poniedziałek, 30 listopada 2015

Mamma mia


Tytuł: "Mamma mia"

Reżyseria: Wojciech Kępczyński

Teatr: Roma (Warszawa) 

Kategoria: Musical

Premiera: 21 luty 2015 r.

Czas trwania: 2 godz. 40 min.

Ocena: 8/10











Sophie ma marzenie. Wielkie marzenie. Jest wychowywana przez samotną matkę, która prowadzi hotel na greckiej wyspie, Donna – matka Sophie – jest niezależną kobietą, która pragnie dobra dla swojej córki i jest gotowa na każde poświęcenie, lecz nie chce zdradzić, kto jest ojcem Sophie. Dziewczyna niedługo wychodzi za mąż i chciałaby, żeby jej tata poprowadził ją do ołtarzu. Przypadkowo znajduje pamiętnik Donny i odkrywa... Są trzej kandydaci na jej ojca! Nie może w to uwierzyć, ale mimo to postanawia zaprosić w tajemnicy przed matką wszystkich trzech. Jest pewna, że rozpozna tego prawdziwego. Przychodzi dzień ślubu i zaproszeni mężczyźni spotykają się na ślubie przekonani, że ich dawna miłość chce odnowić kontakty. Tymczasem spotykają entuzjastycznie nastawioną Sophie. Jednak jej pozytywne myśli szybko znikają, gdy nadal nie wie, który z nich może być jej ojcem. Czy Sophie rozpozna swojego rodzica? Co powie Donna, gdy spotka swoich dawnych kochanków? Czy ślub to na pewno dobry pomysł? 

"Mamma mię" zna chyba każdy z nas. I nie mówię w tym momencie o filmie czy sztuce, tylko sławnej piosence Abby. Tyle lat temu Abba występowała i robiła furorę wśród muzyków i słuchaczy. Jednak mimo tego czasu każde dziecko zna tę piosenkę i bez zastanowienia jest w stanie powiedzieć, jaki zespół ją wykonywał. To niesamowite... Poza tym pojawił się jeszcze film, gdzie wszystkie najsłynniejsze utwory tej grupy komponują się z fabułą. Lecz tym razem przyszedł czas na jeszcze coś innego – spektakl teatralny. Teatr Roma w Warszawie przedstawia historię Sophie, Donny i w pewnym sensie Abby na scenie. Już dawno chciałam obejrzeć tę sztukę, więc gdy tylko pojawiła się okazja na kupno biletów bez zastanowienia postanowiłam pojechać do Warszawy. Czy było warto? Jak najbardziej.

Nigdy nie obejrzałam filmu "Mamma mia". Podejrzewam, że wiele osób nie może zrozumieć jak to możliwe. Tak bardzo popularna produkcja, często emitowana w telewizji, a ja jej nie oglądałam. Przecież to niemożliwe... A jednak. Właśnie dlatego, oglądając sztukę, poznawałam całkiem nową dla mnie historię, który opiera się na ciekawym pomyśle. Nie przepadam za tego typu opowieściami, ponieważ wydają mi się ckliwe i często przesłodzone. Nigdy nie ukazują prawdziwej rzeczywistości, choć podobno każda historia wydarzyła się naprawdę, tylko zastała trochę ubarwiona. Mimo to bardzo chciałam poznać zakończenie. Do czego to wszystko zmierza? Który z tych mężczyzna jest ojcem Sophie? Takich pytań pojawiało się tysiące. Nie otrzymałam wszystkich odpowiedzi, lecz i tak zakończenie spodobało mi się.

Natomiast gra aktorska mnie zaskoczyła. Była tak bardzo realistyczna. Czułam się, jakbym podglądała życie innych ludzi. To było niesamowite uczucie. Dotychczas byłam tylko na jednym spektaklu, gdzie miałam podobne odczucia. Ta sztuka nie miała porównania z wieloma filmami. Po prostu była lepsza. Zadziałała moja wyobraźnia i wszystko działo się wokół mnie. To trochę jak książka. Mamy gotową historię, ale to od nas zależy jak ją wykorzystamy.

Mam pewne zastrzeżenia co do muzyki. Uwielbiam piosenki Abby, choć nie słucham ich często. Są dla mnie swoistą tradycją, o której co jakiś czas sobie przypominam. Aktorzy wczuli się w swoje role i w większości przypadków utwory Abby dobrze brzmiały w ich wykonaniu. Jednakże były przetłumaczone na polski. Te mniej znane dobrze komponowały się z fabułą i doskonale pasowały do opowieści. Lecz te jak "Mamma mia", "Honey, honey" czy "Dancing Queen" brzmiały nienaturalnie w tłumaczeniu na polski. Rozumiem, że część osób nie zna tego języka na tyle dobrze, by je zrozumieć (zaliczam się do nich), ale jestem pewna, że było inne rozwiązanie. Można było na przykłada wyświetlać tłumaczenie przez projektor.

Scenografia była bardzo dopracowana, choć prosta. Jestem zaskoczona wyposażeniem teatru. Przede wszystkim pojawił się projektor, który poszerzał perspektywę oraz ruchome ściany, dzięki którym sceny w szybki i nienarzucający sposób zmieniały się. Głównym ośrodkiem sceny był dom, w którym odgrywała się akcja.

"Mamma mia" jako spektakl zrobiła na mnie naprawdę niesamowite wrażenie. Jest to jedna z tych sztuk, która sprawia, że chcesz chodzić do teatru i zaczynasz doceniać tę rozrywkę bardziej niż te popularne. Gdyby tylko bilety do teatru były tańsze, jestem pewna, że ten rodzaj kultury zostałby bardziej doceniony.   

piątek, 27 listopada 2015

Ugotowany


Tytuł: Ugotowany

Reżyser: John Wells

Produkcja: USA

Gatunek: Dramat

Rola główna: Bradley Cooper 

Czas trwania: 1 godz. 40 min.

Premiera: 23 października (Polska), 22 października (świat)

Ocena: 7/10







Ten zapach... Czujecie go? Dochodzi z kuchni. Właśnie tam powstaje potrawa, którą zaraz ze smakiem zjedzie. Kelner położy przed wami talerz i wtedy oddacie się temu niesamowitemu uczuciu. Nic nie będzie się dla was liczyć oprócz tego smaku. To raj – cały wasz świat. Jednak w pewnym momencie potrawa skończy się, spojrzycie na puste naczynie i zrozumiecie, że to nie jest przypadkowy posiłek tylko sztuka. Będziecie wspominać emocje, które towarzyszyły wam przy jedzeniu i zapragniecie jeszcze raz oddać się tej przyjemności. Jesteście w końcu w eleganckiej restauracji o dwóch gwiazdkach Michelina. Czego innego można by się spodziewać? Jednak dla Adama to nadal za mało. Po latach załamania psychicznego, alkoholizmu i narkomanii wraca po trzecią gwiazdkę. Ma tylko jedno pragnienie – posiadać najlepszą restaurację na świecie. Czy uda mu się? Czy można tak po prostu wyjść z nałogu? Czy zrozumie błędy przeszłości?   

Chciałam iść do kina. Nic więcej. Teraz, kiedy w moim małym miasteczku jest kino, gdzie nie spada na głowę tynk, mogę normalnie wyjść z domu i udać się na film. Dla mnie to niezwykłe doświadczenie. I tylko dla niego udałam się na pierwszy, lepszy film, który akurat był grany. Trafiło na "Ugotowanego", co jest dość dziwnym wyborem dla mnie. Nie przepadam za gotowaniem, ponieważ dla mnie to sztuka i bardzo irytuję się, gdy coś mi nie wychodzi albo po prostu nie potrafię wydobyć kwintesencji smaku z danego składnika. Jednakże byłam ciekawa, co znaczą te gwiazdki i jak się potoczą losy bohaterów... A tak naprawdę uwielbiam aktora grającego główną rolę i jego wielkie zdjęcie na plakacie przyciągnęło mnie do kina. Rzadko oglądam produkcje dla aktorów, choć cenię ich talent. Bardzo ważna jest dla mnie temat historii. Lecz czasami trzeba złamać swoje zasady.

Moją uwagę przykuł również pomysł na fabułę. Wybitny kucharz, który od lat jest uznany za zmarłego, pojawia się znikąd i z dnia na dzień postanawia założyć najlepszą restaurację na świecie. Jestem idealistką, więc idee rozpoczęcia nowego życia, mimo wszystkich przeciwności i błędów popełnionych w przeszłości, jest bliska mojemu sercu. Trzeba walczyć do końca i nigdy się nie poddawać. Jak już wcześniej wspomniałam kulinarię uważam za sztukę, a w "Ugotowanym" właśnie tak przedstawiony jest cały proces powstawania potraw. To mnie fascynuje i sprawia, że pragnę sama stworzyć coś podobnego. Na pozór wydaje się to banalna historia o gotowania. Idealna dla pań domu. To jest coś głębszego połączonego z pasją i miłością.

Ostrzega ona przed konsekwencjami błędów młodości i tak naprawdę dorosłości. Jednak nie ukazuje ona przerażającej wizji przyszłości, która źle została pokierowana. Pokazuje, ile możemy stracić, jeśli zbytnio damy ponieść się emocjom i naszym lękom albo nieodpowiednio ulokujemy nasze pragnienia. Daje nadzieję, że jeszcze może być lepiej, tylko trzeba spróbować. Możemy ponieść porażkę, ale również odnieść sukces. Dostajemy gotowe rady na lepsze jutro. Wystarczy tylko je zastosować i przede wszystkim uwierzyć, że świat jest piękny, a my możemy spełnić swoje marzenia.

Akcja w "Ugotowanym" jest szybka. Pojawiają się wątki związane z miłością, macierzyństwem, ale również przestępstwem i jak w opisie wspomniałam narkotykami oraz alkoholem. Jednak mimo to miałam wrażenie, że cel nie jest jasno określony. Przyszedł koniec i... No właśnie – i co? Zakończenie jest otwarte, a raczej miało takie być, ponieważ wygląda, jakby w połowie zostało przerwane. Wiele wątków nie rozwiązuje się, przez co czuję niedosyt. To nie jest produkcja, do której zostanie dokręcona kolejna część i poznamy odpowiedzi. W wielu przypadkach nie możemy nawet przypuszczać, gdyż posiadamy za mało informacji.

Wspomniałam już wcześniej, że bardzo cenię Bradley'a Coopera. Tak naprawdę kojarzę go tylko z "Poradnikiem pozytywnego myślenia", lecz wywarł on na mnie wielkie wrażenie i byłam gotowa na kolejny film z nim w roli głównej. Miałam rację. Jest wyjątkowo utalentowaną osobą, która stworzyła niepowtarzalny wizerunek Adama z "Ugotowanego". Nadawał się idealnie do tej roli. Inni odtwórcy ról również wykazali się wyśmienitą grą aktorską. 

"Ugotowany" nie jest filmem, który spodoba się każdemu. Raczej będzie miał swoje własne grono odbiorców. Nie jest to również historia, która wywrze na was wielkie wrażenie. Przyjemna produkcja, która niesie ze sobą wartość, ale pozwoli również odpocząć po ciężkim dniu. 



poniedziałek, 23 listopada 2015

Zbrodnia i kara


Tytuł: "Zbrodnia i kara"

Autor: Fiodor Dostojewski

Tłumaczenie: J.P. Zajączkowski

Kategoria: Kryminał

Wydawnictwo: MG

Liczba stron: 576

Film: Zbrodnia i kara

Ocena: 8/10








Roskolnikow żyje w skrajnej nędzy w Petersburgu, gdzie przybył na studia. Już dawno nie studiuje, a jego jedyną pociechą są listy i pieniądze od matki i siostry. Gdy człowiek jest skazany na nędze i samotne spędzanie czasu w małym, brudnym pokoiku, ma różne myśli. Nie zawsze są one optymistyczne. Rodion jest osobą dumną i ambitną. Chce sprawdzić swoje umiejętności i silna wolę. Pragnie dowiedzieć się, kim jest. Jednakże wybiera do tego bardzo nietypowy i przerażający sposób. Jaką drogę wybierze Roskolnikow? Czy spełni swoje marzenia? Jak bardzo moralny upadek potrafi wpłynąć na człowieka?

"Zbrodnia i kara" należy do obowiązkowych lektur w liceum. Wiele osób jest przerażonych obowiązkiem przeczytania kilkuset stron książki. Jednakże ta powieść wyróżnia się wśród innych przymusowych powieści. Od swoich starszych kolegów w większości słyszałam same pozytywne opinie, które sprawiły, że nie mogłam się doczekać, kiedy sama poznam tę lekturę. I muszę przyznać, że nie żałuję ani minuty czasu, który spędziłam nad "Zbrodnią i karą". 

Powieść Dostojewskiego jest klasyką rosyjską. Jest to nietypowe połączenie, ponieważ literaturę klasyczną kojarzymy najczęściej z powieściami obyczajowymi. "Zbrodnia i kara" jest kryminałem i to wyjątkowym, gdyż jest to również książka psychologiczna. Jest to bardzo ciekawe połączenie, którego nie spodziewałam się w szkole. Nie krytykuję wyboru lektur, choć do niektórych mam zastrzeżenia, lecz jest to dość kontrowersyjny tekst jak na realia szkolnictwa. Kryminał jest misternie wykonany. Autor zadbał o najmniejsze szczegóły. Sama bez pomocy pisarza nie zauważyłabym ich, a odgrywały dość istotną rolę w całej opowieści. W dodatku historia jest opowiedziana przez pryzmat uczuć mordercy. To wyjątkowo pasjonujący temat dla ludzi, którzy interesują się psychologią. Dowiadujemy się, dlaczego morderca popełnił zbrodnię, co nim kierowało i co tak naprawdę czuł.

Jak przed chwilą wspomniałam, psychologizacja bohaterów w "Zbrodni i karze" jest bardzo rozbudowana. Spostrzeżenia zabójcy i osób z jego otoczenia są intrygujące. Czasami miałam wrażenie, że ktoś wylał mi wiadro zimnej wody na głowę. Dostojewski wypowiadał myśli, które podejrzewam, że każdy z nas ma w głowie, a boi się do nich przyznać, na głos. To bardzo refleksyjna powieść, która sprawia, że dokładnie zaczynamy wertować swoje myśli, poglądy i pragnienia. Poza tym ostrzega nas, ale nie w sposób typowo moralizujący, przed skutkami naszych wyborów. Czasami trzeba podjąć drastyczne decyzje, a czasami jest to nasz zwykły kaprys.

W powieści pojawia się wielu bohaterów, którzy w większości wypadków zmieniają bieg wydarzeń. Nawet zwykłe epizodyczne postacie miały jakieś znaczenie. Niestety nie uczę się rosyjskiego, więc miałam olbrzymi problem z zapamiętaniem imion i nazwisk. Mylili mi się istotni bohaterowie i nawet teraz sama mam kłopot z napisaniem tych nazwisk, a ich poprawne wymówienie jest dla mnie wręcz niemożliwe. Moją uwagę zwrócił również fakt, że każda osoba miała bardzo rozbudowaną i unikalną emocjonalność.

Styl autora jest dość ciężki. Musiałam bardzo się skupić, by zrozumieć tekst. Dostojewski zwraca uwagę na szczegóły, które nadają niesamowitą dokładność całej powieści. Bardzo szanuję go za to, choć przyznaję, że utrudnia to czytanie. Nie jestem przyzwyczajona do typowo ciężkiej literatury.

"Zbrodnia i kara" jest powieścią dla dojrzałych ludzi z doświadczeniem. Mam wrażenie, że nie zrozumiałam wszystkiego, co chciał przekazać autor. Nie spotkałam się jeszcze z "prawdziwym" życiem i cała moja wiedza wynika z obserwacji, opowiadań, książek i filmów. Jestem pewna, że powrócę jeszcze do tej książki, by porównać swoje odczucia. Tymczasem polecam wszystkim odważnym tę historię. 
Książka przeczytana w ramach wyzwania:

piątek, 20 listopada 2015

Dziewczyna z sąsiedztwa


Tytuł: Dziewczyna z sąsiedztwa

Reżyser: Gregory Wilson

Produkcja: USA

Gatunek: Thriller

Rola główna: Daniel Manche

Czas trwania: 1 godz. 31 min.

Premiera: 19 lipca 2007 r. (świat)

Ocena: 8/10








Pytanie do ludzi dorosłych: pamiętacie, jak to było być nastolatkiem? Atrakcyjną, młodą osobą, która ma swoje idee i marzenia? Na pewno pamiętacie. Pamiętacie tę radość z życia, plany na przyszłość, marzenia i całkowity brak odpowiedzialności. A teraz nagle to wszystko znika. Wypadek i śmierć – dwa słowa zmieniają całe wasze dotychczasowe życie. Meg i Susan tracą w wypadku samochodowym rodziców. Susan ledwie przeżyła zderzenie dwóch samochodów i jest niepełnosprawna. Siostry trafiają pod opiekę swojej ciotki Ruth. Na początku czują się tam dobrze, ale nagle coś się zmienia... Kim tak naprawdę jest Ruth? Co widział David, odwiedzając swoich sąsiadów? Czy dziewczęta mają jeszcze szansę na normalne życie?

"Dziewczyna z sąsiedztwa" jest filmem, który od iluś już lat pojawiał się w dyskusjach moich znajomych, wypracowaniach na polski i internecie. Wielokrotnie chciałam go obejrzeć, ale zanim to zrobiłam, zapominałam o jego istnieniu, by za jakiś czas znowu sobie przypomnieć. Tym razem zaczęłam go oglądać, gdy tylko przypadkowo trafiłam na wzmiankę o nim w internecie. Byłam niesamowicie zaintrygowana. Tak naprawdę nie wiedziałam do końca, o czym jest, jednakże bardzo poruszał moich znajomych, co znaczyło, że musi w jakiś sposób być wyjątkowy. Czy dobrze zrobiłam, ufając kolegom? 

Jest to historia oparta na prawdziwych faktach. Całe życie unikałam takich filmów, a teraz zmieniłam swoje zdanie na ich temat i poznaję ich coraz więcej. Jest to thriller, który w normalnych warunkach nie przestraszyłby mnie. Ale to nie są normalne warunki... Ta cała opowieść zdarzyła się w realnym życiu. Takie osoby jak Ruth, Meg i Susan istniały, przez co cała produkcja nabiera innego znaczenia. Jest to film, który podczas oglądania wydaje się całkowicie zmyślony. Otóż kolejna historia napisana po to, by nas przerazić. Tak działa kinematografia i nie tylko ona. Jednak przychodzi moment, gdy opowieść skończyła się i wtedy uświadomiłam sobie, o czym naprawdę jest i jak bardzo wstrząsnęła mną.    

Zapewne wiele osób zarzuci jej brutalność, która nic nowego nie wnosi do naszego życia. Cierpienie i tortury występują w filmie systematycznie, ale mają bardzo ważną funkcję. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że to jest rzeczywiste i to mnie przeraziło. Horror sprawia, że boimy się, ale tylko przez moment, ewentualnie noc. Jest to tylko wytwór naszej wyobraźni. "Dziewczyna z sąsiedztwa" sprawia, że gdy tylko przypomnę sobie o tym filmie od razu czuję mdłości, strach i nie wiem, co ze sobą zrobić. Zawsze myślałam, że ból psychiczny ma większą moc od tego fizycznego. Wielokrotnie czytałam sentencje, które zwracały uwagę na psychikę człowieka. Nigdy nie przeżyłam mocnego bólu fizycznego. Ta produkcja sprawiła, że zaczęłam zastanawiać się nad tezą wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Nie wiem, czym jest prawdziwy ból, ale za to widziałam, co przeżyła Meg. Mam wątpliwości, czy ja bym dała radę. 

Moją uwagę przykuł charakter głównego bohatera – Davida. Chłopiec jest narratorem całej opowieści. Jego osobowość jest bardzo rozbudowana. Można zauważyć, jak zmaga się z trudnościami i własnym sumieniem. Jest świadkiem rzeczy, o których chciałby zapomnieć. Co powinien zrobić? Niesamowitą psychikę ma również Meg, która stała się dla mnie kimś w rodzaju autorytetu. I nie mam tu na myśli naśladowania jej, ale ogromnego szacunku. Poza tym muszę zwrócić uwagę na Ruth, która jest idealnym przykładem osoby chorej psychicznie i nieradzącej sobie w życiu.

Cały film jest opowieścią o okrutności niektórych ludzi, ale również uczy i ostrzega. Opowiada się nam historie o wymyślonych potworach, a tak naprawdę tymi potworami często są sami ludzie. Niepowodzenie, nałogi i niepohamowana zazdrość prowadzą do podjęcia nieodpowiednich decyzji i zatraceniu się w sobie.

Cieszę się, że wreszcie obejrzałem "Dziewczynę z sąsiedztwa". Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie obejrzeć ten film jeszcze raz. Muszę się przyznać, że pisanie recenzji tej produkcji jest dla mnie bardzo trudne. Nie chcę wracać do niego, ale czuję, że powinnam pamiętać wiedzę, którą mi przekazał. Jeśli jesteście na tyle silnie, by zmierzyć się z rzeczywistością, obejrzyjcie go.    



wtorek, 17 listopada 2015

Trzynaście powodów


Tytuł: "Trzynaście powodów"

Autor: Jay Asher

Tłumaczenie: Aleksandra Górska

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Rebis

Liczba stron: 272

Ocena: 8/10










Czasami po prostu jest źle... Wstaje się rano i jedyna myśl to, że znowu trzeba przetrwać cały dzień i udawać, że wszystko jest dobrze. Trzeba zajmować się wszystkim, tylko żeby zapomnieć o tym, co było. Trzeba walczyć, by nie usiąść i nie załamać się. Trzeba iść dalej mimo wszystko. Tylko czasami przychodzi moment, gdy nie ma się sił, gdy to wszystko – nasze życie nie ma już sensu. Po co przeciwstawiać się losowi? Po co próbować? Nie lepiej byłby zostawić świat i nareszcie być spokojnym? Mieliście kiedyś takie myśli? Jeśli nawet tak, były one płonne. Czytacie tę recenzję, jesteście tu. Hannah nie. Ona podjęła decyzję i konsekwentnie dążyła wybraną ścieżką. Jakbyście się czuli na miejscu Cley'a, który, wracając ze szkoły, znalazł paczkę z kasetami, gdzie Hannah opowiedziała trzynaście powodów swojego postępowania? Wysłuchalibyście jej? Mielibyście na tyle sił, by poznać tę historię?

Gdy pierwszy raz zobaczyłam "Trzynaście powodów", byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Przyciągająca okładka, moja ulubiona liczba w tytule. Byłam pewna, że to jakaś pozytywna powieść, która umili mi dzień. Aż wreszcie przyszedł czas, kiedy dowiedziałam się, o czym naprawdę jest ta książka. Z perspektywy czasu dziwię się, że nie zniechęciłam się do niej. Szukałam czegoś lekkiego, by odpocząć od przytłaczających obowiązków. Tymczasem wybrałam opowieść o bardzo ważnych i trudnych sprawach. Musiałam ją przeczytać. Coś mi mówiło, że to jest historia, którą zrozumiem i na pewno jest wartościowa. Myliłam się? Moje przeczucia do książek zwykle sprawdzają się i tym razem taż tak było.

Pomysł na fabułę jest wyjątkowo oryginalny. Ludzie, gdy chcą popełnić samobójstwo, zwykle zostawiają listy, gdzie tłumaczą swoje postępowanie. Ale kasety z całą opowieścią i trzynastoma powodami? Tego jeszcze nie było. Od pierwszych słów Hannah zastanawiałam się, jak musiał czuć się Cley, który słyszał głos osoby, która już nie żyje. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy ten niesamowity dźwięk. Zabawne, jak sytuacja umie sprawić, że zwykły głos dziewczyny przeraża i niesie ze sobą cierpienie, ale również szczeście. To jej ostatnie słowa. Już nigdy nowe zdania nie zostaną wypowiedziane. Tak, to jest wstrząsające. Dlatego czułam obawę przed przeczytaniem tej książki. Nie byłam pewna, czy jestem na tyle silna, by przeżyć tę historię razem z Cley'em i nieżyjącą dziewczyną. Jednakże musiałam. Jak już wcześniej wspomniałam, nieznana mi siła ciągnęła mnie do tej powieści.

Tematyka poruszana w "Trzynastu powodach" jest niezwykle ważna. Hannah opowiada o efekcie kuli śnieżnej. Małe, na pozór nic nieznaczące wydarzenia są przyczyną tych złych, które prowadzą do śmierci. Kto przejmowałby się jakimś rankingiem stworzonym przez niedojrzałego chłopaka? A plotki?  To są tylko plotki. Nimi nie trzeba się przejmować. Na początku te powody wydawały mi się banalne, ale właśnie o to chodziło autorce. Nie ma problemów banalnych. Każdy odczuwa je inaczej. Mało kto zwraca uwagę na na te "nieważne" kłopoty. A może to one są przyczyną? Brak reakcji ze strony otoczenia jest gwoździem do trumny dla przyszłego samobójcy. On zna prawdę... Wie, kogo obwiniać, ale zdaje sobie sprawę, że on sam jest również winny. Wystarczy tylko otworzyć oczy i nie udawać, że nie ma problemu. 

Książka jest bardzo emocjonalna. Jednakże nie znaczy to, że popłyną wam z oczu łzy. To nie tego typu powieść. Tu pojawiają się elementy humorystyczne, które nie pozwalają źle odebrać opowieści. Jest to rodzaj historii, która uczy. Mówi, że na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, bo to jest już przeszłość. Nic nie zrobimy, choć nie wiem, jak bardzo byśmy chcieli. Lecz możemy nie popełnić drugi raz tego samego błędu. "Trzynaście powodów" pozwala przemyśleć pewne sprawy i daje nadzieję na lepsze jutro.

Cieszę się, że przeczytałam tę powieść i poznałam tytułowe trzynaście powodów. Myślę, że każdy powinien zapoznać się z nimi. Nie jest to historia, która ma nam dostarczyć dużego ładunku emocjonalnego. To historia, która radzi i kieruje nami.   

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję bardzo platformie Woblink

Książka przeczytana w ramach wyzwania: 

sobota, 14 listopada 2015

Płonąca Korona


Tytuł: Płonąca Korona

Autor: Rae Carson

Tłumaczenie: Elżbieta Piotrowska

Cykl: Trylogia Ognia i Cierni

Tom: II

Kategoria: Literatura młodzieżowa

Wydawnictwo: Albatros

Liczba stron: 416

Ocena: 6/10






"Dziewczyna Ognia i Cierni" wydawał mi się na początku dość nietypową książką i tak pozostało do końca. Nie była jakoś wyjątkowo dobra, ale było w niej coś niezwykłego i sprawiającego, że nie dało oderwać się od niej. Dlatego właśnie tak długo wyczekiwałam drugiej części tej trylogii. Gdy tylko usłyszałam, że zostanie już niedługo wydana w Polsce, wiedziałam, że kiedy tylko będę miała okazję, zapoznam się z jej treścią. Nareszcie to zrobiłam. Było warto? Na pewno tak, ale muszę przyznać, że zawiodłam się na niej. Spodziewałam się bardzo dobrej kontynuacji, a tymczasem dostałam coś innego.

Podoba mi się pomysł na fabułę. Ma w sobie pewną nutę oryginalności, którą również wyczuwałam w pierwszym tomie. Nie jest to powielanie schematów, mimo że posiada wspólne cechy z innymi powieściami. Można by powiedzieć, że jest to dość popularna opowieść, ale tak naprawdę jest niepowtarzalna. Jednakże autorka nie wykorzystała jej potencjału. Wykreowała w pierwszej części nowy świat, więc miała bardzo dobrą podstawę na opowiedzenie dalszych losów Elisy, a tymczasem wszystko zostało zaburzone. Wątków było wiele, ale kończyły się zbyt szybko lub po prostu nikły w gmatwaninie wydarzeń, co raczej źle odbierałam. Liczyłam, że podekscytowanie wywołane jakąś tajemnicą, intrygą, czy przepowiednią będzie mi długo towarzyszyć, a ja postaram rozwiązać się dany problem. Nie było mi to dane, gdyż po chwili wszystko samo się wyjaśniało.  

Styl autorki bardzo mi odpowiada. Jest lekki i zachęcający do czytania, ale niebanalny. Pozwala przenieść się do historii i poczuć tę atmosferę. To lekkie pióro Carson sprawia, że powieść od pierwszych stron wciąga i czyta się ją niesamowicie szybko. To jest kilkaset stron, a ma się wrażenie, że to zaledwie kilkadziesiąt. Jednak niestety miałam wrażenie, że pisarka/tłumaczka chciała popisać się swoim bogatym zasobem słownictwo. Dlatego co jakiś czas znikąd pojawiały się dość trudne i rzadko spotykane słowa. Czytałam przyjemny tekst i nagle na jakimś zdaniu zacinałam się, ponieważ musiałam zastanowić się nad jego znaczeniem. 

Elisa jest bohaterką, które nie jest idealna. Ma wiele wad, które rzucają się w oczy i często po prostu brakuje jej odwagi. Lubię inne bohaterki. Nawet pewnie domyślacie się jakie. Silne, niezależne kobiety, które zawsze potrafią sobie poradzić, nie zakochują się w naiwny sposób, są odważne. Tak, takie właśnie są najlepsze. Ale czy nie są zbyt wyidealizowane? Nierealne? Dlatego cenię główną bohaterkę "Płonącej Korony". Jest rzeczywista i po prostu ludzka. Pokonuje swoje lęki, choć nie zawsze udaje się to jej. Utożsamiam się z nią. Natomiast inni bohaterowie nie przyciągnęli mojej uwagi. Mam wrażenie, że brakuje im... charakterów – tak na pozór prostej rzeczy. Inne postacie opowiadają o nich, ukazując całą gamę cech osobowościowych, a brakuj ich potwierdzenia w rzeczywistości.

Jestem zaskoczona błędem (a może brakiem mojego zrozumienia) na okładce. Według mnie opis i pytania nad tytułem nie zgadzają się z treścią książki. Może po prostu nie widzę drugiego dna albo jest to dopiero zapowiedź, jednakże dla mnie jest to niespójne z fabułą.

Mimo wad "Płonącej Korony" polecam ją wszystkim, którzy przeczytali pierwszy tom. Nie jest to kontynuacja, o jakiej marzyłam, ale myślę, że warto poznać dalsze losy Elisy i jej przyjaciół 
Za możliwość przeczytania powieści dziękuję bardzo Wydawnictwu Albatros

Książka przeczytana w ramach wyzwania:

środa, 11 listopada 2015

Hotel Transylwania 2


Tytuł: Hotel Transylwania 2

Reżyser: Genndy Tartakovsky

Produkcja: USA

Gatunek: Animacja

Rola główna: Adam Sandler

Czas trwania: 1 godz. 29 min.

Premiera: 9 października 2015 r. (Polska), 21 września 2015 r. (świat)

Ocena: 7/10







Pamiętacie taki stary zamek otoczony setkami mil nawiedzonego lasu i cmentarzem, gdzie umarli wstają z grobów? Przypomnijcie sobie. Jego właścicielem jest Drakula i co roku zbierają się tam potwory. Dokładnie! To Hotel Transylwania. Chciałoby się powiedzieć, że to ten sam hotel sprzed stu lat, jednakże już tak nie jest... Hotel Transylwania zmienił się i to na lepsze. Nie jest jedynie bezpiecznym schronieniem przed potworami. Teraz i ludzie mogą spędzić tam swoje wakacje. Gdy Mavis bierze ślub i krótko po tym rodzi Drakuli wnuczka, Drak musi pogodzić się z obecnością ludzi i... swojego wnuka. Dennis jest inny niż jego potworni krewniacy. Jest podobny do swojego ojca i nie boi się życia poza murami zamku, mimo że to jest jego ulubione miejsce. Kim tak naprawdę jest wnuk słynnego Drakuli? Czy Mavis podejmie właściwe decyzje? Wygrają uprzedzenia czy rodzina?

"Hotel Transylwania" należy do moich ulubionych animacji. Uwielbiam jego humor oraz tematy, które są w nim poruszane. Na pozór wydaje się, że jest to banalny film dla dzieci, który poza piękną grafiką nie ma w sobie żadnej wartości, a już na pewno nie takiej, którą doceniliby dorośli. To jest błędne myślenie. Jest to bardzo wartościowa produkcja. Gdy tylko usłyszałam, że w kinach ma pojawić się kolejna część, wiedziałam, że muszę ją zobaczyć i to najszybciej jak się da. Osiągnęłam swój zamiar, choć muszę się przyznać, że bardzo niecierpliwiłam się. Odliczałam dni do premiery. Czy było warto tak długo czekać? Niestety nie do końca mogę powiedzieć tak. "Hotel Transylwania 2" przypadł mi do gustu, jednakże nie może się równać ze swoim poprzednikiem.

Na pewno nie zawiodłam się na humorze. Animacja jest bardzo zabawna i tak samo jak poprzedni część ma w sobie elementy komizmu sytuacyjnego, które bez wątpienia spodobają się dzieciom, ale również pojawia się komizm słowny, sprawiający, że dorośli nieraz zetrą łzę spowodowaną śmiechem. Oczywiście, że pojawiają się sytuacje komiczne do tego stopnia, że starsza publiczność odbierze je jako kompromitujące dowcipy, ale nie można zapominać, dla kogo powstał ten film. Dzieci często mają inny humor niż my. Nie oznacza to, że nie pojawiają się inteligentne żarty. W "Hotelu Transylwania" – i pierwszej, i drugiej części – lubię to, że jest przeznaczona dla różnego grona odbiorców. Cała rodzina, wspólnie oglądając film, może dobrze się bawić.

Tematyka jest pouczająca. Zwraca uwagę na wiele ważnych tematów, które często są ignorowane w naszym społeczeństwie. Nie są one wprost ukazane, tylko pod kurtyną magicznego świata potworów. Na pierwszy plan wysuwa się tolerancja, która obecnie jest dość popularnym "sloganem", jednakże często tylko w teorii. Smutne jest, że jej brak najczęściej pojawia się w rodzinie, co czasami ma tragiczne skutki. Łatwo mówi się: "Nie przejmuj się. Co cię obchodzi, co o tobie myślą inni". Jest to trudne wśród obcych ludzi, a co dopiero kiedy nie akceptują cię osoby, które kochasz i cenisz. Tolerancja jest jedynym z wielu istotnych spraw, które porusza "Hotel Transylwania 2". A co najważniejsze nie odnoszą się one wyłącznie do dzieci. 

Pomysł na fabułę jest wyjątkowo ciekawy. Pojawia się wiele nowych wątków, które ubarwiają całą historię oraz sprawiają, że przenosimy się w świat potworów i ich zwyczajów. Jednakże nie jest to do końca to, czego oczekiwałam. Miałam nadzieję na podobny klimat jak w poprzedniej części, lecz tu czułam, że coś jest nie tak. Nie umiem tego bliżej sprecyzować. Po prostu czegoś brakuje, co powinno nadawać tę niezwykłą atmosferę. Poza tym wszystko dzieje się za szybko. Miałam wrażenie, że usiadłam, obejrzałam chwilkę i nagle skończyło się. Powinnam powiedzieć, że aż tak bardzo byłam zafascynowana tym filmem, że straciłam poczucie czasu. Niestety to nie jest złudzenie. Animacja ma niedopracowane wątki, co sprawia, że czujemy niedosyt i to niekoniecznie w tym pozytywnym znaczeniu.

Grafika jest po prostu cudowna. Każda postać ma swój niepowtarzalny wygląd, co nie oznacza, że zawsze widzimy ich w identycznych ubraniach, które noszą na każdą okazję. Ten charakterystyczny wygląd jest widoczny w ich twarzach, ruchach oraz rekcjach. Zachowane są prawa fizyki (oczywiście one nie zawsze dotyczą potworów). Wszystko jest perfekcyjnie dopracowane.

"Hotel Transylwania 2" trochę mnie zawiódł. Faktem jest, że miałam bardzo wygórowane wymagania po pierwszej części. Nie oznacza to, że żałuję, że poświęciłam czas na obejrzenie tej animacji. Raczej ostrzegam, żeby zbytnio nie nastawiać się na coś niesamowitego. Mam nadzieję, że pojawi się trzecia część i tym razem dorówna pierwowzorowi. Tymczasem polecam wszystkim obejrzenie tej bajki. 



niedziela, 8 listopada 2015

Everest


Tytuł: Everest

Reżyser: Baltasar Kormákur

Produkcja: Islandia, USA, Wielka Brytania

Rola główna: Jason Clarke 

Gatunek: Thriller

Czas trwania: 2 godz. 1 min.

Premiera: 18 września 2015 r. (Polska), 2 września 2015 r. (świat)

Ocena: 9/10






Wyobraźcie sobie przed sobą górę – olbrzymia, nie widzicie jej szczytu, cała pokryta śniegiem i majestatycznie unosząca się nad wami. To jest Mont Everest – najwyższa góra świata położona w Himalajach. Każdy himalaista pragnie ją zdobyć i na jej szczycie pozostawić małą flagę, która będzie symbolem jego zwycięstwa. Jest wiele ludzi, którzy postanawiają podjąć walką z kolosem. Taka ekspedycja złożona z himalaistów, którzy są pełni marzeń i nadziei, wyrusza w 1996 roku. Jest to rok zapamiętany przez każdego człowieka, mieszkającego u podnóża tych gór, przez każdego himalaistę. To jest rok tragedii... Everest pokazał, czym naprawdę jest, pokazał swoją potęgę. Czy członkom wyprawy uda się dotrzeć na szczyt? Co przygotowała dla nich jedna siedmiu Koron Świata?

Uwielbiam góry i od dawna jestem zafascynowana Alpami, Himalajami i oczywiście przede wszystkim Mont Everestem. Wielokrotnie oglądałam jego zdjęcia, czytałam artykuły na temat wypraw i potęgi tej góry. Marzę, by zobaczyć ją na żywo, więc gdy tylko usłyszałam, że w polskich kinach ukaże się film "Everest", wiedziałam, że muszę go obejrzeć. Słyszałam wiele pozytywnych opinii na temat tej produkcji, ale słyszałam również o tej wyprawie. 

Już całkowicie przekonałam się do filmów opartych na prawdziwych faktach. Nigdy nie wątpiłam, że życie opowiada jeszcze dziwniejsze historie niż literatura, kinematografia, czy muzyka. Jednak one powinny być zachowane dla życia. Nie jestem już taka pewna słuszności swojego poglądu. Może jednak lepiej, że wiemy, co może nas czekać i spodziewamy się najbardziej nietypowych scenariuszy. "Everest" również jest opowieścią o prawdziwym zdarzeniu, które, jak większość wie, zakończyło się tragedią. Gdyby to nie była rzeczywistość, nadal sądziłabym, że Mont Everest to po prostu olbrzymia góra, którą każdy może zdobyć, jeśli wystarczająco tego pragnie. Tak nie jest... "Everest" opowiada o jednym najsławniejszych zdarzeń w Himalajach. Wyprawa, gdzie cudy przeplatają się z tragediami. Wiecie, nie przeraża mnie potęga Everestu, nie przeraża mnie zimno, ani nawet to, że ludzie giną podczas wypraw. Nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo... Przeraża mnie to, co ludzi myślą, gdy przychodzi godzina kryzysu i do czego potrafią doprowadzić te myśli. Tak, to budzi we mnie lęk.

"Everest" od pierwszych chwil wciąga. Od samego początku trzymasz kciuki, by bohaterom udało się, by spełnili swoje marzenia. Słuchasz ich opowieści. Zaczynasz rozumieć, czemu to robią, dlaczego akurat takie hobby wybrali i nagle, nawet nie wiesz kiedy, zaczynasz utożsamiać się z postaciami i kibicujesz im na każdym kroku. Razem z nimi przeżywasz nawet najmniej znaczące wydarzenie, ale nie potrafisz inaczej. Ich historia zawładnęła mną i nawet na chwilę nie mogłam oderwać się od ekranu. To w pewnym znaczeniu również moja historia.

Nie znam się na efektach specjalnych. Najczęściej nawet ich nie zauważam. Po prostu są i to jest dla mnie naturalne. "Everest" oglądałam w 3D, czego po prostu nienawidzę. Dla widza z okularami założenie kolejnych okularów i dbanie o to, by nie spadły, jest koszmarem. W dodatku przez jakiś czas po wyjściu z kina czuję się skołowana i nie do końca wiem, co dzieje się wokół mnie. Każde urządzenie elektryczne staje się dla mnie wrogiem. Jednak mimo to cieszę się, że obejrzałam ten film w trzech wymiarach. Mogłam mieć przynajmniej złudzenie, że naprawdę widzę Mont Everest i często pojawiał się śnieg, który czasami wprowadzał rozbawienie, innym razem lęk. 

W "Evereście" grała naprawdę duża liczba sławnych aktorów. A nie ukrywajmy, że oni przyciągają widzów do kina. Niektórzy idą na film tylko dla danego aktora. Czasami też tak robię, choć staram się tego unikać. W produkcji pojawiło się wiele postaci i nie zapamiętałam wszystkich. Oczywiście główną uwagę zwracał Rob – kierownik ekspedycji. I nie mogę zapomnieć o Keirze Knightley, która należy do moich ulubionych aktorem. Nie odegrała tu wielkiej roli i przez to nie potrafię ocenić jej gry aktorskiej.

Film polecam każdemu miłośnikowi gór, który choć raz w życiu zapragnął zdobyć jakąś kola. Jednak ostrzegam, że jest to produkcja dla ludzi o mocnych nerwach. 




czwartek, 5 listopada 2015

Blondynka w Brazylii


Tytuł: "Blondynka w Brazylii"

Autor: Beata Pawlikowska

Seria: Dziennik z podróży

Kategoria: Literatura podróżnicza

Wydawnictwo: National Geographic, G+J

Liczba stron: 160

Ocena: 4/10










Marzyliście kiedyś, by wszystko rzucić i tak po prostu zacząć podróżować? Tak z dnia na dzień, bez żadnych planów, obowiązków i wyrzutów sumienia? W mojej głowie często pojawia się takie marzenie. Jednakże prawdopodobnie minie jeszcze wiele lat za nim je zrealizuję, jeśli kiedykolwiek w ogóle to zrobię. Lecz dlaczego nie miałabym podróżować za pomocą swojej wyobraźni? Oczywiste jest, że nie zastąpi prawdziwych przeżyć i nie jest w stanie wykreować idealny wizerunek rzeczywistego świata, ale pozwala na namiastkę tego uczucia. No i jak? Ruszamy w podróż?

Książki Beaty Pawlikowskiej wielokrotnie polecała mi moja koleżanka. Uwielbia podróże i związane z tym zdobywanie wiedzy na temat różnych państw i kultur. Zwykle nie opowiadam o swoich pragnieniach związanych z podróżowaniem, jednak cały czas są gdzieś w mojej głowie i co jakiś czas próbują wydostać się na zewnątrz. Dlatego właśnie postanowiłam przeczytać "Blondynkę w Brazylii". Tyle słyszy się o tym pięknym i radosnym państwie, że chciałam sama sprawdzić (niestety tylko przez książkę), co tak bardzo zachwyca tych wszystkich ludzi. Czy znam już odpowiedź na to pytanie? Nie do końca...

Beata Pawlikowska w swojej książeczce zamieściła bardzo dużo opisów, ale niestety nie usatysfakcjonowały mnie one. Są stanowczo za krótkie, przez co w mojej głowie pojawia się obraz, ale jest bardzo niewyraźny. A ja pragnę zobaczyć dany krajobraz całym swoim sercem i wyobraźnią, by zapamiętać go na dłużej. A  mgliste wizje pojawiają się na chwilę i znikają, a jeśli nawet wrócą zwykle trudno jest określić, co one przedstawiają. Poza tym potrzebuję krajobrazu, który mnie otacza, by wydarzenia w książce nabrały większej wartości. Tymbardziej że jest to pewnego rodzaju przewodnik turystyczny, który powinien ukazać nam całe piękno rejonu. Przez ten mały brak straciły w moich oczach opisy uczuć wewnętrznych. Były bardzo przyjemne i często porównywane do naszych codziennych odczuć, ale w wizji o wiele piękniejszej. Gdybym wiedziała tylko, gdzie jest umiejscowiona akcja, o wiele łatwiej byłoby mi zrozumieć kulturę i to, co przeżywała autorka.

Natomiast bardzo podobały mi przemyślenia pisarki. Były lekkie i wielokrotnie zabawne, ale nie odbierało im to uroku. W przyjemny sposób przekazywały ważne spostrzeżenia i zachęcały do refleksji. Gdy pomyślałam, że podróż pozwala na taki stan ducha i jeśli tylko chce się inaczej spojrzeć na świat, od razu zyskałam pewność, że kiedyś również i ja choć na chwilę pojadę do takich miejsc. 

Niestety książka posiadała podstawową wadę literatury podróżniczej – za mało informacji. To podstawowy błąd, który dla mnie jest nie do wybaczenia. Po to czyta się tego typu książeczki, by przenieść się do innego świata i zdobyć na jego temat dużo ciekawych informacji. A tego tu zabrakło. Pojawiły się pasjonujące opowiastki, fragmenty z życia w tym kraju, jednakże nadal nie jestem w stanie powiedzieć nic konkretnego na temat Brazylii. Miałam wrażenie, że na tych prawie dwustu stronach książki było sporo tekstu, ale on nic nie przekazywał. 

Cieszę się, że książeczka jest bardzo estetyczna. Prawie na każdej stronie pojawiają się wyjątkowo zabawne obrazki. Są to zwykłe "patyczaki", ale dzięki nim widać, że autorka ma dystans do tego, co przeżyła, ale przy tym nie zapomina tych niezwykłych dni, które spędzała w Brazylii. Liczne zdjęcia, które pojawiają się, nadają odpowiednią atmosferę książce, ale i tym razem nie jest to do końca to, czego oczekiwałam. Poza tym tytuły rozdziałów są wyjątkowo intrygujące i zachęcają do przeczytania kolejnych stron.

"Blondynka w Brazylii" nie była książką, która przypadła mi do gustu. Jeśli chcecie naprawdę dowiedzieć się czegoś o Brazylii i przenieść w jej niesamowity świat, odradzam wam ten przewodnik. Jest to moje kolejne przykre spotkanie z literaturą Beaty Pawlikowskiej i wątpię, że dam jej jeszcze jedną szansę.  
Książka przeczytana w ramach wyzwania:
~ Czytam polecane książki (~ przez koleżankę)

poniedziałek, 2 listopada 2015

Lalka


Tytuł: "Lalka"

Autor: Bolesław Prus

Kategoria: Klasyka

Wydawnictwo: MG

Liczba stron: 864

Film: Lalka

Ocena: 10/10










Miłość – piękne, słodkie uczucie, które sprawia, że człowiek jest gotowy na wszystko i jest przede wszystkim szczęśliwy. Kto by jej nie chciał? Zapewne nikt. Jednak całe to górnolotne uczucie nie jest takie proste, jak nam się wydaje. Stanisław Wokulski zakochał się w pięknej Izabeli Łęckiej, jednakże przed spełnieniem jego marzeń jest jedna wielka przeszkoda. XIX-wieczna Warszawa nie jest miejscem sprzyjającym miłości. Wchodzące hasła pozytywistyczne i podział na klasy jest granicą, która dzieli ludzi. Społeczeństwo jest niezsolidaryzowane, a w kontaktach międzyludzkich liczy się tylko pieniądz. Pieniądz ma władzę absolutną. Czy Stanisławowi uda się zdobyć ukochaną kobietę? Kim tak naprawdę jest Izabela? Czy ostatni romantyk może przetrwać z pozytywizmie?

"Lalka" jest klasykiem polskim, który od lat zbiera pozytywne opinie krytyków i jest przekleństwem dla licealistów. Teraz nadszedł czas, żebym i ja zapoznała się z treścią tej powieści. Byłam bardzo ciekawa, czym jest to sławne dzieło Bolesława Prusa, jednak nie mogę ukrywać, że te kilkaset stron przerażało mnie. Nie lubię lektur, ponieważ czuję przymus do przeczytania ich, przez co często literatura klasyczna traci w moich oczach. Jestem pewna, że jako nałogowa książkoholiczka, prędzej czy później przeczytałabym sama z siebie tę książkę. Nie boję się dużej liczby stron, gdy jest to pozycja wybrana przeze mnie. Jednak lektura to coś innego... Po długim czasie, który przeznaczyłam na pozytywne nastawienie się do powieści, przeczytałam "Lalkę". Czy było warto poświęcać swój wolny czas na czytanie tej "cegły"? Oczywiście, że tak. Teraz już rozumiem, czym zachwyca się tak wielu czytelników.

Pierwsze, co od razu rzuciło mi się w oczy, był styl autora. Naprawdę już bardzo długo nie spotkałam się z tak niesamowitym językiem w książce. Prus musiał poświęcić wiele czasu, by tak dokładnie dopracować powieść. Każdy szczegół jest na swoim miejscu i na pewno został skrupulatnie przemyślany. W dodatku opisy, które są długie i częste, nadały księdze niepowtarzalnej atmosfery. Pozwoliły mi zrozumieć okres napoleoński oraz postępowanie ludzi w ówczesnych czasach. Poza tym opisy przeżyć wewnętrznych dały możliwość poznania bohaterów z każdej możliwej perspektywy.

Cała akcja rozgrywa się wyjątkowo powoli, co na początku mnie nużyło. Nie byłam przekonana, że przeczytam całą "Lalkę". Miałam obawy, że tak bardzo zacznę się nudzić, że po prostu odłożę ją na półkę i przeczytam zwykłe streszczenie. Na szczęście nie poddałam się tak szybko i w pewnym momencie całą duszą oddałam się historii. Jest to bardzo emocjonalne dzieło. Nie polega ono na szybkim przekazywaniu emocji, tylko na powolnym odkrywaniu uczuć bohaterów i ich intencji. Pozwoliło to na spokojne przeżywanie odczuć i porządkowanie ich. Sprawiało, że zamiast czytać rozmyślałam nad życiem i jego celem. Podobało mi się to. Lubię rozmyślać, więc każda refleksyjna powieść jest u mnie na wagę złota.     

Jestem też pod wielkim wrażeniem kreacji bohaterów. W "Lalce" pojawia się ich naprawdę wielu, co daje nam wizerunek całego społeczeństwa oraz całą harmonię najróżniejszych charakterów. Każda postać jest wyjątkowa i nigdy nie jest jednoznacznie zła ani dobra. Miałam swoich faworytów i wrogów, jednakże zdawałam sobie sprawę, że ta książka nie jest podzielona na czarne i białe. Główny bohater – Wokulski – nie przypadł mi do gustu. Szanowałam go i często podziwiałam, lecz nie czułam do niego większej sympatii. Za to uwielbiałam jego przyjaciela – Rzeckiego. Jest to dla mnie postać bardzo barwna i wyjątkowo dobra, która mimo pewnej dozy naiwności i bezgranicznego zaufania, umiała w świecie odnaleźć piękno. Jest dla mnie pewnym rodzajem symbolu nadziei. Byłam również zaskoczona swoimi odczucia do Izabeli Łęckiej. W tej chwili nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek jakiś bohater wywołał u mnie tyle negatywnych emocji. Nie umiem zaakceptować jej postępowania. Przyjmuję argumenty, które bronią ją, jednakże nie do końca przekonują mnie. Natomiast bardzo dobrze wspominam wdowę Wąsowską, która była dla mnie nie do rozstrzygnięcia. Z chęcią przeczytałabym kolejny tom "Lalki", gdyby istniał, tylko dlatego by lepiej przyjrzeć się jej.

Cała powieść bardzo nawiązuje do historii. Ukazuje 2. połowę XIX wieku, a we wspomnieniach bohaterów jest przedstawiona również 1. połowa. Czasy Napoleońskie są dla mnie wyjątkowo ciekawym tematem. Nie były tu przedstawione bezpośrednio, ale mogłam zaobserwować ich skutki, co jest bardzo pasjonujące. Dowiedziałam się o wielu ważnych dla Polski wydarzeniach, które nie są przedstawione w podręczniku od historii. Jestem z tego powodu bardzo zadowolona, mimo że te informacje były bardzo pogmatwane. 

Cieszę się, że zapoznałam się z tym klasykiem. Dzięki "Lalce" jestem coraz bardziej przekonana do polskiej literatury i to niekoniecznie tej współczesnej. Oczywiste jest, że język jest archaiczny, ale warto to przetrwać. Polecam tę powieść każdemu Polakowi.


Książka przeczytana w ramach wyzwania: 

niedziela, 1 listopada 2015

Październikowe podsumowanie wyzwania Kocioł Wiedźmy

Witajcie!

Oto październikowe podsumowanie wyzwania "Kocioł Wiedźmy". Wyzwanie zaliczyło pięć osób, czytając razem dziewięć książek. Nie są to genialne wyniki, ale jestem pewna, że będzie lepiej :)

Burggrave:

1. "Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi" - Rafał Kosik 

Crystal Kam:

1. "W gąszczu mroku" - Amelia Atwater-Rhodes

Cynka:

1. "Cyrk Nocy" - Erin Morgenstern 

2. "Wściekły" - Katarzyna Kabernik

3. "Dotyk" - Jus Accardo

4. "Wypowiedz jej imię" - James Dawson

Justinaj:

1. „Przegląd Końca Świata. Feed” - Mira Grant

2. „Obsydian” — Jennifer L. Armentrout


Wonderland OfBook:

1. "Nostalgia anioła" - Alice Sebold

Linki do recenzji napisanych w listopadzie proszę pozostawiać pod tym postem ;) Niedługo powinna pojawić się ankieta w sprawie kontynuowania wyzwania w 2016 r. Mam nadzieję, że wyrazicie w niej swoje zdanie ;)