środa, 30 marca 2016

Moja matka piratka


Tytuł: "Moja matka piratka"

Autor: Jackie French

Tłumaczenie: Małgorzata Fabianowska

Cykl: Zwariowane rodzinki

Kategoria: Literatura dziecięca 

Wydawnictwo: Wilga

Liczba stron: 135

Ocena: 7/10









Teraz przyznajcie się, ile razy w życiu zamarzyło się wam być piratem? Od lat filmy i bajki dla dzieci przedstawiają te postacie jako okrutne, lecz ostatecznie dobre osoby, które mimo że nie przestrzegają prawa, walczą o wolność i swoje poglądy. Starsi czytelnicy zapewne wiedzą, że są dwie strony medalu. Jednak sami pomyślcie – przepiękny ocean, drewniany statek, różne dziwne zwierzęta i poczucie bezkarności i niezależności. Czyż to nie brzmi pięknie? Właśnie w takim świecie żyje Cyryl – dziecko, które wychowało się na pirackim statku z mamą kapitanką. Całe życie podróżowało po hiszpańskich wodach, obserwując jak załoga, która stała się jego rodziną, uwalnia niewolników. Jednakże Cyryl pragnie czegoś innego. Od najmłodszych lat uwielbia czytać i poznawać nowe rzeczy, ale możliwości są ograniczone, gdy cały czas przebywa się na morzu. Dlatego chłopiec pragnie iść do szkoły i zmierzyć się z prawdziwym światem – z współczesnością. Ten pomysł nie podoba się załodze, lecz mama chłopca pragnie spełnić jego wszystkie marzenia. Jak Cyryl poradzi sobie wśród innych dzieci? Czy jego odmienność będzie miała znaczenie? Jak powiedzieć kolegom, że ma się mamę piratkę?

Niektórzy twierdzą, że w poprzednim wcieleniu byłam piratem. Nie pasuję charakterem do tej postaci, bynajmniej nie mogę zaprzeczyć, że od lat dziecięcych pasjonuję się tym tematem. Czytałam wiele książek z tym motywem i oglądałam jeszcze więcej filmów. Znam niesamowite opowieści, ale również znam te prawdziwe historie, które wydarzyły się wieki temu. Gdy dostałam możliwość zrecenzowania tej książki, nie miałam wątpliwości, że muszę ją przeczytać. I nie przeszkadzało mi, że jest to powieść dla dzieci. Część z was pewnie wie, że właśnie ten gatunek cenię najbardziej. Jak sprawdziła się ta książeczka?

Bardzo spodobał mi się styl autora. Oczywiście nie można go porównywać z wybitnymi pisarzami, ponieważ jest to w końcu książka dla dzieci. Słyszałam opinie, że są to najbardziej wymagający czytelnicy. Czy tak jest w rzeczywistości, nie mam pojęcia. Lecz bez wątpienia jest bardzo trudno napisać powieść dla młodszych czytelników. Język był na tyle prosty, by dziecko mogło go zrozumieć, ale mogło też nauczyć się nowych słów, które na pewno przydadzą mu się w życiu, a to jest jeden z głównych celów, dla których dzieci powinny czytać książki. Jackie French bardzo dobrze sprawdził się na tym polu, choć muszę przyznać, że pojawiało się zbyt dużo potocznych słów.

Fabuła "Mojej matki piratki" jest wyjątkowo interesująca. Nie ma co ukrywać, że sama z pasją oddałam się tej opowieści. Jest banalna, jak dla starszego i doświadczonego czytelnika, jednakże nie zmienia to faktu, że wciąga i pozwala na przeniesienie się do dziecięcych lat, więc podejrzewam, że dla naszych małych ludzi również okaże się równie intrygująca. W dodatku jest zabawna. Oczywiście nie znajdziecie tu wyrafinowanych dowcipów tylko komizm sytuacyjny, który wywoła niepohamowany śmiech. 

Również przypadła mi do gustu tematyka. W tej chwili jest ona bardzo istotna dla dzieci, gdyż prawie każdy malec w swoim życiu musi się zmierzyć z podobnymi wydarzeniami.  Dzieci są urocze, ale nie można ukrywać, że potrafią być dla siebie nawzajem okrutne. Ta książka ukazuje, jak sobie z tym poradzić i zwraca ponadto uwagę na akceptację, która jest wyjątkowo ważna. Jest w tej powiastce wiele emocji, które na pewno w jakimś stopniu wpływają na nasze życie.

Powinnam również zwrócić uwagę na grafikę. Jej autorem jest Stephen Michael King. Ostatnimi czasy zauważyłam tendencję do kiczowatych ilustracji w literaturze dziecięcej, która nie podobają się ani dorosłym, ani małym czytelnikom. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo jest zaniedbywany ten wyjątkowo ważny aspekt. Dzieci powinny mieć obrazki w opowieściach, ponieważ właśnie po tym wybierają książki i łatwiej im wyobrazić sobie świat wykreowany. Na szczęście ilustrator w tym przypadku nie zawiódł. Grafika jest bardzo dopracowana, choć na pozór wydaje się chaotyczna, ale właśnie to nadaje odpowiednią atmosferę powieści,

Sama jestem zaskoczona, jak bardzo spodobała mi się "Moja matka piratka". Jeśli macie dzieci lub ubarwiają wam one życie w waszym otoczeniu polecam, by dać im do przeczytania tę książeczkę. Jestem pewna, że spodoba się im. A jeśli macie takie zamiłowanie do literatury dziecięcej jak ja, zachęcam was, byście poświęcili chwilkę na przeczytanie jej.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo portalowi Zażyj Kultury.

niedziela, 27 marca 2016

Pachnidło: Historia mordercy


Tytuł: Pachnidło: Historia mordercy

Reżyser: Tom Tykwer

Produkcja: Francja, Hiszpania, Niemcy

Gatunek: Thriller

Rola główna: Ben Whishaw

Czas trwania: 2 godz. 27 min.

Premiera: 12 stycznia 2007 r. (Polska), 7 września 2006 r. (świat)

Ocena: 8/10







Prawie każdy z nas codziennie używa perfum. Pozwalają one zmienić nasz własny zapach na coś innego, coś wyjątkowego. Idziemy do sklepu i wybieramy godzinami najbardziej odpowiadające nam zapachy. Jeśli tylko nas stać, stoimy przed półką z najdroższymi pachnidłami, jakie są w sklepie, dumnie unosząc głowę. Jednak jeżeli nie możemy pozwolić sobie na tak drogi wydatek, spoglądamy tęsknie na tę najwyższą półkę i szukamy czegoś nietypowego wśród tych tańszych. Przyznajcie – czy tak właśnie nie jest? Sama uwielbiam różnego typu zapachy i zwracam wyjątkowa uwagę na swoje odczucia. Kilka wieków temu też tak było... Tylko na świecie chodził wybitny perfumiarz – Jan Baptysta. Miał niesamowity talent i postanowił go wykorzystać. Chciał stworzyć najpiękniejsze perfumy, jakie mogą być na świecie. Czy udało mu się to? Jaką drogę wybrał? Co z tym wszystkim ma wspólnego seria morderstw na młodych kobietach?

O "Pachnidle" usłyszałam po raz pierwszy od swojej polonistki z gimnazjum. Opowiadała o tym filmie z pasją, co przyciągnęło moją uwagę. Postanowiłam, że obejrzę kiedyś tę ekranizację. Jednak jak to u mnie bywa, szybko zapomniałam o produkcji. Lecz w liceum znowu obiła mi się o uszy. "Pachnidło" zbiera naprawdę pozytywne opinie, co ostatecznie zachęciło mnie do obejrzenia go. Wiele również słyszałam o książce, którą też planuję przeczytać. Tymczasem jakie mam odczucia po ekranizacji?

Motyw jest niezwykle rzadko spotykany. Nikt raczej nie porusza tematu perfum, a jeśli nawet to w kwestii ich zapachu, a nie procesu powstawania. W tym filmie jest zwrócona uwaga przede wszystkim na ten aspekt, co bardzo miło mnie zaskoczyło. W dodatku akcja odbywa się w czasach, które od lat mnie intrygują. Jest to bardzo ciekawe połączenie – XVIII wiek, niesamowite zapachy i pewien morderca, który chce spełnić swoje jedno marzenie... Nie brzmi to intrygująco?

Fabuła jest naprawdę wciągająca. Mimo faktu że nie mogłam obejrzeć całej produkcji jednego dnia, nie mogłam się doczekać, kiedy poznam zakończenie. Cały czas zadawałam sobie pytania, jak ta historia się skończy. A muszę przyznać, że była bardzo nieprzewidywalna. Byłam pewna, że udało mi się przewidzieć kolejny ruch Jana, gdy tymczasem byłam zaskakiwana przez kolejne nieprawdopodobne wydarzenie. Nie mogłam znaleźć schematu, co irytowało mnie, ale w ten pozytywny sposób, który wydobywa pokłady niekończącej się ciekawości.  

Jest to dość znany horror i nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czyżby miały się pojawić tajemnicze demony, które będą wysysać ludzką krew? To nie tego typu film. Nie ma tu żadnego dreszczyku strachu, czy zniecierpliwienia. Na pewno nic dziwnego nie wyskoczy zza muru. Jednakże nie zmienia to faktu, że ekranizacja jest przerażająca na swój sposób. Opowiada historię, która przynajmniej częściowo mogła się wydarzyć. A może się wydarzyła... Właśnie to sprawiło, że rozumiałam, dlaczego właśnie tak się dzieje. Jak już wspomniałam, nie byłam w stanie przewidzieć kolejnych wydarzeń, ale potrafiłam je zaakceptować, mimo że były wstrząsające. Zdałam sobie sprawę, że nic już nie mogła zatrzymać mordercę, a najgorsze, że wiedziałam, dlaczego właśnie tak postępuje.

Główny bohater – Jan – od razu przykuł moją uwagę. Jest to wyjątkowo rozbudowana postać, która posiada w sobie dużo cech pozytywnych. Zaskakujące, jak umiał je wykorzystać do czynienia zła. One potrafiły wytłumaczyć każde jego zachowanie, budząc przy tym podziw, ale również obrzydzenie. Wydawał się niesamowitą postacią, która wprowadza wiele do życia spotkanych ludzi, a tak naprawdę niósł za sobą śmierć. Jest to bardzo głęboko poruszona symbolika, dająca wiele tematów do rozważań.

Jednakże aktor odtwarzający rolę głównego bohatera nie przykuł mojej uwagi. Na pewno nie grał źle, ale nie wyróżniał się też niczym. Jestem pewna, że pod pewnym względem zawiódł. Bez wątpienia była to wyjątkowo trudna rola, dająca pole do popisu, ale niestety niewykorzystana przez Bena Whishawa. Pojawiły się też wiele epizodycznych postaci, lecz na żadną nie zwróciłam większej uwagi. 

Spodziewałam się czegoś innego po "Pachnidle", jednak ostatecznie mam bardzo dobre odczucia. Pozytywnie mnie zaskoczył swoją oryginalnością i rozbudowaną fabułą. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że wiele ludzi może mieć odmienne zdanie. To nie jest film dla każdego.  

czwartek, 24 marca 2016

Posiadacz


Tytuł: "Posiadacz"

Autor: John Galsworthy

Tłumaczenie: Róża Centnerszwerowa

Cykl: Saga rody Forsyte'ów

Tom: I

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 387

Film: Saga rodu Forsyte'ów (serial)

Ocena: 8/10




Wiktoriańska Anglia – czasy, gdy liczy się moda, pieniądze i odpowiednia opinia. Nie ma nic ważniejszego. W końcu zawsze trzeba dobrze się prezentować i nie pozwalać, by jakiekolwiek emocje brały nad nami górę. Można poświęcić wszystko, by reputacja nie uległa zniszczeniu. Miłość, nienawiść, dzieci? Nie, to nie ma żadnego znaczenia. Najistotniejsze jest to, co posiadasz, to, czym możesz się pochwalić przed rodziną i innymi znakomitymi rodami. Nie masz nic takiego – jesteś nikim. Takie poglądy na ten temat ma rodzina Forsyte'ów. Jednak co się stanie, gdy jeden z jej członków może stracić swoją własność? Czy wygra niepożądana miłość, czy wrodzona nienawiść?

Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce. Postanowiłam ją przeczytać tylko, dlatego, że opowiada o czasach wiktoriańskich, którymi od lat się fascynuję. Muszę przyznać, że spodziewałam się ckliwego romansu, który będzie irytował mnie każdą możliwą sceną. Obecnie są popularne powieści historyczne oparte na wątku miłosnym. Niestety nie robią na mnie dobrego wrażenia. Lecz postanowiłam zaryzykować i dać szansę "Posiadaczowi". Okazało się, że to był wyjątkowo dobry wybór. Książka okazała się czymś zgoła odmiennym od tego, co sobie wyobrażałam. 

Fabuła wciągnęła mnie od pierwszych stron. Byłam zaskoczona, że z taką łatwością przeniosłam się do świata Forsyte'ów i odnalazłam jako jedna  z bohaterek. Czym więcej czytałam, tym mój apetyt był większy. Denerwowałam się, gdy musiałam przerwać w tak ciekawym momencie, a prawie każdy taki był. Na pozór cała historia wydaje się bardzo powolna i nie wnosząca nic istotnego do naszego życia. Wszystkie wydarzenia były poprzedzone rozległymi opisami, które nie każdemu przypadną do gustu, jednakże mnie oczarowały. Nie lubię, gdy w tego typu powieściach akcja jest szybka i niedokładna. Mija się to z celem. Tutaj mogłam się delektować prostym życiem, ale dającym wiele wskazówek. Nie miałam pomysłu, do czego opowieść może prowadzić i jak mam być szczera, to nadal nie wiem. Lecz nie czuję tego niedosytu, dyskomfortu. To jest jak życie. Każdy z nas ma plany, marzenia, a mimo to nie wie, gdzie będzie za rok. 

Zaskoczył mnie styl autora. Okazał się bardzo trudny i ciężki. Na początku bałam się, że bardzo mi to utrudni czytanie i zniechęci do dalszej lektury, lecz po jakimś czasie zaczęłam doceniać kunszt pisarza i zdałam sobie sprawę, że to właśnie ten język sprawia, że "Posiadacz" jest tak wspaniałą książką. Składnia jest wyjątkowo nietypowa i naprawdę trzeba poświęcić trochę czasu, by przyzwyczaić się do niej, ale gdy przejdzie się przez ten etap, zaczyna się rozumieć świat przedstawiony w powieści. Dzięki niemu łatwo przenieść się do ówczesnych czasów i przeżywać wszystkie wydarzenia razem z wybitnym rodem.

Największym plusem "Posiadacza" są bohaterowie. Są bardzo różnorodni i niejednoznaczni. Każdy ma swój charakter, który wyróżnia go na tle innych. A trzeba wam wiedzieć, że postaci w tej historii jest naprawdę wiele. Nie ma osoby, którą jednoznacznie można określić jako złą lub dobrą, gdyż każdy członek rodziny ma swoje zalety cenione przez innych, ale również wady, które bardzo często trudno zaakceptować. Moją ulubioną postacią jest Soames. Jest to mężczyzna całkowicie pozbawiony wyobraźni i niepotrafiący się odnaleźć w prawdziwym świecie. Nie posiada za grosz empatii, ani zrozumienia. Jednak mimo tych wszystkich wad bardzo go polubiłam. Wiele rzeczy i emocji nie było zależne od niego, choć on sam miał inne zdanie. Wydawał się chłodny, aczkolwiek potrafił kochać prawdziwą miłością, choć nikt nie potrafił tego dojrzeć. Natomiast o jego żonie  – Irenie – nie mam żadnego zdania i chyba właśnie dlatego tak przykuła moją uwagę. Jest dla mnie tajemniczą marą, która może pewnego dnia ukaże światu swój sekret. Również moją sympatię zyskał Jolyon. To człowiek z krwi i kości, a przede wszystkim duszy. Popełnił w swoim życiu wiele błędów i nigdy publicznie nie przyzna się do nich, lecz potrafi przyznać się samemu sobie, co jest dla mnie pewnym aktem odwagi. 

Tematyka jest wieloraka. Mimo że główny motyw to najróżniejsze formy posiadania, jest ona o wiele bardziej rozbudowana. Myślę, że każdy czytelnik znajdzie w "Posiadaczu" odwołanie do własnych rozterek, problemów czy błędów. Ta powieść ostrzega w bardzo odczuwalny sposób i sprawia, że człowiek jest skłonny do refleksji nad swoim życiem i otoczeniem.

"Posiadacz" bez wątpienia jest wybitną książką, która wiele wprowadza do istnienia i świata. Nie można jednak zapomnieć, że jest bardzo trudna i nie jestem pewna, czy do końca ją zrozumiałam. Właśnie dlatego za kilka lat wrócę do jej lektury. Tymczasem polecam pierwszy tom o tym znakomitym rodzie dojrzałym czytelnikom.   

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Redakcji Essentia 


poniedziałek, 21 marca 2016

Niepokoje


Tytuł: Niepokoje

Zespół: Milczenie Owiec

Kraj: Polska

Gatunek: Hard rock

Wytwórnia płytowa: MJM Music PL

Rok wydania: 2016 r.

Czas trwania: 40 min.

Ocena: 6/10



Bez muzyki nie mogłabym żyć. To jest jednoznaczne stwierdzenie, którego nie da się podważyć. Odkąd pamiętam, interesowałam się tą dziedziną i nigdy nie przeszkadzało mi, że nie posiadam talentu muzycznego, przez co nie umiem tańczyć ani śpiewać. Jednakże słyszę dobrze dźwięki, co pozwala mi subiektywnie oceniać różnego typu utwory. W swoim życiu wysłuchałam niesamowitą ilość kompozycji. Weszło mi to do tego stopnia w krew, że dzień, w którym nie przesłucham kilku piosenek i nie poznam jakieś nowy, jest dniem straconym. Muzyka ma w sobie potęgę. Jest w stanie sprawić, że poniesiemy klęskę, ale również wstaniemy i sprawimy, że nasze życie będzie piękne. Czy nie jest to pewnego rodzaju żywioł? 

Nigdy w świecie nie słyszałam o zespole Milczenie Owiec. Przyznajcie, jest to bardzo oryginalna nazwa, która przyciąga, ale wywołuje też pewnego rodzaju zwątpienie. Jednak każdy zespół, który ma nietypową nazwę, wykazuje się kreatywnością. Wtedy nasuwa się pytanie, czy to tylko złudzenie, czy zapowiedź wielu chwil przy naprawdę dobrej muzyce. Aczkolwiek mnie ostatecznie przyciągnął gatunek. Dominuje hard rock, który jest moim ulubionym typem muzyki, na którym mogę powiedzieć, że dość dobrze się znam. Lecz zawsze opierałam się na zagranicznych zespołach. Wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy, że Polacy również skupiają się na tym gatunku. To przeważyło. Zbyt lubię nowe rzeczy, by nie przesłuchać najnowszego albumu Milczenia Owiec – "Niepokoje". Jakie odczucia pozostawiła po sobie ta płyta?

Co do melodii mam najróżniejsze odczucia. Jak przed chwilą wspomniałam, spodziewałam się czegoś podobnego do zagranicznych zespołów. "Niepokoje" to coś innego. Mają w sobie wyznaczniki hard rocka, jednakże jest to bardziej ten zwykły rock. Co dość dziwne, cały album jest bardzo różnorodny. Znajdują się na nim powolne utwory, ale również te o mocniejszym brzmieniu. Z jednej strony robi to na mnie bardzo dobre wrażenie, ponieważ płyta nie jest monotonna i jest wiele odmiany, lecz z drugiej strony jest to chaos, który dość trudno słuchaczowi zrozumieć. Każda kompozycja pod względem instrumentalnym bardzo dobrze jest połączoną, nadając danej piosence niespotykany wydźwięk, który spodoba się niejednej osobie.

Milczenie Owiec ma za sobą dość burzliwą karierę. Zespół został założony w 2002 roku w Trójmieście, rozpadł się w 2008 roku, a swoją działalność wznawia w 2010 roku z całkowicie zmienionym składem. Ja poznałam tych najnowszych członków. Wokalistką obecnie jest Aleksandra Wysocka. Muszę przyznać, że trudno mi wyrobić sobie o niej opinię. Nie mam wątpliwości, że śpiewa poprawnie i przede wszystkim nie fałszuje, jednakże nic ją nie wyróżnia. Jej głos jest naturalny, ale nie wyodrębnia się niczym wśród innych zespołów. Takich piosenkarek jest naprawdę dużo i ciężko się wybić wśród tak licznej konkurencji. Na pewno słucha się jej przyjemnie, ale jestem przyzwyczajona do nietypowych głosów, które pozna się od razu, nie znając utworu. 

Bardzo ważne są dla mnie w muzyce teksty. W zagranicznych utworach raczej nie zwraca się jakoś wyjątkowo na to uwagi, ponieważ rzadko rozumiemy wystarczająco słowa. Lecz w własnym języku odgrywa to istotną rolę, o której nie można zapominać. Odpowiedni tekst połączony z mocnym brzmieniem bardzo silnie oddziaływuje na człowieka. W "Niepokojach" występuje rozmaitość. Niektóre piosenki w ogóle nie wyróżniają się. Po prostu są i nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć na ich temat. Natomiast niektóre naprawdę przemawiają do mnie. Sprawiają, że zmieniam swój sposób myślenia. Są inteligentne i pełne emocji, co mnie przekonuje.

Cała płyta ma różny poziom. Są utwory, które wyróżniają się na tle innych i cieszę się, że je poznałam. Jednakże są i takie, które wywołują we mnie pokłady irytacji. O samym zespole nie wyrobiłam sobie ostatecznej opinii. W tej chwili są dla mnie obojętni, ale jestem przekonana, że  z kolejnym albumem może się to zmienić.

"Niepokoje" są jednym z wielu albumów, które są dobre, ale łatwo o nich zapomnieć. Jeśli lubicie mocniejsze brzmienie, ale też spokojne takty, zachęcam was do zapoznaniem się z nim. 

Za możliwość wysłuchania albumu dziękuję bardzo portalowi Zażyj Kultury 

Mój ulubiony utwór z albumu "Niepokoje"


poniedziałek, 14 marca 2016

Dziewczyna z sąsiedztwa


Tytuł: "Dziewczyna z sąsiedztwa"

Autor: Jack Ketchum

Tłumaczenie: Łukasz Dunajski

Kategoria: Horror

Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

Liczba stron: 301

Film: Dziewczyna z sąsiedztwa

Ocena: 8/10








Piękna, mała miejscowość. Znają się tam prawie wszyscy, a przede wszystkim dzieci. Codziennie mijają swoje domy, by spotkać się po chwili w szkole, a wieczorem zdobywać świat za pomocą wyobraźni. W końcu możliwości jest tak dużo. Jednak jeśli schemat powtarza się dzień w dzień, a sytuacje rodzinne nie są wcale takie piękne jak miasteczko, może zacząć się dziać coś niedobrego. Powiecie, że to tylko dzieci, które nie zdają sobie sprawy z tego, co robią. Rzeczywiście tak jest. Ale czy to się nie zmienia, gdy mają przyzwolenie dorosłego? Meg wraz ze swoją siostrą Susan wprowadza się do swojej ciotki, która nie wiedząc czemu, nie akceptuje dziewczynek. Traktuje je z pogardą i lekceważeniem. Siostry muszą to przetrwać, lecz wszystko się zmienia, gdy Ruth pogłębia swoją nienawiść. Jak wiele może wytrzymać człowiek? Czy ludzie mogą stać się gorszymi potworami niż te z bajek? 

O "Dziewczynie z sąsiedztwa" usłyszałam już dawno temu. Jedna z blogerek, której bardzo cenię opinię, stwierdziła, że to jest najbardziej przerażający horror, jaki kiedykolwiek czytała. Przykuło to moją uwagę. Zwykle nie czytam horrorów, choć przyznaję, że je lubię. Jej opinia i wytłumaczenie czemu akurat ta książka sprawiły, że zapragnęłam przeczytać ją. Jednak najpierw obejrzałam film. Zwykle nie oglądam ekranizacji przed przeczytaniem powieści, ale tym razem zrobiłam inaczej. Produkcja wstrząsnęła mną i upewniła w postanowieniu, by przeczytać tę historię. Jak widzicie, zrobiłam to. Jakie są moja odczucia? 

To nie jest horror, dlatego bo pojawiają się w nim fantastyczne postacie, krwawe sceny, potwory, które śnią się nam po nocach. To nie jest to. Sama historia w sobie jest przerażająca, ale nic więcej. Gdyby nie jeden fakt... To się działo naprawdę. Jest to opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach i właśnie to sprawia, że jest to najpotworniejsze opowiadanie, z jakim spotkałam się w swoim życiu. To wywołało we mnie przerażenie. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że to stało się naprawdę. Podejrzewam, że powieść jest trochę ubarwiona. Na pewno wiele wydarzeń jest naciąganych, lecz jest to zrozumiałe i nie zmienia ostatecznego przekazu – ludzie to najstraszniejsze potwory, jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. 

Styl zaskakuje od pierwszego zdania. Spodziewałam się, że będzie ciężki i trudny do zrozumienia, gdy tymczasem było całkowicie na odwrót. Okazał się lekki i przyjemny w odbiorze, lecz nie w ten naiwny i irytujący sposób. Po prostu idealnie pasował do tej historii, co przez paradoks pogłębiało jej przekaz. Zachęcał do dalszego czytania, by dowiedzieć się i zrozumieć wydarzenia przeszłości. W dodatku był naszpikowany ironią, co nadawało grozy powieści. Mimo to wydawał się naturalny. Miałam wrażenie, że rozmawiam z Davidem, który był narratorem opowieści. To było podobne wrażenie, gdy ktoś przed nami otwiera się i zdradza największe tajemnice całego swojego życia, oczekując od nas zrozumienia, ale – i co zadziwiające – oceny.

Sama fabuła wciąga. Jest to jedna wielka retrospekcja. Po latach jeden z sąsiadów Meg i Susan opowiada, co się naprawdę tam wydarzyło. Jest to bardzo subiektywne, co oddziaływuje na nasze emocje, ale pozwala nam na głębokie refleksje i poszukiwanie samych siebie. Cała ta historia jest nieprzewidywalna. Znałam zakończenie, lecz mimo to nie wiedziałam, co będzie dalej. W każdej chwili mogłam zostać zaskoczona przebiegiem akcji. I to pogłębiało jeszcze bardziej moje przerażenie.

Jednak największym plusem całej powieści jest główny bohater – David. To właśnie on opowiada tę historię. Ma bardzo głęboką osobowość. Popełnił w swoim życiu wiele błędów i patrzy na nie krytycznie. Ocenia sam siebie po latach i ta ocena nie wychodzi na jego korzyść. Tego samego oczekuje od nas, co może wywołać sprzeczne emocje. Tak naprawdę nie poznajemy do końca wszystkich postaci. Mają swoje cechy, które ukazali światu, ale również takie, które na zawsze pozostaną ukryte. 

Cieszę się, że zapoznałam się z tą książką. To nie jest tak, że mówię, że ona jest dobra i miałam pozytywne odczucia po jej przeczytaniu. To jest o wiele bardziej skomplikowany proces. Dlatego nie mogę jej polecić. Mogę tylko powiedzieć, że każdy powinien ją przeczytać...     

piątek, 11 marca 2016

Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości


Tytuł: Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości

Reżyser: Laurent Tirard

Produkcja: Francja, Hiszpania, Włochy, Węgry

Gatunek: Komedia

Rola główna: Gérard Depardieu

Czas trwania: 1 godz. 50 min.

Premiera: 2 listopada 2012 r. (Polska), 6 października 2012 r. (świat)

Ocena: 6.5/10





Gdy słyszycie słowo historia, co myślicie? Kojarzy wam się z nudnym przedmiotem, którym byliście lub jesteście katowani w szkole? A może macie na myśli czasy przeszłe? Jesteście nimi zafascynowani? Na świecie jest wiele osób zaciekawionych historią i rozumiejących ją. Jednakże jeśli nie macie pojęcia o najprostszych wydarzeniach, co robicie? Proponowałabym w ciekawy sposób poznać parę komicznych zdarzeń, w których główna rolę odgrywało dwóch przyjaciół – Asterix i Obelix. Tym razem wybierają się do Anglii, by pomóc królowie obronić jej kraj. Lecz mają pewien problem – nie podróżują sami, ponieważ muszą opiekować się pewnym młodzieńcem, który ma odnaleźć w sobie mężczyznę. Czy Anglia zostanie uratowana? Czy młody Gal odnajdzie w sobie odwagę?

"Asterix i Obelix" jest kultową komedią, która od lat bawi i dorosłych, i dzieci. Jest to już czwarta produkcja przeznaczona dla starszych odbiorców, która łączy w sobie dwie wcześniejsze animacje. Ten cykl filmów jest dobrzy mi znany, lecz już dawno stracił na uroku i przestał mnie bawić. Kiedyś byłam wielką fanką tych komedii, gdyż odpowiadał mi humor oraz kreacja bohaterów. Całkowicie przypadkowo obejrzałam tę część, choć przyznaję, że gdy zaczęłam już oglądać, byłam ciekawa, jakie będzie moje ostateczne odczucie. Jakie było? 

Gdy zrozumiałam, że dwie animacje zostały powiązane, miałam mieszane odczucia. Jedna z tych bajek jest tą najstarszą wersją, którą oglądałam za czasów dzieciństwa. Natomiast ta druga jest najnowszym animowanym filmem pełnometrażowym z tej serii. Nie byłam do tego przekonana, choć muszę przyznać, że pod względem fabuły zaowocowało to ciekawym przebiegiem wydarzeń. Naprawdę szybko zmieniłam zdanie i dałam ponieść się wirowi akcji. Spodobało mi się również, że pojawiały się nawiązania do pozostałych produkcji, co nadało przebieg przyczynowo-skutkowy. Zawsze mnie bawi, gdy wydarzenia historyczne są przedstawiane jako komiczne wydarzenia z życia dwóch Galów. To jest naprawdę inteligentne posunięcie, choć niestety małe dzieci mogą w to uwierzyć, co raczej nie jest porządnym efektem...

Co do humoru w tej części mam ambiwalentne odczucia. Ogólnie spędziłam miłe chwile, śmiejąc się z różnego typu sytuacji, lecz czasami komizm wydawał mi się zbyt dziecinny i naiwny. Nie zmienia to faktu, że komedia jest naprawdę zabawna. Występuję typowo głupie żarty, ale pojawiają się również te na poziomie. Podoba mi się, że występuje nie tylko komizm sytuacyjny, ale też komizm postaci. Każdy bohater ma charakterystyczne cechy, sprawiające, że nieraz i nie dwa płakałam ze śmiechu. W "Asterixie i Obelixie" wszystko jest wyolbrzymione, co nadaje efekt przeniesienia się do innego świata. 

Jednak najbardziej ze wszystkiego zaskoczyła mnie kreacja bohaterów. Po karykaturalnym przedstawieniu spodziewałabym się wyłącznie refleksji nad jedną cechą. W tej części postacie miały bardzo rozbudowane charaktery, co naprawdę zrobiło na mnie dobre wrażenie. W dodatku występują silne powiązania między Galami i innymi mieszkańcami, co dobrze oddziaływuje na odbiór filmu. Przez to traci swoją naiwność i pod powłoką humoru pojawiają się istotne, życiowe problemy.

Co do gry aktorskiej nie mam żadnych zastrzeżeń. Oczywiście najważniejszą rolę odegrał aktor, który odtwarzał rolę Obelixa –  Gérard Depardieu. Zawsze ceniłam tego aktora. Potrafi oddać naturalność ludzkiego życia, przystosowując się do odpowiedniego środowiska.

"Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości" jest zabawną komedią, jednak przyznaję, że spodziewałam się czegoś więcej. Jest to produkcja, którą ogląda się wyłącznie do relaksu i w takiej formie go polecam. 

wtorek, 1 marca 2016

Apostoł


Tytuł: Apostoł

Reżyser: Cheyenne Carron

Produkcja: Francja

Gatunek: Dramat

Rola główna: Fayçal Safi

Czas trwania: 1 godz. 57 min.

Premiera: 1 października 2014 r. (świat)

Ocena: 5/10







Obecnie słowo muzułmanin kojarzy nam się bardzo źle. Po ostatnich wydarzeniach boimy się wręcz go. Nikt nie zaprzeczy, że wydarzyły się straszne rzeczy, które nie powinny  mieć miejsca na naszym świecie. Jednak nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić. Choć nie możemy zbytnio też uogólniać. Oczywiście, że bardzo dużo wyznawców islamu doprowadza do śmierci niewinnych ludzi, lecz są też tacy, którzy po prostu chcą w spokoju wyznawać swoją religię i być dobrymi ludźmi. Takie osoby warto szanować. Jednakże, co się stanie, gdy muzułmanin zmieni zdanie i będzie chciał przejść na inną religię? Czy jego rodzina i fanatyczni pobratymcy zaakceptują to?

Tytuł tego filmu obił mi się kiedyś o uszy. Jestem pewna, że w swoim czasie był bardzo popularny. Lecz ja rzadko zwracam uwagę na promowane produkcje, gdyż najczęściej ich najlepszą stroną jest reklama. Dopiero w ostatnich czasach zaczęłam się przekonywać do oglądania najnowszych filmów, co jest pewnie spowodowane wybudowaniem nowego kina w moim mieście. Przypominam sobie "Apostoła" jako biografię, o której ktoś mi powiedział. Dzięki lekcji religii miałam możliwość obejrzenia go. Jakie zrobił na mnie wrażenie?

Niestety filmy religijne kojarzą mi się źle. Najczęściej są nudne i przekoloryzowane. Dlatego, gdy mam jakiś obejrzeć, od razu jestem negatywnie nastawiona, choć od dawna próbuję to zmienić. Nie chodzi mi o religię, gdyż jestem katolikiem , który wierzy w Boga i nigdy nie wstydziłam się tego. Te filmy ukazują ludzi wspaniałych. Najczęściej pomijają ich błędy albo tworzą historię nierealną i nie mówię w tym przypadku o cudach. Jest naprawdę mało takich, które przekonują mnie do wiary i sprawiają, że stanę się lepszym człowiekiem. Jak trafię na taki, to bardzo go szanuję. "Apostoł" niestety nie należy do takiego typu produkcji. Aczkolwiek nie jest to dobre porównanie, ponieważ ukazuje całkiem inną tematykę. Jest ona bardzo ważna dla rodziny. Każdy krewny może nagle stwierdzić, że szuka czegoś innego w swoim wyznaniu i chce je zmienić. Ten film pozwala wyobrazić sobie taką sytuację i określić swoje postępowanie w takim przypadku. To jest bez wątpienia jego największy plus. Choć muszę przyznać, że szybko się zniechęciłam. Czuję jakąś niechęć do ludzi, którzy prawie z dnia na dzień zmieniają religię, którą wyznawali przez całe życie. Nie potępiam ich, ani nie oceniam, lecz po prostu nie rozumiem. Taką decyzję powinno podejmować się przez długi okres czasu. To nie jest zabawa. Człowiek musi w coś wierzyć, a my wybieramy najczęściej Boga.

Ukazanie całej tej historii jest przedstawione w nierealny i okropnie monotonny sposób. Nie będę ukrywać, że wynudziłam się przy tym filmie. Nie mogę wyobrazić sobie, że tak wyglądałoby to naprawdę. Lecz mimo to spodobało mi się ukazanie rodziny muzułmańskiej. W tej chwili naprawdę kojarzymy ją z jedną możliwością – terroryzmem. Nie ma co ukrywać, że mamy swoje powody, ale jak już wcześniej wspomniałam nie można założyć, że dotyczy to wszystkich wyznawców islamu. W "Apostole" po raz pierwszy zobaczyłam taką rodzinę przedstawioną w pozytywny sposób. Przypadło mi to do gustu. To zaprzecza stereotypom, które wielokrotnie raniły ludzi. Mimo to historia jest dla mnie przytłaczająca pod względem grafiki i realiów filmu.

Produkcja wywołała u mnie wiele głębokich refleksji. Tak naprawdę, czy zastanawialiście się nad tym, jakbyście postąpili, gdyby nagle członek waszej rodziny zmienił religię? A może przytrafiło wam się to? Moja rodzina poza kilkoma wyjątkami jest katolicka i tak było zawsze i na pewno długi czas jeszcze będzie. Lecz mamy różne poglądy na naszą religię. Nie wyobrażam sobie jej zmiany, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że inni mogą inaczej myśleć. "Apostoł" uświadomił mi, że wyznanie nie ma dla mnie znaczeniu w szczególności w rodzinie. Zaakceptowałabym takie postępowanie. Dzięki temu filmowi nabrałam pewności siebie i swoich poglądów. 

Gra aktorska moim zdaniem była fatalna. Aktor, grający głównego bohatera, nie potrafił oddać emocji towarzyszących takim wydarzeniom. Może właśnie dlatego cały film wydaje mi się nienaturalny i naciągany. Poza tym pojawiło się dużo postaci epizodycznych, które w ogóle nie wyróżniały się.

"Apostoł" nie był produkcją, która przypadła mi do gustu. Jestem zadowolona, że przemyślałam niektóre sprawy, ale jako film jest naprawdę źle wykonany i nieprzejmujący. Jeśli szukacie historii, która pogłębi waszą wiarę, to nie jest ona nią.