czwartek, 30 lipca 2020

Kryształowe dzieci. Historie uzależnienia od dopalaczy oparte na faktach – Laura Chudzyńska


Tytuł: Kryształowe dzieci. Historie uzależnienia od dopalaczy oparte na faktach

Autor: Laura Chudzyńska

Kategoria: Literatura faktu

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 296

Ocena: 7/10










Jako ludzie mamy przykrą tendencję do popełniania błędów. Prędzej czy później każdy z nas popełnia błąd o olbrzymiej wadze i żałuje swoich decyzji. Wszyscy wiemy, że jakkolwiek jest to smutne, to się zdarza. Większym problemem jest to, że potrafimy popełniać ten sam błąd kolejny raz i jeszcze kolejny raz, i jeszcze raz kolejny raz i... Czasami nawet w nieskończoność. Możemy się denerwować na ludzi, którzy nie zmieniają swojego zachowania, choć już znają jego przykre konsekwencje, możemy krzyczeć i oceniać. Lecz to nic nie zmieni – jesteśmy tylko ludźmi i są lekcje, które muszą się odbywać nawet całe nasze życie, byśmy wreszcie zrozumieli.

Pięć młodych osób, które musiały radzić sobie z trudnościami zafundowanymi przez życie. Pięć osób, które choć na chwilę chciały poczuć się szczęśliwe. Pięć osób, których pozornie nic nie łączy. Pięć osób, które uzależniły się od tej samej substancji – mefedronu. Kaja, Sedonia, Miriam, Natan i Oskar – dokładnie o tych pięciu osobach mowa. Tak od siebie różni, pochodzący z różnych światów, a tymczasem połączeni przez kilka kryształów. Czy poradzą sobie z uzależnieniem? Czy są w stanie nawzajem sobie pomóc? Czy życie może być piękne bez wspomagania go? 

Przyznam się przed Wami, że temat narkotyków czy dopalaczy jest bardzo słabo przeze mnie znany. Znam tylko podstawy, które zostały wkute na szkolnych spotkaniach. Znam też przerażające historie, które mówią o negatywnych działaniach tych substancji. Pochodzą one z filmów takich jak "Requiem dla snu", literatury czy opowieści ludzi z telewizji. Tym razem po raz kolejny postanowiłam zapoznać się z powieścią, która mówi, jak wygląda takie uzależnienie i jak ludzie dochodzą do stanu, gdzie nie są w stanie żyć bez narkotyków. Ale tym razem poznaję znany tylko ze słowa mefedron i jego różne pochodne. Poznaję też prawdziwe historie piątki osób, które z całą mocą poczuły działanie tego dopalacza. 

Książka jest napisana bardzo lekkim piórem, co może wydawać się niewłaściwe, patrząc na trudną tematykę "Kryształowych dzieci". Nie jest takie, gdyż dzięki temu przyjemnemu stylowi czytelnik może skupić się na samym przekazie książki i razem z bohaterami czuć ich emocje. Nie musi skupiać się na skomplikowanej składni czy trudnym języku. Styl, którego używa autorka, jest zrozumiały dla każdego i nie ogranicza. Mam tylko jedno małe zastrzeżenie – pojawia się wiele przeskoków w czasie i między postaciami, co momentami wydaje się mało płynne. Jednak z czasem gdy już odnajdziemy się wśród bohaterów, jest o wiele łatwiej i ten mały mankament przestaje przeszkadzać. 

Liczne opisy uczuć wewnętrznych perfekcyjnie komponują się z całą fabułą i pozwalają na zrozumienie tego, co przeżywają bohaterowie jako metafora całości uzależnionych osób, ale też pojedynczych jednostek, które mają własną historię. Mamy tu aż pięć głównych postaci, a poza nimi wielokrotnie pojawiają się jeszcze inne osoby i ich opowieści przeplatają się nawzajem, tworząc rozbudowaną i pełnowymiarową powieść. Sprawia to, że jako czytelnik momentalnie wciągnęłam się w ten świat i w nienachalny sposób poznawałam tę część naszego świata, która dla mnie wydaje się mityczna, a naprawdę jest rzeczywistością istniejącą obok mnie. Zawsze starałam się trzymać daleko od tego typu substancji i przez to czasami zapominam, jak ważny jest to temat i jak bardzo prawdziwy. To olbrzymi błąd z mojej strony, a "Kryształowe dzieci" w brutalny, ale zarazem wyjątkowo skuteczny sposób przypomniały mi o tym. 

Mam ochotę przez całą swoją recenzję pisać, jak bardzo ważne jest byśmy zdawali sobie sprawę, jak wygląda życie narkomana, gdzie jest początek takiego życia, co doprowadziło do tego i przede wszystkim jak takie osoby się czują. Dzięki tej powieści sama mogę lepiej zrozumieć cały proces uzależnienia i chciałabym, żeby jak najwięcej osób również przynajmniej próbowała zrozumieć, ponieważ nigdy do końca nie wiadomo co nasi bliscy robią i do czego my sami dojdziemy. Laura Chudzyńska przedstawiła te opowieści w sposób pełen emocji, zrozumienia i bez żadnej oceny. Podziwiam za to, bo jednak często zdarzają się bardzo negatywne opinie wyrażone w stosunku do osób zażywających narkotyki. Nie mamy prawa oceniać, bo nigdy nie znamy całkowicie prawdziwych przyczyn, które doprowadziły do uzależnienia. "Kryształowe dzieci" ukazują, jak różne drogi prowadzą do dopalaczy. Czasami jest to tylko ciekawość, innym razem presja znajomych, jeszcze innym różnego typu problemy wyniesione z domu, szkoły, pracy czy własnej psychiki. Niesamowicie podobało mi się przedstawienie tego faktu. Nie ma znaczenia, czy pochodzisz z bogatej rodziny, czy jesteś idealnym uczniem, czy musisz mierzyć się z patologią. Każda historia ma swoje podłoże i licytowanie się, kto miał czy ma gorzej jest bez sensu. Psychika ludzka to cała gama różnych czynników, które prowadzą do podjęcia najróżniejszych decyzji. 

Jak już sami widzicie, bardzo przywiązałam się do bohaterów. Każdy z nich dał mi możliwość do wielu refleksji i każdemu mocno kibicowałam, mimo że nie wszyscy wzbudzili we mnie sympatię. Choć przyznam, że największą uwagę zwróciłam na Sedonię, gdyż w pewnym sensie utożsamiam się z nią i doskonale rozumiem jej problemy i zachowanie. Zarazem jej historia wydawała mi się najbardziej wyrazista i pokazywała wiele etapów w jej życiu. Jej przeciwieństwem jest Oskar, którego również polubiłam, ale nie mogłam zrozumieć, skąd wynikają jego decyzje. Podoba mi się taka konstrukcja książki pod względem bohaterów, ponieważ przypomina to rzeczywistość, gdy czasami wszystko jest zrozumiałe, a innym razem w ogóle nie można zauważyć sensu. 

"Kryształowe dzieci" to książka, która dała mi wiele do myślenia. W nienachalny sposób ostrzegła przed pozornie łatwym rozwiązaniem problemów, ale zarazem przypomniała mi o wyjątkowo realnych sytuacjach. Same w sobie te historie poruszają, a gdy czytelnik przypomni sobie, że są one oparte na faktach, świat zaczyna wyglądać inaczej. Ta książka uwrażliwia, daje zrozumienie i ostrzega. 

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

środa, 29 lipca 2020

Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla? – Janina Bąk


Tytuł: Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?

Autor: Janina Bąk

Kategoria: Poradniki 

Wydawnictwo: W.A.B

Liczba stron: 320

Ocena: 5/10











Jeśli kiedykolwiek przyszło Wam w życiu robić jakieś badanie naukowe, analizować je, czy po prostu podczas Waszej edukacji trafiliście na tego typu statystykę, to wiecie, jak wiele skomplikowanych aspektów niesie to ze sobą. Ale czy na pewno? Statystyka jest częścią naszego życia. Nawet wtedy gdy na zawsze opuszczamy mury szkoły czy uniwersytetu, to prędzej czy później dopadnie nas w gazecie, telewizji czy jakiegoś typu rachunkach. Tego nie da się uniknąć, można tylko ignorować. Lecz ignorowanie niesie ze sobą najczęściej brak zrozumienia, co w konsekwencji może doprowadzić nas do wygłupienia się lub nawet katastrofalnie źle podjętych decyzji. Nie lepiej przemóc się i spróbować zrozumieć działanie tych wszystkich korelacji, procentów itd.? Tym bardziej że wbrew ogólnemu mniemaniu statystyka może być naprawdę łatwa. 

To stwierdzenie z całą gracją udowadnia Janina Bąk. Od dłuższego czasu jej popularność rośnie, a ludzie zaczynają rozumieć skomplikowane niuanse statystyki. A przynajmniej takie wieści niesie plotka. Muszę przyznać, że o istnieniu pani Janiny usłyszałam pierwszy raz wraz z premierą tej właśnie książki. Zachwycona wyjątkowo kreatywnym tytułem książki i żyjąca na co dzień wśród statystyki postanowiłam odnowić swoją wiedzę i dopracować aspekty, które gdzieś kiedyś mi umknęły. Zdziwiłam się, gdy w pewnym momencie dowiedziałam się, że pisarka już od jakiegoś czasu jest rozpoznawalna, a ja po prostu okazałam się odcięta od internetowej mody – nawet na naukę. Ale oczywiście nic straconego – książka przeczytana! 

Przede wszystkim bardzo szanuję autorkę w ogóle za pomysł, by udowodnić, że statystyka może być nieskomplikowana i przyjemna, a jej rozumienie jest wyjątkowo ważne w obecnych czasach. Mnóstwo inteligentnych ludzi jest czasami manipulowanych za pomocą odpowiednio przedstawionych liczb, tylko dlatego że właśnie w tym aspekcie kiedyś powinęła im się noga. Pani Bąk uderzyła w samo sedno problemu i zgrabnie za pomocą intrygującego tytułu, tytułów rozdziałów oraz anegdot przedstawionych w treści pozwala na zrozumienie, że statystyki da się nauczyć i to niekoniecznie przez żmudne i wytrwałe starania, tylko poprzez zabawę. 

Osobiście na statystyce trochę się znam, trochę nie znam. Wspominałam Wam, że studiuję psychologię, a tam przedstawione tematy statystyczne są podstawą całej edukacji i od pierwszych zajęć mamy przez kolejne lata wklepywane do głów pojęcia statystyczne. Nie będę udawać, że jestem specjalistą, lecz wiem trochę więcej na ten temat niż przeciętna osoba. Prawdopodobnie właśnie dlatego miałam wrażenie, że autorka momentami pozwoliła sobie na zbyt wiele luźnych porównań i przekroczyła tę granicę między zabawą, która uczy, a zwykłym żartem. W dodatku wykorzystywała często różnego rodzaju slang, co na pewno niektórym pozwala lepiej przyswoić wiedzę, ale dla mnie było tego za dużo i czasami kończyło się na tym, że właśnie przez te różne nietypowe stwierdzenia, nie miałam najmniejszego pojęcia, o czym ona pisze. Wiele czytelników na pewno doceni taki nienaukowy styl, jednak ja się przyzwyczaiłam do bardziej uporządkowanej formy i nie cierpię takiego chaosu. 

Jeśli nie znacie się na statystyce i zastanawiacie, czy w takim wypadku warto czytać tę książkę, to zapewniam Was, że Wasz ewentualny brak wiedzy nie jest żadnym problemem. Janina Bąk skupiła się na podstawach statystyki i metodologii, więc laik na spokojnie odnajdzie się w tej treści. Wydaje mi się to fantastycznym rozwiązaniem, ponieważ jest to kolejny plus za tym, by spróbować poznać tę mityczną krainę pozornie ścisłych nauk. Lecz nie byłabym sobą, gdybym nie miała jakiegoś kolejnego zastrzeżenia. Tym razem chodzi o zbyt częste nasilenie anegdotek. Takie poboczne historie zazwyczaj pozwalają na odpoczynek od cięższego kalibru wiedzy, ale zarazem dają szansę na zrozumienie jakiegoś aspektu poprzez analogię albo użycie w praktyce. Dlatego uwielbiam, gdy się pojawiają czy to w książkach popularnonaukowych, czy naukowych. Ale zadam jedno pytanie – ile można? Jest ich więcej niż konkretnej treści i często przerywają proces zrozumienia, co akurat w moim przypadku prowadziło do odwrotnego efektu niż prawdopodobnie był planowany, czyli przestawałam wiedzieć, o czym mowa. 

"Statystycznie rzecz biorąc" jest na pewno książką o genialnej koncepcji i z niesamowitą ideą, dlatego mimo mojego sceptycznego podejścia będę cenić tę książkę, ale nie będę udawać, że dzięki niej nauczyłam się czegoś nowego. Czuję się zawiedziona, ponieważ naprawdę zależało mi na dopracowaniu niektórych niedociągnięć mojej wiedzy, tymczasem nie otrzymałam tego. Nie chcę Wam ani polecać tej książki, ani odradzać, gdyż tutaj jest wyjątkowo istotne kto, co lubi. Jeśli nie przeszkadza Wam specyficzne poczucie humoru oraz niebotyczna liczba anegdot, to możecie wiele się nauczyć. W innym przypadku to stracony czas. 

niedziela, 26 lipca 2020

Miedziaki – Colson Whitehead


Tytuł: Miedziaki

Autor: Colson Whitehead

Tłumaczenie: Robert Sudół

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Albatros

Liczba stron: 288

Ocena: 9/10











W którymś momencie życia powinniśmy nauczyć się, jak odróżniać dobro od zła. Wśród tych wszystkich umiejętności, których uczymy się przez całe życie, właśnie to jest jeden z najważniejszych aspektów naszej edukacji. Wszyscy wiemy, że świat nie jest czarno-biały, więc w ogóle zdefiniowanie dobra czy zła jest tylko próbą pokategoryzowania go. Nie zmienia to faktu, że są czyny, które są po prostu złe i nie ma tu żadnej dyskusji. Można zadać pytanie, z czego konkretnie wynikają, dlaczego to właśnie one są złe. Jeśli nawet znaleźlibyśmy tak konkretną odpowiedź jak dowód matematyczny, to nic ona by nam nie dała. Trzeba się udać do samych podstaw i zadać pytanie ogólniejsze, większej rangi – skąd bierze się nienawiść i brak tolerancji? 

Elwood jest czarnoskórym dzieckiem, które wykazuje się niesamowitą pracowitością, poświęceniem i wytrwałością. Temu wszystkiemu towarzyszy pogodny uśmiech, dobro, oddanie swoim ideom i inteligencja. Podsumowując – Elwood jest kochanym dzieckiem, które ma przed sobą wspaniałą przyszłość wybrukowaną przez jego własne cnoty. Mijają lata i Elwood dostaje propozycję nauki na politechnice. Jest zaszczycony i podekscytowany nową drogą edukacji. Pierwszego dnia z radością maszeruje na uniwersytet, ale ma szczęście, bo łapie autostopa. Wtedy jeszcze nie wie, że zwykły fart zaprowadzi go do owianego złą sławą poprawczaka – Miedziaka. Jak tam trafia? To opowiada książka, ale myślę, że i tak już wszyscy domyśliliśmy się, że odpowiedź jest jedna – kolor skóry. 

O "Miedziakach" słyszałam wiele pozytywnych opinii i jest to bodajże druga książka w mojej historii, którą świadomie czytam między innymi ze względu na nagrodę Pulitzera. Bardzo ceniona nagroda w świecie literackim, na którą zwykle nie zwracam uwagi. I teraz po przeczytaniu "Miedziaków" postanowiłam przyjrzeć się baczniej nagradzanym powieściom, by sprawdzić, czy to zwykły przypadek, że ta książka zmieniła moje postrzeganie na świat, czy może tendencja w historii tej nagrody. W tej chwili nie ma to znaczenia, ponieważ liczą się tylko "Miedziaki", które wstrząsnęły mną dogłębnie i zostawiły wypalony ślad w mojej duszy, bym nigdy nie zapomniała, co ta historia niosła ze sobą. 

Cała książka jest napisana w bardzo dopracowany sposób, dzięki któremu powoli czytelnik może poznać historię Elwooda i pozornie przyjemnie dostrzegać, jak wygląda nasz świat. Autor wykorzystał zabieg, który uwielbiam, ale uważam też za wybitnie trudny – skoki czasowe. Mamy główną linię fabularną, jednak czasami przenosimy się do innych czasów, by móc zajrzeć w nieznaną nam przyszłość. Początkowo wydawało mi się to po prostu ciekawe, ale z czasem zrozumiałam, że to klucz do zrozumienia całej opowieści, a raczej jej poczucia. Bo tu nie ma, co rozumieć, tu trzeba czuć. 

Mam nadzieję, że wybaczycie mi fakt, że zdradziłam w opisie trochę fabuły. Zwykle staram się tego nie robić, ale uważam to za tak istotny aspekt całej książki, że nie wyobrażam sobie pisania recenzji bez tej podstawy. Dla mnie jest to właśnie powieść, gdzie trzeba wiedzieć przed, jak wielkim wyzwaniem stajemy. A tutaj tematyka – przez wielu uważana już za oklepaną – jest niezmiernie trudna i wybitnie ważna. Oczywiście mowa tutaj o rasizmie. Bez wątpienia jako ludzkość robimy postępy, lecz chyba wszyscy się zgodzimy, że one są zbyt wolne, że czas, który mija, byśmy wreszcie zrozumieli, że kolor skóry w żaden sposób się nie liczy, rani zbyt wielu i przede wszystkim zadali sobie kolejne z wielkich pytań – jak w ogóle doszło do rasizmu i tak nieuzasadnionego okrucieństwa w historii człowieka?

Historia Elwooda oddziałuje na mnie w sposób, którego długo nie zapomnę, jeśli w ogóle do tego dojdzie. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że po prostu poznaję losy zwykłego, czarnoskórego chłopca, którego co jakiś czas ktoś obrazi. Oburzałam się wtedy, bo to po prostu niesprawiedliwe, nieuzasadnione i podłe. Dopiero kiedy skończyłam czytać powieść, zrozumiałam, że tu nie wystarczy się oburzyć, że jedno niechlubne wydarzenie dodane do drugiego i jeszcze kolejnego stwarza historię rasizmu i braku tolerancji. A to wszystko okupione biernością ludzi, którzy wiedzą. 

Ale przecież to nie koniec trudnej tematyki – przed nami poprawczak, który ma właśnie chwalebne zadanie resocjalizacji... Napisane tylko na papierze. Tymczasem łamie wszelkie człowieczeństwo w młodych chłopcach, którzy popełnili w życiu jakiś błąd albo po prostu się urodzili. Na początku pisałam o tym, że świat nie jest czarno-biały, ale są czyny, które nie mają żadnego wybaczenia. Miedziak ukazuje właśnie tę zależność. Opisuje życia osób, gdzie splot zdarzeń i cierpień doprowadza dobrych ludzi do złych czynów, które można, a nawet trzeba wybaczyć. Zarazem pokazuje też niczym nieuzasadnioną nienawiść przejawiającą się w brutalności i okrucieństwie. Mój wniosek jest tylko jeden – nie można nikogo oceniać, ale są czyny, przy których nie można milczeć. 

Jedyną wadą książki, którą zauważyłam, jest niezbyt dokładna kreacja bohaterów. Samego Elwooda to nie dotyczy, bo nie ma wątpliwości, że autor poświęcił mu wiele uwagi. Jednak niektórzy z chłopców mogliby zostać lepiej skonstruowani, byśmy jako czytelnicy widzieli dogłębniej ich perspektywę, a nie opierali się tylko na analogii opowieści głównego bohatera. Mimo to z czystym sumieniem wybaczam to pisarzowi, ponieważ Elwood jest postacią dogłębnie przemyślaną. Poznajemy jego historię od najmłodszych lat, by później obserwować jego poczynania w Miedziaku. Miałam wrażenie, że ten chłopiec jest dobrze mi znany od wielu lat, a ja jestem gotowa na wielkie poświęcenia, by mógł być szczęśliwy. 

Po raz pierwszy, odkąd piszę dla Was recenzje, boję się, że nie uda mi się przekazać Wam, czemu ta powieść jest tak bardzo ważna, czemu powinniście ją przeczytać i w jak wielkim stopniu wpłynęła na moje życie. "Miedziaki" nie są kolejną moralizującą powieścią o rasizmie. One sprawiały, że moje postrzeganie świata rozpadło się na kawałki. Jak każdy człowiek mam swoje własne uprzedzenia, lecz nigdy nie dotyczyły one pochodzenia. Mimo to jestem wstrząśnięta tym, co przeczytałam i tym co poczułam. Po prostu nie jestem w stanie po przeczytaniu tej książki wziąć się w garść. Moje istnienie cały czas pozostaje na kartach historii opowiadającej o kochanym chłopcu, który tak bardzo pragnie być dobrym człowiekiem. Na koniec powiem jedno – weźmy z niego przykład. 

piątek, 24 lipca 2020

Félix i niewidzialne źródło – Éric-Emmanuel Schmitt


Tytuł: Félix i niewidzialne źródło

Autor: Éric-Emmanuel Schmitt

Tłumaczenie: Łukasz Müller

Seria: Cykl o Niewidzialnym

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Znak

Liczba stron: 176

Ocena: 5/10









Gdy byłam dzieckiem, wierzyłam, że wszyscy żyją w ten sposób co ja, a przynajmniej bardzo podobnie. Te wszystkie opisy innych kultur były odległe i bardziej baśniowe niż realne. To było zwykłe stwierdzenie, że owszem – one istnieją, ale tylko na kartach książek i w programach telewizyjnych. Z czasem mój świat się powiększał. Więcej widziałam, więcej czytałam i więcej ludzi spotykałam. W jakiś sposób nadal byłam zamknięta na ludzi żyjących podobnie jak ja, ale wiedziałam już z całą świadomością, że inne osoby w inny sposób postrzegają, inaczej żyją i że inne kultury istnieją dokładnie na tym samym świecie co ja, mimo że wydaje się to być tak niezmiernie daleko i w odmiennej rzeczywistości. Do dzisiaj intryguje mnie ta różnorodność i kulturowa, i ta pomiędzy pozornie podobnymi do siebie ludźmi. Co innego nas cieszy, co innego sprawia, że cierpimy, czego innego pragniemy i co innego daje nam szczęście. Czy to nie jest niesamowite? 

Félix razem ze swoją mamą mieszka w Paryżu i wiedzie bardzo szczęśliwe życie. Nie przeszkadza mu, że ma inny kolor skóry, ponieważ jest kochany i akceptowany. Jego mama jest niezwykle radosną i silną osobą, która sprawia, że każdy dzień jest niezapomniany, a zarazem niesie ze sobą bezpieczeństwo. Jednak pewnego dnia wszystko się zmienia – mama Félixa przestaje się uśmiechać, co sprawia, że jego świat zostaje pokryty popiołem dawnych chwil. Smutek zaczyna się rozpowszechniać. Pozostaje tylko walka o ten jeden uśmiech, która musi się odbyć u samego źródła powstania – w Afryce. Czy Félix zdąży na czas dotrzeć na inny kontynent i uratować swoją mamę? Od czego tak naprawdę zależy szczęście? 

Myślę, że większości z Was nie muszę przedstawiać tego autora, ponieważ nieraz i nie dwa gościł już na moim blogu. Prawdopodobnie pisarz zdobył moją sympatię już w podstawówce, gdy przeczytałam tak osławionego "Oscara i Panią Różę". Z czasem poznałam równie cenione opowiadanie "Trucicielka". Właśnie wtedy to nazwisko zapadło mi w pamięci i przez kolejne lata wyznaczało ścieżkę mojego czytelnictwa. Razem z twórczością Schmitta spędziłam wiele godzin, które prowadziły do przeczytania książek określonych przeze mnie jako wybitne i niestety tych też o wiele gorszych. Mam wrażenie, że pisarz pisze niesamowicie nierównomiernie, dlatego też nie wiedziałam, czego się spodziewać po jego najnowszej powieści. Kolejne dzieło, które zawładnie mym sercem, czy zwykła, mało znacząca powieść? Niestety to drugie.

Zacznę od standardowej zalety książek Schmitta, która nigdy się nie zmienia – oczywiście mowa tu o stylu. Jest on unikatowy i zawsze w ten spokojny, ale oczarowujący sposób prowadzi czytelnika przez strony powieści, by w pewnym momencie istniała tylko ta jedna historia, a prawdziwy świat pozostał poza umysłem człowieka. Zarazem jest utrzymany w konwencji bardzo poetycznej, choć może lepiej jednak pasowałoby słowo patetycznej. Każde zdanie niesie ze sobą pewnego rodzaju podniosłość zmuszającą do szacunku i zrozumienia. Autor w swoim dorobku pisał książki oceniane przeze mnie jako katastrofalnie napisane, ale nigdy nie mogłam odmówić mu mimo wszystko szacunku za ten język. 

Niestety główną zaletą fabuły jest najzwyczajniejsza w świecie monotonia. Mijały strony, a ja nie mogłam oddać się z całą pasją historii małego Félixa i jego mamy. Cała opowieść była dla mnie chaotyczna i przede wszystkim posiekana. Raz byliśmy w kawiarni należącej do mamy naszego bohatera, w drugim momencie w ich mieszkaniu, a zaraz już w Afryce i te przejście nie były dla mnie zrozumiałe. Początkowo mimo wybitnie wolnej akcji utrzymywała się magiczna aura, która przypominała mi, że to wszystko jedna wielka metafora, która prawdopodobnie mnie oczaruje, jeśli tylko uda mi się zrozumieć, co chciał przekazać czytelnikowi Schmitt. Niestety czas pokazał, że czym dalej, tym książka stawała się przyziemna, a moje myśli wracały do codzienności. 

Bohaterowie tym razem też zostali potraktowani po macoszemu. Mieli jakieś charakterystyczne cechy, ale to nie wystarczyło, by wykreować pełnowymiarowe postacie. Sam Félix wykazywał się bardzo nietypowym myśleniem, co mi imponowało, a jemu samemu dodawało niezwykłości. Szkoda tylko, że to był jedyny ciekawy aspekt jego osobowości. Za to jego mama wywołała we mnie olbrzymią antypatię nawet wtedy, gdy jeszcze się uśmiechała. Nie czułam żadnej wewnętrznej potrzeby, by utożsamiać się z którymkolwiek z dwójki głównych bohaterów. 

Oczywiście jak to w książkach Schmitta tematyka okazała się bardzo trudna i ważna. Tylko że ja tym razem nie do końca zrozumiałam tego metafizycznego wydźwięku powieści. Mam pewne przypuszczenia, ponieważ zauważyłam wątki dotyczące depresji czy przywiązania do ojczyzny, ale nie jest to wystarczające, bym mogła na tym zbudować bazę do głębszych rozważań. 

Przykro mi, że historia Félixa nie przypadła mi do gustu, a długo wyczekiwana przeze mnie powieść okazała się co najwyżej przeciętna. Być może moje zbyt duże oczekiwania sprawiły, że nie byłam w stanie docenić tej książki. Również możliwe, że brak zrozumienia wpłynął na negatywny odbiór. Dla osób, które są bardziej związane z tematyką, może nieść wiele ważnych treści. Dlatego tym razem nie powiem Wam, czy polecam książkę, czy też nie. Zależy to od Waszych indywidualnych preferencji. 

wtorek, 21 lipca 2020

Lista nieobecności – Michał Paweł Urbaniak


Tytuł: Lista nieobecności

Autor: Michał Paweł Urbaniak

Kategoria: Literatura piękna

Wydawnictwo: Mova

Liczba stron: 494

Ocena: 9/10













Miłość towarzyszy nam przez całe życie. Nawet jeśli nie otrzymamy jej od rodziców, rodziny, partnera czy przyjaciół, to książki, filmy, sztuka czy opowieści innych ludzi o miłości będą wręcz nachalnie towarzyszyć nam od najmłodszych lat do samej śmierci. Czy to miłość prawdziwa? Oczywiście, że nie, jednak nawet te historie sprawiają, że w jakiś sposób myślimy o miłości i bardzo często pragniemy jej. W momencie gdy szczęście będzie nam sprzyjać, a my zrozumiemy, że kogoś kochamy miłością najszczerszą, prawdziwą, narazimy się na olbrzymie cierpienie. Część z Was pewnie spojrzy na to z ironią, ale nie możecie zaprzeczyć, że w momencie, gdy drugi człowiek staje się dla Was ważniejszy niż Wy sami, prędzej czy później dojdzie do chwil złych – pełnych zamartwiania się, toczenia wewnętrznych walk, tworzenie czarnych scenariuszów oraz być może śmierci. Dziś mowa o tej mrocznej stronie najpiękniejszego uczucia. 

Zuzanna straciła męża – niespodziewanie i przedwcześnie. Teraz musi poradzić sobie z żałobą i otaczającą ją samotnością. Jak żyć, gdy ukochana osoba odeszła, a świat nagle stał się tak pusty? Jest młoda, więc prawdopodobnie przed nią jeszcze wiele lat życia – życia bez Artura. Jednak Zuzanna nie jest jedyną osobą, która musi poradzić sobie ze śmiercią. Jej losy się splatają ze wspomnieniami nieżyjącego męża, cierpieniem jej syna oraz wrażliwością młodego mężczyzny, który jest wiernym towarzyszem jej syna. Każdy z nich przedstawia własną historię cierpień, śmieci i miłości, a wszystkie się splatają tego jednego dnia, gdy Artur umiera. Czy można zapomnieć o przeszłości i żyć pełnią życia, kiedy już żadna nadzieja nie pozostaje? 

"Lista nieobecności" to książka, która wyłącznie za pomocą opisu, poruszyła moje serce. Zapragnęłam ją przeczytać i jak na pewno się domyślacie, miałam wielkie oczekiwania co do niej. A w końcu z oczekiwaniami jest różnie. Tym razem dostałam coś całkowicie odmiennego niż przypuszczałam i bardzo się cieszę z tego przypadku, ponieważ dla mnie okazała się to genialna powieść, która poruszyła mnie dogłębnie i dała olbrzymi worek pełen refleksji. 

Język autora jest dopracowany pod każdym względem, dlatego książkę czytało mi się bardzo dobrze z poczuciem satysfakcji, że siedzę przed dziełem, któremu poświęcono wiele czasu. Nawet jeśli nie spodobałoby mi się pod względem fabularnym, to dla samego stylu pisarza warto byłoby brnąć dalej. Takie rzeczy po prostu się docenia. Za pomocą licznych opisów przeżyć wewnętrznych Michał Paweł Urbaniak wprowadza czytelnika w życie poszczególnych bohaterów i pozwala poznać ich najbardziej intymne myśli. A to wszystko odbywa się przez wiele lat. Jako czytelnik nie miałam przed sobą uporządkowanej fabuły rok po roku, tylko olbrzymi chaos dat, które się przeplatały bez żadnego porządku. Wbrew pozorom jest to logiczny i całkowicie spójny ciąg wydarzeń. Ani razu nie zdarzyło się, że mimo tych zawirowań czasowych nie wiedziałam, co robię akurat w tym dniu życia bohaterów. Uważam, że jest to niezwykle trudny zabieg literacki, ale zarazem świadczący o kunszcie autora. 

Tym razem nie poświęcę czasu fabule, gdyż tutaj nie ma znaczenia. Zresztą jest mocno zredukowana na rzecz rozbudowanej i bardzo trudnej emocjonalnie tematyki. Dla mnie "Lista nieobecności" jest powieścią metafizyczą, która zmusza czytelnika do głębokich refleksji. Porusza tę strunę w duszy człowieka, która jest ukryta w najdalszych zakamarkach i przez większość życia robimy wszystko, by o niej zapomnieć. A jeśli nie jesteśmy w stanie, to przynajmniej walczymy o to, by zadrgała. Historia bohaterów nie bawi się w uspakajanie i ukrywanie lęków. Wyzwala je i przypomina, że na świecie istnieje mrok. Nawet jeśli jesteśmy dobrymi i szczęśliwymi ludźmi, to bierzemy udział w tej mrocznej części naszego istnienia. Zresztą czym jest dobro? Czym jest szczęście?

Na początku pisałam, że oczekiwałam czego innego od tej książki. Oczekiwałam opowieści o żałobie. W pewnym sensie ten wątek jest poruszony, jednak osobiście uważam, że jest to historia pełna miłości i to niekoniecznie otoczonej aureolą z czerwonych serduszek. Miłość ma też inne odcienie niż ta słodycz, o której zazwyczaj czytam w romansach. Z miłością wiąże się też cierpienie i wyrzeczenie się samego siebie. "Lista nieobecności" krok po kroku ukazuje te odcienie szarości i czystą czerń. 

Lecz to nie koniec refleksji – przed czytelnikiem również podróż po linii życia, która trwa dalej mimo wszelkich cierpień. Odchodząc trochę od samej powieści, ale zarazem mocno się nią inspirując, chcę zadać Wam pytania – czy zawsze da się iść do przodu, czy zawsze życie trwa mimo wszystko? Dla mnie niektórzy ludzie pewnego dnia po prostu się zatrzymują i choćby żyli jeszcze kilkadziesiąt lat, to będą żyli tylko i wyłącznie w tym jednym miejscu, ignorując wszystko wokół. 

Nie mogę też zapomnieć o genialnie wykreowanych bohaterach. Przyznam, że już dawno nie miałam tak silnego uczucia, że osoby, o których czytam, to osoby żywe i opowiadające mi o sobie samym. Jestem oczarowana, ponieważ tutaj nie było bohaterów jako tła. Nawet dzieci, które początkowo uważałam za taki dodatkowy ozdobnik i wzmocnienie historii, okazały się pełnowymiarowymi bohaterami. Wielką zaletą jest fakt, że większość bohaterów nie zyskała mojej sympatii, a mimo to oddałam im całe swoje serce. Przede wszystkim Zuzanna – kobieta magnetyzująca, do której czułam głęboką niechęć i potępiałam za wiele czynów – jest dla mnie symbolem. Nie spotkałam się w prawdziwym życiu z takim charakterem, więc nie mam wątpliwości, że autor stworzył unikatową kreację, ale mam pewność, że też prawdziwą. Moją uwagę przykuł również Jakub, czyli partner syna Zuzanny – Krzysztofa. Niesamowicie wrażliwy człowiek o wybitnie skomplikowanym charakterze. Nie jestem podobna do Jakuba, ani nie przeżyłam podobnej historii, mimo to mocno się z nim identyfikuję i przede wszystkim rozumiem. 

"Lista nieobecności" to powieść, która zmęczyła mnie emocjonalnie, ale dzięki temu zmęczeniu czuję satysfakcję, że podołałam i pozwoliłam się ponieść przemyśleniom autora. Mam odczucia, że jest to też książka dla każdego odmienna, gdyż da się interpretować w najróżniejszy sposób. Osobiście skupiłam się na aspekcie miłości, ale myślę, że to subiektywne czynniki wpłynęły na tę perspektywę. Inny czytelnik w zależności od swojej własnej historii odbierze to całkowicie inny sposób. To kolejny aspekt godny podziwu. Polecam książkę każdemu, kto czuje się na siłach, by zmienić swoje postrzeganie świata. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Taniej Książce i serdecznie zapraszam do zapoznania się z działem beletrystyka

środa, 15 lipca 2020

Mali mężczyźni – Louisa May Alcott


Tytuł: Mali mężczyźni

Autor: Louisa May Alcott

Tłumaczenie: Zofia Grabowska

Cykl: Małe Kobietki 

Tom: III

Kategoria: Literatura klasyczna

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 464

Ocena: 7/10






Mówi się, że niektórzy ludzie rodzą się po prostu dobrzy, a niektórzy dążą do dobroci przez całe życie. Od lat w literaturze, filozofii i nauce dyskutuje się, jak to naprawdę jest z tymi dobrymi ludźmi. Kwestia genów, a może środowiska? Zadaje się pytanie, czy dobroci da się nauczyć. Do dzisiaj nie mamy konkretnej odpowiedzi. Każdy może mieć jakieś poglądy na ten temat lub swoje własne doświadczenia, ale nie da się odnieść tego do jednej zasady. Z biegiem czasu pojawią się pytania o moralność – czy w ogóle jest nam potrzebna? Opinii zapewne też jest wiele, ale ja pozostaję wierna starym zwyczajom, gdzie honor, uczciwość, lojalność i czyste serce są wybitnie ważne. 

Nasze małe dziewczynki stały się dorosłymi kobietami, które musiały zdecydować, co jest najważniejsze dla nich w życiu i jak chcą je poprowadzić. Jo sama po sobie oczekiwała bardzo wiele. Miała mnóstwo pomysłów na przyszłość, ale tym dominującym była kariera pisarki. Los prowadzi własnymi ścieżkami, więc pewnego dnia nasze droga Jo poszła w całkowicie inną stronę i wraz z mężem założyła szkołę dla chłopców. Teraz musi poradzić sobie z tym olbrzymim wyzwaniem i sprawić, by jej mali chłopcy wyszli na dobrych i uczciwych mężczyzn. Jest to praca na pełen etat, lecz nie ma nic piękniejszego i bardziej satysfakcjonującego niż danie miłości zagubionym w świecie dzieciom. 

Kilka miesięcy temu "Małe Kobietki" podpiły moje serce. Sprawiły, że zapomniałam o całej mojej rzeczywistości i oddałam się w uroczy i tak ciepły świat czterech sióstr. Następnie przyszedł czas na film "Małe Kobietki" i drugi tom powieści, "Dobre żony". Wrażenie nie było już tak piorunujące jak za pierwszym razem, ale nadal czułam się oczarowana. Dlatego z wielką niecierpliwością czekałam na trzeci tom i jestem właśnie po przeczytaniu go. Nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak niesamowicie było powrócić do stron przedstawiających życie Jo. 

Po raz kolejny styl autorki zachwycił mnie i sprawił, że ponownie zaufałam jej słowom. Nie jest to idealny język i warto też pamiętać, że jest to jednak stosunkowo stara powieść, więc nie dla każdego. Mimo to sposób, w jaki autorka nas prowadzi przez zwykłe codzienne historie, jest pełen oddania i ewidentnej pasji. Język Alcott jest wyjątkowo kwiecisty i barwny. Nawet najprostsze rzeczy są opisywane, jakby to był największy cud świata. Cenię sobie taką unikatowość i kunsztowność w stylistyce. 

Mimo że byłam bardzo podekscytowana możliwością przeczytania trzeciego tomu, miałam wiele obaw. Przyzwyczaiłam się do Jo i pozostałych sióstr, a tym razem jako czytelniczka dostałam już odmienną historię. Jestem człowiekiem, który niesamowicie boi się jakichkolwiek wyzwań, więc moje nastawienie momentalnie zmieniło się na sceptyczne. Ale to nic – autorka naprawdę potrafi oczarować, dlatego powoli strona za stroną i pokochałam uczniów szkoły. Tak jak kiedyś powoli oddałam swoje serce we władanie siostrom, teraz należy ono do kilkunastu chłopców i trzech dziewczynek, którym życzę wszystkiego co najlepsze. Ich poczynania niezmienienie mnie ciekawiły i nie miało znaczenia, że to zwykłe dziecięce zabawy. Dzieciństwo ma w sobie coś magnetyzującego, czego większość dorosłych na co dzień nie przeżywa. 

Warto Was ostrzec przed pewnymi aspektami "Małych mężczyzn". Tak jak wspominałam przy stylu, książka nie jest współczesną powieścią. Dlatego niektóre fragmenty mogą budzić sprzeciw, a nawet oburzać. Wychowanie dzieci w tamtych czasach rządziło się innymi zasadami i część z nich obecnie jest niedopuszczalne. Oczywiście część z nich nadal jest stosowane albo powinno być. Niektórych może też drażnić rola kobiety. Teraz nie żyjemy w tak sztywnych ramach i nie wyobrażam sobie, że jako dziewczynka nie mogłabym grać na przykład w piłkę nożną, co w powieści jest ukazane jako niestosowne. W żaden sposób nie jest to wada i nie chciałabym, żeby ten aspekt zniechęcił Was do lektury. Wynika to po prostu z kontekstu historycznego. 

Tym bardziej że powieść ukazuje, jak ważna w życiu jest moralność, uczciwość i pragnienie czynienia dobra. Niektórym być może wyda się to zbyt moralizujące i nachalne, jednak mnie taka forma wręcz oczywistego przekazu przypadła do gustu. Za pomocą zwykłych psot autorka ukazuje, jak niektórzy będąc dobrymi ludźmi, mogą się zgubić w świecie nienawiści i zła. Część chłopców pochodzi z biednych rodzin albo nawet z ulicy. By żyć, musieli kraść, bić się i uodparniać na wszelkie przejawy zła. Jednak olbrzymia miłość i cierpliwość są w stanie poprowadzić takie dzieci ku świetlanej przyszłości. To właśnie od pierwszy kart książki robi Jo wraz ze swoim mężem, a ja wiernie jej towarzyszę, mając nadzieję, że pewnego dnia przeczytam, jak niesamowity owoc przyniosła ich miłość. 

W "Małych mężczyznach" jest wielu bohaterów, stąd też ich pobieżna kreacja. Przyznam, że ten aspekt bardzo mnie zawiódł, ponieważ liczyłam, że dostanę wielowymiarową gamę charakterów, które będą mnie zachwycać, przekonywać do siebie lub zniechęcać. Tymczasem na główne prowadzenie wychodzą tylko pojedynczy chłopcy. Jednak zacznę przede wszystkim od Jo. Pamiętam Jo jako osobę pełną pasji, iskry i nieokrzesania. To mnie w niej pociągało, a obecnie jest postacią przeidealizowaną, która paradoksalnie będąc kochaną i dobrą, traci na unikatowości charakteru. Natomiast wśród chłopców moją uwagę przyciągnął przede wszystkim mały i nieśmiały Nat. Historia tego chłopca jest wyraźnie zarysowana, a czytelnik, zaczynając od zwykłego współczucia, dąży do szacunku i podziwu dla tej duszyczki. Podobnie jest z jego przyjacielem – Danem. Pisarka w rozbudowany sposób ukazała jego przemianę. Wszystko działo się powoli i w logiczny sposób. Zarazem nienachalnie. Takie przemiany są trudnym i wartościowym zabiegiem w literaturze. 

Cały ten cykl to niesamowita przygoda, która otula czytelnika i pozwala poczuć prawdziwą macierzyńską miłość. Cieszę się, że ponownie mogłam poczuć to cudowne uczucie. I już w tej chwili jeszcze z większym niecierpliwieniem czekam na część czwartą, która kończy całą serię. Czuję, że to będzie niezwykłe zakończenie. Tymczasem z całego serca polecam Wam tę historię. A w szczególności osobom, które doceniają takie urocze opowieści. 

Za możliwość ponownego spotkania się z Jo i poczucia jej wielkiej miłości dziękuję bardzo Wydawnictwu MG

poniedziałek, 13 lipca 2020

Duchowe życie zwierząt – Peter Wohlleben


Tytuł: Duchowe życie zwierząt

Autor: Peter Wohlleben

Tłumaczenie: Ewa Kochanowska

Kategoria: Reportaż

Wydawnictwo: Otwarte

Liczba stron: 256

Ocena: 6/10











Jako ludzie uwielbiamy opiekować się domowymi zwierzętami. Posiadanie psa, kota czy chomika jest bardzo częstym procederem w naszych domach. Nie wspominając tutaj o jakichś rzadziej posiadanych zwierzętach. Gdy już mamy takie zwierzątko w domu i dzielnie, z zaangażowaniem i pasją opiekujemy się nim, wydaje nam się często, że doskonale wiemy, co ten nasz podopieczny myśli, lubi lub co nam chce przekazać. Zapewne większość właścicieli tworzy niezwykłą więź ze swoim pupilem i naprawdę wie więcej na jego temat niż przeciętny człowiek, mimo to zwierzęta nie mówiąc naszym językiem, są dla nas olbrzymią zagadką. A co tutaj dopiero mówić o dzikich zwierzętach? 

Podejrzewam, że dużo z Was doskonale kojarzy tę książkę i przede wszystkim autora, który zyskał w Polsce olbrzymią sławę i uznanie dzięki swojej książce "Sekretne życie drzew". Przyznam szczerze, że w tamtych czasach w ogóle nie interesowałam się taką tematyką, a te reportaże w żaden sposób nie zachęcały mnie do zmiany zdania. Teraz wiele pod tym względem się zmieniło i właśnie dlatego postanowiłam zapoznać się z "Duchowym życiem zwierząt". Czy było warto? 

Autor używa bardzo prostego i przyjemnego języka, co się chwali, gdyż dzięki temu książka jest zrozumiała dla czytelników nie znających specjalistycznego słownictwa. Poza tym czytelnik nie zniechęci się od razu na wstępie. Gdy czytałam, miałam wrażenie, że siedzę gdzieś na polance przy ognisku i ktoś z moich znajomych opowiada ciekawostki na temat zwierząt i przyrody, a ja pochłonięta tymi anegdotkami przenoszę się w nieznany mi świat, gdzie towarzyszą mi wyłącznie płomienie ogniska. Lubię, gdy książki wywołują we mnie takie wrażenie. 

"Duchowe życie zwierząt" to zbiór informacji o zwierzętach opowiedzianych za pomocą różnych anegdotek wziętych z badań i obserwacji autora. Osobiście, tak jak wspominałam, ta tematyka obecnie niezmiernie mnie interesuje, jednak momentami zaczynałam się nudzić, gdyż dopiero co część z tych badań analizowałam z punktu widzenia naukowego. Przyjemnie było zapoznać się z nimi jeszcze raz w tak lekkiej formie, ale miałam nadzieję, że moja wiedza zostanie istotnie poszerzona, co okazało się trochę złudną nadzieją. Lecz jeśli w ogóle nie mieliście styczności z tym tematem, jest to skarbnica przyjaznej wiedzy. 

Kiedy zaczynałam czytać książkę, zastanawiałam się, skąd pisarz czerpie tę wiedzę. Wiedziałam, że jest to bezpośrednio związane z jego pracą zawodową oraz pasją, ale same słowa oparte na tym aspekcie nie wystarczają w literaturze faktu. Tymczasem powoli okazywało się, że autor wprowadził rozróżnienie informacji. Czytelnik od razu dowiaduje się, gdy Wohlleben opowiada swoje własne obserwacje. Zarazem ma dostęp do całego kontekstu tych spostrzeżeń, gdyż wie, w jakich okolicznościach były prowadzone i czy można zastosować je na szerszą skalę. Poza tym autor wielokrotnie odwołuje się do naukowych badań i również nas od razu o tym informuje, pozostawiając rozbudowaną bibliografię, gdzie możemy sami potwierdzić jego słowa lub jeśli nas zainteresuje jakiś konkretny aspekt, poszukać dodatkowych informacji. Podoba mi się, że jest to w tak wyraźny sposób rozróżnione, że wiem, skąd pochodzą badania i sama mogę zaufać lub nie obserwacjom naszego leśnika. 

"Duchowe życie zwierząt" to była dla mnie bardzo ciekawa przygoda i bez wątpienia zapoznam się z innymi książkami Petera Wohllebena. Choć trochę ze smutkiem przyznam, że po tych wszystkich pozytywnych opiniach na temat tej książki spodziewałam się jeszcze czegoś więcej. Miałam nadzieję, że autor wbije mnie w fotel. Tymczasem tylko lub może aż uporządkował w przyjemny sposób moją wiedzę. Podejrzewam, że w przypadku "Sekretnego życia drzew" może wywrzeć to na mnie większe wrażenie, gdyż o drzewach kompletnie nic nie wiem. Czy polecam Wam książkę? Oczywiście, że tak, ale wspomnę, że to nie jest reportaż dla każdego, ponieważ trzeba się tym interesować. Być może niektórzy czytając anegdotki, odkryliby w sobie pasję do zwierząt w głębszych znaczeniu tego słowa, ale wydaje mi się, że część czytelników mogłoby się zanudzić. 

czwartek, 9 lipca 2020

Zmorojewo – Jakub Żulczyk


Tytuł: Zmorojewo

Autor: Jakub Żulczyk 

Cykl: Tytus Grójecki

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Agora

Liczba stron: 496

Ocena: 7/10









Macie czasami tak, że wierzycie w Wasz świat, a pewnego dnia jedno wydarzenie sprawia, że nagle Wasza perspektywa okazuje się całkowicie niepoprawna? Zdajecie sobie wtedy sprawę, że Wasza podstawa do życia była błędna i teraz musicie wszystkie części układanki ułożyć na nowo, choć nie znacie wzoru? Jest to metaforyczne porównanie z mojej strony, ale zgodnie z różnymi opowieściami ludzi zdarza się od czasu do czasu, że ludzie zmieniają fundament swoich poglądów, że zaczynają się całkowicie inaczej zachowywać, bo cały ich świat zatrząsł się i już nie jest taki sam. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam na własnej skórze, ale wierzę, że jest to możliwe i niekiedy wydaje mi się, że chciałabym coś takiego przeżyć. Czy to miałoby dobre skutki – nie wiem – ale na pewno zmieniłoby wiele. 

Tytus jest typowym nerdem, który uwielbia spędzać czas sam, czytając książki, siedząc przed komputerem i poszukując ciekawych paranormalnych historii. Teraz kończy się szkoła, a rozpoczynają wakacji. Wszyscy jego koledzy opowiadają o swoich fantastycznych planach na wakacje – wyjazdy za granice, obozy sportowe i oczywiście mnóstwo dziewczyn. Tymczasem nieśmiały Tytus w tym roku jedzie... do dziadków na, w jego mniemaniu, zabitą dechami wieś. Bardzo zazdrości swoim znajomym, a nadchodzący miesiąc zapowiada się jako jeden, wielki koszmar. Jednak wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia na stronie internetowej znajduje informację, że koło dziadków znajduje się opuszczone miasto, gdzie obecnie zaginęły dwie osoby. Dlaczego miasto zostało opuszczone? Co się stało z dwoma poszukiwaczami przygód? Czy wakacje na wsi mogą być pasjonujące?

Myślę, że autora nie trzeba nikomu przedstawiać. Za sprawą swoich książek zyskał olbrzymi rozgłos, który został jeszcze bardziej rozpędzony dzięki ekranizacji jednej z powieści. Przyznam, że właśnie dzięki tej ekranizacji, a mowa tutaj o "Ślepnąc od świateł", dowiedziałam się o istnieniu pisarza. Obejrzałam wspomniany serial i zakochałam się w nim, co całkowicie mnie zmotywowało, by poznać twórczość Żulczyka. I tak oto ostatecznie po latach przychodzę z jego pierwszą książką, którą miałam szczęście poznać – "Zmorojewem". 

W dużym stopniu liczy się dla mnie styl, jakim posługuje się pisarz. Byłam bardzo ciekawa, co dostanę w tego typu powieści. Wiem od innych czytelników, że Jakub Żulczyk często używa bardzo dosadnego słownictwa, ale tutaj jest to jednak powieść przeznaczona dla młodzieży. Ostatecznie zostałam miło zaskoczona, ponieważ czułam, że każde zdanie jest napisane w przemyślany i dopracowany sposób, ale zarazem przy zachowaniu tej lekkości i unikatowości pióra. Przyznam, że zachwyciło mnie to i oczarowało. Miałam uczucie, że historia powoli otula czytelnika i pozwala w wolny sposób płynąć, by na koniec usidlić. Porównałabym to do historii przy ognisku, gdzie pozornie wszyscy chcą słuchać, ale na początku robią to jednym uchem, bez większego skupienia, a w pewnym momencie już każdy nie jest w stanie oderwać się od opowieści. 

I przede wszystkim pomysł! Dotychczas nigdy z takim się nie spotkałam, więc jest to dla mnie całkowicie na plus. Pewnie się zdziwicie, co mnie tak pozytywnie w tym pomyśle zaskakuje. W końcu pozornie jest to schematyczna historyjka o pasjonujących wakacjach na wsi. Wydaje mi się, że coś takiego było modne około lat 70. Ale tutaj nie są to tylko wakacje, a wchodzi wyrazisty wątek fantasy, który w niekonwencjonalny i subtelny sposób łączy naszą rzeczywistość ze światem legend i mitów słowiańskich. W ogóle nie spodziewałam się czegoś takiego i początkowo byłam sceptycznie nastawiona. Na szczęście mój sceptycyzm szybko został zastąpiony zaintrygowaniem. 

Fabuła co prawda nie wciągnęła mnie od pierwszych stron, ale dała duże pole popisu, gdy przebrnęłam przez początki. Historia jest prosta w odbiorze, a raczej byłaby, gdyby momentami nie robił się z tego jeden wielki, niezrozumiały chaos. Później wszystko się wyjaśniało i znowu było proste i przyjemne. Pojawił się również wątek romantyczny, wyjątkowo nielogiczny i naciągany. Mimo to był przeuroczy, dlatego postanowiłam przymknąć oko na pewne niedociągnięcia pod tym względem i oddać serce historii miłosnej bohaterów. 

Choć z tymi bohaterami niestety nie do końca wyszło autorowi, gdyż ich kreacja jest dość pobieżna. Wiele postaci – w tym główne – polubiłam i niekiedy utożsamiałam się z nimi, ale w tym przypadku to nie wystarczyło. Zaczynając od Tytusa, to poczułam do niego sympatię, ponieważ okazał się osobą nieśmiałą, niezaradną, lecz mimo to pełną oddania i zaangażowania w swoje pasje. Wywoływał u mnie uśmiech i pewnego rodzaju podziw. Podobnie miałam z Anką, która miała wiele wad, ale one ginęły na tle zalet. Takie postacie ludzkie zawsze łapią mnie za serca. Jednak jeden z bohaterów całkowicie skupił na sobie moją uwagę, a mowa tutaj o Strąku. Akurat sposób, w jaki został wykreowany, nie pozostawia nic do zarzutów. Określiłabym go jako rozsądnego wariata. Ten oksymoron idealnie obrazuje to, kim był i do czego dążył. 

Cieszę się, że miałam przyjemność poznać twórczość autora od strony fantastyki. To moja domena, w której bez wątpienia czuję się najpewniej i zazwyczaj dużo wymagam od pisarzy, dlatego jest to z mojej strony akceptacja, by w przyszłości zapoznać się również z powieściami autora z innego gatunku. Zapewne zrobię to już wkrótce, więc jestem bardzo ciekawa, czy będzie to tak samo fantastyczna przygoda jak "Zmorojewo". 


wtorek, 7 lipca 2020

Ekipa – Tijan Meyer


Tytuł: Ekipa

Autor: Tijan Meyer

Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka

Cykl: Crew

Tom: I

Kategoria: Romans

Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Liczba stron: 519

Ocena: 3/10






Żyjemy w świecie niespójności i braku sprawiedliwości. Codziennie słuchamy najróżniejszych historii – tych opowiadanych przez znajomych, tych z telewizji i tych z kart książek. Gama emocji, które te opowieści niosą, jest wprost przytłaczająca. Jedne opowiadają o miłości, szczęściu i spełnionych marzeniach. Natomiast inne idą w stronę zła, gdzie dominuje cierpienie i przemoc. Można ignorować takie historie, bo w końcu nie wyróżniają się takim pięknem jak te szczęśliwym zakończeniem. Jednak to nie zmieni faktu, że one są prawdziwe. Jeśli to nawet tylko książka czy film, to nadal na świecie istnieją ludzie, którzy codziennie muszą walczyć ze złym światem, codziennie cierpią i codziennie życie przynosi im kolejne poważne problemy. Czy naprawdę chcemy to ignorować? 

Bren należy do Ekipy Wilków. Budzi tym olbrzymi szacunek wśród uczniów szkoły, ponieważ w systemie Ekip są tylko dwie dziewczyny. Wszystkie inne należą do tak zwanych Normalnych. Taka dziewczyna jak Bren musi wyróżniać się zimną krwią, olbrzymią lojalnością wobec członków Wilków i gotowością, by łamać zasady, jeśli nadejdzie taka potrzeba. Jej najlepszy przyjaciel – Cross – również należy do Wilków. Od najmłodszych lat wspiera Bren w jej licznych problemach z rodziną. Rozumie ją oraz wie, jak pomóc, by poczuła się lepiej. Czy ta przyjaźń w obliczu coraz większych problemów ma jakąś przyszłość? Czy same Wilki mają szansę przetrwać, gdy inne Ekipy są coraz silniejsze? Jakie decyzje podejmie Bren, gdy przyjdzie na to czas? 

"Ekipa" zaintrygowała mnie pomysłem, dlatego w ramach odpoczynku od poważniejszych lektur postanowiłam zapoznać się z nią. Miałam dotychczas jedną okazję, by zapoznać się z twórczością Tijan i przyznam, że nie wspominam jej jakoś dobrze. Jednak chciałam dać jeszcze jedną szansę pisarce, tym bardziej że doceniam niekonwencjonalne pomysły i są one w stanie wynagrodzić mi naprawdę wiele wad. Byłam przekonana, że w "Ekipie" zostanie zachowany schemat podziału na grupy szkolne, a same ekipy dodadzą pewnego rodzaju pikanterii całej opowieści. Nie do końca tak było, ale nie zaprzeczę, że jest to ubranie znanych nam stereotypów w niesztampową formę. 

Styl autorki jest wyjątkowo przyjemny, dzięki czemu te setki stron czyta się w mgnieniu oka. Lekkość pióra pozwala na wczucie się w historię. Mimo to często miałam wrażenie, że język pisarki jest niestety bardzo chaotyczny i w wielu przypadkach niespójny. Byłam tym zawiedziona, gdyż lubię dopracowane style. Nie mam nic przeciwko lekkiemu stylowi, w szczególności w tego typu powieściach, ale tutaj nie było granice między swobodnymi myślami, a logicznym połączeniem. 

Tijan bez wątpienia miała wiele pomysłów na poprowadzenie fabuły i jestem przekonana, że miały one olbrzymi potencjał. Szkoda tylko, że nie został wykorzystany. Czego zabrakło? Połączeń między tymi pomysłami. Miałam wrażenie, jakbym skakała z kamienia na kamień, koniecznie omijając wodę, gdzie jest nieznane. W jednym momencie skupiam się na danym wydarzeniu, by za chwilę nie wiadomo skąd i jak pojawiła się nowa sytuacja w żaden sposób niezwiązana z tym, co było wcześniej. Czasami czułam się wybitnie zagubiona, a to wielokrotnie wywołało brak zainteresowania z mojej strony. 

Mogę narzekać na wiele aspektów, jednak byłabym w stanie wybaczyć wszystkie wady, gdyby autorka dobrze wykreowała bohaterów. Tymczasem w ogóle tego nie zrobiła. Żadna postać nie wyróżniała się niczym wyjątkowym, a momentami niektórzy bohaterowie nawet mylili mi się. Sama Bren jest jedną z najbardziej irytujących dziewczyn, jakie spotkałam w literaturze. Przede wszystkim ona zawsze wiedziała, co inni myśli, jak inni zareagują i co się dzieje w ich głowie. Jak? Wiem, że dobry obserwator jest w stanie wiele wywnioskować na podstawie zwykłych zachowań, ale tutaj to było po prostu niczym niewyjaśnione czytanie w myślach. To tak w rzeczywistości nie ma prawa funkcjonować. Była wykreowana na silną, młodą kobietę, która mimo wielu doznanych krzywd walczy o swoje przetrwanie. Owszem, w jakiś sposób to robi, ale zazwyczaj ogranicza przy tym wolność innym osobom. Uważa się za samowystarczalną, a tymczasem zachowuje się jak rozpieszczona panienka lubiąca zabawiać się nożem. Sytuację trochę ratował Cross, ponieważ na tle całej historii wyróżniał się lojalnością i oddaniem. Lecz dla mnie jako czytelnika potrzeba czegoś więcej. 

Sama tematyka jest ciężkim kalibrem. Cieszę się, że w "Ekipie" są poruszane istotne tematy takie jak alkoholizm, choroba, przemoc i gwałt. Uważam, że o takich tematach powinno się mówić często i nie udawać, że one nie istnieją albo że wcale nie mają wpływu na psychikę ludzi. Doskonale wiemy, że to kłamstwo. Mimo to Tijan idąc w dobrą stronę, nie dopracowała tych aspektów. W pewnym momencie rzuciła czytelnikowi cały worek krzywd i tragedii, ale nie powiedziała, co z nim zrobić. Jedno cierpienie prawie od razu było zastępowane przez kolejne, które za chwilę zostawało ponownie zastąpione przez jeszcze nowszą krzywdę. Przy takim tempie i wymieszaniu tak ciężkich i trudnych sytuacji nie ma w ogóle czasu na jakiekolwiek zrozumienie i refleksje. 

Niestety jak sami możecie przeczytać, moje kolejne spotkanie z Tijan okazało się katastrofą i mi przykro z tego powodu. Oczekiwałam, że "Ekipa" pozwoli zmienić mi zdanie o pisarce albo co najmniej przekonać mnie do dania kolejnej szansy, a tymczasem mam wrażenie, że był to tylko zmarnowany czas, a ja w ogóle nie odpoczęłam przy tej powieści. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Taniej Książce i serdecznie Was zapraszam do zapoznania się z działem książki dla kobiet

sobota, 4 lipca 2020

Harry Potter i Książę Półkrwi – J.K. Rowling


Tytuł: Harry Potter i Książę Półkrwi

Autor: J.K. Rowling

Tłumaczenie: Andrzej Polkowski

Cykl: Harry Potter 

Tom: VI

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Media Rodzina

Liczba stron: 704

Ocena: 9/10







Niektórych ludzi spotykają złe rzeczy w życiu. I nie ma żadnej zależności między czynami tej osoby, charakterem czy miejscem. Po prostu przypadek, może jakaś potężna siła, a może zwykły efekt motyla sprawiają, że te rzeczy się wydarzą i ten człowiek nie ma na to żadnego wpływu. Co w takim przypadku zrobić? Część osób nie jest w stanie sobie poradzić z taką sytuacją – wpadają w obojętność, wielki smutek albo bezczynność. Jednak są też ludzie, którzy mimo wszystko brną do przodu. Składają swoje zniszczone życie na nowo i gdy ich budowla cały czas upada, oni zaczynają ją budować od nowa. 

Harry musi poradzić sobie ze złymi wspomnieniami, które nawiedzają go co nocy w śnie i przypominają, że jego życie nigdy nie będzie już wyglądać tak samo. A dni również nie przynoszą ulgi, gdyż towarzyszy im widmo wojny i cierpienia. Jedynym wytchnieniem od tego wszystkiego jest Hogwart, gdzie jest bezpiecznie i można przynajmniej próbować zapomnieć o rozrastających się szeregach Lorda Voldemorta. Lecz czy w szkole magii na pewno nadal jest bezpiecznie? Czy ciemnym mocom uda się pokonać mury zamku? Co niesie Harry'emu przyszłość? 

Krótko przed Bożym Narodzeniem stwierdziłam, że w 2020 roku przeczytam ponownie cały cykl o Harrym Potterze. Czytałam go wielokrotnie, ale nigdy – nawet za pierwszym razem – po kolei. Gdy zaczynałam wprowadzać w życie swoje postanowienie, mocno wątpiłam, czy jest ono w ogóle w jakikolwiek sposób do spełnienia. Byłam przekonana, że nie znajdę czasu na czytanie tych samych książek, że nie uda się mi tak jak kiedyś przepaść w tym świecie magii. Tymczasem mamy lipiec, a ja przed sobą mam tylko jedną część, a dzisiaj przychodzę do Was z recenzją "Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi". 

Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale mam wrażenie, że z każdym kolejnym tomem serii autorka rozwijała swoje umiejętności i w "Księciu Półkrwi" jest to majstersztyk językowy. Idealnie wyważone proporcje między opisami, które pozwalają dokładnie poznać całe uniwersum, a dialogami, dzięki którym czytelnik może poznać lepiej bohaterów, utożsamić się z nimi i ich zrozumieć. Bez wątpienia warsztat pisarki Rowling jest unikatowy i rozpoznawalny. Wydaje mi się, że byłabym go w stanie rozpoznać wszędzie, bo jednak rzadko się zdarza, by prawie każdy szczegół, prawie każda postać była tak dobrze dopracowana. 

Fabuła w tej części już należy do tych mroczniejszych czasów, gdzie nie możemy być przekonani, że Harry pokona zło i wszystko będzie dobrze. To są już czasy, gdzie możemy mieć tylko nadzieję na lepszą przyszłość. Zarazem jako czytelnicy możemy zaobserwować, jak mimo zła, cierpienia i wszechogarniającego okrucieństwa bohaterowie nadal próbują normalnie żyć, nadal się śmieją, zakochują, przyjaźnią i dążą wcześniej wyznaczoną sobie drogą. Nastolatek może zbyt wcześnie dojrzeć, zostać postawiony przed zbyt wielkimi wyborami, jednak pozostaje nadal młodą osobą, która pragnie być po prostu szczęśliwa teraz i w przyszłości. 

Powieść jest wprost naszpikowana wieloma zagadkami, niedopowiedzeniami i intrygami. Jednak powoli to wszystko zaczyna się wyjaśniać i dążyć zgrabnie do rozwiązania. W poprzednich częściach można mieć wrażenie, że ta mroczna część historii jest labiryntem, w którym po omacku poszukujemy wyjścia, a nie dostajemy żadnych podpowiedzi. Tutaj jeszcze nie można otworzyć złotego klosza i zobaczyć, co pod nim jest, ale na pewno wszystko zmierza ku prostej – tylko z wieloma przeszkodami po drodze. Wśród fanów i antyfanów często spotykam się z opinia, że w całej serii jest wiele niejasności i niespójności. Oczywiście to prawda i nie można temu przeczyć, ale osobiście uważam, że nie istnieją historie bez takich błędów, a tutaj te większe czy mniejsze niedociągnięcia są wynagradzane niesamowitą siecią sensownym i logicznych połączeń. Ich odkrywanie przynajmniej mi wiele lat tamu dało olbrzymią przyjemność. Obecnie zauważam coraz więcej aspektów, które odgrywają ważną lub fascynującą rolę, a za pierwszym razem w ogóle nie zostały one przeze mnie zauważone. 

Już wielokrotnie Wam wspominałam, że na temat bohaterów mogę napisać wręcz całą książkę, ponieważ prawie każda postać jest dla mnie warta uwagi i dobrze wykreowana. Myślę, że duże znaczenie ma tutaj fakt, że nie są to miałcy bohaterowie, tylko osoby o pełnowymiarowych charakterach i własnych historiach. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o Dumbledorze, który jest wyjątkowo wyraźną postacią w całej serii. Na przestrzeni lat powoli wyłania się jego obraz i płynie on od kochanego nauczyciela, przechodząc przez autorytet i przyjaciela, a dochodząc do bardzo ludzkiej postaci z wieloma tajemnica. Ich poznanie czytelnikowi na razie nie jest jeszcze dane, ale dostajemy obietnicę, że to już niedługo. Bardzo cenię tę postać właśnie za tą wielowymiarowość i przede wszystkim ludzkość. Myślę, że większość z nas na samym początku oceniło by dyrektora szkoły jako dobrego, a teraz – czy na pewno? W "Księciu Półkrwi" coraz większe znaczenie ma również Draco, a jego własna historia zaczyna być opowiadana z całkowicie innej perspektywy, co przypomina, że każdy z nas się myli i zawsze istnieją dwie strony medalu. 

Cieszę się, że zdecydowałam się przeczytać jeszcze raz wszystkie części i to w dodatku w poprawnej kolejności. Sporo osób twierdzi, że jest to cykl już nie na mój wiek, a moja fascynacja tą historią jest co najmniej dziwna. Nie sądzę tak, bo nie będę ukrywać, że czytałam o wiele lepsze książki niż "Harry Potter" i pod względem fabuły, i języka, i... być może bohaterów. Nie jest to też ta perełka, która sprawiła, że rozpoczęłam swoją przygodę z czytaniem. Jest to po prostu seria pozwalająca przypomnieć mi, jak z pasją oddawałam się czytaniu jako dziecko i jak łatwo było mi przenieść się do całkowicie innego świata. To uczucie jest niepowtarzalne i niezastąpione, więc teraz mogę tylko wspominać, przekładając strony tych powieści.