czwartek, 12 września 2019

Bez wyjścia – Charles Dickens, Wilkie Collins


Tytuł: Bez wyjścia

Autor: Charles Dickens, Wilkie Collins

Tłumaczenie: Stanisław Boduszyński

Kategoria: Klasyka

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 160

Ocena: 5/10










Ludzie zazwyczaj chcą być dobrzy i uważam, że są dobrzy z natury. Czasami tylko coś gdzieś pójdzie nie tak i to dobro opuści człowieka. Jednak nadal nie oznacza to, że stają się źli, tylko że popełniają błędy, wybierają nieodpowiednie zachowania i podejmują niestosowne wybory. Przyczyn może być wiele, może być też jedna. To nie ma znaczenia... Wynik jest taki sam. Lecz czy mamy prawo oceniać po samym wyniku innych ludzi? Czy możemy wyrażać swoje opinie, gdy to nie my znajdujemy się w sytuacji bez wyjścia? I czy w ogóle taka sytuacja naprawdę istnieje? 

Wilding jako dziecko zostaje oddany do przytułku przez swoją własną matkę, która w tamtym czasie nie mogła sobie pozwolić na wychowywanie syna. Wbrew przeciwnościom losu wyrasta na mądrego i dobrego chłopca. Gdy ma dwanaście lat, jego matka wraca po niego i daje mu upragniony dom oraz pożądaną miłość. Mijają kolejne lata, które tym razem są przepełnione szczęściem i spełnionymi marzeniami... Ale licho nie śpi – na każdego przyjdzie czas, a życie jest skomplikowanym procesem. 

Myślę, że tych dwóch panów, którzy napisali tę powieść, nie muszę przedstawiać. W końcu ich sława od lat króluje w naszej literaturze i każdy, kto choć trochę interesuje się literaturą klasyczną miał bliższą czy dalszą styczność z nimi. U mnie była to na pewno dalsza styczność, która ograniczała się do wiedzy o ich istnieniu. Oczywiście czytałam "Opowieść wigilijną" i całym sercem ją wielbię, szanuję i polecam każdemu. Jednak sama "Opowieść wigilijna" to dla mnie stanowczo za mało, by poznać Dickensa... A dzieł Collinsa jeszcze w ogóle nie czytałam. Dlatego bez zastanowienia zdecydowałam się przeczytać ich wspólną powieść – "Bez wyjścia". Okazał się to feralny wybór, gdyż książka w ogóle nie przypadła mi do gustu i od razu zniechęciła do pisarzy... 

Przede wszystkim bardzo drażnił mnie styl, jakim posługiwali się autorzy. Był tak bardzo niespójny, że na początku nie wierzyłam. Powtarzałam sobie, że ostatnio czytałam dość łatwe powieści, więc potrzebuję więcej czasu, by przyzwyczaić się do skomplikowanego i archaicznego języka. Niestety nigdy się nie przyzwyczaiłam, a z czasem doszłam do wniosku, że po prostu leży tutaj składnia. I naprawdę nie chodzi o to, że jest to jednak trochę inny język niż współczesny. Po prostu to wszystko jest niespójne, a momentami trudno stwierdzić, co oznaczają te zlepki słów. Zbyt wiele pięknych słów, które nie oznaczały nic. Nie potrzebuję czytać takich powieści, tym bardziej że było to też nudne. Gdybym była zachwycona wydźwiękiem, czy poruszona fabułą, to tak bardzo nie przeszkadzałoby mi to. 

Fabuła w żaden sposób mnie nie wciągnęła i z tego powodu jest mi przykro. Bo tak sławionych pisarzach spodziewałam się wiele i te oczekiwania ściągnęły mnie na dno. Nie dość, że się niemiłosiernie wynudziłam, to jeszcze brakowało w tym wszystkim jakiejkolwiek kreatywności. Wydarzenia nie układały się w logiczną całość. Miały to robić, ale z czasem okazały się tylko zwykłymi zdarzeniami, które pozornie łączyły się ze sobą. W dodatku cała akcja wydawała mi się bardzo naciągana i nierzeczywista. 

Wilding to wyjątkowo dobry i wręcz kochany człowiek. I na tym mogłabym spokojnie skończyć omawianie jego powieści. Dobrze, że są tacy bohaterowie – jednoznacznie dobrzy. Tylko problem polega na tym, że nikt nie jest bez skazy, a samo dobro bez odpowiedniego tła jest mało ciekawe. Wiem, że brzmi to dość okrutnie, ale odkąd pamiętam, wyznawałam zasadę, że doskonałość jest nudna. Tego przykładem jest właśnie Wilding, który jest tak małowymiarowy. Na szczęście sytuację całej książki ratuje jego wspólnik, czyli Vendale. Urzekł mnie swoim niekończącym się optymizmem, zaraźliwą energią i odwagą nie do pokonania. Postać szalona, pełna nieroztropnych myśli, przeplatających się z odpowiedzialnością i pogodą ducha. Niezwykłe i dość rzadkie połączenie cech osobowości, które tak bardzo szanuję. Warto też zwrócić uwagę na kobiecą postać – Margeritę. Już dawno żadna bohaterka nie przekonała mnie do siebie w tak wyjątkowy sposób. Mimo wolności była uwięziona w konwenansach, przeszłych wydarzeniach i własnym wieku. Jednak to nie oznacza, że dała się podporządkować. Doskonale wiedziała, ile jest w stanie wytrzymać upokorzeń i kiedy trzeba zacząć walczyć o samą siebie. Wielki szacunek dla niej. 

Jak widzicie, powieść "Bez wyjścia" ma niestety wiele wad, które dla mnie są niewybaczalne. Jest mi przykro, że na początku swojej przygody z dwojgiem szanowanych pisarzy od razu trafiłam na niesatysfakcjonującą mnie książkę. Dlatego odradzam ją wszystkim, którzy nie przepadają za literaturą klasyczną albo zaczynają dopiero wchodzić w ten świat. Jestem przekonana, że się zawiedziecie. Jeśli mam komuś ją polecić, to bardziej osobom, które chcą zebrać cały dostępny dorobek autorów. Mimo mojego rozczarowania i tak spróbuję lepiej poznać Dickensa i Collinsa – tym razem oddzielnie. Bo nadal czuję, że możemy bardzo się polubić. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Wydawnictwu MG 


elfik_book

12 komentarzy:

  1. Dziękuję za szczerość w recenzji, bo dzięki Tobie wiem, że nie jest to książka dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że fabuła Cię nie wciągnęła. To chyba najgorsze, co może być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Jak fabuła wciągnie, to jednak da się przymróżyć oko na wady.

      Usuń
  3. Czytałam już kilka mało pochlebnych opinii :)

    OdpowiedzUsuń
  4. wiesz co, w sumie dobrze, że piszesz szczerze, szkoda czasu na książki, które nie są wystarczająco dobre

    OdpowiedzUsuń
  5. To zdecydowanie nie jest książka dla mnie. Wkurzałoby mnie, że bohater jest za dobry.

    Pozdrawiam!
    recenzje-zwyklej-czytelniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń