Tytuł: "Utrata"
Autor: Rachel Van Dyken
Tłumaczenie: Anna Dobrzańska
Cykl: Zatraceni
Tom: I
Kategoria: Literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Feeria Young
Liczba stron: 304
Ocena: 5/10
Każdy z nas kogoś kocha. Jestem pewna, że nie ma osoby na świecie, która choć raz nie była kochana i nie kochała. Mogła sobie nie zdawać sprawy, nie umieć rozpoznać tego niezwykłego uczucia lub po prostu wypierała miłość ze swojego serca i umysłu. Jednak na pewno przeżyła to coś. Teraz sobie wyobraźcie, że przed wami stoi ta ukochana osoba - rodzic, dziewczyna, syn. Uśmiecha się ciepło i jest pełna życia. Widzisz przed sobą piękną przyszłość, którą spędzicie razem. Patrząc na tego człowieka, wyobrażasz sobie wspólne wakacje, święta, wyjątkowe przeżycia, to że jest zawsze przy was. Jestem przekonana, że to cudowny obraz. A teraz trochę go zmieńmy - ta osoba znika... Co się wtedy dzieje? Tracicie wszystko, wasze życie robi się bezsensowne, puste i ponure. Wtedy zrozumiecie, co to jest prawdziwa utrata.
Kiersten żyje w swoim zamkniętym świecie, gdzie codziennie przeżywa tragedię sprzed lat. Funkcjonuje wyłącznie dzięki antydepresantom i pomocy wujostwa. Jednak minęły już dwa lata... Najwyższy czas zacząć żyć. Nastolatka decyduje się pójść na studia. Ma ambitne plany, lecz nie jest łatwo zacząć nowe życia tak po prostu z dnia na dzień. Wstaje rano i idzie na zajęcia tylko dla jednej osoby - Westona - zabójczo przystojnego chłopaka, który pragnie pomóc jej wydostać się w prywatnego piekła. Jednak i on ma pewną tajemnicę, które pewnego dnia może zmienić wszystko.
"Chodzi o to, że musisz zacząć żyć."
"Utrata" kilka lat temu zdobyła olbrzymią popularność wśród literatury dla młodzieży. Można było o niej usłyszeć wszędzie. Nie było chyba recenzenta, który by nie mówił o tej książce. I właśnie to mnie zniechęciło do przeczytania tej pozycji. No i jeszcze okładka... Spodziewałam się po niej ckliwego romansu, a jak pewnie już wiecie, nienawidzę takich powieści. Jednakże mimo to postanowiłam i ja zapoznać się z pierwszym tomem "Zatraconych". I niestety z bólem serca muszę przyznać, że to był błąd. Jak zwykle moje przeczucie nie zawiodło mnie.
Literatura młodzieżowa w ostatnich latach jest dość schematyczna. Wielokrotnie powtarzają się te same motywy i w dodatku najczęściej się one poprowadzone w podobny sposób. W początkowych fazach New Adult było to naprawdę ekscytujące i bardzo pouczające. Lecz nie oszukujmy się. Ile razy można czytać to samo?! "Utrata" okazała się dla mnie sztampowa i mało zaskakująca. Nie mogę uwierzyć, że po tak długiej przerwie w czytaniu wybrałam na dobry początek właśnie tę powieść. Liczyłam na coś nowego, czego się nie spodziewałam, a tymczasem usłyszałam tę samą historię, którą znam od dawna.
Kolejną niestety wadą jest styl autorki. Jest on bardzo prosty. W niektórych momentach aż do bólu. Miałam wrażenie, że pisarka czasami zapominała się, że nie pisze dla małych dzieci tylko dla ludzi, którzy niedługo wejdą w dorosłe życie lub już je zaczęli. Często powtarzały się te same wyrażenia, utarte zwroty, które nieraz mnie zirytowały. Język Rachel Van Dyken jest dość ubogi i nie wyróżnia się niczym nowatorskim.
Mimo wcześniej wymienionych wad muszę przyznać, że początek "Utraty" jest bardzo wciągający. Po pierwszych rozdziałach byłam zadowolona i wierzyłam, że to będzie jedna z lepszych powieści dla młodzieży. Miło mnie zaskoczyła kompozycja klamrowa. Obecnie nie spotyka się często tego zabiegu. Odbiera on możliwość zaskoczenia czytelnika, ale dodaje przy tym napięcia, tej gęsiej skórki i oczekiwania, kiedy wreszcie to nastąpi. Całą książkę na to czekałam, aż wreszcie... Niespodzianka! Stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewałam. To jest wielki plus tej lektury. Choć nie zaprzeczę, że zakończenie i tak mi się nie podobało. Zbyt się zawiodłam na fabule, by coś było w stanie naprawić moją niechęć do tej historii. Treść była mało rozbudowana i często odnosiłam wrażenie, że niektóre wydarzenia powtarzają się. Odbieram to jako bardzo duży minus.
Autorka w ogóle nie wykorzystała potencjału wykreowanych przez siebie postaci. Kiersten i Weston byli papierowymi bohaterami, z którymi nie mogłam się ani zżyć, ani utożsamić. Ich problemy i zwroty w życiu były poważne, a ja nie odczuwałam żadnego współczucia, nie kibicowałam im. Patrzyłam tylko bez przekonania na ich poczynania. Na szczęście sytuację ratują bardzo wyraziści bohaterowie drugoplanowi - Lisa i Gabe. Dowiadujemy się o nich mało, jednak dzięki temu otacza ich aura tajemniczości, która przyciąga. Nie będę udawać, że mnie to nie fascynowało. Czytałam, że kolejne części są właśnie o nich, dlatego mam w planach kontynuować serię i mieć nadzieję, że następne tomy okażą się o wiele lepsze.
Co do wątku romantycznego... Jak dla mnie stanowczo nie! Kiersten i Weston to para, która w ogóle do siebie nie pasuje. Są całkowicie różni i to w ten rażący sposób. Nie wyobrażam sobie, by tacy ludzie mogli ze sobą być w realnym życiu. Było to nienaturalne i takie ckliwe. Pisarka stanowczo przesłodziła tę opowieść.
Po wymienieniu tylu wad przyszedł czas na jakąś zaletę - tematyka. Mimo że wcześniej pisałam, że jest to schemat, uważam, że "Utrata" podejmuje ważne tematy, które nie dotyczą wyłącznie młodych osób. Jest ona rozbudowana i wieloetapowa pod tym względem. Prawie każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie. Depresja, choroba, narkotyki, utrata... Tu jest wszystko i w pewien sposób pozwala na poradzenie sobie z problemem.
Powieść jest niesamowitą skarbnicą cytatów. Byłam zaskoczona, że w tak krótkiej i słabo napisanej książce może się znaleźć tyle mądrych i refleksyjnych myśli. To właśnie one sprawiają, że przez jakiś czas zapamiętam "Utratę". Inaczej byłaby jedną z wielu historii, o których szybko zapomnę.
Jeśli lubicie ckliwe opowiadania, które są napisane prostym językiem i możecie je przeczytać w jeden wieczór, to jestem przekonana, że mimo tych wszystkich wad, ta pozycja spodoba się wam. Jednak ostatecznie nie polecam tej książki i sama nie jestem zadowolona, że traciłam na nią czas.
Kupiłam ją jakiś czas temu dosłownie za grosze, ale wciąż na mnie czeka. Z tego co zauważyłam to jednym się szalenie podoba, a drudzy - tak jak Ty - widzą w niej wiele wad. Mam nadzieję, że w końcu się ogarnę i sama wyrobię sobie opinię na jej temat :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Paulina z naksiazki.blogspot.com
Ja niestety po kilku ostatnich przygodach z New Adult stwierdziłam, że chyba jestem za stara na takie książki. Owszem są fajne ale już nie pociągają tak jak kiedyś.
OdpowiedzUsuńTutaj dodatkowo wspominasz o złym stylu autorki, co pewnie doprowadziłoby mnie do szewskiej pasji ;)
Pozdrawiam :)
chciałabym czytnąć. myślę że dla odmóżdżenia bym chętnie sięgnęła po ową pozycję:) obserwuję z miłą chęcią i zapraszam serdecznie do siebie;)
OdpowiedzUsuńA ja jednak napiszę, że mi się podobała. I to bardzo :)
OdpowiedzUsuńNie jestem do końca do tej książki przekonana :/
OdpowiedzUsuńMi się podobała, głównie z jednego powodu - była mega emocjonalna, a ja takie książki bardzo lubię. Książkę dobrze mi się czytało i schematyczność mi nie przeszkadzała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
Czytałam już dosyć dawno i szczerze mówiąc już nie za bardzo pamiętam, jak oceniłam tę książkę, nawet nie za bardzo pamiętam jej treść, a to chyba znaczy, że nie była jakoś strasznie porywająca żeby zapaść mi w pamięć.
OdpowiedzUsuńCzytałam ją dawno temu i całkiem mi się podobała, ale już nie do końca pamiętam czemu :) Ale kolejnych części serii nie miałam okazji czytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Zagubiona w słowach
Kiedyś ją czytałam! Jeszcze jak istniała moja biblioteka (niestety zburzyli ją :/)
OdpowiedzUsuńhttps://wroclawianka-czyta.blogspot.com/