poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Batman. Ziemia Jeden. Tom 3 – Gary Frank, Geoff Johns

 

Tytuł: Batman. Ziemia Jeden 

Autor: Gary Frank, Geoff Johns

Przekład: Tomasz Sidorkiewicz

Cykl: Batman. Ziemia Jeden

Tom: III

Seria: DC Deluxe

Kategoria: Komiks

Wydawnictwa: Egmont 

Liczba stron: 160

Ocena: 7/10




Gotham to miasto pełne przestępstw, pełne półświatka i tajemnic. Jednak Gotham to też symbol przywiązania i przede wszystkim Batmana. Od dawna zastanawiam się nad jego fenomenem. Co sprawia, że właśnie to Gotham stało się taką legendą? Czy to właśnie odpowiedzialność wyłącznie Batmana, czy może jednak pewnej specyfiki miasta i pragnień ludzi? Nadal nie znam odpowiedzi na to pytania, ale wiem, że i ja jestem zafascynowana tymi tajemnica i całą atmosferą. 

Tym razem po raz kolejny Batman walczy o wolne od przestępstw i bezpieczne Gotham. Ciągną się za nim historie, które są częścią jego życia, ale niekoniecznie on sam o tym wie. Pojawi się nieoczywistość i osoba od dawna zapomniana. A to wszystko pośród braku zaufania, wyrzutków i... wbrew pozorom lojalności. Czy Batman temu podoła? Czy miłość naprawdę może zwyciężyć wszystko? 

Nie znam zbyt dobrze uniwersum, w którym żyje Batman. Mam wiedzę postrzępioną. Tutaj obejrzałam jakiś serial, tu przeczytałam jakiś komiks, a tam poszłam do kina na film. Wiem o co chodzi, ale nie jest to złożona historia, nie odróżniam, co z czym się łączy. Jednak wiem jedno – w jakiś nietypowy sposób Batman mnie fascynuje, a Gotham hipnotyzuje. Właśnie dlatego zdecydowałam się na zapoznanie z komiksem "Batman. Ziemia Jeden". Tradycyjnie zaczęłam od trzeciego tomu. Jak wrażenia?

Dialogi w komiksie wyróżniały się naturalnością. Miałam poczucie, że to opowieść wyjęta z rzeczywistości, a zaprezentowane postacie mogą być wśród nas. Te rozmowy mogłyby odbyć się naprawdę i naprawdę w jakiś nietypowy sposób zmienić losy niejednego miasta. Między innymi to właśnie te wymiany zdań nadawały bohaterom unikatowych cech i przenosiły ich do realu. Pod względem ustawienia dymków: były dość dobrze rozmieszczone, ale musze przyznać, że trafiały się momenty, gdzie jednak się gubiłam, ponieważ przeczytałam coś nie w odpowiedniej kolejności lub nie wiedziałam, kto co powiedział. Było to rodzajem małego utrudnienia. Tym bardziej że pojawiały się myśli różnych postaci i to potrafiło wybić z samej historii. 

Pod względem fabularnym mam wrażenie, że odnalazłam się bardzo dobrze. Mimo braku znajomości poprzednich tomów rozumiałam, co się dzieje i co tak naprawdę jest celem tej opowieści. Bardzo szybko wciągnęłam się w akcję i kibicowałam bohaterom. Pragnęłam, by im się udało i by po prostu dostali szansę na bycie szczęśliwym. Tym bardziej że podczas czytania pojawiło się parę scen dla mnie całkowicie nieprzewidywalnych. Zaskoczyły mnie one i nadały fabule inną ścieżkę. 

Natomiast bohaterów jest wiele i są wyjątkowo wyraziści. To nie jest wyłącznie sam Batman, ale też osoby w teorii epizodyczne. Jednak bądźmy szczerzy – tak naprawdę żaden człowiek nie jest przecież epizodyczny, ma swoją własną opowieść, która idzie równolegle z opowieścią nam znaną. Pojawia się też postać Catwoman. Mam do niej wyjątkowy sentyment po obejrzeniu "Gotham". Co prawda obejrzałam tylko jeden sezon, ale już wtedy się przywiązałam i z ciekawością obserwowałam, jak jest ujęta w tym komiksie, a stanowczo jest całkowicie inaczej. Postacie się niejednoznaczne, nie da się ich po prostu ocenić. Każdy ma swoje cechy i motywy, które kierują decyzjami. Nie ma dobra i zła, jest wyłącznie coś pomiędzy, mimo że Batmana zazwyczaj łączy się z tym dobrym. 

Ogólnie w całym trzecim tomie "Batman. Ziemia Jeden" jest poruszony wątek stygmatyzacji oraz oceniania bez kontekstu, po wyglądzie, pojedynczym działaniu, na podstawie plotek. Komiks ukazuje błędność takiego postrzegania i naprowadza na wielowymiarowe spojrzenie. Pojawia się dokładna analiza psychologiczna poszczególnych postaci, która wręcz zmusza do zmiany torów myślenia i podjęcia próby zrozumienia. To wszystko jest ubrane w kontekst pytania, czym jest lojalność i jak rozpoczyna się proces powolnego, wewnętrznego gnicia. 

Kreska rysunków wydaje mi się być wyjątkowo charakterystyczna. Dominują ciemne barwy i ostrość kreski, co razem nadaje niepowtarzalny klimat mroku i właśnie wspomnianego wcześniej wewnętrznego gnicia. Myślę, że dla koneserów ilustracji może być to gratka. 

Bardzo się cieszę, że zapoznałam się z tym komiksem, ponieważ ukazał mi nowy wymiar przekazywania informacji, co wydaje mi się wyjątkowo cennym doświadczaniem. Dla fanów komiksu myślę, że jest to pozycja obowiązkowa. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

piątek, 25 sierpnia 2023

Nasłuchując pieśni wieloryba – Agnieszka Maliwiecka

 

Tytuł: Nasłuchując pieśni wieloryba

Autor: Agnieszka Maliwiecka

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 238

Ocena: 4/10








Wydaje mi się, że każdy w którymś momencie swojego życia powinien zastanowić się nad tym, w jakim miejscu się znajduje i jaki jest sens jego życia. Odbyć swoją podróż w głąb siebie, by umieć spojrzeć na swoją przeszłość, teraźniejszość jak i przyszłość. Taka podróż wydaje mi się być najtrudniejszą podróżą w życiu. Wbrew pozorom jest pełna niebezpieczeństw, trudnych chwil i zapomnienia, ale to dzięki niej może dojść do pięknych rzeczy, a my sami możemy odkryć siebie na nową i zostać zaskoczeni. Jak uważacie?

Klara ma za sobą trudne wydarzenia. Tkwi w wyjątkowo toksycznym związku, pragnąc być kochana, podziwiana i zrozumiała. Jednak narkotyki, egoizm i źle pojęty artyzm doprowadzają do poniżenia i smutku. Dlatego kobieta musi coś zmienić. Klara decyduje się na podróż do Indii – podróż wymarzoną, niejednoznaczną i niosącą ze sobą nowy poziom poznania. Czy jesteście na nią gotowi? 

Zdecydowałam się na wyjście z mojej gatunkowej strefy komfortu, by przeczytać książkę "Nasłuchując pieśni wieloryba". Opis książki zachęcał i wabił mnie. Miałam takie poczucie, że jest ona dla mnie stworzona. Jest czymś, co mnie zachwyci i da wiele tematów do przemyśleń. Nawet nie wiecie, jak bardzo się pomyliłam. Jest to wręcz przerażające. Na czym polegała ta moja pomyłka? 

Przede wszystkim styl pisarki od początku mnie zagiął. Mam trochę trudności z opisaniem, w czym dla mnie tkwił problem stylistyczny. Składnia gramatyczna była prawidłowa, pochodząca ze współczesnego nam języka. Wydawałoby się, że nie będzie ona trudna w odbiorze, ale właśnie była dla mnie. Czytało mi się niezwykle ciężko, strony trwały wieki. Niekiedy miałam skojarzenie ze strumieniem myśli. Nie jest to dosłowne porównanie, lecz gdzieś te myśli pojawiły się w mojej głowie. A już mistrzyni strumienia myśli, czyli Virginia Woolf pokazała mi, że to nie jest mój styl. 

Fabularnie książka okazała się wyjątkowym rozczarowaniem. Tak naprawdę jest o niczym. Przede wszystkim w całości dominuje chaos, niespójność. I mam wyobrażenie, do czego mógłby on służyć, gdyby był dobrze wykonany. Ale nie był dobrze wykonany, więc tylko zaburzał odbiór całości i sprawiał, że powieść odbierałam jako nudną. Była zaburzona chronologia, co jest niesamowicie trudnym zabiegiem literackim i ze swojego doświadczenia wiem, że trzeba być naprawdę wybitnym pisarzem, by podołać takiemu wyzwaniu. Należy wyjaśnić, po co jest zaburzona chronologia, przedstawić ją tak, by spełniła swoją rolę i utrzymała zrozumienie i zaciekawienie czytelnika. Tutaj nic z tego nie zostało spełnione. 

Można by się zastanawiać, czy przypadkiem bohaterowie nie ratują sytuacji. Niestety również nie. Trudno jest określić, kto jest kim. W ogóle nie byłam w stanie uchwycić głównej bohaterki. Była dla mnie niedopracowana, a jej tok myślenia całkowicie niezrozumiały. Zakładałam, że "Nasłuchując pieśni wieloryba" ma być głęboką analizą psychologiczną Klary. Niestety stanowczo nią jest. Jest to płytkie, a autorka według mnie skupiała się nie na tym, co trzeba. Pozostawiała Klarę samą sobie ze swoimi myślami, nie dając szansy czytelnikom zrozumieć naszą główną bohaterkę. 

Natomiast tematyka jest niezwykle szeroka. I ma to dla mnie dwojakie znaczenie, ponieważ odbieram całą powieść jako czysto metaforyczną, więc dającą wiele tematów do przemyśleń. I w pewnym sensie właśnie tak jest. Naprawdę tutaj temat za tematem do refleksji pojawia się w zabójczym tempie. I ja znalazłam gdzieś tę przestrzeń na rozmyślenia. Niemniej pojawiło się też poczucie, że tego jest za dużo, że wiele tematów jest niepotrzebnych albo przez niespójność, chaotyczność zaburzonych. W tym momencie traci to swój sens i cały potencjał. 

Jak widzicie, dla mnie w tej książce niestety dominują wady i niedopracowania. Co najgorsze widzę, że ta powieść naprawdę mogłaby się udać, gdyby ktoś dokładnie to ułożył, ulokował myśli i przeżycia Klary w bardzo konkretnym, uporządkowanym kontekście. Mam poczucie, że w takim układzie książka spełniłaby swoją rolę. Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak Wam odradzić jej lekturę. 

 Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

wtorek, 22 sierpnia 2023

Lee Schubienik II – Aleksandra Konefał

 

Tytuł: Lee Schubienik

Autor: Aleksandra Konefał 

Cykl: Lee Schubienik 

Tom: II

Kategoria: Fantastyka, horror

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 276

Ocena: 7/10





Czy wierzycie w istnienie zjawisk paranormalnych? Osobiście jestem zdania, że one nie istnieją i wszystko, co niewytłumaczalne jest w jakiś sposób do wytłumaczenia, tylko my jako ludzie jeszcze nie osiągnęliśmy tego. Być może jest to poza poziomem naszego postrzegania i rozumienia. Niemniej mimo mojego totalnego braku wiary właśnie w zjawiska paranormalne, wszystkie te duchy, zjawy i tak dalej, nie zdecydowałabym się na przywoływanie duchów albo bawienie się w jakieś klątwy. Troszkę to pachnie hipokryzją, ale zawsze istnieje ten procent możliwości, że się mylę. To jak to wygląda u Was?

Alicja po wydarzeniach tamtej nocy jest ciężko ranna i nie do końca wie, co się wydarzyło. Opiekuje się nią Nathaniel, lecz on albo nie odpowiada na pytania Alicji, albo odpowiada w bardzo niekonkretny, tajemniczy sposób. Właśnie dlatego nastolatka pozostaje bez konkretnej wiedzy na temat rzeźni, która miała miejsce w jej domu. Jak dalej potoczą się jej losy? Czy bycie dobrym człowiekiem sprowadziło tę klątwę? I kim jest Nathaniel? Co się stało z Lee? Pytań, jak sami widzicie jest mnóstwo, więc nie pozostaje nic innego tylko czytać drugi tom "Lee Schubienika".

Od razu zacznę już od znanego w moich recenzjach stwierdzenia – nie czytałam pierwszego tomu. Zaczęłam od drugiego i myślę, że mimo pewnych mankamentów i niuansów bardzo dobrze się w nim odnalazłam. Ale skąd w ogóle pomysł na lekturę tej książki? Tak naprawdę zachęcił mnie opis i okładka. Tylko że moje wyobrażenie na temat tej powieści znacznie się różniło od rzeczywistości. Czy to dobrze, czy źle?

Jak najbardziej dobrze. Spodziewałam się czarnej komedii skierowanej do młodych dorosłych albo nawet nastolatków. Myślałam, że się pośmieję z absurdów i nie do końca przystającego do społeczeństwa poczucia humoru. Miałam trochę wyobrażenie serialowej "Wednesday". Tymczasem jest to naprawdę mroczna i pełna napięcia książka. Stanowczo nie jest zabawna. Jednak w żaden sposób nie jest to wadą, ponieważ sama koncepcja okazała się na tyle ciekawa i oryginalna, że osobiście zostałam kupiona tą historią. Przez powieść przemawia groza w wydaniu gotyku i jest to coś, co naprawdę lubię. 

Sam styl pisarki jest prosty i przyjemny w odbiorze. Pozwala momentalnie wciągnąć się w fabułę i podążać strona za stroną, by szybko dojść do końca opowieści. Intensywnie pobudzał moją wyobraźnię, a adekwatnie dobrane opisy sprawiły, że przed moimi oczami wyraźnie ukazywały się obrazy, za którymi podążałam. W "Lee Schubieniku" występuje narracja trzecioosobowa, co w moim przypadku również jest dużym plusem, gdyż właśnie taką najbardziej lubię. 

Fabularnie książka położyła mnie na łopatki – jak najbardziej pozytywnie. Przede wszystkim sam szok, jaki wywołał we mnie klimat historii i ta odmienność od mojego wyobrażenia. W żaden sposób nie byłam w stanie wyobrazić sobie, jak dalej mogą się potoczyć wydarzenia, czym one są i jak to wszystko osadzić w kontekście głównej bohaterki. Prawie każdy zwrot akcji był dla mnie czymś całkowicie zaskakującym i nieprzewidzianym. Tym bardziej że podczas czytania pojawiał się niepokój tak charakterystyczny dla horroru. Było napięcie, było zaskoczenie, to naprawdę wyjątkowo dobrze skonstruowana historia, która wielokrotnie łamała schematy. 

Natomiast samych bohaterów nie jest zbyt dużo, ale nie jest to też tak, że za mało. Określiłabym bardziej ich liczbę jako wystarczającą. Ich kreacja jest pośrednia, ponieważ jest wiele naprawdę dopracowanych elementów, ale nie są one też jakoś wyjątkowo wybitne. Z jednej strony bohaterowie satysfakcjonują mnie, z drugiej czuję pewien rodzaj niedosytu i rozczarowania. Główna bohaterka wydaje mi się dość płytka, co wielokrotnie mnie irytowało. Tym bardziej że naprawdę czułam w niej potencjał, więc było mi trudniej zrozumieć pewne zagrania osobowościowe, na które zdecydowała się pisarka. O Nathanielu jako postaci literackiej wiemy mało, lecz nie mogę udawać – ma w sobie coś hipnotyzującego. 

Tematycznie "Lee Schubienik" wypada dla mnie dość słabo. Pojawiają się pewne wątki oparte na motywie łamanie stereotypów, ukazania, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, a my jako ludzie upraszczamy ją i zamiast sprawdzać swoje opinie, idziemy w zaparte i jesteśmy skorzy oceniać innych. Ale to tak naprawdę tyle... 

Bardzo cieszę się, że zdecydowałam się na zapoznanie z drugim tomem "Lee Schubienika". Myślę, że w swoim czasie powrócę do pierwszego, by mieć całą historię przed sobą. Tymczasem jeśli jesteście fanami historii pełnych mroku, gotyku i nieprzewidywalnych zwrotów akcji, to książka jak najbardziej dla Was. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

sobota, 19 sierpnia 2023

Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów – Oliver McNail


Tytuł: Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów

Autor: Oliver McNail

Przekład: Tomasz Majkowski

Cykl: Opowieści Baśniomistrza

Tom: II

Kategoria: Książka paragrafowa

Wydawnictwo: Black Monk

Liczba stron: 166

Ocena: 7/10




Nie chcielibyście czasami przenieść się do świata, który rządzi się całkowicie innymi zasadami niż nasz własny? Wtedy każdy z nas mógłby być, kim tylko zechce. Nie byłoby ograniczeń. Czarodziej? Nie ma problemu. Księżniczka? Jeśli tylko zechcesz. Tylko nie można zapomnieć, że wraz z nową rolą pojawiają się również nowe przygody, wyzwania, ale też obowiązki i przede wszystkim niebezpieczeństwa. Dlatego dobrze się zastanówcie, kim chcecie być. Gdy już będzie gotowi, obiecuję Wam, że znam rozwiązanie pozwalające na chwilę zapomnienia. 

Skąd je znam? Odpowiedź jest dość oczywista w moim przypadku: z książek. W ostatnim czasie ponownie powróciłam do gier paragrafowych i tym razem zdecydowałam się na zapoznanie z książką paragrafową pod wyjątkowo trudnym dla mnie tytułem "Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów". Ta książka wydawała mi się idealnym spełnieniem moich marzeń i pewnych fantazji. Po przeczytaniu mogę Was zapewnić, że właśnie tak było. 

Sama książka daje całą gamę możliwości, więc nie jest to historia na jeden czy nawet dwa razy. Dosłownie można być prawie każdym. Na początku mamy zademonstrowane różne rasy i istoty i możemy zdecydować, kim chcemy grać. Każda z postaci ma swoje własne umiejętności, ale też wady. Jednak to też nie koniec zaskakujących możliwości, ponieważ możemy grać sami, ale też z kimś innym, przeciwko sobie lub drużynowo. Czy to naprawdę nie jest cała gama różnorodnych wyborów? Choćby one powodują, że przed nami ścieżka nieprzewidywalna, ścieżka, której nie da się powtórzyć. W książce znajduje się ileś opowieści, do których są dostosowane odpowiednie mapy i zadania. Można sobie wybrać lub podążyć za losem szczęścia. 

Ciekawymi i przede wszystkim potrzebnymi, ale też ubarwiającymi grę są dodatkowe karty postaci i mapy. Pokazują one jak stworzyć postać i dzięki nim nie trzeba wszystkiego pamiętać albo jakkolwiek zapisywać na kartce. Natomiast same mapy pozwalają grać i nie przekładać ciągle stron. Tym bardziej że jest też dostępny kod QR, pod którym kryje się sławetny Baśniomistrz. To on prowadzi grę i on pozwala się skupić wyłącznie na niej. Z takim dodatkiem przyznam, że jeszcze nigdy wcześniej się nie spotkałam, więc naprawdę jestem pozytywnie zdziwiona. 

Nie można też zapomnieć o ilustracjach, które po prostu zachwycają od momentu, gdy tylko otworzy się książkę. Cieszyły moje oczy i sprawiały, że to na nich się skupiłam, krok po kroku przypatrując się, jak były narysowane. I co najśmieszniejsze miałam odruch pokolorowania ich, jeszcze tego nie zrobiłam, ale pewnie kredki pójdą w ruch i pozwolą mi stworzyć swoje własne wyobrażenie. 

Podczas rozgrywek bawiłam się naprawdę dobrze, choć też miałam wbrew słowom autora trudności na początku. Nie do końca rozumiałam, jak się za to zabrać, o co chodzi z kostkami i tak dalej. Nie jestem znawcą żadnych gier, ale jak już poszło to poszło. 

Jeśli odnajdujecie się w takiej formie i marzycie właśnie o tym, by przenieść się do tego innego świata, to myślę, że "Opowieści Baśniomistrza: Sekrety Smokolochów" są dla Was wspaniałym wyborem. Dają mnogość wyborów, pozwalają historię kreować według własnych pomysłów i nie kończy się na jednym przeczytaniu. Możliwości jest naprawdę wiele. 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

środa, 9 sierpnia 2023

Raj utraconych – Kinga Hryc

 

Tytuł: Raj utraconych 

Autor: Kinga Hryc

Kategoria: Poezja

Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza Gajus

Liczba stron: 84

Ocena: 8/10








Jak radzicie sobie z nadmiarem emocji? U mnie odpowiedź jest dość oczywista – czytam. Czytanie potrafi sprawić, że na chwilę poczuję ulgę, że na chwilę odpocznę od tego wszystkiego, co jest wokół mnie, że się skupię na tych małych, czarnych literach. To się wydaje nic nieznaczące, ale gdy tych emocji jest wiele, gdy świat mnie przerasta, ta chwila wytchnienia pozwala mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Pozwala mi rozplątać moje własne emocje i zrozumieć, co czuję, a następnie konstruktywnie to przetworzyć. Czy czytanie nie jest rodzajem siły i momentami wręcz nieokiełznanej magii?

Wszystkie te refleksje wzięły się w rezultacie przeczytania tomiku wierszy Kingi Hryc – "Raj utraconych". Tak jak ostatnio się z Wami dzieliłam, po naprawdę długiej przerwie wracam do czytania poezji i poszukuję czegoś, co mnie poruszy, co mi przypomni, dlaczego tak kocham czytać poezję. Tylko że niestety często jest tak, że trzeba przeczytać wiele wierszy, wiele tomików, by znaleźć coś, co nas tak intensywnie poruszyło. Na szczęście "Raj utraconych" jak najbardziej spełnił swoje zadanie i właśnie to zrobił. 

Już od samego początku styl, którym posługuje się Kinga Hryc, przypadł mi do gustu. Okazał się bardzo mocno rozbudowany, posiadający wiele środków stylistycznych. Tutaj można krótko powiedzieć – czyli wszystko to, co szanuję w wierszach i uwielbiam. A dodatkowo wśród środków stylistycznych mam poczucie, że dominowały metafory i to kolejny tak bardzo ceniony przeze mnie element. Dzięki temu wiersze czytało mi się po prostu dobrze, a co za tym też idzie: wnikliwie. 

W tomiku "Raj utraconych" wiele wierszy mono mnie poruszyło i sprawiło, że świat objawił się w pewien odmiennny sposób. Właśnie to też uwielbiam w wierszach, tak naprawdę parę słów może zmienić nasze postrzeganie, sprawić, że świat ukaże nam się w innych barwach, a my jesteśmy gotowi poszerzyć nasze perspektywy. Czyż nie jest to piękne? Gdy czytałam wiersze z tego tomiku, miałam poczucie, że poruszyły one gdzieś strunę we mnie. Choć też nie będę udawać, że wszystko doskonale rozumiałam, bo wcale tak nie było. Wiele wierszy okazało się dla mnie bardzo skomplikowanych i w rezultacie niezrozumiałych, więc też trudnych do oceny. Niemniej te wiersze, które myślę, że zrozumiałam i jakoś w sobie poczułam dawały mi szanse spojrzenia na podwójną głębię. Czułam, że z całości przenika nieopisane cierpienie, które słowa mimo to próbują ukazać. Jako czytelnik i we mnie pojawiły się podobne emocje. Gdzieś pomiędzy cierpieniem czułam nadzieję, a gdzieś pomiędzy nadzieją czułam cierpienie. Tym bardziej że poetka wielokrotnie w swoich wierszach w sposób momentami wręcz brutalny podkreślała niektóre istotne dla siebie elementy. Nie ograniczała się, nie bawiła w półsłówka. Po prostu wykorzystała moc poezji. 

Wśród wierszy przede wszystkim największe wrażenie zrobiło na mnie "Osiem błogosławieństw". Poczułam w tym wierszu samą siebie i przewrotność, która za tym szła. Dla mnie to właśnie przykład pewnej realnej brutalności tego świata, gdzie niektóre pytania muszą zostać ugłośnione, a człowiek sam przed sobą musi na nie odpowiedzieć. Poruszyło mnie to dogłębnie i skłoniło do przemyśleń. Dużym sentymentem darzę też wiersz "Braki". I z nim potrafiłam i przede wszystkim chciałam się utożsamić. 

Kinga Hryc w swoim tomiku poezji "Raj utraconych" bez wątpienia włożyła swoją duszę i przeprowadziła czytelników przez swoje życia, dając nam możliwość utożsamienia się, zrozumienia i właśnie odnalezienia w tych słowach samego siebie. Polecam ten tomik każdej osobie, która odnajduje się w poezji.

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

niedziela, 6 sierpnia 2023

Światła Północy. Wyprawa do królestwa trolli – Malin Falch

 

Tytuł: Światła Północy. Wyprawa do krainy trolli

Autor: Malin Falch

Przekład: Mateusz Lis

Cykl: Światła Północy

Tom: IV

Kategoria: Komiks, literatura dziecięca, fantasy

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 168

Ocena: 7/10





Sonja wraz ze swoimi przyjaciółmi musi odnaleźć swojego wujka. Wszystko wskazuje na to, że został porwany przez trolle i to właśnie przez nie jest przetrzymywany. Dziewczynka jest gotowa udać się tam, by uwolnić swojego wujka. Towarzyszą jej przyjaciele nietypowi, przyjaciele odmienni, przyjaciele prawdziwi. Jednak zadanie nie jest proste. By je wykonać Sonja może potrzebować czegoś, a raczej kogoś więcej. Czy może liczyć na leśne istoty? Czy uda się jej uwolnić wujka? Co się stanie jeśli nie?

Już dawno nie czytałam naprawdę dobrego komiksu. Ogólnie w ostatnich miesiącach czytałam mniej komiksów. Jednak teraz trafiłam na "Światła Północy" i po opisie wydawały mi się doskonałym wyborem. Co prawda tradycyjnie nie czytałam wcześniejszych tomów, ale w żaden sposób to nie przeszkadzało mi. Było wręcz pozytywnym wyzwaniem i teraz już po przeczytaniu mogę zapewnić, że nieznajomość wcześniejszej fabuły tak naprawdę nie przeszkadza w żaden sposób czytaniu w "Wyprawy do królestwa trolli". 

Dialogi wyróżniają się naturalnością. Gdy czytałam, przed oczami miałam prawdziwych bohaterów i pojawiało się to poczucie, że ta historia mogłaby wydarzyć się naprawdę, oczywiście pomijając magiczne elementy. To były rozmowy, które mogłyby mieć miejsce właśnie w takich sytuacjach i wydawały się jak najbardziej na miejscu. W dodatku okazały się łatwe i przyjemne w odbiorze, co nadawało całości odpowiedniego tempa czytania. Między innymi to właśnie one odpowiadały za zrozumienie tego, co się dzieje. Dyskretnie tłumaczyły wydarzenia z pozostałych tomów i naprowadzały na główny cel fabuły. Poza tym dymki były też dobrze narysowane pod względem kolejności czytania. Mój wzrok po kolei padał na dymki i nie było momentów, bym coś pomyliła lub nie zrozumiała. 

Fabularnie komiks jest wyjątkowo ciekawy. Czytało mi się bardzo szybko i dzięki temu szybko przeczytałam całość. Choć też przyznam, że pojawił się brutalny moment i do tego mam dość ambiwalentny stosunek, ponieważ to jest jednak książka dla dzieci. Wiadomo że to rodzaj fantastyki, gdzie jednak w ten gatunek jest wbudowany jakiś rodzaj walki, momentami brutalności. Lecz to nie zmienia faktu, że można było inaczej poprowadzić ten wątek. 

Bohaterów jest stosunkowo dużo i na swój własny sposób są oni unikatowi. Tak po przeczytaniu tego czwartego tomu mam poczucie, że łatwo się do nich przywiązać i znaleźć swojego ulubieńca, z którym można się utożsamić, a następnie mu kibicować. Choć też przy tak krótkiej fabule bohaterowie są bardziej rozpoznawani poprzez pojedyncze cechy, co po części jest zrozumiałe, ale jest też pewnym rodzajem uproszczenia. 

Natomiast same ilustracje są przecudowne. Kreska ilustratora pewna i charakterystyczna. Przede wszystkim podoba mi się dobór barw. Są one wyraziste, pełne życia. Nadają niezwykły klimat baśniowości, ale też powagi. Są przyciemnione, a czarne tło pod okienka dodatkowo potęguje ten efekt. Razem nadają mrok całości, ale też pewną nadzieję poprzez swoją intensywność. To mocno oddziaływało na moją wyobraźnię. 

"Światła Północy. Wyprawa do królestwa trolli" to wyjątkowo ciekawy komiks dziecięcy. Mam wrażenie, że niejedno dziecko dzięki takiej historii może zostać przekonane do czytania. Magia, barwność historii i bohaterowie, którzy pozwalają sobie na bycie ludźmi przekonują mnie. Dlatego jeśli będę miała możliwość przeczytać pozostałe tomy, to na pewno to zrobię. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl

czwartek, 3 sierpnia 2023

Opowieść fal – Kalina Beluch

 

Tytuł: Opowieść fal

Autor: Kalina Bieluch

Kategoria: Poezja, aforyzmy

Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza Gajus

Liczba stron: 40

Ocena: 2/10








Na dobry początek standardowe pytanie – wolicie góry czy morze? Ja stanowczo wolę góry, co w żaden sposób nie oznacza, że nie doceniam morza. Po prostu wolę chodzić i podziwiać niż leżeć na plaży, a jednak takie wypady nad morze dość często to wymuszają. Niemniej teraz oddaję się sentymentalnym obrazom plaży wieczorem, gdy powoli robi się coraz ciszej i szum morza zaczyna być dominującym dźwiękiem, gdy woda przyjemnie chłodzi stopy po gorącym dniu, gdy wiatr wieje i nie pozwala mi zapanować nad włosami. To jest to morze, które uwielbiam – chłodnym, wietrznym wieczorem. W tym roku po raz pierwszy byłam nad morzem w trakcie zimy, choć to duże słowo "zima" i odkryłam nowy rodzaj postrzegania tego pięknego krajobrazu. Stanowczo stał się moim ulubionym. 

Ale czemu dzisiaj z taką pasją skupiam się nad pojęciem morze? Odpowiedź jest bardzo prosta. Z własnej, nieprzymuszonej woli wróciłam do zapoznawania się z meandrami poezji i tym razem zapoznałam się z krótkim tomikiem wierszy, opowiastek pod wdzięcznym tytułem "Opowieść fal". Właśnie dzięki temu tytułowi zdecydowałam się zapoznać z dziełami Kaliny Beluch. Oczekiwałam, że udało się jej uchwycić chwilę i właśnie iść za przeżyciami tej chwili. Czy tak właśnie było? Muszę powiedzieć, że w jakiś stopniu tak, owszem, lecz niestety w ostatecznym rozrachunku jestem naprawdę bardzo rozczarowana i też zasmucona, że tym tomikiem wierszy rozpoczęłam swój powrót po długiej przerwie do poezji. A to czemu? 

Styl poetki jest wyjątkowo prosty i w tym przypadku bez owijania w bawełnę – to olbrzymia wada. Jeśli czytacie moje recenzje, to wiecie, że raczej jestem fanką rozbudowanych form, może niezbyt przesadzonych, jednak duża liczba środków stylistycznych i często idąca za tym patetyczność jest czymś, co uwielbiam. Staram się doceniać prostotę, ponieważ wielokrotnie jest potrzebna i uzasadniona, jednak w tym przypadku okazała się być w moim odbiorze po prostu niepotrzebnie infantylna. Brakuje w wierszach jakiejkolwiek rytmiki. I tutaj ustalmy – nienawidzę rymowanek, ale nawet nienawidząc ich, rozumiem potrzebę wystąpienia pewnej uporządkowanej lub w sposób przemyślany chaotycznej struktury. Ona jest potrzebna, by wiersz przekonywał czytelnika, by dał szansę iść za sobą, rozpalił jakieś emocje. Tutaj jedyna struktura, jaka wystąpiła, to była struktura typowo wyuczona przez szkołę. 

Poza tym dosłownie wszystkie wiersze są do siebie podobne i indywidualnie, i jako całość niczym się nie wyróżniają. Jest to coś, co duża część osób byłaby w stanie napisać, a przynajmniej czytając, miałam taką myśl w głowie. Pod względem  środków stylistycznych również jestem zawiedziona. Wystąpiło mało metafor, choć bez wątpienia miały one odgrywać dość istotną część wierszy. Za to odczuwałam, że wystąpiło wiele całkowicie niepotrzebnych epitetów. Czytanie takiej formy po prostu nie dało mi żadnej satysfakcji. 

Poetka w swoim tomiku "Opowieść fal" stara się za pomocą piękna natury wyrazić pewne elementy naszego życia. I po części to doceniam, bo właśnie w rzeczach albo bardziej odczuciach prostych dostrzega piękno i istotę istnienia. To jest jak najbardziej ciekawy wniosek. Tylko że widzę w tym pewną powtarzalność i wewnątrz całego tomiku, i wśród innej literatury. Wydaje mi się to na tyle na co dzień dostrzegalne, że w żaden sposób mnie nie porusza, nie sprawia, że w mojej głowie pojawiają się głębokie refleksje. Po prostu jest i w sumie tyle. Gdy czytałam, to przyznam, że miałam poczucie, że to takie proste wierszyki dla dzieci, które czasami można było znaleźć w elementarzach. Choć tutaj w elementarzach, które miałam czy czytać, czy przeglądać znajdzie się niejeden wartościowy wiersz. W mojej głowie pojawiło się też porównanie do kartki z wydzieranego kalendarza. Jako dziecko moim małym obowiązkiem było dbać o odpowiedni dzień na kalendarzu i tam właśnie często znajdywałam takie krótkie... powiedzmy opowiastki.

W "Opowieści fal" po części rozumiem, i tak jak pisałam wcześniej, cenię to skupienie się na małych rzeczach, na chwili tu i teraz, ale jednak bardziej bym to rozbudowała. Nadała niektórym elementom barwy, dodała większą liczbę metafor, porównań i przemyślała użycie epitetów. I tutaj zauważyłam, że przy tym tomiku mam odruch poprawiania. Mam całkowicie inną wizję tych wierszy i nie jestem w stanie się od niej oderwać. To na pewno coś świadczy o mnie samej, ale też o konstrukcji poszczególnych elementów. 

Nie jestem zadowolona z tego, że zapoznałam się z tomikiem wierszy Kaliny Bieluch. Oczekiwałam czegoś znacznie lepszego. Choć zdaję sobie też sprawę, że moja ocena jest dość surowa i miejscami brakuje jej konstruktywności. Niemniej takie właśnie są moje odczucia i to za nimi poszłam. 

Egzemplarz recenzencki Sztukater.pl