrą powieść tego typu. "Tożsamość anioła" na pewno taka nie jest.

Od razu zirytował mnie początek książki. Nieśmiała dziewczyna, przystojny chłopak, niespotykane moce... Moment – czy tego już nie było? Przewidywalna do granic wytrzymałości. No i jak być tu pozytywnie nastawionym? Naprawdę wierzyłam, że może trafię na coś niesztampowego. Tymczasem okazało się takie jak zawsze... Na szczęście dalsza część była dla mnie niespodzianką. Nie spodziewałam się takiego przebiegu akcji i cieszę się, że autorka przynajmniej w głównej części stworzyła coś niekonwencjonalnego. Jednak niestety nic nie trwa wiecznie. Końcówka była powrotem do rozpoczęcia. Tak samo do odgadnięcia, bez żadnych tajemnic, zdumiewających wydarzeń. Był moment, gdy "Tożsamość anioła" urzekła mnie, ale on minął zbyt szybko i przez to czuję się w pewien sposób oszukana. W dodatku pojawił się motyw upadłych aniołów. Jest on zbyt często spotykany, by mógł dać pole do popisu. Trzeba by mieć naprawdę niesamowitą wyobraźnię, by stworzyć coś niepowtarzalnego. 

Styl autorki okazał się wyjątkowo lekki, co sprawiło, że przeczytałam powieść w zastraszająco szybkim tempie. Nie będę udawać, że się nie wciągnęłam mimo schematyczności. Jest on typowy dla młodzieżówek, co w pewien sposób jest dobre, bo zachęci młode osoby do czytania, jednakże ja jestem już za stara. Był dla mnie zbyt prosty. Żadnych ciekawych słów, składnia charakterystyczna dla języka nastolatków. Nic, co mogłoby zaspokoić mój głód literacki.

Co do bohaterów mam również negatywne odczucia. Na wstępie nie polubiłam Andrei i mimo że próbowałam to zmienić, to nie potrafiłam. Była ucieleśnieniem dobra i to mnie denerwowało. Ona nie miała prawie wcale wad. Jedyne jakie się pojawiały, to z jej przekonania, że to dla dobra innych ludzi. Przyznajcie sami – ludzie idealnie (wiem, że nie istnieją, ale ci blisko ideału) są niezwykle irytujący. Dla mnie są tacy nieludzcy i sztuczni. I właśnie taka była Andrea. Co do naszego przystojnego chłopaka – Kaspara – mam mieszane odczucia. Na pewno w pewnym momencie zyskał moją sympatię, ale nie potrafił jej utrzymać. Natomiast inne postacie okazały się mętne o nierozbudowanych charakterach. To byli tylko przypadkowi ludzie, których mijamy na ulicy i wyłącznie po ich wyglądzie jesteśmy w stanie coś o nich stwierdzić. Czy tak powinno być? To byli przyjaciele głównej bohaterki, jej wrogowi. Tymczasem dla mnie nie mieli żadnego znaczenia. 

Moja próba powrotu do dawnego gatunku zakończyła się totalnym fiaskiem. Czytałam gorsze książki, ale ta stanowczo zalicza się do tych zapełniaczy czasu, o których zapomina się od razu po przeczytaniu. Jeśli macie ochotę na fantastykę, romans poszukajcie ciekawszej i ambitniejszej powieści.    

środa, 20 lipca 2016

Miedziana rękawica


Tytuł: "Miedziana rękawica"

Autor: Cassandra Clare, Holly Black

Tłumaczenie: Robert Waliś

Cykl: Magisterium

Tom: II

Kategoria: Fantastyka 

Wydawnictwo: Albatros

Liczba stron: 336

Ocena: 8/10






Życie Calluma Hunta zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Jego ojciec nienawidzi magii, a w szczególności szkoły zwanej Magisterium. Dlatego Call był przekonany, że to złe miejsce dla niego i chciał zrobić wszystko, by tam nie być. Tymczasem po roku nauki wszystko nabrało innego sensu. Nareszcie ma przyjaciół, którzy nie wyśmiewają się z jego problemów z nogą, zwierzaka w postaci olbrzymiego wilka ogarniętego chaosem i przede wszystkim umiejętności, które mogą dać mu szczęście. Niestety ma też swoją mroczną tajemnicę – jest kimś innym niż myślą wszyscy. Gdy chłopak odkrywa, że jego ojciec domyśla się, kim naprawdę jest, ucieka z domu i rozpoczyna szaloną przygodę pełną niebezpieczeństw, śmierci i kłamstw... Czy poradzi sobie ze swoim sekretem i nieokrzesaną naturą?

Pamiętam, jak wychodziła pierwsza część tej powieści. To było coś. Cassandra Clare wróciła do nas z nową serią. Razem z Holly Black zjednoczyły się i stworzył niesamowitą historię, która zawładnęła niejedną osobą – również mną. Nie spodziewałam się, że "Próba Żelaza" zrobi na mnie tak dobre wrażenie. Jest to opowieść raczej dla młodszej młodzieży, tymczasem zostałam oczarowana i przeniesiona do świata magii i zagadek. I właśnie dlatego obawiałam się kolejnej części. Czy będzie tak samo dobra? Czy poczuję ten sam dreszczyk, co podczas czytania pierwszego tomu? Takich pytań pojawiło się tysiące. I odpowiedź jest tylko jedna – tak. 

Styl autorek nie jest zbyt skomplikowany. Nie można po nim oczekiwać trudnych czy rzadko spotykanych słów. Lecz nie oznacza to, że jest dziecinny. Jest wręcz odwrotnie. Posiada w sobie pewną dozę inteligencji, którą od razu zauważyłam, czytając pierwszą stronę. Zrobiło to na mnie bardzo dobre wrażenie, gdyż poczułam, że mój wiek nie ma znaczenia, a ja mogę oddać się nowym przygodom. Dzięki temu "Miedziana rękawica" była płynna i zrozumiała. Jedyne, co czasami irytowało mnie, to nietypowa składnia, przez którą gubiłam się w linijkach. Dla mnie jest to ciekawa konstrukcja gramatyczna, z którą wcześniej się nie spotkałam, dlatego mimo to podziwiam autorki za ten niekonwencjonalny styl. 

Od pierwszych stron wciągnęłam się w tę opowieść. Przeczytałam ją w zastraszająco szybkim tempie, co nawet mnie samą zaskoczyło. Już dawno nie straciłam poczucia czasu przy czytaniu. Historia jest nieprzewidywalna i pełna zwrotów akcji. Słuchamy zabawnych docinek przyjaciół, gdy nagle wszystko się zmienia i zaglądamy śmierci w oczy. Cały czas czułam porażającą mnie ciekawość, ale i niepokój o dalsze losy bohaterów. Wszystkie opisy, niezwykłe wydarzenia sprawiły, że moja wyobraźnia zaczęła pracować na największych obrotach, by dać mi możliwość brania udziału w misji razem z czwórką przyjaciół. 

Jak na początku wam wspomniałam, bardzo się obawiałam tej kontynuacji. Wyzwaniem jest napisanie dobrej książki, ale jeszcze większym napisanie jej dalszej części. W końcu powinna być jeszcze lepsza albo chociaż na tym samym poziomie. A czytelnicy są niezwykle wymagający. Sama wiem, jak bardzo dużo oczekuję po kolejnych tomach. Na szczęście "Miedziana rękawica" spełniła swoje zdanie i okazała się wybitniejsza od swojej poprzedniczki. Razem z "Próbą Żelaza" połączyły się w zgrabną całość, nadając płynności fabule i przede wszystkim emocjonalności. Tak bardzo pragnęłam, by bohaterowie poznali o sobie nawzajem prawdę i zaakceptowali się, że czasami nie mogłam wytrzymać i musiałam odłożyć powieść na bok. To wszystko było takie logiczne. Jednak oni nie mogli o tym wiedzieć...

Co do kreacji świata mam trochę zastrzeżeń. Brakuje mu częściowo podstaw. Niby wszystko jest zrozumiałe, ale nie czuję tego uczucia panoramiczności, które tak bardzo lubię. Jakby nic innego się nie działo oprócz wydarzeń związanych bezpośrednio z głównymi postaciami. Muszę też przyznać, że mam skojarzenia z "Harrym Potterem". Jest to pozorne uczucie, lecz nie można zaprzeczyć, że niektóre motywy się powtarzają – szkoła magii, dusza, która jest w innym ciele i przede wszystkim wszechobecna magia. Skądś to znamy, prawda? Na szczęście fabuła ma inny przebieg, co ratuje całą sytuację. 

Bohaterowie się wykreowani w perfekcyjny sposób. Główny bohater nie jest wybitną jednostką, która uratuje cały świat (choć mam nadzieję, że ostatecznie to zrobi), wcale wszyscy go nie podziwiają i szanują, nie jest bardzo lubiany – jest naturalny i to mnie w nim urzekło. Ma naprawdę wiele wad, które niejedną osobę zirytują, ale również ma zalety. Poza tym bardzo polubiłam ojca Calla – Alastaira. Ma w sobie coś niespotykanego. Pozwolił, by zawładnęła nim przeszłość, ale ostatecznie to on z nią walczy i nie poddaje się. 

"Miedziana rękawica" jest książką, która przeniesie każdego w niezwykły świat magii, gdzie liczy się przyjaźń, prawda i odwaga. Już dawno nie czytałam tak dobrze skonstruowanej powieści. Jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana fantastyki. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Wydawnictwu Albatros

niedziela, 17 lipca 2016

Granica


Tytuł: "Granica"

Autor: Zofia Nałkowska

Kategoria: Klasyka

Wydawnictwo: Greg

Liczba stron: 248

Film: Granica (1977 r.)

Ocena: 7/10










Granica jest ruchoma. Bardzo łatwo ją przesunąć. Państwo za pomocą jednego papieru może zmienić losy całego kraju. Co dopiero człowiek, który sam wyznacza własną granicę? Nie ma żadnych ograniczeń. Tylko i wyłącznie słowa, które mogły być nawet niewypowiedziane. Jak duże mają znaczenie? Ile razy sami nie dotrzymaliście obietnicy? Zenon ma tylko jedno pragnienie – chce być uczciwy. Jako dziecko patrzył, jak jego ojciec zdradza matkę i codziennie ją przeprasza. Ona natomiast sumiennie wybaczała mu. Wybaczenie to podstawa, ale czy na dłuższą metę można uniknąć konfliktów? Czy w konsekwencji ich syn spełni wszystkie swoje marzenia? 

Zwykle jestem pozytywnie nastawiona do lektur. W końcu to jedna z wielu książek, które mają uznanie wśród ludzi wykształconych, a przynajmniej taka jest oficjalna wersja. O "Granicy" nigdy wcześniej nie słyszałam, więc z chęcią wzięłam się za czytanie. W czasie lektury zaczęły mnie dochodzić negatywne opinie, ale nie dałam się zniechęcić. Powieść okazała się dość trudna i jak to ocenił jeden z moich znajomych – kobieca. W pewnym sensie miał rację, ale nie tak do końca...

Styl autorki jest bardzo ciężki. Pisze skomplikowaną składnią, która w tych czasach jest prawie niespotykana. Jest to dość trudne dla ucznia. Ja od dziecka bardzo lubię czytać, jednakże dla innych osób może to być naprawdę uciążliwe. Sama potrzebowałam wielu stron, by przywyknąć do języka autorki. Pojawiła się naprawdę duża liczba opisów przeżyć wewnętrznych. Uwielbiam tego typu opisy, więc pod tym względem powieść była dla mnie rajem. Nie zmienia to faktu, że czasami była nużąca. 

Fabuła okazała się mało oryginalna. Jest to dość sztampowa historia, która wielokrotnie pojawiała się w literaturze. Nie zaskoczyła mnie niczym, co odebrałam raczej negatywnie. Jednak oczekuję, że powieść zaskoczy mnie i da nową inspirację. Od początku znaliśmy zakończenie, gdyż wystąpiła kompozycja klamrowa. Można powiedzieć, że w jaki sposób miała być nieprzewidywalna, gdy autorka od razu zdradza nam losy Zenona. Lecz mimo to spodziewałam się czegoś więcej, jakieś niespodzianki. W "Granicy" niejednokrotnie wystąpiły retrospekcje, które zaburzały chronologię i sprawiały, że naprawdę trzeba było się skupić na tekście, jeśli chciało się dobrze zrozumieć fabułę. Skomplikowało to książkę, lecz na mnie to wywarło dobre wrażenie. I muszę przyznać, że coś jest z tym spojrzeniem kobiecym. Uważam, że jest to zbyt duże słowo, ale na pewno powieść jest lepiej zrozumiała dla żeńska płci.

Bohaterowie byli dla mnie papierowi. Nałkowska nie dała możliwości lepszego poznania ich. Znaliśmy ich przeszłość i przyszłość, ale zabrakło typowej codzienności i reakcji na różne sytuacje. Trochę zaprzeczam samej sobie, gdyż były liczne opisy, ale to nie było to. Brakowało opisu ich charakterów albo sytuacji, z której sami moglibyśmy więcej wywnioskować. Miałam bardzo duży problem z ich ostateczną oceną. Każdy popełnił błędy i każdy musiał zmierzyć się z ich konsekwencjami. Ale kto ich nie popełnia? W powieści wystąpiło wiele postaci epizodycznych, które były okryte dla mnie wielką tajemnicą. Pojawiały się, ale tak naprawdę były jednym, wielkim sekretem.

Psychologia była bardzo rozbudowana. Autorka przedstawiała nam standardową sytuację, która miała miejsce w każdych czasach i jej konsekwencje. Przyznała się do rzeczy, o których nie chcemy mówić i udajemy, że nas nie dotyczą, mimo że dobrze wiemy, że jest inaczej. Daje możliwość przemyślenia wielu sytuacji i zrozumienia ich, a przy tym ostrzega. Pod względem psychologicznym ukazała swój warsztat w całej okazałości, dlatego właśnie "Granica" tak bardzo przypadła mi do gustu.

Jest to ciężka książka i jestem pewna, że wiele osób podda się, próbując ją przeczytać lub negatywnie ją oceni. Jednakże ja zapamiętam ją na długo i uważam, że powinno się przynajmniej podjąć próbę, by zapoznać się z jej treścią.      

czwartek, 14 lipca 2016

Strażnicy marzeń


Tytuł: Strażnicy marzeń

Reżyser: Peter Ramsey

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Chris Pine

Czas trwania: 1 godz. 37 min.

Premiera: 4 stycznia 2013 r. (Polska), 10 października 2012 r. (świat)

Ocena: 6/10







Wierzycie w Świętego Mikołaja? A Zajączka Wielkanocnego? Pewnie część z was wyśmieje mnie. Magiczne istoty? To chyba nie w tym wieku... Zapewne już dawno wyrośliście z tych lat i teraz opowiadacie niestworzone historie swojemu rodzeństwu, dzieciom. Nie mylę się? A moment, gdy zdaliście sobie sprawę, że te wszystkie magiczne stworzenia nie istnieją? Był to powolny proces, czy ktoś wredny uświadomił was? A teraz zastanówcie się nad tym. Jesteście pewni, że Mikołaj, Zając, Zębuszka nie istnieją? Na pewno? Ja wam powiem co innego. To wszystko bujdy. Oczywiście, że istoty naszego dzieciństwa istnieją i są wśród nas. Nawet lepiej – możemy je spotkać. Tylko przestaliśmy wierzyć, a wtedy to już niemożliwe. Zamknijcie oczy i po prostu uwierzcie. Następnie w święta wstańcie w nocy i czekajcie na Mikołaja. Zapewniam, on przyjdzie. 

Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej animacji. Przypadkowo, gdy szukałam jakieś ciekawej bajki, wpadłam na ten film. A że jestem niepoprawną marzycielką, musiałam obejrzeć produkcję o tak ważnych postaciach jak Strażnicy Marzeń. Przecież to obowiązek każdego idealisty. Tym bardziej że historia jest zachęcająca. Jakie wrażenia pozostawił po sobie film? 

Uważam, że pomysł jest wyjątkowo oryginalny. W końcu wcześniej nigdy z czymś takim się nie spotkałam i tytuł od razu zachęcił mnie do obejrzenia animacji. Które dziecko nie chce poznać Strażników Marzeń? A że mam z sobie wiele z dziecka i ja tego zapragnęłam. Nie spodziewałam się, że tytułowymi Strażnikami okażą się postacie, w które wierzyliśmy jako mali ludzie. Zrobiło to dobre wrażenie na mnie. Wbrew pozorom wcale nie ma dużo bajek, gdzie tradycje wszystkich świąt są połączone. I głównym bohaterem jest Jack Mróz, o którym ja wcześniej nie słyszałam. To wszystko jest takie pozytywne, pełne energii i radości. Właśnie takie powinny być animacje. Mają cieszyć i uczyć, a nie być ponure i zniechęcające...

Niestety na samej fabule bardzo się zawiodłam. Na pewno był dobry pomysł, ale potencjał nie został wykorzystany. Pojawiło się zbyt mało wątków, przez co brakowało wrażenie panoramiczności. Odczuwałam, że nie ma nic ważniejszego od głównego celu albo że po prostu nigdzie nic się nie dzieje, co dobrze wiemy, że jest niemożliwe. Brakowało mi dużej ilości wydarzeń, które ubarwiłyby historię i pozwoliły na przeżycie wielu niesamowitych przygód. Gdyby scenarzysta bardziej rozbudował opowieść, byłaby niezwykle ciekawa. Tymczasem było przeciwnie. 

Bohaterowie mieli ciekawe osobowości. Jak to w animacjach byli przedstawieni w karykaturalny sposób. Każdy miał jakąś jedną cechę, która należała wyłącznie do niego. Można było z tego wyciągnąć wiele intrygujących refleksji. Każdy na świecie ma swoje własne problemy. Jedne są mniejsze, inne większe, ale ludzie przeżywają je w ten sam sposób i często potrzebują akceptacji i przynajmniej próby zrozumienia. Tak było z Jackiem, który pragnął, by ludzie go widzieli i chciał poznać swoją przeszłość. Niestety poza tym postacie w "Strażnikach Marzeń" byli wyjątkowo niedopracowani, co odebrałam bardzo negatywnie. Wszyscy mieli wiele możliwości i jestem pewna, że z nich można by stworzyć coś więcej niż tylko animowanych bohaterów.

Grafika była bardzo ładna. Od razu wpadała w oczy i pozwalała się cieszyć kolorami i radością. Jednak cały czas miałam wrażenie, że czegoś w niej brakuje, że w pewien sposób jest niepoprawna, co niezwykle mnie irytowało. Bez wątpienia można było bardziej ją rozbudować.

"Strażnicy Marzeń" są bardzo przyjemnym filmem, lecz niestety nie byli tym, czego oczekiwałam. Jest to animacja na nudny dzień, ale nie można więcej po niej oczekiwać.          

poniedziałek, 11 lipca 2016

Jądro ciemności


Tytuł: Jadro ciemności

Autor: Joseph Conrad

Tłumaczenie: Aniela Zagórska 

Kategoria: Klasyka

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 160

Film: Jadro ciemności (1993 r.)

Ocena: 8/10








Kim naprawdę jestem? Czym jest świat? Czy człowiek jest czymś więcej niż zwierzęciem? Te pytania są zadawane od wieków i nikt na nie nie odpowiedział. Każdy ma jakieś zdanie, jakieś argumenty, może nawet dowody, ale tak naprawdę nie jest w stanie potwierdzić swojej odpowiedzi. Marlow wyruszył na Czarny Ląd, by tam zaznać przygody, ale również spełnić swoje marzenia i poznać samego siebie. Jest człowiekiem z doświadczeniem oraz wyjątkowo rozwiniętą inteligencją. Jednak nawet on jest zaskoczony tym, co zobaczył, a raczej zrozumiał. Wtedy właśnie on zadawał pytanie – kim naprawdę jesteśmy?. Z czym spotkał się Marlow? Jakie wrażenie zrobił na nim tajemniczy Kurtz?

"Jądro ciemności" jest lekturą szkolną, o której mówi się dość dużo. Co prawda nie słyszymy o niej tyle co o "Krzyżakach", "Lalce", czy "Panu Tadeuszu", lecz gdy młody człowiek przekroczy mury liceum, będzie musiał spotkać się z tą powieścią. Jest wiele różnych zdań na jej temat. Jednak ja najczęściej spotykałam się z tymi pozytywnymi. Wiedziałam, że książka jest krótka, ale czyta się ją długo i ma w sobie wiele inteligentnych spostrzeżeń. Uwielbiam takie lektury, dlatego z chęcią przeczytałam ją i na pewno nie zawiodłam się. 

Joseph Conrad jest bardzo sławnym pisarzem, który oczarował na całym świecie wiele ludzi swoimi cennymi uwagami oraz łatwością uchwycenia tematu. Zastanawiałam się, co takiego jest w jego powieściach, że czytelnicy tak bardzo je chwalą i dlaczego podobno czyta się je tak długo. Teraz już rozumiem to. Styl autora jest niesamowity. Bardzo ciężki i często ma skomplikowaną składnię, co utrudnia czytanie, jednakże gdy już się wciągnęłam, nie miało to najmniejszego znaczenia. Choć nie – sprawiło, że ta opowieść zawładnęła mną. Język, jakim posługuje się Conrad, jest niespotykany, co mnie oczarowało i zachęciło do sięgnięcia po inne jego dzieła.

Fabuła jest niezwykle zajmująca. Nie spodziewajcie się, że znajdą się tu sceny pełne akcji i zaskakujących wydarzeń. To nie tego typu opowieść. Jest ona raczej statyczna i bardzo płynna, ale właśnie to ją ubarwia i nadaje geniuszu. Nie miała być to historia napisana dla rozrywki, tylko dla refleksji i zastanowienia się na swoim postępowaniem. Ona bardzo rozbudowany morał i wyjątkowo wciąga. W pewien sposób zawładnęła mną i nie żałuję, że pozwoliłam na to.

Tematyka jest bardzo istotna. Co prawda porusza temat, który w tej chwili nie dotyczy nas tak bardzo jak kiedyś, ale nadal jest pewnym problemem i można jak najbardziej uznać ją za uniwersalną. Wspomina o Murzynach, którzy zacofani i nie znający świata technologii pozwalali się wykorzystywać Europejczykom. To oni byli nazywani dzikusami, a tymczasem udowadniali, że jest całkiem odwrotnie. "Jądro ciemności" wprowadziło mnie w nastrój refleksyjny, który utrzymywał się jeszcze długo po przeczytaniu powieści. Tymbardziej że omawiałam ją również w szkole. 

Cieszę się, że ta książka znajduje się w kanonie listy lektur. Podejrzewam, że inaczej nie miałabym okazji jej przeczytać albo po prostu zrobiłabym to wiele lat później. Jeśli jeszcze jej nie znacie, uważam, że waszym obowiązkiem jest zapoznanie się z nią.  

piątek, 8 lipca 2016

Gloria Victis


Tytuł: Gloria Victis

Zespół: Lustro

Kraj: Polska

Gatunek: Rock

Wytwórnia płytowa: MJM Music PL

Rok wydania: 2016 r. 

Ocena: 6/10






Wielokrotnie wspominałam wam, jak bardzo ważna jest dla mnie muzyka. Nie mam żadnych ograniczeń co do niej. Jestem otwarta na każdy gatunek i uważam, że prawdziwi miłośnicy tej dziedziny sztuki tacy właśnie powinni być. Oczywiste jest, że nie każdy układ nut przypadnie nam do gustu, ale żeby to wiedzieć najpierw powinniśmy spróbować. W innym przypadku jesteśmy uwięzieni we własnych uprzedzeniach i ograniczeni prze brak ciekawości. Może jest to dość drastyczne zdanie, ale bez wątpienia prawdziwe. Zgadzacie się? Czy nie warto czasami pokonać własną awersję i dać się ponieść nieznanemu? 

O zespole Lustro nigdy wcześniej nie słyszałam, co obecnie bardzo mnie dziwi, gdyż zespół został założony w 2003 r., więc minęło już wiele lat od jego debiutu. A ja nigdy nie unikałam polskiego rynku muzycznego. Są osoby, które uważają, że polskie zespoły nie tworzą dobrych utworów. Jest to dla mnie mylne, gdyż jak każdy kraj mamy lepsze i gorsze piosenki. Jest to naturalne, więc należy szukać tych lepszych, a że od czasu do czasu trafi się na te na niewysokim poziomie, nie powinno nas dziwić. Dlatego właśnie wysłuchałam album "Gloria Victis". Płyta zrobiła na mnie dobre wrażenie, choć niekoniecznie takie jakie się spodziewałam.

Utwory są naprawdę wyjątkowo rytmiczne, przez co łatwo wpadają w ucho i bez problemu można je zapamiętać. Jest to dla mnie duży plus, gdyż lubię coś ponudzić albo razem ze znajomymi pośpiewać przy ognisku. Tymbardziej kiedy znam teksty. Często pojawia się gitara, co daje duże pole do popisu. Zawsze byłam fanką pianina, lecz nawet ja, która niestety nie posiada słuchu muzycznego, jestem w stanie docenić pełne pasji rytmy gitary. Do tego dochodzi oryginalny głos wokalisty – Konrada Przerwy. Uwielbiam, gdy piosenkarz ma coś wyjątkowego w barwie głosu. Wtedy nie znając konkretnej piosenki, jestem w stanie powiedzieć, kto to śpiewa. Zawsze w takich momentach czuję dumę z siebie i wokalisty. Ze wszystkich utworów największe wrażenie zrobiła na mnie piosenka "Święty Boże". Jest trochę przerażająca, ale to właśnie ona dotarła do mnie.

Melodia jest bardzo energiczna. Widać, że zespół włożył wiele uczucia w to, co robi i uważam, że powinno takich ludzi się doceniać. Dzięki "Gloria Victis" mój humor został poprawiony. Jest to wyjątkowo radosny album, co jest dość paradoksalne, biorąc pod uwagę tematykę. Poszczególne ścieżki dźwiękowe są ujmujące, ale również pełne trwogi i strachu. Ta różnorodność przypadła mi do gustu. 

Teksty są patriotyczne. Są one znane nam wszystkim, gdyż wielokrotnie słyszeliśmy je w radiu, od babci, która robiąc obiad, nuciła je. Te wszystkie pieśni zostały zebrane w całość, ukazując całą swoją dorodność. Opowiadają o życiu żołnierzy, ich determinacji, marzeniach oraz pozostawionej miłości. Są one bardzo naturalne. Nie znajdziemy w nich szeroko rozwiniętych zagadnień filozoficznych, ale normalne życie. Jestem znana z różnorodnych refleksji, ale moim zdaniem właśnie w tym jest piękno tych utworów – nie komplikują niepotrzebnie tekstów.

"Gloria Victis" przypomina nam o przeszłości – o tym co utraciliśmy, ale również o tym co dzięki odwadze zdobyliśmy. Gdy słuchałam tych piosenek, cały czas miałam skojarzenia z "Czasem honoru". Jest to mój ulubiony serial o bardzo podobnej tematyce co album muzyczny, dlatego połączyłam ze sobą te dwa wątki. Płyta daje motywację do życia i wiary w nasz kraj. Są to idealne melodie na piknik ze znajomymi. Podniesie morale, ale także miło się będzie słuchać wśród bliskich nam osób. 

Muszę się przyznać, że spodziewałam się całkowicie czegoś innego, ale jestem zadowolona, że przesłuchałam "Gloria Victis". Myślę, że każdy Polak powinien zrobić to samo bez względu na gusta muzyczne.      

Za możliwość wysłuchania płyty dziękuję bardzo portalowi Zażyj Kultury 

wtorek, 5 lipca 2016

Romeo i Julia


Tytuł: Romeo i Julia

Choreografia: Krzysztof Pastor

Teatr: Teatr Wielki (Warszawa)

Kategoria: Balet

Główna rola: Maria Żuk, Vladimir Yaroshenko

Premiera: 07.03.2014 r. 

Czas trwania: 2 godz. 10 min.

Ocena: 8/10




Och, mój Romeo! Gdzie jesteś? – ile kobiet zadaje sobie to pytanie wciągu dnia? Pragną miłości i rodziny, tymczasem są samotne. Już dawno przestały sobie wmawiać, że są w stanie żyć bez mężczyzny, że praca i pasje im wystarczą. Czy na pewno tak jest? Czy nie jest to bardzo mroczny i kłamliwy scenariusz? O wiele łatwiej i przyjemniej jest zakochać się, będąc młodym i pełnym życia. Wtedy miłość nie ma żadnych ograniczeń i nikt nie ma prawa podważyć jej szczerości. Taka właśnie jest opowieść o sławnej parze, która kocha się ponad wszystko – Romeo i Julia. Kto o nich nie słyszał? Dla nich to niezwykłe uczucie stało się najważniejsze i nawet śmierć ich nie rozdzieliła. Czy chcecie jeszcze raz usłyszeć tę nieprawdopodobną historię?

Mamy rok szekspirowski. Minęło czterysta lat, odkąd ten sławetny dramaturg pożegnał się z życiem. Dlatego właśnie teraz telewizja, literatura i przede wszystkim teatry wróciły do dzieł Szekspira. Teatr Wielki w Warszawie, by dumnie uczcić tę rocznicę w swoim repertuarze, dał szeroką możliwość wyboru sztuk Szekspira. Tak o to i ja miałam okazję obejrzeć jedną z nich, a dokładnie mówiąc tę najsławniejszą – "Romeo i Julię". Muszę się wam przyznać, że gdy czytałam ją jako lekturę szkolną, stwierdziłam, że jest fatalna. Historia wydawała mi się banalna i nieprawdopodobna, zbyt pochopna i nierozważna. W porównaniu do wielu ludzi nie widziałam w niej nic romantycznego. Dla mnie to tylko brutalna opowieść o głupocie. Przez lata nie zmieniłam swojego poglądu. Nadal tak twierdzę, lecz dostałam możliwość obejrzenia dzieła w formie baletu. Dotychczas miałam tylko raz styczność z tą dziedziną tańca, dlatego postanowiłam dać jeszcze jedną szansę "Romeo i Julii" w zmienionej formie. Czy moje zdanie uległo przeobrażaniu? 

Fabuła była oparta na oryginalnej sztuce. Zmieniły się tylko pojedyncze wydarzenia. Jestem w stanie powiedzieć, że te minimalne zmiany mogły zaobserwować tylko osoby, które dość dobrze znają tę historię. Jak pewnie teraz pomyśleliście – pilni uczniowie, którzy byli maglowani każdym, najmniejszym fragmentem książki w szkole. Na początku obawiałam się, że aktorzy za pomocą tańca nie będą umieli odtworzyć sztuki i przekazać wydarzenie, które miały tam miejsce. Całkowicie niepotrzebnie. Jeśli zna się prawdziwą wersję, a nie oszukujmy się – kto jej nie zna?,  bez problemu zrozumiemy też, co dzieje się na scenie. Myślę, że nawet jeżeli kogoś ominął ten sławny romans, to i tak jest w stanie wydedukować, jak przebiegała fabuła. Taniec przekazał całą gamę emocji, która nieraz mnie poruszyła, a ja osobiście uważam to za wielkie osiągnięcie. Takie opowiastki raczej mnie nie wzruszają. Jak przed chwilą wspomniałam, pojawiły się zmiany. Zakończenie minimalnie różniło się od oryginału. Nie myślcie, że para kochanków inaczej zakończyła swoje losy. Pod tym względem nic się nie różni, lecz było trochę bardziej krwawo...

Balet jest niesamowity! Zdaję sobie sprawę, że nie każdy docenia jego artyzm, ale jest to już zależne od gustu. Dla mnie jest to przeniesienie się do innego, bardziej magicznego świata. A aktorzy, odgrywający role, poradzili sobie z tym doskonale. Każdy najmniejszy ruch był przemyślany i właśnie to tak bardzo mnie oczarowało. Pojawiło się też dużo normalnej gry aktorskiej. Oczywiście nie zagościły słowa, ale mimika i gesty nadały płynności sztuce i pozwoliły na jej bezpośrednie zrozumienie. Na scenie występowało bardzo wielu aktorów, którzy wspólnie zadbali, by ukazać każde, nawet najmniejsze emocje. Zrobiło to na mnie duże wrażenie i myślę, że nie tylko na mnie.

Muzyka klasyczna przeniosła widzów do świata Montecchich i Capulettich, gdzie liczą się dawne spory i miłość dwojga młodych ludzi. Zawsze uwielbiałam ten gatunek muzyczny, dlatego nie miałam problemów, by docenić doskonałość tych nut i przeżyć niesamowitą przygodę. Jestem w stanie nawet powiedzieć, że sama muzyka dała niezwykłe możliwości i to ona przede wszystkim sprawiła, że chciałam patrzyć dalej na sztukę.

Scenografia była bardzo minimalistyczna, co dla niektórych może być minusem, lecz ja mam odmienne zdanie. Sama lubię przepych, jednak w tym przypadku brak zbyt "krzyczącego" wystroju był bardzo pozytywnie odebrany przeze mnie. Oddawał otocznie i atmosferę tamtych czasów. W dodatku pojawił się również projektor, który wyświetlał cały czas obraz. Niestety nie zrozumiałam ich przesłania, więc nic więcej wam nie powiem na ten temat.

Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam obejrzeć tę sztukę w tej odsłonie. Historia nadal nie przypadła mi do gustu, lecz talent aktorów i muzyka nie z tego świata zostawiły pozytywne odczucia. Jestem zdania, że niejedna osoba spędziła miło wieczór i jeszcze pewnie spędzi, patrząc na balet o parze kochanków.        

sobota, 2 lipca 2016

Planeta Singli


Tytuł: Planeta Singli

Reżyser: Mitja Okorn

Produkcja: Polska

Gatunek: Komedia romantyczna

Rola główna: Agnieszka Więdłocha

Czas trwania: 2 godz. 16 min.

Premiera: 5 luty 2016 r. (Polska), 25 stycznia 2016 r. (świat)

Ocena: 7.5/10







Każdy z nas ma marzenia. Niektóre są wielkie, a niektóre malutkie, ale zawsze mają tę samą moc. Dziecko marzy o tym, żeby zostać aktorem, lekarzem, kosmonautą i nie ma żadnych ograniczeń, by marzyć. Jest przy tym szczere i pewne sukcesu. Nic nie jest w stanie go pokonać. Ale z czasem życie staje się bardziej skomplikowane. Pragnienia i idee zamieniają się w konkretne cele i przeszkody, które nie zawsze da się pokonać. Należy dokonywać wyborów. Lecz czasami nie ma dobrych decyzji – trzeba poświęcić siebie lub bliskich. Po latach może stać się to żmudne... Tymbardziej że człowiek staje się coraz starszy. A jeśli nie ma, z kim dzielić się smutkami? Jest samotny i właśnie w samotności musi poradzić sobie z problemami? Czy nie warto spróbować czegoś, co pomoże znaleźć drugą połówkę?  

"Planeta Singli" na początku tego roku zyskała wielki rozgłos. Wszędzie były plakaty, bilbordy, zwiastuny. Nie dało się o niej nie usłyszeć. W dodatku hasło: "Nowa komedia reżysera hitu Listy do M." przyciągnęło olbrzymią publiczność. Właśnie wtedy byłam krótko po obejrzeniu "Listów do M.". Zawsze myślałam, że jest to głupia komedia romantyczna, która nie wprowadzi nic nowego i istotnego do mojego życia. Pomyliłam się, dlatego tym razem nie oceniłam tak szybko "Planety Singli". Stwierdziłam, że jest to idealny film, by go obejrzeć razem z przyjaciółmi. Tak też zrobiłam i mam raczej dobre odczucia co do tej produkcji. 

Nie mogę zaprzeczyć, że "Planeta Singli"  jest dość naiwnym filmem. Wątpię, żeby taka sytuacja miała miejsce w prawdziwym życiu. Choć z drugiej strony to właśnie ono pisze najdziwniejsze scenariusze. No ale nie ulega wątpliwości, że nie każdemu może się przydarzyć ta historia. Mimo to jest bardzo przyjemna i lekka w odbiorze, a tego oczekiwałam po niej. Miałam wrażenie, że jest bardzo podobna do "Listów do M.". Z jednej strony jest to dobrym znakiem, a z drugiej powieleniem schematu, który całkiem niedawno się pojawił i zrobił furorę na polskim rynku. 

Jako komedia jest bardzo zabawna. Pod żadnym pozorem nie mogę jej tego odmówić. Gdy ją oglądałam, miałam za sobą trudny okres, więc taka doza śmiechu poprawiła mi humor. Jak w każdej produkcji z tego gatunku pojawiały się różnego typu dowcipy. Niektóre były naprawdę inteligentne i dawały duże pole do popisu, inne miały nas rozśmieszyć swoją beznadziejnością i niskim poziomem. Nie każdy to docenia, jednak ja uważam, że powinno być i trochę tego, i tego. Nie lubię komedii, które opierają się na głupich żartach, lecz uważam, że takie oparte tylko na myśleniu są meczące. W "Planecie Singli" pojawił się również komizm sytuacyjny, który ja uwielbiam. Sądzę, że wtedy można najbardziej się pośmiać i docenić dzieło. 

Fabuła jest naprawdę oryginalna, co od razu uderzyło we mnie. Spotykałam się z różnego typu komediami romantycznymi i najczęściej są one przewidywalne. W tym przypadku również tak było, aczkolwiek niesztampowe przeprowadzenie historii bardzo przypadło mi do gustu. Nie na co dzień spotykamy się z takimi opowieściami. Na początku pomysł wydawał się wyjątkowo niemądry. Nauczycielka, która umawia się na randki przez portal randkowy, by ośmieszyć mężczyzn w reality show, które swoją drogą prowadzi mężczyzna? To brzmi dość dziwacznie, ale na pewno zabawnie. Tymbardziej że z czasem wszystko nabierało sensu i dało wiele tematów do przemyśleń. 

Bohaterowie okazali się naprawdę wyjątkowo dobrze wykreowani, co mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się tego i jestem zadowolona, że postacie zrobiły na mnie tak dobre wrażenie. W produkcji pojawia się wachlarz charakterów. Mamy tam naprawdę dużą różnorodność. Każdy znajdzie sobie kogoś, z kim może się utożsamić. Bohaterowie niosą ze sobą wiele interesujących refleksji i mogę naprawdę nauczyć nowych rzeczy. Oczywiście największą uwagę przykuwa główna para. Na początku wydają się mętnymi postaci, by z czasem ukazać, że są kimś więcej i są w stanie zmienić się na lepsze.    

Aktorzy doskonale poradzili sobie z rolami, które otrzymali. Prawie każdy był oryginałem i w taki sposób się przedstawił. Główną rolę grała Agnieszka Więdlocha, którą znam przede wszystkim z "Czasu honoru". Właśnie wtedy zaczęłam doceniać jej kunszt aktorski i ten film to potwierdził.

Nie oczekiwałam wyjątkowo wiele od "Planety Singli", ale byłam raczej pozytywnie nastawiona. Komedia zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie, dlatego jeśli lubicie tego typu filmy, polecam je wam jak najbardziej. Natomiast innym polecam na odprężenie się. 

środa, 29 czerwca 2016

Czarna kolonia


Tytuł: "Czarna kolonia"

Autor: Arkady Saulski

Cykl: Kroniki Czerwonej Kompanii

Tom: I

Kategoria: Science fiction

Wydawnictwo: Drageus Publishing House

Liczba stron: 339

Ocena: 7/10








Ile razy zdarzało się wam wychodzić rano na dwór i myśleć, że nasz świat upada? Że nie jest już tak piękny jak kiedyś? Że nie ma już na nim miejsca dla nas? Że chcielibyście rozpocząć nowe życie? Ile razy? Za kilkaset lat wszystko się zmieni... Ziemia nie będzie jedyną planetą, gdzie mieszkają ludzie. Naukowcy i marzyciele razem podbili Czerwoną Planetę, by dać szansę na nowe, lepsze życie. Setki lat walki z niesprzyjającym klimatem, poszukiwania niezwykłych rzeczy oraz zasiedlanie zielonych terenów sprawiły, że teraz każdy może tam zamieszkać, każdy może być szczęśliwy. Ale czy na pewno? Czy Mars nie kryje własnych tajemnic, które mogą pochłonąć wszystkie marzenia? A może to ludzie zapomnieli, kim naprawdę są... 

Zanim przeczytałam tę książkę, nie zdawałam sobie sprawy z jej istnienia. Nie interesuję się technologią, astronautyką ani science fiction. Są to dla mnie odległe tematy, które wydają się czymś ponad mój umysł. Jednak dlaczego nie spróbować od czasu do czasu czegoś nowego? W końcu życie daje tyle możliwości. Warto byłoby z nich korzystać – nawet w najmniejszych sprawach. Tak oto postanowiłam przeczytać "Czarną kolonię". Czy warto było spróbować nieznanego?

Pomysł na powieść uważam za mało oryginalny. W końcu prawie każda książka science fiction jest o Marsie i próbach okiełzania go. Co w tym nowego? Gdyby nie fakt, że ja sama nie mam styczności z tym motywem, "Czarna kolonia" nie przekonałaby mnie do siebie. Często się spotyka opowieści o nieodkrytym kosmosie, gdzie czekają na nas cuda, które zmienią bieg całej historii ludzkości. A obcy? Od dziecka o nich słyszymy i już dawno każdy z nas wyrobił sobie zdanie na ich temat. Kolejna historia dla dorosłych, którzy pozostali w świecie stworzonym w dzieciństwie. To nie zachęca, ale na pewno pozwala na powrót do tych najgłębszych, niespełnionych marzeń.   

Niestety w ostatnich latach science fiction straciło na popularności. W tej chwili naprawdę trudno usłyszeć o dobrej powieści z tego gatunku. Są to raczej opowieści z ubiegłego wieku, gdzie ludzie marzyli o nowych wynalazkach. Wtedy odbywały się wyścigi między mocarstwami. Kto osiągnie więcej? To pobudzało ludzką wyobraźnię. Lecz nie mogę zaprzeczyć, że tego typu historie są skierowane do konkretnych odbiorców, którzy będą umieli docenić warsztat literacki oraz uniwersum. Tym po prostu trzeba się interesować i dopiero wtedy można zauważyć piękno opowieści. W Polsce i za granicą jest dużo wybitnych pisarzy, którzy zajmują się tym gatunkiem. Dla mnie są oni nieznani i myślę, że dla przeciętnego człowieka również. Jest to przykre, ponieważ jesteśmy przez to trochę ograniczeni.  

Styl autora jest bardzo sztywny. Nie ma miejsca na kwieciste opisy i psychologiczne refleksje. Jest to dla mnie język typowo męski, gdzie nikt nie rozczula się nad małą raną. Stało się, trudno – idziemy dalej. Słowa są do siebie dobrze dobrane, co daje wrażenie dopracowania i płynności. Często występują słowa specjalistyczne, które nie są znane dla każdego. Uważam, że jest to duży plus, gdyż można z nich nauczyć się czegoś nowego i zostać zaskoczonym nieznanymi wcześniej rzeczami.

Fabuła od pierwszych stron wciągnęła mnie. Zaczyna się w nietypowy sposób, co od razu mnie oczarowało, jeśli można odnieść to słowo do początku, który był wstrząsający. Jest to bardzo pomocny zabieg, ponieważ od razu robi dobre wrażenie na czytelniku, co zachęca do dalszego czytania oraz pozostawia pozytywną opinię po sobie. Aczkolwiek sprawia też, że ma się większe oczekiwania co do całej powieści. Historia jest nieprzewidywalna. Tak naprawdę nie wiemy, do czego dążymy. Zwykle irytuje mnie to w książkach. Lubię mieć wyznaczony cel, jednakże w tym przypadku jego brak oddziaływał na moją wyobraźnię i ciekawość. Niestety pojawił się pewien problem. Mianowicie autor za szybko przeszedł od zapoznania czytelnika z realiami do szybkiej akcji. Przez to wszystkie walki były nudne i ich opisy męczyły. Jeszcze przed chwilą poznawaliśmy bohaterów, ich przeszłość oraz plany, a zaraz czytaliśmy, jak walczą o życie. Nie wiedziałam, skąd wynika ten nagły przeskok, dlaczego to wszystko dzieje się tak szybko... 

Uniwersum jest standardowe dla science fiction. Jak dla mnie nie ma w nim nic niesztampowego. Czerwona Planeta, ludzie, którzy radzą sobie z nowym klimatem i wojna na technologię. Słyszałam to nieraz, nie dwa. Tymbardziej że mało się o nim dowiadujemy. Wszystkiego musiałam się domyślać, co wielokrotnie mnie zirytowało. Chciałam czegoś niekonwencjonalnego. Tymczasem był to schemat, któremu w dodatku brakowało podstaw. Na czym miałam się opierać? Aczkolwiek uważam, że gdyby pisarz lepiej dopracował tę rzeczywistość, mogłaby ona być naprawdę niesamowita i pełna niespodzianek. Niestety Saulski nie wykorzystał potencjału swojego pomysłu.

W "Czarnej kolonii" nie ma jednego głównego bohatera. Jest ich kilku i wielokrotnie ich losy się przeplatają. Niektóre osoby poznawaliśmy tylko po to, by zrozumieć te ważniejsze. Zrobiło to na mnie dobre wrażenie. Pojawiło się wiele ciekawych postaci, które niestety nie były dobrze rozbudowane. Miały niezwykłe osobowości, lecz my nie dostawaliśmy szansy, by ich lepiej poznać. Zdarzało się również, że ich liczba przerastała mnie, dlatego nie byłam w stanie połączyć niektórych wątków. 

Powieść ma rozbudowaną tematykę. Ukazuje słabości ludzkie. Jeśli nie walczy się z nimi, mogą zawładnąć człowiekiem i doprowadzić do katastrofy. Do tego dochodzi jeszcze władza i pieniądze. Co bardziej może oślepić ludzką istotę? Autor ukazuje nam również trudne relacje między córką a ojcem. Wynikają one z wielu czynników. Czasami trudno pokonać uprzedzenia i znaleźć pozytywy w osobie, której się nie zna, a powinno bardzo dobrze. 

Oczekiwałam czegoś innego po "Czarnej kolonii", ale mimo to cieszę się, że przeczytałam tę powieść. Spróbowałam chyba najbardziej mi odległego gatunku literackiego i mam raczej miłe wspomnienia, choć trochę się przy nim męczyłam. Jednak dla fanów science fiction może być to wciągająca książka. 

niedziela, 26 czerwca 2016

Sezon burz


Tytuł: "Sezon burz"

Autor: Andrzej Sapkowski

Cykl: Saga o Wiedźminie

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictw: SuperNOWA

Liczba stron: 404

Film: Wiedźmin

Ocena: 7/10








Gdy jesteśmy dziećmi, świat jest dla nas czarno-biały. Nie ma czegoś pomiędzy. To jest dobre, a to złe, tego nie powinniśmy robić, a to jest wskazane. Nie zastanawialiśmy się, jaki to ma sens, nie podważaliśmy tego. Jednakże z czasem wszystko zaczęło się zmieniać... Bardzo powoli, ale już jako młodzi ludzie przestaliśmy być tacy posłuszni i zaczęliśmy postrzegać świat według własnych zasad. Czy były i są one słuszne? Życie wiedźmina to non stop podejmowanie decyzji, które mają olbrzymią wagę. Nie dotyczą tylko jego istnienia, ale również innych ludzi. Jeden błąd, a śmierć zajrzy w oczy niejednej osobie. Trudno jest odpowiednio wybrać... W dodatku wspomnienia nie dają normalnie funkcjonować. Jak zapomnieć o pięknych chwilach, które nigdy się nie powtórzą, które na zawsze pozostaną tylko w pamięci? A rzeczywistość nadal trwa i nie jest tak cudowna, jak można by pomyśleć. W końcu nadchodzi sezon burz...

"Saga o Wiedźminie" w bardzo krótkim czasie sprawiła, że zostałam przez nią oczarowana. Czytałam każdą część bardzo szybko i po sobie. To był niesamowity okres. Historia białowłosego wiedźmina zawładnęła mną i nie chciała wypuścić. Przyniosła ze sobą wiele dobra. Wyciągnęłam ciekawe refleksje na temat świata, poznałam niezwykłe postacie i przede wszystkim przekonałam się do polskich autorów. Teraz nikt nie jest w stanie mnie zniechęcić do nich. Jak w każdym kraju – są lepsze i gorsze powieści. Andrzej Sapkowski potwierdza, że my też mamy czym się pochwalić. Po latach pisze jeszcze jedną książkę dotyczącą Geralta. Pamiętam, jak została wydana. Wtedy ta saga nic mi jeszcze nie mówiła, ale moi koledzy z klasy byli tak podekscytowani "Sezonem burz", że wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że i ja powinnam zapoznać się z tym cyklem. Zrobiłam to, a teraz przyszedł czas na tę najnowszą część. Jak wrażenia po jej przeczytaniu?

Na początku miałam problem z umiejscowieniem tej historii w czasie. Słyszałam różne propozycje i muszę przyznać, że potrafiły one być skrajne, co bardzo mnie zaskoczyło. Osoby, które czytały wszystkie pozostałe części nie były w stanie dokładnie powiedzieć, gdzie można szukać tej jednej przygody. Ja sama jestem zdania, że jest to krótko przed główną fabułą. Lecz uważam za pewien minus problemy z chronologią... Nie będę też ukrywać, że paradoksalnie nie byłam dobrze nastawiona do "Sezonu burz". Opowieść o wiedźminie już dawno się zakończyła i mimo faktu że tęsknie za nią, nie powinno się wracać do spraw, gdzie jest już na końcu kropka. Choć z drugiej strony jest to oddzielna historia, która sama w sobie nie ma wpływu na najistotniejszy wątek w następnych tomach. Jednak mimo to wielokrotnie nawiązuje do przeszłości Geralta, co nadaje powieści płynności. Poza tym spotykamy teraz wiele osób, które nie mają najmniejszego znaczenia, lecz po przeczytaniu sagi wiem już, że w przyszłości ich rola ulegnie ogromnej zmianie. Jest dla mnie zabawne obserwowanie wiedźmina, który jeszcze nie wie o tak wielu rzeczach.

Styl Sapkowskiego jak zawsze jest bardzo dokładny. Autor ma każdy szczegół dopracowany. Najmniejsze wydarzenie ma jakąś wartość i wpływ na kolejne. Nic nie pojawia się przypadkiem, a przy tym jest panoramiczne. Nie jesteśmy ograniczeni do jednego miejsca, ani jednego informatora. To wszystko sprawia, że cała ta historia staje się wyjątkowo intrygująca i wciągająca. Nie mogę się nadziwić nad sprawnością pisarza. Jednakże mam wrażenie, że i tak Sapkowski poświęcił więcej czasu wcześniejszym częściom niż tej. Jest w niej wiele detali, lecz w tamtych było ich mnóstwo...

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo miły był powrót do Geralta. Jest to jedna z najlepiej wykreowanych postaci, jakie dotychczas spotkałam w literaturze i niezmiernie się cieszę, że mogłam z nim spędzić jeszcze troszkę więcej czasu. Mimo wcześniej wspominanych uprzedzeń doceniłam tego bohatera i powtórnie zostałam oczarowana jego charakterem i różnorodnością cech. Tak samo jak kiedyś zaskakiwał mnie na każdym kroku, ale również był moim przyjacielem, którego rozumiałam i byłam mu w stanie wybaczyć naprawdę wiele. W "Sezonie burz" dowiadujemy się nowych informacji o wyjątkowo barwnej i lubianej postaci. A mianowicie o Jaskrze. Jego wizerunek pozostaje taki sam, ale staje się mniej tajemniczy... Pojawiają się również nowe, niezwykłe postacie, które odwracają życie wiedźmina do góry nogami.

Tutaj również występują wielokrotne nawiązania do baśni, wierzeń słowiańskiej. Uwielbiam to w "Sadze o Wiedźminie". Jest to mało popularny motyw, a tak bardzo istotny dla naszej kultury. Przywołuje dawne tradycje i łamie nowoczesne schematy. Daje to wiele do myślenia i pozwala na nowe spojrzenie na świat.

"Sezon burz" nie okazał się tak wybitny jak jego poprzedniczki, ale bez wątpienia spędziłam z nim miłe chwile i myślę, że jest obowiązkowy dla fanów.