sobota, 21 maja 2016

Mój pies jest dinozaurem


Tytuł: "Mój pies jest dinozaurem"

Autor: Jackie French

Tłumaczenie: Małgorzata Fabianowska

Cykl: Zwariowane rodzinki

Kategoria: Literatura dziecięca

Wydawnictwo: Wilga

Liczba stron: 144

Ocena: 6/10








Kto nie marzył o psie? Prawie każde dziecko pewnego dnia podchodzi do rodzica i mówi, że chce zwierzątko. Jest to stały schemat w życiu każdego. Część z was pewnie niedawno było na tym etapie, inni mają go przed sobą jako rodzic. Cieszycie się? Gucio dostał możliwość wybrania sobie prezentu na urodziny i wybrał... psa! Razem z rodzicami i siostrą udał się do schroniska, by wybrać swojego nowego ulubieńca. To zastanawiające, że dzieci często nie decydują się na słodkie, małe szczeniaczki, czy zabawne futrzaki, tylko na te malutkie, smutne zwierzątka, których nikt nie chce. Tak samo było w tym przypadku. Tak oto Kropsa trafiła do nowego domu. Wszyscy ją pokochali, mimo tego że okazała się dziwnym psem... Czy na pewno psem? Czy ostatecznie odnajdzie się w domu Gucia? Czym się zajmuje jego dziwna sąsiadka i dlaczego tak bardzo intryguje ją zwierzę małego chłopca?

Z "Zwariowanymi rodzinkami" spotkałam się całkiem niedawno. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym cyklu i byłam bardzo ciekawa, co nowego pojawiło się dla naszych młodych czytelników, co teraz ma ich zachęcić do poznania własnej wyobraźni i czytania. Poprzednia książeczka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Teraz przyszedł czas na kolejną, która swoją drogą zaintrygowała mnie. Pies dinozaur? Pomyślałam, że to musi być ciekawe. Prawie każde dziecko przechodziło "fazę prehistorii". Do dzisiaj na moich półkach zalegają encyklopedie na ten temat i zmyślone opowiadania. Czy "Mój pies jest dinozaurem" jest godne, by znaleźć się w tych cennych dziełach?

Autor wpadł na dość oryginalny pomysł. Historii o tych weteranach dawnych czasów jest naprawdę dużo. Większość ma zabawiać młodsze osoby, ale pojawiły się również takie produkcje jak "Park Jurajski". W "Zwariowanych rodzinkach" temat jest całkiem inaczej ujęty i właśnie to przypadło mi do gustu. Jest to wręcz szalona koncepcja, ale bez wątpienia rozwija wyobraźnie i pozwala oderwać się od codziennego schematu. Tymbardziej że jest to komiczny sposób, który nieraz wywołał uśmiech na moich ustach i pozwolił na odpoczynek.

Fabuła opowieści jest bardzo wciągająca. To jest jej największy plus. Mimo że to nie jest powieść na mój wiek, to i tak nie mogłam się oderwać. Tę ponad setkę stron przeczytałam naraz i byłam zawiedziona, że to już koniec. Język jest bardzo prosty, ale pozwala również dzieciom na naukę nowych słów, dlatego jestem przekonana, że z taką samą pasją oddadzą się lekturze. W końcu nie jest to przymusowa książka do szkoły, tylko coś, co przyciągnie każde dziecko do czytania. Historia naprawdę jest ciekawa i w pewien sposób nieprzewidywalna. Jak już wcześniej wspomniałam, pojawia się komizm sytuacyjny, sprawiający, że i dorosły, i mały szkrab zaśmieje się nieraz podczas tej opowieści.

Niestety nie do końca przypadł mi do gustu główny bohater – Gucio. Jest to dla mnie papierowa postać, która poza podstawowymi cechami nie wykazuje żadnych innych. Brakuje mu pewnego typu polotu, co bardzo mnie irytowało. Po przeczytaniu "Zwariowanych rodzinek" nie jestem w stanie powiedzieć zbyt dużo o nim. Natomiast jego siostra – Fisia – zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, mimo że pojawiała się rzadko. Przez te kilka epizodów ukazała wiele swoich cech. W opowiastce jest wiele barwnych charakterów, znacznie różniących się od siebie, dzięki czemu powieść jest bardziej barwna. 

Tematyka historii jest pouczająca i wyjątkowo istotna dla dzieci. Dla mnie już nie odgrywała tak istotnej roli, ale pamiętam, jak kiedyś bardzo przejmowałam się sprawami tego typu i wzruszały mnie wszystkie takie opowiadania. Myślę, że rodzice również powinni być obecni przy czytaniu tej książki, ponieważ jest ona dla nich ostrzeżeniem. Oczywiście nie mówię tu o jakiś wielkich groźbach, ale można wyciągnąć z niej wiele przemyśleń dotyczących wychowania i przede wszystkim miłości.   

Tak sama jak w poprzedniej części "Zwariowanych rodzinek" zwróciłam uwagę na ilustracje. Są zabawne, przez co ubarwiają książkę i pozwalają na lepsze wyobrażenie sobie niektórych zdarzeń. Nie jest ich też za dużo, co jest bardzo pozytywnym aspektem, ponieważ to ma być pewnego rodzaju powieść, a nie album z pięknymi obrazkami.

Przyznaję, że "Mój pies jest dinozaurem" jest dobrą książką, która bez wątpienia spodoba się dzieciom. Nie jest idealna, ale ma wiele dobrych stron i można z nią spędzić mile czas.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo portalowi Zażyj Kultury

piątek, 13 maja 2016

Radość kwiatów


Tytuł: "Radość kwiatów"

Autor: Eleri Fowler

Kategoria: Rozrywka

Wydawnictwo: HarperCollins Polska

Liczba stron: 96

Ocena: 9/10


Czy nie macie czasami wrażenia, że nasze życie jest okropnie monotonne? Wstajemy codziennie rano, by następnie iść do pracy lub szkoły i wrócić po ośmiu godzinach zmęczonym i zestresowanym... Czekamy na jakiekolwiek wolne dni, odmianę, która sprawi, że nasze życie będzie bardziej barwne. To wyjątkowo pesymistyczne podejście, ale nie oszukujmy się – czasami takie myśli nas nachodzą. Możemy sobie wmawiać, że to bzdury, że powinniśmy poszukać pozytywnych stron złego, lecz i tak ostatecznie kładziemy się do łóżka załamani. Ten stan szybko mija. Najczęściej na drugi dzień. Jednak czy nie byłoby lepiej, gdyby zniknął od razu? Chcemy tęczowego życia. Dlaczego nie kolorujemy go sami? Może warto zacząć...

Jakiś czas temu stały się bardzo popularne kolorowanki antystresowe. Pamiętam, jak zobaczyłam pierwszą recenzję takiej książki i od razu oszalałam. Część osób stwierdziło, że to niepotrzebna bzdura, która wcale nie pomaga. Niektórzy się przekonali, inni do dzisiaj mają inne zdanie na ten temat. Dla mnie to jest idealny "wynalazek", ponieważ od dziecka rysowałam, kolorowałam i tworzyłam. Cały czas muszę robić coś z palcami. Znalazłam na to wiele sposobów. Jednym z nich jest pisanie... Lecz niesamowity jest powrót to tych pierwszych przyzwyczajeń, kiedy kredki rozwiązywały wszystkie moje problemy i pozwalały odnaleźć samą siebie. Czy "Radość kwiatów" sprawiła mi spodziewaną przyjemność? 

Kiedy tylko książka przyszła pocztą, otworzyłam ją i zachwyciłam się. Gdy tylko mam okazję oglądam w sklepach antystresowe kolorowanki i wiem, że w tej chwili część z nich jest robiona na szybko. Niedokładne rysunki, często powtarzające się, mało kreatywne... Tego się obawiałam. Tymczasem otrzymałam niezwykłe połączenie linii, które w efekcie stworzyło niewyobrażalne obrazy. I wiecie co? Ja mam wpływ, co dalej się z nimi stanie. Każdy najmniejszy element od tej chwili zależy ode mnie i mojej inwencji twórczej. Liczne kwiaty, zwierzęta ogrodowe i zwykłe połączenia okręgów, spirali daje mi olbrzymie pole do popisu. Wystarczy dobra muzyka i zatemperowane kredki.

Bardzo mi się podoba, że autorka tych cudownych ilustracji nawiązuje pewnego rodzaju kontakt z przyszłym artystą. Na początku znajduje się mały wstęp i kilka przydatnych rad. W pierwszej chwili odebrałam to źle, ponieważ uważam, że nikt nie powinien nam narzucać dokończenia rysunków, tymczasem autorka to robi. Lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że Eleri Fowler wiedziała dobrze, co robi. Ostrzegła nas przed pewnymi rozczarowaniami i pokazała nowe możliwości, dlatego tak bardzo doceniam tą krótką wypowiedź.  Tymbardziej że można wiele wywnioskować z tych kilku słów. 

Jednak muszę przyznać, że najbardziej ze wszystkiego zauroczyły mnie cytaty. Nawet nie pomyślałam o tym, że w tego typu książce mogą się znaleźć. Są tak bardzo pozytywne i idealnie zgrane z ilustracjami. To wszystko razem wprawia w fantastyczny humor  i bez wątpienia pozwala na odstresowanie się. Część cytatów przepiszę sobie do mojego magiczne zeszyciku ze złotymi myślami, by zapamiętać na dłużej.

"Radość kwiatów" okazała się niesamowitą książką, dostarczającą inteligentnej rozrywki i pomagającą walczyć mi z niecierpliwością. Każdy amator artysta powinien pozwolić sobie na chwilę relaksu  z nią.  

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję bardzo Redakcji Essentia


wtorek, 10 maja 2016

Szklany tron


Tytuł: "Szklany tron"

Autor: Sarah J. Maas

Tłumaczenie: Marcin Mortka

Cykl: Szklany tron

Tom: I

Kategoria: Fantastyka

Wydawnictwo: Uroboros 

Liczba stron: 520

Ocena: 6/10






Większość z nas ma szczęśliwe życie. Nieidealne, ale szczęśliwe. Wracamy do domu i ktoś na nas czeka. Wiemy, że ten ktoś porozmawia z nami, pocieszy nas, czasami się pokłóci, ale będzie. Wiemy, że gdy rano wstaniemy zaczniemy schematycznie wykonywać te same czynności, by po chwili narzekać, że to takie nudne. Wiemy, że drugiego dnia będziemy żyć. Może to nie jest pewna wiedza, ale nie zakładamy, że jutro umrzemy. Celaena nie ma żadnej pewności. Dla niej zwykły dzień to cierpienie, śmierć, głód i brak nadziei. Lecz jednak coś nie pozwala się jej poddać. Może to wspomnienie tego kim kiedyś była... A może pragnienie wolności – na tyle mocne, by pozwoliło jej przetrwać w otchłani kopalni. Pewnego dnia Celaena dostaje szansę. Może znowu stać się wolna. Musi tylko wygrać jeden turniej i zostać na kilka lat królewską zabójczynią. Jeszcze niedawno byłaby to łatwa próba, ale po roku pracy w kopalni, gdzie średnia życia wynosi trzy miesiące, dziewczyna straciła swoje umiejętności. Czy da radę odnaleźć iskrę radości w życiu? Czy jest gotowa na powtórny trening? 

Pierwsze moje wspomnienie z tą książką wiąże się z okładką. Gdy pierwszy raz zobaczyłam ją na półce księgarni, zostałam oczarowana. Coś mnie przyciągało do tej niezwykłej dziewczyny. Może jej tajemniczość, bezwzględność. Sama nie wiem... Niestety ostatecznie nie uległam jej czarowi. Lecz zaczęłam trafiać na jej recenzje, gdzie zawsze była wychwalana. Wyszła kolejna część, a później trzecia. Każda z nich pozytywnie oceniana. Dlatego właśnie miałam bardzo wysokie oczekiwania co do niej. Wreszcie ją przeczytałam i tak naprawdę bardzo trudno jest mi wyrazić swoje zdanie.

Pomysł od razu wydał mi się oryginalny. Co prawda takich książek, gdzie występuję femme fatale, potrafiąca zabić człowieka gołymi rękami, jest obecnie dużo. Jednakże w "Szklanym tronie" historia Celaene jest w pewien sposób inna. Może dlatego że na początku nie dostajemy opisu niezwykłej, niepokonanej dziewczyny tylko jej cienia. Mało która powieść zaczyna się w ten sposób – od upadku... Jest to nietypowe podejście i mogłoby się wydawać, że niezachęcające, tymczasem ja dzięki temu od razu oddałam się z pasją czytaniu. Niestety po pewnym czasie okazało się, że powieść ma niewykorzystany potencjał. "Szklany tron" nie był tym, czego się spodziewałam w początkowej fazie i działa to na niekorzyść książki.

Styl autorki jest bardzo przyjemny. Od razu mnie tym zaskoczyła. Nic dziwnego, że tak dużo ludzi ją wychwala. Dzięki lekkiemu piórowi powieść czyta się niezwykle szybko i w ogóle nie zauważa upływu czasu. Sama oddałam się tej historii, nie zważając na realny świat i konsekwencje. Jednak musi być jakieś "ale". Język, który używa Mass, jest wyjątkowo płynny i lekki, lecz pasuje bardziej do obecnie popularnego New Adult niż opowieści fantasy. W pewien sposób łamie klimat i ogranicza wyobraźnię. W historiach, które dzieją się w podobnym do średniowiecza uniwersum, cenię archaizowany język o nietypowej składni.

Co do bohaterów mam bardzo mieszane uczucia... Celaena wydawała mi się na początku bardzo barwną postacią, lecz w pewnym momencie okazała się papierowa i... pusta. Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale naprawdę rzadko się zdarza, że postać, którą polubiłam od samego początku, staje się dla mnie irytująca i po pewnym czasie obojętna. Natomiast księcia Doriana od pierwszej chwili nie polubiłam. Gdy tylko się pojawiał, czułam rozdrażnienie i nigdy nie mogłam zrozumieć jego postępowania. A raczej mogłam, tylko uważałam, że jest nieodpowiednie... Za to bohaterem, którego zapamiętam na długo, jest dowódca straży królewskiej – Chaol. Jest on dla mnie niezwykle fascynujący i muszę przyznać, że trochę się z nim utożsamiam. Mimo tego że nie zawsze był sympatyczny czy tajemniczy, miał w sobie coś wyjątkowego. Poza tym postacie epizodyczne okazały się ciekawymi zagadkami. Część z nich pewnie nigdy nie rozwiążę, ale jestem pewna, że w niektórych przypadkach autorka na pewno pociągnęła te wątki dalej. 

Niestety trochę rozczarowałam się... "Szklany tron" bez wątpienia był ciekawym przeżyciem dla mnie, ale po tylu pozytywnych opiniach miałam większe oczekiwania. Jestem pewna, że sięgnę po kolejne części, ale już nie z takim zainteresowaniem. Tymczasem polecam tę powieść osobom, które lubią lekkie książki fantasy. 

sobota, 7 maja 2016

Władca Pierścieni: Dwie Wieże


Tytuł: Władca Pierścieni: Dwie Wieże

Reżyser: Peter Jackson

Produkcja: Nowa Zelandia, USA

Gatunek: Fantastyka

Rola główna: Elijah Wood

Część: II

Czas trwania: 2 godz. 59 min.

Premiera: 31 stycznia 2003 r. (Polska), 5 grudnia 2002 r. (świat)

Ocena: 9/10





Nadchodzą mroczne czasy... Pierścień chce powrócić do swojego pana coraz bardziej, a tym razem nie ma drużyny, która go pokona. Jest tylko Frodo, Sam i... Gollum. Razem muszą dotrzeć do Mordoru, gdzie ostatecznie ma się rozegrać walka między dobrem i złem. Ale kto tak naprawdę jest dobry, a kto zły? Czy można zaufać odwiecznym wrogom? W tym samym czasie po tragicznej śmierci przyjaciela elf, krasnolud i strażnik ruszają w pogoń za armią orków, która porwała ich małych towarzyszy. Muszą pokonać własne ograniczenia i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę ten wysiłek jest wart wyznaczonego im celu. Każdy z nich musi zajrzeć w przeszłość i w przyszłość, by zrozumieć, kim tak naprawdę jest. Natomiast dwa młode hobbity, by przeżyć, muszą znaleźć w sobie wolę walki i ukazać swoją prawdziwą naturę. Czy drużyna jest w stanie się jeszcze raz połączyć i pokonać pana zła? Czy Saruman podejmie właściwe decyzje?

Nie muszę nikomu chyba tłumaczyć, jak ważną rolę w naszej kulturze odgrywa "Władca Pierścieni". Jest to jedna z najbardziej popularnych trylogii pod względem literatury, ale również kinematografii. Dotychczas zapoznałam się z książką "Hobbit" i pierwszym tomem "Władcy Pierścieni". Obejrzałam trzy filmy o przygodach Bilba, a stosunkowo niedawno zaczęłam poznawać też wydarzenia z życia Frodo. Obiecałam sobie, że będę czytać najpierw jeden tom, a później od razu oglądać film. Z "Drużyną Pierścienia" tak właśnie zrobiłam, a z "Dwiema Wieżami"... No cóż... Nie wyszło. Obejrzałam ekranizację, nie czytając powieści. Pewnie wiele z was uważa, że to poważny błąd i bez wątpienia tak jest, ale akurat w wolny wieczór druga część pojawiła się w telewizji. Jak można zrezygnować z czegoś takiego? No sami przyznajcie.

Odkąd tylko poznałam świat wykreowany przez Tolkiena, jestem w nim zakochana. Uważam, że jest niesamowity. Te wszystkie barwne opisy, niezwykłe stworzenia i dopracowane szczegóły zachwyciły mnie. W produkcji jest to wręcz perfekcyjnie przedstawione. Wiele osób zarzuca, że ta rzeczywistość jest nierealna. Jednak czy ona kiedykolwiek miała przedstawiać prawdę? To opowieść fantasty, która ma własne zasady i nikt nie powinien ich podważać. Kiedy zaczęłam oglądać "Dwie Wieże", od razu poczułam klimat Śródziemia i przeniosłam się do tej niewiarygodnej krainy. Peter Jackson idealnie oddał jej wizerunek. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak sobie wyobrażałam. Nie oglądałam wcześniej żadnego filmu, choć pewnie widziałam fragmenty i utrwaliły się one w mojej pamięci. 

Fabuła ekranizacji jest wyjątkowo wciągająca. Jestem osobą, która ma poważny problem z oglądaniem filmów. Po prostu nie mogę usiedzieć tyle czasu przed telewizorem lub komputerem. Dwie godziny to jest dla mnie maksimum. Tymczasem zdziwiłam się, że produkcja skończyła się tak szybko... Nie wierzyłam, że minęły już te trzy godziny. Naprawdę tak szybko? Wszystkie wątki są zaskakująco dobrze połączone. Jestem mistrzynią wynajdywania błędów logicznych, lecz w "Dwóch Wieżach" nie znalazłam ich, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Nie chcę wiedzieć, co przegapiłam. Możemy obserwować przygody różnych bohaterów, którzy znajdują się w innych częściach Śródziemia, co pozwala nam na ogólne zrozumienie postępowania postaci oraz wyobrażenie sobie, jak ten świat działa. W dodatku prawie każde wydarzenie ma jakieś przesłanie. Jest ono najczęściej ukryte pod płaszczem magii i fantastyki, ale wystarczy spojrzeć głębiej i wtedy można nauczyć się wielu nowych rzeczy. 

Bohaterowie... To temat na oddzielną recenzję, lecz mimo to i tak opiszę ich w wersji skróconej tutaj. To jest niesamowite, jak perfekcyjnie są dopracowani. Nie ma ani jednej postaci, która byłaby mętna i pominięta. Każdy ma w sobie coś wyjątkowego i każdy jest inny. Jest niesamowita rozbieżność charakterów, która pozwala na poczucie rzeczywistości. Najbardziej ze wszystkich moją uwagę przykuł Aragorn. Jest to bohater, którego nie mogę do końca zrozumieć, dlatego właśnie tak bardzo go lubię. Nie znam całej jego przeszłości, nie wiem, co czuje. Mogę tylko się domyślać i szanować go za decyzje i walkę, którą podejmuje przeciwko całemu światu. To jest dla mnie pewna postać, która nawet jeśli popełni katastrofalny błąd i tak będzie godna mojego uznania. Sam Frodo i jego przyjaciel Sam są niezwykli, ponieważ postanowili zrobić coś, czego nikt wcześniej się nie odważył zrobić. Można by zadać pytanie, kim oni są, że postanowili tak bardzo zaryzykować. To nie ma znaczenia. Oni po prostu odważyli się. Idealnie są również ukazane relacje między Legolasem a Gimlim. Dwie osoby, które przez uprzedzenia nie powinny się akceptować, a tymczasem pokonały stare waśnie i zaprzyjaźniły się, by następnie u swojego boku walczyć. Ich przemiana wewnętrzna jest bardzo ważną częścią całego filmu. 

Gra aktorska według mnie jest bardzo dobra. Oczywiście szczególną uwagę zwróciłam na Aragorna. Moim zdaniem Viggo Mortenson doskonale odtworzył rolę strażnika, ukazując wszystkie jego cechy charakteru oraz zachowując przy tym jego tajemniczość. W "Dwóch Wieżach" każda postać, nawet ta która gra epizodyczną rolę, jest bardzo dopracowana. Nie ma wątpliwości, że na tak dokładny dobór aktorów i ich charakterystykę należało poświęcić wyjątkowo dużo czasu.

"Władca Pierścieni" jest też znany z efektów specjalnych. Mówi się, że tylko "Hobbit" go pobił. Nie spotkałam produkcji, gdzie efekty był tak bardzo dokładne i niesamowite. Piękne widoki z Nowej Zelandii oraz odpowiednio dopasowane do tego zdarzenia razem stworzyły fantastyczną całość, która na długo zapada w pamięci. Aczkolwiek dużym zdziwieniem byli dla mnie orkowie. Znam ich przede wszystkim z "Hobbita", gdzie mieli całkiem inną formę. Tu jest ona jeszcze trochę nierealna. Na podstawie tych dwóch trylogii można bardzo dobrze zaobserwować, jak działa postęp.

Z "Władcą Pierścienia: Dwie Wieże" spędziłam niezwykłe chwile, które na długo zapamiętam. Jestem pewna, że gdy tylko będę miała czas, to przeczytam dwa pozostałe tomy trylogii i zapoznam się z ostatnią ekranizacją. Tymczasem każdemu fanowi fantastyki polecam obejrzenie tej produkcji. Jest to pozycja obowiązkowa.


środa, 4 maja 2016

Wesele


Tytuł: "Wesele"

Autor: Stanisław Wyspiański

Seria: Arcydzieła Literatury Polskiej

Kategoria: Utwór dramatyczny

Wydawnictwo: Zielona Sowa

Liczba stron: 257

Film: Wesele (1972 r.)

Ocena: 3/10








Dawno, dawno temu... Tak naprawdę to nie było to aż tak dawno, bo 1900 roku, odbyło się sławetne wesele. Poeta Lucjan Rydel brał ślub z Jadwigą Mikołajczykówną. To był pewnego rodzaju symbol. Lucjan – inteligent i Jadwiga – chłopka. Połączenie, które w tamtych czasach było naprawdę rzadko spotykane. Na tym weselu był też pewny pisarz i malarz, który dokładnie wszystko zapamiętywał, by następnie opisać te wydarzenie. Jak postanowił, tak zrobił. Sztuka została wystawiona rok później, ukazując w sobie całą kontrowersyjność. Co się zdarzyło na tym ślubie? Co czujne oczy pisarza zaobserwowały? 

Stanisław Wyspiański kojarzy mi się z moją szkołą podstawową. Jest jej patronem, a moja podstawówka bardzo dbała o to, żebyśmy zdawali sobie z tego sprawę i pielęgnowali tradycję. Co prawda najsławniejszą sztukę – "Weselę" – poznaję dopiero pięć lat później. Lecz mimo to już wcześniej znałam biografię pisarza i przede wszystkim jego obrazy, które zdobiły szkołę. Wielokrotnie sama wzorowałam się na nich i pilnie przyglądałam każdemu nawet najmniejszemu szczegółowi. Jakbyście mnie zapytali, co najlepiej zapamiętałam, to odpowiedziałabym wam, że fakt, że Wyspiański miał uczulenie na farbę olejną, dlatego większość jego dzieł jest malowana za pomocą pasteli. Uważam, że to całkiem ciekawe wspomnienie. Twierdzę, że Wyspiański był wybitnym malarzem. Czy z pisarstwem jest tak samo? 

Kiedy usłyszałam, że jest to opis prawdziwego wesela, miałam mieszane uczucia. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyż to nie jest jedyny pisarz, który opisywał wydarzenia, w których brał bezpośredni udział. Takich jak on jest o wiele więcej. Na pewno nie jedna osoba chciała dowiedzieć się, co się działo na tak sławetnym weselu. Wyspiański ukazał to, jednakże sposób w jaki to zrobił, do dzisiaj wywołuje dyskusje na ten temat. Artysta skupił się przede wszystkim na wadach osób znajdujących się na tej uroczystości. W karykaturalny sposób przedstawił wszystkie niedoskonałości gości. Można go bronić, mówiąc, że chciał zmotywować do poprawy i walki, ukazać społeczne problemy. Dokładnie obserwował wszystkie zdarzenia jak również i jego żona. Nie zmienia to faktu, że dużo osób ma złe zdanie o tej książce ze względu na okrutne potraktowanie swoich przyjaciół. Na niektórych bardzo odbiło się wystawienie tej sztuki.

Wyspiański do "Wesela" wprowadził wątek fantastyczny, który spodobał mi się. Niektórym gościom zaczęły ukazywać się zjawy, mające jakieś powiązania z danych bohaterem. Uważam to za ciekawy pomysł, który bardzo ubarwił książkę i miał głębszy sens. Paranormalne istoty zwracają uwagę na wady, lecz robią to w taki sposób, który nie wykreśla możliwości poprawy. Przynajmniej do czasu... Część z tych zastrzeżeń jest uniwersalna i można odnieść je do normalnego życia. Pozwalają na zobaczenie ludzkich lęków, które przez wieki nie zmieniły się. Ten topos zrobił na mnie dobre wrażenie i pozwolił na pewne usprawiedliwienie autora. 

Tematyka dramatu była bez wątpienia w ówczesnych czasach bardzo istotna. Motywowała ludzi do walki i zastanowienia się nad swoją sytuacją. Mimo że nie odebrałam zbyt dobrze "Wesela", twierdzę, że jest uniwersalnym tekstem, choć w zły sposób przekazanym. Gdyby Wyspiański może inaczej ująłby to, miałabym inne odczucia co do całej książki. W utworze możemy zauważyć wiele powszechnie znanych zjawisk przełomu XIX i XX wieku, na przykład chłopomanie.

"Wesele" bardzo mnie zawiodło i przyznaję, że bardzo męczyłam się przy lekturze tej książki. Niestety oceniłam również Wyspiańskiego przez wcześniej przedstawiony fakt. Nie powinnam pochopnie wyrażać swojej opinii, ponieważ nie żyłam w tamtych czasach i nie wiem, czy jego postępowanie było niesłuszne. Jednak słyszałam wiele krytycznych zdań na temat realnego wesela i wystawienia sztuki na scenie, co ostatecznie zdecydowało o moim podejściu do lektury. Lecz mimo to uważam, że każdy powinien się z nią zapoznać. 

niedziela, 1 maja 2016

Davos

Tytuł: Davos

Zespół: Rebeka

Kraj: Polska

Gatunek: Electro pop

Wytwórnia płytowa: Brennnessel, ART2

Rok wydania: 2016 r.

Czas trwania: 43 min. 

Ocena: 7/10




Muzyka... Tyle razy opowiadałam wam, jak wielką rolę odgrywa w moim życiu. Jest wszędzie. Codziennie spotykam się z nią w każdym obszarze życie – droga do szkoły, odpoczynek, film... Czy da się bez niej żyć? Moim zdaniem nie. Nawet gdy przychodzą te smutne chwile, gdy nie chcemy istnieć, gdy w naszym życiu wydarzyła się jakaś tragedia. Nawet wtedy muzyka jest ostoją, która ma moc zmienia ludzi. Czy nie zakładacie w takich momentach słuchawek na uszy i nie udajecie, że nasza rzeczywistość nie istnieje? Liczy się tylko to co teraz i tu? To jest moim zdaniem najlepszy sposób, mimo że często krytykowany. Człowiek musi zebrać siły, a na to pozwalają te dźwięki i słowa płynące z tego małego urządzenia. Wtedy życie nabiera sensu.

Z Rebeką nigdy wcześniej się nie spotkałam. Nawet nie miałam pojęcia, że można w Polsce spotkać tego rodzaju gatunek. Niestety Polska kojarzy mi się wyłącznie z disco polo, co jest bardzo mylnym postrzeganiem. Dlatego jestem szczęśliwa, że mogę poznawać nowe utwory, gatunki i wokalistów, którzy stawiają na inny typ muzyki niż ten typowy na imprezy. Co prawda "Davos" nie do końca przypadł mi do gustu, ponieważ preferuję inne kategorie dźwięków. Jednak mimo to odkryłam w tym albumie coś więcej, co do końca nie jestem w stanie określić, lecz wywarło to na mnie pozytywne wrażenie. 

Kompozycja utworów jest bardzo spokojna. Nie są to moce dźwięki, które obecnie są tak bardzo popularne. Jest to nostalgiczna muzyka, pozwalająca na wycofanie się w głąb siebie. Bez wątpienia jest idealna, by usiąść, patrzeć na krople deszczu i poddać się głębokiej refleksji na temat życia i naszej przeszłości. Takie było moje odczucie i do końca utrzymało się. Rzadko wybieram taki sposób spędzania czasu. Lubię oddawać się zadumie, lecz najczęściej dotyczy to żywych tematów, więc naprawdę muszę mieć odpowiedni humor, by przesłuchać całą taką płytę. 

Wokalistką jest Iwona Skwarek, która ma oryginalny głos. Nie mogę do końca powiedzieć, że jest niepowtarzalny i zapamiętam go na długo, jednakże nie ma wątpliwości, że przypadkowo spotkana osoba na ulicy nie może pochwalić się takim wokalem. Jakbym miała go określić, to moim zdaniem najlepszym słowem jest "ładny". Pasuje mi idealnie do Iwony Skwarek. Jest bardzo delikatny i dobrze poprowadzony. Nie znajdziemy w nim ani jednego fałszu, co jest najistotniejszą kwestią.

Teksty piosenek przemawiają do mnie. Mój angielski nie jest na tyle dobry, bym zrozumiała całe teksty, jednak gdy sprawdziłam, co dokładnie znaczą, przypadły mi do gustu. Są raczej o ponurym zabarwieniu, ale dzięki temu jesteśmy skłonniejsi, by przemyśleć niektóre sprawy w naszym życiu. Jestem pewna, że część osób odnajdzie w tych słowach samych siebie, a u innych na pewno podziała empatia. Część z nich odwołuje się do miłości, dlatego pewnie niektórych czytelników to zniechęci, gdyż takich utworów jest tysiące. Rebeka ma dość oryginalne podejście do tego tematu i nie ogranicza się wyłącznie do niego. Wplata wiele ciekawych przemyśleń.

Jedna rzecz trochę mnie zniechęca. Utwory, jeśli słucha się je jednym ciągiem, są dość podobne do siebie. Łatwo przegapić fakt, że zaczął się kolejny. Wprowadza to pewien element nudy, która może być odbierana negatywnie. Brakuje w "Davos" jakieś różnorodności, która postawiłaby wszystko do góry nogami. Dlatego łatwo zapomnieć o tym albumie.

Zespół Rebeka zrobił na mnie dobre wrażenie. Czy wysłucham więcej jego płyt? Jeśli będę miała okazję zrobię to na pewno, lecz czy tak po prostu... Sama nie wiem. Jeżeli lubicie mocną i żywą muzykę, nie jest to płyta dla was. Lecz jeśli gustujecie w spokojnych i nastrojowych utworach, koniecznie musicie zapoznać się z "Davos".      

Za możliwość wysłuchania "Davos" dziękuję bardzo portalowi Zażyj Kultury