niedziela, 20 sierpnia 2017

Kiedy odszedłeś – Jojo Moyes


Tytuł: "Kiedy odszedłeś"

Autor: Jojo Myes

Tłumaczenie: Nina Dzierżawska

Cykl: Zanim się pojawiłeś

Tom: II

Kategoria: Literatura obyczajowa

Wydawnictwo: Między Słowami

Liczba stron: 496

Ocena: 6/10




Czasami nasze życie jest po prostu piękne. Doceniamy każdą najmniejszą chwilę, mamy kochającą rodzinę, marzenia i przyszłość przed sobą. Ale jednego dnia wszystko może się zmienić. Nasze życie obraca się wtedy o sto osiemdziesiąt stopni i nie ma już żadnego odwrotu. Musimy sobie poradzić z nowymi problemami, które zniszczyły nasze idealne istnienie. Jest to trudne. Pojawia się pytanie, jak to zrobić, jeśli już prawie nic nam nie pozostało. Ale przecież nie można się zatrzymywać, nie można sobie na to pozwolić.

"Po prostu żyj" – te słowa dźwięczą w umyśle Lou, odkąd tylko przeczytała list zaadresowany do niej od Willa. Brzmi to tak prosto, niezobowiązująco, ale tak naprawdę to największe wyzwanie jakie kiedykolwiek dostała w życiu. Jak można żyć po tym wszystkim, co się działo? Po tym czego była świadkiem i brała w tym udział? Jej istnienie nie ma dla niej już sensu bez ukochanego. Pracuje ciężko, zmienia miejsca pobytu, zwiedza, rozwija się, ale są to tylko nic nieznaczące punkty na wyimaginowanej liście. Lou już nie potrafi dać sobie drugiej szansy. Czy jest w stanie zrobić to ktoś inny? 

Pierwszy raz o tym cyklu usłyszałam, gdy wchodziła do kin ekranizacja pierwszego tomu. Obejrzałam film i podobał mi się, choć mnie prawie w ogóle nie zaskoczył. Ale mimo to przeczytałam pierwowzór i wtedy byłam już zachwycona. "Zanim się pojawiłeś" okazało się wyjątkową książką, która bardzo mnie poruszyła i dała wiele do myślenia. Niektórych kwestii nie rozwiązałam do dzisiaj. Dlatego miałam bardzo duże oczekiwania co do następnej powieści. Zdawałam sobie sprawę, że to będzie coś innego, innego rodzaju historia, ale mimo to zawiodłam się na niej. 

Moyes ma bardzo charakterystyczny styl, który początkowo drażnił mnie, jednakże z czasem zaczęłam go doceniać i obecnie uwielbiam jej język. Jest on niezwykle lekki i przy tym przyjemny. Dzięki temu łatwo wczuć się w historię i nie zwracać uwagi na niepotrzebne ozdobniki czy kunsztowne słowa niepasujące do całej opowieści. W dodatku pojawia się w nim wiele komizmu, który nieraz i nie dwa wywołał uśmiech na mojej twarzy i pozwolił oderwać się od monotonni dnia codziennego.

Gdy zaczęłam czytać "Kiedy odszedłeś", zrozumiałam, że będzie to przewidywalna książką i tak naprawdę nie powinnam się spodziewać po niej nie wiadomo czego. Ale było już za późno – moje oczekiwania były wielkie. I nagle pojawił się moment! Wtedy wszystko się zmieniło. Autorce udało się mnie zaskoczyć, więc z zapartym tchem czytałam dalej. Niestety to były tylko pozory nieprzewidywalności, gdyż później byłam w stanie przewidzieć większość wydarzeń. Cała opowieść jest trochę przesłodzona. Z jednej strony to bardzo urocze, ale chyba nie o to chodzi w historii Lou, żeby była tak samo urocza jak sama bohaterka. Przez to miałam wrażenie, że jest o niczym. Opowiada po prostu zwykłe dni, które nie mają większego znaczenia. Powinnam dzięki temu lepiej zrozumieć tę kobietę, ale w tym przypadku wcale tak nie było. 

Jak już wcześniej wspomniałam, "Zanim się pojawiłeś" bardziej przypadło mi do gustu. Było bardzo emocjonalne, pełne zawirowań i nietypowych problemów, które mimo wszystko mogą nas spotkać. Musiałam poświęcić jej dużo czasu i zaangażować się emocjonalnie, tymczasem z drugiego tomu mało co wyniosłam. 

Samą Lou kiedyś uwielbiałam. Uważałam ją za wybitnie wykreowaną postać, która ma w sobie wiele pasji, empatii i nadziei, ale zarazem brakuje jej wiary w samą siebie. Muszę się wam nawet przyznać, że czasami utożsamiałam się z nią. Rozumiałam jej postępowanie i obawy. Często się zdarzało, że podziwiałam ją za wytrwałość i oddanie. Jednak w tej części w ogóle nie mogłam jej zrozumieć. Zdaję sobie sprawę, że przeżyła wiele i trudno jej sobie z tym poradzić, ale prawie zawsze zaprzeczała samej sobie, co wyjątkowo mnie irytowało. Za to moją uwagę przykuła Lily, która okazała się buntowniczką z krwi i kości. Polubiłam ją za to, że nie bała się mówić, co czuje, jeśli nawet czasami ukrywała prawdziwe przyczyny. Krzyczała, śmiała się i obrażała – nie udawała. 

Tematyka ukazuje, jak trudno poradzić sobie ze śmiercią kochanej przez nas osoby. Widzimy zmagania Lou, ale również rodziców Willa czy ludzi, którzy nawet go nie znali, ale jego śmierć wywarła na nich olbrzymie wrażenie i to nie w pozytywnym rozumieniu. Moyes nie ograniczyła się do jednego spojrzenia, ale dała pełną gamę negatywnych emocji, które nie pozwalały funkcjonować normalnie bohaterom. 

Jestem zdania, że Jojo Moyes pisze wzruszające powieści i mimo nie do końca pozytywnej opinii o "Kiedy odszedłeś" dobre. Opieram to zdanie wyłącznie na cyklu "Zanim się pojawiłeś", ale mam zamiar przeczytać pozostałe jej książki. Jeśli lubicie ckliwe, ale zarazem bardzo poważne historie, to jest seria dla was. 

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Sekta Egoistów – Eric-Emmanuel Schmitt


Tytuł: "Sekta Egoistów"

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt

Tłumaczenie: Łukasz Muller

Kategoria: Literatura współczesna

Wydawnictwo: Znak

Liczba stron: 208

Ocena: 6/10









Od dziecka uczą nas, żeby być miłym, mieć własne zdanie, ale szanować również zdanie innych, wykazywać się dobrym wychowaniem i dbać o dobro innych. To piękna, pełna empatii idea, którą wiele osób wyznaje. Jednakże nie oszukujmy się – chcielibyśmy, żeby to na nas skupiała się uwaga innych i to nasze, wyłącznie nasze problemy są najważniejsze. W końcu nie możemy poczuć tego, co inna osoba. Możemy to sobie wyobrazić, przywołać dawne wspomnienia, ale to i tak namiastka prawdy. Tak sama inny ludzie nie są w stanie poczuć dokładnie tego samego co my. Nie przyszło wam do głowy, że tak naprawdę na świecie istniejemy tylko my sami?

Główny bohater jest znudzony swoimi naukowymi badaniami. Spędza nad nimi godziny, dnie, aż wreszcie wszystko łączy się w lata. Wcześniej to uwielbiał, jednakże teraz pragnie coś zmienić. Postanawia zrobić radykalny krok w swoim życiu – przeczytać coś dla przyjemności. Pada na pewną książkę, gdzie pojawia się wzmianka o wyjątkowym człowieku, który założył sławną w przeszłości Sektę Egoistów. Jegomość fascynuje głównego bohatera do tego stopnia, że badacz postanawia ruszyć jego śladem i zrozumieć jego historię. Czy mu się to uda?

Schmitt jest dla mnie wybitnym pisarzem, aczkolwiek bardzo skrajnym. Pamiętam, gdy czytałam jego pierwsze powieści. Zawsze mnie zaskakiwały. Kiedy sięgałam po jego książkę, już wiedziałam, że będzie to coś wyjątkowego. Dlatego czytałam tych opowieści coraz to więcej i wtedy zdałam sobie sprawę, że Schmitt może i potrafi zaskoczyć, ale używa do tego cały czas tego samego narzędzia. Wtedy poczułam się zbita z tropu. Dawałam szansę kolejnej książce, ale ona wydawała mi się złudnie podobna do poprzednich. To tak jakby zmieniać całe nasze otoczenie, ale czuć ten sam zapach. 

"Sekta Egoistów" na początku wydawała mi się czymś nowym. Nigdy nie wpadłabym na pomysł, że można opowiedzieć historię o egoistach, którzy się szczycili, że właśnie nimi są. Ciekawe ujęcie opowieści oraz przeszłość człowieka odkrywana po kilkuset latach zafascynowały mnie. Wszystko szło w ogóle w innym kierunku niż typowe książki Schmitta. Byłam już naprawdę na nią pozytywnie nastawiona. Oczywiście do momentu aż wreszcie historia wróciła na standardową ścieżkę. Byłam wściekła. Myślałam, że ponownie odkryję Schmitta i ponownie będę mogła doceniać jego dzieła. Nie stało się tak – ponownie się zawiodłam. 

Pisarz ma bardzo charakterystyczny styl, który w tym momencie jestem w stanie bez trudu rozpoznać. On nie pisze książki, on opowiada opowiastkę, która ma uczyć i dawać do myślenia. Wcale nie przekładamy kartek, tylko siedzimy przy ognisku i słuchamy swojego mentora, który wiele już w życiu widział, więc jego doświadczenia są bardzo cenne dla nas. Czerpiemy z tego przyjemność, ale również odnajdujemy samych siebie. Tym bardziej że jego historia to jeden wielki chaos. To jest jego znak rozpoznawczy. Mamy się orientować i wysilić. Nie dostaniemy wszystkiego tak po prostu, bo nagle chcemy. Należy za to zapłacić swoją uwagą. 

Sama fabuła okazała się wciągająca, dzięki czemu przeczytałam "Sektę Egoistów" bez problemu na jeden raz. Fakt faktem, że zakończenie przewidziałam prawie na samym początku. Nic zaskakującego, lecz za to bardzo wstrząsającego. Byłam przekonana, że jeżeli się nie mylę, to zakończenie nie zrobimy na mnie żadnego wrażenia. Przeliczyłam się. Choć muszę się wam przyznać, że ta końcówka nie była dla mnie do końca zrozumiała. Musiałam wszystko sobie przeanalizować w głowie i upewnić, że jest tak, jak myślę. I tu mi paradoksalnie pomógł opis na okładce powieści. W dodatku miałam odczucie, że poza tą jedną historią na świecie nic się nie dzieje. Jest tylko główny bohater i nic więcej. To zniechęca do czytania.

Głównego bohatera nie polubiłam. Tak naprawdę to go wręcz znienawidziłam. Nie mogłam się w nim doszukać poza wnikliwością i cierpliwością żadnej innej pozytywnej cechy. Cały czas narzekał na swój los, fascynował się losem Gasparda, a nie robił nic by czerpać z tego przyjemność i przede wszystkim zmienić swoje życie. Na szczęście sam Gaspard okazał się dość niezwykłą postacią. Był tajemniczy i miał intrygujące spojrzenie na świat. Potrafił przekonać ludzi do swoich racji. Nawet ja nieraz byłam zaskoczona takim punktem widzenia i musiałam przyznać mu w niektórych kwestiach rację.

"Sekta Egoistów" ukazuje, jak duży wpływ na życie człowieka może mieć ideologia. Niektórzy są gotowi oddać wszystko, by udowodnić jej słuszność i dążyć do wyznaczonego sobie celu. Cała opowieść dzieje się na tle szaleństwa, które na początku tylko czasami daje znać o swoim istnieniu, by później nawet na chwilę nas nie opuszczać. Jego macki są wszędzie – nawet w naszym umyśle.

Już dawno chciałam się zapoznać z tą opowieścią Schmitta, ale spodziewałam się po niej stanowczo czegoś więcej. Jeżeli lubicie Schmitta to warto ją przeczytać, ale nie radziłabym innym zapoznawać się z tym pisarzem poprzez tę historię.