Reżyser: John Bone
Gatunek: Dramat
Rola główna: Shailene Woodley, Ansel Elgort
Czas trwania: 2 godz. 5 min.
Premiera: 6 czerwca 2014 r. (Polska), 16 maja 2014 r. (świat)
Na podstawie "Gwiazd naszych wina" Johna Greena
Ocena: 7/10
Hazel jest chora na raka. Od iluś lat nie chodzi do szkoły, tylko studiuje przez internet. Swój wolny czas spędza na oglądaniu Top Model i czytaniu cały czas tej samej książki – "Ciosu Udręki". Za namową swojej mamy udaje się na spotkanie grupy wsparcia. Niestety spotkania nie poprawiają jej humoru, tylko jeszcze bardziej go niszczą. Przynajmniej do czasu, gdy na spotkaniu pojawia się tajemniczy chłopak – Gus. Hazel zaprzyjaźnia się z nim i wydaje się, że coś iskrzy między nimi. Jednak czy osoby śmiertelnie chore mogę pozwolić sobie na przyjaźń, miłość? Czy szczęśliwe chwile równoważą się z tymi pełnymi cierpienie?
"Gwiazd naszych wina" jest to tytuł kojarzony chyba przez każdego czytelnika. Książka Johna Greena już przed swoją ekranizacją była popularna. Jednak po premierze filmu jej popularność wzrosła dwukrotnie. Dlatego właśnie jakiś czas temu, przyciągnięta pozytywnymi opiniami, przeczytałam książkę. Jeśli czytacie moje recenzje, wiecie, że nie przypadła ona mi do gustu. Jest dobra, ale nie aż tak, jak wszyscy mówią. Teraz postanowiłam zapoznać się z jej ekranizacją, o której słyszałam jeszcze więcej dobrego niż o powieści. Każdy, kto oglądał ten film, zapewniał mnie, że jest wzruszające i bez chusteczek się nie obędzie. Zaopatrzona w całe opakowanie chusteczek zaczęłam oglądać film. Spytacie: i co?. A ja na to: nic, kompletnie nic. Tak naprawdę w swojej historii płakałam tylko na dwóch filmach i jednej książce. Jednak mimo tego faktu, byłam przekonana, że przynajmniej jedna łza poleci, a tu nic.
Już nieraz pisałam, że nie znam się na aktorskiej grze. Umiem tylko odróżnić, czy ktoś gra wybitnie, czy jest beztalenciem aktorskim. Tutaj nie miałam jakiś silniejszych odczuć. Owszem, nie mogłam narzekać na grę aktorów, ponieważ żaden nie zwrócił mojej uwagi. No może trochę Hazel zyskała moją sympatię. Lecz ten sławny, filmowy Gus nie skradł mojego serca. Jako jedna z nielicznych uważam, że nie pasował do tej roli. Może to wynika z faktu, że kojarzy mi się z Calebem, którego grał w "Niezgodnej", a może po prostu jestem odporna na jego uroki.
Natomiast jestem zadowolona, że ekranizacja prawie idealnie oddawała książkę. Nie pojawiały się tu nowe wątki Radykalnych zmian również nie zauważyłam. Oglądając film, byłam przekonana, że w pewnym momencie pojawi się jakiś nowy wątek, jakaś gorąca scena. A tymczasem żadna scena nie wyszła poza fabułę książki. Zaskoczyło mnie to bardzo miło. Wprost uwielbiam oglądać filmy, które "kopiują" książkę. Wtedy porównuję swoje wyobrażenia z wyobrażeniami innych ludzi. W tym przypadku są one zaskakująco podobne. Może nie do końca idealne, ale naprawdę w wielu miejscach zauważałam podobieństwo.
Jak pisałam wcześniej, jestem zawiedziona, że się nie wzruszyłam. Można tę wadę przypisać mnie, bo wszyscy, którzy oglądali ten film, podobno płakali. Tylko nie ja... Ani na książce, ani na filmie. I w ogóle zastanawiam się, jak można płakać na tym filmie. To jest opowieść o miłości, cierpieniu i przede wszystkim akceptacji. Od początku gdy Hazel tłumaczy Gusowi, że wszyscy z czasem zostaniemy zapomniani, widzimy akceptację sytuacji. Nie chodzi tutaj o to, że któryś z bohaterów się poddał. Poddać się to nie to samo co akceptować. Film jak i książka wiele nas uczy, dlatego mimo wad, mojego narzekania bardzo go szanuję i uważam, że warto go obejrzeć, by spojrzeć na życie osób, które nauczyły się akceptować sytuację i przy tym walczyć o swoje życie.
Film "Gwiazd naszych wina" jest jednym z niewielu filmów, które jak dla mnie są tak samo dobre jak książka. Ma sporo wad, jednak polecam go każdemu, kto jest wrażliwy i chce spędzić chwile z niezwykłymi ludźmi. Myślę, że nie ma znaczenia co pierwsze – książka, czy film. I to i to jest dobre i skłania do refleksji.
Na pewno kiedyś przeczytam i obejrzę. :)
OdpowiedzUsuńOglądałam i czytałam, świetna historia z przesłaniem.
OdpowiedzUsuńNajpierw planuje przeczytać książkę, później dopiero obejrzeć film :)
OdpowiedzUsuńCzytałam, oglądałam. Bardzo fajny film, jednak nie dorównuje książce :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, jeśliby porównać ekranizację do książki trzeba przyznać, że nie odbiegają one od siebie tak bardzo. :) Bardzo fajny film, na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę.
OdpowiedzUsuńDla mnie GNW jest dość przereklamowane - i książka, i film. Green nie skradł mojego serca i już tak raczej zostanie, bo nie mam zamiaru czytać innych jego książek ;)
OdpowiedzUsuńMi się film podobał bardziej od książki.
OdpowiedzUsuńPowoli się przekonuje do tej historii. I jeśli zacznę to od książki. :)
OdpowiedzUsuńTak to bardzo wierna ekranizacja. Mi się podobała :)
OdpowiedzUsuńEkranizacja wypadła o wiele lepiej od samej książki - książki nie byłam nawet w stanie dokończyc :)
OdpowiedzUsuńOglądałam, film średni, chyba jeden moment mnie wzruszył. Jakiś taki trochę nierealny jak dla mnie i przesłodzony.. Spodziewałam się czegoś więcej :)
OdpowiedzUsuńFilm oglądałam, a książkę na pewno kiedyś przeczytam :)
OdpowiedzUsuńDla mnie film był genialny, może dlatego, że obejrzałam go przed przeczytaną książką.
OdpowiedzUsuńMam w planie sięgnąć po książkę w najbliższym czasie, natomiast co do filmu - cieszę się, że jak napisałaś - oddawał to, co było w książce. To chyba główny warunek jaki sprawia, że być może go obejrzę, bo szczerze powiedziawszy kinomanem nie jestem, dlatego jeśli już się decyduję na włączenie danego filmu, to jest to przemyślana decyzja. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
http://still-changeable.blogspot.com
Czytałam ,,Papierowe miasta" Greena. Na razie nie zamierzam sięgać po tę książkę, bo za dobrze znam fabułę.
OdpowiedzUsuńAni nie czytałam książki, ani nie oglądałam filmu i nadal jakoś mnie nie ciągnie. Ale może kiedyś. ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka nie zachwyciła mnie, choć była ok. Ekranizacja również. ;)
OdpowiedzUsuńA ja mam ciągle nie po drodze do ekranizacji ;)
OdpowiedzUsuńOglądałam i zgodzę się z Tobą, że ma swoje wady, ale jest wart obejrzenia :)
OdpowiedzUsuńJakieś tam wady ma, ale i tak bardzo mi się podobał film i jest chyba najlepszą ekranizacją, jaką widziałam
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie,
http://to-read-or-not-to-read.blog.onet.pl/
Książki nie czytałam (czego bardzo żałuję), ale po obejrzeniu filmu strasznie się zniechęciłam i w najbliższym czasie raczej po nią nie sięgnę. Czytałam za to inną książkę Green'a "19 razy Katherine"(a przynajmniej początek) i stwierdziłam, że nie podoba mi się jego styl pisania. Ale "Gwiazd naszych wina" będę chciała przeczytać. Mam nadzieję, że nie zawiodę się na tym tak, jak na "19 razy..." i na filmie ;)
OdpowiedzUsuń