poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Batman. Ziemia Jeden. Tom 3 – Gary Frank, Geoff Johns

 

Tytuł: Batman. Ziemia Jeden 

Autor: Gary Frank, Geoff Johns

Przekład: Tomasz Sidorkiewicz

Cykl: Batman. Ziemia Jeden

Tom: III

Seria: DC Deluxe

Kategoria: Komiks

Wydawnictwa: Egmont 

Liczba stron: 160

Ocena: 7/10




Gotham to miasto pełne przestępstw, pełne półświatka i tajemnic. Jednak Gotham to też symbol przywiązania i przede wszystkim Batmana. Od dawna zastanawiam się nad jego fenomenem. Co sprawia, że właśnie to Gotham stało się taką legendą? Czy to właśnie odpowiedzialność wyłącznie Batmana, czy może jednak pewnej specyfiki miasta i pragnień ludzi? Nadal nie znam odpowiedzi na to pytania, ale wiem, że i ja jestem zafascynowana tymi tajemnica i całą atmosferą. 

Tym razem po raz kolejny Batman walczy o wolne od przestępstw i bezpieczne Gotham. Ciągną się za nim historie, które są częścią jego życia, ale niekoniecznie on sam o tym wie. Pojawi się nieoczywistość i osoba od dawna zapomniana. A to wszystko pośród braku zaufania, wyrzutków i... wbrew pozorom lojalności. Czy Batman temu podoła? Czy miłość naprawdę może zwyciężyć wszystko? 

Nie znam zbyt dobrze uniwersum, w którym żyje Batman. Mam wiedzę postrzępioną. Tutaj obejrzałam jakiś serial, tu przeczytałam jakiś komiks, a tam poszłam do kina na film. Wiem o co chodzi, ale nie jest to złożona historia, nie odróżniam, co z czym się łączy. Jednak wiem jedno – w jakiś nietypowy sposób Batman mnie fascynuje, a Gotham hipnotyzuje. Właśnie dlatego zdecydowałam się na zapoznanie z komiksem "Batman. Ziemia Jeden". Tradycyjnie zaczęłam od trzeciego tomu. Jak wrażenia?

Dialogi w komiksie wyróżniały się naturalnością. Miałam poczucie, że to opowieść wyjęta z rzeczywistości, a zaprezentowane postacie mogą być wśród nas. Te rozmowy mogłyby odbyć się naprawdę i naprawdę w jakiś nietypowy sposób zmienić losy niejednego miasta. Między innymi to właśnie te wymiany zdań nadawały bohaterom unikatowych cech i przenosiły ich do realu. Pod względem ustawienia dymków: były dość dobrze rozmieszczone, ale musze przyznać, że trafiały się momenty, gdzie jednak się gubiłam, ponieważ przeczytałam coś nie w odpowiedniej kolejności lub nie wiedziałam, kto co powiedział. Było to rodzajem małego utrudnienia. Tym bardziej że pojawiały się myśli różnych postaci i to potrafiło wybić z samej historii. 

Pod względem fabularnym mam wrażenie, że odnalazłam się bardzo dobrze. Mimo braku znajomości poprzednich tomów rozumiałam, co się dzieje i co tak naprawdę jest celem tej opowieści. Bardzo szybko wciągnęłam się w akcję i kibicowałam bohaterom. Pragnęłam, by im się udało i by po prostu dostali szansę na bycie szczęśliwym. Tym bardziej że podczas czytania pojawiło się parę scen dla mnie całkowicie nieprzewidywalnych. Zaskoczyły mnie one i nadały fabule inną ścieżkę. 

Natomiast bohaterów jest wiele i są wyjątkowo wyraziści. To nie jest wyłącznie sam Batman, ale też osoby w teorii epizodyczne. Jednak bądźmy szczerzy – tak naprawdę żaden człowiek nie jest przecież epizodyczny, ma swoją własną opowieść, która idzie równolegle z opowieścią nam znaną. Pojawia się też postać Catwoman. Mam do niej wyjątkowy sentyment po obejrzeniu "Gotham". Co prawda obejrzałam tylko jeden sezon, ale już wtedy się przywiązałam i z ciekawością obserwowałam, jak jest ujęta w tym komiksie, a stanowczo jest całkowicie inaczej. Postacie się niejednoznaczne, nie da się ich po prostu ocenić. Każdy ma swoje cechy i motywy, które kierują decyzjami. Nie ma dobra i zła, jest wyłącznie coś pomiędzy, mimo że Batmana zazwyczaj łączy się z tym dobrym. 

Ogólnie w całym trzecim tomie "Batman. Ziemia Jeden" jest poruszony wątek stygmatyzacji oraz oceniania bez kontekstu, po wyglądzie, pojedynczym działaniu, na podstawie plotek. Komiks ukazuje błędność takiego postrzegania i naprowadza na wielowymiarowe spojrzenie. Pojawia się dokładna analiza psychologiczna poszczególnych postaci, która wręcz zmusza do zmiany torów myślenia i podjęcia próby zrozumienia. To wszystko jest ubrane w kontekst pytania, czym jest lojalność i jak rozpoczyna się proces powolnego, wewnętrznego gnicia. 

Kreska rysunków wydaje mi się być wyjątkowo charakterystyczna. Dominują ciemne barwy i ostrość kreski, co razem nadaje niepowtarzalny klimat mroku i właśnie wspomnianego wcześniej wewnętrznego gnicia. Myślę, że dla koneserów ilustracji może być to gratka. 

Bardzo się cieszę, że zapoznałam się z tym komiksem, ponieważ ukazał mi nowy wymiar przekazywania informacji, co wydaje mi się wyjątkowo cennym doświadczaniem. Dla fanów komiksu myślę, że jest to pozycja obowiązkowa. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

piątek, 25 sierpnia 2023

Nasłuchując pieśni wieloryba – Agnieszka Maliwiecka

 

Tytuł: Nasłuchując pieśni wieloryba

Autor: Agnieszka Maliwiecka

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 238

Ocena: 4/10








Wydaje mi się, że każdy w którymś momencie swojego życia powinien zastanowić się nad tym, w jakim miejscu się znajduje i jaki jest sens jego życia. Odbyć swoją podróż w głąb siebie, by umieć spojrzeć na swoją przeszłość, teraźniejszość jak i przyszłość. Taka podróż wydaje mi się być najtrudniejszą podróżą w życiu. Wbrew pozorom jest pełna niebezpieczeństw, trudnych chwil i zapomnienia, ale to dzięki niej może dojść do pięknych rzeczy, a my sami możemy odkryć siebie na nową i zostać zaskoczeni. Jak uważacie?

Klara ma za sobą trudne wydarzenia. Tkwi w wyjątkowo toksycznym związku, pragnąc być kochana, podziwiana i zrozumiała. Jednak narkotyki, egoizm i źle pojęty artyzm doprowadzają do poniżenia i smutku. Dlatego kobieta musi coś zmienić. Klara decyduje się na podróż do Indii – podróż wymarzoną, niejednoznaczną i niosącą ze sobą nowy poziom poznania. Czy jesteście na nią gotowi? 

Zdecydowałam się na wyjście z mojej gatunkowej strefy komfortu, by przeczytać książkę "Nasłuchując pieśni wieloryba". Opis książki zachęcał i wabił mnie. Miałam takie poczucie, że jest ona dla mnie stworzona. Jest czymś, co mnie zachwyci i da wiele tematów do przemyśleń. Nawet nie wiecie, jak bardzo się pomyliłam. Jest to wręcz przerażające. Na czym polegała ta moja pomyłka? 

Przede wszystkim styl pisarki od początku mnie zagiął. Mam trochę trudności z opisaniem, w czym dla mnie tkwił problem stylistyczny. Składnia gramatyczna była prawidłowa, pochodząca ze współczesnego nam języka. Wydawałoby się, że nie będzie ona trudna w odbiorze, ale właśnie była dla mnie. Czytało mi się niezwykle ciężko, strony trwały wieki. Niekiedy miałam skojarzenie ze strumieniem myśli. Nie jest to dosłowne porównanie, lecz gdzieś te myśli pojawiły się w mojej głowie. A już mistrzyni strumienia myśli, czyli Virginia Woolf pokazała mi, że to nie jest mój styl. 

Fabularnie książka okazała się wyjątkowym rozczarowaniem. Tak naprawdę jest o niczym. Przede wszystkim w całości dominuje chaos, niespójność. I mam wyobrażenie, do czego mógłby on służyć, gdyby był dobrze wykonany. Ale nie był dobrze wykonany, więc tylko zaburzał odbiór całości i sprawiał, że powieść odbierałam jako nudną. Była zaburzona chronologia, co jest niesamowicie trudnym zabiegiem literackim i ze swojego doświadczenia wiem, że trzeba być naprawdę wybitnym pisarzem, by podołać takiemu wyzwaniu. Należy wyjaśnić, po co jest zaburzona chronologia, przedstawić ją tak, by spełniła swoją rolę i utrzymała zrozumienie i zaciekawienie czytelnika. Tutaj nic z tego nie zostało spełnione. 

Można by się zastanawiać, czy przypadkiem bohaterowie nie ratują sytuacji. Niestety również nie. Trudno jest określić, kto jest kim. W ogóle nie byłam w stanie uchwycić głównej bohaterki. Była dla mnie niedopracowana, a jej tok myślenia całkowicie niezrozumiały. Zakładałam, że "Nasłuchując pieśni wieloryba" ma być głęboką analizą psychologiczną Klary. Niestety stanowczo nią jest. Jest to płytkie, a autorka według mnie skupiała się nie na tym, co trzeba. Pozostawiała Klarę samą sobie ze swoimi myślami, nie dając szansy czytelnikom zrozumieć naszą główną bohaterkę. 

Natomiast tematyka jest niezwykle szeroka. I ma to dla mnie dwojakie znaczenie, ponieważ odbieram całą powieść jako czysto metaforyczną, więc dającą wiele tematów do przemyśleń. I w pewnym sensie właśnie tak jest. Naprawdę tutaj temat za tematem do refleksji pojawia się w zabójczym tempie. I ja znalazłam gdzieś tę przestrzeń na rozmyślenia. Niemniej pojawiło się też poczucie, że tego jest za dużo, że wiele tematów jest niepotrzebnych albo przez niespójność, chaotyczność zaburzonych. W tym momencie traci to swój sens i cały potencjał. 

Jak widzicie, dla mnie w tej książce niestety dominują wady i niedopracowania. Co najgorsze widzę, że ta powieść naprawdę mogłaby się udać, gdyby ktoś dokładnie to ułożył, ulokował myśli i przeżycia Klary w bardzo konkretnym, uporządkowanym kontekście. Mam poczucie, że w takim układzie książka spełniłaby swoją rolę. Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak Wam odradzić jej lekturę. 

 Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

wtorek, 22 sierpnia 2023

Lee Schubienik II – Aleksandra Konefał

 

Tytuł: Lee Schubienik

Autor: Aleksandra Konefał 

Cykl: Lee Schubienik 

Tom: II

Kategoria: Fantastyka, horror

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 276

Ocena: 7/10





Czy wierzycie w istnienie zjawisk paranormalnych? Osobiście jestem zdania, że one nie istnieją i wszystko, co niewytłumaczalne jest w jakiś sposób do wytłumaczenia, tylko my jako ludzie jeszcze nie osiągnęliśmy tego. Być może jest to poza poziomem naszego postrzegania i rozumienia. Niemniej mimo mojego totalnego braku wiary właśnie w zjawiska paranormalne, wszystkie te duchy, zjawy i tak dalej, nie zdecydowałabym się na przywoływanie duchów albo bawienie się w jakieś klątwy. Troszkę to pachnie hipokryzją, ale zawsze istnieje ten procent możliwości, że się mylę. To jak to wygląda u Was?

Alicja po wydarzeniach tamtej nocy jest ciężko ranna i nie do końca wie, co się wydarzyło. Opiekuje się nią Nathaniel, lecz on albo nie odpowiada na pytania Alicji, albo odpowiada w bardzo niekonkretny, tajemniczy sposób. Właśnie dlatego nastolatka pozostaje bez konkretnej wiedzy na temat rzeźni, która miała miejsce w jej domu. Jak dalej potoczą się jej losy? Czy bycie dobrym człowiekiem sprowadziło tę klątwę? I kim jest Nathaniel? Co się stało z Lee? Pytań, jak sami widzicie jest mnóstwo, więc nie pozostaje nic innego tylko czytać drugi tom "Lee Schubienika".

Od razu zacznę już od znanego w moich recenzjach stwierdzenia – nie czytałam pierwszego tomu. Zaczęłam od drugiego i myślę, że mimo pewnych mankamentów i niuansów bardzo dobrze się w nim odnalazłam. Ale skąd w ogóle pomysł na lekturę tej książki? Tak naprawdę zachęcił mnie opis i okładka. Tylko że moje wyobrażenie na temat tej powieści znacznie się różniło od rzeczywistości. Czy to dobrze, czy źle?

Jak najbardziej dobrze. Spodziewałam się czarnej komedii skierowanej do młodych dorosłych albo nawet nastolatków. Myślałam, że się pośmieję z absurdów i nie do końca przystającego do społeczeństwa poczucia humoru. Miałam trochę wyobrażenie serialowej "Wednesday". Tymczasem jest to naprawdę mroczna i pełna napięcia książka. Stanowczo nie jest zabawna. Jednak w żaden sposób nie jest to wadą, ponieważ sama koncepcja okazała się na tyle ciekawa i oryginalna, że osobiście zostałam kupiona tą historią. Przez powieść przemawia groza w wydaniu gotyku i jest to coś, co naprawdę lubię. 

Sam styl pisarki jest prosty i przyjemny w odbiorze. Pozwala momentalnie wciągnąć się w fabułę i podążać strona za stroną, by szybko dojść do końca opowieści. Intensywnie pobudzał moją wyobraźnię, a adekwatnie dobrane opisy sprawiły, że przed moimi oczami wyraźnie ukazywały się obrazy, za którymi podążałam. W "Lee Schubieniku" występuje narracja trzecioosobowa, co w moim przypadku również jest dużym plusem, gdyż właśnie taką najbardziej lubię. 

Fabularnie książka położyła mnie na łopatki – jak najbardziej pozytywnie. Przede wszystkim sam szok, jaki wywołał we mnie klimat historii i ta odmienność od mojego wyobrażenia. W żaden sposób nie byłam w stanie wyobrazić sobie, jak dalej mogą się potoczyć wydarzenia, czym one są i jak to wszystko osadzić w kontekście głównej bohaterki. Prawie każdy zwrot akcji był dla mnie czymś całkowicie zaskakującym i nieprzewidzianym. Tym bardziej że podczas czytania pojawiał się niepokój tak charakterystyczny dla horroru. Było napięcie, było zaskoczenie, to naprawdę wyjątkowo dobrze skonstruowana historia, która wielokrotnie łamała schematy. 

Natomiast samych bohaterów nie jest zbyt dużo, ale nie jest to też tak, że za mało. Określiłabym bardziej ich liczbę jako wystarczającą. Ich kreacja jest pośrednia, ponieważ jest wiele naprawdę dopracowanych elementów, ale nie są one też jakoś wyjątkowo wybitne. Z jednej strony bohaterowie satysfakcjonują mnie, z drugiej czuję pewien rodzaj niedosytu i rozczarowania. Główna bohaterka wydaje mi się dość płytka, co wielokrotnie mnie irytowało. Tym bardziej że naprawdę czułam w niej potencjał, więc było mi trudniej zrozumieć pewne zagrania osobowościowe, na które zdecydowała się pisarka. O Nathanielu jako postaci literackiej wiemy mało, lecz nie mogę udawać – ma w sobie coś hipnotyzującego. 

Tematycznie "Lee Schubienik" wypada dla mnie dość słabo. Pojawiają się pewne wątki oparte na motywie łamanie stereotypów, ukazania, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, a my jako ludzie upraszczamy ją i zamiast sprawdzać swoje opinie, idziemy w zaparte i jesteśmy skorzy oceniać innych. Ale to tak naprawdę tyle... 

Bardzo cieszę się, że zdecydowałam się na zapoznanie z drugim tomem "Lee Schubienika". Myślę, że w swoim czasie powrócę do pierwszego, by mieć całą historię przed sobą. Tymczasem jeśli jesteście fanami historii pełnych mroku, gotyku i nieprzewidywalnych zwrotów akcji, to książka jak najbardziej dla Was. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

sobota, 19 sierpnia 2023

Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów – Oliver McNail


Tytuł: Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów

Autor: Oliver McNail

Przekład: Tomasz Majkowski

Cykl: Opowieści Baśniomistrza

Tom: II

Kategoria: Książka paragrafowa

Wydawnictwo: Black Monk

Liczba stron: 166

Ocena: 7/10




Nie chcielibyście czasami przenieść się do świata, który rządzi się całkowicie innymi zasadami niż nasz własny? Wtedy każdy z nas mógłby być, kim tylko zechce. Nie byłoby ograniczeń. Czarodziej? Nie ma problemu. Księżniczka? Jeśli tylko zechcesz. Tylko nie można zapomnieć, że wraz z nową rolą pojawiają się również nowe przygody, wyzwania, ale też obowiązki i przede wszystkim niebezpieczeństwa. Dlatego dobrze się zastanówcie, kim chcecie być. Gdy już będzie gotowi, obiecuję Wam, że znam rozwiązanie pozwalające na chwilę zapomnienia. 

Skąd je znam? Odpowiedź jest dość oczywista w moim przypadku: z książek. W ostatnim czasie ponownie powróciłam do gier paragrafowych i tym razem zdecydowałam się na zapoznanie z książką paragrafową pod wyjątkowo trudnym dla mnie tytułem "Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów". Ta książka wydawała mi się idealnym spełnieniem moich marzeń i pewnych fantazji. Po przeczytaniu mogę Was zapewnić, że właśnie tak było. 

Sama książka daje całą gamę możliwości, więc nie jest to historia na jeden czy nawet dwa razy. Dosłownie można być prawie każdym. Na początku mamy zademonstrowane różne rasy i istoty i możemy zdecydować, kim chcemy grać. Każda z postaci ma swoje własne umiejętności, ale też wady. Jednak to też nie koniec zaskakujących możliwości, ponieważ możemy grać sami, ale też z kimś innym, przeciwko sobie lub drużynowo. Czy to naprawdę nie jest cała gama różnorodnych wyborów? Choćby one powodują, że przed nami ścieżka nieprzewidywalna, ścieżka, której nie da się powtórzyć. W książce znajduje się ileś opowieści, do których są dostosowane odpowiednie mapy i zadania. Można sobie wybrać lub podążyć za losem szczęścia. 

Ciekawymi i przede wszystkim potrzebnymi, ale też ubarwiającymi grę są dodatkowe karty postaci i mapy. Pokazują one jak stworzyć postać i dzięki nim nie trzeba wszystkiego pamiętać albo jakkolwiek zapisywać na kartce. Natomiast same mapy pozwalają grać i nie przekładać ciągle stron. Tym bardziej że jest też dostępny kod QR, pod którym kryje się sławetny Baśniomistrz. To on prowadzi grę i on pozwala się skupić wyłącznie na niej. Z takim dodatkiem przyznam, że jeszcze nigdy wcześniej się nie spotkałam, więc naprawdę jestem pozytywnie zdziwiona. 

Nie można też zapomnieć o ilustracjach, które po prostu zachwycają od momentu, gdy tylko otworzy się książkę. Cieszyły moje oczy i sprawiały, że to na nich się skupiłam, krok po kroku przypatrując się, jak były narysowane. I co najśmieszniejsze miałam odruch pokolorowania ich, jeszcze tego nie zrobiłam, ale pewnie kredki pójdą w ruch i pozwolą mi stworzyć swoje własne wyobrażenie. 

Podczas rozgrywek bawiłam się naprawdę dobrze, choć też miałam wbrew słowom autora trudności na początku. Nie do końca rozumiałam, jak się za to zabrać, o co chodzi z kostkami i tak dalej. Nie jestem znawcą żadnych gier, ale jak już poszło to poszło. 

Jeśli odnajdujecie się w takiej formie i marzycie właśnie o tym, by przenieść się do tego innego świata, to myślę, że "Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów" są dla Was wspaniałym wyborem. Dają mnogość wyborów, pozwalają historię kreować według własnych pomysłów i nie kończy się na jednym przeczytaniu. Możliwości jest naprawdę wiele. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

środa, 9 sierpnia 2023

Raj utraconych – Kinga Hryc

 

Tytuł: Raj utraconych 

Autor: Kinga Hryc

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza Gajus

Liczba stron: 84

Ocena: 8/10








Jak radzicie sobie z nadmiarem emocji? U mnie odpowiedź jest dość oczywista – czytam. Czytanie potrafi sprawić, że na chwilę poczuję ulgę, że na chwilę odpocznę od tego wszystkiego, co jest wokół mnie, że się skupię na tych małych, czarnych literach. To się wydaje nic nieznaczące, ale gdy tych emocji jest wiele, gdy świat mnie przerasta, ta chwila wytchnienia pozwala mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Pozwala mi rozplątać moje własne emocje i zrozumieć, co czuję, a następnie konstruktywnie to przetworzyć. Czy czytanie nie jest rodzajem siły i momentami wręcz nieokiełznanej magii?

Wszystkie te refleksje wzięły się w rezultacie przeczytania tomiku wierszy Kingi Hryc – "Raj utraconych". Tak jak ostatnio się z Wami dzieliłam, po naprawdę długiej przerwie wracam do czytania poezji i poszukuję czegoś, co mnie poruszy, co mi przypomni, dlaczego tak kocham czytać poezję. Tylko że niestety często jest tak, że trzeba przeczytać wiele wierszy, wiele tomików, by znaleźć coś, co nas tak intensywnie poruszyło. Na szczęście "Raj utraconych" jak najbardziej spełnił swoje zadanie i właśnie to zrobił. 

Już od samego początku styl, którym posługuje się Kinga Hryc, przypadł mi do gustu. Okazał się bardzo mocno rozbudowany, posiadający wiele środków stylistycznych. Tutaj można krótko powiedzieć – czyli wszystko to, co szanuję w wierszach i uwielbiam. A dodatkowo wśród środków stylistycznych mam poczucie, że dominowały metafory i to kolejny tak bardzo ceniony przeze mnie element. Dzięki temu wiersze czytało mi się po prostu dobrze, a co za tym też idzie: wnikliwie. 

W tomiku "Raj utraconych" wiele wierszy mono mnie poruszyło i sprawiło, że świat objawił się w pewien odmiennny sposób. Właśnie to też uwielbiam w wierszach, tak naprawdę parę słów może zmienić nasze postrzeganie, sprawić, że świat ukaże nam się w innych barwach, a my jesteśmy gotowi poszerzyć nasze perspektywy. Czyż nie jest to piękne? Gdy czytałam wiersze z tego tomiku, miałam poczucie, że poruszyły one gdzieś strunę we mnie. Choć też nie będę udawać, że wszystko doskonale rozumiałam, bo wcale tak nie było. Wiele wierszy okazało się dla mnie bardzo skomplikowanych i w rezultacie niezrozumiałych, więc też trudnych do oceny. Niemniej te wiersze, które myślę, że zrozumiałam i jakoś w sobie poczułam dawały mi szanse spojrzenia na podwójną głębię. Czułam, że z całości przenika nieopisane cierpienie, które słowa mimo to próbują ukazać. Jako czytelnik i we mnie pojawiły się podobne emocje. Gdzieś pomiędzy cierpieniem czułam nadzieję, a gdzieś pomiędzy nadzieją czułam cierpienie. Tym bardziej że poetka wielokrotnie w swoich wierszach w sposób momentami wręcz brutalny podkreślała niektóre istotne dla siebie elementy. Nie ograniczała się, nie bawiła w półsłówka. Po prostu wykorzystała moc poezji. 

Wśród wierszy przede wszystkim największe wrażenie zrobiło na mnie "Osiem błogosławieństw". Poczułam w tym wierszu samą siebie i przewrotność, która za tym szła. Dla mnie to właśnie przykład pewnej realnej brutalności tego świata, gdzie niektóre pytania muszą zostać ugłośnione, a człowiek sam przed sobą musi na nie odpowiedzieć. Poruszyło mnie to dogłębnie i skłoniło do przemyśleń. Dużym sentymentem darzę też wiersz "Braki". I z nim potrafiłam i przede wszystkim chciałam się utożsamić. 

Kinga Hryc w swoim tomiku poezji "Raj utraconych" bez wątpienia włożyła swoją duszę i przeprowadziła czytelników przez swoje życia, dając nam możliwość utożsamienia się, zrozumienia i właśnie odnalezienia w tych słowach samego siebie. Polecam ten tomik każdej osobie, która odnajduje się w poezji.

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

niedziela, 6 sierpnia 2023

Światła Północy. Wyprawa do królestwa trolli – Malin Falch

 

Tytuł: Światła Północy. Wyprawa do krainy trolli

Autor: Malin Falch

Przekład: Mateusz Lis

Cykl: Światła Północy

Tom: IV

Kategoria: Komiks, literatura dziecięca, fantasy

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 168

Ocena: 7/10





Sonja wraz ze swoimi przyjaciółmi musi odnaleźć swojego wujka. Wszystko wskazuje na to, że został porwany przez trolle i to właśnie przez nie jest przetrzymywany. Dziewczynka jest gotowa udać się tam, by uwolnić swojego wujka. Towarzyszą jej przyjaciele nietypowi, przyjaciele odmienni, przyjaciele prawdziwi. Jednak zadanie nie jest proste. By je wykonać Sonja może potrzebować czegoś, a raczej kogoś więcej. Czy może liczyć na leśne istoty? Czy uda się jej uwolnić wujka? Co się stanie jeśli nie?

Już dawno nie czytałam naprawdę dobrego komiksu. Ogólnie w ostatnich miesiącach czytałam mniej komiksów. Jednak teraz trafiłam na "Światła Północy" i po opisie wydawały mi się doskonałym wyborem. Co prawda tradycyjnie nie czytałam wcześniejszych tomów, ale w żaden sposób to nie przeszkadzało mi. Było wręcz pozytywnym wyzwaniem i teraz już po przeczytaniu mogę zapewnić, że nieznajomość wcześniejszej fabuły tak naprawdę nie przeszkadza w żaden sposób czytaniu w "Wyprawy do królestwa trolli". 

Dialogi wyróżniają się naturalnością. Gdy czytałam, przed oczami miałam prawdziwych bohaterów i pojawiało się to poczucie, że ta historia mogłaby wydarzyć się naprawdę, oczywiście pomijając magiczne elementy. To były rozmowy, które mogłyby mieć miejsce właśnie w takich sytuacjach i wydawały się jak najbardziej na miejscu. W dodatku okazały się łatwe i przyjemne w odbiorze, co nadawało całości odpowiedniego tempa czytania. Między innymi to właśnie one odpowiadały za zrozumienie tego, co się dzieje. Dyskretnie tłumaczyły wydarzenia z pozostałych tomów i naprowadzały na główny cel fabuły. Poza tym dymki były też dobrze narysowane pod względem kolejności czytania. Mój wzrok po kolei padał na dymki i nie było momentów, bym coś pomyliła lub nie zrozumiała. 

Fabularnie komiks jest wyjątkowo ciekawy. Czytało mi się bardzo szybko i dzięki temu szybko przeczytałam całość. Choć też przyznam, że pojawił się brutalny moment i do tego mam dość ambiwalentny stosunek, ponieważ to jest jednak książka dla dzieci. Wiadomo że to rodzaj fantastyki, gdzie jednak w ten gatunek jest wbudowany jakiś rodzaj walki, momentami brutalności. Lecz to nie zmienia faktu, że można było inaczej poprowadzić ten wątek. 

Bohaterów jest stosunkowo dużo i na swój własny sposób są oni unikatowi. Tak po przeczytaniu tego czwartego tomu mam poczucie, że łatwo się do nich przywiązać i znaleźć swojego ulubieńca, z którym można się utożsamić, a następnie mu kibicować. Choć też przy tak krótkiej fabule bohaterowie są bardziej rozpoznawani poprzez pojedyncze cechy, co po części jest zrozumiałe, ale jest też pewnym rodzajem uproszczenia. 

Natomiast same ilustracje są przecudowne. Kreska ilustratora pewna i charakterystyczna. Przede wszystkim podoba mi się dobór barw. Są one wyraziste, pełne życia. Nadają niezwykły klimat baśniowości, ale też powagi. Są przyciemnione, a czarne tło pod okienka dodatkowo potęguje ten efekt. Razem nadają mrok całości, ale też pewną nadzieję poprzez swoją intensywność. To mocno oddziaływało na moją wyobraźnię. 

"Światła Północy. Wyprawa do królestwa trolli" to wyjątkowo ciekawy komiks dziecięcy. Mam wrażenie, że niejedno dziecko dzięki takiej historii może zostać przekonane do czytania. Magia, barwność historii i bohaterowie, którzy pozwalają sobie na bycie ludźmi przekonują mnie. Dlatego jeśli będę miała możliwość przeczytać pozostałe tomy, to na pewno to zrobię. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 3 sierpnia 2023

Opowieść fal – Kalina Beluch

 

Tytuł: Opowieść fal

Autor: Kalina Bieluch

Kategoria: Poezja, aforyzmy

Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza Gajus

Liczba stron: 40

Ocena: 2/10








Na dobry początek standardowe pytanie – wolicie góry czy morze? Ja stanowczo wolę góry, co w żaden sposób nie oznacza, że nie doceniam morza. Po prostu wolę chodzić i podziwiać niż leżeć na plaży, a jednak takie wypady nad morze dość często to wymuszają. Niemniej teraz oddaję się sentymentalnym obrazom plaży wieczorem, gdy powoli robi się coraz ciszej i szum morza zaczyna być dominującym dźwiękiem, gdy woda przyjemnie chłodzi stopy po gorącym dniu, gdy wiatr wieje i nie pozwala mi zapanować nad włosami. To jest to morze, które uwielbiam – chłodnym, wietrznym wieczorem. W tym roku po raz pierwszy byłam nad morzem w trakcie zimy, choć to duże słowo "zima" i odkryłam nowy rodzaj postrzegania tego pięknego krajobrazu. Stanowczo stał się moim ulubionym. 

Ale czemu dzisiaj z taką pasją skupiam się nad pojęciem morze? Odpowiedź jest bardzo prosta. Z własnej, nieprzymuszonej woli wróciłam do zapoznawania się z meandrami poezji i tym razem zapoznałam się z krótkim tomikiem wierszy, opowiastek pod wdzięcznym tytułem "Opowieść fal". Właśnie dzięki temu tytułowi zdecydowałam się zapoznać z dziełami Kaliny Beluch. Oczekiwałam, że udało się jej uchwycić chwilę i właśnie iść za przeżyciami tej chwili. Czy tak właśnie było? Muszę powiedzieć, że w jakiś stopniu tak, owszem, lecz niestety w ostatecznym rozrachunku jestem naprawdę bardzo rozczarowana i też zasmucona, że tym tomikiem wierszy rozpoczęłam swój powrót po długiej przerwie do poezji. A to czemu? 

Styl poetki jest wyjątkowo prosty i w tym przypadku bez owijania w bawełnę – to olbrzymia wada. Jeśli czytacie moje recenzje, to wiecie, że raczej jestem fanką rozbudowanych form, może niezbyt przesadzonych, jednak duża liczba środków stylistycznych i często idąca za tym patetyczność jest czymś, co uwielbiam. Staram się doceniać prostotę, ponieważ wielokrotnie jest potrzebna i uzasadniona, jednak w tym przypadku okazała się być w moim odbiorze po prostu niepotrzebnie infantylna. Brakuje w wierszach jakiejkolwiek rytmiki. I tutaj ustalmy – nienawidzę rymowanek, ale nawet nienawidząc ich, rozumiem potrzebę wystąpienia pewnej uporządkowanej lub w sposób przemyślany chaotycznej struktury. Ona jest potrzebna, by wiersz przekonywał czytelnika, by dał szansę iść za sobą, rozpalił jakieś emocje. Tutaj jedyna struktura, jaka wystąpiła, to była struktura typowo wyuczona przez szkołę. 

Poza tym dosłownie wszystkie wiersze są do siebie podobne i indywidualnie, i jako całość niczym się nie wyróżniają. Jest to coś, co duża część osób byłaby w stanie napisać, a przynajmniej czytając, miałam taką myśl w głowie. Pod względem  środków stylistycznych również jestem zawiedziona. Wystąpiło mało metafor, choć bez wątpienia miały one odgrywać dość istotną część wierszy. Za to odczuwałam, że wystąpiło wiele całkowicie niepotrzebnych epitetów. Czytanie takiej formy po prostu nie dało mi żadnej satysfakcji. 

Poetka w swoim tomiku "Opowieść fal" stara się za pomocą piękna natury wyrazić pewne elementy naszego życia. I po części to doceniam, bo właśnie w rzeczach albo bardziej odczuciach prostych dostrzega piękno i istotę istnienia. To jest jak najbardziej ciekawy wniosek. Tylko że widzę w tym pewną powtarzalność i wewnątrz całego tomiku, i wśród innej literatury. Wydaje mi się to na tyle na co dzień dostrzegalne, że w żaden sposób mnie nie porusza, nie sprawia, że w mojej głowie pojawiają się głębokie refleksje. Po prostu jest i w sumie tyle. Gdy czytałam, to przyznam, że miałam poczucie, że to takie proste wierszyki dla dzieci, które czasami można było znaleźć w elementarzach. Choć tutaj w elementarzach, które miałam czy czytać, czy przeglądać znajdzie się niejeden wartościowy wiersz. W mojej głowie pojawiło się też porównanie do kartki z wydzieranego kalendarza. Jako dziecko moim małym obowiązkiem było dbać o odpowiedni dzień na kalendarzu i tam właśnie często znajdywałam takie krótkie... powiedzmy opowiastki.

W "Opowieści fal" po części rozumiem, i tak jak pisałam wcześniej, cenię to skupienie się na małych rzeczach, na chwili tu i teraz, ale jednak bardziej bym to rozbudowała. Nadała niektórym elementom barwy, dodała większą liczbę metafor, porównań i przemyślała użycie epitetów. I tutaj zauważyłam, że przy tym tomiku mam odruch poprawiania. Mam całkowicie inną wizję tych wierszy i nie jestem w stanie się od niej oderwać. To na pewno coś świadczy o mnie samej, ale też o konstrukcji poszczególnych elementów. 

Nie jestem zadowolona z tego, że zapoznałam się z tomikiem wierszy Kaliny Bieluch. Oczekiwałam czegoś znacznie lepszego. Choć zdaję sobie też sprawę, że moja ocena jest dość surowa i miejscami brakuje jej konstruktywności. Niemniej takie właśnie są moje odczucia i to za nimi poszłam. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

poniedziałek, 31 lipca 2023

Takeshi. Cień Śmierci – Maja Lidia Kossakowska

 

Tytuł: Takeshi. Cień Śmierci

Autor: Maja Lidia Kossakowska

Cykl: Takeshi

Tom: I

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 460

Ocena: 7/10






Żyjemy w określonych kulturach, które od dziecka tworzą nasz obraz świata. Uczymy się czynności, które później będą naszymi nawykami, wartościami i codziennością. Zastanawialiście się, ile z tego, co teraz wyznajemy, jest wynikiem wychowania w danej kulturze, w danej wierze, a ile wynikiem naszego charakteru? Dla mnie to bardzo interesujące pytanie, ponieważ psychologia społeczna donosi o dość znacznych różnicach w wartościach kulturowych. Czy da się w ogóle ominąć ten proces?

Takeshi wiedzie teraz całkowicie odmienne życie niż parę lat temu. Splot różnych trudnych sytuacji sprawił, że Cień Śmierci spojrzał na swoje życie i wartości przez całkowicie odmienny pryzmat. Teraz dokonuje własnych wyborów i mimo że mu brakuje adrenaliny i walki, to wie, że nikt go nie kontroluje. Jednak czy można walczyć ze swoim własnym przeznaczeniem? Czy da się zatrzymać ciąg zdarzeń, które muszą się wydarzyć? Jak wiele zależy od pojedynczego człowieka? W szczególności gdy tym jednym człowiekiem jest słodka i naiwna nastolatka marząca o życiu pełnym przygód. 

Zdecydowałam się przeczytać tę książkę, ponieważ od dawna mam plany zapoznać się ze wszystkimi książkami Mai Lidii Kossakowskiej. Teraz mówię to ze smutkiem, gdyż śmierć autorki dość mocno mną poruszyła. W jakiś sposób moje ukochane "Zastępy Anielskie" sprawiły, że czułam intensywną więź pomiędzy czytelnikiem a pisarzem. I mam też taką refleksję, że całkowicie inaczej czyta się książki żyjących autorów, tych autorów, którzy już dawno umarli i autorów, którzy jeszcze niedawno żyli i pisali, i mieli pisać jeszcze wiele lat. 

Sam pomysł na cykl "Takeshi" wyjątkowo mi się spodobał. Odkąd pamiętam, lubię takie motywy. W pewnym sensie występuje w koncepcji pewna powtarzalność. Wojownik wychowany wyjątkowo brutalnie, który jest nie do pokonania, ale wbrew opiniom innych ma swoje własne zasady, rozterki i przede wszystkim uczucia. Teraz myślę, że to jednak ten sam motyw co w "Wiedźminie" czy "Kronikach Mroku". Niemniej każda z tych historii wprowadza według mnie coś innego i utwierdza nas, że ludzie są jednak ludzcy. 

Styl pisarki jest mi doskonale znany, bo w końcu to nie pierwsza książka autorki, którą czytałam. Wyróżnia się wyjątkową unikatowością i pewną dozą surowości. Pojawia się odpowiednia liczba opisów i nie ma tam miejsca na zbędne słowa. Jest konkretnie i obrazowo. Pisarka nie bała się ukazywać brutalność wykreowanego świata. Mknęła płynnie do przodu, dbając o to, by uniwersum było rozbudowane i zrozumiałe dla czytelnika. 

Historia w odbiorze okazała się dla mnie dość nierównomierna. Były fragmenty, które mocno mnie wciągnęły i sprawiały, że strony wręcz same się przekładały. Ale były też fragmenty nużące i monotonne. W całości dominowała nieprzewidywalność i nagłe zwroty akcji, które wymagały od czytelnika koncentracji oraz akceptacji wielu zdarzeń, by móc pójść dalej. 

W "Takeshi. Cieniu Śmierci" występuje bardzo głęboka narracja, które momentami zmusza czytelnika do głębszej refleksji i nie puszcza póki nie dojdzie się do własnych wartości i własnej oceny wydarzeń. Każdy bohater odpowiada tam za siebie samego i nawet jeśli jest chroniony przez inne postacie, to jako czytelnicy możemy konkretnie zobaczyć tok myślenia i cały ciąg przyczynowo-skutkowy. Sam Takeshi jest postacią wielowymiarową, niejednoznaczną. Należy dogłębnie zgłębić wiele odmiennych wydarzeń, by zacząć go rozumieć i właśnie akceptować jego wybory. Pozostaje przy tym wyjątkowo ludzki w swoich zachowaniach. 

Książka zadaje dość mocne pytanie – czym jest honor? Poprzez różne postacie pokazuje całą różnorodność rozumienia tego abstrakcyjnego pojęcia. W pewnym momencie trzeba podjąć własne decyzje, co jest słuszne, a co nie. Jednak ta wielowarstwowość tego motywu daje szanse na zrozumienie innych. Wtedy tworzy się cała sieć najróżniejszych relacji i tutaj pojawia się kolejne pytanie – czym jest przyjaźń i zaufanie do innych?

"Takeshi. Cień Śmierci" to naprawdę dobra książka z gatunku fantasy, która wyróżnia się unikatową stylistyką oraz szeroko zakrojoną refleksją na temat pojęć pozornie tak dobrze nam znanych. Myślę, że to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów fantastyki. W momencie gdy to piszę, mam już za sobą drugi tom i wiem, że warto iść tą ścieżką. 

Współpraca recenzencka z Fabryka Słów

piątek, 28 lipca 2023

Nastawienie na rozwój – Peyton Curley

 

Tytuł: Nastawienie na rozwój

Autor: Peyton Curley

Przekład: Agnieszka Cioch

Kategoria: Literatura naukowa

Wydawnictwo: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

Liczba stron: 147

Ocena: 8/10







Dzieci mają olbrzymie możliwości. Kiedyś twierdziło się, że mogą być tabula rasa. Pewnie niektórzy nadal tak uważają. Jednak nie da się zaprzeczyć, że czynniki genetyczne mają również wpływ na pewne aspekty człowieka. Niemniej dyskurs na temat wpływu genetyki a środowiska trwa od dawna i nie jest jednoznacznie rozwiązany. To podsunęło mi refleksję na temat, jak wiele możemy osiągnąć z takim właśnie dziecięcym potencjałem. Zaczynając od rozwijania talentów, a kończąc na nauce innych umiejętności. Tak naprawdę świat jest pełen możliwości dla dzieci. Jak je wykorzystać?

Niedawno na polskim rynku wydawniczym ukazała się pozycja "Nastawienie na rozwój". Przyznam się, że od razu przyciągnęła moją uwagę, ponieważ miałam poczucie, że pozwala spojrzeć na pewne trudności w inny sposób. Tak jak kiedyś Seligman uznał, że niekoniecznie trzeba skupiać się na patologiach, tylko można zacząć szukać zasobów, elementów, które odpowiadają za dobrostan, tak ta książka skupia się na tym, co dzieci już potrafią i co mogą potrafić. Zafascynowało mnie to, ponieważ jest to odejście od standardowych zaburzeń typu ADHD czy spektrum autyzmu. To w tym kontekście nie ma takiego znaczenia, gdyż każde dziecko posiada właśnie zasoby, swoje zalety, talenty i jest otwarte na naukę nowych rzeczy. Czemu tego nie wykorzystać? Czemu nie sprawić, by dziecko rozwijało się według swoich własnych zasad? "Nastawienie na rozwój" jest pozycją, która w sposób naprawdę wyjątkowo konstruktywny umożliwia to. 

Przede wszystkim cała książka jest przystępna w odbiorze. Wydaje się być zrozumiała dla większości czytelników – i dorosłych, i dzieci. Co prawda niekiedy pojawia się specjalistyczne słownictwo, ale jest ono dokładnie wyjaśnione. Czasami użyto do tego po prostu genialnych metafor czy porównań. Jest to dzięki temu forma łatwiejsza do przyswojenia i zapamiętania. Dająca możliwość łatwego i płynnego przeprowadzenia dziecka przez przedstawione treści i ćwiczenia

W przypadku tej książki wyjątkowo podoba mi się układ całości. Widać, że jest przemyślny i uporządkowany. Rozpoczyna się od treści podstawowych, by później przechodzić do tych bardziej skomplikowanych. Nauka idzie małymi kroczkami tak by dziecko nie czuło się obciążone nadmiarem wiedzy i dostało czas na nauczenie się pewnych elementów oraz powtórkę. Mam poczucie, że właśnie ten przemyślany układ jest już rodzajem sukcesu. Podkreśla, jak ważna jest jakość, cierpliwość i powtórki, a nie szybkość. Nie chodzi o to, by dziecko przeczytało naraz całość, tylko by te treści okazały się dla dziecka wartościowe i jak sam tytuł mówi – rozwijające. 

W książce znajduje się wiele ciekawych przykładów i jest to kolejny element pozytywnie odebrany przeze mnie. Dla mnie to fantastyczna podpowiedź do pracy z dziećmi – jak opisać pewne rzeczy, w jaki sposób wprowadzić niektóre pojęcia i przede wszystkim jak pokazać dziecku, jak zdobytą wiedzę wykorzystać w praktyce. Do przedstawionych treści są również ćwiczenia i to chyba z mojej perspektywy najbardziej wartościowa część tej książki. W tej chwili już razem z moimi pacjentami wykonałam sporą część ćwiczeń i widzę, że się sprawdzają. Nie są nudne, dzieci chcą je robić, angażują się i nie próbują wymigać, a czasami mam poczucie, że to najtrudniejszy etap naszej pracy. Podczas wykonywania ćwiczeń widzę, że moi mali pacjenci dobrze się bawią, ale też przychodzi im do głowy wiele pytań, wiele skojarzeń i to naprawdę fantastycznie rozbudowuje naszą wspólną pracą i jest wyjściem do kolejnych elementów. Niekiedy właśnie takim pokrętnym kołem udaje nam się rozwinąć pewne umiejętności, a i z zaburzenia wyciągnąć zasoby. 

Z ręką na sercu mogę polecić "Nastawienie na rozwój" rodzicom, nauczycielom i psychologom. W momencie gdy przeczytałam tę książkę, miałam odczucie, że to wartościowa i bardzo przydatna pomoc. Gdy wprowadziłam jej treści na moich zajęciach z dziećmi, zostało to potwierdzone w praktyce. Bardzo się cieszę, że ktoś spojrzał na dzieci z innej perspektywy i w sposób ciekawy i uporządkowany stworzył narzędzie do pracy. 

Współpraca recenzencka z Gdańskim Wydawnictwem Psychologicznym

wtorek, 25 lipca 2023

Szara dama – Elizabeth Gaskell

 

Tytuł: Szara dama

Autor: Elizabeth Gaskell

Kategoria: Literatura klasyczna

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 96

Ocena: 8/10








Za każdym razem gdy trafiam na jakąś powieść historyczną lub osadzoną z czasie przeszłym, pojawia się w mojej głowie wiele refleksji na temat tego, jak bardzo świat i zasady społeczne zmieniły się na przestrzeni wieków. Postęp z jednej strony potrzebował tyle czasu, by móc ruszyć całą parą, ale właśnie gdy ruszył, był już nie do zatrzymania. Lecz nadal da się dostrzec brak sprawiedliwości, równouprawnienia i zwykłego wyzwolenia, które w swoich czasach miało miejsce, a i nadal w wielu przypadkach nie jest czymś oczywistym. Jak było kiedyś? Jak jest teraz? I oczywiście jak będzie w przyszłości?

Wszystko zaczyna się od portretu pewnej kobiety. Wygląda ona na nim bardzo smutnie, ale przede wszystkim w pewien sposób jest szara. I właśnie ta szarość cery sprawia, że przyciąga wzrok i ostatecznie pozwala poznać swoją historię, bo tak naprawdę rozpoczyna się ona o wiele wcześniej. Jest to historia niespodziewana, historia, która niejedną osobę przyprawi o ciarki. Czy Ty czytelniku jesteś gotowy ją poznać? 

Zdecydowałam się przeczytać "Szarą damę", ponieważ dotychczas nie czytałam jeszcze żadnej książki pisarki. Miałam też olbrzymią ochotę zapoznać się z jakąś literaturą poważną, klasyczną. Już dawno tego nie robiłam i tutaj poza pierwszą przyczyną zdecydowała również długość książki. Nie ma ona nawet stu stron, więc jest opowieścią na jedno posiedzenie. A zapewniam, że tak wciąga, że nie jest to najmniejszy problem. Co tak naprawdę odpowiada za to, że tak pozytywnie odebrałam "Szarą damę"?

Sam pomysł wydaje mi się wyjątkowo oryginalny. Zważywszy jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesne czasy. Nie jestem znawcą, ale mam poczucie, że wymyka się wielu schematom. Stawia na grozę, towarzyszenie głównej bohaterce oraz na emocje. Nie jest to w żaden sposób standardowa opowieść. Oczywiście pojawiają się elementy dobrze znane nam i charakterystyczne dla ówczesnej epoki. Jednak pisarka poszła krok dalej. Wiele motywów, które tutaj się pojawiają, bardzo cenię. Między innymi za nieprzewidywalność i nieoczywistość swoich sądów. 

Stylistycznie powieść jest dość mocno rozbudowana, ale też uważam, że większość czytelników nie powinna mieć trudności ze zrozumieniem jej mimo występowania niekiedy archaicznego języka. Dzięki temu jest bardzo wciągająca i pozwala przenieść się do świata wyobraźni, który przejmuje kontrolę nad czytelnikiem. 

Podczas czytania dało się intensywnie odczuć atmosferę gotyku i wszechobecnego mroku. "Szara dama" wywołała we mnie wiele napięcia i strachu. Towarzyszyłam bohaterce i na każdym kroku kibicowałam jej, zarazem obawiając się, że może wydarzyć się najgorsza z możliwych opcji. Ostatecznie nie spodziewałam się, że powieść pójdzie w tak odmienną stronę niż przewidywałam, co wyjątkowo pozytywnie mnie zaskoczyło i dało też jeszcze dodatkową motywację do dalszego czytania. 

Morał z całej powieści wydaje się dość prosty, wręcz oczywisty, ale myślę, że właśnie dlatego tak wartościowy. To, co najbardziej widoczne czasami najłatwiej przegapić. Tutaj jest to jedno z najbardziej znanych powiedzeń: "pieniądze szczęścia nie dają". Widzimy wiarę w to, że być może jest inaczej, że właśnie majątek i status społeczny mogą rozwiązać pewne problemy, mogą dać lepszy życie. Jednak wygląda to całkowicie inaczej kiedy nie jest oparte na miłości, zaufaniu i dobroci. Ludzie potrafią mieć wiele twarzy, a niekiedy te najmroczniejsze przejmują nad nimi kontrolę i niszczą innych. 

"Szara dama" jest bez wątpienia moim wielkim odkryciem. Książką bardzo krótka, a niosąca w sobie tyle treści. Od refleksji na temat życia zaczynając, po grozę i napięcie, by skończyć na najzwyklejszej rozrywce. Jak najbardziej polecam ją każdemu czytelnikowi. 

Współpraca recenzencka z Wydawnictwem MG

sobota, 22 lipca 2023

Nevermore. Kruk – Kelly Creagh

 

Tytuł: Nevermore. Kruk 

Autor: Kelly Creagh

Przekład: Jacek Drewnowski

Cykl: Nevermore

Tom: I

Kategoria: Fantasy, paranormal romance, literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Jaguar

Liczba stron: 480

Ocena: 6/10




Co sprawia, że tak bardzo lubimy czytać? Wydaje mi się, że każdy z nas odpowiedziałby na to pytanie w całkowicie odmienny sposób. Prawdopodobnie czerpiemy z czytania przyjemność, ale wydaje mi się, że to może być coś więcej niż tylko przyjemność. W końcu to może być również ucieczka od rzeczywistości, od problemów i braku zrozumienia ze strony innych ludzi. To może być również niesamowita podróż otwierająca nam miejsca, które na co dzień nie są dla nas dostępne. To może być poszukiwanie wiedzy, odpowiedzi na niekończące się pytania. To może być... Tutaj każdy może dopowiedzieć coś innego i odpowiedzi będzie naprawdę wiele. Dlatego teraz spróbujcie sami sobie odpowiedzieć, skąd ta pasja do czytania. 

Isobel ma idealnie uporządkowane życie. Jest chiliderką, która wyróżnia się swoimi umiejętnościami na tle innych. Ma niesamowicie przystojnego i niesamowicie popularnego chłopaka i oczywiście równie piękną i niesamowitą przyjaciółkę. Znacie skądś ten scenariusz? Bo ja aż za dobrze. Jednak coś musi to zniszczyć i tym czymś jest nic innego jak praca domowa. Nauczyciele czasami naprawdę potrafią czerpać radość z utrudniania życia, a przynajmniej tak właśnie jest u Isobel, której partnerem do projektu okazuje się Varen, czyli got, o którym krążą wyjątkowo mroczne plotki. I teraz przygoda rozpoczyna się na całego. 

Zdecydowałam się przeczytać "Kruka", ponieważ przyciągnął mnie do niego mroczny klimat oraz też wspomnienie, że bardzo chciałam już to zrobić, gdy wychodził w Polsce po raz pierwszy. To jest wyjątkowo mój styl i właśnie wspomniany klimat. Lecz czy teraz po przeczytaniu na pewno tak było?

Jak zaczęłam czytać powieść, to w mojej głowie od razu pojawiła się myśl, że to przecież totalny paranormal romance, czyli gatunek, który za moich nastoletnich lat bił granice popularności. Zrobiło mi się, aż ciepło na serduszku, ponieważ pojawiły się wspomnienia z tamtych czasów. I jak patrzę na datę pierwszego wydania, to właśnie idealnie czasowo się zgadza. I generuje to samo ale, co przy dużej części pozostałych książek pochodzących z tego gatunku – ale ma niewykorzystany potencjał. W tej chwili mam za sobą tyle światów high fantasy, że takie niewykorzystanie pewnych wątków mocno niszczy mi odbiór całej powieści. 

Natomiast styl książki jest dokładnie taki, jakiego można by się spodziewać, czyli bardzo lekki i przyjemny w odbiorze. Dla młodzieży myślę, że to perfekcyjny złoty środek. Choć pojawia się w mojej ocenie zbyt dużo niepotrzebnych opisów. Wprowadzają one wiele nieistotnych szczegółów i zabierają miejsce tym istotniejszym. I tak oceniając z perspektywy czasu, mam wrażenie, że "Kruk" bardzo dobrze się starzeje, choć też pytanie, na ile tutaj jest to kwestia umiejętności tłumacza. 

Sama fabuła to cała góra lodowa sprzecznych emocji i opinii. Z jednej strony wiele wątków jest wyjątkowo niespójnych, nie mających większego sensu. Brakuje właśnie wspomnianego wcześniej rozbudowania pewnych elementów. Ukazuje się też obraz toksycznych relacji. Tych wad jest naprawdę sporo i to są konkretne wady. Z drugiej strony nie ma, co ukrywać. Bawiłam się fantastycznie i to była dla mnie rozrywka dająca ulgę i takie ukojenie dnia codziennego. Choć też do czasu, bo zakończenie jest w mojej opinii fatalne. Naprawdę, wyjątkowo mi się nie podobało. Nie do końca rozumiałam, co się dzieje i nie spodobało mi się, jak zostały poprowadzone pewne ścieżki fabularne. To pozostawiło po sobie niesmak. 

Bohaterowie nie zachwycają. Są płytcy, ogólnie słabo wykreowani. Tak naprawdę można ich odróżnić wyłącznie po imionach, na pewno nie po zachowaniach czy charakterystycznych cechach. Pojawia się wiele toksycznych relacji, które w jakiś sposób są akceptowalne w tym świecie i miałam poczucie, że momentami wręcz ukazane jako te atrakcyjne. Sama Isobel jest postacią mętną, ambiwalentnie odczuwam jej moralność. I przede wszystkim dziewczyna stanowczo inteligencją nie grzeszy. Wiele naprawia Varen. On również nie jest jakąś wybitną postacią, jednak wprowadza do fabuły pewną barwność poprzez niejednoznaczność swoich zachowań. Co za tym idzie ujął mnie wątek romantyczny. Gdybym teraz miała go analizować, to pewnie wypadłby marnie. Lecz w takim ogólnym odbiorze moje serduszko stopniało. 

"Kruk" ukazuje, czym jest brak tolerancji, akceptacji i tak naprawdę, do czego może to prowadzić. Ten brak zrozumienia innych osób, brak w ogóle podjęcia próby, by zrozumieć drugiego człowieka ogranicza i ciągnie za sobą ciąg niepotrzebnej brutalności. Uderza w ten sposób w przyjaźń i miłość. Zadaje pytanie, gdzie jest granica pomiędzy akceptacją, kim jest drugi człowiek, a powiedzeniem nie, gdy nie zgadza się to z naszymi wartościami. W powieści właśnie ten motyw akceptacji jest ukazany w dwojaki sposób, co jak najbardziej przypadło mi do gustu. 

Cała książka to była dobra rozrywka i stanowczo nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Gdybym miała piętnaście lat, to byłabym nią zachwycona i z niecierpliwością oczekiwałabym kolejnego tomu. W tej chwili jestem w stanie docenić jej zalety, ale też dosadniej odczuwam wady. Z tego względu raczej nie planuję czytać kolejnego tomu. Jednak jeśli jesteście fanami właśnie paranormal romance, to myślę, że może Wam naprawdę przypaść do gustu. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

środa, 19 lipca 2023

Płonąca Wieża – A.C. Cobble

 

Tytuł: Płonąca Wieża

Autor: A.C. Cobble

Przekład: Dominika Repeczko

Cykl: Beniamin Ashwood

Tom: V 

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 567

Ocena: 7/10





Świat jest pełen tajemnic. Tajemnic, które stworzyła sama Natura, tajemnic tworzonych przez wielkie organizacje i tajemnic, które kreują zwykli ludzie. Niekiedy mam poczucie, że tajemnica ciągnie tajemnicę. Czy tak powinno być? To pytanie wydaje mi się bardzo trudne i wielopoziomowe. Uczono nas, by być uczciwymi, by nie zatajać informacji i by nie kłamać. Zarazem to my sami decydujemy o sobie, więc mamy całkowite prawo decydować, co komu powiemy, co komu ujawnimy. Gdzie jest ta granica pomiędzy tym co konieczne, a tym, co w nas drzemie?

Beniamin wraz ze swoją drużyną podróżuje dalej i dalej jest gotowy zrobić wszystko co konieczne, by uratować Kontynent. Jednak trudy podróży nie sprawiły, że zapomniał, kim jest i jakie wartości wyznaje. Nadal stara się robić wszystko w zgodzie z własną moralnością i tak, by jak najmniejsza liczba istot cierpiała. W końcu chodzi o pokój, bezpieczeństwo i zwykłe szczęście. Czy jest ono możliwe w świecie magii i niekończących się zagrywek politycznych?

W momencie gdy to piszę, znam już całą serię o Beniaminie Ashwoodzie i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że była to niesamowita przygoda, o której będę pamiętać bardzo długo. Dlatego po tom piąty sięgnęłam już bez żadnego zawahania. Wiedziałam, czego oczekiwać po "Płonącej Wieży" i dokładnie to otrzymałam. 

Tym bardziej że styl autora jest już dla mnie doskonale znany i określiłabym go jako wręcz tradycyjny. Przez te wszystkie tomy przywiązałam się mocno do słów autora i odnalazłam w nich spokój, radość i całą gamę intensywnych emocji. Wyróżnia się rozbudowaną strukturą, która wydaje się być dopracowana pod każdym względem. Zarazem posiada lekkość odbioru. W "Płonącej Wieży" było również wiele opisów przyrody i były one doskonale wyważone. Nadawały ten unikatowy dla cyklu klimat, ale też nie nudziły. Wydawałoby się, że za pomocą pędzla malowały całą fabułę przed oczami czytelnika. 

Choć ten tom w kontekście wszystkich tomów wydawał mi się nudniejszy, niemniej potrzeby. Wydaje mi się, że podobnie oceniałam czwarty tom, choć też zlały mi się one już w jedność. Książka ujawniła koniec pewnego rozdziału, lecz nie poprzestając na tym, poszła krok dalej i pociągnęła kolejne wątki. Zgrabnie zaczęły się zgrywać motywy, które pozornie były odmienne, niepowiązane ze sobą. Dawało to intensywne odczucia, momentami miałam poczucie, że autor gra na emocjach czytelnika. 

Tematycznie powieść ciągnie wątki z poprzednich części. Nadal w sposób rozbudowany i istotny rozważa istnienie granicy pomiędzy dobrem i złem. Zadaje pytanie, jak wiele złego można zrobić w imię dobra, w imię obrony przed większym złem. Jest to refleksja trudna i wielowymiarowa. Osadzona mocno w ludzkiej moralności i determinująca pewne działania. Nie można zapomnieć, że jest to spojrzenie człowieka, który jeszcze przed chwilą był zwykłym mieszkańcem malutkiej wioski. Jeszcze niedawno nie obchodziło go nic więcej niż bezpieczeństwo i problemy rodziny i mieszkańców. Tymczasem teraz musi podejmować decyzje, które mogą odbić się na całych społeczeństwach. 

Bohaterowie i w tym tomie okazali się dopracowani i posiadający własne historie. Nie pojawiają się w przypadkowych miejscach bez konkretnego powodu. Da się ich spotkać w najróżniejszych momentach, ale właśnie dlatego że żyją własnym życiem i to za nim podążają. Ich własne cele prowadzą ich przez świat i sprawiają, że podejmują dane decyzje. 

"Płonąca Wieża" jest udaną kontynuacją cyklu o Beniaminie Ashwoodzie, który w swoim czasie zawładnął moim czytelniczym sercem. To naprawdę jedna z lepszych serii fantasy, które czytałam. Ma swoje wady, ma jakieś niedopracowania, ale jednak to ta historia zapadła mi w pamięć i wyróżniła się pośród tych wszystkich innych, które czytam. 

Współpraca recenzencka z Fabryka Słów

sobota, 15 lipca 2023

Virion. Pustynia –Andrzej Ziemiański

 

Tytuł: Virion. Pustynia

Autor: Andrzej Ziemiański

Cykl: Szermierz Natchniony

Tom: II

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 521

Ocena: 7/10






Historia pokazuje, że nawet najpotężniejsze imperia upadały. Pozostawało po nich tylko wspomnienie – wspomnienie potęgi, historia powstawania. Tylko tyle. Ale czy na pewno? Czy razem z całym imperium nie łączyły się najróżniejsze kultury, tworząc unikatową mieszankę? Czy nie wprowadzano nowych praw, nowych zasad, zwyczajów? Nie ma wątpliwości, że prawie wszystkie najpotężniejsze imperia w ludzkiej historii upadły, ale nie można mieć również wątpliwości, że nawet po setkach, tysiącach lat w jakiś sposób kierują tym, co jest tu i teraz. Jaka jest Wasza opinia?

Tak oto po dość odległym czasie przeczytałam drugi tom z cyklu "Szermierz Natchniony". Mam poczucie, że jest to seria, którą chcę zgłębiać i przede wszystkim zakończyć. Nie do końca wiedziałam, czy w ogóle się za nią brać ze względu na kontrowersje związane z poglądami pisarza. Osobiście pozostałych książek  autora, poza właśnie tą serią, nie czytałam. Jednak te jak najbardziej mnie przekonują i w żaden sposób nie ranią. 

Tak jak wspominam, nie znam dobrze twórczości Andrzeja Ziemiańskiego, jednak po przeczytaniu dwóch jego książek czuję, że pisarz ma swój własny charakterystyczny styl, który jest nie do podrobienia. Zachwyca od samego początku rozbudowaniem i dopracowaniem. Autor doskonale wiedział, gdzie umieścić piękne słowa nadające całości patetyczności i powagi, a gdzie umieścić język potoczny i wielokrotnie wulgarny. Według mnie połączenie tego jest dość trudnym zabiegiem literackim, gdyż łatwo przejść granicę i zmieszać te dwa rodzaje języków. Dzięki temu miałam poczucie, że cała rzeczywistość jest mocno ukształtowana

Natomiast sama fabuła wciągnęła mnie o wiele mniej niż w pierwszym tomie, ale nadal robiła na mnie dość duże wrażenie. Doceniam skupienie się na szczegółach, które są istotne dla całości. Widzę całą opowieść jako bardzo realną, ponieważ właśnie to dopracowanie małych wydarzeń daje możliwość spojrzenie poza ramy wydrukowanych liter. Nie są to jakieś czcze opisy, tylko wnikliwość i umiejętność obserwacji ludzkich zachowań oraz łączenie przyczynowo-skutkowe. Tym bardziej że w tym tomie pojawiło się naprawdę dużo zaskakujących faktów. Choć też z żalem przyznam, że rozbudowana polityka w książce przerosła mnie. Okazała się zbyt skomplikowana i nieuchwytna dla mnie, co miejscami niszczyło moją radość z lektury. 

Tematycznie cały cykl "Szermierz Natchniony" jest mocno umiejscowiony właśnie w polityce oraz w mechanizmach sterujących państwem i obywatelami. Oczami drużyny Viriona możemy patrzeć na upadek imperium i manipulacje, które są tego skutkiem. Z łatwością można kierować ludem, gdy ma się odpowiednie narzędzia i wie, czego społeczeństwo pragnie. Miałoby to utopijne zastosowanie, gdyby służyło słusznym celom. Również podkreślenie wagi współpracy wydaje mi się wyjątkowo istotne w tej powieści. 

W książce znajduje się dość duża gama najróżniejszych charakterów. Prawie każda postać jest dopracowana. I ku mojemu zdziwieniu samego tytułowego Viriona jest mało, niemniej ma w sobie coś kuszącego, unikatowego, co potrafi zdominować pozostałe postacie. Cieszę się też z kreacji Taidy, która jest wielowymiarową bohaterką, budzącą we mnie zarazem podziw, jak i olbrzymią irytację. Jej analiza psychologiczna nie daje punktu zaczepienia, ponieważ wydaje się doskonale stworzona. 

"Virion. Pustynia" okazał się naprawdę dobrą literaturą fantasy, która wyróżnia się istotnością tematu oraz porusza serce czytelnika poprzez dobrze wykreowanych bohaterów. Bez wątpienia będę czytać w dość bliskim czasie trzeci tom i myślę, że w przyszłości spróbuję zapoznać się z pozostałymi cyklami autora. 

Współpraca recenzencka z Fabryka Słów

środa, 12 lipca 2023

Decimus Fate i Talizman Marzeń – Peter A. Flannery

 

Tytuł: Decimus Fate i Talizman Marzeń 

Autor: Peter A. Flannery

Przekład: Maciej Pawlak

Cykl: Decimus Fate 

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 350

Ocena: 5/10





Czy jeśli przez większość życia robiło się złe rzeczy, to można pozostać dobrym człowiekiem? Można całe wyrządzone zło naprawić? Wydaje mi się to wyjątkowo trudnym pytaniem, ponieważ niektóre krzywdy trudno wybaczyć, jeśli w ogóle jest to możliwe. Zarazem nie widzę powodu, by nie starać się coś robić, by nie postępować moralnie i sprawiedliwie. 

Na swojej drodze spotkały się dwie na swój sposób wybitne postacie. Dwóch mężczyzn o trudnej i dość mocno skalanej przeszłości. Jeden o dość tajemniczym mianie Opiekunz, drugi  to osławiony Decimus Fate. Co ich połączy? Czy mogą razem współpracować? Czy któryś z nich jest w stanie poradzić sobie z dziwną chorobą, która nawiedziła klasztor? Pytań się mnoży, a przeszłość z teraźniejszością spaja. 

Zdecydowałam się na przeczytanie "Decimusa Fate i Talizmanu Marzeń", ponieważ czytałam o tej książce dużo pozytywnych opinii, a i gatunkowo wydawało mi się, że będzie bardzo mi odpowiadać. W końcu fantastyka, motyw cienkiej granicy między dobrem a złem oraz rodzaj odkupienia, to coś, co od dawna mnie do siebie przyciąga. Z tego względu jak łatwo się domyślić, miałam dość duże oczekiwania co do książki i niestety rozczarował się. A czemu konkretnie?

Przede wszystkim w ostatecznym rozrachunku "Decimus Fate" okazał się typowym fantasy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby jednak gdzieś pojawił się element niesztampowości, wyjątkowości. Tymczasem podczas czytania miałam poczucie powtarzalności oraz odtwórczości. To wszystko dobrze znane motywy, tradycyjne schematy i nic nowego. Samo w sobie w jakiś sposób mnie to przekonuje, ponieważ właśnie w takiej fantastyce lata temu się zakochałam, jednak mam poczucie, że każda historia powinna stworzyć coś własnego i przez to unikatowego. Tutaj dla mnie tego zabrakło. 

Ze stylem pisarza mam bardzo podobnie – nie umiem powiedzieć czegoś konkretnego, gdyż niczym się nie wyróżnia. Nasuwa się proste ok. Ale co to tak naprawdę znaczy? To żadne określenie. Momentami okazywał się dość sztywny i nienaturalny, co potrafiło mocno mnie zniechęcić. Gdy nadchodziły lepsze momenty, to nie zachwycały. Jednak od literatury, w szczególności fantastycznej, oczekuję bardziej rozbudowanej stylistyki oraz czegoś charakterystycznego dla danej opowieści. 

Natomiast fabuła okazała się dla mnie po prostu nudna. Nie ma tu, co więcej mówić. Sama w sobie jest mało rozbudowana i wiele wątków jest potraktowanych po macoszemu, pobieżnie. Nie do końca to rozumiem, bo właśnie właściwe rozbudowanie mogłoby pozwolić na stworzenie czegoś większego i bardziej oryginalnego. Tymczasem wiele rozwiązań wydaje mi się po prostu tanimi rozwiązaniami. Może wiele dałoby się wybaczyć, gdyby podstawy uniwersum były mocne, ale i tutaj po raz kolejny zostałam rozczarowana. 

Przy bohaterach dochodzi do ciekawej złudy. Wydaje się ich być naprawdę wielu, jednak jak na potrzeby tej recenzji zaczęłam o nich myśleć, to wtedy zdałam sobie sprawę, że to właśnie tylko iluzja. W rzeczywistości jest ich mało i są niedopracowani. Sam Decimus ma olbrzymi potencjał, który został całkowicie spłycony. Nie posiada on tak naprawdę żadnej konkretnej osobowości. A szkoda, w końcu jest tytułowym bohaterem o dość barwnej przeszłości i już wyrobionej reputacji. Fantastycznie można by to wykorzystać. 

Ostatecznie "Decimusa Fate i Talizman Marzeń" oceniam jako bardzo przeciętną książkę. Na pewno będę sięgać po drugi tom, ale jest to spowodowane wyłącznie faktem, że mam go już na półce. I po cichu też wierzę, że można autor dopracował swój warsztat i jeszcze zachwyci czytelników swoim kunsztem. Wtedy ten pierwszy tom byłby wybaczalny. 

Egzemplarz recenzencki Fabryka Słów

niedziela, 9 lipca 2023

Pusty horyzont – A.C. Cobble

 

Tytuł: Pusty horyzont

Autor: A.C. Cobble

Przekład: Dominik Repeczko

Cykl: Beniamin Ashwood

Tom: IV

Kategoria: Fantasy

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 520

Ocena: 8/10





Zastanawialiście się nad tym, jakie są cechy dobrego przywódcy? I nie mówię o takim zastanawianiu się w ramach czczej rozmowy, czy wypracowania szkolnego. Jednak mam na myśli takie szczere odpowiedzenie samemu sobie, czego tak naprawdę oczekujemy od liderów, których wybieramy lub jakim liderem chcemy być. W końcu najróżniejsze rodzaje przewodnictwa czy nawet władzy niosą ze sobą mnóstwo trudnych decyzji, czasami trzeba ważyć dobro i zło. Czy pozwalamy na ważenia zła? Czy to jest już przekroczenie granicy moralności? 

Przed Beniaminem i jego przyjaciółmi kolejne wyzwania. Dopiero co została zamknięta Szczelina, dopiero co roje demonów zostały pokonane. Tymczasem prawie od razu należy ruszyć dalej i szukać rozwiązania problemów. W końcu demony są realnym zagrożeniem, szkoda tylko że władcy i politycy tego nie widzą. Czy Beniaminowi uda się uratować świat? Czy jest jakieś konkretne rozwiązanie tych problemów? 

"Beniamin Ashwood" jest dla mnie wyjątkowo sentymentalną książką. Prawie każdy tom niósł ze sobą ciepło oraz wiele refleksji. W momencie gdy piszę tę recenzję, mam za sobą już wszystkie tomy o Benku i przyznam, że troszkę zlały mi się w jedność. Dla mnie to jest już jedna, bardzo konkretna opowieść. Jednak tom czwarty wyjątkowo mnie zachwycił i zapadł w pamięć. 

Styl autora jest mi już dobrze znany i tak naprawdę od pierwszych zdań jestem w stanie wciągnąć się w fabułę. Nie potrzebuję tego czasu na adaptację do nowej historii, co zazwyczaj mi się zdarza. Dla mnie to jedna linia wytyczająca opowieść trudną, pełną nadziei, ciepła i przede wszystkim moralności. Wyróżnia się charakterystycznym rysem dla Cobble i to właśnie szanuję u pisarzy. Przez całość jest wyczuwalna płynność i to poszukiwanie złotego środka pomiędzy prostotą a rozbudowaniem stylistycznym. I autor doskonale sobie radzi z wyważeniem tego. 

Samą fabułę jest mi niezwykle ciężko podsumować, gdyż tak jak wcześniej mówiłam, nie dzielę już historii na tomy. Jednak myślę, że właśnie to też jest rodzajem wyznacznika wspomnianej płynności. W końcu to rodzaj przedstawienia życia ludzkiego. Trudno oczekiwać, że zostanie ona równo pocięta. Wiadomo że występują jakieś etapy, okresy, lecz wszystko ze wszystkim się łączy. Choć w "Pustym horyzoncie" nie ma niewidomo jak wielkich przełomów, które poruszają całą opowieścią. Niemniej przedstawione są wydarzenia, które pozornie są mało istotne, a to one odpowiadają za dalszą fabułę i za to jak jako czytelnik odnosimy się do bohaterów, kim oni dla nas pozostaną. To właśnie sprawia, że czwarty tom jest wyjątkowo ciekawy i właśnie w nieoczywisty sposób przełomowy. Tym bardziej że jestem pod olbrzymim wrażeniem rozciągłości granic i wielkości całego uniwersum. Da się odczuć, że nie istnieje wyłącznie jedna mała wioska, czy jakieś mityczne miasto, ale mimo tego że akcja rozgrywa się w danym miejscu, istnieją inne miasta i tam coś się dzieje. 

"Beniamin Ashwood" wypada też ciekawie pod względem tematycznym. Przedstawia topos rycerski, który intensywnie podkreśla, że życie, gdzie główną wartością są zasady moralne, ma sens i prowadzi wielokrotnie do trudnych decyzji, ale daje spokój ducha i rozlicza rachunek na poczet szczęścia. Zarazem zwraca uwagę, że tak naprawdę każdy ma swoje własne walki i to sam musi wybrać, co jest dla niego priorytetem, do których walk może przystąpić. 

Natomiast kreacja bohaterów jest naprawdę dobra. Jest ich wielu i większość z nich okazuje się postacią wielowymiarową, postacią pełną cech i posiadającą własną historię życia. Tym bardziej że niezależnie od tego, co właśnie robi Beniamin i gdzie jest, to inni bohaterowie istnieją i wiodą swoje życie. Nie znikają, by się pojawić, gdy tylko będą potrzebni Benkowi – oni gdzieś tam są. Mam wrażenie, że o tym zabiegu literackim wielu pisarzy zapomina. To jest opowieść o Beniaminie Ashwoodzie, ale nie jest on centrum wszechświata, poza nim inni też istnieją. 

Czwarty tom cyklu o "Beniaminie Ashwoodzie" wypada naprawdę dobrze, więc czytelnicy, którzy jeszcze nie mieli przyjemności zapoznać się z nim, bez zastanowienia mogą to zrobić. Po to by historia mogła trwać dalej. 

Współpraca recenzencka z Fabryka Słów

czwartek, 6 lipca 2023

Kod 612: Kto zabił Małego Księcia? – Michel Bussi

 

Tytuł: Kod 612: Kto zabił Małego Księcia?

Autor: Michel Bussi

Przekład: Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak

Kategoria: Kryminał

Wydawnictwo: Świat Książki

Liczba stron: 240 

Ocena: 4/10







Niektóre historie mają drugie dno. Bardzo trudne do zauważenia, a następnie odkrycia. Jednak są ludzie, którzy są zdeterminowani, by odkryć właśnie tę tajemnicę. Nie spoczną póki nie dowiedzą się, co tak naprawdę zostało skryte, jaka jest rzeczywistość. Idą krok za krokiem, dokładnie obserwują otoczenie, dane, fakty. Czy ostatecznie dotrą do prawdy?

"Mały Książę" jest dla mnie jedną z najważniejszych książek. Odkąd pierwszy raz go przeczytałam, mam do niego olbrzymi sentyment. Już jako dziecko dostrzegłam w nim coś więcej. Z czasem moje odczucia, moja własna interpretacja tej książki zmieniała się, wręcz ewoluowała. Tym razem zdecydowałam się pójść o krok dalej i dowiedzieć się coś więcej o autorze, dowiedzieć się coś więcej o symbolice, wykroczyć poza ramy lektury szkolnej. Niestety wybrałam do tego złą książkę, a był nią "Kod 612: Kto zabił Małego Księcia?". Przekonał mnie opis, ale ostatecznie jest to dla mnie duże rozczarowanie. 

Od samego początku miałam dość ambiwalentne odczucia. Z jednej strony czułam potrzebę zaznajomienia się z czymś więcej oprócz "Małego Księcia" i wydawało mi się, że to może być dobry pomysł. Z drugiej takie koncepcje kopania i poszukiwania nie do końca mnie przekonują, gdyż mam poczucie, że naruszają pewną aurę. Jednak na pewno przyciągają uwagę niejednej osoby i nadają jakiś nowy rodzaj spojrzenia na twórczość pisarzy. Akurat "Kod 612" nadał mi całkowicie nową perspektywę, z której nie jestem zadowolona. Ale o tym za chwilkę. 

Sam styl pisarki jest wyjątkowo lekki w obiorze i całą powieść czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Akurat w tym przypadku idzie za tym brak dopracowania, wiele luk fabularnych i poczucie, że powieść była robiona na szybko, jeśli można się tak wyrazić. 

Problematyczne jest to, że to nie jest konkretny gatunek. Można trafić na informację, że to kryminał, jednak według mojej opinii stanowczo nie. Oczywiście pojawiają się jakieś pojedyncze elementy kryminału, ale to kryminałem jeszcze go nie czyni. Nie jest to też reportaż, a na początku miałam właśnie takie skojarzenie. Jest wiele konkretnych informacji, które zgadzają się z faktami, niemniej część fabularna zaprzecza temu. Pojawiają się też elementy symboliki "Małego Księcia", które są przeniesione na fabułę. Tylko że to też nie jest dopracowane. Nie jest to kryminał, nie jest to reportaż, nie pojawia się tu rozbudowana symbolika, więc czym tak naprawdę jest ta książka... Nie jestem też fanką wrzucania koniecznie literatury w utarte schematy, lecz by z nich wyjść trzeba umieć dobrze pisać, tutaj niestety tak nie było. 

Przekazanie informacji o autorze i samym "Małym Księciu" w jakiś nietypowy sposób rozczarowało mnie. Nie było tym, co oczekiwałam i czuję z tego powodu rozżalenie. Pojawiała się też w mojej głowie refleksja, że są tajemnice, które właśnie tymi tajemnicami powinny pozostać. Nie zawsze należy skupiać się na tym, co ukryte, nie zawsze trzeba przekładać to dosłownie na rzeczywistość i odnosić do życia artysty. Niekiedy warto pozostać w tym pierwotnym odbiorze i odnieść dzieło wyłącznie do siebie. Wtedy można najwięcej zyskać. A przynajmniej to takiej konkluzji doszłam w przypadku "Kodu 612".

Rozczarowanie było dość duże, ale jak to mówi znane powiedzenie "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" i to skusiło mnie, by tym razem podejść do poszukiwań od jeszcze innej strony – czyli skupić się na twórczości autora i przeczytać jego wcześniejsze powieści. I myślę, że to będzie najlepszy wybór w przypadku wielu czytelników. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl