wtorek, 30 maja 2017

Wyśnione miejsca


Tytuł: "Wyśnione miejsca"

Autor: Brenna Yovanoff

Tłumaczenie: Adrianna Sokołowska-Ostapko

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Moondrive, Otwarte

Liczba stron: 360

Ocena: 3/10








W ostatnich czasach zauważyłam pewną tendencję. Rodzice chcą, by ich dzieci były wykształcone, inteligentne i osiągały same sukcesy. Pewnie dziwicie się teraz, co w tym nietypowego. W końcu każdy rodzic chce jak najlepiej dla swojego dziecka. Rodzicem nie jestem, ale nie wątpię, że tak właśnie jest. Tylko często to naturalne pragnienie staje się obsesją, a co gorsza obsesją dziecka na punkcie bycia idealnym. Kto nie chciałby być doskonałym? Zresztą takie osoby się chwali. Chcą się doszkalać, dążą do perfekcji, osiągają więcej i więcej wymagają od siebie, niszczą sobie psychikę i zapominają, co naprawdę ważne jest w życiu. Lecz zawsze można pominąć te dwa ostatnie aspekty. W końcu nie mają większego znaczenia i są pozorne. Ale czy na pewno? 

Waverly jest ideałem pod każdym względem. Piękna, inteligentna, sumienna, dobra... Czego można więcej oczekiwać? Mimo to jest uważana za zimną i bezuczuciową. Jej przyjaciółka lubi mówić o niej jako o robocie, któremu trzeba przypominać o cechach ludzkich. Jednak Waverly ma też swoją tajemnicę, o której prawie nikomu nie mówi. Wyobraźcie sobie, jakie musi być jej zdziwienie, gdy nie wiadomo jak trafia na imprezę i przyznaje się pijanemu i naćpanemu chłopakowi, że ma poważny problem. Dlaczego to zrobiła i przede wszystkim jak znalazła się na tej imprezie?

Stosunkowo niedawno ta okładka była wszędzie. Gdzie bym nie spojrzała, widziałam ją i ulegałam jej magnetycznemu przyciąganiu. Jest piękna, a przy tym tajemnicza i pobudzająca wodze wyobraźni. Już jakiś czas temu stwierdziłam, że muszę zapoznać się również z jej wnętrzem. Tym bardziej że jej recenzje były raczej pozytywne. Nie do końca wiedziałam, o czym ona jest, ale postanowiłam nie poszerzać tej wiedzy. Sama chciałam to odkryć. Teraz po przeczytaniu kompletnie nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak się nią zachwycali. Jest moją prywatną porażką, którą będę pamiętać jeszcze długo. "Wyśnione miejsca" okazały się dla mnie mierne i infantylne.

Jak już pewnie nieraz wspominałam, gatunek New Adult jest przeze mnie nielubiany. Zapewne teraz zapytacie, dlaczego więc cały czas do niego wracam. Tak naprawdę sama nie wiem. Chyba mam nadzieję, że kolejna książka okaże się lepsza od poprzedniczek, pokaże mi, że literatura młodzieżowa może nieść ze sobą jakąś refleksję i wzruszającą fabułą. Dlatego cały czas próbuję. Poza tym w ostatnich czasach jest to jeden z najbardziej popularnych gatunków, więc takiego typu powieści są najczęściej reklamowane. Naprawdę wierzyłam, że "Wyśnione miejsca" przyniosą ze sobą coś nowego i pozytywnego.

Pomysł sam w sobie jest niekonwencjonalny. Motyw oniryzmu jest często spotykany w literaturze, lecz dotychczas nie czytałam książki, gdzie tak został wykorzystany. Wielu bohaterów przenosi się gdzieś w śnie, lecz nie przypominam sobie, by któryś robił to w takim celu jak Waverly. Sam ten fakt spodobał mi się, ale w ostatecznym rachunku nie rozumiałam, dlaczego akurat tak się dzieje. Wydawało mi się to zbyt proste i przede wszystkim bezmyślne. Nie wnosiło nic dodatkowego do powieści. Autorka miała koncepcję, lecz nie potrafiła wykorzystać jej potencjału.

A co do stylu pisarki... Jestem po prostu zażenowana. Dlaczego taki prosty? To mogłaby być naprawdę bardzo inteligentna książka, ale została całkowicie spłycona. Język cały czas mnie irytował i był przy tym taki nienaturalny. Ani młodzieżowy, ani poważny... Wydawał mi się przeznaczony dla naiwnych osób, których nie obchodzi, jak coś jest przekazywane. Dla mnie jest to pewnego rodzaju obraza. Chyba nikt nie lubi być nazywany naiwnym. 

Fabuła jest kolejną porażką. Jest o niczym. Niby ma jakiś zalążek historii, ale nie jest ona w ogóle rozbudowana, a tym bardziej jakkolwiek poprowadzona. Jest to zlepek kilku szkolnych wydarzeń, które łącznie nie prowadzą do żadnego konkretnego rozwiązania. Nudziłam się niemiłosiernie.

W "Wyśnionych miejscach" tylko jedna bohaterka przykuła moją uwagę i nie była to Waverly tylko Autumn. Jako jedyna okazała się barwna i tajemnicza, co jest chyba jedyną zaletą całej książki. A co do głównych postaci nie jest w stanie powiedzieć nic. Po prostu byli papierowi i tyle na ten temat.

Jak pewnie się już sami domyśliliście, pojawił się wątek romantyczny, który... był bardzo mało romantyczny. Czasami taki paradoks jest potrzebny, bo ukazuje problematykę związków, ale w tym przypadku jest to po prostu kolejny minus opowieści. Bohaterowie kompletnie do siebie nie pasowali i wszystkie ich postępowania były nielogiczne. Nie wierzę, że cokolwiek z tego mogłoby stać się w prawdziwym życiu.

Bardzo się zawiodłam na "Wyśnionych miejscach". Dziwię się, dlaczego tak bardzo mi się nie spodobała. Tak wielu recenzentów ją chwali... Chyba po prostu nadszedł czas, kiedy wyrosłam z czytania książek o szkolnych romansach i często błahych problemach. Jeśli jesteście już dojrzałymi osobami, jest stanowczo nie dla was. Ale podejrzewam, że młodsze osoby mogą spędzić z nią miły czas, więc tylko i wyłącznie im ją polecam.

niedziela, 28 maja 2017

Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć


Tytuł: "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć"

Autor: J.K. Rowling

Tłumaczenie: Andrzej Polkowski

Cykl: Harry Potter

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Media Rodzina

Liczba stron: 152

Ocena: 7/10





Świat czasami jest pozorny. Wygląda inaczej niż wyobrażamy to sobie. To, co widzimy, jest jedynie obrazem wygenerowanym przez nasz własny mózg, który bardzo często się myli. W końcu wielu rzeczy nie chcemy zauważyć albo wręcz odwrotnie – chcemy, ale nie powinniśmy. Zaprzeczamy samym sobie lub wmawiamy sobie sytuacje, które nie istnieją. Jest to skomplikowany proces do dzisiaj niekoniecznie wyjaśniony przez psychologów. A jeśli cały czas nam coś umyka – coś bardzo istotnego? 

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" zostały po raz pierwszy wydane lata temu, lecz wtedy mało kto w Polsce zwracał uwagę na ten dodatek do cyklu przygód o Harrym Potterze. Ja sama polowałam na niego przez długie lata, ale był on dla mnie nieosiągalny. Dopiero gdy na podstawie tej krótkiej książeczki powstała ekranizacja, pojawiła się nadzieja na wznowienie druku. I tak właśnie było, więc teraz miałam przyjemność zapoznać się z tą książką.

Na początku byłam dość sceptycznie nastawiona do pomysłu. "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" jest mniemanym podręcznik w Hogwarcie. Tak szczerze – kto chce czytać sam z siebie podręcznik? Nawet świat magii może niekoniecznie przyciągnąć czytelników. Ostatecznie jednak to zrobił. W końcu sama dałam się skusić. I wtedy poczułam zdumienie. Wyobrażałam sobie, że to będzie jakaś konkretna historia, która ukaże cały świat magicznych zwierząt. Coś podobnego do filmu, który bardzo cenię. Jednakże jest to po prostu alfabetyczny wykaz zwierząt z opisami. Nie brzmi to dobrze i przyznaję, że wielokrotnie mnie znużyło, ale mimo to cenię ten oryginalny pomysł i wyobraźnię autorki. 

Cała książka jest napisana stylem popularnonaukowym. Gdzieniegdzie mamy suche fakty, ale pojawiają się też zabawne lub bardzo ciekawe wzmianki o różnych wydarzeniach, które ubarwiają całą powieść. Tym bardziej że język Rowling jest lekki i dość subiektywny, co zachęca do dalszego czytania. Przyznam, że nieraz czułam rozbawienie.

Jestem pod wrażeniem opisów. Nie oszukujmy się – one najczęściej nudzą. Mało który pisarz umie zachęcić czytelnika poprzez rozbudowane opisy. Jest to wielka sztuka, którą nasza pisarka wspaniale opanowała, choć nie ukrywam, że czasami i ona troszkę przesadzała. Nie zmienia to faktu, że zdumiała mnie różnorodność pomysłów. Naprawdę trzeba mieć nieograniczoną wyobraźnię, by stworzyć te wszystkie istoty i dodać każdemu z nich dodatkowych, często ekstrawaganckich cech. W szczególności spodobał mi się widołowąż o trzech kłócących się głowach. Wydaje mi się, że jest to zaciągnięte z któreś z mitologii, ale wizerunek zwierzęcia jest tak bardzo rozbudowany, a przy tym zaskakujący, że zyskał moją sympatię.

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" poszerzają uniwersum "Harry'ego Pottera", które może zdumieć nawet najbardziej zajadłych fanów. W książce jest ono ukazane jako tajemnicze i niezbadane. Czytając, zdawałam sobie sprawę, że nie ma szans, by kiedykolwiek jeden człowiek mógł je zbadać i doszczętnie poznać. 

Poza tym muszę koniecznie zwrócić uwagę na wprost przepiękne wydanie tej książeczki. Twarda oprawa, niesamowite ilustracje są wielkim plusem. Gdy pierwszy raz wzięłam ją do ręki, nie mogłam wyjść z zachwytu nad nią. Jest pięknym dodatkiem do tej całej serii.

Ten podręcznik jest naprawdę miłym bonusem, lecz nie jest jakoś bardzo wartościową książką. Jednakże zapewniam, że można z nią spędzić przyjemny czas i poszerzyć wiedzę na temat świata "Harry'ego Pottera". Bez wątpienia była lepsza niż się spodziewałam. 

piątek, 26 maja 2017

Potworny regiment


Tytuł: "Potworny regiment" 

Autor: Terry Pratchett

Tłumaczenie: Piotr Cholewa

Cykl: Świat dysku

Tom: XXXI

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Liczba stron: 336

Ocena: 6/10




Czasami trzeba podjąć decyzję, która zmieni całe nasze życie. Należy podjąć ją szybko i bezwzględnie. Nie można zapomnieć o konsekwencjach. Ona zawsze są i nie da się przed nimi uciec. Gdy się zawahasz choć na chwilę, wszystko runie i nie pozostanie ci nic. Dlatego musisz walczyć o podjęte przez siebie wybory i pamiętać, jak bardzo są one ważne.

Polly podjęła właśnie taką decyzję. Chce się zaciągnąć do wojska, by odnaleźć swojego brata. Dziewczyna jest odważna i wytrwała. Zawsze opiekowała się Paulem, a teraz jej ukochany braciszek walczy gdzieś na wojnie. Nie może pozostawić go samemu na pastwę losu. Ma w planach przejść front i zabrać Paula do domu. Brzmi to niedorzecznie i Polly sama o tym wie, lecz wierzy, że jeśli odpowiednio się przygotuje, będzie w stanie dokonać tego wszystkiego. Czy uda się jej to? Czy wojsko zmieni jej poglądy na świat?

"Świat dysku" jest kultowym cyklem, który od lat jest czytany przez miliony czytelników na świecie. Mówi się, że każdy miłośnik fantastyki powinien przeczytać choć kilka książek tej serii. Dotychczas jeszcze tego nie zrobiłam, a że uważam się za fana opowieści fantasty, postanowiłam to nadrobić jak najszybciej. Tak o to zapoznałam się z trzydziestym pierwszym tomem – "Potwornym regimentem". Jakie wrażenie na mnie zrobiła ta powieść?

Cały ten cykl jest typową fantastyką, która przyciąga tak wielu ludzi. Akurat w tej książce pojawia się duża liczba sztampowych motywów. Na początku odebrałam to, jako olbrzymi minus. Zawsze cenię oryginalność, a tym razem jej nie dostałam. Zombie, trolle – to wszystko było i przed napisaniem tej książki, i po jej napisaniu. Jednak z czasem moja opinia zaczęła się zmieniać. Fakt – istoty okazały się schematyczne – ale ich połączenie, zwyczaje i przedstawienie świata wykreowanego niosło ze sobą pewnego rodzaju odmienność, która w połowie powieści urzekła mnie i zostawiła bardzo pozytywne odczucia.

Styl Terry'ego Pratchetta jest wyjątkowo ciężki. Ostrzegała mnie przed tym koleżanka. Mówiła, że nie jest to miła opowiastka, którą czyta się dla odprężenia. Należy się przy niej skupić i dostrzec te wszystkie niesamowite zabiegi autora. Miała rację. Język pisarza jest bardzo charakterystyczny, ale przy tym wciągający. Jak dla mnie jest to ciekawe i wręcz kunsztowne połączenie. W dodatku pojawiło się tam wiele nowych słów, które urozmaiciły całą historię.

Fabuła jest oryginalna. Nie na co dzień spotyka się tego typu opowieści. Może po moim opisie macie inne wrażenie, jednak zapewniam was, że po kilkunastu stronach powieść idzie w niekonwencjonalne rozwiązania. Do czasu... Pratchett wykorzystał interesujący motyw, ale niestety przez całą książkę powielał go, przez co stała się ona nużąca i w pewnym momencie przewidywalna. Mało rozbudowane wydarzenia i powtarzalność męczyły i zniechęcały do dalszego czytania.

Chyba największym plusem "Potwornego regimentu" jest tak uwielbiana przeze mnie groteska. Dzięki niej świat staje się bardziej nienormalny, ale również karykaturalny, przez co można zauważyć wymykające nam się problemy, które należy rozwiązać. Poza tym pojawił się również komizm słowny i postaci, co dało efekt zabawnej historii, która nieraz sprawiła, że śmiałam się do stron.

Niestety Polly okazała się mało wyrazistą postacią, która ginęła w tłumie. Było tam tyle dziewczyn, tyle żołnierzy, że trzeba było porządnie się skupić, by zrozumieć, że w tej chwili chodzi akurat o naszą główną bohaterkę. Na szczęście sytuację ratował sierżant Jackrum, który nieraz mnie zaskoczył i ubarwił całą powieść. Doszedł jeszcze uroczy, ale bardzo nierozgarnięty porucznik Bluza i dzięki temu mogłam zapomnieć o niedopracowaniu wizerunku Polly.

Gdy zaczynałam czytać "Potworny regiment", uniwersum było dla mnie jednym, wielkim chaosem, którego w ogóle nie rozumiałam. Cały czas w mojej głowie pojawiało się pytanie: o co w tym wszystkim chodzi? Dopiero z czasem zaczęłam się odnajdować i wtedy zdałam sobie sprawę, że ten świat jest niesamowicie rozbudowany i panoramiczny. Cały czas miałam wrażenie, że to tylko jedna historyjka z tysięcy, które dzieją się w tym samym czasie. Uwielbiam to uczucie. Poza tym pisarz w tej powieści wspominał nam o wielu ważnych zasadach, lecz niektóre przykrył płaszczem tajemnic, co jeszcze bardziej spotęgowało moją ciekawość.

Tematyka książki jest szczególnie ważna dla kobiet. Na przykładzie Polly autor chciał pokazać, że płeć nie zawsze ma znaczenie i to właśnie kobiety powinny o tym pamiętać. Jednak jest to ukazane w prześmiewczy sposób, który trochę mnie zniechęcił. Nie będę nawet udawać, że ta opowieść była nieprzesadzona i nawet groteską nie da się tego wytłumaczyć. 

Bardzo się cieszę, że wreszcie zapoznałam się z jedną z powieści Terry'ego Pratchetta. Naprawdę było warto. Nie było efektu wow, ale ta książka jest dobra i zachęca do pozostałych części. Jeśli tak samo miłujecie fantastykę jak ja, polecam wam całym sercem "Potworny Regiment". I naprawdę nie ma znaczenia, że nie znacie pozostałych trzydziestu części. 

piątek, 19 maja 2017

Dawca


Tytuł: "Dawca"

Autor: Lois Lowry

Cykl: Dawca

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Galeria Książki

Liczba stron: 296

Ocena: 8/10






Czy kiedykolwiek zdarzyło się wam myśleć, co by było, gdyby nasz świat wyglądał trochę inaczej? Gdyby rządziły nim inne prawa? Lepsze prawa – takie, które pozwoliłyby nam na bezpieczeństwo i harmonijne życie? Na pewno przynajmniej raz przyszło wam to do głowy. To byłby piękny świat. Nie musielibyśmy się niczego obawiać. Żadnych zagrożeń, brak bólu i cierpienia, dobrze podejmowane decyzje. Wtedy bylibyśmy szczęśliwsi i pewniejsi swojego życia. Jednak czy na pewno? 

Jonasz mieszka wraz z siostrą i rodzicami. Niedługo czeka go najważniejsze wydarzenie w całym jego życiu – zostanie przydzielony mu zawód. Chłopiec obawia się. Nigdy nie wyróżniał się jakimiś wyjątkowymi umiejętnościami i zainteresowaniami. Wpada w panikę, gdy podczas wyczytywania zostaje pominięty. Kim ma zostać Jonasz? Co przyniesie mu nowy zawód? Czy w ogóle go dostanie? I przede wszystkim kim naprawdę są ludzie wokół niego? 

O "Dawcy" słyszałam wiele pozytywnych opinii. Pamiętam, jak wydanie książki zostało wznowione z okładką filmową. Wszyscy fascynowali się wtedy całą opowieścią. Ja również, tym bardziej że bardzo chciałam przeczytać powieść oraz obejrzeć film. W końcu nie jest to sztampowa historia. Lecz ostatecznie nie zapoznałam się z nią przez wiele kolejnych lat. Dopiero gdy dostałam ją od przyjaciółki, zaczęłam czytać. I bardzo żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej.

Sam pomysł zaskoczył mnie. Świat, gdzie wszystko powinno być idealne, ale tak naprawdę jest tylko jednym wielkim pozorem, kłamstwem stworzonym by manipulować ludźmi. Daje bezpieczeństwo i brak cierpienia, a zabiera prawdziwe uczucia i nasze codzienne przyjemności. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim czymś, więc byłam bardzo zaintrygowana. I uważam, że potencjał tego pomysłu został wykorzystany w najlepszy z możliwych sposobów. 

Dystopie w ostatnich czasach są bardzo popularne. Można nawet powiedzieć, że co druga książka to antyutopia. Wiele osób jest tym znudzone i zniechęciło się do fantastyki. Niestety ja należę do tych osób, jednakże "Dawca" sprawił, że przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo doceniałam ten gatunek.  Tym bardziej że w powieści jest to całkowicie odwrócony wizerunek. Ma przedstawiać utopię, która okazuje się czymś pozornym. Lecz nie jest to od razu dostrzegalne. Należy się skupić, by zrozumieć ogólny przekaz. Mam wątpliwości, czy każdy jest w stanie tak głęboko sięgnąć w tę opowieść. 

Historia jest przedstawiona z perspektywy dwunastolatka. Niektórych może to razić, jednak dla mnie jest to ukazanie kontrastu między światem dorosłych a dzieci, co nadaje jeszcze większego znaczenia problematyce książki. Od pierwszych stron wciągnęłam się i musiałam poznać dalsze losy bohaterów i przedstawionej społeczności. Zostałam zaskoczona. "Dawca" jest nieprzewidywalny. Odbiega swoją treścią od znanych mi pozycji w literaturze i kinematografii. Wydaje się pozornie banalny, a naprawdę ma wyjątkowo głębokie przesłanie.

Takie uniwersa nie spotyka się zbyt często, choć w ostatnim czasie robią się coraz bardziej popularne, lecz nie na tyle by się już znudziły. Niestety nie jest ono do końca dopracowane. Brakuje mu fundamentalnych podstaw. Na szczęście nie przeszkadza to w zrozumieniu historii.

Główny bohater bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Okazał się barwną i tajemniczą postacią. Podczas czytania pragnęłam zobaczyć świat jego oczami i poczuć to wszystko, co nim kierowało. Dawno już nie spotkałam tak dobrze wykreowanej postaci dziecięcej. Był poważny i umiał obserwować świat, ale zachował w sobie cząstkę dziecka. Natomiast sam Dawca okazał się dla mnie osobą nieosiągalną. Nie jestem w stanie wydać jakiejkolwiek oceny ani nawet zrozumieć jego postępowania. Jednak w tym przypadku nie jest to wada. Taki właśnie powinien być. Poza tym zbyt wielu innych bohaterów nie było przedstawionych, przez co brakowało mi panoramiczności społeczeństwa.

Tematyka jest niezwykle istotna. Pojawia się tu wiele wątków, które przedstawiają najróżniejsze problemy i każdy z nich jest równie przerażający. W końcu nie codziennie przebywamy w świecie, gdzie brakuje jakichkolwiek uczuć. Gdy przeczytałam "Dawcę", byłam zszokowana. Samo zakończenie okazało się tak bardzo wstrząsające, że nigdy nie spodziewałabym się tego po tej cieniutkiej książeczce. Przez następne kilka godzin byłam zamknięta w swoim świecie, ponieważ moja głowa nie mogła pojąć tego wszystkiego, co się wydarzyło. Takie książki zapamiętuje się na długo jak nie na całe życie.

"Dawcę" powinien bez wyjątków przeczytać każdy. To odbicie naszego życia, które doprowadza do przerażających wniosków, ale zarazem pozwala docenić nasze własne życie i niepowodzenia z nim związane. Lektura obowiązkowa. 

środa, 17 maja 2017

Trzynaście powodów (serial)


Tytuł: Trzynaście powodów 

Reżyser: Tom McCarthy, Kyle Patrick Alvarez, Gregg Arakki

Produkcja: USA

Gatunek: Dramat (serial)

Rola główna: Dylan Minnette

Czas trwania: ok. 1 godz x 13

Premiera: 31 marca 2017 r. 

Sezon: 1

Ocena: 4/10



W szkole nie jest łatwo. Większość dorosłych powie, że nastolatki nie powinny narzekać, bo mają idealne i proste życie, a szkoła to ich najlepszy okres w życiu. Dla niektórych na pewno, ale to jest jednak życie. Nie ma przepisu na szczęścia ani miejsca, które mogłoby je dać, więc ta placówka niekoniecznie niesie je ze sobą. Są osoby, dla których ten czas jest jednym z najgorszych. Młodzi ludzie potrafią być okrutni – krytykować, obrażać, znęcać się, nie akceptować i cała olbrzymia lista podobnych rzeczy. Jedna z nich jest po prostu przykra, ale kiedy one się nawarstwiają, to tworzą coś więcej – coś, co może doprowadzić do śmierci.

Hannah popełnia samobójstwo. Nikt się tego nie spodziewa. Piękna, mądra i lubiana dziewczyna. Co mogło się jej przydarzyć, że postanowiła skończyć ze swoim życiem? Dlaczego? Kto jest winny? Te pytania zadają sobie jej rodzice i przyjaciele. Chcieliby poznać prawdę i przynajmniej ją zrozumieć. Jednak ona już odeszła. Nic nie powie i nie wytłumaczy. Więcej nikt jej nie usłyszy. Ale czy na pewno?

Zwykle unikam seriali, gdyż wciągają i są pochłaniaczami czasu. Jeśli już oglądam, to wybieram takie, które mają dopiero jeden sezon lub góra dwa i nie mają przy tym po trzydzieści odcinków. Dlatego właśnie moją uwagę zwróciło "Trzynaście powodów". Czytałam rok temu książkę i pamiętam, że zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Byłam wstrząśnięta. Stwierdziłam, że może to czas przypomnieć sobie fabułę i problematykę tej opowieści. W dodatku Netflix zadbał o dobrą reklamę serialu, dzięki czemu poczułam zaciekawienie. Nie mogłam przegapić takiej okazji.

Zawsze uważałam, że pomysł na tę historię jest bardzo interesujący i oryginalny. Wyróżnia się na tle książek i seriali dla młodzieży. Porusza ważne tematy dotyczące młodych osób, a przy tym pozwala wciągnąć się w akcję. Cała koncepcja jest dość dobrze przeprowadzona, co pozwala zrozumieć, czemu Hannah podjęła tak drastyczną decyzję. Jednak uważam, że produkcja nie wykorzystała potencjału powieści i pomysłu autorki. Można było z tego stworzyć o wiele lepszą historię.

Przede wszystkim w filmie fabuła okazała się po prostu nudna. A jak można oglądać dalej serial, jeśli nie ciekawi cię, co stanie się w kolejnych odcinkach? Dosłownie każdy odcinek jest monotonny i tak naprawdę mało się w nim dzieje. To nie jest film akcji, więc nie powinnam oczekiwać nagłych zwrotów akcji. Lecz nie zmienia to faktu, że siedziałam znudzona przed laptopem i myślałam o niebieskich migdałach. Poza tym miałam poważny problem w odnalezieniu się w czasie. Rzecz dzieje się w trzech wymiarach: po śmierci Hannah, przed jej samobójstwem i w momencie, kiedy rozmawiała z głównym bohaterem. Nie było wyraźnych oznaczników, kiedy co się dzieje. Niby Clay miał naklejony plaster na głowie, co miało mówić, że to teraźniejszość, ale mnie to nic nie pomogło. 

Przyznaję, że ekranizacja jest dość wierna. Scenarzysta nie odszedł zbyt daleko od oryginału, choć zmienił bardzo symboliczne znaczenie życia Hannah, co niestety było dużym błędem. Nie mam w ogóle wątpliwości, że książka była o wiele lepsza niż serial. Można było bardziej utożsamić się z bohaterami i przeżyć opowieść samobójczyni. Nie rozumiem, dlaczego taki potencjał nie został wykorzystany.

Jednakże ze wszystkiego nie mogę najbardziej wybaczyć bohaterów. Są bezbarwni, mało wyraziści i jeszcze mniej interesujący. To historie o każdym z nich. Są one całkiem odmienne i zdumiewające. A przynajmniej takie powinny być... Myliłam się, kto jest kim, jak ma na imię i co robi. Byli po prostu do siebie podobni. 

Tematyka "Trzynastu powodów" jest niezmiernie istotna. Jak wspomniałam na początku, szkoła nie dla każdego ucznia jest przyjemnym miejscem. Oczywiście nie chodzi mi o sam budynek tylko o społeczeństwo szkolne. Gdy tak patrzyłam, co się przydarzyło Hannahm, zrozumiałam, że takich ludzi jest dużo. Mijamy ich codziennie na korytarzu, pytam jak w szkole, a nie zwracamy uwagę, że mogą mieć problemy w domu lub po prostu z przyjaciółmi czy własną psychiką. W serialu ten problem został ukazany z wielu stron. Mimo to mam niedosyt i brakuje mi panoramiczności.

Myślę, że Katherine Langford, grająca Hannah, bardzo dobrze poradziła sobie z tym zadaniem. Umiała oddać problematykę i być przy tym naturalna. Niestety jak dla mnie z aktorów nikt więcej nie wyróżnił się pozytywnie. 

Oceniłam ten serial słabo i ogólnie skrytykowałam. Jednak nie chciałabym, żeby jakoś bardzo to was zniechęciło. Jest to produkcja dla młodzieży i ją może zainteresować. W szczególności jeśli nikt wcześniej nie spotykał się z taką tematyką w kinematografii i literaturze. Lecz nadal uważam, że jest to słaba ekranizacja i powieść wiele na niej traci, więc lepiej najpierw przeczytajcie książkę, a później ewentualnie zapoznajcie się z serialem. 

niedziela, 14 maja 2017

Wróbelek z kości


Tytuł: "Wróbelek z kości"

Autor: Zana Fraillon

Tłumaczenie: Paweł Łopatka

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Poradnia K

Liczba stron: 208

Ocena: 8/10








Jako dziecko uwielbiałam wymyślać najróżniejsze historie. Wystarczył mi mały listek, żeby moja wyobraźnia zaczęła stwarzać niesamowite opowieści. Wtedy świat dla mnie się nie liczył. Liczyło się tylko to, co jest w mojej głowie. Jednakże ja miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Nigdy mi niczego nie brakowało, każde moja życzenie było spełniane, a miłość tuliła mnie w swoje ramiona. Lecz są na świecie miejsca, gdzie ludzie nie mają prawie nic i żyją w warunkach skrajnych, często po prostu niehumanitarnych. Co byście zrobili, gdybyście to wy znaleźli się w takim położeniu?

Mały Subhi urodził się w obozie dla uchodźców i właśnie tam spędza całe swoje życie. Razem z mamą, siostrą i przyjacielem jest tam uwięziony. Na szczęście Subhi znalazł sposób, by świat stał się piękniejszy. Codziennie wymyśla historie i dla niego stają się one rzeczywiste. Zbiera je i sprawia, że nie zostają zapomniane. Pewnego dnia pojawia się w jego życiu nowa opowieść. Tym razem prawdziwa i związana z dziewczynką – Jimmie. Czy przyjaźń jest w stanie przetrwać wszystko?

Nigdy wcześniej nie spotkałam się z książką o uchodźcach. Może słyszałam, że takie istnieją, ale tak naprawdę nie przypominam sobie żadnej, a tym bardziej nie czytałam takiej. Dlatego stwierdziłam, że najwyższa pora zapoznać się z tym tematem. Obecnie, jak sami wiecie, jest on dość kontrowersyjny. Cała Europa szaleje, oskarża, chroni, morduje... Każdy ma inne zdanie i zaciekle go broni. Podejrzewam, że to jest dość dobry powód, by unikać takich powieści. Lecz jeśli są one dobrze poprowadzone jak "Wróbelek z kości" i nie dotykają polityki, tylko opowiadają o samych ludziach, sądzę, że naprawdę warto ją przeczytać.

Styl autorki jest dość charakterystyczny. W czasie czytania nie czułam tego. Dopiero po przeczytaniu uświadomiłam sobie, że różni się on od sztampowego języka. Cała książka jest przedstawiona z perspektywy dziecko, co osobiście uważam, że było fenomenalnym pomysłem. Ukazywało kontrast między okrutnym traktowaniem, życiem w biedzie i pozytywnym spojrzeniem na świat dziecka. Faktem jest, że opowieść Subhiego jest opisana w dość prosty sposób, który niejedną osobę może razić, ale mimo to nie był on infantylny, czego można było się obawiać. Bohater jest bardzo mądrą, młodą osobą, która umie obserwować, dzięki czemu wizerunek obozu jest barwnie przedstawiony i zarazem w przerażający sposób.

Niestety sam początek "Wróbelka z kości" jest niemiłosiernie nudny. I tak naprawdę dopiero po setnej stronie wciągnęłam się i zaczęłam wierzyć w tę historię. Tak to była jedną z wielu opowieści, które nie robią żadnego wrażenia ani nie ujmują. Jednak gdy już przebrnęłam przez tę pierwszą setkę stron wszystko się zmieniło. Nie mogłam się powstrzymać, by nie czytać dalej. Chciałam wiedzieć, do czego to wszystko doprowadzi. Ostatecznie książka okazała się ku mojemu zdziwieniu bardzo wzruszająca i pełna emocji, co daje wiele do myślenia.

Subhi był dla mnie dość dobrze wykreowaną postacią. Może nie był jakoś bardzo wyrazisty, jednak mimo to przywiązałam się do niego i bardzo chciałam, żeby wszystko jakoś się mu ułożyło. Lecz największą uwagę zwróciłam na Eliego – przyjaciela i przybranego brata głównego bohatera. Był taki radosny i dzielny, że od pierwszej chwili polubiłam go. Pojawia się też pewna sympatyczna, ale zarazem tajemnicza postać. Jest to Harvey tak zwany kurtkowiec. Nie dowiadujemy się o nim dużo, ale wystarczająco by wyrobić sobie o nim jakąś opinię.

Sama tematyka jest wyjątkowo istotna w tych czasach. Najczęściej myślimy o sobie, a nie przychodzi nam do głowy, że ktoś gdzieś cierpi, że jest zapomniany i spędzi swoje życie w warunkach, o których sami byśmy nie pomyśleli. Ukazuje ona codzienną brutalność w obozach i pozwala zrozumieć tych ludzi. Wstrząsnęła mną i sprawiła, że długo jeszcze będę o niej myśleć.

Byłam ciekawa tej powieści, jednakże nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba. Nie jest bardzo dobra, lecz wystarczająco by wzruszyć. Jeśli ktoś jest cierpliwy i nie ma problemów z przebrnięciem przez niepotrzebne historie, by dojść do ostatecznej puenty, jest to opowieść dla niego. Innym odradzam, mimo że uważam, że ta historia powinna zostać usłyszana. 

Za możliwość poznania mrocznej prawdy i przeżycia wzruszających chwil dziękuję bardzo Go Culture oraz Poradni K  

wtorek, 9 maja 2017

Chapter from a Vale Forlorn


Tytuł: Chapter from a Vale Forlorn

Zespół: Falconer

Kraj: Szwecja

Gatunek: Power metal, folk metal

Rok wydania: 2002 r.

Czas trwania: 40 min.

Ocena: 6.5/10




Czasami mam wrażenie, że nasz współczesny świat jest nudny. Na każdym kroku odczuwam monotonnie i wszędzie widzę szare barwy. W takich chwilach mam ochotę wsiąść w wehikuł czasu i przenieść się w odległe czasy, gdy królowali bohaterowie, kobiety chodziły w pięknych sukniach, a chłopi z radością obcowali z naturą. Wiem, że w średniowieczu troszkę inaczej to wyglądało, ale w mojej głowie ukazuje się właśnie taki obraz i to jemu jestem wierna. Odkąd pamiętam, zawsze chciałam przenieść się do tej epoki. Fizycznie jest to niemożliwe, jednakże moja wyobraźnia nie zna ograniczeń, więc razem z zespołem Falconer postanowiłam odwiedzić naszych starych druhów.

Nie będę ukrywać, że nie znałam wcześniej Falconer. Trafiłam na ich album całkowicie przypadkowo i muszę przyznać, że nie żałuję tego. Zespół został założony w 1999 r. w Szwecji. Na swoim koncie ma osiem albumów, a "Chapter from a Vale Forlorn" został wydany jako ich drugi w marcu 2002 r.

Gdy zaczęłam go słuchać, wydawał się dla mnie czymś nowym, jednak z każdą piosenką miałam wrażenie, że słucham cały czas tego samego. Utwory są do siebie bardzo podobne, przez co zlewają się w całość i są mało charakterystyczne. Dominującą konwencją są radosne, rytmiczne melodie, które od razu przykuwają do siebie i poprawiają humor. Mimo że mówimy o metalu, to mam wrażenie, że spokojnie niektórzy zatańczyliby do tych piosenek z przyjemnością. Choć zdarzają się również spokojniejsze utwory, które pozwalają uspokoić się i wyciszyć. Bardzo mi się spodobało, że zespół nie wykorzystuje dźwięków jako harmonijnego połączenia, tylko lubi się nimi bawić. Czasami daje to wrażenie chaosu, ale zarazem czegoś nowego i niespotykanego. Przypadło mi to do gustu. 

Obecnym wokalistą w Falconer jest Mathias Blad i to właśnie jego głos możemy usłyszeć na tej płycie. Oczarował mnie. Jest charakterystyczny i przy tym piękny. Myślę, że bez problemu rozpoznałabym go, nie wiedząc, że to akurat on śpiewa daną piosenkę. Jest to olbrzymi plus, ponieważ dzięki temu łatwiej zdobyć popularność i fanów. Poza tym, pomijając praktyczną stronę, jest to przyjemne brzmienie dla ucha. Tymbardziej że tak samo jak przy muzyce Blad odkrywa swój własny głos i z dystansem podchodzi do śpiewania, co daje efekt zabawy. Możemy to zauważyć np. w "Enter the Glade".

Przez większość czasu dominuje gitara elektryczna, lecz w niektórych piosenkach nie braknie również innych instrumentów, chociażby takich jak flet. Jest to dość swobodny dobór, dzięki czemu czasami da się wyczuć tę różnorodność. Nie mogę również zapomnieć, że ten właśnie zabieg pozwala przenieść mi się do średniowiecza i poczuć się, jakbym pochodziła z tych przeszłych czasów.

Czasami miałam wrażenie, że ta muzyka pochodzi z innego świata. Nie ma żadnych ograniczeń. Opowiada najróżniejsze historie, które są wyzwaniem dla naszego ucha i przede wszystkim wyobraźni. Niektóre utwory zaskoczyły mnie. "Stand In Veneration" wyróżnia się na tle innych i daje możliwość na wymyślenie własnej opowieści.

Teksty nawiązują do najróżniejszych motywów – biblijnych, mitologicznych czy religijnych. Byłam zaskoczona, gdy wsłuchałam się w nie, a następnie sprawdziłam tłumaczenie. Nieczęsto spotyka się takie nawiązania. Każda piosenka opowiada swoją oddzielną historię, która jest bardzo rozbudowana i najczęściej szokuje. Wielokrotnie są one przerażające. I tu znowu pojawia się "Enter the Glade". Naprawdę teksty zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. Napisane w wyjątkowo poetyczny sposób, piękne opisy. Można się pomylić i wziąć je za wiersze. 

Niestety w ostatecznym rozrachunku "Chapter from a Vale Forlorn" zlało mi się w całość, co odbieram negatywnie. Tymbardziej że mimo tych wszystkich zalet raczej nie zapamiętam tego albumu na dłużej. Jednak mimo to zachęcam do zapoznania się z nim.

środa, 3 maja 2017

Wiśniowy sad


Tytuł: "Wiśniowy sad"

Autor: Antoni Czechow

Tłumaczenie: K. Magnicki, A. Dziobkiewicz

Seria: Arcydzieła Literatury Rosyjskiej

Kategoria: Dramat

Wydawnictwo: Hachette

Liczba stron: 168

Ocena: 8/10






Na świecie jest wiele pięknych miejsc, które każdego człowieka potrafią wprowadzić w zadumę, ale przy tym dać poczucie szczęścia. Takie miejsca pamięta się. Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie to było, w jaki sposób tam się znaleźliśmy, pozostaje wspomnienie uczucia, które prawdopodobnie będzie pojawiać się już do końca życia. Zdradzę wam tajemnicę. To nie są sławne zabytki, popularne ogrody, czy olbrzymie góry. To może być coś tak bardzo zwyczajnego, że dla innych nie będzie miało znaczenia, ale dla nas będzie to historia naszego istnienia.

Raniewska po latach wraca do swojego dawnego domu i przede wszystkim wiśniowego sadu. Jej życie okazało się ciężkie, pełne rozczarowań i goryczy. Zdrady, popełnione błędy i długi przygniatają ją, jednak widok z dzieciństwa na nieskończone drzewa wiśni sprawia, że czuje się tak jakby mogła zacząć wszystko do nowa. Lecz sad i cała posiadłość za chwilę ma być sprzedana. Czy uda się uniknąć tej tragedii? Czy ludzie skrajnie samotni mogą się odnaleźć?

Słyszałam wielokrotnie opinię, że najlepsze książki na świecie piszą pisarze rosyjscy. Jak sami wiecie, jest to dość odważne stwierdzenie, które postanowiłam sprawdzić. Już od jakiegoś czasu czytam powieści rosyjskie. Na razie nie mam jeszcze ich jakoś dużo na koncie, ale muszę przyznać, że dotychczas jeszcze nie zawiodłam się na żadnej. Dlatego z wielkim podekscytowaniem sięgnęłam po "Wiśniowy sad". W końcu chyba każdy słyszał, jak nie o samym dramacie to o Czechowie.

Dramat jest bardzo nielubianym przeze mnie gatunkiem. Szkoła sprawiła, że czuję niechęć do niego. Większość lektur, która jest napisana w taki sposób, jest dla mnie nie do zniesienia. Tymbardziej że od dzieciństwa mam porównanie między książką, a sztuką wystawianą na scenie. Nie ma wątpliwości, że różnica jest olbrzymia. Dramaty nie są do czytania. One moją być zagrane przez aktorów w dopasowanej do tego scenerii. Wtedy o wiele łatwiej je zrozumieć i przede wszystkim robią większe wrażenie. Jednak mimo to postanowiłam sama zapoznać się z Czechowem. I muszę przyznać, że książka naprawdę bardzo mi się spodobała. 

Styl Czechowa jest bardzo nietypowy. Wyróżnia się na tle innych dramatopisarzy i nowelistów. Lubię jak autor ma charakterystyczny język, wtedy łatwiej go zapamiętać. "Wiśniowy sad" jest bardzo chaotyczny przez co trudny do zrozumienia, jednakże nie jest to błąd autora, lecz zaplanowany zabieg, który miał za zadanie przekazać nam całą sytuację, która sama w sobie była bezładna. Doceniam to, choć przyznam, że nieraz się pogubiłam. Wszystkie wypowiedzi bohaterów są pełne polotu i środków stylistycznych. Częste zdrobnienia, barwne opisy i oksymorony nadały postaciom charakterystycznych cech.

Bohaterowie byli ukazani w karykaturalny sposób. Każdy wyróżniał się czymś odmiennym, co zazwyczaj drażniło innych. Ja osobiście przywiązałam się do Firsta, na którego nikt nie zwracał uwagi, mimo że ten człowiek bardzo się starał zadowolić wszystkich. Jego historia jest bardzo przykra, co mnie bardzo wzruszyło i rozżaliło. Inną postacią, która grała pierwsze skrzypce, jest Natalia. Niesamowicie wyrazista, młoda kobieta. Pewna siebie i swojego zdania oraz gotowa podejmować samodzielne decyzje. Szanuję takie kobiety.

Fabuła "Wiśniowego sadu" jest krótka i zwięzła. Czechow nie owijał w bawełnę, tylko skupiał się na najważniejszych wątkach, dzięki czemu historia nie przedłużała się niepotrzebnie. Była podzielona na dwie całkowicie odrębne części. Pierwsza część było o tytułowym, wiśniowym sadzie. Spodziewałam się zapowiedzianej komedii, tymczasem opowieść okazała się wyjątkowo smutna i przygnębiająca. Natomiast druga część sprawiła, że śmiałam się do łez. Bardzo chciałabym to zobaczyć na scenie. 

Niestety muszę przyznać, że chyba nie do końca zrozumiałam tematykę. Ukazywała ona społeczeństwo w Rosji i ich problemy, jednakże nie posiadam na ten temat żadnej wiedzy, więc nie miałam się na czym oprzeć. Poza tym jest to opowieść o skrajnej samotności. Każdy z bohaterów obracał się wśród wielu ludzi, lecz mimo to nie miał nikogo naprawdę bliskiego. Wstrząsnęło to mną. Wśród ludzi też jest się samotnym.

Cieszę się, że zapoznałam się z tym dramatem. Mimo mojej niechęci był warty przeczytania i myślę, że dojrzałe osoby, jeśli jeszcze go nie znają, jak najszybciej powinny go przeczytać. Ta historia może bardzo wpłynąć na czytelnika. 

poniedziałek, 1 maja 2017

The Witcher 3: Wild Hunt – Blood and Wine (Official Soundtrack)


Tytuł: The Witcher 3: Wild Hunt: Blood and Wine (Official Soundtrack)

Wykonawcy: Piotr Musiał, Mikołaj Stroiński, Marcin Przybyłowicz

Kraj: Polska

Gatunek: Soundtrack

Rok wydania: 2016 r.

Czas trwania: 58 min.

Ocena: 9/10



Czy kiedykolwiek myśleliście o tym, by porzucić nasz świat i przenieść się w inne miejsce, gdzie wszystko jest inne, rządzi się własnymi zasadami? By zaznać czegoś nowego i niesamowitego? Nasze życie czasami staje się przytłaczające, monotonne i nudne. Nie ma na to lepszej rady niż zamknąć oczy i pozwolić zadziałać wyobraźni. Ona nie ma żadnych ograniczeń. Jeśli tylko chce, może sprawić, że zakosztujemy przeżyć, które na zawsze pozostaną w pamięci, że staniemy się, kim tylko zechcemy, że poznamy historie, o których nawet nie śniliśmy. To wszystko jest w nas. Wystarczy tylko pozbyć się barier i pozwolić działać wyobraźni. W tym całym procesie może pomóc muzyka, magiczna muzyka. 

Większość z was pewnie już wie, że mam fioła na punkcie pewnej sagi i gier do niej stworzonych. "Wiedźmin" jest dla mnie jedną z najbardziej sentymentalnych historii. Przywiązałam się tak bardzo do głównego bohatera i tych wszystkich sytuacji, które przeżył, że nie mogę o nich zapomnieć. Lubię czasami wrócić i razem ze starym, dobrym Geraltem powspominać. Tym razem zdecydowaliśmy się na trochę inny sposób - wysłuchanie soundtracka z "Krwi i Wina". Miłośnicy na pewno wiedzą, że jest to ostatni dodatek do "Dzikiego Gonu" i prawdopodobnie ostatnia przygoda Białego Wilka. Muszę przyznać, że jestem zaskoczona, ponieważ byłam przekonana, że twórcy wykorzystali ścieżkę dźwiękową z "Wiedźmina 3", a tymczasem okazuje się, że powstała całkowicie nowa playlista. Niezmiernie mnie to ucieszyło, gdyż muzykę z gier bardzo cenię.

Tak jak można było się spodziewać dominują rytmy typowo słowiańskie. Ta muzyka jest bardzo charakterystyczna i wielu osobom się nie podoba, jednakże ja uważam ją za niesamowite ukazanie starych historii i wierzeń. Pracowali nad nią sławni kompozytorzy: Piotr Musiał, Mikołaj Stroiński oraz Marcin Przybyłowicz. Cenię z nich najbardziej Marcina Przybyłowicza, który już wcześniej zaprezentował nam swój niezwykły talent i pozwolił na przeniesienie się do zamierzchłych czasów średniowiecza i magii. Jest on dla mnie pewnego rodzaju pewniakiem. Jego utwory zawsze są wyjątkowo dopracowane, pełne pasji i wyróżniają się na tle innych. Tym razem również tak było. 

Większość kompozycji z albumy różni się od poprzednich utworów występujących w "Wiedźminie", co miło mnie zaskoczyło, ponieważ trochę obawiałam się powielenia. Oczywiście niektóre motywy powtarzają się, chociażby "Blood and Wine". Mimo to playlista jest nowa i przede wszystkim bardzo różnorodna. Zdarzają się dzieła spokojne ("The Banks Of The Sansretour"), przy których można się odprężyć, ale również pojawiają się bardziej nowoczesne, które całkowicie odbiegają od tego, co dotychczas znamy. Moją uwagę przykuły też efekty głosowe. Nie są to słowa, lecz piękne i doskonale dobrane głosy w tle, dzięki czemu miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się naprawdę, obok mnie.

Liczba instrumentów jest zaskakująca. Można tam spotkać najróżniejsze instrumenty poczynając od tych nowoczesnych, a kończąc na już dawno nieużywanych. Oglądałam filmik, na którym było ukazane, jak ta muzyka powstaje. To zdumiewające, ile pracy trzeba w to wszystko włożyć, ile ludzi się angażowało i z jaką dokładnością. Poza tym efekty specjalne też nie są przypadkowym dziełem. To połączenie pomysłów wybitnych osób oraz setki godzin pracy przy ich realizacji. Jestem pełna podziwu. 

Poza tym kompozycje są idealnie dobrane do fragmentów gry. Tam gdzie walka mamy skoczne i żywiołowe utwory. W innych przypadkach radosne, spokojne... Każda emocja jest oddana przez muzykę i właśnie dlatego cała historia tak bardzo wpływa na człowieka. Jednakże najbardziej podziwiam za oddanie bólu, który towarzyszy przez życie Geraltowi. W tym wszystkich dziełach muzycznych czuć pewien rodzaj żalu i smutnej akceptacji, którą dało się odczuć przy czytaniu książek. 

Cała płyta jest bardzo klimatyczna. Raczej nie słucha się takiej muzyki na co dzień, dlatego właśnie ona pozwala na przeniesienie się do swojego własnego świata, świata baśni i marzeń, gdzie rozpoczyna się nasza własna historia. Przypomina mi te dobre czasy, gdy dopiero poznawałam uniwersum wykreowane przez Andrzeja Sapkowskiego. Towarzyszyło mi wtedy zaciekawienie, fascynacja i gama najróżniejszych emocji. Wszystko to, co pozwala zapomnieć o rzeczywistości.

Soundtrack do "Krwi i Wina" niesie ze sobą pewną dozę niepokoju. Momentami jest to wręcz przerażająca kombinacja. Chyba nikt nie zaprzeczy, że jest to bardzo emocjonalne połączenie, które niesamowicie oddziałuje na człowieka.

Niestety nigdy nie miałam możliwości osobiście zagrać w grę, dlatego wybrałam bardzo łatwy sposób zapoznania się z tą historią – gameplay'a. Właśnie tak poznałam dalsze losy wiedźmina. Jak już wcześniej wspominałam, całą tą opowieść darzę olbrzymim sentymentem i nawet nie będę ukrywać, że wzruszyłam się do łez. Ten album jest po prostu przepiękny.