Tytuł: Księgarnia z marzeniami
Reżyser: Isabel Coixet
Produkcja: Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania
Gatunek: Dramat
Rola główna: Emily Mortimer
Czas trwania: 1 godz. 50 min.
Rok produkcji: 2017 r.
Ocena: 6/10
Każdy książkoholik marzy o książkach - myślę, że nikogo to nie zdziwi, w końcu jest to oczywistość. Ludzie uwielbiający książki spędzają czas na ich czytaniu, kupowaniu, przeglądaniu, szukaniu, układaniu i wielu tym podobnym czynnościom. Sprawia im to tak olbrzymią przyjemność, że są w stanie poświęcać cały swój wolny czas właśnie w taki sposób. Zresztą pewnie większość z Was dokładnie zna ten proces i widzi teraz w tej roli samego siebie. I jestem przekonana, że każdy z nas marzył albo nadal marzy o własnej księgarni. Jedną z osób, która zamiast tylko marzyć wstała i postanowiła założyć sklep z książkami, jest Florence z filmu "Księgarnia z marzeniami".
Florence po wielu latach samotności postanowiła wyjść z domu i wrócić do tego, co po swoim mężu najbardziej kochała – prowadzenia księgarni. Kobieta wykupuje stary dom, który przez lata stał nieużywany i zmienia go na świątynie książek, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie i możliwe, że nawet samego siebie. Wszystko układałoby się dobrze, gdyby nie fakt, że miejscowa dama miała całkowicie inne plany do tego domu i uruchamia mechanizm, który ma zniszczyć księgarnię oraz samą Florence. W tym samym czasie Florence poznaje pana Brundisha, który nienawidzi ludzi, ale kocha książki i jest gotowy zmienić wszystkie swoje przyzwyczajenia, aby kobieta mogła ziścić swoje marzenie. Czy uda się to jej? Jakie ma szanse z bogatymi i wpływowymi ludźmi? Czy w ogóle warto podejmować taki wysiłek?
Jest to kolejny film, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam i jestem tym wręcz zszokowana, bo sam tytuł oddaje moją duszę. Na szczęście przypadkiem na niego trafiłam i mogłam się z nim zapoznać od razu. Jak można się domyśleć, miałam olbrzymie wymagania i to chyba właśnie one zgubiły ten film. Nie powiem, że był zły, bo taki nie był, ale mimo to zawiódł mnie.
Wszystko się zaczyna od książek – i w przypadku Florence, i moim. Obie je tak samo kochamy i tak naprawdę to nasze marzenia było prawie identyczne. Główna bohaterka postanowiła je spełnić i to jest pierwszy moment, gdy gdzieś coś zaczyna zgrzytać. Dzieje się tak, ponieważ pojawia się pytanie, dlaczego akurat teraz. Towarzyszyło mi ono przez cały film i nigdy nie poznałam odpowiedzi, co okazało się bardzo irytujące. A to nie jest coś, co można tak sobie pominąć. Niestety też muszę przyznać, że produkcja jest w większości monotonna i trzeba wielkiej cierpliwości, żeby po jakimś czasie jej nie wyłączyć. Jednak udało mi się zmusić do obejrzenia końcówki i to chyba był mój najlepszy wybór w odniesieniu do tego filmu, gdyż zakończenie okazało się całkowicie nieprzewidywalne, wzruszające i dało temat do wielu refleksji. Jeśli ktoś posiada odpowiednie pokłady cierpliwości, warto dla tego momentu obejrzeć "Księgarnie z marzeniami".
Wydaje mi się, że problemem tego filmu jest też główna bohaterka - Florence. Widać, że miała być wykreowana na osobę, którą wszyscy lubią, bo jest miła, kochana, zawsze uśmiechnięta i kto nie chciałby jej pomóc w tak trudnej sytuacji, do której doprowadzili ją źli ludzie. Niestety to w ogóle się nie udało. Florence okazała się bardzo miłą kobietą, ale w ten najbardziej frustrujący sposób. Nigdy nie ulegała prawdziwym emocjom, nigdy nie popełniała błędów i nigdy nie zastanawiała się, czy na pewno słusznie postępuje. Oczywiście w pewnej mierze są to wielkie zalety, ale pozbawiły one Florence jakiegokolwiek charakteru. Słowo miła to jedyne słowo, jakim można ją opisać. Żadnej osobowości. Poza tym dość istotną rolę odgrywał wcześniej wspomniany pan Brundish. On już robił o wiele lepsze wrażenie, ponieważ przez prawie całą opowieść był jedną, wielką tajemnicą, którą chciało się odkryć. Szkoda tylko, że ostatecznie zostajemy tego pozbawieni, a dobra kreacja tej postaci rozpada się w mgnieniu oka razem z całym potencjałem. Ostatecznie polubiłam Christine – dziewczynkę, która pomaga Florence w księgarni. Wykazała się olbrzymią charyzmą i poczuciem humoru, dzięki czemu historia była o wiele bardziej barwna i nieprzewidywalna. Christine widziała świat takim, jakim jest i nie bała się otwarcie o tym mówić. Jeśli coś się jej nie podobało, to po prostu zamiast narzekać, robiła coś z tym i najczęściej jej działanie okazywało się bardzo skuteczne.
Mój problem z "Księgarnią z marzeniami" polega częściowo na tym, że nie do końca ją zrozumiałam. Coś mi świta w głowie, ale nie mogę tego uchwycić. Powinnam Was ostrzec, że wbrew pozytywnemu tytułowi jest to smutny film, który porusza wiele ciężkich tematów. Ukazuje przede wszystkim wrogość ludzi oraz potęgę pozycji społecznej, którą bardzo ciężko zachwiać. Nieraz i nie dwa zadawałam sobie pytanie, czy w ogóle warto ponosić taką cenę za zwykłą księgarnię, którą można założyć w każdym innym miejscu z takim samym skutkiem. Jak walczyć z czymś takim? Z każdej strony warunki dyktują albo pieniądze, albo znajomości. Dlatego tak bardzo uderzyło we mnie zakończenie filmu i symbolika płynąca z tego właśnie zakończenia. Nie chcę tutaj za dużo pisać, żeby przy okazji Wam nie opowiedzieć zbyt wiele. Ale zapewniam, że w momencie ostatniej sceny miałam wiele myśli w głowie i nie wiedziałam, jak się ich pozbyć, jak je wykorzystać. To dość przerażające uczucie, ale oznacza też, że mimo wielu wad produkcja osiąga ostateczny cel.
Warto również wspomnieć o aktorach. Emily Mortimer, która wcieliła się w rolę Florence, niestety nie ujawnia zbytniego talentu. Wręcz zaryzykuję, że okazała się całkowicie nieodpowiednią aktorką do tej roli, ponieważ zabrakło jej iskry, którą powinna mieć taka postać. Co do Patrici Clarkson, która zagrała wroga numer jeden głównej bohaterki, mam również mieszane odczucia. Na początku bardzo ceniłam tę aktorkę, ale z czasem zauważyłam, że postacie, w które się wciela, zawsze są takie same, zawsze tak samo zagrane, więc to mnie zniechęciło do jej umiejętności aktorskich. Poza tym film w całym swoim wdziękiem ubarwia Bill Nighy (pan Brundish). Po prostu uwielbiam tego aktorka, gdyż jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Jego role są przeróżne, a on w każdej odnajduje się tak samo dobrze i tak samo skutecznie sprawia, że przywiązujemy się do bohatera i to on jest dla nas najważniejszy. Tutaj również genialnie sobie poradził i jestem pod olbrzymim wrażeniem jego talentu. Szkoda, że wszyscy aktorzy tak dobrze nie grają w produkcjach filmowych.
Zawiodłam się na tym filmie, jednakże nie żałuję, że go obejrzałam. Było warto poznać tę historię, dlatego polecam ją osobom, które kochają książki i posiadają odpowiednie dozy cierpliwości. Wtedy prawdopodobnie zostaną zszokowane tak jak ja.
Szkoda, że Emily Mortimer, która wcieliła się w rolę Florence - nie zagrała z odpowiednią iskrą.
OdpowiedzUsuńFabuła jest bardzo ciekawa :D Ale skoro się na nim zawiodłaś to nie wiem czy oglądać.
OdpowiedzUsuńhttps://weruczyta.blogspot.com/
Ja zdecydowanie nie obejrzę tego filmu.
OdpowiedzUsuń