sobota, 28 września 2019

Peety. Pies, który uratował mi życie! – Eric O'Grey, Mark Dagostino


Tytuł: "Peety. Pies, który uratował mi życie!"

Autor: Eric O'Grey, Mark Dagostino 

Tłumaczenie: Kinga Markiewicz

Kategoria: Literatura faktu

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 384

Ocena: 8/10











Psy od dawien dawna żyły wśród ludzi. Traktujemy je jako naszych przyjaciół, stróży, a często nawet rodzinę. To niesamowite jak przez wieki stworzyliśmy wzajemną więź z tymi czworonogami. Uzależniliśmy ich od nas, dając im dom, łatwe pożywienie i często opiekę. Jednak sami też w dużej mierze nie jesteśmy w stanie bez nich żyć. Pozwalają odejść samotności, dają szczęście, radość i również bezwarunkową miłość. Ludzi i psy stworzyły razem niesamowitą relację, która zachwyca i sprawia, że życie jest piękne. 

Eric przez lata doprowadził swoje zdrowie do tragicznego stanu. Jego waga przekraczała o kilkadziesiąt kilogramów normę, cukrzyca, na którą choruje, żyła własnym życiem, a ciśnienie było zbyt wielkie. Lecz to nie koniec problemów, bo tutaj mówimy tylko o zdrowiu fizycznym, a jak dobrze wiemy, zdrowie fizyczne i psychiczne oddziaływają na siebie nawzajem. Dlatego Eric nie widział sensu w swoim istnieniu, nie podtrzymywał żadnych kontaktów towarzyskich, a jego dzień polegał wyłącznie na pracy i na czynnością wymagających minimum wysiłku. Co sprawiło, że już rok później stał się szczęśliwą i o wiele zdrowszą osobą? Odpowiedź już dobrze znacie – był to pies, a dokładnie mowa tutaj o niesamowitym Peetym. 

Peety. Pies, który uratował mi życie! jest to opowieść całkowicie odmienna od tych, które zazwyczaj czytam. Przede wszystkim jest to książka oparta na faktach, czyli coś przed czym zwykle uciekam daleko, gdzie pieprz rośnie. Wyznaję zasadę, że historie, które zostały napisane przez życie, powinny zostać w sferze realnego życia, a nie papierowej opowiastki. Jednak czasami trzeba iść na odstępstwa i spróbować czegoś nowego lub nawet nielubianego. Taka właśnie jest dla mnie książka o Peetym.  Podoba mi się, że jest to historia, która porusza ważną i wbrew pozorom bardzo trudną tematykę, ale nie robi tego w smutny i przygnębiający sposób. Można nawet zarzucić, że jest to zbyt lekki sposób, ale nie dla mnie. Dzięki temu zobaczyłam, że naprawdę smutna i katastrofalna sytuacja może być tylko drogą do szczęścia i nowego życia. A ostatnio tego potrzebowałam. 

Na odbiór wpływa lekkość pióra autorów. Jestem niezwykle pozytywnie zaskoczona stylem, jakim posługują się pisarze. Nie spodziewałabym się, że można napisać w tak przyjemny i lekki sposób książkę, zachowując przy tym dokładność i charakterystyczność stylu. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że rozmawiałam z Ericem jak z dobrym przyjacielem, który postanowił mi zdradzić historię swego życia. Czułam się dumna z tego, że to mnie wybrał i to właśnie mi pozwolił zrozumieć, co tak naprawdę mu się przydarzyło. 

Po przeczytaniu tego reportażu czuję się niesamowicie zmotywowana do zwykłego życia, które może być po prostu piękne. Dostałam powera, dzięki któremu przypomniałam sobie, ile miałam szczęścia podczas swojego istnienia i ile mam możliwości. Już dawno żadna opowieść nie wpłynęła na mnie aż tak pozytywnie. I przy tym wszystkim tak bardzo porusza i rozczula, że prawie nie traciłam uśmiechu z ust. Choć przyznam bez bicia, że gdzieś koło połowy zaczęłam się trochę nudzić, bo już w dużej mierze wiedziałam, jak potoczą się losy Erica i jego ukochanego psa. 

Samego Erica polubiłam za otwartość i wytrwałość. W pierwszej chwili myślałam sobie, że trzeba mieć naprawdę wyjątkową gamę wad, które sprawiły, że doszło się do takiej sytuacji. Jakby nie patrzeć Eric w dużej mierze był sam sobie winy. Mimo to potrafił w pewnym momencie wziąć swoje życie w garść i powiedzieć, że to już koniec. Zaczynam wszystko od nowa i to w dodatku z psem – bo tak powiedział lekarz. Jestem pełna podziwu, do czego to wszystko doprowadziło. Peety okazał się psem idealnym dla Erica, a Eric człowiekiem idealnym dla Peety'ego. Uwierzcie mi – w tym psie naprawdę jest coś, co pobudza do życia. I w dodatku on był taki kochany i przesłodki. No i oczywiście inteligentny. 

Cieszę się, że dałam szansę tej książce, ponieważ wprowadziła do mojego życia wiele nadziei i również innych pozytywnych emocji. Dlatego polecę ją każdemu, kto kocha psy, ale też ludziom, którzy chcą uwierzyć w zmianę i cuda. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Taniej Książce 


niedziela, 22 września 2019

Umorzenie – Remigiusz Mróz


Tytuł: Umorzenie

Autor: Remigiusz Mróz

Cykl: Joanna Chyłka

Tom: IX

Kategoria: Kryminał

Wydawnictwo: Czwarta Strona

Liczba stron: 448

Ocena: 6/10








Chciałam Wam zadać bardzo trudne pytanie, które prędzej czy później pojawia się w naszym życiu moralnym. Na szczęście zazwyczaj pozostaje w sferze przemyśleń i nawet jeśli podejmiemy jednoznaczną decyzję, nie musimy jej wygłaszać na głos ani odwoływać się do konkretnych zdarzeń. Mam na myśli tutaj te oto pytanie: czy morderstwo można usprawiedliwić? Nie wiem, jak jest w Waszym przypadku, ale mnie przechodzą ciarki, gdy słyszę samo pytanie. Jest ono mroczne, zmusza do mocnych i pewnych decyzji albo przyznania się, że nie znamy odpowiedzi. Od dziecka słyszymy o tym, że zabijanie jest złe, że jest największym grzechem, jakiego można dokonać. Słyszymy też o nieumyślnym spowodowaniu śmierci, o samoobronie, która kończy się w tragiczny sposób, o żołnierzach, którzy są bohaterami. Tutaj każdy sam musi się zagłębić we własną moralność i sposób myślenia.

Jednak Joanna Chyłka już dawno wyzbyła się skrupułów i od lat na sali sądowej broni największych współczesnych zbrodniarzy, jakich widziała Polska. Nie waha się wykorzystać każdego szczegółu, który może pomóc jej klientowi, nie zamierza przejmować się cierpieniem innych ludzi. Wykorzystuje sprawiedliwość, by wygrać, nie patrząc, czy ta sprawiedliwość jest nią naprawdę. Tym razem decyduje się bronić byłego żołnierza, który w przypływie szaleństwa zabija w okrutny sposób własną żonę i własne dzieci. Dokonuje prawdziwej masakry. Lecz czy na pewno był to przypływ szaleństwa? Czy w ogóle to ten mężczyzna zamordował? Czy Chyłka odkryje prawdę? 

Jest to moje kolejne spotkanie z Joanną Chyłką, do której bez wątpienia mam olbrzymi sentyment i przeżyłam z nią naprawdę wiele dobrych chwil. Mimo to jakoś nie było mi po drodze do przeczytania ostatniego tomu z jej udziałem. Do tego stopnia, że "Umorzenie" przestało być już ostatnim tomem. Z czego osobiście nie jestem zadowolona, ale o tym trochę później. Tymczasem skupiając się na tej części, muszę Wam powiedzieć, że bardzo się zawiodłam na tej książce Remigiusza Mroza. 

Najpierw zacznę od największego atutu całej serii, czyli języka, jakim posługuje się autor. Pisze on w wyjątkowo charakterystyczny sposób, który od pierwszych stron oczarował mnie, ale również zszokował. Bez wątpienia zawsze będę za to cenić Mroza. Przy tym dialogi są naturalne, co pozwala mi przywiązać się do postaci i zobaczyć pełnowymiarowego człowieka, a nie miałką osobowość. Dzięki temu nie mam też problemu, by wejść w fabułę, ponieważ mam wrażenie, że to prawdziwe życie, a ja obserwuję wszystko z boku. Do całości należy dodać zagadkę, która za pomocą języka zaczyna nas otaczać ze wszystkich stron, następnie pojawia się fascynacja, by ostatecznie przekształcić się w nieposkromioną ciekawość.

W "Umorzeniu" historia była jak zawsze bardzo interesująca, a przynajmniej do czasu... W pewnym momencie zaczęła mi się nużyć i szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo czytałam książkę. Była to opowieść zastępcza, gdy nie miałam przy sobie niczego innego do czytania lub nie mogłam się zdecydować na następną lekturę. I myślę, że to mówi samo za siebie. Wcześniej pożerałam powieści z tej serii w ciągu dnia do trzech. A tu trwało to miesiącami. Pewnie przez ten fakt zagadka kryminalna nie wydawała mi się tak pasjonująca, jak powinna, ale to i tak nie wyjaśnia braku mojego zainteresowania. Mimo to szanuję wielopoziomowość fabuły, ponieważ możemy obserwować wspomnianą zagadkę, a zarazem prywatne życie Chyłki i Kordiana. Ubarwia to całość i nadaje pewnej pikanterii opowieści. W końcu relacja Joanny i Zordona to bardzo ciekawy przypadek z punktu widzenia psychologii. 

Dosłownie wszyscy bohaterowie "Umorzenia" są specyficznymi postaciami, które trudno pomylić z kimkolwiek innym. Stąd wniosek, że ich kreacja jest naprawdę dobra, choć mimo to brakuje im czegoś ludzkiego w zachowaniu i to miejscami mnie irytuje. Ale i tak magnetyzują swoją osobowością. Sprawiają, że chcemy ich dobrze poznać, stać się ich przyjaciółmi lub wrogami. Nie pozwalają obojętnie przejść koło siebie. Największą uwagę z oczywistych względów skupia na sobie Chyłka. Joanna jest osobą, którą po prostu się lubi. Tak bezinteresownie. Miejscami niesamowicie irytuje, podważa zasady naszego świata, ale i tak się ją lubi. Choćbym nie wiem, jak się z nią nie zgadzała i uważała, że jej decyzje czy spojrzenie na świat jest nieodpowiednie, to i tak ją szanuję i akceptuję. Za to Kordiana powinno podawać się jako przykład najbardziej upartego i wytrwałego człowieka na świecie. Można go tylko podziwiać pod tym względem. Jakkolwiek byłoby trudno, jakkolwiek życie dokopałoby mu i tak się nie podda i będzie trwał w zaparte. A przy tym pozostaje niezdarny i bardzo uroczy. W tej części pojawia się również nowa dość istotna postać – Teresa. Jak wszyscy bohaterowie jest oryginałem, ale ją również polubiłam i mam cichą nadzieję, że pozostanie na dłużej. 

Wymieniłam Wam wiele pozytywnych aspektów "Umorzenia", więc pewnie w tym momencie dziwicie się już, dlaczego po jej przeczytaniu byłam tak bardzo zawiedziona. Przede wszystkim nawet z tymi zaletami jest to dla mnie bez zawahania najgorsza i najmniej dopracowana część cyklu, co ewidentnie pokazuje, że pisarzowi coś się jednak nie udało. Ale akurat to nawet najlepszym się zdarza, a myślę, że Remigiusz Mróz należy do najlepszych polskich pisarzy. Tylko że od dawna bazuje na tych samych pomysłach. One są bardzo dobre i w swoim czasie były niesztampowe, lecz nie oszukujmy się... To dziewiąta część... To staje się po prostu nudne i powtarzalne. Przez co moja sympatia do cyklu o Joannie Chyłce zaczyna opadać. Gdy wyszło "Umorzenie", to byłam przekonana, że to już ostatni tom i pożegnanie z przygodą. A tu niespodzianka! Jest następny i pewnie jeszcze będzie wiele następnych. Ile można? Co prawda na pewno przeczytam dziesiątą część, ale raczej nie będę pozytywnie nastawiona. Tymczasem pozostaje mi tylko stwierdzić, że mimo mojego wiecznego narzekania polecam serdecznie "Joannę Chyłkę" wszystkim wielbicielom niekonwencjonalnych rozwiązań.  

czwartek, 19 września 2019

Bramy Światłości. Tom 3 – Maja Lidia Kossakowska


Tytuł: Bramy Światłości. Tom 3

Autor: Maja Lidia Kossakowska

Cykl: Zastępy Anielskie

Tom: 3.3

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 653

Ocena: 10/10








Gdzieś tam jest... Jestem tego pewien. Gdzieś tam w oddali. Gdzieś za wodospadem, który szepcze Ci do ucha, który sprawia, że przestajesz walczyć i po prostu puszczasz skałę, bo tak trzeba, bo dusze Cię potrzebują. Mówię Wam, gdzieś tam jest. Gdzieś za dżunglą otoczoną ostrzami, gdzie myśleć nie można, gdzie trzeba wyrzec się samego siebie. Jeszcze tylko trochę i dotrzemy. Jeszcze tylko rzeka. Wielka i potężna rzeka, ale jak się nie wychylimy, to ją pokonamy. Obiecuję, że to już niedaleko. Jeszcze tylko kilka małych przeszkód, które na pewno pokonamy. Przyrzekam Wam! Tylko ta pustynia. Ta jedna pustynia i będziemy u celu. Dotrzemy i poczujemy to. On tam jest! On tam musi być! A co jeśli to jednak nie On? 

Wyprawa pod przywództwem Daimona porusza się wytrwale dalej. Przeżyli zbyt dużo, by pozwolić sobie na powrót. Teraz zostało tylko brnąć dalej w to szaleństwo i dotrzeć do celu, ukrywając przy tym wszystkie swoje tajemnice. W tym samym czasie kolejna wyprawa podąża za Aniołem Zagłady. Zgniły Chłopiec mimo zwątpienia wie, że tylko dogonienie wyprawy Daimona pozwoli mu na utrzymanie ładu w Głębi. Lucyfer musi koniecznie wrócić na tron. Inaczej cały porządek, który tyle lat utrzymali, przestanie istnieć. Czas kupuje mu Razjel, udając że jest Imperatorem Głębi. Ale jak długo Archanioł poradzi sobie w tej roli? Czy jest w ogóle w stanie przejrzeć brudne gry demonów? Czy te wszystkie wydarzenia razem prowadzą do katastrofy? 

Po długiej przerwie wracam do jednej z moich ulubionych pisarek, czyli Mai Lidii Kossakowskiej. Z tego co pamiętam, nie miałam jeszcze Wam okazji opowiadać o moim oddaniu względem autorki. Mam za sobą pięć jej książek i każda w tak samo szalony sposób zawładnęła mną i sprawiła, że uwierzyłam w świat, gdzie anioły popełniają błędy, gdzie magia może być sposobem życia, a demon może być z natury dobry. To co robi Pani Kossakowska z wyobraźnią jest wprost nie do opisania. "Bramy Światłości. Tom 3" tylko to potwierdza i to w najbardziej dosadny sposób, jaki tylko można. 

Pomysłem na całe uniwersum będę zawsze się zachwycać. W nieskończoność...  Ponieważ każdy, kto kocha fantastykę i jest otwarty na nowe ujęcia, powinien go docenić! Motyw aniołów jest wyjątkowo częsty i to w najróżniejszych dziedzinach naszego świata. Wprowadziła go religia chrześcijańska, pozwalając na popisy malarzom, rzeźbiarzom, pisarzom, piosenkarzom i wszystkim możliwym artystom. Jednak przez wieki postrzeganie nieba i piekła poszło w bardzo odmienne strony. W "Zastępach Anielskich" mamy świat, który powstał na podstawie dobrze nam znanego motywu, ale zszokował swoją innowacyjnością, otwartością i przede wszystkim brakiem pokory. Możecie powiedzieć, że mimo to nadal jest to dość popularne w szczególności w fantastyce. Oczywiście, tylko to dalej uniwersum, które zaskakuje czymś niekonwencjonalnym, czymś, co pozornie nie powinno się tam znaleźć, a jednak jest idealnie wkomponowane. Cały tom "Bram Światłości", i mówię w tym momencie o trzech jego częściach, jest dla mnie niepodważalnie najlepszą powieścią o aniołach i demonach. Dlaczego tylko "Bramy Światłości", a nie całe "Zastępy Anielskie"? Jak część z Was wie, niekoniecznie trzymam kolejność tomów, więc tym razem ponownie zaczęłam od końca i będę brnęła do początku. 

I teraz pora na kolejny olbrzymi plus całej książki – mowa tu o stylu pisarki. Nie będę udawać. Jest to dla mnie wprost arcydzieło. Język, jakim posługuje się autorka, ma w sobie dosłownie wszystko, co cenię. Pod każdym względem jest dopracowany i nie ma tu miejsca na błędy. Nie ogranicza się do zwykłej opowieści. Maja Kossakowska zadbała o cudowne opisy przyrody, dzięki którym można przenieść się do innej rzeczywistości i poznać miejsca, które na naszej Ziemi nigdy nie występowały i raczej nie będą. Tak naprawdę, gdy czytałam, to po prostu opuściłam nasz świat i przeniosłam się do Stref Poza Czasem. Jednak opisy przyrody same w sobie w pewnym momencie mogłyby zacząć się nudzić, dlatego przeplatają się z opisami psychologicznymi, które są niezwykłą analizą osobowości bohaterów. My nie tylko ich poznajemy, ale rozumiemy ich decyzje, poczynania, wiemy, co ich motywuje do podejmowanych działań, co sprawiło, że są tacy, jacy są... Myślę, że każdy czytelnik znalazłby kogoś, z kim mógłby się utożsamić. A to wszystko jest okryte lekkością pióra sprawiającą, że powieść czyta się bardzo przyjemnie. 

"Bramy Światłości" to nie jest taka sobie zwykła opowiastka fantasy, jakich jest wiele. To opowieść dająca wiele do myślenia. Ona w subtelny sposób zmusza nas do szczegółowej analizy własnych myśli, dążeń i pragnień. Nie daje możliwości do wymówek, ale nie pozwala też na rozpacz. Pokazuje prawdę o nas samych i wspiera nas w spotkaniu z nią. Poza tym jest pełna mocnych i bardzo zaskakujących zwrotów akcji, gdzie nie ma miejsca na przewidywalne wydarzenia. Należy się przygotować do wszystkiego, a na końcu i tak zostaniemy czymś zszokowani. Sprawi, że staniemy się studnią emocjonalną.

Kreacja bohaterów to kolejny aspekt, nad którym mogłabym się rozpływać przez następne setki zdań. To cała gama najróżniejszych charakterów, gdzie każdy jest inny i w stu procentach dopracowany. Tu nie ma miejsca na miałkie osobowości. Każda postać ma swoją własną historię, cechy osobowości, dążenia, pragnienia, wady i zalety. Na pewno na pierwszy plan idzie ubóstwiany przeze mnie Daimon. Anioł Zagłady jest tak bardzo dobitnie ludzki. Króluje w nim dobroć, ale przy tym bierze górę nad nim emocjonalność. Jak się cieszy, to na całego. Jak wścieka się, to również się nie ogranicza. Pozostaje sobą i nigdy nie stara się udawać kogoś innego. Mówi to, co myśli, robi to, co musi i przede wszystkim chce. Jednak jak miałabym wybrać postać, którą najbardziej lubię ze wszystkich, to stanowczo byłby to Lucyfer. Według mnie nie da się go nie lubić. On jest tak szalony, posiada tak wiele energii, że po prostu zaraża nią wszystkich wokół. Przy tym jest Imperatorem Głębi, czyli najpotężniejszym demonem w Otchłani, upadłym ulubieńcem Boga. Dlatego powinien być zły... Tymczasem posiada w sobie wiele ukrytej empatii. Same archanioły powinny brać z niego przykład. Pozostaje jeszcze Razjel, czyli dobry archanioł, który musiał się zmierzyć ze światem obłudy, grzechu i cierpienia. Zastanawiająco dobrze się przystosowuje, mimo to pozostaje nadal tym dobrym aniołkiem, który widzi dobro we wszystkich i jest w stanie walczyć z prawdziwym złem. A! I oczywiście pojawia się też widmokot, czyli kochany Nefer. W tym momencie schylam głowę do pisarki, ponieważ pomysł na tego bohatera i jego wykonanie są godne najwyższego, literackiego szacunku. 

"Bramy Światłości" są genialną fantastyką, którą polecę każdemu fanowi tego gatunku z zapewnieniem, że się nie zawiedzie, ale również tym co jednak unikają magii i całej tej otoczki. To powieść z najwyższego szczebla literatury, która dogłębnie mnie poruszyła. Przywiązałam się całym sercem do bohaterów, dlatego bez zastanowienia sięgnę po pierwsze tomy "Zastępów Anielskich", by móc powrócić do mojego ukochanego świata. Nawet nie wiecie, jak w tej chwili się cieszę, że to nie koniec mojej przygody z Daimonem i innymi. Już nie mogę się doczekać, czym tym razem zostanę zaskoczona. 

wtorek, 17 września 2019

Zakon Drzewa Pomarańczy. Część I – Samantha Shannon


Tytuł: Zakon Drzewa Pomarańczy. Część I

Autor: Samantha Shannon

Tłumaczenie: Maciej Pawlak

Cykl: Zakon Drzewa Pomarańczy

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Sine Qua Non 

Liczba stron: 560

Ocena: 7/10






Czasami mam wrażenie, że w naszym życiu liczą się tylko dwie rzeczy, które mogą istnieć całkowicie oddzielnie, ale również przeplatać się nawzajem. To one nadają sens życiu i sprawiają, że jesteśmy gotowi na poświęcenie oraz cierpienie. Mowa tutaj o wierze rozumianej jako idea i dobrze znanej wszystkim miłości. Na swojej drodze spotykam ludzi, którzy potrafią myśleć tylko o swoich bliskich i to te myśli motywują ich do różnych działań, do pokonywania przeszkód. Miłość potrafi burzyć wszelkie mury i pozwala zapomnieć o słabościach. Są też ludzie, którzy oddali swoją dusze idei i wierzą w nią całym sercem. Poświęcają cały swój czas, by ją udowodnić lub po prostu być lojalnym wobec tego, w co wierzą. I zostają ci najpotężniejsi, najbardziej niebezpieczni, ale zarazem najbardziej zachwycający ludzie – ci, którzy połączyli te dwie rzeczy i oddali samych siebie w posiadanie bogom miłości i wiary. Do której kategorii Wy się zaliczacie? 

Wschód i Zachód – dwie krainy, które od lat łączy nienawiść i niezrozumienie. Gdy przyszedł czas zagłady, gdy ludzie musieli walczyć z samym Bezimiennym, gdy mimo wygranej nadeszła kolejna katastrofa zwana Żałobą Wieków, ludzie z tych dwóch zakątków podjęli rożne decyzje. Zachód znienawidził smoki, wiwerny, zachodnice i wszystkie istoty choćby przypominające Bezimiennego. Uwierzył, że ród kobiet Berehnet obronił ich przed ostateczną apokalipsą i póki jego dziedziczki żyją i nadal rodzą córki, to wszystkie istoty w Imperium Cnót są bezpieczne. Natomiast Wschód uznał potęgę smoków, ale nie tych pochodzących z ognia, lecz istot powstałych dzięki wodom. Lud oddał im swoją wiarę i szacunek. W zamian smoki chronią swoich wyznawców, a nawet pozwalają nielicznym wybrańcom dosiadać swoich grzbietów. Jednak jak długo będzie trwać pokój? Czy Bezimienny na pewno odszedł? Czy jego armia nadal śpi w podziemnych korytarzach? Która wiara jest tą prawdziwą?

To jest książka, na którą czekałam z tak wielkim z niecierpliwieniem, że myślałam, że nigdy nie będę miała okazji jej przeczytać. O samej autorce słyszałam same pozytywne opinie, choć osobiście nie miałam jeszcze przyjemności poznać jej twórczości. Teraz to się zmieniło i rozpoczęłam z olbrzymim przytupem tę właśnie znajomość, ponieważ zaczęłam od pierwszego tomu niesamowicie magnetyzującego "Zakonu Drzewa Pomarańczy". Jestem świeżo po przeczytaniu tej powieści i przyznam szczerze, że to była naprawdę niesamowita przygoda. 

Przede wszystkim pomysł. Bądźmy uczciwi – wydaje się dość schematyczny, gdyż w fantastyce smoki są wyjątkowo częstym motywem, jeśli w ogóle nie najczęstszym. Ich potęga, niesamowity wygląd i legendy z nimi związane, które do dzisiaj bawią dzieci w wielu zakątkach świata, urzekają prawie każdego pasjonata magii. Lecz "Zakon Drzewa Pomarańczy" tylko pozornie jest sztampową opowieścią. Autorka wykorzystała dobrze znany i szanowany motyw, by stworzyć coś nowego i niekonwencjonalnego. Jestem pod wielkim szacunkiem, bo w fantastyce naprawdę trudno wymyślić coś nowego, coś czego jeszcze nie było. A Samanthcie Shannon bez wątpienia udała się ta sztuka. 

Książkę czyta się przyjemnie i zabójczo szybko. Sama byłam w szoku, że jestem w stanie tak szybko przeczytać takie tomisko. Jednak to świadczy tylko o kunszcie języka pisarki. Język, którego autorka używa, ma w sobie coś innego, co przemówiło do mnie i pozwoliło spojrzeć na tę historię w sposób nieoczywisty. Ale żeby nie było za dobrze, a tradycja czepiania się pozostało, dodam, że jednak chciałabym, żeby ten język był trochę bardziej skomplikowany. Dodałoby to odpowiedniego klimatu całej książce. To tylko taki mały mankament.

Naprawdę opowieść czytało mi się w zawrotnym tempie – wciągnęłam się całkowicie w ten świat, zapominając o tym rzeczywistym. Liczyło się to, co dzieje się na Wschodzi i Zachodzie, a nie jakaś ulica za oknem mojego domu. Przy tak rozbudowanych powieściach trudno utrzymać logikę i ogólną spójność. "Zakon Drzewa Pomarańczy" nie ma z tym najmniejszego problemu. Cała historia jest wyjątkowo gładka i wszystkie wydarzenia mają punkt wspólny, który jako czytelnicy niekoniecznie znamy, ale wyczuwamy istnienie odpowiednich powiązań. W pewnym momencie stajemy się mieszkańcami tego uniwersum, więc doskonale je znamy, wiemy, czego po nim oczekiwać, ale tajemnice pozostają tajemnicami póki ktoś ich nie odkryje. Tym kimś mamy być my, dlatego razem z bohaterami nie możemy się poddać. Musimy walczyć do ostatniej kropli krwi. 

Jeśli miałabym wskazać jakąś wadę, to na pewno byliby to pobieżnie wykreowani bohaterowie. Na nich niestety bardzo się zawiodłam, co obniżyło moją ocenę całej powieści. Czegoś w nich brakowało. Często mieli swoją własną przeszłość, którą mogliśmy poznać, ale nie dało się powiązać tego z postacią, którą widzimy teraz. Nie dawało to zrozumienia, żadnego uzasadnienia. Po prostu było sobie historią jak każda inna historia. W dodatku większość bohaterów budziła we mnie antypatię lub pozostawałam całkowicie obojętna wobec nich. Jedynie cudownie wykreowany Niclays podbił moje serce. Okazał się prawdziwym człowiekiem z krwi i kości, który ma wiele wad, wiele niepożądanych przyzwyczajeń i często popełnia błędy, ale przy tym w ostateczny rozrachunku pozostaje dobrą osobą i to wbrew pozorom pełną nadziei. Ubóstwiałam go i to te wydarzenia, w których on brał udział, przykuwały najbardziej moją uwagę. Potrafiłam połączyć jego burzliwą przeszłość z monotonną teraźniejszością. Rozumiałam jego poczynania i byłam w stanie mu współczuć. Urzekł mnie jako osoba, ale również jego losy wywołały we mnie wiele emocji. Polubiłam również Lotha. Był bardzo wyidealizowany, wprost niemiłosiernie, co często potrafiło mnie irytować, ale jakby nie patrzeć był też kochanym mężczyzną, który starał się być przyzwoity i wierny swoim zasadom. Dlatego jestem skora wybaczyć mu tę doskonałość. Natomiast Ead jest dla mnie koszmarem tej książki. Wydaje mi się, że ta postać ma być kluczowa, a tymczasem prawie każdym swoim postępowaniem sprawia, że mam ochotę porządnie ją wytarmosić. Miała być tak samo jak Loth idealna, tymczasem popełniała błąd za błędem, myśląc że to dobra droga do wygranej. Nic z tych rzeczy. Była tylko jakąś dziwną maszyną...

Niesamowicie się cieszę, że miałam okazję przeczytać pierwszy tom "Zakonu Drzewa Pomarańczy". Miałam wobec tej powieści olbrzymie wymagania i w większości zostały spełnione, więc nic innego tylko sięgać po kolejną część. Jest to opowieść fantasy, która urzeka swoją barwnością, odwagą oraz dobrem, które zostało zachwiane, ale nadal walczy. Idealna pozycja dla fanów fantastyki. 

Już jutro (18 września) premiera. Gorąco polecam! ♥

Za możliwość poznania świata smoków i magicznych istot dziękuję bardzo Wydawnictwu Sine Qua Non


sobota, 14 września 2019

Shuttergirl – C.D. Reiss


Tytuł: Shuttergirl

Autor: C.D. Reiss

Tłumaczenie: Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik

Kategoria: Literatura obyczajowa

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 408

Ocena: 7/10









Ludzie sukcesu wydają się idealni – inteligentni, pewni siebie, piękni, pracowici, z poczuciem humoru i wieloma innymi cechami, które są obecnie szanowane. Przynajmniej ja zawsze mam taką wizję człowieka osiągającego jakiś wielki sukces. I często pokrywa się ona z rzeczywistością. Tylko dobrze znaną prawdą jest fakt, że nie istnieją idealni ludzie. Za kurtyną sławy i osiągnięć kryje się coś więcej niż to co pokazuje telewizja i prasa. Każdy człowiek ma swoją własną historię, która może być szczęśliwa, może być okrutna albo wbrew pozorom całkowicie zwyczajna. Nieważne jaka jest... Ważne jest, że to życie tej osoby i to ono ukazuje prawdę, która doprowadziła do tego niezwykłego sukcesu. Warto się skupić właśnie na tej prawdzie.

Laine jest królową Los Angeles. Przemierza ulice tego miasta bez najmniejszego zawahania, bez obaw i lęku, bo wie, że należy ono do niej. Ono ją wychowało, dało dom, możliwości i szczęście wbrew wszystkim przeciwnościom losu. Musiała się zmierzyć z tragediami, ludzkim okrucieństwem oraz własnymi demonami. Wyszła zwycięsko z tego starcia, a zasługę można przypisać tylko jej samej i miastu tak dobrze jej znanemu. Teraz nie musi się niczego obawiać – jest wolna. Michael dostał dar od życia, jakim jest talent, dobre urodzenie, kochająca rodzina, sława i pieniądze. Paczuszka szczęścia wymarzona przez prawie każdą osobę na tym świecie. Jednak nawet tak dobry początek nie może zagwarantować sukcesu. To on sam wykorzystał potencjał swojej dobrej sytuacji. Pracowitość i wytrwałość pozwoliły mu osiągnąć wymarzony cel. Lecz te piękne ścieżki życia też mają swoją mroczną stronę, z którą trzeba się zmierzyć. Co się wydarzy, gdy ta niezwykła dwójka ludzi po wielu latach ponownie się spotka? Czy Romeo i Julia mogą znów być razem, żyjąc po dwóch stronach barykady? 

Jak widać, książki dla kobiet weszły na stałe do mojego repertuaru lektur. Co w dużej mierze mnie cieszy, bo udowadnia tylko, że ulegałam pozorom, twierdząc, że literatura obyczajowa i romanse, to tylko ckliwe opowieści, z których nic na dłuższą metą nie da się wyciągnąć. Shuttergirl po raz kolejny pokazuje mi, że historie miłosne to nie tylko słodkie pocałunki, emocjonalne wzloty i upadki. One mogą zmusić do zatrzymania się choć na chwilę, przemyślenia wielu rzeczy i zdecydowania o swoim własnym życiu. 

Pomysł na porównanie świata sławnych gwiazd Hollywood oraz nielubionego świata paparazzi wydaje mi się oryginalny. Co prawda dotychczas nie interesowałam się taką tematyką ani od strony literatury, ani tej medialnej. Dlatego za bardzo nie wiedziałam, czego się spodziewać w tej nieznanej dla mnie tematyce. Zostałam miło zaskoczona, ponieważ historia jest niekonwencjonalna i czuję, że jej potencjał naprawdę został w dużej mierze wykorzystany. Czasami tylko niektóre fakty wydawały mi się naciągane, ale nie raziło mnie to jakoś bardzo. Na pewno mimo wielu obaw ostatecznie doceniłam całą opowieść i bardzo się cieszę, że dałam jej szansę.

Dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z twórczością pisarki, choć wielokrotnie spotkałam się z pozytywnymi opiniami o jej powieściach. Na pewno autorka pisze dobrze, tylko szkoda, że przy tym się nie wyróżnia niczym specjalnym pod względem stylistyki. Choć w książce występuje dużo opisów emocji, co przyjęłam z olbrzymią radością. Dzięki temu miałam możliwość zrozumienia bohaterów oraz wielu sytuacji, które same z siebie wydawałyby mi się nielogiczny, gdyby właśnie nie to tło emocjonalne. 

"Shuttergirl" jest nierównomiernie napisana. Najpierw mamy dość uroczy wątek romantyczny, by przejść do trudnej przeszłości Laine, a za chwilę skoczyć do skomplikowanego świata Michaela. Cieszę się z tej wielowymiarowości, jednak każda z tych części jest napisana w inny sposób – wątek romantyczny jest bardzo lekki, przeszłość Laine mocno opisana, a Michael to jedna wielka maszyna do analiz. I tutaj też nie mam żadnych zarzutów poza właśnie brakiem odpowiednim przejść między tymi motywami. Za każdym razem musiałam zmieniać sposób myślenia i to mnie po prostu irytowało. Mimo to nie mogę odebrać tej wspomnianej wielowątkowości, która wywołała we mnie wiele intensywnych emocji, czego rezultatem było wiele refleksji nad swoim własnym życiem, ale też sytuacją innych ludzi. Czytając "Shuttergirl", nie można oddać się po prostu rozrywce, bo ta powieść to coś więcej niż opowiastka o paparazzi i aktorze. Tu pozornie wspaniała teraźniejszość przeplata się na każdym kroku z przeszłością, która powinna być wymazana, a tymczasem dzień w dzień wraca i mąci w życiu bohaterów i w naszych sercach. 

C.D. Reiss wspaniale dopracowała głównych bohaterów. Postarała się, żeby byli czymś więcej niż papierowymi postaciami. Mają swoje motywy, pragnienia, marzenia i problemy, z którymi starają sobie poradzić. Jestem pod wielkim wrażeniem analizy ich myśli. Jednak co innego powiem na temat bohaterów drugoplanowych. Dla mnie okazali się tylko koniecznym tłem. Po prostu byli i mieli jakąś jedną wyróżniającą cechę – nic więcej. Bardzo szkoda, gdyż pisarka udowodniła, że umie wykreować pełnowymiarową postać. Spokojnie mogła poświęcić więcej czasu też dla innych. Samej Laine nie polubiłam. Na każdym kroku chciała pokazać, jaka to jest silna, jak dobrze poradziła sobie ze swoimi życiowymi problemami i błędami, które popełniła w przeszłości. Tymczasem miałam wrażenie, że ta jej siła to pozór, że wykorzystała ją jako nastolatka, a teraz stara się jakoś utrzymać przy życiu. To Michael był aktorem, ale to Laine codziennie grała swoją wymarzoną rolę. Michael był kreowany przez swojego agenta. Miał być doskonały pod każdym możliwym względem i tak był właśnie odbierany przez widzów. Ale jak wspomniałam we wstępie – nie ma ludzi idealnych. Nasz gwiazdor jak każdy miał wady, choć to właśnie one sprawiały, że był tak bardzo ludzki. Kibicowałam mu na każdym kroku i chciałam, żeby nie musiał być aktorem w swoim własnym życiu. 

"Shuttergirl" w dziwny sposób oczarowała mnie i widzę to dopiero po przeczytaniu tej książki. Ma ona wiele wad, ale nie są istotne, ponieważ ta powieść naprawdę wiele mi dała. Jest to opowieść pełna prawdziwych emocji, które muszą przetrwać w świecie fałszu, cierpienia i nienawiści. Większość z nas nie musi się z tym mierzyć na co dzień, ale jeśli zapomnimy, że to kolejna hollywoodzka historia, to możemy znaleźć tam samych siebie. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Taniej Książce  


czwartek, 12 września 2019

Bez wyjścia – Charles Dickens, Wilkie Collins


Tytuł: Bez wyjścia

Autor: Charles Dickens, Wilkie Collins

Tłumaczenie: Stanisław Boduszyński

Kategoria: Klasyka

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 160

Ocena: 5/10










Ludzie zazwyczaj chcą być dobrzy i uważam, że są dobrzy z natury. Czasami tylko coś gdzieś pójdzie nie tak i to dobro opuści człowieka. Jednak nadal nie oznacza to, że stają się źli, tylko że popełniają błędy, wybierają nieodpowiednie zachowania i podejmują niestosowne wybory. Przyczyn może być wiele, może być też jedna. To nie ma znaczenia... Wynik jest taki sam. Lecz czy mamy prawo oceniać po samym wyniku innych ludzi? Czy możemy wyrażać swoje opinie, gdy to nie my znajdujemy się w sytuacji bez wyjścia? I czy w ogóle taka sytuacja naprawdę istnieje? 

Wilding jako dziecko zostaje oddany do przytułku przez swoją własną matkę, która w tamtym czasie nie mogła sobie pozwolić na wychowywanie syna. Wbrew przeciwnościom losu wyrasta na mądrego i dobrego chłopca. Gdy ma dwanaście lat, jego matka wraca po niego i daje mu upragniony dom oraz pożądaną miłość. Mijają kolejne lata, które tym razem są przepełnione szczęściem i spełnionymi marzeniami... Ale licho nie śpi – na każdego przyjdzie czas, a życie jest skomplikowanym procesem. 

Myślę, że tych dwóch panów, którzy napisali tę powieść, nie muszę przedstawiać. W końcu ich sława od lat króluje w naszej literaturze i każdy, kto choć trochę interesuje się literaturą klasyczną miał bliższą czy dalszą styczność z nimi. U mnie była to na pewno dalsza styczność, która ograniczała się do wiedzy o ich istnieniu. Oczywiście czytałam "Opowieść wigilijną" i całym sercem ją wielbię, szanuję i polecam każdemu. Jednak sama "Opowieść wigilijna" to dla mnie stanowczo za mało, by poznać Dickensa... A dzieł Collinsa jeszcze w ogóle nie czytałam. Dlatego bez zastanowienia zdecydowałam się przeczytać ich wspólną powieść – "Bez wyjścia". Okazał się to feralny wybór, gdyż książka w ogóle nie przypadła mi do gustu i od razu zniechęciła do pisarzy... 

Przede wszystkim bardzo drażnił mnie styl, jakim posługiwali się autorzy. Był tak bardzo niespójny, że na początku nie wierzyłam. Powtarzałam sobie, że ostatnio czytałam dość łatwe powieści, więc potrzebuję więcej czasu, by przyzwyczaić się do skomplikowanego i archaicznego języka. Niestety nigdy się nie przyzwyczaiłam, a z czasem doszłam do wniosku, że po prostu leży tutaj składnia. I naprawdę nie chodzi o to, że jest to jednak trochę inny język niż współczesny. Po prostu to wszystko jest niespójne, a momentami trudno stwierdzić, co oznaczają te zlepki słów. Zbyt wiele pięknych słów, które nie oznaczały nic. Nie potrzebuję czytać takich powieści, tym bardziej że było to też nudne. Gdybym była zachwycona wydźwiękiem, czy poruszona fabułą, to tak bardzo nie przeszkadzałoby mi to. 

Fabuła w żaden sposób mnie nie wciągnęła i z tego powodu jest mi przykro. Bo tak sławionych pisarzach spodziewałam się wiele i te oczekiwania ściągnęły mnie na dno. Nie dość, że się niemiłosiernie wynudziłam, to jeszcze brakowało w tym wszystkim jakiejkolwiek kreatywności. Wydarzenia nie układały się w logiczną całość. Miały to robić, ale z czasem okazały się tylko zwykłymi zdarzeniami, które pozornie łączyły się ze sobą. W dodatku cała akcja wydawała mi się bardzo naciągana i nierzeczywista. 

Wilding to wyjątkowo dobry i wręcz kochany człowiek. I na tym mogłabym spokojnie skończyć omawianie jego powieści. Dobrze, że są tacy bohaterowie – jednoznacznie dobrzy. Tylko problem polega na tym, że nikt nie jest bez skazy, a samo dobro bez odpowiedniego tła jest mało ciekawe. Wiem, że brzmi to dość okrutnie, ale odkąd pamiętam, wyznawałam zasadę, że doskonałość jest nudna. Tego przykładem jest właśnie Wilding, który jest tak małowymiarowy. Na szczęście sytuację całej książki ratuje jego wspólnik, czyli Vendale. Urzekł mnie swoim niekończącym się optymizmem, zaraźliwą energią i odwagą nie do pokonania. Postać szalona, pełna nieroztropnych myśli, przeplatających się z odpowiedzialnością i pogodą ducha. Niezwykłe i dość rzadkie połączenie cech osobowości, które tak bardzo szanuję. Warto też zwrócić uwagę na kobiecą postać – Margeritę. Już dawno żadna bohaterka nie przekonała mnie do siebie w tak wyjątkowy sposób. Mimo wolności była uwięziona w konwenansach, przeszłych wydarzeniach i własnym wieku. Jednak to nie oznacza, że dała się podporządkować. Doskonale wiedziała, ile jest w stanie wytrzymać upokorzeń i kiedy trzeba zacząć walczyć o samą siebie. Wielki szacunek dla niej. 

Jak widzicie, powieść "Bez wyjścia" ma niestety wiele wad, które dla mnie są niewybaczalne. Jest mi przykro, że na początku swojej przygody z dwojgiem szanowanych pisarzy od razu trafiłam na niesatysfakcjonującą mnie książkę. Dlatego odradzam ją wszystkim, którzy nie przepadają za literaturą klasyczną albo zaczynają dopiero wchodzić w ten świat. Jestem przekonana, że się zawiedziecie. Jeśli mam komuś ją polecić, to bardziej osobom, które chcą zebrać cały dostępny dorobek autorów. Mimo mojego rozczarowania i tak spróbuję lepiej poznać Dickensa i Collinsa – tym razem oddzielnie. Bo nadal czuję, że możemy bardzo się polubić. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Wydawnictwu MG 


elfik_book

środa, 4 września 2019

Zapowiedzi od Wydawnictwa MG ♥ Tym razem na wrzesień i październik

Tajemnica dorożki Fergus Hume


Najpoczytniejsza wiktoriańska powieść sensacyjna!

Pierwsze wydanie Tajemnicy dorożki osiągnęło w Australii sprzedaż około 400 000 egzemplarzy. Jej autor był nieznanym dramaturgiem, ale za wszelką cenę pragnął osiągnąć sławę. Jednak nie mógł znaleźć żadnego dyrektora teatru w Melbourne, który zechciałby przyjąć, albo nawet przeczytać, napisaną przez  niego sztukę. W końcu zdał sobie sprawę, że jego prawdziwym celem jest napisanie powieści.

Postanowił więc napisać książkę opisującą tajemnicę, morderstwo oraz życie niższych sfer Melbourne. Ponieważ i tym razem nie znalazł wydawcy chętnego do ryzyka, wydał ją własnym sumptem i już w pierwszym tygodniu sprzedał ponad 5000 egz. Był rok 1886.

Popularność powieści spowodowała, że wkrótce ukazała się ona również w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, gdzie pobiła w rankingu sprzedaży pierwszą powieść Arthura Conan Doyla z Sherlockiem Holmesem w roli głównej, czyli Studium w Szkarłacie.

Do rąk polskiego Czytelnika trafia dziś po raz pierwszy!

Jego ekscelencja na herbatce u Goeringa Piotr Kitrasiewicz



1940 roku w polskiej Szkole Podchorążych Camp de Coëtquidan we Francji, obozie szkoleniowym dla wojsk RP walczących u boku francuskiego sojusznika. Dwaj ochotnicy rozmawiają o łysiejącym postawnym mężczyźnie, do którego kadra odnosi się nieco inaczej niż do pozostałych. Zdziwieni ochotnicy dowiadują się, że wśród nich jest dyplomata o którym pisano w gazetach, jeden z najbliższych współpracowników ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Pewnej niedzieli nawiązują z nim rozmowę. Lipski opowiada im o swoim życiu na placówce berlińskiej, kontaktach z Niemcami, odprężeniu w stosunkach między Rzeczpospolitą a Trzecią Rzeszą, a następnie nieoczekiwanym zwrocie politycznym, który w rezultacie doprowadził do wojny.

Masz na imię Camille Agnieszka Stabro


Historia Camille Claudel opowiedziana jej samej przez Autorkę. Dzieciństwo na prowincji Francji, pobyt w Paryżu, którego barwne opisy przenoszą czytelnika do XIX wieku, kiedy przy kawiarnianych stolikach w oparach absyntu artyści dyskutowali o sztuce oraz życiu, pełen namiętności, a zarazem cierpienia związek z Auguste’em Rodinem, kariera artystyczna Claudel, wreszcie jej pobyty w szpitalach psychiatrycznych tworzą niesamowitą mozaikę zdarzeń, uzupełnioną o nietłumaczoną dotąd korespondencję rzeźbiarki. Drugoplanowymi bohaterami książki stają się Paryż XIX wieku – fascynujące miasto pełne sprzeczności – oraz prace Camille Claudel. Przeanalizowane i zinterpretowane przez autorkę, osadzone w kontekście losów artystki, a jednocześnie przedstawione w szerokiej perspektywie, zyskują na kartach powieści nowe życie.  

W zaskakującej, wciągającej narracji Agnieszka Stabro stawia również pytania o pozycję kobiet w ówczesnym społeczeństwie, opisując ograniczenia i nakazy, którym były poddawane. Camille Claudel nieustannie zdaje się przekraczać restrykcyjne normy społeczne, płacąc za to najwyższą cenę…

Czy to zakazana namiętność artystki i Auguste’a Rodina zaprowadziła ją za szpitalne mury? Czy jej postępujący obłęd był wynikiem społecznej presji, z którą nieustannie musiała walczyć? A może właśnie geniusz Camille Claudel oraz wychodzenie poza normy oraz schematy narzucane kobietom uznano za oznakę szaleństwa?

W Masz na imię Camille przeszłość spotyka się z teraźniejszością, wciągając czytelnika w pozornie niemożliwy dialog…  

Nienasycenie Stanisław Ignacy Witkiewicz


Najlepsza powieść Witkiewicza!

Genialna powieść antycypująca filozoficzną istotę dwudziestowiecznych totalizmów zanim jeszcze komunizm ujawnił światu swe niedostrzegalne naówczas mechanizmy. Zawarta w niej wizja znakomicie zdyscyplinowanego państwa chińskich komunistów, które podbija wyimaginowaną kontrrewolucyjną Rosję i szykuje się do napaści na powierzchownie skomunizowane państwa Europy zachodniej, czyni z Nienasycenia jedną z najciekawszych powieści dwudziestowiecznych, a jej niestrudzenie wynalazczy styl „czarnej komedii” zapewnia książce miejsce wśród klasycznych dzieł współczesnej groteski.

Główny bohater – Genezyp Kapen to zdrowy, przystojny i dobrze sytuowany młodzieniec. Poznajemy go u progu uzyskania dojrzałości – w każdej sferze życia. Z poleceniem ojca bohater zostaje adiutantem u kwatermistrza Kocmołuchowicza – tytanicznego wodza, który chroni Polskę przed najazdem Chińczyków. Genezyp pobity w ulicznej bójce trafia do szpitala, gdzie poznaje Elizę. Dziewczyna opiekując się nim, podaje mu środki uspokajające (w rzeczywistości narkotyki) i opowiada o wschodnim mistycyzmie. Bohater wycieńczony nerwowo poddaje się zniewoleniu Chińczyków. Staje się bezmyślnym automatem.

I tu właśnie jest clue całej powieści – całkowite zniewolenie intelektualne. Według Witkacego rozum to najwyższy dar, którego nie można zniszczyć, ponieważ byłoby to zbrodnią przeciwko naturze. Człowiekowi nie wolno wyrzec się umysłu, nawet w ekstremalnych sytuacjach nacisku społeczeństwa. A brak indywidualizmu jest z kolei zagrożeniem dla świata. Prowadzi do katastrofy, zagłady cywilizacji.

Małe kobietki – wersja ilustrowana Alcott Louis May


Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej, opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Marmee.

Córki pani March – stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy – starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek.

Jak Wam się podobają najnowsze premiery? Znajdziecie coś dla siebie? :) 

poniedziałek, 2 września 2019

Złota dziewczyna – Sophie Davis


Tytuł: Złota dziewczyna

Autor: Sophie Davis

Tłumaczenie: Edyta Świerczyńska

Cykl: Tajemnice

Tom: I

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 296

Ocena: 5/10






Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają. Jest to bardzo popularne stwierdzenie, które jest i chwalone, i zarazem bardzo krytykowane. Bądźmy szczerzy – bez pieniędzy czeka nas śmierć z głodu, wycieńczenia lub zimna. Tracimy możliwości rozwoju, nie możemy oddać się wielu rozrywkom i pozwolić na nawet małe materialne przyjemności. To jest wizja totalnej katastrofy i myślę, że pod tym względem nie ma żadnych podzielonych zdań. Jednak spójrzmy teraz na drugą stronę problemu. Czy pieniądze nam dadzą wszystko? Miłość? Przyjaźń? Spełnienie? Wygrają ze śmiercią? Pewnie są jakieś przykłady, że tak, lecz dla mnie to zwykły pozór, ułuda. Szczęścia nie da się kupić. Dlatego twierdzę, że pieniądze są potrzebne, mogą okazać się niezwykłą pomocą, ale nie są celem życia w samym sobie. I fantastycznym przykładem, które potwierdza moją teorię, jest książka, którą przeczytałam kilka dni temu. 

Raven zaczyna nowe życie w Waszyngtonie. Pragnie znaleźć pracę i zarobić na swoje przyszłe studia. By w ogóle ruszyć z tym postanowieniem, musiała ciężko pracować przez całe wakacje. Jednak teraz przekroczyła próg mieszkania, które wynajmuje. Wie, że jest na bardzo dobrej drodze do spełnienia marzeń. Potrzebowała zmiany i sprawdzenia samej siebie. Po wprowadzeniu się do swoich nowych czterech kątów poznaje nowego sąsiada. Warto wspomnieć, że jest  bardzo przystojny i inteligentny. W tym samym czasie trwają poszukiwania dziedziczki fortuny jubilerskiej, która w tajemniczy sposób zniknęła podczas wakacyjnej podróży. Nikt się nie zdziwił, że nie pojawiła się na czas w hotelu, nikt jej na początku nie szukał, nikt nie podejrzewał, że mogło stać się coś złego. Ale fakty są faktami – Lark znikła. Czy odnajdzie się? Jakie są przyczyny jej nagłego zniknięcia, a może podejrzewanego porwania? Co z tym wszystkim ma wspólnego Raven? Jakie tajemnice skrywała Lark? Pytań jest wiele, a odpowiedzi zbyt mało.

Pamiętam, jak jako nastolatka pożerałam z zapałem książki dla młodzieży. To były wspaniałe czasy, które niestety minęły. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by stworzyć podobną atmosferę i poczuć się, jakbym znowu była w gimnazjum. Właśnie dlatego zdecydowałam się na przeczytanie "Złotej dziewczyny". Chciałam rozwiązać niesamowicie ciekawą zagadkę oraz trafić ponownie w młodzieńcze lata (nie żebym jakoś daleko od nich odeszła). Czy moje małe pragnienie zostało spełnione? Po części tak, ale po części również nie.

Sam pomysł na książkę przypadł mi wyjątkowo do gustu. W końcu wątek rozpoczęcia nowego życia jako już dorosła osoba jest mi bardzo bliski. W szczególności gdy temu wszystkiemu towarzyszy bardzo mroczna i istotna tajemnica. Szczerze mówiąc mam wrażenie, że wbrew pozorom jest mało połączeń młodzieżówki z kryminałem, a przynajmniej ja na nie rzadko w swojej czytelniczej karierze trafiałam. Tylko niestety początkowy potencjał powieści nie został wykorzystany, ponieważ autorki skupiły się na bardzo przyziemnej części historii młodych kobiet. 

"Złotą dziewczynę" czyta się bardzo szybko, ponieważ język jest prosty i przyjemny. Tego oczekuje się po młodzieżówkach, więc nie wypada tradycyjnie narzekać, że zbyt prosty... Mam wrażenie, że moje ostatnie dość częste spotkania z klasykami literatury światowej skutkują brakiem szacunku do prostych form, który jakby nie patrzeć również powinny być doceniane. Naprawdę żałuję, że nie umiem podziwiać lekkości pióra autorek. 

Fabuła książki jest podzielona na dwie przeplatające się części. Mamy wizję poczynań Raven, która zaczyna powoli układać swoje nowe życie w stolicy. To właśnie ona jest zmuszona do prób rozwiązania tej dość skomplikowanej i zaskakujące zagadki. Mam wrażenie, że zaginięcie Lark to tylko szczyt góry lodowej, ale czy mam rację pokażą kolejne tomy. W drugiej części poznajmy właśnie Lark w jej ostatnim szkolnym roku. Razem z nią przeżywamy bardzo istotne zmiany w jej codziennym życiu, krytykujemy elitę naszego świata oraz poszukujemy miłości – i tej rodzicielskiej, i tej romantycznej. W całej historii połączenie dwóch światów całkowicie rożnych dziewczyn okazało się niesamowitą zaletą, kontrastem, który ukazał, do czego mogą doprowadzić pieniądze oraz własne ambicje. W obu przypadkach widzimy te pozytywne i te negatywne konsekwencje. Choć przyznam, że to wszystko dzieje się strasznie powoli. I zdradzę Wam zakończenie... W tej chwili pewnie uważacie mnie za szaleńca, który pragnie zepsuć Wam lekturę, jednak spokojnie. Moje słowa nie mają większego wpływu na Wasz proces czytelniczy. Dlatego że po prostu ta część nie ma zakończenia. Dostajemy wiele nowych informacji, które mają pomóc nam rozwiązać zagadkę, ale nic więcej. Trzeba czekać na kolejne części, co pewnie  byłoby wspaniałym zabiegiem, gdyby już istniały. Tymczasem osoby takie jak ja muszą uzbroić się w cierpliwość. 

Po prostu uwielbiam Raven! To przykład młodej kobiety, która na każdym kroku tryska energią, optymizmem i naturalnością zachowania. Przy tym jest bardzo empatyczna, mimo że sama tak nie uważa. Nie traci czasu na użalanie się nad sobą, na wyścig szczurów. Akceptuje swoją osobowość i dzięki temu bez większych problemów przekonuje do siebie czytelnika. Jej przeciwieństwem jest Lark, która była kreowaną na dobrą bogaczkę. Niestety to nie wyszło, bo zamiast dobroci widziałam słabość, brak akceptacji ze strony dosłownie wszystkich oraz dobre uczynki dla pokazania sobie samej, że nie jest się takim, jak to całe towarzystwo wpływowych i bogatych ludzi. To naprawdę nie wyszło dobrze. Chyba wolałabym widzieć ją jako rozpieszczoną córeczkę bogatego tatusia, która nagle widzi swoje błędy, ale w tym miejscu zaczynam dać się ponieść własnej wyobraźni. Lecz wypadałoby też coś powiedzieć o męskiej postaci, czyli o kochanym sąsiedzie Raven. Asher zrobił na mnie wyjątkowo pozytywne wrażenie. Bardzo starał się pomóc swojej nowej, niezdarnej sąsiadce i nie z litości. Takich bohaterów szanuję. Zalążek miłości Ashera i Raven jest cudownie przedstawiony, ponieważ ta miłość nie jest na siłę narzucana, nie ma tej niby zawrotnej chemii, która rzuca głównych bohaterów do łóżka. Nic z tych rzeczy. Jesteśmy świadkami powolnego, naturalnego i przesłodkiego zakochiwania się w sobie nawzajem. 

Złota dziewczyna okazała się typową książką z literatury młodzieżowej, co w sumie nie jest niczym złym, gdyż jestem przekonana, że młodym ludziom na pewno się spodoba, a i niejedną starszą osobę poruszy. Bawiłam się dość dobrze, tylko często też nudziłam i to jest stanowczo ta największa wada, która trochę psuła mi lekturę. Mimo to na pewno zapoznam się z następnymi tomami, bo koniecznie chcę wiedzieć, co łączy te dwie dziewczyny, jak się potoczą ich losy i jakie jest rozwiązanie zagadki!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Taniej Książce


elfik_book

niedziela, 1 września 2019

Podsumowanie sierpnia ♥

Witajcie! 

Przychodzę do Was z tradycyjnym, miesięcznym podsumowaniem. Sierpień spędziłam w domu na totalnym lenistwie, więc i stąd pod względem i czytelniczym, i filmowym jestem bardzo zadowolona. Potrzebowałam takiego spokojnego miesiąca, który spędziłam na dość monotonnych, ale też moich ulubionych rozrywkach. Zresztą świat książek zawsze potrafi mnie czymś zaskoczyć :)

W sierpniu przeczytałam 12 książek, co pod względem liczbowym jest moim rekordem, bo podejrzewam, że taki miesiąc ostatnio miałam gdzieś w gimnazjum, czyli jednak kupę lat temu. Ale liczby liczbami, a jakość jakością. I muszę przyznać, że jakościowo ten miesiąc był również udany :)

1. Green Witch (recenzja – ocena: 3/10) – od tego poradnika oczekiwałam naprawdę dużo i niestety moje oczekiwania zostały szybko zrównane z rzeczywistością. Książka okazała się bardzo nieprofesjonalna i nie przyniosła ze sobą żadnej cennej wiedzy.  


2. Dwa bieguny (recenzja – ocena: 10/10) – nie będę w ogóle tutaj udawać: zakochałam się w tej książce. To było przecudowne połączenie prawdziwej, ale również trudnej miłości oraz wielkich ideologii. Ta książka oczarowała mnie pod każdym względem. 


3. Kłamca 2. Bóg marnotrawny (recenzja – ocena: 8/10) – to był niesamowity powrót do świata mitycznych bogów, szalonych archaniołów i niekoniecznie dobrych aniołów. Miałam wiele obaw co do kontynuacji tej serii, a tymczasem powieść okazała się wciągająca i pełna wstrząsających akcji. 


4. Nie ma światła w ciemności (recenzja – ocena: 5.5/10) – nie jestem w stanie Wam powiedzieć za dużo o tej książce, ponieważ była tak zwyczajna, tak mało zajmująca, że nawet w tej chwili musiałam sama sobie przypomnieć, o czym była. Dlatego raczej nie wspominam jej dobrze, a raczej w ogóle nie wspominam. 


5. Wykrywanie kłamstwa i oszukiwania. Psychologia kłamstwa i konsekwencje dla praktyki zawodowej (ocena: 8/10) – ta książka będzie bazą pod moją pracę roczną, którą będę pisać na trzecim roku psychologii. Miała mi przynieść potrzebne informacje i inspirację. Tak też się stało i w dodatku dostałam również po prostu niesamowicie ciekawą książkę, którą dobrze czytało się dla samej rozrywki. Dlatego jeśli interesujecie się kłamstwem, to na pewno przypadnie Wam do gustu. 


6. Harda Horda (recenzja – ocena: 7/10) – zbiór opowiadań fantasy, których po prostu nie da się zapomnieć. Każde z opowiadań poruszyło jakąś cząstkę mojej duszy i zmusiło do refleksji. Bez wątpienia odnajdę powieści i opowiadania autorek i dogłębnie się z nimi zapoznam. 


7. Powiedz tak! (recenzja – ocena: 8/10) – ta książka to przykład powieści, których raczej unikam, ponieważ wydaje mi się, że nie umiem ich zrozumieć i docenić. Ale tak było do tej książki... Ona zmieniła moje spojrzenie na literaturę typowo obyczajową i okazała się ciepłą przystanią dla mojego serduszka. 


8. Elita (recenzja – ocena: 7/10) – idealna powieść dla rozrywki po bardzo ciężkim dniu. Sprawdziła się u mnie doskonale mimo licznych wad. Bez wątpienia zapoznam się z kolejnymi częściami. 


9. Pozytywna psychologia porażki. Jak z cytryn zrobić lemoniadę (ocena: 7/10) – interesuję się nową gałęzią psychologii – psychologią pozytywną. Dlatego staram się zapoznawać z najróżniejszymi książkami o tej tematyce. Tym razem padło na książkę Pawła Fortuny, którą czytało się wprost genialnie. Dała mi naprawdę wiele inspiracji. 


10. Gracz (recenzja – ocena: 9/10) – to jest dla mnie wielki powrót do mojego ukochanego pisarza, czyli Fiodora Dostojewskiego. Bałam się przeczytać tę książkę, a tymczasem okazała się kolejnym arcydziełem, które zawładnęło moim sercem, umysłem i duszą. 


11. Michał Anioł (recenzja – ocena: 5/10) – bardzo się zawiodłam na tej książce, ponieważ liczyłam, że uda mi się pogłębić wiedzę na temat tego wspaniałego artysty, a dostałam tylko powieść, która jakby przełożyć ją na obecne czasy, jest zwykłym fanficem. 


12. Złota dziewczyna (recenzja na dniach – ocena: 5/10) – nie miałam dużych oczekiwań i książka sama w sobie nie była zła. Tylko niestety niemiłosiernie nudna, ale o tym więcej niedługo. 


I tak doszliśmy do końca literatury. Jak widać, największe wrażenie zrobiły na mnie Dwa bieguny, które okazały się niesamowitą powieścią. Wyjątkowo dobrze będę również wspominać Gracza Dostojewskiego. A najgorzej poradnik Green Witch, który stanowczo odradzam wszystkim. 

Przechodząc do kinematografii, to muszę przyznać, że pod względem jakości to był wyjątkowo udany miesiąc, mimo że same oceny na to nie wskazują. Obejrzałam w tym miesiącu 5 filmów i jeden sezon serialu. 

1. Ostatnie wakacje (ocena: 4/10) – taki zwykły, nudny film o nastolatkach, które zaczną niedługo dorosłe życie, dlatego pragną obecne ułożyć według marzeń i wielkich planów. Nic wyróżniającego. 

2. Memento (ocena: 8/10) – długo zbierałam się do obejrzenia tego filmu, ale wreszcie to zrobiłam i było warto. Co prawda potrzebowałam rozłożyć go na kilka razy, gdyż był po prostu zbyt ciężki dla mnie. Jednak w żaden sposób nie umniejsza to jego zaletom. 
3. Disco Polo (ocena: 2/10) – oczekiwałam zabawnej komedii, dostałam totalne dno rozrywkowe. Nie wiem, czy to miało być tak mało inteligentne, czy nie potrafię docenić niektórych analogii. 
4. Zabójczy rejs (ocena: 6/10) – bardzo przyjemna komedia, która może do najlepszych kryminałów nie należy, ale funkcję rozrywkową spełnia bardzo dobrze. 
5. Sztuka Kochania. Historia Michaliny Wisłockiej (ocena: 7/10) – słabo znałam postać pani Wisłockiej, a teraz mam trochę większe pojęcie, czym się zajmowała i kim była. Film zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie i wiele spraw mi uświadomił oraz pozwolił poznać niezwykłą, kontrowersyjną i szaloną kobietę. 
6. Stranger Things 3 (sezon 3 – ocena: 5/10) – dokończyłam oglądać popularny obecnie serial i muszę przyznać, że jestem bardzo zawiedziona trzecim sezonem, ale również i samym serialem. Owszem, jest przyjemny i ma bardzo dobrych aktorów, ale dla mnie nic poza tym. 
Najbardziej jestem zadowolona z obejrzenia Memento, który tak naprawdę sprawił, że jestem w stanie przymknąć oko na te wszystkie słabe według mnie filmy obejrzane w sierpniu. Choć przyznam, że Disco Polo było dla mnie fatalnym przeżyciem. 

Pochwalcie się, jak wyglądał Wasz sierpień! ♥