sobota, 27 lutego 2016

Incepcja


Tytuł: Incepcja

Reżyser: Christopher Nolan

Produkcja: USA

Gatunek: Thriller

Rola główna: Leonardo DiCaprio

Czas trwania: 2 godz. 28 min.

Premiera: 8 lipca 2010 r. (świat)

Ocena: 7/10








Każdy z nas ma w życiu swój cel. Czasami się zastanawiam, czy nie pojawia się od razu z dniem naszych narodzin. Część z was pewnie zaprzeczy i powie mi, że właśnie w życiu brakuje wam misji, którą macie spełnić. Może po prostu jeszcze o niej nie wiecie... Ja sama mam marzenie, które jest olbrzymie, ale możliwe do spełnienia. A zaczęło się od idei – małego pomysłu, który pojawił się, gdy byłam dzieckiem. Mimo że nie zdawałam sobie wtedy sprawy z jego obecności, on był, aż pewnego dnia idea powróciła z całą swoją mocą i prowadzi mnie teraz przez życie. To niesamowite uczcie. Jestem pewna, że doświadczyliście go lub doświadczycie. Jednak gdyby się nagle okazało, że to nie był wasz pomysł? Że ktoś zamanipulował wami i wprowadził do umysłu myśl, która zaczęła się rozwijać i przejmować nad wami kontrolę?  Że wasze sny nie są tak naprawdę waszymi snami?

O "Incepcji" słyszałam wiele pozytywnych opinii. Jednak przykuła moją uwagę, ponieważ jest nadal znanym filmem, choć minęło już prawie sześć lat od premiery. Jest to spore osiągnięcie. Produkcje filmowe często pojawiają się z wielkim szumem, a odchodzą ciche i zapomniane. Mało, który film wybija się tak, by być długo pamiętanym. Wiedziałam, że przyjdzie dzień, gdy i ja obejrzę "Incepcję". Nie mogłoby być inaczej. Porusza ona motywy, które mnie interesują oraz gra w niej jeden z moich ulubionych aktorów. Dlatego spodziewałam się po nim bardzo dużo. Czy moje oczekiwania zostały spełnione? 

Gdy po raz pierwszy usłyszałam, na jakim pomyśle opiera się ten thriller, byłam zaskoczona. Jest to coś nowego. Na pozór wydaje się, że popularnego, bo mowa tu o oniryzmie, jednakże jest to coś niekonwencjonalnego w tym wydaniu. I właśnie to najbardziej przyciągnęło mnie do filmu. Uwielbiam, gdy pojawia się coś niespotykanego. Wtedy mogę zmierzyć się z nową rzeczywistością, która pozwoli mi zebrać nowe inspiracje. "Incepcja" pod tym względem spełniła swoją rolę. Dała mi świat, gdzie ludzie mogą podróżować po snach innych osób oraz w taki sposób manipulować nimi.

Thriller nie jest moim ulubionym gatunkiem. Jak mam być szczera, to omijam go wielkim łukiem. Zwykle nudzi mnie i  ogranicza moją wyobraźnię. Szanuję ten odłam kinematografii, jednak niestety nie mogę znaleźć filmu, który przypadłby mi do gusty. "Incepcja" nie jest wyjątkiem. Pojawiło się dużo scen pełnych przemocy oraz pościgów, co kojarzyło mi się z filmem akcji, który również nie należy do lubianych przeze mnie. Nie twierdzę, że takie wydarzenia nie były potrzebne. Ubarwiały całą historię i pozwalały na odzwierciedlenie rzeczywistości. Niestety bardzo zmęczyły mnie. Produkcja sama w sobie jest długa, więc miałam poważny problem z usiedzeniem na miejscu i skupieniem się na zdarzeniach przedstawionych w tej opowieści. Jednak uważam, że fanom akcji i mrocznych tajemnic ta akurat część przypadłaby do gustu.

Bez wątpienia największym plusem są bohaterowie. Jak wcześniej wspomniałam, wiele spodziewałam się po tej produkcji, jednak w tych wymaganiach nie znalazły się jakieś większe oczekiwania w stosunku do bohaterów. Dlatego bardzo miłym zaskoczeniem był fakt, że występuje bardzo silna psychologizacja postaci. Byłam w stanie wszystko wybaczyć, dzięki tak dokładnie wykreowanym bohaterom.  Oczywiście największa uwagę przykuwała główna postać, która walczyła z demonami przeszłości oraz własnym sumieniem. Jego historia opierała się przede wszystkim na przeszłości, która niszczyła go i skłaniała do podejmowania decyzji niekoniecznie korzystnych dla niego. 

Grę aktorską mogę określi jednym nazwiskiem – Leonardo DiCaprio. Bardzo szanuję tego aktora. Był moment, gdy zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to spowodowane jego specyficznym wyglądem, lecz ostatecznie stwierdziłam, że jest to po prostu wybitny aktor, który okazał się idealnym odtwórcą roli głównego bohatera w "Incepcji". Nie wyobrażam sobie nikogo innego na jego miejscu. Tak naprawdę to on tworzy ten film. Pojawiły się również inne postacie, lecz z nich największą moją uwagę przykuła aktorka grająca Mal (Marion Cotillard). 

"Incepcja" okazała się inną produkcją niż się spodziewałam i muszę szczerze przyznać, że nie wiem, jak ją ocenić. Cieszę się, że wreszcie obejrzałam ją, jednakże zniszczył się obraz, który utożsamiałam z tym filmem. Na pewno nie spełnił wszystkich moich wymagań, ale jak najbardziej polecam go. 

środa, 24 lutego 2016

Półroczny stosik Elfika! :)

Witajcie!

Przychodzę dzisiaj do Was z moim stosikiem książek, który zebrał się przez ostatnie około pół roku :) Nie będę się rozpisywać, tylko od razu wstawiam zdjęcia ;)


Tak oto prezentuje się stosik, a raczej dwa :)

Stosik numer 1:


Od góry:

1. "Fale" – Virginia Woolf
2. "Sezon burz"  Andrzej Sapkowski (recenzja w najbliższym czasie)
3. "Narrenturm" – Andrzej Sapkowski
4. "Boży bojownik" – Andrzej Sapkowski
5. "Lux perpetua" – Andrzej Sapkowski
6. "Alaska – Kanada Zachodnia" – Małgorzata Brańska (recenzja w najbliższym czasie)
7. "Kocham bohaterów" – Susan Philillips
8. "Jądro ciemności" – Joseph Conrad
9. "Chłopi" – Władysław Reymont
10. "Czekając na odkupienie" – Katarzyna Łochowska (recenzja)
11. "List od nieznajomej" – Barbara Taylor Bradford

Stosik numer 2


Od góry:

1. "Straż! Straż!" – Terry Pratchett
2,3. "Zamek z piasku, który runął" – Stieg Larsson
4. "Mistrz i Małgorzata" – Michaił Bułhakow
5. "Wiśniowy sad" – Antoni Czechow
6. "Martwe dusze" – Mikołaj Gogol
7. "Hamlet" – William Szekspir
8. "Sen nocy letniej" – Wiliam Szekspir
9. "Kot alchemika" – Walter Moers

I to koniec! Jak Wam się podobał? Opowiadajcie, co czytaliście, co chcecie przeczytać i jakie są Wasze opinie :)


I takie zdjęcie przypadkiem znalazłam... :) 


Pozdrawiam serdecznie,
Elfik

środa, 17 lutego 2016

Mały Książę


Tytuł: Mały Książę

Reżyser: Mark Osborne

Produkcja: Francja

Gatunek: Animacja

Rola główna: Bernard Lewandowski

Czas trwania: 1 godz. 48 min.

Premiera: 7 sierpnia 2015 r. (Polska), 22 maja 2015 r. (świat)

Ocena: 10/10







Widzisz go?! Tam jest! Tam, tam! No widzisz? Ma takie niebieskie skrzydełka i jest olbrzymi! Jak moja dłoń. Jest przepiękny. Wiesz, to jest symbol – symbol tego, co było... To symbol mojego dzieciństwa. Gdy byłam mała, otwierałam oczy i byłam przekonana, że żyję w magicznym świecie. Wiecie co? Właśnie tak było. To był magiczny świat, którego byłam stwórcą. Spełniałam w nim swoje największe marzenia, dając szansę nowym. Nigdy się nie poddawałam. Tak bardzo uwielbiałam motyle. Chciałam zobaczyć takiego o niebieskich skrzydłach. Wiedziałam, że istnieje i pewnego dnia... TAK! Zobaczyłam go. Leciał nad łąką. Wśród kolorowych traw nie było prawie wcale go widać. Poza barwą nie różnił się niczym od innych motyli, ale dla mnie był wyjątkowy. Pamiętam to uczucie, kiedy obserwowałam go z bliska. Teraz coraz rzadziej odczuwam je, a tak bardzo chciałabym, żeby było inaczej. Czy jesteście gotowi porzucić swoje dorosłe życie i wrócić do baśni, którą sami napisaliście?

"Mały Książę" – książka, która podbiła serca czytelników na całym świecie. Pamiętam, gdy ją pierwszy raz przeczytałam. Była tylko przyjemną opowiastką. Teraz już tak nie jest. Za każdym razem odkrywałam coś nowego i co najważniejsze uczę się nowych rzeczy. To bardzo ważna książka dla mnie, gdyż w dużej mierze to ona mnie ukształtowała. Gdy tylko usłyszałam, że wychodzi kolejna ekranizacja i to jeszcze w mojej ulubionej formie, czyli animacji, musiałam obejrzeć tę produkcję. Obecnie oglądałam ją już dwa razy i naprawdę jestem zachwycona i zszokowana (w tym pozytywnym znaczeniu). Dlaczego? To zaraz wam opowiem...

Zacznijmy od tego, że fabuła jest zmieniona i nie jestem pewna, czy do końca można nazwać to ekranizacją. Akcja dzieje się kilkadziesiąt lat po spotkaniu Pilota i Małego Księcia. Rozpoczyna ją pewna Dziewczynka, które razem z Pilotem tworzy nową historię. No wiecie, a jak Pilot to opowieść o niesamowitym dziecku, które mieszka na asteroidzie, musiała się pojawić. Bardzo spodobała mi się ta forma. Jakoś nie wyobrażam sobie, że książka mogłaby być idealnie odwzorowana. Wtedy film utraciłby swój sens, bo po prostu zwykłe, urwane obrazy nie mogłyby przekazać jej treści. W taki sposób dostaliśmy całkiem nowe i głębokie opowiadanie, zachowując niezwykły przekaz "Małego Księcia". Poza tym jest to animacja. Wiele osób dziwi się, dlaczego tak bardzo cenię ten gatunek. Jest barwny i radosny, a tymczasem nie odbiera ważnych motywów i nadaje im prostotę, którą nie można tak po prostu ominąć i zaprzeczyć, jak to w ambitnych produkcjach (je też bardzo cenię za treść, którą przekazują). Animacja to bajka dla dzieci, która może zadecydować, kim będzie. Czy to nie jest potężna siła? Czy to nie jest nasza przyszłość?

Fabuła, która została stworzona, jest sama w sobie ciekawa i wyjątkowo wciągająca. Produkcja wydaje się bardzo długa, ale nie jest to czas, w którym usypiamy i próbujemy dyskretnie spojrzeć na zegarek. To jest też nasz czas, który świadomie poświęcamy na przeniesienie się do świata Dziewczynki i Pilota. Jest to historia o radości, szczęściu, bólu, cierpieniu, śmierci i marzeniach. Wyjątkowo emocjonalna mieszanka. Zwykle nie przepadam za tym, bo wtedy mam problem z subiektywną oceną, tymczasem w tym przypadku uważam, że było to potrzebne.

Przesłanie animacji jest naprawdę mocne. Inaczej odbiorą ją dzieci, inaczej dorośli. To ekranizacja dla dzieci – pozornie. Jest przyjemną i mądrą opowiastką, która pozwoli dzieciom zrozumieć wiele rzeczy. Pamiętam, jak w kinie dziewczynka zadała pewne pytanie, którego nie zdradzę, ponieważ mogłabym zbyt dużo powiedzieć o fabule. Jej babcia odpowiedziała: "Widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".  Odpowiedź była piękna, ale to pytanie sprawiło, że zdałam sobie sprawę, jak dzieci wiele rozumieją. "Mały Książę" ma też drugą płaszczyznę. W pewnym sensie tą mroczniejszą, ale za to pełną nadziei. Bez wątpienia jest ona przeznaczona dla tych dojrzalszych. Pomaga zaakceptować życie.  

Grafika jest po prostu przecudowna. Widziałam wiele animacji, które zaskoczyły mnie szatą graficzną, ale ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Dzieli się na dwie rzeczywistości – teraźniejszość i przeszłość, dzięki czemu łatwiej jest odróżnić historię Małego Księcia. Jest to bardzo dobry zabieg, który ubarwia film.

Bardzo się cieszę, że w ten sposób "Mały Książę" został zekranizowany. Ten film dał mi dużo. Wiem, że różne są o nim opinie, ale moja jest jednoznaczna. Polecam go każdemu, żeby znalazł w swoim życiu sens i akceptację. 

wtorek, 9 lutego 2016

Skrzydła Laurel


Tytuł: "Skrzydła Laurel"

Autor: Aprilynne Pike

Tłumaczenie: Donata Olejnik

Cykl: Laurel

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie

Liczba stron: 264

Ocena: 6/10







Niektórzy nie chodzą do szkoły. Decyzja rodziców zapadła – ich dziecko będzie uczyć się w domu. Dlaczego miałoby być to gorsze środowisko? W końcu będzie wśród kochających ludzi, którzy zawsze będą pomagać, motywować i w nagłych przypadkach iść na kompromis. Tylko jest jedno sławetne "ale"... W życiu tak nie jest. Nie otaczają nas sami życzliwi ludzie, nie zawsze jest łatwo. Właśnie dlatego Laurel po latach nauki w domu musi przekroczyć mury przerażającego budynku – szkoły. Nie podoba się jej to. Wolałaby dokończyć swoją edukację  w swoim własnym pokoju. Jednak rodzice są nieubłagani. Dziewczyna musi się pogodzić z ich decyzją. Ku jej zaskoczenie szkoła nie okazuje się takim strasznym miejscem, jak myślała. Poznaje przystojnego Dawida, który widocznie zabiega o jej względy. Ma nowych przyjaciół. Wszystko zaczyna się układać. Do czasu... Na jej plecach pojawia się małe wybrzuszenie, które rośnie i rośnie, aż wreszcie... Kim tak naprawdę jest Laurel? Czy otoczenie szkolne jest odpowiednie dla takiej osoby jak ona? Czy dziewczyna będzie umiała sobie poradzić z uczuciami?

O "Skrzydłach Laurel" opowiadała mi wielokrotnie przyjaciółka. Nasłucham się o niej samych pozytywnych opinii. Do tego stopnia, że postanowiłam zapoznać się z całą serią. Moja przyjaciółka nie ukrywała, że nie jest to ambitna lektura. Jest to bardziej powieść, która pozwala odciąć się od trudności życia codziennego i odprężyć. Nigdy nie przeczyłam, że lubię takie książki. Najczęściej są wyjątkowo naiwne i mają płytką tematykę, ale potrzebuję od czasu do czasu przeczytać taką lekturę, dlatego z chęcią wzięłam się za czytania "Skrzydeł Laurel". Czy dała mi to, czego szukałam?

Bez wątpienia autorka wpadła na ciekawy pomysł. Wprowadziła do fabuły nową rasę fantastyczną, która przewijała się od wieków wśród literatury i legend, ale nigdy nie znalazła swojego konkretnego miejsca poza bajkami dla dzieci. Podoba mi się, że pisarka nie uległa uprzedzeniom i z banalnych istotek stworzyła cały odmienny gatunek, który ma większe znaczenie poza ubarwianiem innych historii. Jest to pewnego rodzaju oryginalność i odwaga. Łatwo skrytykować coś, co uchodzi za pozornie trywialne. Pike w "Skrzydłach Laurel" kreuje nowy świat. Jest on jeszcze oparty na naszej rzeczywistości, ale czuć zapowiedź czegoś nowego, czegoś, czego jeszcze nie było... Nie ukrywam, że koniecznie chcę się zapoznać z alternatywnym uniwersum stworzonym w cyklu "Laurel".

Styl autorki jest wyjątkowo przyjemny. Wciąga czytelnika w taki sposób, że książkę spokojnie można przeczytać na jeden raz. Jest to dość duży plus, jednakże poza tym język powieści nie wyróżnia się na tle innych. Jest przeznaczony bardziej dla młodszej młodzieży, która dopiero zaczyna odkrywać tajniki czytania. Idealna zachęta, by w przyszłości sięgnąć dalej i poszukać bardziej ambitnych dzieł. Nie poznałam tutaj nowych słów, nie zachwyciłam się niesamowitą składnią, więc czuję trochę niedosyt literacki. Lubię uczyć się z książek czegoś nowego o naszym języku. Tutaj w pewnym stopniu musiałam się cofnąć, gdyż to nie jest historia na mój wiek. Lecz dobrze wiecie, że uważam, że trzeba wrócić do lektur dla tych trochę i bardzo młodszych. Miałam do tego okazję, więc ją wykorzystałam.

Co do bohaterów mam bardzo mieszane uczucia. Nie zachwycili mnie, ale nie mogę też powiedzieć, że byli źle wykreowani. Lepszym słowem będzie tutaj niedokładnie. Są namiastką czegoś większego. Nie byłam w stanie wywnioskować, o czym myślą, ani przewidzieć ich przyszłych zachowań. To jest dobry znak, który daje nadzieję, że w następnych częściach postacie będą bardziej ciekawe i dociekanie, jakie akurat mają przemyślenia, będzie pasjonującym zajęciem. Czuję, że to zapowiedź czegoś większego i nastawiam się bardzo pozytywnie na drugi tom.

"Skrzydła Laurel" są książką, której nie mogę polecić, ale również nie mogę odradzić. To jest zależne od czytelnika. Jeśli gustuje w samych ambitnych powieściach, to przeczytanie tej pozycji będzie bardzo ciężkim doświadczeniem. Lecz jeśli po trudnym dniu chce się odprężyć i trochę "odmóżdżyć", będzie to idealna lektura, którą bardzo przyjemnie się czyta. 

sobota, 6 lutego 2016

Dziadek do Orzechów


Tytuł: "Dziadek do Orzechów"

Muzyka: Piotr Czajkowski

Teatr: Narodowy Lwowski Teatr Opery i Baletu (Lwów)

Występ: 19 grudnia 2015 r. (Płońsk)

Kategoria: Balet

Ocena: 8/10












Kiedyś, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, czekaliśmy z utęsknieniem na tę jedną noc... Noc, która była magiczna, która pozwalała na spełnienie marzeń i zapomnienie o wszystkich problemach. A była to noc wigilijna. Pamiętacie, jak czuliście się wtedy? Teraz, gdy jesteśmy dorośli, nie czujemy tak bardzo tej magii. Nadal jest to dla nas noc wyjątkowa i niezapomniana, jednakże już nie tak czarodziejska. Nie chcielibyście się przenieść jeszcze raz do dzieciństwa i usiąść pod choinkę, podziwiając prezenty? Poczuć tę atmosferę i znaleźć się w wirze wspomnień?

Uwielbiam teatr. Bywam w nim rzadko, lecz kiedy mam tylko okazję, korzystam z niej i przenoszę się do świata wyobraźni. Tym razem teatr przyjechał do mnie, do mojej małej miejscowości... Jak mogłam z tego nie skorzystać? Tym bardziej że na scenie miał być wystawiany balet. Jest to dla mnie, a raczej była tajemnicza sztuka. Nigdy wcześniej nie miałam okazji oglądać tańca baletnic, dlatego bez zastanowienia kupiłam bilet na "Dziadka do Orzechów". W końcu jest to osławiona sztuka, o której słyszy się same dobre opinie, a muzyka jest jeszcze bardziej popularna niż sam balet. Czy moje pierwsze wrażenie było dobre?

Nie będę oszukiwać – byłam cała podekscytowana, gdy siadałam na krzesełku i patrzyłam na scenę, gdzie zwykle wyświetlane są filmy. Tym razem nie był to film. Projektor wyświetlał małe płatki śniegu, w tle było słychać utwory Piotra Czajkowskiego. Tak, to był mój wieczór. Gdy tancerze pojawili się na scenie, poczułam, jak przechodzi po mnie dreszczyk. Zachwyciłam się układami, które na pozór były bardzo proste i statyczne, ale przekazywały wiele emocji. Kilka ruchów, które ze strony widza nie wydają się trudne, sprawiło, że przed moimi oczami ukazała się historia, a ja mogła oddać się w ramiona swojej wyobraźni.

Każda baletnica zaskakująco była dobrana do roli. Intryguje mnie, w jaki sposób wyłaniani są aktorów, którzy mają przedstawić fabułę. Czy to główna bohaterka, czy jej chrzestny potrafili odwzorować idealnie postacie. Przede wszystkim to ich zasługa, że poczułam magiczną atmosferę. Pisząc tę recenzję, wyrażam się o nich jako o aktorach, tancerzach, a gdy oglądałam byli oni dla mnie rzeczywistymi postaciami, które nie grały, a przeżywały swoje prawdziwe życie. Kunszt i aktorski, i taneczny okazał się niesamowicie dobry.

Gdy zagrały pierwsze nuty muzyki, od razu przeniosłam się do świata przedstawionego. Znam kompozycje Piotra Czajkowskiego i bardzo je cenię. Jest to w większości przypadków spokojna muzyka, jednak mimo to potrafi przekazać zaskakująco dużo emocji, które powoli, ale z olbrzymim oddaniem, oddziałują na słuchacza. Utwory tego kompozytora są znane i cenione na całym świecie. Mają w sobie moc, która potrafi ruszyć każde, nawet skamieniałe serce...

Popełniłam pewien błąd, choć może nie do końca można nazwać to błędem... Poszłam na "Dziadka do Orzechów" bez przygotowania. Nie przeczytałam, o czym jest fabuła. Szłam, nie wiedząc, czego się spodziewać. Powinnam wcześniej przemyśleć to, jednakże nie żałuję, że inaczej postąpiłam. Miałam możliwość wymyślić własną historię, która była wyłącznie moja. Jak się później okazało bardzo współgrała w prawdziwą fabułą. Zrozumiałam wiele wydarzeń, ale dodałam do nich moje własne autorskie. To było niezwykłe przeżycie.

"Dziadek do Orzechów" zrobił na mnie bardzo dobra wrażenie. Jestem pewna, że jeszcze nie raz wybiorę się na balet i będę podziwiać doskonale dopracowany warsztat. Ta sztuka na długo zapadnie mi w pamięci. Polecam ją każdemu, kto choć trochę lubi teatr i muzykę.

środa, 3 lutego 2016

Czarny kot


Tytuł: "Czarny kot"

Autor: Edgar Allan Poe

Kategoria: Opowiadanie

Wydawnictwo: Imprint

Liczba stron: 12

Ocena: 9/10












Zwierzęta – małe kotki i pieski o delikatnych futerkach i oczach, którym nie można się oprzeć. Kto ich nie kocha? Przyznajcie się, części z was właśnie tak kojarzy się słowo "zwierzątko". To naturalne. Duża ilość zwierząt w tych czasach jest udomowiona i jest maskotką domu. No właśnie maskotką... Czy można tak traktować istotę żywą? Jak maskotkę? Zwierzę powinno się szanować i kochać w odpowiedni sposób. Dać dom oraz poczucie bezpieczeństwa. Inaczej hodowla tych domowych ssaków nie miałaby sensu. Najlepszym przykładem takiej zwierzęcej miłości jest główny bohater. On widział w swoich pupilach coś więcej niż cztery łapy, ogon, czy ewentualnie skrzydła. To była część jego życia... Słowo klucz – była. Z czasem wszystko się zmieniło. Zwierzęta nadal otaczały go, a raczej prześladowały... Czy miłość do zwierzęcia może być prawdziwa? Czy człowiek może dokonać całkowitej autodestrukcji? 

Nigdy wcześniej nie słyszałam o krótkich opowiadaniach Edgara Allan Poe. O samym autorze, owszem. Jednakże nie utożsamiałam go z żadnym gatunkiem, ani tym bardziej okresem czasowym. Ostatnimi czasami, gdy przypadkowo dostałam możliwość przeczytania jego krótkich opowiastek, zaczęłam zwracać uwagę na to nazwisko i okazało się, że nadzwyczaj często przewija się na stronach podręcznika od polskiego. Zafascynowało mnie to i postanowiłam zapoznać się z pierwszym z dostępnych mi opowiadań – "Czarnym kotem". Nie spodziewałam się niczego. Nie miałam wielkich wymagań, ale nie byłam też nastawiona negatywnie. Kierowała mną wyłącznie ciekawość... 

Przed chwilą wspomniałam, że nie posiadałam wiedzy na temat gatunku, jaki dominuje w powieściach Poe. Jednak cały czas myślałam o jego dziełach jako grubej książce, która posiada tysiące opisów i fascynujących motywów. Tymczasem okazało się, że najpopularniejsze jego dzieła, to opowiadania. Zaskoczyło mnie to. Spodziewałam się czegoś odmiennego. Kto w tych czasach czyta krótkie, zazwyczaj nic nieznaczące opowiastki? Lecz zdałam sobie szybko sprawę, że historia przedstawiona przez pisarza ma olbrzymie znaczenie, a długość nie oznacza, że nie warto poświęcić się lekturze. Byłam zaintrygowana, jak na dwunastu stronach można tak bardzo pobudzić ludzką wyobraźnią. Przeniosłam się od razu w świat traumatycznej baśni i stałam się jedną z bohaterek... 

Gdy otrzymałam do przeczytania "Czarnego kota", dostałam również wzmiankę o gotyckim klimacie. Przyznaję, że to do końca przekonało mnie, by poświęcić czas na tę krótką lekturę. Gotyk już dawno mnie oczarował i odnosi się to do każdej dziedziny sztuki. Muzyka, malarstwo, architektura, literatura... to miód na moją duszę. Dlaczego w tym przypadku miałoby być inaczej? Poza tym narrator zwracał się bezpośrednio do czytelnika, co jeszcze bardziej potęgowało magiczną atmosferę i sprawiło, że w pewnym momencie czytałam historię o samej sobie, mimo tego że posiadam inne problemy, nigdy nie znalazłam się w tego typu sytuacji. To nie miało znaczenia. Silna symbolika i wyjątkowo dokładny styl zniewoliły mnie. Edgar Poe osiągnął niesamowity efekt, który zapamiętam na wyjątkowo długi czas.

Zaskoczyła mnie tematyka. Nie chodzi o jej oryginalność, gdyż w obecnych czasach jest bardzo często poruszana w mediach, czy nawet prywatnych rozmowach. Na początku nie zrozumiałam przesłania tej opowieści. Jedno słowo, którego nie znałam i nawet nie zwróciłam na nie uwagi, zaważyło nad przesłaniem "Czarnego kota". Dopiero gdy jeszcze raz wszystko przemyślałam i w innych źródłach znalazłam opracowanie, zrozumiałam jaką naiwnością i niestety brakiem zrozumienia wykazałam się. Teza opowiadania jest ukryta i jestem zdania, że nie tylko ja miałam problem z odczytaniem jej. Ona przestrzega w wyjątkowo przerażający i wstrząsający sposób przed pewnymi zachowaniami. Jest uniwersalna, przez co myśl, że ona nas dotyczy, sprawia, że bez wątpienia każdy na długo zapamięta historię czarnego kota.

Jestem pozytywnie zaskoczona "Czarnym kotem" i twórczością Edgara Poe. Na pewno z olbrzymią chęcią poznam inne jego utwory. Tymczasem namawiam was, żebyście i wy spróbowali poznać tę historię. Niejednej osobie da dużo do myślenia...

Za możliwość przeczytania "Czarnego kota" dziękuję bardzo Wydawnictwu Wymowania.